Pułtusk to jedno z najładniejszych i najbardziej atrakcyjnych turystycznie miast Mazowsza. Jego sercem jest pokryty zabytkowym brukiem podłużny rynek – uważany za jeden z najdłuższych w Europie. Na nasypie położonym nad Narwią dumnie prezentuje się zamek biskupi – dawna siedziba biskupów płockich, obecny Dom Polonii. Odwiedzający Pułtusk biskupi musieli mieć godną siebie świątynię – na północnym krańcu rynku wzniesiono więc wspaniałą kolegiatę – warto zajrzeć do środka, by zobaczyć niezwykle oryginalne sklepienie z połączonych kół. Położony na szlakach handlowych Pułtusk aż do potopu szwedzkiego rozwijał się niezwykle prężnie – był m.in. największym dostawcą zboża do Gdańska. Dziś to spokojne miasteczko o pięknie zachowanym dawnym układzie staromiejskim. Urokliwe położenie nad Narwią bardzo podnosi walory rekreacyjne Pułtuska – u stóp zamku zorganizowano przyjemną przystań wodną z wypożyczalnią sprzętu pływającego i piaszczystą plażę. Spacerom po rynku towarzyszy muzyka urodzonego w Pułtusku Krzysztofa Klenczona – pomnik muzyka oraz grającą ławeczkę znajdziecie na południowo wschodnim krańcu rynku.
Continue readingCategory Archives: Polskie miasta
Cedynia i okolice – wycieczka na zachodni kraniec Polski
Wycieczka na zachodnie krańce Polski. Cudownie odludne tereny, zachwycające widoki na dolinę Odry, średniowieczna zabudowa i dawne grodziska – aż trudno uwierzyć, że mimo swej atrakcyjności te tereny ciągle nie są popularne turystycznie! O Cedyni wszyscy słyszeli, ale mało kto w niej był. A zdecydowanie warto! Sama Cedynia jest malutka, więc najważniejsze miejsca obejrzymy w kilkadziesiąt minut, ale potem warto wybrać się na dwie bardzo ciekawe wycieczki – pierwszą, do malowniczo położonego nad Odrą punktu znaczącego najdalej wysunięty skraj Polski oraz drugą, do rezerwatu Bielinek – bardzo ciekawego pod względem widokowym (wąwozy i wzgórza morenowe nad doliną Odry!) i florystycznym – spotkacie tu roślinność jak na południu Europy.
Cedynia, rezerwat Bielinek i Kostrzynek – najdalej na zachód wysunięty skraj Polski
11 sierpnia 2020
Cedynia
Cedynię – najdalej na zachód wysunięte miasto Polski – znaliśmy głównie z podręczników historii – to tu w 972 r. odbyła się zwycięska bitwa Mieszka I z brandenburskimi wojskami margrabiego Hodona. To wydarzenie jest upamiętnione przez monumentalny pomnik znajdujący się na sporym wzniesieniu (na tzw. Górze Czcibora) nieopodal miejscowości Osinów Dolny. Pomnik świetnie widać z poziomu drogi, ale warto wspiąć się na samą górę – roztacza się stąd ładny widok na dolinę Odry i migającą w oddali strzelistą wieżę cedyńskiego kościoła. Naprzeciw pomnika tuż przy drodze znajduje się spory bezpłatny parking, gdzie wygodnie można zostawić samochód.
Cedynia – miasteczko na wzgórzach
Pierwsze, co zadziwia nas po wjeździe do Cedyni, to pochyłość jej uliczek – wąskie pnące się w górę przejazdy przypominają raczej górską miejscowość niż zachodniopomorskie miasteczko – a może nawet Rzym? Nie wiemy, czy Cedynia piętrzy się na siedmiu wzgórzach – na kilku na pewno. Urocze położenie na Wzgórzach Krzymowskich sprawia, że wszędzie tu albo na dół, albo do góry. Zresztą wystarczy spojrzeć na rynek – jego pochyłość sięga 300!
Najbardziej wyróżniającą się budowlą miasteczka jest gotycki kościół Narodzenia NMP –świątynię zbudowano w XIII w., potem w XIX w., dobudowano neogotycką wieżę – punkt odcięcia dwóch brył jest doskonale widoczny – ciemnoczerwona cegła odcina się zdecydowaną linią od starszych granitowych kostek.
Na Cedynię najlepiej jest spojrzeć z góry. Najlepszym do tego miejscem jest ponad stuletnia wieża widokowa, zbudowana w 1895 r. jako pomnik wojenny. Czternastometrowa wieża stoi na najwyższym wzniesieniu miasta – z góry pięknie prezentuje się i Cedynia, i dobrze widoczna na zachodzie dolina Odry. Niegdyś Cedynia leżała nad samą Odrą, teraz od rzeki jest oddzielona pasem tzw. Żuław Cedyńskich (Polderu Cedyńskiego) – na osuszonych terenach od XIX w. uprawiano tytoń.
Aby dojsć na wieżę, należy z okolic kościoła/rynku iść ulicą Kościuszki, z której potem trzeba skręcić w lewo w ulicę cmentarną – ona najpierw do pozostałości kirkutu (zachowało się kilka macew), a następnie do stóp wieży widokowej. A zresztą wieża jest dobrze widoczna z głównej drogi przecinającej miasteczko, więc z trafieniem raczej nie będziecie mieć problemu😊
My, niestety, zastaliśmy wieżę widokową w trakcie remontu, przez co nie można było wejść na górę. Oczywiście szkoda, choć z drugiej strony dobrze, że zabytek jest renowowany. A widok i z samego wzniesienia był zacny.
Na otarcie łez po powrocie w okolice rynku kupiliśmy sobie w pobliskim sklepie lody i z wielką przyjemnością uraczyliśmy się nimi w cieniu przykościelnej lipy. Cudne są takie wakacyjne chwile!
Przed opuszczeniem Cedyni zaglądamy jeszcze na Górę Garncarską – wzniesienie, na którym niegdyś znajdowało się grodzisko. Teren dawnego średniowiecznego grodu obronnego jest kolejnym świetnym punktem widokowym na niewielką Cedynię.
Najdalej na zachód wysunięty punkt Polski.
