Nowy Staw – perełka Żuław

Gotycka kolegiata, zabytkowa słodownia i piękny dom podcieniowy

Przez Nowy Staw przejeżdżamy dwukrotnie w drodze do Sztutowa. To niewielkie żuławskie miasto, położone nad rzeką Świętą. Zazwyczaj nie wspominają o nim przewodniki, a to miejsce warte choćby krótkiego postoju w podróży. Podróżnym przejeżdżającym przez Nowy Staw z okien samochodu najpierw rzucą się w oczy charakterystyczne pozostałości XIX-wiecznych zakładów przemysłowych – słodowni i cukrowni – to jeden z najlepiej zachowanych zabytków tego typu w Polsce!

XIX-wieczna słodownia w Nowym Stawie. Cudowna.

XIX-wieczna słodownia w Nowym Stawie. Cudowna.

Dociekliwy obserwator dostrzeże na dalszym planie charakterystyczną monumentalną wieżę kolegiaty św. Mateusza. XIV-wieczna bazylika w Nowym Stawie to największa gotycka świątynia na Żuławach! A z oddali wygląda na mniej okazałą niż jest w rzeczywistości. W środku świątyni kryje się cenne zabytkowe wyposażenie.

Widok z rynku w Nowym Stawie w stronę kolegiaty.

Widok z rynku w Nowym Stawie w stronę kolegiaty.

Kolegiata św. Mateusza to największy gotycki kościół na Żuławach.

Kolegiata św. Mateusza to największy gotycki kościół na Żuławach.

Tuż obok bazyliki znajduje się rynek. Wokół rynku przycupnęły ciekawe XIX- i XX-wieczne domy, ale prawdziwa gratka tkwi na środku placu. Podobna do ołówka wieża należy do dawnego kościoła ewangelickiego. Obecnie neogotycka budowla (pocz. XIX w) nie pełni już funkcji sakralnych, lecz kryje w sobie … „Galerię Żuławską”. Kierowcy zapewne z uśmiechem zauważą, że wokół Galerii urządzono … rondo!

Na wyjeździe z Nowego Stawu w stronę Nowego Dworu Gdańskiego na turystów czeka jeszcze jedna atrakcja – drewniany dom podcieniowy z 1820 r. Budynek nadal żyje: obecnie mieści … lokalny sklep spożywczy.

Szachulcowy dom podcieniowy, wybudowany w 1820 r.

Szachulcowy dom podcieniowy, wybudowany w 1820 r.

Jak to dobrze, że takie miejsca są jeszcze na świecie!

Ciechocinek – postój w drodze nad morze

To idealne miejsce na postój dla rodzin podróżujących nad morze autostradą A1. Wcale nie trzeba być kuracjuszem w słusznym wieku, by mile spędzić tu czas. Zadbane alejki Parku Zdrojowego, place zabaw, imponujące tężnie z punktami widokowymi na szczycie i – przede wszystkim – brak konieczności dużego zbaczania z autostrady. Nam nawet udaje się dziś zahaczyć o dancing. Serio! Było tak:

Ciechocinek po raz pierwszy

24.06.2016

 

Mówisz: sanatorium, myślisz: Ciechocinek. To chyba najbardziej znane polskie miasto uzdrowiskowe. Tylko że nasza ciechocińska „kuracja” jest dziś iście ekspresowa – spędzamy tu zaledwie nieco ponad dwie godziny przerwy w podróży nad morze. Ale cel zostaje osiągnięty: dzieci wybiegane do tego stopnia, że z radością witają powrót do samochodu, a my mamy za sobą sympatyczny spacer w urokliwym otoczeniu.

Park Zdrojowy

Parkujemy w centrum i pierwsze kroki kierujemy do Parku Zdrojowego. Park chlubi się prawie 150-letnią historią i jest idealnym miejscem na spacer dla osób w każdym wieku i o różnych zainteresowaniach. Dzieci mogą po prostu pohasać po malowniczych alejkach i odpocząć przy niemal 100-letniej bajkowej fontannie „Jaś i Małgosia”, przyrodników zainteresują wymyślne gatunki drzew i krzewów i słynne ciechocińskie dywany z kwiatów, miłośnicy architektury z chęcią przyjrzą się zachowanym przykładom drewnianej zabudowy uzdrowiskowej.

Park Zdrojowy w Ciechocinku

Park Zdrojowy w Ciechocinku

Fontanna Jaś i Małgosia

Fontanna Jaś i Małgosia

U nas – jak zwykle – dominują tematy przyziemne. W pierwszej kolejności szukamy czegoś, gdzie można wrzucić coś na ząb i spokojnie nakarmić Grześka. Trafiamy idealnie – zasiadamy przy drewnianej pijalni wód mineralnych z 1880 r. Budynek został zbudowany w stylu szwajcarskim i bardzo przypomina nam „kurslaale”, które odwiedzaliśmy przy okazji wakacji w Estonii. Mieści się tu Restauracja Bristol. Brzmi dobrze, prawda? Więc dziwimy się tym bardziej, że latte to lurowaty napój z automatu, a lody nawet nasz rodzinny smakosz Tymo je zupełnie bez smaku. Wrażenia zdecydowanie się nam poprawiają dopiero gdy wchodzimy do środka. Jednak nie przestronne wnętrze to największa atrakcja dzisiejszego dnia, tylko … dancing, fajf, zwał jak zwał, potańcówa z prawdziwego zdarzenia! M. wchodzi do środka i z zachwytu mowę jej odbiera. Biegnie do R.-  kochanie, musisz to zobaczyć. Orkiestra przygrywa skoczne rytmy, na parkiecie gęsto od par w wieku 60+, bluzki bez pleców, cekiny, korzystamy z życia! Grześ na rękach M. też chętnie uczestniczy w imprezie, niestety, my dziś tylko w przelocie. Tak się bawi, tak się bawi Ciechocinek!

Dawny Kursaal (z 1880 r.), dzisiaj restauracja Bristol

Dawny Kursaal (z 1880 r.), dzisiaj restauracja Bristol

Tężnie

Po takiej atrakcji humory zdecydowanie nam się poprawiają. Nie mamy czasu na dokładne pomyszkowanie po alejach Parku Zdrojowego, bo najbardziej zależy nam na obejrzeniu tężni. Te ciechocińskie (są trzy, dwie z lat 1824-33 i jedna z 1859 r.) są uznawane za zabytek myśli technicznej, a ich rozmiary są doprawdy imponujące.

Kwiaty są wielką ozdobą Ciechocinka

Kwiaty są wielką ozdobą Ciechocinka – przed wejściem do Parku Tężniowego

Aby zobaczyć tężnie, trzeba opuścić Pak Zdrojowy i udać się do położonego nieopodal Parku Tężniowego. Wstęp na teren obiektów jest płatny, jednak zdecydowanie warto wydać tych kilka złotych, i to nie tylko z racji walorów zdrowotnych. Dla naszych chłopaków oglądanie gigantycznych konstrukcji z tarniny, po której spływa solanka, jest niezwykle interesujące. Dziś z racji ograniczeń czasowych dokładniej zapoznajemy się z Tężnią I. Najpierw urządzamy sobie spacer wzdłuż niej – tarninowa ściana ma długość 650 m, idzie się i idzie, a tężnia nie chce się skończyć. A to wcale nie największa z ciechocińskich konstrukcji – tę największą, nr II, oglądaliśmy dziś tylko z oddali. Dodatkową atrakcją Tężni I (i II, ale o tym dalej) jest możliwość wejścia na taras widokowy na górze. Z tej możliwości skwapliwie korzystają M. ze starszymi chłopcami. R. dziś „Grzesiowy”, więc zostają na pobieganie na dole. Warto wejść na taras widokowy nawet nie ze względu na widok na Park Tężniowy, tylko na możliwość popodglądania, jak solanka spływa na dół. Chłopcy są urzeczeni solankowymi rynnami, zaworami itp. S. moczy z namaszczeniem swój tarninowy patyczek w solance – będzie pamiątka na zawsze. Szkoda, że górny taras widokowy sprawia wrażenie takiego zaniedbanego – to przecież miejsce jedyne w swoim rodzaju!

