Tatry – trzy zimowe wycieczki dla całej rodziny

Dla górołazów każdy pretekst do wyjazdu w góry jest dobry. Konferencja w Zakopanem… Hmmm, to może byśmy przy okazji tak we dwoje pojechali i wyskoczyli sobie na jakąś miłą traskę? Tak, tak, świetny pomysł! Jedziemy! No, ale ostatnio byliśmy we dwoje w Bieszczadach, a dzieci dopytują, kiedy znowu zabierzemy je w góry… No niech będzie, jedziemy we czworo! Najmłodszy Grześ na zimowe (i naprawdę mroźne!) warunki w Tatrach jeszcze się nie nadaje, więc tym razem zostaje z Babcią i Dziadkiem. Pozostaje zamówić dobrą pogodę i wstrzelić się w okienko pomiędzy kaszlami i katarami dzieciaków… A jak nam się udało, zobaczcie sami! Poniżej propozycje trzech zimowych tatrzańskich wycieczek z dziećmi.

Dzień 1. Gęsia Szyja i Rusinowa Polana – łatwa wycieczka z prawdziwie wysokogórskim widokiem

Dzień 2. Kopieniec – Polana Olczyska – Kuźnice

Polana Kopieniec

Dzień 3. Dolina Kościeliska zimą

Śnieżny Labirynt, Śnieżny Zamek i Pałac Królowej Śniegu – Zimowy Park Rozrywki Snowlandia – czy warto?

Wyjazd, mimo że zorganizowany przy okazji obowiązków zw. z pracą, udał się rewelacyjnie. Pogodę mieliśmy naprawdę przepiękną – taki mocny mroźny akcent na zakończenie zimy, a chłopcy jako towarzysze wypraw sprawdzili się znakomicie. Choć pierwotnie planowaliśmy spędzić ten weekend na kursie lawinowym w Murowańcu, w końcu cieszymy się, że wzięliśmy ze sobą dzieci. Świetni kompani do górskich wędrówek nam rosną!

 

Do Grobu Hrabiny i źródeł Sanu: Bukowiec-Beniowa-Sianki

 

To jedyny szlak doprowadzający na południowy kraniec Polski (na pobliski szczyt Opołonek można wejść tylko z terytorium Ukrainy). W lecie jest łatwy, całodzienny spacer wśród pachnących łąk, z cieniami historii w tle. Jednak zimą, gdy ścieżkę zasypuje śnieg, a dzień jest krótki, robi się z tej trasy całkiem spora wyprawa. Bliskość pilnie strzeżonej granicy z Ukrainą sprawia, że cały czas mamy wrażenie, że podąża za nami czyjś wzrok. Miłośnicy serialu „Wataha” będą zapewne czuli szybsze bicie serca!

Zimą na szlaku spotykamy tylko dwie osoby, i to na samym początku wycieczki. Poza tym ani żywego ducha. Wyjątkowym przeżyciem jest powrót po zmroku przez wyludnioną wieś Beniowa, tuż obok cmentarza. Gdy oglądamy się za siebie po paru minutach, widzimy tam tajemnicze światło. Czyżby patrol straży granicznej? Patrzymy na siebie i przyspieszamy kroku. 

Latem wracamy na szlak i odkrywamy go na nowo. Przepiękne widoki na początkowym i końcowym odcinku ścieżki oraz wszechobecna soczysta zieleń (czasami przeplatana błotem:) po raz kolejny kradną nasze serca. Tym razem udaje nam się dotrzeć do końca trasy, czyli do umownych źródeł Sanu. Po drodze zachwycamy się widokami na ukraińskie Sianki i przełęcz Użocką. W lecie szlak jest zdecydowanie częściej (ale nie tłumnie) uczęszczany, przez cały dzień spotykamy kilkadziesiąt osób. Poniżej zamieszczamy opis trasy i zdjęcia z obu wycieczek.

Wycieczka do Sianek nie oferuje rozległych widoków szczytowych, ale daje dużo więcej w zamian – bogactwa wrażeń nie da się opisać, najlepiej jest przejść tę trasę samemu, poczytawszy wcześniej o zawiłej historii tutejszych terenów.
Continue reading

Szlak Tarnica Halicz Rozsypaniec zimą

Przepiękna widokowa trasa zapoznająca z masywem Tarnicy, jedna z żelaznych wypraw bieszczadzkiego turysty. Długa wędrówka partiami szczytowymi z szerokimi, panoramicznymi widokami o prawdziwie bieszczadzkim oddechu. W zimie poważna całodzienna wyprawa górska, do odbycia tylko w odpowiednich warunkach śniegowych (w Bieszczadach lawiny zdarzają się rzadko, ale jednak się zdarzają, m.in. w masywie Rawek i Tarnicy właśnie), z odpowiednim ekwipunkiem i przy dobrej widoczności – przy mgle łatwo o pobłądzenia.  Continue reading

Hulskie, Krywe i Tworylne – zapomniane wsie Bieszczadów

Niegdyś kwitnące życiem, liczące po kilkuset mieszkańców wsie. Dzisiaj odludne i zapomniane, skłaniające do zadumy nad ludzkim losem. Aby odkryć ich tajemnice, nie wystarczy podjechać samochodem i wyskoczyć „na zdjęcie”. Trzeba przemaszerować kilkanaście kilometrów, z dala od wszelkiej cywilizacji. Zimą łatwiej odnaleźć zarastające ruiny, a krajobraz jest bardzo surowy. Za to latem okolica aż kipi zielenią, na naszych oczach przyroda przejmuje we władanie tereny dawnych wsi. I tylko porozrzucane tu i ówdzie drzewa owocowe świadczą o tym, gdzie dawniej tętniło wiejskie życie.

Kto chce odszukać prawdziwego ducha tych ziem, koniecznie musi zajrzeć w ten jeden z dzikszych zakątków Bieszczadów. Całej trasy ze względu na długość i problemy orientacyjne nie polecamy na spacer z dziećmi, ale dla tych nieco starszych można zaproponować odwiedzenie samego Krywego z przejściem łącznie kilkukilometrowej pętli, którą tworzą dwie ścieżki historyczno-przyrodnicze (znakowane odpowiednio kolorem czerwonym i niebieskim) lub dojście do Tworylnego od strony miejscowości Rajskie.

Poniżej znajdziecie opis zimowej wycieczki do Hulskiego, Krywego i Tworylnego od strony Zatwarnicy. Wariant dojścia do Tworylnego od strony Rajskiego opisujemy na końcu wpisu. Tam też znajdziecie zdjęcia okolic z samej pełni lata – wtedy sami ocenicie, która pora roku: lato czy zima – będzie dla Was bardziej odpowiednia do odbycia wycieczki.