Cedynia jest najbardziej wysuniętym na zachód polskim miastem, a co z położonym najbardziej na zachód krańcem Polski? Od Cedyni to dosłownie rzut beretem. Punkt znajduje się między wsią Stary Kostrzynek a Osinów Dolny, na terenie Cedyńskiego Parku Krajobrazowego. Samochód można zostawić na wygodnym leśnym parkingu, skąd spacerowa dróżka w 5 minut doprowadza nad brzeg Odry.
W 2016 r. ustawiono tu kamień symbolicznie znaczący zachodni kraniec Polski, zorganizowano też przyjemne miejsce odpoczynku z wiatą i drewnianymi ławami. To bardzo klimatyczne miejsce. Fajnie jest spojrzeć na znajdujące się tuż obok Niemcy i popatrzeć na Odrę leniwie toczącą swoje wody.
Naszym dzieciakom bardzo się podoba taka wycieczka. Granice państw – tak przecież abstrakcyjne – w takim miejscu jak to mogą się wydać prawie namacalne. Szkoda, że południowy kraniec Polski jest niedostępny dla turystów – znajduje się on na bieszczadzkim szczycie Opołonek, gdzie dostać się można tylko z ukraińskiej strony. Na szczęście pozostałe dwa krańce są dobrze dostępne dla zwykłych śmiertelników!
Rezerwat Bielinek
Jeśli lubicie atrakcje przyrodnicze, to przy okazji wizyty w Cedyni koniecznie musicie zajrzeć do rezerwatu Bielinek, znajdującego się na terenie Cedyńskiego parku Krajobrazowego. To jeden z najstarszych rezerwatów w kraju – obszar został objęty ochroną już w 1927 r.
Na terenie rezerwatu spotkacie niezwykle urozmaiconą rzeźbę terenu – wysoczyznę morenową przecina kilkanaście wąwozów. Każdy z nich ma swoją nazwę – i to jaką piękną! Ania z Zielonego Wzgórza na pewno byłaby zachwycona, słysząc o Wąwozie Storczykowym, Parowie Źródlanym czy Wąwozie Świetlistym… W rezerwacie Bielinek bardzo ciekawa jest też roślinność – charakterystyczna raczej dla południa Europy niż polskich lasów. Można tu spotkać m.in. liczne stanowiska dębu omszonego i roślinność typową dla stepów.
Rezerwat najlepiej poznawać, wędrując po znakowanej ścieżce dydaktycznej – doprowadzi nas ona i do pięknych punktów widokowych, i do stanowisk dębu omszonego. Aby się tam dostać, należy przejechać 2 km za Lubiechowem Dolnym w stronę Bielinka. Znajdziecie tam leśny parking, od którego już prowadzić Was będą znaki trasy turystycznej.
My planowaliśmy dłuższy spacer skrajem nadodrzańskiej skarpy, skończyło się tylko dojściem na położony najbliżej parkingu punkt widokowy – a wszystko przez paskudne komary, które nie tylko chciały zjeść nas żywcem – one po prostu bezceremonialnie i zupełnie bezczelnie dopuszczały się tego niecnego czynu! Weźcie więc ze sobą jakiś preparat na owady – na pewno się przyda. 😊
Więcej informacji o rezerwacie znajdziecie na stronie https://pomorzezachodnie.travel/Poznawaj-Przyroda-Rezerwaty_przyrody/a,4821/Rezerwat_przyrody_Bielinek
Więcej propozycji wycieczek po okolicach Pojezierza Myśliborskiego? Zajrzyjcie tutaj 🙂
Ciechanów – zamek książąt mazowieckich
Zamek książąt mazowieckich w Ciechanowie
Ciechanów to miejsce obowiązkowe dla wszystkich mieszkańców Mazowsza – i nie tylko. To obok Czerska, Liwu i Rawy Mazowieckiej pamiątka dawnej świetności Księstwa Mazowieckiego. Kto wie, może gdyby Jadwiga wybrała Siemowita IV zamiast Władysława Jagiełłę za męża, władcy Mazowsza staliby się królami całej Polski?
Ruiny zamku w Ciechanowie zostały kilka lat temu poddane rewitalizacji. W efekcie otrzymaliśmy produkt turystyczny na wysokim poziomie – na pierwszym miejscu zostaje oczywiście sam zamek, po którym oprowadzają sympatyczni i kompetentni przewodnicy. Dodatkowo powstała multimedialna sala dydaktyczna, a same ruiny mają stać się centrum życia kulturalnego lokalnej społeczności. Do Ciechanowa łatwo można dostać się z Warszawy i samochodem, i koleją. Nic tylko planować wycieczkę i jechać – gwarantujemy, że wrócicie zafascynowani historią Mazowsza i zaciekawieni lokalnymi legendami – o zielonym smoku Wyvernie, o czarnym psie strzegącym zamkowego skarbu i … o królowej Bonie kąpiącej się nago w wodach mazowieckiej rzeki!
Królewskie miasto – Bystrzyca Kłodzka
6 stycznia 2017, piątek
Miało już nie padać, ale … nadal sypie z małymi przerwami, -10 stopni
Bystrzyca Kłodzka
To miasto z bardzo ciekawą historią. Lokalizacja na szlaku łączącym Śląsk z Czechami umożliwiła wczesny rozwój miasta. Zostało ono ulokowane już w XI w. i przez setki lat nosiło nazwę Habelschwerdt (dosł. kępa lub wysepka Habla), pochodzącą od kasztelana kłodzkiego Havla z Lembergu, który otrzymał ziemię kłodzką od króla Czech Wacława I. Nazwa Bystrice pojawia się w źródłach historycznych od XIV w., ale na stałe Bystrzyca nosi dzisiejszą nazwę dopiero od 1945 r.
Status miasta królewskiego uzyskała w XIV w. po zbudowaniu murów obronnych, które zresztą w znacznej części przetrwały do dzisiaj. Niektórzy porównują Bystrzycę do miast włoskich z powodu zachowanego od średniowiecza układu miejskiego z piętrzącymi się w górę rzędami budynków. Najlepiej widać to spoza centrum miasta, włoskie skojarzenia budzą wówczas też wieże kościoła św. Michała Archanioła i neorenesansowego ratusza, wieńczące „tarasowy” układ .