Tężnia II

Tężnia I

Jak ta tężnia jest zbudowana...

Jak ta tężnia jest zbudowana…

Tabliczka informuje, że sto metrów za nami

Tabliczka informuje, że sto metrów za nami

Wejście na tężnię i przejście pod tężnią

Wejście na tężnię i przejście pod tężnią

Sebuś pierwszy do wchodzenia

Sebuś pierwszy do wchodzenia

Taras widokowy na Tężni II

Taras widokowy na Tężni I

R. z Grzesiem zostali na dole

R. z Grzesiem zostali na dole

Czy to jest naprawdę słone

Czy to jest naprawdę słone?

Kropelki pracują na atmosferę miejsca...

Kropelki pracują na atmosferę miejsca…

Za Tężnią II wyłaniają się kolejne

Za Tężnią I wyłaniają się kolejne

Trudno uchwycić ogrom całego założenia uzdrowiskowego

Trudno uchwycić ogrom całego założenia uzdrowiskowego

Ciechocinek bis

8 lipca 2016, piątek

 

Po raz drugi odwiedzamy Ciechocinek dwa tygodnie później. Tym razem jedziemy odebrać Sebusia z wakacji z Dziadkami nad morzem. Ogromnie dziękujemy Babci Urszuli i Dziadkowi Jerzemu za opiekę nad naszą pociechą! Jedziemy tylko z Grzesiem – Tymo spędza właśnie czas na obozie harcerskim (pozdrowienia dla 19 WDH Przygoda!). To bardzo dogodne miejsce na postój w drodze nad morze, no a przy tym mamy wrażenie, że poprzednio Ciechocinek tylko liznęliśmy – nie obejrzeliśmy dokładnie ani Parku Zdrojowego, ani wszystkich tężni. Dziś stawiamy więc kropkę nad „i”.

Dawne baseny termalno-solankowe

Parkujemy na wypatrzonej ostatnio ulicy Warzelnianej i tym razem przechodzimy pod Tężnią I kierując się od razu w kierunku kolejnych tężni. Idziemy trochę na azymut i zupełnie przypadkowo trafiamy na nieplanowaną, a niezmiernie interesującą atrakcję – pozostałości po ciechocińskim zespole basenów termalno-solankowych. Niegdyś chluba Ciechocinka, dziś ruina. Baseny są położone na terenie,,pomiędzy” tężniami. Zostały otwarte w 1932 r. przez prezydenta Mościckiego i stanowiły kiedyś wielką atrakcję miasta. Po dawnej świetności zostały tylko wspomnienia. Teren dawnych basenów jest zachłannie odzyskiwany przez przyrodę. Bez problemu można jednak odgadnąć dawne przeznaczenie obiektu – dokładnie widać, gdzie kiedyś były baseny, są pozostałości drabinek, stanowisk ratowników, starych zjeżdżalni. Niesamowite miejsce. Kto chce je zobaczyć w takim stanie, powinien się spieszyć – ma tu niebawem powstać nowoczesny kompleks termalno-rekreacyjny. Obecnie to łakomy kąsek dla miłośników zapomnianych miejsc (pozdrawiamy stronę forgotten.pl !).

Wejście do dawnych basenów termalno-solankowych.

Wejście do dawnych basenów termalno-solankowych.

Basen - widmo.

Basen – widmo.

Jest klimat!

Jest klimat!

Tężnie są świadkami dawnej świetności tego miejsca.

Tężnie są świadkami dawnej świetności tego miejsca.

Na ratownika nadal czeka wieżyczka...

Na ratownika nadal czeka wieżyczka…

Skok na głęboką wodę.

Skok na głęboką wodę.

Tężnie

Od strony dawnego wejścia na teren basenów dostaliśmy się zupełnie bez problemu, od strony tężni teren jest jednak ogrodzony. Ścieżka bez problemu doprowadza do dziury w ogrodzeniu – widać wędrowaliśmy tędy nie tylko my. Przechodzimy przez dziurę i przenosimy się w inny świat zadbanych uliczek Parku Tężniowego. Tym razem ominęliśmy odwiedzaną poprzednio Tężnię I i przenosimy się do dwóch pozostałych. Tężnia III, krótsza i nieco młodsza od swoich dwóch koleżanek, intensywnie pracuje. Pod kątem ostrym do niej położona jest najokazalsza Tężnia II. Idziemy i idziemy, a tarninowa konstrukcja nie chce się skończyć. Przygodę z ciechocińskimi tężniami kończymy wizytą na punkcie widokowym na Tężni II. Tym razem z Grzesiem zostaje M., a R. wchodzi na górę. Kuracjusze mogą tu skorzystać z inhalacji w grocie solankowej, R. jednak ogranicza się tylko do odwiedzenia tarasu widokowego.

Śliczny budyneczek źródła sprzed kilkudziesięciu lat.

Śliczny budyneczek źródła sprzed kilkudziesięciu lat.

To najkrótsza z wszystkich tężni, a i tak trudno ją objąć obiektywem.

To najkrótsza z wszystkich tężni, a i tak trudno ją objąć obiektywem.

Ścieżka dla wtajemniczonych.

Ścieżka dla wtajemniczonych.

Tężnia II w pełnej okazałości.

Tężnia II w pełnej okazałości.

Oj, jak by tam wpuścić Grzesia, to by się działo!

Oj, jak by tam wpuścić Grzesia, to by się działo!

Rok budowy Tężni II.

Rok budowy Tężni II.

Widok z tarasu widokowego na Tężni II.

Widok z tarasu widokowego na Tężni II.

M. z Grzesiem zostali na dole.

M. z Grzesiem zostali na dole.

Park Zdrojowy

Naszą drugą wizytę w Ciechocinku kończymy wizytą w Parku Zdrojowym. Z przyjemnością spacerujemy zadbanymi alejkami wśród kompozycji kwiatowych. Grzesiowi bardzo podobają się białe i czarne łabędzie pływające po stawie. Robimy jeszcze kilka zdjęć budynku pijalni i przysiadamy chwilę przy drewnianej muszli koncertowej, zbudowanej w stylu zakopiańskim w 1909 r. – właśnie odbywa się tu koncert w ramach Wielkiej Gali Tenorów. Mamy więc zupełnie inną odsłonę Ciechocinka niż ostatnio – przynajmniej od strony muzycznej. Ciekawe, co napotkamy, gdy przyjedziemy tu po raz kolejny:)

Park Zdrojowy w Ciechocinku tonie w kwiatach.

Park Zdrojowy w Ciechocinku tonie w kwiatach.