Continue reading

Połonina Wetlińska zimą

Połonina Wetlińska – najrozleglejsza połonina w Bieszczadach – jest piękna o każdej porze roku. Jesienią romantyczna, latem przyjazna dla wszystkich, zimą nabiera surowego charakteru. Przy dobrych warunkach pogodowych wycieczka nie będzie trudna, trzeba jednak pamiętać, że to, co latem jest przyjemnym spacerem, w warunkach zimowych wymaga dużo wysiłku i może zmienić się w poważną wyprawę górską. Przy mgle i leżącym śniegu łatwo o pobłądzenia. Wiatr – tak często tu wiejący – w ujemnych temperaturach przeszywa do szpiku kości – mieliśmy dziś całkiem niezłą tego próbkę. Przy pięknej pogodzie zimowe widoki z Wetlińskiej są jednak niezapomniane. Jeśli zawędrujemy na Przełęcz Orłowicza, warto jeszcze wybrać się na nieodległy Smerek – to fantastyczny punkt widokowy.

25 stycznia 2018

Słoneczna zimowa aura, na dole ok zera, na górze ok. -8 stopni i bardzo silny wiatr

Dzień zaczynamy wcześnie. W Bieszczady ruszamy rano z Rzeszowa, gdzie przywieźliśmy dzień wcześniej Sebusia na ostatnie dni ferii u Babci i Dziadka. Udaje nam się wyjechać przed 6:30. O 9:30 stawiamy się już w Brzegach Górnych, skąd rozpoczynamy naszą wycieczkę.

Jeśli zależy Wam na szybkim i wygodnym dostaniu się na Połoninę Wetlińską, lepiej wybrać drogę z Przełęczy Wyżnej – szlak stamtąd jest zdecydowanie bardziej uczęszczany i lepiej przetarty. My tym razem wybieramy czerwono znakowaną ścieżkę z Brzegów Górnych – nigdy nią jeszcze nie szliśmy.

Połonina Wetlińska z Brzegów Górnych

Szlak z Brzegów jest rzadziej wybieranym dojściem na połoninę niż ten z Przełęczy Wyżnej, ale nie znaczy to, że nie jest wykorzystywany w ogóle. Widać wyraźne ślady skitourowców. W ciągu ostatnich dni przed nami szło też tędy kilka osób. Ścieżka jest dość wygodnie i równomiernie nachylona, więc sprawnie zdobywa się wysokość. Przez większość czasu towarzyszą nam piękne widoki na Caryńską.

Ruszamy z Brzegów Górnych.

Za nami wyłania się piękna Połonina Caryńska.

Wyżej las jest już pięknie zaszroniony.

Chwilami podejście przez buczynę jest całkiem strome.

Podczas podejścia raz tylko mamy problemy orientacyjne – nasz dzisiejszy szlak jest, widać, chyba częściej wybierany przez skitourowców niż turystów pieszych – ślady zjazdów są momentami znacznie lepiej widoczne niż wydeptana ścieżka. Jak łatwo się domyślić, staje się w końcu to, co stać się musiało – idziemy esem-floresem narciarzy, a zwykły szlak gdzieś się gubi. Na szczęście dołączamy do znakowanej ścieżki jeszcze przed skałkami podszczytowymi. No, przez chwilę jest może mniej wygodnie, ale przyjemność wędrowania w dziewiczym śniegu przysłania wszystkie niedogodności.

Czujemy się jak w bajce.

Dostojna Caryńska znowu nas śledzi.

I znowu bardziej stromy fragment szlaku.

Grzbiet osiągamy między malowniczo położonymi skałkami.

Jeszcze nie wiemy, jak zaraz będzie wiało.

Wiatr na razie jeszcze nam nie przeszkadza.

Krajobraz przed nami staje się księżycowy.

Nasza wycieczka miała dotąd charakter czysto rekreacyjny. Wszystko zmienia się, gdy tylko wychodzimy poza górną granicę lasu. Dołącza do nas nasz nieodłączny towarzysz dzisiejszej wycieczki. Wiatr. Właściwie powinniśmy powiedzieć „wicher” – porywy są momentami tak silne, że trudno nam utrzymać się w pozycji pionowej. Mimo rękawiczek grabieją ręce, zimno wciska się w każdą szczelinę. Porywy wiatru były zdecydowanie największym utrudnieniem dzisiejszej wycieczki – ale z drugiej strony dzięki nim wędrówka była dla nas takim prawdziwym doświadczeniem surowej przyrody – no a w końcu dla takich prawdziwych przeżyć też idzie się w góry, prawda?

Połonina Wetlińska zimą

Po dojściu do „Chatki Puchatka” przed nami otwierają się nie – jak wiosną – trawiaste przestrzenie, lecz iście księżycowy krajobraz. Wokół śnieg dziwacznie urzeźbiony przez wszechobecny wiatr. Od 2015 r., kiedy Chatkę przejął od PTTK Bieszczadzki Park Narodowy – obiekt zmienił klasyfikację ze schroniska na schron turystyczny. Obecnie nie można już liczyć tu na posiłek, ale można wejść, nieco się ogrzać, przenocować w spartańskich warunkach.

Chatka Puchatka przycupnęła pod samą kulminacją Hasiakowej Skały (1232 m).

Tu nareszcie się rozgrzejemy!

Chatka Puchatka jest dzisiaj polukrowana.

Ostatnie spojrzenie na Schron BdPN i ruszamy dalej.

Jemy kanapki, popijamy herbatą z termosu i ruszamy dalej w kierunku Przełęczy Orłowicza.

Ścieżka biegnąca Połoniną Wetlińską jest długa – ma ok. 8 km długości. Gdyby nie wiatr-siłacz, dzisiejsza wycieczka byłaby samą przyjemnością. Po prawej zostawiamy Roh, bo szlak prowadzi przez kulminację Osadzkiego Wierchu. Za nami pięknie widać Caryńską. W oddali wyłaniają się Rawki. Z boku pyszni się Hnatowe Berdo, przed nami dumnie wyrasta Smerek. A to wszystko w pięknej zimowej scenerii… R. nie może się rozstać z aparatem – wieczorem okazuje się, że zrobiliśmy ponad 300 zdjęć – każdy krok nas zachwycał!

Główne kulminacje Połoniny Wetlińskiej – Osadzki Wierch i Roh – przed nami.

Prawdziwa śnieżna zima kończy się kilka kilometrów na północ od połonin.

Roh (1255 m) zostawiliśmy po prawej, zbliżamy się do Osadzkiego Wierchu.

Osadzki Wierch (1253 m)

Ze zboczy Osadzkiego Wierchu widać, jak już oddaliliśmy się od Hasiakowej Skały i Caryńskiej.