Kłodzko – Twierdza Kłodzka i starówka
2 stycznia 2017, poniedziałek
Cały dzień opady śniegu i lekki mróz
Kłodzko – Twierdza Kłodzka i starówka
Po kilku dniach pięknej, słonecznej pogody wita nas szary poranek i śnieg sypiący za oknem. W związku z tym zamiast spaceru górskiego wybieramy się do Kłodzka. Do tego miasta, malowniczo położonego u stóp Gór Bardzkich nad Nysą Kłodzką, przyciągają cenne zabytki i zwarta, urokliwa starówka, ale przede wszystkim majestatyczna Twierdza Kłodzka – unikatowy zabytek XVIII-wiecznej architektury obronnej.
Twierdzę zwiedza się w grupach z przewodnikiem. Oprowadzenie trwa ok. półtorej godziny, do tego można dokupić dodatkową godzinną wycieczkę po podziemnych labiryntach twierdzy. Grzeczne słuchanie przewodnika przez kilkadziesiąt minut zdecydowanie przekracza możliwości naszego najmłodszego turysty. Twierdzę zwiedzają więc tylko M. ze starszymi chłopcami, a w tym czasie R. z Grzesiem zapoznają się bliżej z kratkami odpływowymi, krawężnikami przy parkingu itp. atrakcjami. Chłopakom udaje się nawet zwiedzić zabytkowe centrum miasta i zrobić zakupy na najbliższe dni – M. pęka z podziwu!
Kłodzką twierdzę wzniesiono na wzgórzu na miejscu dawnego średniowiecznego grodu warownego. Gród od XIII w. przekształcał się w komfortową siedzibę władców ziemi kłodzkiej. Obiekt stopniowo przebudowywano, wzmacniając jego funkcje obronne,
w XVIII w. doprowadzając do potężnej fortecy, kształtem przypominającej wielką gwiazdę. Kiedy twierdza w XIX w. przestała pełnić funkcje obronne, przekształcono ją w pruskie więzienie. Po II wojnie światowej na terenie twierdzy działały dwa zakłady, m.in. betoniarnia.
Zwiedzanie twierdzy jest atrakcyjne dla starszych dzieci (dla maluchów system zwiedzania w grupie z przewodnikiem może być zbyt męczący). Opisy historii twierdzy mogą oczywiście nudzić, ale opowieści o realiach służby w pruskiej armii, technice strzelania z armaty, istotnym znaczeniu przednich zębów dla żołnierza piechoty itp. są dla naszych starszaków bardzo interesujące. Pani przewodnik stara się włączać dzieci w aktywne zwiedzanie, przydzielając im różne pomniejsze zadania typu czyszczenie armatniej lufy ;-). Tymowi trafiło się dziś demonstrowanie ciężkiego losu pruskiego poborowego, a Sebciowi – zapalanie przyciskami światełek w poszczególnych częściach dużej makiety twierdzy. Poza możliwością dokładniejszego zapoznania się z samą twierdzą zwiedzający mają także sposobność przyjrzenia się kłodzkiej starówce z lotu ptaka – górne części twierdzy to świetny punkt widokowy na okolicę.
Po zwiedzaniu wszyscy spotykamy się w barze położonym naprzeciwko wejścia do twierdzy (trzeba przejść na drugą stronę ulicy). Czysto, smacznie, szybko, niedrogo, wysokie krzesełka i kącik zabaw dla dzieci – miejsce ze wszech miar godne polecenia dla rodzin odwiedzających Kłodzko. Po obiedzie M. z młodszymi chłopcami zostają w barze, a R. z Tymkiem biegną na fotograficzny spacer po kłodzkiej starówce.
Z powodu małej ilości czasu zwiedzanie z aparatem ograniczamy do głównych zabytków. Zaczynamy od gotyckiego kościoła Wniebowzięcia NMP. W ciasnych uliczkach ciężko o dobry kadr, a to w końcu jedna z największych świątyń Ziemi Kłodzkiej. Jej budowę rozpoczęto ok. połowy XIV w., później była przebudowywana i rozbudowywana, m.in. na początku XVII w.
Spod kościoła schodzimy w kierunku kanału Młynówka i mostu św. Jana. To jeden z najbardziej znanych zabytków Kłodzka, porównywany do słynnego mostu Karola z Pragi. Faktycznie podobieństw jest wiele – kłodzki most powstał w podobnym czasie jak słynny czeski kolega (kon. XIV w.), podobnie jak on jest ozdobiony kamiennymi rzeźbami świętych. Most bez szwanku przetrwał słynną powódź z 1997 r., kiedy niemal cała kłodzka starówka znalazła się pod wodą.
Na koniec kierujemy się w kierunku placu Bolesława Chrobrego. Oczywiście głównym naszym celem jest kłodzki ratusz, którego historia sięga XIV w. Wielokrotne odbudowy i przebudowy po licznych pożarach przyczyniły się do dzisiejszego wyglądu budowli, będącej ciekawą mieszaniną stylów architektonicznych. Staramy się przyjrzeć także kamieniczkom otaczającym plac. Szczególnie zapada nam w pamięć widok południowej pierzei, m.in. z kamienicą „Pod złotym jeleniem” czy starą apteką. Budynki te mają kilkusetletnią historię.
Ostatnie spojrzenie na okazały ratusz i wracamy do baru po resztę wycieczki i jedziemy do naszych Mostowic. Kiedy przyjechaliśmy do Kłodzka, to dopiero zaczynało padać, a teraz jest już dobre kilka centymetrów świeżego śniegu. W mieście spędziliśmy ponad 3 godziny, a cała wycieczka z dojazdem zajęła nam 5 godzin. Żeby w pełni docenić ogrom tutejszego założenia militarnego oraz piękno kłodzkich zabytków potrzeba calutkiego dnia. My nie zwiedziliśmy chociażby podziemnej trasy turystycznej. Dla chętnych: link do strony Twierdzy Kłodzkiej
Po południu tradycyjnie Grześ śpi w domu, a R. z chłopcami jedzie na narty do Zieleńca.