 

Wieliczka z dziećmi

Wieliczka i Kraków

08.05.2016

Przed południem w Krakowie pochmurno i deszczowo, potem słońce, do 18 stopni

Czy można sobie zrobić jednodniowy citybreak z dziećmi? Oczywiście, że można – zwłaszcza, gdy mamy szybki i wygodny dojazd na miejsce, plan zwiedzania uwzględnia atrakcje dla dzieci i … kilkunastomiesięczniaki zostaną w domu:)

Zamiast zwiedzania Krakowa, dziś nacisk kładziemy na Wieliczkę. Dla najmłodszych organizowana jest tu specjalna trasa turystyczna – Solilandia. Zdecydowanie polecamy to rozwiązanie dla rodzin z dziećmi! Dorośli nic nie tracą, bo zwiedzanie przebiega po klasycznej trasie turystycznej, a dzieci zamiast słuchania długich opisów przewodnika spotykają Soliludka, uciekają przez Solizaurem, by na końcu dotrzeć do rządzonej przez Skarbnika Solilandii i spróbować prawdziwych solilizaków! Takiej Wieliczki jeszcze nie znaliście!

Dzisiejszy dzień był całkowitą niespodzianką dla starszych chłopaków. Chcieliśmy spędzić trochę czasu tylko z nimi, żeby choć trochę zrekompensować im niedawny brak rodziców – operacja Grzesia wyjęła nam niemal pełne dwa tygodnie z życiorysu. Wszyscy potrzebowaliśmy odrobiny luzu.

Rano Ciocia Małgosia przejmuje Grzesia, a my pakujemy chłopaków do samochodu i przed siebie. Panowie nie wiedzą, czego się spodziewać. Czy jedziemy na leśny spacer, a może do parku linowego, albo do kina? Tylko dlaczego bierzemy tyle kanapek? Czyżbyśmy mieli oglądać kilka filmów po kolei?

Po dojechaniu na dworzec zakres możliwych rozwiązań znacznie się zawęża. Już wiemy, że będzie pociąg. Chłopcy sprawdzają rozkład i po chwili zgadują, że obieramy kierunek na Kraków. Zaraz zaraz, to nie do końca prawda – w Krakowie przesiądziemy się w drugi pociąg! To już zupełnie ich rozbraja. To dokąd jedziemy? W góry, do jeszcze innego miasta, a może – jak zgaduje Sebuś – do Danii? Mamy ubaw po pachy. I my, i oni:)

Czekamy na nasz pociąg.

Czekamy na nasz pociąg.

Punkt 8:00 wsiadamy do pociągu. Ale dziś to nie byle jaki pociąg, tylko Pendolino! To atrakcja również dla nas, bo nigdy wcześniej Pendolino nie jechaliśmy. Zajmujemy miejsca przy czteroosobowym stoliku – bardzo dobre rozwiązanie dla rodziców podróżujących ze starszymi dziećmi. Gramy w Uno, w wojnę, w kartofla, wsuwamy jajecznicę w Warsie i nie wiadomo kiedy podróż ma się ku końcowi. Było szybko i komfortowo. Chłopcom podoba się wszystko (najbardziej toaleta:)), nam również. Może poza cenami biletów, które mocno uderzyły nas po kieszeni.

W Krakowie wysiadamy o 10:15, kupujemy bilet Kolei Małopolskich do Wieliczki i o 10:40 już jedziemy w kierunku naszego docelowego miejsca. Dopiero teraz odkryliśmy przed chłopcami wszystkie karty. A więc będziemy zwiedzać kopalnię soli! Ale fajnie!

Ze stacji w Wieliczce do Szybu Daniłowicza, skąd rozpoczyna się zwiedzanie, to tylko krótki spacer. Na miejscu zaskakuje nas ogrom różnojęzycznego tłumu turystów. Fakt, byliśmy tu ostatnio kilkanaście lat temu, od tego czasu wiele się zmieniło. Wieliczka przyciąga odwiedzających z całego świata. I bardzo dobrze, wszak mamy się czym chwalić!

Zwiedzanie rozpoczyna się od Szybu Daniłowicza.

Zwiedzanie rozpoczyna się od Szybu Daniłowicza.

Na szczęście nie musimy stać w imponującej kolejce do kas, tylko kierujemy się prosto do Działu Organizacji Imprez, gdzie odbieramy bilet na Solilandię (konieczna była wcześniejsza rezerwacja). To dodatkowa zaleta tej formy zwiedzania. Mamy wyznaczoną godzinę i zamiast tłoczenia się w kolejce, możemy miło spędzić czas w parku sąsiadującym z głównym wejściem do kopalni. Jak tu dużo się zmieniło! Otoczenie uporządkowano, teraz wszędzie wokół widać zadbane alejki, jest spory plac zabaw. Uwagę zwraca duża konstrukcja modrzewiowej tężni, która od 2014 przyciąga do Wieliczki nie tylko turystów, lecz także kuracjuszy.

Czekając na wstęp, rzucamy okiem na park Św. Kingi z niedawno wybudowaną tężnią.

Czekając na wstęp, rzucamy okiem na park Św. Kingi z niedawno wybudowaną tężnią.

Czekając na wejście, próbujemy uświadomić chłopcom, jak długą historię ma wielicka kopalnia soli i jak wielkim jest unikatem na skalę europejską, a nawet światową! Korytarze drążono tu już 10 wieków temu, a dużo wcześniej, od 3000 lat p.n.e. eksploatowano sól ze źródeł solankowych. Dowodem szerokiego uznania dla niezwykłości kopalni w Wieliczce było uwzględnienie jej już na pierwszej Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO z 1978 r.

Wieliccy przewodnicy czekają na swoje grupy.

Wieliccy przewodnicy czekają na swoje grupy.

O 11:45 po naszą grupę przychodzi przewodnik, stylowo ubrany w mundur wzorowany na górniczym stroju galowym, i na trzy godziny przenosimy się pod ziemię – w inny świat. Na dzień dobry zaliczamy zejście po 380 schodach w dół. Może to i żmudne, ale dzieciaki nie marudzą. Pokonanie tego dystansu na własnych nogach daje niezłe pojęcie o tym, jak głęboko schodzimy. Zaczynamy od 65 m, a kończymy nawet na 135 m pod ziemią!

Najpierw musimy zejść na dół po 380 schodach na głębokość 65 m.

Najpierw musimy zejść na dół po 380 schodach na głębokość 65 m.

Zwiedzanie zaczynamy od przywitania ze Skarbnikiem. Jeszcze go nie widać, ale dzieci przykładają swoje rączki do odcisku Skarbnikowej dłoni w słonej ścianie – to bilet to krainy Solilandii. Do tej bajkowej krainy zaprowadzą nas strzałki z wizerunkiem Skarbnika – najmłodsi turyści muszą bacznie wypatrywać ich na ścianach.

Przewodnik opowiada skrótowo o wydobyciu soli.

Przewodnik opowiada skrótowo o wydobyciu soli.

Dziś trasę wskazuje nam Skarbnik.

Dziś trasę wskazuje nam Skarbnik.