Kulminacja Wetlińskiej – wyżej już tylko słońce!

Ostatnie spojrzenie z Połoniną Caryńską w tle.

Teraz przed nami Hnatowe Berdo (po lewej) i Smerek.

Smerek widać jak z lotu ptaka.

A ku ku!

Grzbiet Hnatowego Berda wygląda bardzo dostojnie.

Smerek powoli się przybliża.

Chmury dzisiaj często ubarwiają nasze widoki.

Kulminacje Wetlińskiej, od lewej – Roh, Osadzki Wierch i Hnatowe Berdo.

Przez chwilę szlak prowadzi zalesionym garbem.

Smerek znowu zaczyna nas mamić swoim urokiem.

Po ok. półtorej godziny marszu stawiamy się na Przełęczy Orłowicza (1078 m n.p.m.). Oj, odpoczęłoby się chwilę, ale jak to zrobić w takich warunkach? Schodzimy kilkanaście metrów poniżej grzbietu i przysiadamy za oszadzionym karłowatym świerkiem. Do siadania w zimie od lat świetnie sprawdza się nam płachta izolacyjna na szybę samochodową  – znacznie mniejsza niż karimata. Wieje trochę mniej, jednak nie na tyle, by postój sprawiał przyjemność.

Wejście na Smerek

Z przełęczy żółtym szlakiem chcemy wrócić do Wetliny. Jest jednak tak pięknie, że postanowiliśmy nieco przedłużyć wycieczkę i zrobić szybki wypad na Smerek (1222  m n.p.m.). To jeden z najpiękniejszych bieszczadzkich szczytów, a przy tym fantastyczny punkt widokowy. 20 min w jedną stronę, chwila na szczycie, 15 min w drugą – i jesteśmy z powrotem.

Niższy wierzchołek Smereka jest udostępniony turystycznie.

Widoki są bardzo rozległe, chociaż dzisiaj nieco ograniczone przez chmury.

Smerek stanowi piękne wykończenie pasma połonin.

Stalowy krzyż upamiętnia śmierć turysty porażonego prądem w 1978 r.

Obniżające się słońce wyostrza rysy Połoninie Wetlińskiej.

Z Przełęczy Orłowicza do Wetliny

Żółty szlak sprowadzający z Przełęczy Orłowicza do Wetliny jest wygodny i bardzo dobrze przedeptany. Jak tylko opuszczamy rejon grzbietowy, przestaje wiać. Co za miła odmiana! Po 15 minutach od przełęczy znajduje się bardzo porządna wiata – świetne miejsce na odpoczynek. I my zatrzymujemy się tu na chwilę, dopijamy herbatę (jest już, niestety tylko letnia – zapomnieliśmy wziąć nakrętki od naszych najlepszych termosów i musimy zadowalać się takimi, które ciepło zamiast zatrzymywać w sobie, oddają na zewnątrz…). Do Wetliny schodzimy znaczniej szybciej niż przewidują to informacje na mapach. Po godzinie (z odpoczynkiem) jesteśmy na dole. Ale mieliśmy piękny spacer!

W kilkanaście minut schodzimy z powrotem na Przełęcz Orłowicza.

Jeszcze nie wiemy, że zaraz przestanie wiać.

Iść, ciągle iść, w stronę słońca…

Buczyna pokryła się bajkową szadzią.

Żółty szlak sprowadza nas do Wetliny przez rozległe pola.

Dobrze, że udało się wrócić na Połoninę Wetlińską – ostatni raz byliśmy tu pewnego pięknego wrześniowego dnia 2011 r. Chłopcy jeszcze byli bardzo mali – Sebuś miał dopiero niecałe dwa lata. Wtedy doszliśmy tylko do Chatki Puchatka, co i tak uznaliśmy za wielkie rodzinne osiągnięcie😊 Ale pogoda również była prześliczna. Relacja tutaj.

W Wetlinie szybko odnajdujemy naszą kwaterę. Nasz gospodarz zgadza się nas podwieźć do Brzegów Górnych, gdzie rano zostawiliśmy samochód. Z radością witamy tę możliwość – hurra, nie będziemy musieli robić sobie dodatkowego spacerku 10 km asfaltem!

Wieczorem wybieramy się jeszcze na obiad do absolutnie godnej polecenia karczmy „Paweł nie całkiem święty” w miejscowości Smerek. Jak dobrze wreszcie zjeść coś ciepłego!

Nasz czas: 9:30-16:30, ok. 16,5 km, 750 m  górę i 850 m w dół.

Tu mieszkamy: Noclegi u Boguszów, Wetlina 136. Niewielki, ale sympatyczny i czyściutki dwuosobowy pokój z aneksikiem kuchennym i niezależnym wejściem. Bardzo dobry jak na nasze potrzeby.

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Zimowy wypad w Bieszczady

Choroba bieszczadzka – co robić, gdy dopadnie nas zimą?

Choroba bieszczadzka. Może dopaść każdego i o każdej porze roku, szczególnie groźna dla zapalonych włóczykijów i górołazów. Im dłuższa terapia, tym skuteczniejsza, choć nie zapobiega, niestety, nawrotom choroby. Tym razem testujemy czterodniową zimową terapię. Połonina Wetlińska, Tarnica-Halicz-Rozsypaniec, Tworylne, Krywe i źródła Sanu  – czujecie tęsknotę w sercu? To znak, że niechybnie zaraza Was nie ominęła. Podobnie jak nas. Zapraszamy w zimowe Bieszczady!

Dzień 1. Połonina Wetlińska zimą

Dzień 2. Hulskie, Krywe i Tworylne – spacer do serca zapomnianych Bieszczadów

Dzień 3. Tarnica – Halicz – Rozsypaniec

Dzień 4. Doliną Górnego Sanu do grobu Hrabiny, Bukowiec – Sianki

Ślęża szlakiem z Sobótki

Na Ślężę z Przełęczy pod Wieżycą

Ślęża – najwyższy szczyt Przedgórza Sudeckiego − to góra pełna tajemnic. Od czasów starożytnych była ważnym ośrodkiem kultu pogańskiego – prawdopodobnie czczono tu boga słońca i inne bóstwa przyrody. Pamiątką po dawnych czasach są niesamowite kamienne rzeźby kultowe, oznaczone charakterystycznym krzyżem. Ślęża jest też bardzo ciekawa geologicznie i przyrodniczo – jej obszar jest chroniony ochroną rezerwatową. Mimo skromnej wysokości (717 m n.p.m.) dumnie góruje nad okolicą – ma dużą wybitność (ponad 500 m), więc wejście na szczyt na pewno poczujemy w nogach. Prowadzące na nią  szlaki nie są jednak trudne i przy odpowiedniej pogodzie nadają się dla każdego – no, może poza maluszkami w wózkach – dla nich lepiej będzie zabrać nosidło.