Góry Orlickie i Bystrzyckie i okolice, 2016.12/2017.01
Góry Orlickie i Bystrzyckie,
czyli co robić zimą w okolicy Zieleńca, jeśli nie jeździ się na nartach 🙂
Gdy mówisz „góry”, większość osób myśli „Tatry”. W Sudetach? – Karkonosze, no może jeszcze Góry Stołowe. Gdy powiemy, że wyjeżdżamy w Góry Orlickie i Bystrzyckie, większość osób popatrzy na nas dziwnym wzrokiem. To zadziwiające, wziąwszy pod uwagę, jak wiele atrakcji turystycznych oferują te pasma, zwłaszcza dla rodzin z dziećmi! Szczyty nie są skaliste, a odległości na szlakach niewielkie. W sam raz dla małych turystów i dla tych starszych poszukujących spokoju i ciszy. Wokół gęsta sieć tras narciarstwa biegowego. Dla narciarzy zjazdowych w sezonie otwiera swoje podwoje słynny Zieleniec – idealne miejsce na naukę jazdy na nartach dla całej rodziny. Dla miłośników architektury i starych zabytków techniki te okolice to wyjątkowo łakomy kąsek. Pięknie zachowane Kłodzko i Bystrzyca Kłodzka, unikatowa w skali Europy 400-letnia papiernia w Dusznikach-Zdroju, stare kopalnie, urokliwe uzdrowiska. Na pograniczu Gór Orlickich i Bystrzyckich spędzamy 11 dni na przełomie 2016 i 2017 r. W naszej relacji proponujemy (jak zazwyczaj) nie model ski i after-ski, ale sprawdzony i gorąco polecany ski i before ski :). Sztucznie oświetlone trasy pozwalają na szusowanie wieczorem – zimowe dni są zbyt piękne, by spędzać je na wyciągu. Lepiej wybrać się na ośnieżony szlak lub odwiedzić któryś z okolicznych zabytków. Na pewno nie będziecie żałować!
Relacje z poszczególnych wycieczek poniżej:
Dzień 2. Wejście na Orlicę – najwyższy polski szczyt Gór Orlickich
Dzień 3. Wypad w Góry Stołowe – do schroniska PTTK „Na Szczelińcu”
Dzień 4. Torfowisko pod Zieleńcem
Dzień 6. Do jaskini Solna Jama w Górach Bystrzyckich; ruiny zamku Szczerba
Dzień 7. Masarykova Chata – czeski symbol Gór Orlickich
Dzień 8. Kłodzko – Twierdza Kłodzka i starówka
Dzień 9. Strażnik Wieczności – kto nie przestraszy się Drogi Wieczność i Drogi Wielkiego Strachu?
Dzień 10. Muzeum Papiernictwa w Dusznikach-Zdroju i rewelacyjne warsztaty czerpania papieru
Dzień 11. Zimowy spacer do schroniska „Pod Muflonem”
Dzień 12. Królewskie miasto – Bystrzyca Kłodzka, a po południu – Zieleniec i okolice
Mstów – w cieniu klasztornych fortyfikacji
29 października 2016, sobota
Wszystkiego po trochu, słońce, mżawka i wiatr, 8 stopni
Mstów odwiedzamy przy okazji weekendowego wypadu w Beskid Wyspowy, do Kasiny Wielkiej.
Warszawa-Kasina Wielka
Od wczoraj kolejne plany biorą w łeb. Mieliśmy wyjechać w piątek po południu – jednak w czwartek wieczorem, ledwo ogarnięci z czymkolwiek na następny zwykłotygodniowy dzień, uznajemy to za żart. Kolejny pomysł – wyjazd wczesnym ranem w sobotę i wejście z marszu na Lubomir – również nie wypala. Musimy zadowolić się dopakowaniem w sobotę rano i wyjechaniem po śniadaniu o 9:00. I tak nieźle. Matko, ile roboty z tym pakowaniem w towarzystwie naszej wesołej gromadki!
Mimo obaw (…zbliżające się Wszystkich Świętych) jedzie się zupełnie dobrze. Tymo straszy nas tylko, że mu niedobrze, ale po krótkim postoju na stacji benzynowej wszystko wraca do normy. Jedziemy standardowo, Katowicką. Na turystyczny postój niewiele zbaczamy z drogi – zajeżdżamy do niewielkiego Mstowa.
Mstów
To kameralna miejscowość położona nad brzegiem Warty kilkanaście kilometrów od Częstochowy. Rzadko odwiedzana, z cudownie prowincjonalnym urokiem i zabytkiem wielkiej klasy – średniowiecznym ufortyfikowanym klasztorem kanoników laterańskich.
Klasztor oficjalnie znajduje się w Wancerzowie, ale tak naprawdę leży tylko pół kilometra od mstowskiego rynku – dwie miejscowości są tak blisko sklejone ze sobą. Zespół klasztorny powstał prawdopodobnie ok. XIII w., ale kościół i budynki klasztorne wielokrotnie przebudowywano. Obecnie mają formę barokową. W obawie przed zrabowaniem klasztornego mienia, a potem dla ochrony przez najeźdźcami, klasztor ufortyfikowano. I to najciekawsza sprawa. Ufortyfikowane zamki widział każdy, ale klasztory? Trzeba przyjechać do Mstowa!
Przed zwiedzeniem klasztoru załatwiamy rzecz bardziej przyziemną, czyli obiad. Parkujemy na rynku, co samo w sobie jest atrakcyjne – rozległy mstowski rynek, otoczony urokliwymi kamieniczkami, pamięta ślady dawnej świetności. Mstów przewyższał niegdyś swoim znaczeniem Częstochowę. Kiedyś na synku stał ratusz, ale został rozebrany dwieście lat temu. Teraz rynek świeci pustkami, mimo soboty i południowej pory. Stanowi za to świetne miejsce do pobiegania dla Grzesia, któremu podobają się zwłaszcza reflektorki podświetlające rynek w nocy.
Gdy M. cierpliwie biega za naszym najmłodszym turystą, R. i starsi chłopcy idą do położonej tuż obok karczmy-pizzerii Pod Stodołami zamówić coś do jedzenia. Obsługa jest bardzo miła, a jedzenie smaczne, Co prawda możemy się wypowiedzieć tylko co do pizzy, na którą bardzo nalegali chłopcy:) Grzesiek podczas obiadu zachowywał się nawet całkiem cierpliwie i wył tylko w granicach przyzwoitości. Więc było zupełnie dobrze.
Najedzeni, przenosimy się na teren klasztoru. Po drodze przechodzimy przez stary mstowski most na Warcie. Kiedyś obowiązek utrzymania i naprawy mostu leżał na zakonnikach, jednak w zamian klasztor miał prawo do pobierania cła za przeprawę. Nie zatrzymujemy się tu dłużej, bo zaczyna coraz mocniej padać, tylko kierujemy się od razu w stronę klasztoru.