Chłopaki nie mogą uwierzyć, że wszędzie dookoła jest sól. No dobra, po polizaniu ścian już wierzą. Mamy wrażenie, że nawet powietrze wdychane ustami ma słony smak. Korytarze zamieniają się w korytarze, z jednej komory przechodzimy do innej. Odwiedzamy Komorę Kopernika z solną rzeźbą, wykonaną w 500-lecie urodzin Kopernika i kaplicę św. Krzyża. Komora Janowice z naturalnej wielkości rzeźbą św. Kingi to doskonały moment na zapoznanie dzieci z legendą wyjaśniającą, skąd wzięła się wielicka sól. Mijamy zrekonstruowane urządzenia służące do transportu soli. Naprawdę pięknie robi się w Komorze Pieskowa Skała. Schodzimy tu schodami w dół, pod nogami otwiera się przestrzeń. Z jednej strony przycupnęły trzy ponad stuletnie rzeźby krasnoludków, z drugiej widać fragmenty starych schodów wykutych w soli. Tymo wypatruje różne solne formy naciekowe – stalaktyty, a nawet jeden stalagmit i stalagnat. Największe wrażenie na wszystkich wywiera oczywiście największa na świecie podziemna świątynia – kaplica Św. Kingi. Kaplica została urządzona w końcu XIX w. w komorze powstałej po eksploatacji soli, a jej wystrój był tworzony przez ponad 70 lat przez górników-rzeźbiarzy. Chłopcy zachwycają się, że wszystko tu jest z soli – płaskorzeźby przedstawiające sceny z Nowego Testamentu, ołtarz, nawet ogromne żyrandole.

Zdjęcie dla Babci Urszuli

Zdjęcie dla Babci Urszuli

Św. Kinga przyjmuje pierścień znaleziony w bryle soli.

Św. Kinga przyjmuje pierścień znaleziony w bryle soli.

Ściany są słone. Kto nie wierzy, może sprawdzić.

Ściany są słone. Kto nie wierzy, może sprawdzić.

Komora Pieskowa Skała. Jak tu pięknie...

Komora Pieskowa Skała. Jak tu pięknie…

Te leciwe skrzaty mają już ponad 100 lat.

Te leciwe skrzaty mają już ponad 100 lat.

Z kopalni wciąż trzeba na bieżąco odprowadzać wodę.

Z kopalni wciąż trzeba na bieżąco odprowadzać wodę.

Dzieci słuchają soliludka, dorośli podziwiają wielickie plenery.

Dzieci słuchają soliludka, dorośli podziwiają wielickie plenery.

Kaplica Św. Kingi z kon. XIX w.

Kaplica Św. Kingi z kon. XIX w.

Soliludek przepytuje dzieci o znaczenie kolejnych płaskorzeźb.

Soliludek przepytuje dzieci o znaczenie kolejnych płaskorzeźb.

Żyrandol z krzyształów soli przyciąga uwagę każdego.

Żyrandol z krzyształów soli przyciąga uwagę każdego.

Słone klejnoty.

Słone klejnoty.

Kaplica Św. Jana

Kaplica Św. Jana

Na trasie zwiedzania bardzo atrakcyjne są też dwie komory z jeziorkami solankowymi – pięknie podświetlona Komora Barącza i Komora Weimar. Muzyka Chopina, słuchana pod ziemią w wyrobisku zalanym solanką, brzmi naprawdę wyjątkowo.

Piękna Komora Barącza.

Piękna Komora Barącza.

Komory komorami, zabytki zabytkami, dzieci zajęte są czymś innym. A czym? Szukaniem drogi do Solilandii! Po drodze czai się wiele niebezpieczeństw, w tym krwiożercze solizaury. Spotykamy nawet jaja jednego z nich. Dzień wcześniej jaja były cztery, dziś są tylko trzy. Oj, niedobrze, trzeba mieć się na baczności. Czy wiedzieliście, że Smok Wawelski tak naprawdę jest solizaurem? My też nie, a teraz już wiemy:)

Jaja solonia - może z nich wykluć się groźny solizaur.

Jaja solonia – może z nich wykluć się groźny solizaur.

W Komorze Pieskowa Skała czeka na nas niespodzianka. Śpiący soliludek! Na szczęście przy odrobinie wysiłku udaje się go obudzić. Od teraz już on prowadzi naszą grupę. Jest wesoło i dalsza droga mija w mgnieniu oka. Uff, w końcu udaje się, trafiamy do Solilandii. A tam czeka na nas Skarbnik, prawdziwa księżniczka – która, jak się okazuje, ukryła się w naszej grupie – i solilizaki o smaku… Zgadniecie? Nie zdradzimy!

Spotykamy śpiącego soliludka. Dzieci właśnie go obudziły.

Spotykamy śpiącego soliludka. Dzieci właśnie go obudziły.

Wreszcie docieramy do Solilandii!

Wreszcie docieramy do Solilandii!

Na koniec jeszcze pokaz multimedialny i atrakcja na deser – wyjazd prawdziwą górniczą widną!

Wow, wyjechaliśmy prawdziwą górniczą windą!

Wow, wyjechaliśmy prawdziwą górniczą windą!

Atrakcji było mnóstwo, więc wychodzimy porządnie zmęczeni. Już nawet nie mamy ochoty zostawać na obiad w podziemnej restauracji czy wjeżdżać na taras widokowy w monumentalnie wysokiej Komorze Staszica. Pod ziemią spędzamy ok 3 godzin, trzeba przejść spory kawałek drogi (ok. 3 km), dodatkowo zwiedzanie utrudniają wymuszone przestoje – w śluzach, podczas wymijania się z innymi grupami, w trakcie czekania na windę. Pod ziemią harmonogram jest napięty – grupa dosłownie goni grupę, ruch jak na Marszałkowskiej, trzeba pilnować dzieci. Zwiedzanie na pewno byłoby przyjemniejsze i bardziej kameralne poza sezonem. To zdecydowanie nie atrakcja dla maluszków (jak to dobrze, że byliśmy bez Grzesia…), ale kilkulatki czy dzieci w szkolnym wieku z pewnością wyjdą pełne wrażeń!

Po zwiedzeniu Wieliczki całą rodziną jesteśmy zgodni: czas na obiad. Po drodze kupujemy jeszcze obowiązkowe pamiątki – oczywiście wielicką sól. Jemy w karczmie położonej niedaleko stacji. Wszystkim apetyty dopisują; nie musimy czekać nawet na Sebusia.

Po obiedzie wskakujemy w pociąg powrotny do Krakowa. Składy Kolei Małopolskiej kursują na tej trasie co pół godziny, a podróż jest bardzo wygodna.

Do Krakowa docieramy dopiero ok 16:30. Szkoda, że jest tak późno – za godzinę musimy być już z powrotem na dworcu. Tyle chcieliśmy chłopcom pokazać, i rynek, i wzgórze wawelskie, i wawelskiego smoka. W trakcie jednego dnia to oczywiście niewykonalne – do Krakowa będziemy więc musieli zawitać ponownie. I dobrze!

Mając godzinę do dyspozycji, pozostaje nam tylko przystać na plan minimum – urządzamy sobie spacer na rynek i z powrotem. Po drodze pokazujemy chłopcom fotogeniczny barbakan – ten wyjątkowy przykład XV-wiecznej architektury militarnej przyciąga uwagę i dużych, i małych. Kto zgadnie, ile tu wieżyczek? A ile otworów strzelniczych? Po chwili już idziemy w różnojęzycznym tłumie po ulicy Floriańskiej. Z przyjemnością odnotowujemy, że średniowieczna Brama Floriańska została w ostatnich latach pięknie odrestaurowana.

Wychodzimy z pociągu i biegniemy na rynek!

Wychodzimy z pociągu i biegniemy na rynek!

Eklektyczna bryła Teatru im. J. Słowackiego (kon. XIX w.).

Eklektyczna bryła Teatru im. J. Słowackiego (kon. XIX w.).