Zazdrościmy wrocławianom, że mają w zasięgu półgodzinnego dojazdu taki piękny kawałek gór. Możliwość poczucia prawdziwie górskiego szlaku pod nogami, spędzenia kilku godzin na świeżym powietrzu w pięknym lesie – bezcenne! W piękną listopadową niedzielę przeszliśmy jedną z popularniejszych tras – na Ślężę z Przełęczy pod Wieżycą. Wejście żółtym szlakiem z Sobótki jest dłuższe niż z Tąpadła, ale pozwala odwiedzić wieżę widokową na Wieżycy i zobaczyć trzy pogańskie rzeźby kultowe.

5 listopada 2017, niedziela

Przepiękny jesienny dzień, słoneczko, lekki wiatr na szczycie, do 13 st.

Pięć lat temu wiosną weszliśmy na Ślężę z Przełęczy Tąpadła. To był piękny spacer w wiosennej scenerii (relacja tutaj). Tym razem odwiedzamy Ślężę późną jesienią, przy okazji powrotu z weekendowego wypadu w Masyw Śnieżnika ze starszymi chłopcami.

Rano sprawnie zwijamy się z naszej mety w Siennej. O 8:45 jesteśmy po śniadaniu i kompletnie spakowani ruszamy w drogę. Dojazd do Sobótki zajmuje nam godzinę i 45 minut. Podjeżdżamy na parking w pobliżu Przełęczy pod Wieżycą, przy ul. Armii Krajowej. Poza weekendem można podjechać aż pod punkt wyjścia szlaków przy schronisku. Dzisiaj jest niedziela, więc musimy zostawić samochód na parkingu kilkaset metrów dalej.

Ślęża przed nami! Autostrada do nieba:)

Szlak na Ślężę wychodzi tuż przy Domu Turysty PTTK „Pod Wieżycą”. Pozytywnie zaskakują nas zmiany, jakie zaszły w tym miejscu. Byliśmy tutaj 5 lat temu na obiedzie, jadąc na majówkę w Góry Kamienne. Widzimy, że sam budynek został wyremontowany, zadbano również o uatrakcyjnienie  jego otoczenia. Jest estetycznie, obok ogromny plac zabaw – mini park linowy dla dzieci. Poza tym „dorosły” park linowy i park tyrolkowy.

Dom Turysty PTTK „Pod Wieżycą”

Ruszamy w górę żółtym szlakiem. Ścieżka wiedzie przez piękny las. Jeszcze nie wszystkie liście opadły i pięknie złocą się w jesiennym słońcu. Pod nogami dywan bukowych liści. Podejście na Wieżycę „urozmaicają” nam dziś liczne leżące w poprzek szlaku drzewa, które przewrócił zeszłotygodniowy huraganowy wiatr o wdzięcznym imieniu – nomen omen –  Grzegorz 😉. Niektóre przeskakujemy, pod innymi przechodzimy, a jeszcze inne trzeba obchodzić dookoła.

Ruszamy żółtym szlakiem w kierunku Wieżycy i Ślęży.

Wichura sprzed kilku dni ustawiła nam niezły tor przeszkód.

Raz górą, raz dołem – niezła gimnastyka!

Wejście na szczyt Wieżycy prowadzi całkiem stromymi kamiennymi schodami.

Szlak jest poprowadzony dość stromo, ale dzięki temu szybko zdobywamy wysokość – pół godziny i stawiamy się na szczycie. Wieżyca to niewysoki (415 m n.p.m.) szczyt w północnym ramieniu Ślęży. Atrakcyjności dodaje mu kamienna wieża widokowa. Wysoka na 15 m budowla została zbudowana w 1907 r. Z zainteresowaniem czytamy, że w czasach niemieckich na szczycie zapalano znicz, w którym płonął ogień w noc świętojańską –  na pamiątkę dawnych wierzeń. Wstęp jest płatny (5 zł dorosły, 4 zł dziecko), ale warto, bo z zalesionego wierzchołka niewiele widać, a z wieży otwiera się szeroki widok na Przedgórze Sudeckie i Sudety. Poza sezonem wieża jest otwarta w weekendy, w zimie najczęściej bywa zamknięta. Kto nie chce pokonywać dodatkowego przewyższenia podczas wejścia na Ślężę, może ominąć szczyt Wieżycy, wędrując spod schroniska najpierw czarnym, a potem czerwonym szlakiem

110-letnia wieża widokowa na szczycie Wieżycy (415 m n.p.m.)

Widok z wieży wart jest swojej ceny.

Przez bezpłatną (!) lunetę można np. spojrzeć na szczyt Ślęży.

Jeszcze kawałek drogi przed nami…

Na Wieżycy jemy drugie śniadanie i … rozbieramy się. Wczoraj na Śnieżniku była istna zima, dziś inna pora roku. Kurtki zimowe i czapki to była gruba przesada😊

Przed nami druga część podejścia na Ślężę. Droga cały czas prowadzi bukowym lasem, „ozdobionym” dywanem granitowych głazów. Po drodze koniecznie trzeba zwrócić uwagę na dwie pogańskie rzeźby kultoweniedźwiedzia (podobnego do tego ze szczytu Ślęży) i tzw. Pannę z Rybą. Na niedźwiedziu dobrze widać znak ukośnego krzyża – symbolu solarnego. Kultowa rola Ślęży sięga czasów starożytnych. To wyjątkowe miejsce w polskich górach.

Szlak z Wieżycy sprowadza kilkadziesiąt metrów w dół, potem znów zaczyna się podejście.

Idziemy po dywanie z bukowych liści.

Zbocza Ślęży są usiane granitowymi głazami.

Znakom szlaków na Ślężę towarzyszy charakterystyczna sylwetka niedźwiedzia.

Pogańskie rzeźby kultowe – panna z rybą i niedźwiedź.

Trudno uwierzyć, że rzeźby mają grubo ponad tysiąc lat!

Pięknie zachowany znak solarny na grzbiecie niedźwiedzia.

Rzeźby kultowe są zabezpieczone daszkiem i siatką.

Szlak jest prawdziwie górski.

A aura przypomina wiosnę.

Chłoniemy promienie jesiennego słońca.