Całe założenie klasztorne było od XVII w. systematycznie niszczone przez pożary i wojny, na szczęście mstowski proboszcz w okresie międzywojennym odrestaurował budynki klasztorne i odbudował mury obronne.
Na teren kościoła i klasztoru wejść może każdy, i to bezpłatnie. Grześ, niestety, nie wyraża tym najmniejszego zainteresowania, przedkładając nad zwiedzanie zabytków wchodzenie i schodzenie na schody wiodące na wały. Co robić, R. po krótkim rekonesansie przymusowo mu towarzyszy, a do myszkowania po terenie kościelno-klasztornym zostaje oddelegowana M. ze starszakami. Zaglądamy do barokowego wnętrza kościoła (można zajrzeć tylko przez kraty), a potem urządzamy sobie spacer dookoła murów. I to jest atrakcja pierwsza klasa. Do dzisiejszych czasów zachowało się dziewięć baszt (z pierwotnych dziesięciu). Chłopaki chętnie oglądają wszystkie po kolei, zgadując, skąd kiedyś się strzelało – do kilku baszt można nadal wejść. Największą frajdą okazuje się jednak dzwonnica, urządzona w dawnej bramie głównej. Dociekliwi chłopcy odkrywają, że drewniane drzwi broniące do niej nie są zamknięte i można dostać się na górę. Wdrapujemy się po wąskich i stromych schodach – stopnie są tak zużyte, że każdy z nich na środku ma wyraźny ubytek – i stajemy tuż obok sznurów przywiązanych do dzwonów, które wiszą tuż nad naszymi głowami. Niesamowite.
Dalsza droga mija sprawnie i spokojnie. Wszyscy trzej chłopcy zasypiają w samochodzie, tylko Grzesia, niestety, budzą postoje na bramkach na autostradzie. Mimo to pogodę ducha udaje mu się zachować aż do końca podróżyJ
W Stacji Kasina stawiamy się o 16:00. To miejsce niezwykłe. Klimatyczne pokoje i apartamenty urządzone są w dawnym XIX-wiecznym budynku dworca Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, tuż obok w obie strony biegną tory, po których w sezonie jeżdżą zabytkowe składy. Pisaliśmy już o tym miejscu w relacji z naszej zimowego pobytu w Beskidzie Wyspowym (zob. Beskid Wyspowy i okolice, 2015/2016). Zazwyczaj nie lubimy zatrzymywać się w tym samym miejscu, ale dla Kasiny zrobiliśmy wyjątek – chętnie wróciliśmy tu wszyscy: i my, i dzieciaki.
Wieczorem pobieżne rozpakowanie i konieczny element programu – spacer torami po ciemku (linia nieczynna poza sezonem letnim). Chłopcy nie mogli się tego doczekać!
Śladami kuracjuszy, kormoranów i … Krzyżaków!
Ciechocinek, Kąty Rybackie, Krynica Morska, Golub-Dobrzyń i Maurzyce
24-26 czerwca i 8-10 lipca 2016
Jak co roku odwiedzamy polskie wybrzeże przy okazji transportowania chłopaków nad morze na wakacje z Dziadkami. W przypływie zmęczenia myślimy: no tak, dwa weekendy z głowy. Ale z drugiej strony to okazja do oderwania się i zmiany otoczenia – choćby na dwa dni. Za miejscowościami nadmorskimi w szczycie sezonu nie przepadamy, ale zawsze przecież można obrać mniej popularny kierunek marszu niż zatłoczona plaża, a przy okazji przerwy w podróży zatrzymać się w jakimś ciekawym miejscu. W tym roku jedziemy do Sztutowa i Kątów Rybackich. Za nami dwa weekendy z kormoranami, żuławskimi domami podcieniowymi i Krzyżakami depczącymi po piętach!
24 czerwca 2016, piątek
Dzień dziś niezwykły, bo zakończenie roku! Program dnia ustawiają nam więc godziny uroczystości dla klas czwartych (Tymo) i pierwszych (Sebuś). Obaj chłopcy przynoszą piękne świadectwa i szczerze cieszą się na wakacje. Około południa wracamy do domu i gorączkowo próbujemy skończyć się ogarniać. Ach, to pakowanie, to chyba najgorszy punkt programu w rodzinnych wyjazdach. Niby jedziemy tylko na weekend, a torby ledwo się mieszczą w przedpokoju…
Udaje nam się wyruszyć zaraz po 13:00. Wziąwszy pod uwagę szczególny charakter dzisiejszego dnia i „pomoc” Grzesiowego huraganu, to jednak sukces.
Warszawa- Ciechocinek
Mimo że nad morze zapewne bliżej byłoby siódemką, stawiamy na bezpieczeństwo i wybieramy trasę autostradami. Oczywiście jedzie się płynnie, ale ruch jest dzisiaj szalony. Po skręcie na A1 na szczęście robi się lepiej. Całą drogę zastanawiamy się, gdzie zatrzymać się na turystyczny postój. Może Golub-Dobrzyń? Może Radzyń Chełmiński? Wybór celu trzeba zgrać z porami drzemki i karmienia Grzesia, więc sprawa nie jest taka prosta. Obliczamy odległości i czas dojazdu, aż wreszcie R. dostaje olśnienia: Zatrzymamy się w Ciechocinku!
Po raz drugi odwiedzamy Ciechocinek dwa tygodnie później. Tym razem jedziemy odebrać Sebusia z wakacji z Dziadkami nad morzem. Ogromnie dziękujemy Babci Urszuli i Dziadkowi Jerzemu za opiekę nad naszą pociechą! Jedziemy tylko z Grzesiem – Tymo spędza właśnie czas na obozie harcerskim (pozdrowienia dla 19 WDH Przygoda!). To bardzo dogodne miejsce na postój w drodze nad morze, no a przy tym mamy wrażenie, że poprzednio Ciechocinek tylko liznęliśmy – nie obejrzeliśmy dokładnie ani Parku Zdrojowego, ani wszystkich tężni. Dziś stawiamy więc kropkę nad „i”.