Fragmenty zachowanych murów miejskich.

Fragmenty zachowanych murów miejskich.

W Bramie Floriańskiej wypatrujemy XVIII-wieczną płaskorzeźbę św. Floriana.

W Bramie Floriańskiej wypatrujemy XVIII-wieczną płaskorzeźbę św. Floriana.

Krakowski rynek bardzo się chłopcom spodobał. Mówili, że dobrze jest na własne oczy zobaczyć coś, co do tej pory widzieli tylko na kartkach podręczników szkolnych. Pokazujemy chłopcom kościół Mariacki i przepytujemy z legendy tłumaczącej różną wysokość wież, potem obchodzimy piękne renesansowe Sukiennice, spoglądamy w górę na ocalałą gotycką wieżę ratuszową, mijamy malutki kościół św. Wojciecha – jedną z najstarszych krakowskich świątyń, zwracamy uwagę na pomnik Mickiewicza i domykamy kółko, zaglądając na Plac Mariacki. Ten teren po dawnym cmentarzu to niezwykle malowniczy zakątek. Widok zamyka gotycki kościół św. Barbary, a przed nim – urokliwa postać krakowskiego żaka, ozdabiająca studzienkę.

Kościół Mariacki chłopcy znali dotąd tylko ze szkolnych podręczników.

Kościół Mariacki chłopcy znali dotąd tylko ze szkolnych podręczników.

Kraków bez dorożkarzy - niemożliwe!

Kraków bez dorożkarzy – niemożliwe!

Kwintesencja krakowskiego rynku.

Kwintesencja krakowskiego rynku.

My oglądamy Sukiennice, a chłopcy sprawdzają, czy z pompy leje się woda.

My oglądamy Sukiennice, a chłopcy sprawdzają, czy z pompy leje się woda.

Jedyna wieża pozostała z gotyckiego ratusza.

Jedyna wieża pozostała z gotyckiego ratusza.

Uroczy Plac Mariacki z kościołem Św. Barbary i figurką krakowskiego żaka na studzience.

Uroczy Plac Mariacki z kościołem Św. Barbary i figurką krakowskiego żaka na studzience.

Rynek zaskoczył chłopców głównie swoim rozmiarem. Idealny kwadrat o boku 200 m na każdym chyba robi wrażenie. My też chętnie przypomnieliśmy sobie, jak oddycha się w sercu Krakowa. Mamy wrażenie, że z roku na rok jest tu coraz więcej turystów. Dziś ani na chwilę nie można było spuścić dzieci z oczu. Choć w sumie to powinniśmy się tylko cieszyć, że to piękne miasto jest tak chętnie wybieranym celem turystycznych wizyt.

Czas nas goni, pora wracać na dworzec. Dziś Kraków tylko liznęliśmy. No ale naszym głównym celem była przecież Wieliczka, a na dokładniejsze zwiedzanie przyjdzie czas, jak wszyscy trzej chłopcy podrosną. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze tylko na szybkie lody – dla chłopaków to równie wielka frajda jak wszystkie dotychczasowe dzisiejszego dnia.

Uff, atrakcji na dziś dość. Pora do domu.

Uff, atrakcji na dziś dość. Pora do domu.

O 17:45 wyruszamy w stronę domu. Tym razem niemal wszystkie miejsca w wagonach są zajęte – jedziemy w weekendowej fali powrotów.

Podróż mija błyskawicznie. W pociągu chłopcy czytają pamiątkę z Wieliczki – książkę Beaty Kołodziej „Pamiętnik wielickiego skrzata”. Kogo zainteresowała Solilandia i jej mieszkańcy, koniecznie powinien do niej zajrzeć!

Ciechanowiec – idealna wycieczka na Wielkanoc

28 marca 2016, Poniedziałek Wielkanocny

Do 15 stopni, piękne słońce, drugi dzień prawdziwej wiosny!

Idealna wycieczka na Wielkanoc? Oczywiście Muzeum Pisanki! Jedziemy do Ciechanowca*!

Po wielkanocnej Niedzieli (spędzonej głównie przy stole) z wielką chęcią ruszamy w długą. Zaplanowana wycieczka wymaga wstania przed 7:00; potem musimy jeszcze w miarę sprawnie przetrwać poranek z naszą trójeczką, kilkakrotnie licząc do dziesięciu i starając się nie denerwować. No nic, ważne, że ok. 9:30 udaje nam się wsiąść do samochodu. Jedzie się dobrze i sprawnie – drogi są świątecznie puste, a widoki – zwłaszcza od okolic Broka, gdzie nasza droga zbliża się do Bugu – bardzo malownicze. O 11:20 meldujemy  się na parkingu w Ciechanowcu. Od kilkunastu minut czekają tu na nas Babcia i Dziadek, których tym razem nie musieliśmy długo namawiać na wycieczkę. Świeci ciepłe słońce, jest naprawdę miło… ruszamy!

Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu to wyjątkowa placówka. Właściwie można odnieść wrażenie, że to cały konglomerat muzeów, z których każde mogłoby być zwiedzane osobno i stanowić sporą atrakcję samo w sobie. Wart odwiedzenia jest już choćby sam zespół parkowo-pałacowy – dawna siedziba Starzeńskich.

Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu zajmuje teren zespołu pałacowo-parkowego Starzeńskich.

Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu zajmuje teren zespołu pałacowo-parkowego Starzeńskich.

Na teren parku przeniesiono kilkadziesiąt zabytkowych budynków z pogranicza Podlasia i Mazowsza, składających się na ekspozycję skansenową; klasycystyczny XIX-wieczny pałac mieści ekspozycje stałe;  w dworku myśliwskim Potockich ma swą siedzibę niezwykle ciekawe Muzeum Pisanki. To jeszcze nie wszystko. Całe muzeum składa się z dziewięciu działów, a samych wystaw stałych nie sposób zliczyć i „ogarnąć”.

Ciechanowieckie muzeum ma niezwykły potencjał turystyczny. Gdy planowaliśmy wycieczkę tutaj, wydawało nam się idealnym celem wypraw z dziećmi. Organizacja zwiedzania okazała się jednak mało przyjazna dla rodzin i trochę nas rozczarowała. Planowaliśmy zobaczyć jedyne w Polsce (i jedno z dwóch w Europie) Muzeum Pisanki (zwłaszcza je – w końcu to dla niego jechaliśmy 130 km w jedną stronę w wielkanocny Poniedziałek:)), Muzeum Weterynarii oraz przespacerować się po terenie skansenu, oglądając we własnym tempie (bo Grześ itp.) zabytkowe budynki. Na miejscu okazało się jednak, że nie można zobaczyć poszczególnych ekspozycji w dowolnym momencie albo o konkretnej godzinie. Wszystko jest zamknięte na głucho. Można tylko dołączyć do przewodnika, który podchodzi z grupą do kolejnych obiektów, opowiada o nich i otwiera je na chwilę, umożliwiając obejrzenie wnętrza lub znajdujących się wewnątrz wystaw stałych i czasowych. Całość zwiedzania w grupie z przewodnikiem trwa ponad 2,5 godziny.

Jeden z pracowników muzeum doprowadza nas do grupy zwiedzającej z panią przewodnik.

Jeden z pracowników muzeum doprowadza nas do grupy zwiedzającej z panią przewodnik.

