6 sierpnia 2016, sobota
Pomimo kiepskich prognoz jest całkiem ładnie, 20 st., przelotne opady tylko w Århus
Dzień przeprowadzki jest ciężki. Rano wstajemy o 6:00 a i tak udaje nam się wyjechać dopiero tuż przed 10:00. Trzeba zjeść śniadanie, dopakować resztę rzeczy itp. A przy tym wszystkim starszaki podniecone zbliżającym się Legolandem, a Grześ standardowo niezależny i dynamiczny. Uroki rodzinnego życia… Dzisiejszy przejazd nie jest długi. To tylko 3 godziny jazdy. A w środku drogi mamy Århus – drugie co do wielkości miasto Danii, więc musimy to wykorzystać!
Århus – Den Gamle By i spacer do katedry
Początkowe kłopoty ze znalezieniem wolnego miejsca parkingowego kończą się happy endem – udaje nam się zaparkować na niewielkim osiedlowym (bezpłatnym!) parkingu przy ul. Carl Blochs Gade.
Wizytę w Århus zaczynamy od Den Gamle By – prawdziwej perełki, miejsca, które absolutnie trzeba odwiedzić w Danii. Den Gamle By to skansen duńskiej architektury miejskiej. W to miejsce przez dziesięciolecia przenoszono stare budynki z różnych miast kraju. Całość odtwarza piękne duńskie miasteczko, położone nad rzeką, stanowiąc obecnie niezależną dzielnicę Århus. Bilety wstępu nie są może najtańsze, ale na to akurat zdecydowanie warto wydać pieniądze.
Po zachodniej stronie skansenu odtworzono klimat XVIII i XIX wieku, w środkowej części rok 1927, a we wschodniej lata 70. Detale takie jak wyposażenie sklepów, stare samochody w garażach czy przedmioty widoczne w oknach pozwalają naprawdę odczuć atmosferę dawnych czasów. Czuje to nawet nasz Tymo, któremu dzisiejszy spacer bardzo się podoba. Sam kilkakrotnie to powtarza, a zwykle nie jest zbyt wylewny w takich kwestiach:) Den Gamle By to nie zwykła starówka, to prawdziwa podróż w czasie. Idziemy tętniącymi życiem ulicami, obok nas przejeżdżają bryczki, spacerują ludzie w dawnych strojach, nawet kasa w sklepie z pamiątkami działa „na korbkę”! W cukierni kupujemy bardzo smaczne ciastka, zaglądamy do wnętrza kilku budynków (niektóre pochodzą z XVI w.). Można by tu spędzić ładnych parę godzin, niestety, podróżując z dwulatkiem, na takie luksusy nie możemy sobie pozwolić.
Grześ dziś nie jest zbyt cierpliwy w nosidełku, a na nóżkach kieruje się w zupełnie innym niż zaplanowany przez nas kierunku i nie oglądając się na nas, pędzi biegiem przed siebie. Nie straszny mu tłum i obce miejsca. Mimo to (a może właśnie dlatego) staramy się w miarę sprawnie przejść większość ulic, na koniec zostawiając wizytę na klimatycznym placu zabaw. Tymo i Seba korzystają z wielkiej huśtawki w kształcie łodzi i próbują swoich sił w chodzeniu na szczudłach. Niestety, Grzesia nie satysfakcjonuje karuzela (pan z obsługi za długo uruchamiał mechanizm, można się zdenerwować, prawda?…) i włącza swoją syrenę, zmuszając nas do opuszczenia cudownego skansenu. Nasz rogaty aniołek robi się senny, więc pakujemy go do nosidła i kierujemy się w stronę centrum miasta.