Na szczycie stawiamy się po ponad dwóch godzinach od ruszenia z parkingu. To wbrew pozorom całkiem wymagające podejście – na odcinku ok. 5 km pokonujemy ponad 500 m różnicy wysokości. Zmęczeni? I dobrze, tak ma być! Szczyt Ślęży jest arcyciekawy, jednak zanim obejrzymy go dokładniej, zatrzymujemy się na chwilę oddechu w Domu Turysty PTTK na Ślęży. Obecny budynek został zbudowany ponad 100 lat temu i jest dość estetyczny. Malowidła na ścianach nawiązują do symboliki dawnych kultów, na drewnianych ławach widać charakterystyczną sylwetę kamiennego niedźwiedzia. Na dobry obiad nie ma się tu jednak co nastawiać. Można zjeść potrawy z grilla przed schroniskiem, w środku dostaniemy zupę i filet z indyka z chlebem, szarlotkę, ciepłe i zimne napoje. Wszystko podawane w plastiku. Toalety – hmmm – o tym lepiej nie pisać. Te niewygody wynikają – jak nam się wydaje – z braku dostępu do bieżącej wody na szczycie Ślęży. W ciepłej porze roku najprzyjemniej usiąść gdzieś na zewnątrz. Kopuła szczytowa jest rozległa i porośnięta trawą. Turyści dysponują wiatami i miejscami ogniskowymi.

Ślęża – po raz kolejny z chłopcami. Hurra!

Za nami Dom Turysty PTTK,,Na Ślęży”

Zasłużona przerwa obiadowa:)

Będąc na Ślęży, trzeba koniecznie zajrzeć do kamiennego kościółka Nawiedzenia NMP. Świątynia pochodzi z końca XVII w., w poł. XIX w została odbudowana po pożarze. Od końca 2014 r. znowu odprawiane są tu msze (dziś o 14.00).

Ponad 300-letni kościółek Nawiedzenia NMP został niedawno odrestaurowany.

Budynek Domu Turysty PTTK z wieży kościółka prezentuje się najokazalej.

Ostatnie spojrzenie na ślężański kościółek.

Warto wejść na wieżę kościółka (wstęp 5 zł, dzieci za darmo), żeby spojrzeć z lotu ptaka na kopułę szczytową Ślęży. Jeszcze rozleglejsze widoki można podziwiać z wieży widokowej, usytuowanej przy niebieskim szlaku ok. 100 m od kościoła (schody typu drabinowego, realnie dla dzieci od min. ok. 5-6 lat).

Wieża widokowa na Ślęży

Wejście jest dość strome, ale już sześciolatki powinny sobie poradzić.

Wejść warto, zdecydowanie warto!

Widoki ze szczytu wieży są naprawdę rozległe.

Niestety, przejrzystość powietrza nie jest najlepsza.

Często można stąd dostrzec sudeckie pasma i szczyty.

Opuszczamy wieżę, idziemy przywitać się z niedźwiedziem.

Obiektem, który jednak najsilniej kojarzy nam się ze Ślężą, jest niedźwiedź – starożytna pogańska rzeźba kultowa. Nie mogliśmy dzisiaj zrozumieć, dlaczego składuje się tuż przy nim stertę opału na ognisko – ślężański niedźwiedź powinien być przecież pięknie wyeksponowany.

Ślężański niedźwiedź – starożytna rzeźba kultowa – dzisiaj prawie zasypana drewnem na ognisko:/

To jeden z najbardziej znanych symboli Ślęży

Na szczycie Ślęży spędziliśmy prawie dwie godziny – krócej naprawdę się nie dało. To niesamowicie atrakcyjny turystycznie wierzchołek. Zaczynamy schodzić na dół tuż przed 15.00.

Droga powrotna mija nam oczywiście dużo sprawniej i szybciej niż podejście. Przez większość czasu idziemy w towarzystwie innych turystów – piękna pogoda zrobiła swoje😊 Tym razem omijamy Wieżycę – odbijamy z żółtego szlaku na czerwony, a potem na czarny. Jest dużo szybciej. I mniej ludzi. Zejście ze Ślęży zajmuje nam nieco ponad godzinę.

Schodzimy tą samą drogą.

…tylko omijamy czerwonym i czarnym szlakiem szczyt Wieżycy.

Na zakończenie wycieczki wstępujemy jeszcze do Domu Turysty PTTK „Pod Wieżycą”. Jej, tu to dopiero mają jedzenie… – szkoda, że obiad już zjedzony. Pijemy szybką kawę i wskakujemy do samochodu – przed nami dziś jeszcze droga powrotna do Warszawy. A jutro od rana praca i szkoła. Jak dobrze było przenieść się choć na chwilę do innego świata – znów będziemy tęsknić za tymi widokami. I za tym zmęczeniem w nogach😊

Śnieżnik, Kowadło i Ślęża z dziećmi w listopadzie

 

Trzy listopadowe dni, trzy szczyty Korony Gór Polski – Kowadło w Górach Złotych, Śnieżnik i Ślęża. Jak dobrze móc pokazać dzieciom szlaki, po których dotąd chodziliśmy tylko we dwoje! Mimo kapryśnej pogody było pięknie – zapraszamy do obejrzenia fotorelacji z poszczególnych wycieczek.

Dzień 1. Jaskinia Niedźwiedzia – jedna z najpiękniejszych jaskiń w Polsce

Dzień 1. Kowadło – najwyższy szczyt Gór Złotych

Dzień 2. Rodzinna wycieczka na Śnieżnik

Dzień 3. Ślęża szlakiem z Sobótki

Tradycyjnie próbujemy osłodzić sobie najgorszy miesiąc w roku późnojesiennym wypadem w góry. To wspaniale oswaja pogodę i działa jak najlepszy lek przeciwdepresyjny. Zazwyczaj jeździliśmy we dwoje, od zeszłego roku przyczepiły się do nas dwa (czasem trzy😊) rzepy. Tym razem najmłodszy rzepik zostaje z Babcią (dziękujemy!), a z nami jadą dwa starsze. Wypad z nimi to jednak prawdziwa przyjemność. Opłacało się ciągać towarzystwo w góry od małego bajtla. Teraz mamy całkiem dzielnych kompanów, którym niestraszna ani pogoda, ani całodzienna włóczęga po górskich szlakach. Chłopcy spisali się na medal!

Zatrzymujemy się w Siennej – małej wiosce u stóp Czarnej Góry w masywie Śnieżnika. Siedem lat temu spędziliśmy tu dwa tygodnie ferii zimowych (relacja tutaj). Wyjazd bogaty we wrażenia i turystyczne (o atrakcyjności Kotliny Kłodzkiej nikogo oczywiście przekonywać nie trzeba), i narciarskie – Czarna Góra to świetne miejsce na rodzinny narciarski wyjazd – wręcz wymarzone do nauki jazdy na nartach. Chętnie wracamy w miejsce, z którym wiąże się tak wiele miłych wspomnień. Podobnie jak wtedy, teraz też zatrzymujemy się w przemiłej Wojciecówce (https://sienna.spanie.pl/ ) – klimat starego sudeckiego domu, sympatyczni gospodarze, pyszne jedzenie. Weekend przedłużamy tylko o jeden dzień, a przenosimy się w inny świat. Wyjeżdżamy w czwartek po pracy ok. godziny 16.00 Jedzie się dość sprawnie, dwa postoje po drodze, przed 22.00 jesteśmy na miejscu. Nie możemy uwierzyć, że czekają nas dwa dni na szlaku – a właściwie nawet trzy – w drodze powrotnej w niedzielę planujemy wejść jeszcze na Ślężę! Cudownie jest móc się tak oderwać.