Dla rodziny z dziećmi, zwłaszcza tak małymi jak nasz Grześ (aktualnie rok i osiem miesięcy) to po prostu porażka. Maluchy nie są w stanie grzecznie słuchać niewątpliwie ciekawych, ale jakże długich i szczegółowych opisów pani przewodnik. Jak na złość Grześ wbrew naszym planom nie przespał się w samochodzie i w Ciechanowcu jest wyjątkowo marudny. W związku z tym już od wejścia M. musi się wyłączyć ze zwiedzania i podąża ścieżkami Grzesia.

Na razie jest dobrze. Grześ wypatrzył owieczki wrzosówki.

Na razie jest dobrze. Grześ wypatrzył owieczki wrzosówki.

Im starsze, tym jaśniejsze.

Im starsze, tym jaśniejsze.

A może by tak wejść do nich. Skoro mama nie patrzy...

A może by tak wejść do nich. Skoro mama nie patrzy…

Ogólnie rzecz biorąc, na razie grzecznie zwiedzam...

Ogólnie rzecz biorąc, na razie grzecznie zwiedzam…

Grześ zamiast oglądania wnętrz woli zamykać i otwierać furteczki.

Grześ zamiast oglądania wnętrz woli zamykać i otwierać furteczki.

Od czasu do czasu próbuje narzucić mu własną marszrutę, ale już po kilkunastu minutach kończy się to wrzaskiem i uspokajaniem go przez kolejne kilkadziesiąt minut… Nasza najmłodsza latorośl ma charakter – Grzesiowi nie spodobało się, że przez furtkę, której otwieranie i zamykanie bardzo go zajęło, chcieli przejść ludzie. M. próbuje go uśpić w wózku, bezskutecznie. W końcu Grześ zajmuje się głównie jedzeniem paluszków (zamiast zaplanowanego słoiczka) i wchodzeniem w różne zakamarki, co chwilę włączając syrenę, a M. ogląda Muzeum Rolnictwa… na zdjęciach w domu!

U M. mniej sielankowo. Po wielkiej awanturze Grzesia uspokoiły dopiero koniki.

U M. mniej sielankowo. Po wielkiej awanturze Grzesia uspokoiły dopiero koniki.

Druga część wycieczki, czyli Dziadkowie oraz R. i starsi chłopcy, dużo bardziej korzystają ze zwiedzania. Dzielnie dotrzymują kroku pani przewodnik, R. stara się o dokumentację fotograficzną. Oglądają najpierw kilka chałup oraz zagrodę szlachecką. Wnętrza rzeczywiście urządzono z dbałością o szczegóły, dzięki czemu można przenieść się w wiek XIX i pierwszą połowę XX wieku.

Na ławeczce (jednej z niewielu na terenie Skansenu).

Na ławeczce (jednej z niewielu na terenie Skansenu).

Wnętrze chaty - szkoda, że nasi chłopcy nie mieli takiej kołyski.

Wnętrze chaty – szkoda, że nasi chłopcy nie mieli takiej kołyski.

W takiej chacie moglibyśmy mieszkać...

W takiej chacie moglibyśmy mieszkać…

Grześ zainteresował się czymś przy żurawiu. Można nawet zrobić zdjęcie.

Grześ zainteresował się czymś przy żurawiu. Można nawet zrobić zdjęcie.

Wnętrze chaty bogatszego gospodarza.

Wnętrze chaty bogatszego gospodarza.

Potem oglądają dawną własność hrabiostwa Potockich – przeniesiony z Siemion dwór myśliwski z drugiej połowy XIX w.

Dwór myśliwski z Siemion (2. poł. XIX w.).

Dwór myśliwski z Siemion (2. poł. XIX w.).

Wewnątrz mieszczą się cztery wystawy stałe, w tym ta najciekawsza i najbardziej związana z Wielkanocą :

Muzeum Pisanek ze zbiorów prof. Ireny Stasiewicz-Jasiukowej i Jerzego Jasiuka z Warszawy

W środku mieści się Muzeum Pisanek!

W środku mieści się Muzeum Pisanek!

Państwo Jasiukowie w 2004 r. ofiarowali tutejszej placówce swój zbiór ponad tysiąca pisanek. Od tej pory kolekcja sukcesywnie się rozrasta, swoje dzieła ofiarowują kolejni kolekcjonerzy i pisankarze. Obecnie zbiory liczą już około 2300 egzemplarzy. Różnorodność tworzywa (pisanki – poza tymi „tradycyjnymi” – zrobione są z drewna, metalu, porcelany, szkła i kamieni szlachetnych) i sposobu zdobienia („pisane” woskiem, malowane, oklejane, a nawet „dziurawione” dentystycznym wiertłem) przyprawia o zawrót głowy! Czy może być lepsze miejsce na wielkanocną wycieczkę?

W każdej gablocie inne pisanki.

W każdej gablocie inne pisanki.

Zadziwiają nas kolory...

Zadziwiają nas kolory…

...zdobienia...

…zdobienia…

...czasami także klasyczne formy...

…czasami także klasyczne formy…

 ...i przeróżne materiały wykorzystane do tworzenia pisanek.

…i przeróżne materiały wykorzystane do tworzenia pisanek.

Idealne miejsce na wielkanocną wycieczkę.

Idealne miejsce na wielkanocną wycieczkę.

Tę pisankę zrobił chyba wprawny dentysta!.

Tę pisankę zrobił chyba wprawny dentysta!.

Po obejrzeniu Muzeum Pisanek najchętniej przeszlibyśmy prosto do Muzeum Weterynarii, po czym obejrzeli młyn wodny i obrali kurs na obiad. Niestety, musimy podążać za przewodnikiem i grzecznie wysłuchać szczegółowych opowieści o historii kolejnych obiektów, a czas leci i leci… Następny przystanek to główny budynek Muzeum Rolnictwa – klasycystyczny pałac Starzeńskich.

Pałac Starzeńskich został odbudowany pod koniec lat 60.

Pałac Starzeńskich został odbudowany pod koniec lat 60.

Zwiedzanie go jest szczególnie niekomfortowe. Grupa zostaje wpuszczona do wnętrza pałacu, po czym pani przewodnik … zamyka na klucz drzwi wejściowe. Wyjście lub wejście jest możliwe tylko w przerwach między oglądaniem kolejnych wystaw. Czy to dlatego, by wszyscy dzielnie wysłuchali do końca? Ale chyba nie do końca zgodne z przepisami dot. bezpieczeństwa przeciwpożarowego…

Tematyka wystaw stałych jest bardzo szeroka, jednak nawet starsi chłopcy nie wytrzymują tak wielkiego nawału kultury i w połowie zwiedzania pałacu odmawiają współpracy, opuszczając budynek w jednej z przerw. Na ich miejsce od razu wskakuje R., myśląc, że w budynku mieści się Muzeum Weterynarii. Srogo się jednak rozczarowuje, bo zamiast ekspozycji weterynaryjnych trafia na kolejne opisy wnętrz i ich wyposażenia oraz na wystawę czasową prezentującą mapy Podlasia z różnych okresów historycznych:)

Oglądamy tu m.in. kolekcję dawnych map. Tak kiedyś wyobrażano sobie naszą Ziemię!

Oglądamy tu m.in. kolekcję dawnych map. Tak kiedyś wyobrażano sobie naszą Ziemię!