Relacja z obu spacerów po Ciechocinku:
Ciechocinek i Ciechocinek bis
Ciechocinek – Sztutowo
Ciechocinek wypada nam prawie idealnie w połowie drogi, więc po przerwie jedziemy już prosto i bez przebojów do celu. Na miejsce docieramy za każdym razem około 20:00, po mniej więcej siedmiu godzinach od wyjechania z domu.
Po drodze (z autostrady zjeżdżamy w kierunku na Malbork, a potem kierujemy się na Nowy Dwór Gdański) przejeżdżamy przez malownicze Żuławy. Szczególnie zapada nam w pamięć uroczy Nowy Staw.
Nasza mini-relacja tutaj:
Nowy Staw
Sztutowo, Kąty Rybackie i Krynica Morska
Podczas obu nadmorskich weekendów w Sztutowie mieszkamy w gościnnych progach domu Ali (dziękujemy!!!), w Bursztynowym Dworze. To niezwykle klimatyczny niemal 100-letni budynek, który przywędrował na Pomorze aż a Podlasia, gdzie niegdyś pełnił funkcję szkoły.
Obie soboty spędzamy na spacerach do rezerwatu ornitologicznego „Kąty Rybackie”. Mamy też okazję przejść się przepięknym lasem ze Sztutowa na plażę oraz odwiedzić pobliską Krynicę Morską.
Szczegóły w relacji poniżej:
Rezerwat kormoranów i latarnia w Krynicy Morskiej
Powroty znad morza
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zwiedzili czegoś także w drodze powrotnej…
26 czerwca 2016, niedziela
Po słonecznym poranku burzowe popołudnie i przelotne opady
Rano większość czasu zajmuje nam pakowanie – nas do domu, a Sebusia – na wakacje z Dziadkami. Potem opuszczamy gościnne progi Bursztynowego Dworu Ali i przemieszczamy się do Kątów Rybackich. Pożegnalny obiad z Babcią i Dziadkiem, wyściskanie i wycałowanie Sebusia na pożegnanie i nasza środkowa pociecha zostaje cieszyć się urokami morza, a my w okrojonym składzie ruszamy w stronę domu.
Jak pusto tylko z dwójką dzieci na tylnym siedzeniu! Nawet Tymo od razu zwraca na to uwagę. No tak, mocno przyzwyczajeni jesteśmy do naszej „pełnej chaty”:)
Mimo nasilonego ruchu wakacyjnego podróż mija dość sprawnie. Minęłaby jeszcze szybciej, gdybyśmy nie wydłużyli jej o kilkadziesiąt kilometrów na własne życzenie. Zatrzymywanie się tylko na parkingu przy autostradzie? Nuda! Jedziemy w jakieś ciekawsze miejsce. Co powiecie na Golub-Dobrzyń?
Relacja ze zwiedzania zamku golubskiego:
Golub-Dobrzyń
10 lipca, niedziela
Ranek nad morzem chłodny i pochmurny, w centralnej Polsce słonecznie i ciepło
Najpierw planujemy zahaczyć o Radzyń Chełmiński, zjeżdżamy nawet w tym celu z autostrady, ale przerwa w Radzyniu nie zgrywa nam się z porą drzemki Grzesia. Grzesiek jest senny i marudny (właśnie rosną piątki – ratunku! Jak dobrze, że więcej zębów Natura na razie nie przewidziała…), w dodatku zaczyna kropić. W związku z tym w okolicach Grudziądza zatrzymujemy się tylko na obiad w przypadkowo wypatrzonym, ale dość przyzwoitym zajeździe Pod Kasztanem i ruszamy dalej w drogę (zawracamy na A1). Cóż, tym razem się nie złożyło, może uda nam się odwiedzić pozostałości radzyńskiego zamku w przyszłym roku.
Ze względu na nasilony ruch wakacyjny jedzie się dziś dość opornie. Na autostradzie ponad pół godziny stoimy w korku (wypadek). Potem mamy wrażenie, że kierowców ogarnął amok – wszyscy pędzą na łeb na szyję, jakby chcąc nadrobić stracony czas. Na szczęście dzieci drugą porcję jazdy przesypiają. Mimo to jesteśmy zmęczeni tym szalonym ruchem i z chęcią (sic!) w okolicy Łowicza opuszczamy A1 i przenosimy się na boczne drogi. Wszyscy chętnie zatrzymujemy się na postój w Maurzycach.
Uroczy skansen w naszej relacji:
Skansen w Maurzycach
Golub-Dobrzyń
Zamek golubski
26 czerwca 2016, niedziela
Po słonecznym poranku burzowe popołudnie i przelotne opady
Golub-Dobrzyń odwiedzamy wracając znad morza po odwiezieniu Sebunia na wakacje z dziadkami.
Lubimy zwiedzać zamki z dziećmi. Każdy zazwyczaj kryje w sobie jakąś działającą na wyobraźnię tajemnicę, są armaty, zbroje, zazwyczaj też jakiś punkt widokowy na wieży – w sam raz dla małych turystów. Zamek w Golubiu-Dobrzyniu patrzył na nas w zeszłym roku ze ściennego kalendarza w kuchni, a dziś mamy okazję odwiedzić go osobiście!
Właściwie powinniśmy pisać „zamek golubski” – Golub i Dobrzyń stanowiły kiedyś odrębne miasta i dopiero kilkadziesiąt lat temu zostały połączone w jeden organizm miejski. Do Golubia-Dobrzynia turystów przyciąga oczywiście zwłaszcza zamek – ładnie odrestaurowany, gotycko-renesansowy, niegdyś pełniący funkcję klasztoru i warowni. Dociekliwi znajdą tu jednak też inne perełki – zachowane średniowieczne mury obronne, malowniczy dom podcieniowy na rynku czy gotycki kościół św. Katarzyny z pocz. XIV w. – szkoda, że nie udało nam się dziś wejść na wieżę – zapewne interesująco by się z niej prezentował zamek.