Rodzinna wycieczka na Śnieżnik

Pętla z Kletna przez Śnieżnik do Siennej (lub odwrotnie) to kilkunastokilometrowa trasa ukazująca piękno Masywu Śnieżnika. Dzięki zapleczu w postaci Schroniska PTTK „Na Śnieżniku”, gdzie można się ogrzać i zjeść ciepły posiłek, wycieczkę można zrealizować w każdej porze roku. Wjazd wyciągiem na Czarną Górę ograniczyłby do minimum zdobywanie wysokości (przy odwrotnym kierunku marszu), niestety, dzisiaj wyciąg był nieczynny. Może to i dobrze, bo w tym kierunku szlak przeszliśmy niespełna 7 lat temu, chętnie poznamy inną drogę.

4 listopada 2017, sobota

Przebłyski słońca, pułap chmur powyżej 1200 m n.p.m., w partiach szczytowych silny wiatr, ok. 7 st.

Kletno – Śnieżnik – Sienna

Na dzisiaj prognozy pogody są łaskawe, więc decyzja zapadła już wczoraj – atakujemy Śnieżnik! Podjeżdżamy z Siennej 4 kilometry na poznany wczoraj parking na obrzeżach Kletna i ruszamy żółtym szlakiem na Śnieżnik. Pierwsze półtora kilometra trasy prowadzi asfaltową drogą, doprowadzającą pod Jaskinię Niedźwiedzią (zdecydowanie warta odwiedzenia! – zobaczcie sami, relacja tutaj) Dzisiaj wychodzimy kilka minut przed 9:00, więc kręcą się tutaj dopiero pojedynczy turyści.

Dalej szlak prowadzi szutrową, a potem gruntową drogą. Nie wiemy, czy to chłopcy są dzisiaj tacy dzielni, czy to szlak jest tak wygodnie nachylony. Niezależnie od przyczyny, idzie się nam wyjątkowo dobrze i nadzwyczaj łatwo zdobywamy ponad 500 m przewyższenia, dochodząc do Schroniska PTTK „Na Śnieżniku”. Po drodze robimy krótki postój na wygodnej ławie w połowie drogi. Wyrównanie poziomu cukru i cieplutka herbatka działa cuda. W schronisku meldujemy się przed 11:00.

Szczyt na Śnieżnik rozpoczyna się przy Jaskini Niedźwiedziej.

Szlak wiedzie zwężającą się doliną Kleśnicy, tzw. Gęsią Gardzielą.

Przekraczanie strumyczków to świetna przygoda na szlaku!

Wyżej wędrujemy przez jesienny las mieszany.

Za Przełęczą Śnieżnicką szlak wypłaszcza się.

Docieramy na Halę pod Śnieżnikiem.

Schronisko PTTK „Na Śnieżniku” im Zbigniewa Fastnachta

To jedno z najstarszych schronisk w Polsce. Główną jego część stanowi tzw. szwajcarka, czyli typowe sudeckie schronisko ufundowane przez Mariannę Orańską w 1871 r. Obecny swój kształt zawdzięcza remontom przeprowadzanym od lat osiemdziesiątych przez obecnego patrona, wieloletniego gospodarza, Zbigniewa Fastnachta. W ostatnich latach schronisko nadal pięknieje, od naszej ostatniej wizyty pojawił się bardziej stylowy dach i drewniane okna – z przyjemnością porównujemy zdjęcia dzisiejsze i te sprzed 7 lat (relacja z naszego poprzedniego wejścia na Śnieżnik tutaj).

Schronisko PTTK „Na Śnieżniku” to jedno z najstarszych polskich schronisk.

Schronisko zostało ufundowane w 1871 r. przez królewnę Mariannę Orańską.

Jeszcze kilkanaście lat temu w budynku nie było elektryczności.

Chwila rozgrzania przed wejściem na Śnieżnik.

Zaskakuje nas duża ilość ludzi zarówno w samym schronisku, jak i na okolicznych szlakach. To chyba zasługa weekendu oraz odbywającego się dzisiaj jakiegoś biegu górskiego, którego uczestnicy licznie przewijają się wśród turystów pieszych. Sprawnie pałaszujemy gulasz i ruszamy na szczyt.

Śnieżnik – wypad na kopułę szczytową

Na całym podejściu towarzyszy nam mgła (idziemy w chmurach) i bardzo silny wiatr. Chłopcy są arcydzielni i sprawnie wchodzą na szczyt, pomimo naprawdę silnych podmuchów. Obowiązkowe zdjęcia jako dokumentacja wejścia na kolejny szczyt Korony Gór Polski, chwila poplątania się wokół ruin wieży widokowej i wracamy.

Śnieżnik zasługuje na dokładniejsze „oględziny”. Uwagę każdego zwracają ruiny wieży widokowej. Zbudowana pod koniec XIX w. w stylu niemieckiego romantycznego historyzmu, miała charakter okrągłej baszty z niewielkim budynkiem schroniska. Po wojnie polskie władze nie były zainteresowane jej konserwacją. Nie po drodze było im zwłaszcza z patronem wieży, cesarzem Wilhelmem I, uznawanym za wroga Polaków. Wieża niszczała, aż w 1973 r. podjęto decyzję o jej wysadzeniu, jakoby ze względu na zagrożenie, jakie powodowała dla turystów. Runęła jednak dopiero po zastosowaniu podwójnych ładunków wybuchowych…

Poza wieżą w kopule szczytowej można odnaleźć źródła Morawy, jednej z większych czeskich rzek, oraz pobliskie pozostałości po schronisku księcia Liechtensteina. Nieopodal ruin schroniska stoi też kamienna rzeźba słonia. To wszystko jeszcze musimy dokładnie obejrzeć przy następnej wizycie, bo dzisiaj mgła i silny wiatr uniemożliwiły nam dłuższe przebywanie na wierzchołku.

Szlak na Śnieżnik wchodzi w obszar rezerwatu ścisłego.

Las, chmury i szlak przed nami. Bajka.

Las zapewnia chwilową ochronę przed silnymi podmuchami wiatru.

Ostatni odcinek szlaku wiedzie wzdłuż granicy z Czechami.