Starsi chłopcy razem z Babcią i Dziadkiem spędzają chwilę na terenie obok dawnej dworskiej oficyny. M. dalej bezładnie biega za Grzesiem. Grupa zwiedzających pałac, w tym R., zostaje w końcu wypuszczona na zewnątrz i wkrótce już całą rodzinką podziwiamy położony nieopodal „Ogród roślin zdatnych do zażycia lekarskiego”.

Coś dla przyrodników - 'Ogród roślin zdatnych do zażycia lekarskiego'.

Coś dla przyrodników – 'Ogród roślin zdatnych do zażycia lekarskiego’.

Chyba najbardziej zaciekawia on Tymusia, który szczególnie lubi przyrodę, ale chyba dla wszystkich jest interesujący. Ogród podzielono na kilkaset kwater, obsadzonych roślinami według XVIII-wiecznego rejestru roślin leczniczych autorstwa samego patrona muzeum. Ksiądz Krzysztof Kluk, bo o nim tu mowa, to ciechanowiecki proboszcz, sprawujący swoją posługę kapłańską w drugiej połowie XVIII w. Zasłynął swoją zdolnością do niezwykle wnikliwej obserwacji zjawisk społecznych. Jako społecznik przyczyny zacofania i problemów chłopów widział w feudalnym ucisku. Jako naukowiec odnosił sukcesy na polu botaniki i zoologii, przenosząc m.in. na polski grunt systematykę gatunków Linneusza. Niezwykle ciekawa postać.

Po obejrzeniu ogrodu Kluka kierujemy się do kolejnego asa ciechanowieckiej placówki – młyna wodnego. To jedyny drewniany obiekt-tubylec: młyn nie został – jak inne drewniane budynki – przeniesiony do muzeum z innych terenów, tylko oryginalnie wchodził kiedyś w skład tutejszego zespołu zabudowań dworskich. W okresie letnim koło młyńskie poruszane jest wodą, co niewątpliwie stanowi dodatkową atrakcję dla turystów. Ale nawet bez tego jest bardzo ciekawie – młyn jest malowniczo położony, można dokładnie obejrzeć jego wnętrze. Dawną część „przemysłową” zajmują zrekonstruowane urządzenia młyńskie oraz eskpozycja żaren, kół młyńskich, miar i wag. Pani przewodnik tłumaczy m.in. czym różni się mąka razowa (mielona tylko raz) od pytlowej (mielonej 5 do 7 razy). W dawnym mieszkaniu młynarza obecnie mieści się Muzeum Chleba z pięknym, okazałym piecem chlebowym.

Młyn wodny - od ponad stu lat w tym samym miejscu.

Młyn wodny – od ponad stu lat w tym samym miejscu.

Mechanizm młyna gotowy do pracy.

Mechanizm młyna gotowy do pracy.

Na górze oglądamy koła młyńśkie i różne wagi.

Na górze oglądamy koła młyńśkie i różne wagi.

Pozyskiwanie mąki było kiedyś bardzo czasochłonne...

Pozyskiwanie mąki było kiedyś bardzo czasochłonne…

Muzeum chleba mieści się na dolnej kondygnacji młyna.

Muzeum chleba mieści się na dolnej kondygnacji młyna.

Spod młyna ładnie prezentuje się pałac.

Spod młyna ładnie prezentuje się pałac.

Skansenu ciąg dalszy.

Skansenu ciąg dalszy.

Po ponad dwóch godzinach nareszcie doczekaliśmy się – mamy Muzeum Weterynarii. Placówka mieści się w budynku dawnej stajni, którą przez wiele lat zajmowała lecznica weterynaryjna. Po zakończeniu jej działalności środowisku weterynaryjnemu udało się zgromadzić wyjątkową kolekcję eksponatów związanych ze swoją pracą. Poza narzędziami lekarsko-weterynaryjnymi oglądamy m.in. podkowy, zwierzęce figurki wotywne, sprzęt laboratoryjny. Szczególną atrakcją dla chłopców stanowi … maszyna rentgenowska, wykorzystywana w przeszłości przez US Army (Sebuś bardzo intensywnie ją ogląda, szukając inspiracji do swoich prac nad teleportacją:)). Wszyscy na dłużej zatrzymujemy się przed gablotą z prawdziwymi bezoarami (Harry Potter na pewno zabrałby kilka…) – kamieniami powstałymi z sierści zlizywanej przez krowy w okresie linienia. Dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy – np. tego, że do zdiagnozowania ciała obcego w brzuchu zwierzęcia można używać… wykrywacza metali, a wyciągać je przy pomocy magnesu!

Nareszcie dotarliśmy do Muzeum Weterynarii.

Nareszcie dotarliśmy do Muzeum Weterynarii.

Ekspozycja jest bardzo ciekawa.

Ekspozycja jest bardzo ciekawa.

Figurki wotywne - pomagały wyjść zwierzętom z chorób.

Figurki wotywne – pomagały wyjść zwierzętom z chorób.

Konie też miały opony zimowe...

Konie też miały opony zimowe…

Jak tu by z tego zrobić maszynę do teleportacji...

Jak tu by z tego zrobić maszynę do teleportacji…

Te bezoary są naprawdę ciekawe!

Te bezoary są naprawdę ciekawe!

Jeżeli myślicie, że opisaliśmy wszystkie wystawy udostępniane przez muzeum w Ciechanowcu, to grubo się mylicie. Pozostało jeszcze co najmniej kilkanaście innych! Nie widzieliśmy chociażby maszyn rolniczych czy ekspozycji „Transport wiejski”… Ogrom tutejszych zbiorów po prostu powala, szkoda jednak, że organizacja zwiedzania nie pozwala na choć trochę samodzielności i elastyczności. Przy wejściu nie dostajemy nawet planu terenu z umiejscowieniem poszczególnych wystaw. Nie ma możliwości obejrzenia konkretnej wystawy w z góry dającym się zaplanować czasie. Dla naszej rodziny z dziećmi w różnym wieku jest to dość uciążliwe. Może warto byłoby choćby w popularnych turystycznie terminach zatrudnić kilka dodatkowych osób, żeby umożliwić stałe otwarcie kilku najpopularniejszych wnętrz… Skoro już marudzimy, to jeszcze dodamy, że bardzo przydałby się choćby mały plac zabaw, albo jakikolwiek inny ukłon w stronę dzieci. Byliśmy już w kilkunastu skansenach w Polsce i innych krajach i wiemy, że można… choćby w konwencji rekonstrukcji dawnych huśtawek. Przecież dzieci i ich rodzice są szczególnie często gośćmi tego typu placówek!

Kwestia nieprzyjaznej organizacji zwiedzania to jednak nasz jedyny zarzut wobec ciechanowieckiego muzeum. Sama jego oferta jest niezwykle bogata i atrakcyjna dla gości w różnym wieku. Już samo Muzeum Pisanki to perełka. Zdecydowanie warto więc odwiedzić Ciechanowiec. Na koniec zadowolona jest nawet M., która mimo że nie ma możliwości spokojnego posłuchania pani przewodnik, po prostu cieszy się piękną wiosenną pogodą i możliwością spędzenia czasu na świeżym powietrzu w malowniczym otoczeniu.

Ostatnie spojrzenia na skansen.

Ostatnie spojrzenia na skansen.

Wycieczkę kończymy wspólnym obiadem w pobliskiej hotelowej restauracji, po czym ruszamy w dwugodzinną podróż powrotną (wydłużoną nieco przez poświąteczne powroty). W domu meldujemy się o 17:30. Cała wyprawa zajęła nam osiem godzin, z czego prawie połowę stanowił dojazd (łącznie 270 km), ale czy dla takich wrażeń nie było warto? Warto, jak zwykle warto!