Golubska warownia została zbudowana przez Krzyżaków na początku XIV w., potem kapryśna historia przerzucała ją z rąk do rąk. Charakter zamku zmienił się na początku XVII w., gdy golubski zamek stał się letnią rezydencją królewny Anny Wazówny, siostry Zygmunta III Wazy. Emancypacja kobiet ma jednak długą tradycję. Anna Wazówna to bardzo ciekawa postać – miała rozległe zainteresowania, interesowała się m.in. botaniką i ziołolecznictwem. Mało kto wie, że to ona jako pierwsza posadziła w Polsce tytoń! Przerobiła gotycką warownię w stylu renesansowym, nadając jej charakter bardziej pałacowy. Z tego okresu pochodzą wieżyczki i ozdobne attyki. Kiedyś ponoć zdobiły je różnokolorowe sgraffita – szkoda, że nie możemy ich podziwiać dzisiaj. Lubimy sgraffita. Tak pięknie wyglądają w Krasiczynie… I ten trzebiatowski słoń…
Sgraffitów nie ma, ale i tak jest malowniczo. Od razu rzuca się nam w oczy kapitalne położenie warowni na wzgórzu, dostępnym tylko od zachodu. Niegdyś zwiększało to znacznie walory obronne zamku, dziś sprawia, że przedzamcze stanowi teraz świetny punkt widokowy. Golub-Dobrzyń mamy jak na dłoni. Dziś golubski zamek przyciąga przede wszystkim turystów i miłośników rycerskich grup rekonstrukcyjnych. Regularnie odbywają się tu międzynarodowe turnieje rycerskie, których zawodnicy mają okazję zmierzyć się w wielu dawnych konkurencjach, dbając jednocześnie o świetne widowisko dla publiczności.
Kupujemy w kasie bilety i przechodzimy na dziedziniec. Pan w kasie informuje, że zwiedzanie jest możliwe tyko w grupach zorganizowanych. To co, idziemy? Grześ wytrzyma?
W towarzystwie malutkich dzieci zwiedzanie z przewodnikiem jest uciążliwe, ale po szybkim zerknięciu na program oprowadzania po golubskim zamku stwierdzamy, że długich opisów będzie niewiele, a w zamian przewodnik pokaże nam zamkowe ciekawostki. No to próbujemy. Grzesiu, miej wzgląd na innych zwiedzających!
Jako że grupy zbierają się o pełnej godzinie, a do 17:00 mamy jeszcze 45 minut, pobyt na zamku zaczynamy od odwiedzenia zamkowej restauracji. Lody (Tymo) i pyszne zupy (my) to idealny pomysł na początek. Szkoda, że lokal nie dysponuje żadnymi udogodnieniami dla dzieci – nie ma nawet zwykłego krzesełka do karmienia. Grześ chyba to czuje i ponad uroki zamkowej kuchni przedkłada słoiczek wsunięty na ławeczce na dziedzińcu przy akompaniamencie znienawidzonej przez nas (a ukochanej przez niego) piosenki „Koła autobusu kręcą się”. No, akurat, pojedliśmy wszyscy i mamy piątą. Zaczynamy zwiedzanie.
Pierwszy punkt programu to obejrzenie krótkiego filmu o historii i głównych atrakcjach turystycznych zamku. Nie przepadamy za oglądaniem filmów o obiekcie, w którym akurat jesteśmy – wolelibyśmy przecież można to zrobić też w domu – ale tym razem film spełnia swoją funkcję. Przede wszystkim jest krótki i na temat, a przewodnik potem nie musi powtarzać tego, co już zostało powiedziane. No i projekcja odbywa się w stylowych zamkowych piwnicach. Grzesia bardziej niż film interesuje kursowanie po schodach, ale jest przy tym cicho, więc dobra nasza. Po projekcji filmu niezbyt długie, a interesujące zwiedzanie wybranych zamkowych pomieszczeń. Szczególnie interesujące jest dla nas palenisko hypokaustum z zachowanymi oryginalnymi cegłami z czasów krzyżackich – system kanałów i otworów pozwalał ogrzewać wybrane pomieszczenia zamku ciepłem wydzielanym przez rozgrzane kamienie. Na wyobraźnię Tyma działa z kolei izba tortur. Wszyscy z zainteresowaniem słuchamy opowieści o głębokim lochu głodowym – a to loch nie byle jaki, bo pięciogwiazdkowy – miał i wentylację, i toaletę – trzymano tam nieszczęśników głównie dla okupu. Przewodnik opowiada też o specjalnych celach pokutniczych. Potem oglądamy dormitorium z wystawą archeologiczną, prezentującą wykopaliska z terenu wczesnośredniowiecznej osady w pobliżu Góry Świętego Wawrzyńca. W refektarzu główną atrakcją dla dzieci są repliki dawnej broni artyleryjskiej – przewodnik pozwala nawet potrzymać w ręku długaśne kopie. Ostatnie punkty zwiedzania to gotycka kaplica, zakonny szpital i kapitularz – miejsce ważnych spotkań zakonników. Najciekawszy w kapitularzu jest portret kryjący ukryte przejście – na pewno kiedyś znajdowali się chętni, by podsłuchiwać przebieg ważnych narad. Wszyscy chętnie zaglądamy do ukrytej w ścianie klatki schodowej.
Cały program zwiedzania zajmuje około godziny. Gdy wychodzimy, pada. Szybkie dokarmienie Grzesia i pędem do samochodu – zbliża się wieczór, więc nasz plan wcześniejszego powrotu do domu i spokojnego ogarnięcia się przed poniedziałkiem spalił właśnie na panewce. Gdy odpalamy nawigację, załamujemy ręce – korek na autostradzie przez Warszawą o ponad godzinę wydłużył drogę powrotną.
W trakcie drogi spotyka nas jednak miła niespodzianka. Do czasu naszego przyjazdu korek zdążył się rozładować, więc wjeżdżamy do Warszawy bez zbędnych przestojów. Kto wie, może utknęlibyśmy w tym korku, gdybyśmy jechali prosto do domu? Warto czasami wydłużyć drogę!
Nasz czas: Kąty Rybackie‒Golub-Dobrzyń: 13:30-16:00;
Golub-Dobrzyń‒Warszawa: 18:40-21:20
Rezerwat kormoranów i latarnia w Krynicy Morskiej
Rezerwat ornitologiczny „Kąty Rybackie”, spacer pięknym lasem ze Sztutowa na plażę i wizyta w Krynicy Morskiej
Rezerwat kormoranów po raz pierwszy
25 czerwca 2016, sobota
Upał, 33 stopnie. Uff..