Jeszcze dwa kroki i będziemy na szczycie. Widoczność zerowa.

Śnieżnik (1425 m n.p.m.)

Dobrze widać pozostałości wysadzonej w 1973 r. wieży widokowej.

Śnieżnik. Wycieczka w komplecie.

Resztki wieży zapewniają nam osłonę przed wiatrem.

Pozostałości wieży to najwyższy punkt na kopule szczytowej Śnieżnika.

Charakterystyczną cechą Masywu Śnieżnika są silnie wypłaszczone wierzchołki.

Wierzchołek Śnieżnika jest bardzo rozległy – we mgle wygląda trochę jak preria.

Śnieżnik leży na dziale wodnym zlewisk Morza Czarnego i Bałtyckiego.

Na szczycie wiatr nie pozwala na dłuższy odpoczynek.

Warunki, w jakich wchodziliśmy na Śnieżnik nie nie były oczywiście wymarzone, wiatr omal głów nam nie pourywał, ale satysfakcja ze wspólnego wejścia – bezcenna: )

Cała „wyprawa szczytowa” zajęła nam nieco ponad godzinę. Po powrocie do schroniska w jadalniach zastajemy jeszcze więcej osób. Po chwili na szczęście zwalniają się miejsca w drugiej sali i możemy po odstaniu w kolejce delektować się pysznym obiadem. Szczególnie polecamy zestawy z gulaszem i szarlotkę z dodatkiem jagód (jest naprawdę przepyszna)!

Ze schroniska do Siennej

Najedzeni i wypoczęci, postanawiamy nieco wydłużyć drogę powrotną. Pamiętając z zimowego wejścia przyjemny szlak prowadzący grzbietem łączącym Przełęcz Śnieżnicką i Czarną Górę, decydujemy się na trasę w kierunku Siennej. Na Przełęczy Śnieżnickiej nie skręcamy w prawo za żółtymi znakami do Kletna, tylko za czerwonymi w lewo w stronę Czarnej Góry.

Szlak jest przyjemnie odludny, co jest miłą odmianą po nieźle zatłoczonej trasie na Śnieżnik. Początkowo wprowadza na rozległy szczyt Żmijowca (1153 m n.p.m.), pozwalając po drodze spojrzeć z widokowej wychodni skalnej na otoczenie doliny Kleśnicy. Dalej sprowadza łagodnie na Przełęcz Żmijowa Polana. Tutaj zatrzymujemy się na zasłużony odpoczynek. Minęło już półtorej godziny od wyjścia ze schroniska, przeszliśmy w tym czasie prawie 6 kilometrów. Chłopcy idą dzisiaj praktycznie w naszym tempie – wspaniali kompani nam wyrośli!

Schodzimy w kierunku Przełęczy Śnieżnickiej.

Za drzewami majaczy Czarna Góra.

Przyszliśmy z prawej strony, z Kletna, teraz skręcimy w lewo, na Sienną.

Wychodnie skalne na spłaszczeniu szczytowym Żmijowca.

Pięknie stąd widać otoczenie Doliny Kleśnicy.

W oddali majaczy Stronie Śląskie.

Idziemy w kierunku Żmijowca.

Rzut oka za siebie. Król Śnieżnik schował się w chmurach.

Lasy zniszczone przez zanieczyszczenia związkami siarki . Obecnie robi się nowe nasadzenia.

Czarna Góra w pełnej krasie. W zimie to świetny ośrodek narciarski.

Zniszczone monokultury świerkowe zastępuje się bukami, modrzewiami i jaworami.

Przełęcz Żmijowa Polana (1049 m n.p.m.)

W całkiem zacisznej wiacie (doceniamy to zwłaszcza przy dzisiejszym wietrze) zjadamy kanapki i popijamy herbatą i kawą. Jest wspaniale, ale pora ruszać do domu, bo za chwilę zrobi się ciemno.

Rezygnujemy z podejścia kolejne 150 m w górę na szczyt Czarnej Góry z wieżą widokową (byliśmy na niej w zimie, widok rzeczywiście jest wspaniały, warto, relacja tutaj). To już byłoby za dużo. Ruszamy w dół wprost do trasy narciarskiej (A). Nie jest to może najwygodniejsze zejście ze względu na spore nachylenie, ale za to dość szybko tracimy wysokość.

Ostatnie kilkaset metrów idziemy letnim torem dla rowerów, a potem mijamy „armię” armatek śnieżnych, które w gotowości czekają na nadchodzący sezon zimowy. Trasy po modernizacji ośrodka wyglądają zachęcająco. Planujemy wrócić tutaj zimą za parę lat, kiedy Grześ będzie zdobywał swoje pierwsze szlify na dwóch deskach.

Skręcamy teraz w kierunku Siennej, wkraczając na tereny narciarskie.

Zimą Czarna Góra zamienia się w raj dla narciarzy.

Wszystko czeka w pełnym pogotowiu.

W Siennej M. z chłopcami schodzi prosto do naszej Wojciecówki. R skręca w prawo na drogę do Kletna, po naszą brykę, która została na tamtejszym parkingu.

Późnobarokowy kościółek św. Michała Archanioła w Siennej.

Nasz czas: 7,5 godziny (z postojami); łącznie 16 km i 800 m przewyższenia.

Nasza dzisiejsza trasa – na czerwono.

Jeszcze raz wielka pochwała dla Tymka i Sebka za dzisiejszą wycieczkę. Dla obu Śnieżnik jest najwyższym szczytem, jaki zdobyli bez podjeżdżania kolejką/wyciągiem. Dla Sebusia dodatkowo był to najdłuższy dystans i przewyższenie, jakie pokonał jednego dnia na własnych nogach. Brawo, chłopaki!

Kowadło – najwyższy szczyt Gór Złotych

Kowadło – atrakcyjny i łatwo dostępny szczyt Korony Gór Polski

Lokalny koniec świata, leśne ścieżki, wychodnia skalna, a do tego jeszcze prawdziwe ametysty pod nogami! To wszystko znaleźliśmy, wchodząc na jeden z najłatwiejszych do zdobycia szczytów Korony Gór Polski – Kowadło. Góry Złote, podobnie jak inne sudeckie pasma świetnie nadają się na rozpoczęcie (lub kontynuację) zdobywania KGP.

3 listopada 2017, piątek

Chociaż nie wszyscy geografowie i kartografowie zgadzają się z dość arbitralnym podziałem na Góry Złote i Bialskie, Klub Zdobywców Korony Gór Polski uznaje pogląd, że Kowadło jest najwyższym szczytem Gór Złotych. Chłopcy jeszcze nie odwiedzili tego miejsca, a od naszej wycieczki minęło już prawie 7 lat – chętnie przypomnimy sobie ten szlak i pokażemy go dzieciom.