Chłopcy dzisiaj koniecznie chcą zjeść pizzę, jednak początkowo na naszej trasie (idziemy ulicą Vestergade) nie ma w ogóle restauracji. Im bliżej centrum, tym jednak więcej lokali dookoła. Najwięcej spotykamy knajpek oferujących różne odmiany burgerów, w których lubują się Duńczycy. Do tego chcemy znaleźć jakieś żarcie na wynos, żeby dało się zjeść, idąc ze śpiącym Grzesiem (o matko, ile to trzeba się nagimnastykować, podróżując z małymi dziećmi:)). W końcu udaje nam się znaleźć coś odpowiedniego – zatrzymujemy się w „Ali Babie”, kebabo-pizzerii, niezbyt może wyględnej z zewnątrz (nie ma nawet stolików i miejsc siedzących), ale chyba popularnej wśród miejscowych. Zamawiamy tu gigantyczną pizzę „family”, którą dostajemy zapakowaną na wynos w… czterech kartonach. We czworo zjadamy nieco ponad połowę, a resztę kończymy na kolację i jeszcze mamy trochę na jutro! Było smacznie i niedrogo.
Podczas oczekiwania na pizzę M. z chłopcami siedzą na schodkach knajpy i obserwują strumień przechodniów (to wbrew pozorom b. miła i pouczająca rozrywka:)), a R. z Grzesiem w nosidle (może Młody przyśnie…) obchodzi okolicę, fotografując (niestety tylko z zewnątrz, bo w środku odbywa się ślub) ogromną katedrę (XIII w. przebudowana w XV w.) i pokryty freskami budynek Teatru Miejskiego. Wcześniej obejrzeliśmy też kościół NMP (Vor Frue Kirke, pełnił funkcję pierwszej katedry) – również z XIII-XV w., z odkrytą niedawno kryptą kościoła romańskiego z 1060 r. W naszym składzie nie możemy oczywiście spokojnie pozwiedzać. Ale syrenę włączyłby niewyspany Grzesiek, gdybyśmy nagle zaczęli zatrzymywać się, by studiować detale architektoniczne… Chodząc po mieście możemy jednak poczuć prawdziwie wielkomiejską atmosferę. Mijamy kolejne „rynki”: Kloster Torv, Lille Torv i wreszcie trójkątny Store Torv przed katedrą.
W drodze powrotnej planowaliśmy jeszcze wspiąć się na wieżę XX-wiecznego ratusza, żeby obejrzeć szeroką panoramę miasta, ale zmęczony Grzesiek i coraz gęstszy deszcz (do niewielkich opadów już się przyzwyczailiśmy, tym razem jednak pada trochę mocniej i dłużej niż zwykle…) zmuszają nas do porzucenia pierwotnych planów i powrotu prosto do samochodu. Wracamy przez Aboulevarden, po drodze spoglądając na Mølle Parken oraz niezwykle ciekawy budynek Muzeum Sztuki ARoS z tęczową ogromną przeszkloną promenadą na dachu.
Przy samochodzie chłopcy jeszcze chwilę szaleją w przyjaznym miejskim otoczeniu, na hamakach i ściankach wspinaczkowych w pobliżu parkingu. Karmimy Grzesia, znowu korzystając z patentu z podgrzewaniem słoiczka w gorącej herbacie z termosu. Potem z lekkim niedosytem, ale bardzo zadowoleni że udało się zobaczyć choć tyle, ile zobaczyliśmy, kończymy odwiedziny w Århus. Miasto w miły sposób pozostanie w naszej pamięci. Rzeczywiście zasługuje na to, by w 2017 roku przejąć od Wrocławia pałeczkę Europejskiej Stolicy Kultury!
Århus – Hejlsminde
Dalsza droga mija bezproblemowo i po niespełna półtorej godziny odbieramy z oddziału firmy Novasol klucze do naszego domku w Hejlsminde. Nasza druga meta jest chyba lepsza niż pierwsza. Domek równie funkcjonalny, ale o wiele jaśniejszy wewnątrz. Teren też przyjemny – chłopcy korzystają z niego przez dwie godziny (nareszcie mamy słoneczne popołudnie!), a my przez cały wieczór próbujemy się ogarnąć. Jak zwykle zapiski i selekcję zdjęć kończymy po północy.