Po raz pierwszy odwiedzamy otulinę rezerwatu od strony Sztutowa. Podjeżdżamy na główny parking przy kąpielisku miejskim w Sztutowie. Tu mamy satysfakcję nie lada – tłum w różnobarwnych kostiumach wali na plażę, a my skręcamy w drugą stronę. Tam ścisk, tu inny świat. Idziemy leśną ścieżką przez wydmy do rezerwatu ornitologicznego „Kąty Rybackie”. Rezerwat znajduje się pomiędzy Sztutowem i Kątami Rybackimi. Został utworzony ponad 50 lat temu do ochrony miejsc lęgowych kormorana czarnego i czapli siwej. To największe lęgowisko kormoranów w Europie. Kormoran czarny niegdyś był gatunkiem zagrożonym wyginięciem, teraz intensywnie się rozmnaża. Co chwila słychać skargi na kormorany – a to że zjadają za dużo ryb, a to że ich odchody przyczyniają się do obumierania drzew. Na szczęście główni bohaterowie wydają się niczym nie przejmować. Pozdrawiają odwiedzających donośnym krakaniem. Siedzą na uschniętych drzewach w charakterystycznej pozycji do suszenia piór, nurkują na głębokość kilkunastu metrów, na niebie tworzą piękne klucze, które sprawiają, że chce się podnosić głowę do góry.
Przez teren rezerwatu prowadzi niebieski i żółty szlak. Tablic informacyjnych i mapek jak na lekarstwo, trudno też znaleźć jakikolwiek schemat szlaków w Internecie, idziemy więc trochę na nosa. Potem okazuje się, że dziś kręciliśmy się tylko na obrzeżach rezerwatu – dobrze będzie tu wrócić na jeszcze jeden spacer.
Po odwiedzeniu rezerwatu zaliczamy obowiązkową kąpiel w morzu.
Spacer ze Sztutowa przez piękny las na plażę
Wieczorem urządzamy sobie spacer ze Sztutowa na plażę drogą przez las. To spory, ponad 3-kilometrowy odcinek, ale niezwykle malowniczy. Tak pięknego mieszanego lasu nadmorskiego jak w Sztutowie nie widzieliśmy chyba w żadnym innym miejscu na polskim wybrzeżu. Po godzinie wreszcie docieramy na plażę. Zamiast planowanego wieczornego pluskania zarządzamy jednak szybki odwrót – na horyzoncie widać ciemne burzowe chmury. Idziemy plażą do głównego sztutowskiego zejścia i wracamy do domu melexem. Uff, zdążyliśmy przed deszczem. W nocy burza obudziła chyba każdego śpiocha.
Rezerwat kormoranów bis
9 lipca 2016, sobota
Przelotne opady, do 20 stopni
Podczas poprzedniego pobytu nad morzem odwiedziliśmy co prawda rezerwat kormoranów, ale niedosyt pozostał – ptaków było wtedy jak na lekarstwo. Może dlatego, że spacerowaliśmy po obrzeżach rezerwatu, a może trafiliśmy akurat na złą porę i gospodarze właśnie obiadowali sobie gdzieś na Zalewie Wiślanym? W każdym razie mieliśmy wielką ochotę przyjść tu raz jeszcze.
Okazja nadarza się dwa tygodnie później, gdy przyjeżdżamy nad morze po Sebcia. Tym razem towarzyszy nam Babcia Urszula i odwiedzamy rezerwat od strony Kątów Rybackich, nie Sztutowa. To chyba dogodniejsze dojście. A przy tym nareszcie spotykamy to, po co tu przyszliśmy – kormorany! Obchodzimy dookoła jeden z dwóch głównych obszarów referencyjnych, mieszczących główne kolonie kormoranów. No, teraz nareszcie możemy uwierzyć, że ptasich gniazd jest tu kilka tysięcy. Kormorany i ich gniazda widać niemal na każdym drzewie, a gdyby ktoś zapomniał, kto rozdaje karty na tym terenie, niezwłocznie przypomni o tym specyficzny zapach.
Przechodzimy dziś chyba ponad 8 km. Sebuś jest bardzo dziennym piechurem, Grześ też sporo idzie na nóżkach, a potem zasypia w nosidle. Spacer do polecania dla każdego wypoczywającego na tym odcinku polskiego wybrzeża!
Latarnia w Krynicy Morskiej
Po spacerze czas na szybki obiad w Kątach Rybackich. Po obiedzie zbieramy chętnych na kolejną wycieczkę – do Krynicy Morskiej. Zgadza się dołączyć do nas Babcia Urszula, to świetnie, ruszamy! Krynica to duży ośrodek turystyczny i w środku sezonu ruch tu jak na Marszałkowskiej. Nie mamy ochoty zwiedzać zatłoczonych kramów z pamiątkami – od razu kierujemy się do latarni morskiej. Charakterystyczna czerwona latarnia w Krynicy znajduje się z dala od turystycznego centrum. Jej obecna postać pochodzi z 1951 r. – starą latarnię zniszczyły wycofujące się wojska niemieckie.
Na szczyt latarni prowadzą dość wąskie schody z charakterystyczną stromą drabiną na samej górze. Z tego powodu turyści wpuszczani sią na raty, co 15 minut. Musimy więc odstać swoje w kolejce po bilety. Z Grzesiem zostaje na dole Babcia (dziękujemy!) – nie jest dozwolone zwiedzanie latarni z dziećmi poniżej 4. r.ż. Sebuś radzi sobie na schodach znakomicie. Ostatnią drabinkę pokonuje bez najmniejszych problemów – oj, chyba niedługo zabierzemy go na jakieś ferraty!
Z góry latarni rozlega się pyszny widok na Mierzeję Wiślaną i Zalew Wiślany. To wystarczający powód, żeby odwiedzić to miejsce, nawet jeśli nie jest się miłośnikiem latarni. Ciekawe jest również zobaczenie latarnianej żarówki o mocy – bagatela – 1000 W.
Na koniec wizyty w Krynicy odwiedzamy okolice portu na Zalewie Wiślanym. To okolica gwarna i pełna turystów, ale niepozbawiona uroku. Można pospacerować po krótkim molo, popatrzeć na żaglówki przycupnięte w marinie, wybrać się na rejs po Zalewie Wiślanym.
Wycieczki do Krynicy nie przedłużamy, bo zbliża się wieczór. Odwozimy Babcię Urszulę do Kątów Rybackich, a my sami wracamy do Sztutowa. Jak dobrze, że Sebuś już jest z nami!