Nasz szlak wychodzi z miejscowości Bielice. Z tego samego miejsca można iść też na Rudawiec – najwyższy szczyt Gór Bialskich. Bez problemu można połączyć obie wycieczki, tę na Kowadło i tę na Rudawiec, w jedną; oczywiście trzeba wtedy dysponować ładnymi kilkoma godzinami czasu. My dziś nie zdążymy już odwiedzić Rudawca, ale wycieczka na Kowadło też nam sprawia wiele frajdy – łatwa i krótka, w sam raz na krótkie listopadowe popołudnie.

Samochód można zostawić na wyznaczonym miejscu parkingowym. My przez pomyłkę zostawiamy auto kilkaset metrów wcześniej, ale nie żałujemy dodatkowego spaceru – po obu stronach drogi stoją stare poniemieckie chałupy – jedne ładnie odnowione, inne prezentują całą gamę Stasiukowskich smaczków. Takie miejsca z klimatem bardzo lubimy. R. szybko wraca po samochód i podjeżdża na właściwy parking i wkrótce razem kontynuujemy wędrówkę zielonym szlakiem.

Wieś Bielice – stąd ruszamy na Kowadło.

Bielice to najdalej na wschód wysunięta miejscowość Kotliny Kłodzkiej.

Stasiukowskie klimaty

Tu rozdzielają się szlaki na Rudawiec i na Kowadło.

Nasz szlak skręca pod kątem prostym w lewo.

Najpierw idziemy szeroką bitą drogą, zostawiając za sobą zabudowania Bielic.

Warto patrzeć pod nogi!

Byliśmy przekonani, że największą atrakcją dla chłopców będzie podejście granicznym grzbietem bogato ozdobionym fantazyjnymi formami skalnymi. Tymczasem okazuje się, że najciekawsze leży u naszych stóp. Czy to gencjana się komuś rozlała? Nie, wśród białawych ubłoconych kamieni pokrywających drogę leżą prawdziwe ametysty! Chłopcy przez kolejne kilkaset metrów z wypiekami na twarzy nie odrywają oczu od drogi i znajdują kolejnych kilka ślicznych kamieni. Nie są to oczywiście „jubilerskie” okazy, ale nawet bez pięknych szlifów są naprawdę piękne!

Bogactwo minerałów tych okolic – wystarczy spojrzeć na kolory kamyków pod nogami.

Ametyst znaleziony dziś na szlaku na Kowadło. Magia Sudetów!

Najpierw idziemy drogą jezdną, potem szlak skręca w prawo, by poprowadzić ścieżką w świerkowym tunelu. Po kolejnych kilkuset metrach osiągamy graniczną przecinkę. Idziemy na szczyt żółtym szlakiem – jest może nieco trudniej, ale dużo ciekawiej. Zielone polskie znaki w pewnym momencie zbaczają w lewo i opuszczają przecinkę, by wrócić do niej dopiero na szczycie. Idzie się tamtędy wygodniej, ale opuszcza się interesujące przejście przez podszczytowe skałki.

Mamy dziś do pokonania niecałe 300 m przewyższenia.

Po dotarciu do grzbietu granicznego skręcamy pod kątem prostym w lewo.

Idziemy razem z żółtymi znakami czeskiego szlaku.

To wycieczka do odbycia – przy odpowiednich warunkach – o każdej porze roku.

Z wychodni skalnych otwierają się rozległe widoki na Góry Bialskie.

Aby podwiać takie widoki, lepiej w partii szczytowej iść czeskim żółtym niż polskim zielonym szlakiem.

Unieść głowę też warto…

My nigdzie nie zbaczamy i po chwili nudna przecinka zmienia się w bajkowe skalne otoczenie. Chłopcy cieszą się, że po skałach wchodzi się pod górę jak po schodach. Atrakcji na dziś jednak jeszcze nie koniec. W pewnym momencie Tymo wypatruje parę ciekawych ptaków. Z daleka przypominają trochę samice bażanta. R. udaje się zbliżyć do jednego z nich na tyle, żeby zrobić dobre zdjęcie. Ptak właśnie korzystał z wodopoju w zagłębieniu skalnej misy. Wieczorem udaje nam się ustalić, że spotkaliśmy prawdziwie rzadki okaz – jarząbka zwyczajnego. Ptaki te zimują w Polsce, ale spotkać je można właściwie tylko w niektórych pasmach górskich.

R. udaje się upolować aparatem rzadkiego jarząbka zwyczajnego.

Jarząbek zimuje w Polsce, można go spotkać na terenach górskich.

Kowadło – samotnie na szczycie

W okolicy wierzchołka najpierw mijamy czeskie oznaczenie szczytu z prawdziwą książką wejść, do której oczywiście się wpisujemy. Postój urządzamy sobie przy „polskim” wierzchołku – więcej tu miejsca na rodzinny popas.  Kanapki, słodycze, kawka, herbatka, zmęczenie w nogach… czegóż chcieć więcej! Niestety, czas szybko płynie i przed 15:30 trzeba zacząć schodzić, żeby zmrok nie zastał nas na szlaku – listopadowy dzień jest krótki.

Kowadło – najwyższy szczyt polskich Gór Złotych (989 m n.p.m.).

Jest i księga wejść, wpisujemy się koniecznie!

Szczyt Kowadła to świetne miejsce na postój.

Szykując się do drogi…

Listopad w górach – jest super, spróbujcie!

Na zejście wybieramy porzucony przedtem zielony szlak. Kilka lat temu ocenialiśmy go jako dość mylny na tym odcinku. Tym razem jednak, pokonując go w odwrotnym kierunku, nie zauważamy takiego problemu. Jak to zwykle bywa w drodze powrotnej, schodzimy sprawnie i tuż po 16:00 meldujemy się przy samochodzie. To był naprawdę udany dzień!

Szlak zielony to łatwiejszy wariant do schodzenia – omija skałki podszczytowe.

Widok na Dolinę Górnej Białej Lądeckiej i Bielice.

Ścieżka wije się przez bukowy las.

Schodzimy z powrotem do Bielic.

Na wysychającym kamieniu utworzyło się serduszko – to zdjęcie to kwintesencja naszej dzisiejszej wycieczki!

Nasz czas (tempo rodzinne): ponad godzinę w górę i niespełna 40 minut w dół.

Nasza dzisiejsza trasa – na fioletowo.

Opis naszego wcześniejszego, zimowego wejścia na Kowadło tutaj.

Wejście na Kowadło to krótka wycieczka, my odbyliśmy ją po południu – rano tego samego dnia oglądaliśmy Jaskinię Niedźwiedzią – jedną z najpiękniejszych jaskiń w Polsce. Opis tutaj – polecamy!