*Ciechanowiec  to urocze podlaskie miasto, położone nad Nurcem, dopływem Bugu, jednak dla porządku (i jako że wycieczka stanowiła wypad z Warszawy) relację zamieszczamy w dziale Mazowsze.

Pałuki, 2014.08 – pierwsza wyprawa w pełnym składzie! (2+3)

Wakacjami na Pałukach inaugurujemy wyjazdy w pełnym rodzinnym składzie – z trójką dzieci. Trzy tygodnie wcześniej do naszej rodzinki dołącza najmłodszy jej członek – nasz synek Grześ. Tym samym ten wyjazd jest rekordowy również pod innym względem – na żadnym wcześniejszym wyjeździe nie byliśmy jeszcze z takim maluszkiem. Wymusza to na nas istotne ograniczenia w planie pobytu, ale mimo to udaje nam się bardzo dużo zobaczyć i aktywnie spędzić czas. Bardzo ułatwia nam to dobry terenowy wózek, komfortowe też jest karmienie piersią – jedzonko jest zawsze na miejscu i na każde zawołanie. Te wakacje są dla nas absolutnie wyjątkowe. Mimo że chyba jak żadne wcześniejsze wymagają z naszej strony ogromnego zaangażowania i perfekcyjnej organizacji, a czas dla siebie ograniczony jest do minimum, z każdym kolejnym spędzonym wspólnie dniem czujemy coraz większą satysfakcję – uczymy się być razem mimo tak różnych potrzeb każdego z nas. Cieszymy się, że ten wyjazd doszedł do skutku – do końca nie wiedzieliśmy, czy uda nam się wyjechać – w związku z problemami zdrowotnymi Grzesia M. dużo czasu spędziła z nim w szpitalu. Wspólne wakacje są doskonałym odreagowaniem trudnych chwil. Co prawda nie jest łatwo, ale nie zamienilibyśmy tylu wyjątkowych rodzinnych wspomnień na leżenie plackiem w ciepłych krajach!

 

Rekonstrukcja osady łużyckiej (VIII w p.n.e.).

Pałuki część, I – śladami przeszłości

 

Czy to Bydgoszcz, czy Amsterdam...

Pałuki część II – od Bydgoszczy do Pobiedzisk

Nadmorskie weekendy (Mielno), 2013.06/07

Na przełomie czerwca i lipca trzykrotnie mamy okazję pokonać trasę Warszawa-Mielno – odwozimy najpierw jednego, potem drugiego chłopaka na nadmorskie wakacje, w końcu wszyscy razem wracamy do domu. Staje się to dla nas pretekstem nie tylko do spędzenia kilku chwil na plaży, lecz także do zwiedzenia kilku ciekawych miejsc leżących na trasie naszego przejazdu. Ale po kolei:

22-23 czerwca 2013, weekend nad morzem

Po drodze upał, nad morzem przyjemnie ciepło, 30–21 st.

Babcia i Dziadek zgodnie z wcześniejszymi planami zabierają nad morze naszych chłopców. Na pierwszy tydzień jedzie Sebuś, ale przy okazji wszyscy robimy szybki wypad nad morze.

Tym razem naszym celem jest Mielno, a to spory kawałek drogi. Wybieramy trasę maksymalnie „autostradową”, żeby zwiększyć poziom bezpieczeństwa. Przejeżdżamy dość sprawnie jak na odległość i standard naszych dróg. Zatrzymujemy się tylko dwa razy: na drugie śniadanie pod literką M we Włocławku oraz w pizzerii w Chojnicach (całkiem smaczne jedzonko i miłe miejsce do siedzenia na piętrze). 540 kilometrów pokonujemy w czasie 7:00-16:00. Najtłoczniej jest na odcinku „jedynki” pomiędzy autostradami i odcinkami na ostatnich 200 km. Gdyby tak cała droga była ekspresówką, to naprawdę byłoby super.

Nad morzem tym razem jesteśmy bardzo krótko, więc tylko zaliczamy obowiązkowe powitanie z morzem (na plaży nawet nie ma tłumów, ale to zasługa dzisiejszego ochłodzenia), dwie wizyty na placu zabaw, a potem kolację i wizytę na tarasie na piątym piętrze jednego z budynków ośrodka wypoczynkowego, w którym zatrzymali się Dziadkowie.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Strasznie hałasujący paralotniarze.

Strasznie hałasujący paralotniarze.

W Mielnie wieczorem...

W Mielnie wieczorem…

Romantyczna sceneria na randkę.

Romantyczna sceneria na randkę.

I ta pusta plaża...

I ta pusta plaża…

W niedzielę po śniadaniu zbieramy się i ruszamy w powrotną drogę. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zaliczyli jakiejś atrakcji turystycznej. Tym razem padło na największy w Polsce głaz narzutowy „Trygław” w Tychowie. Ogromny eratyk o ponad 40-metrowym obwodzie i wysokości 4 metrów (nie licząc „części podziemnej”, prawdopodobnie znacznie większej) położony jest… na środku cmentarza parafialnego. Ta geologiczna ciekawostka od zawsze przemawiała do wyobraźni ludzi (lub pobudzała do ekscentrycznych wyczynów). Dawne pogańskie plemiona czciły tutaj swoich bogów, a w XVII w. jeden z tutejszych właścicieli ziemskich wjechał na głaz czterokonną karetą i nawet udało mu się zawrócić! Tymo wchodzi na sam szczyt i cieszy się, że udało się nam zobaczyć taki „mały kamyczek”. Dodatkową atrakcją Tychowa jest XVI-wieczny ryglowy kościółek MB Wspomożenia Wiernych, otoczony pięknymi starymi lipami – robimy kilka szybkich zdjęć i wyruszamy w dalszą drogę.

Na cmentarzu parafialnym w Tychowie...

Na cmentarzu parafialnym w Tychowie…

Największy eratyk, Trygław.

Największy eratyk, Trygław.

Największy eratyk, Trygław.

Największy eratyk, Trygław.

Kościół w Tychowie, murowano-szachulcowy, XV w.

Kościół w Tychowie, murowano-szachulcowy, XV w.

Kościół w Tychowie, murowano-szachulcowy, XV w.

Kościół w Tychowie, murowano-szachulcowy, XV w.

28-30 czerwca 2013, piątek-niedziela

Zakończenie roku szkolnego i kolejny nadmorski weekend

Pogoda znośna, w Warszawie do 23 stopni, nad morzem ok. 18-20 stopni i nie pada, ale trochę wietrznie, pogoda psuje się w sobotę wieczorem, ale pada i wieje głównie w nocy.

Piątek

W kolejną wyprawę nad morze wybieramy się tym razem już w piątek, niestety dość późno (19:00) – R. dopiero wieczorem kończy pracę, a Tymo też ma dużo atrakcji – zalicza swój pierwszy w życiu koniec roku szkolnego, obowiązkowe lody i po południu urodziny jednego z kolegów. Jesteśmy zmęczeni, ale nęci nas wizja jednego spokojnego dnia na miejscu.

Sobota

Zaczyna się o 6:00 radosnym i nakręconym szczebiotaniem Sebusia, który opowiada Tymkowi i nam o swoim tygodniu nad morzem. Nasze Słoneczko – stęskniliśmy się za nim…

Po śniadanku ruszamy na obowiązkową wyprawę – tym razem odwiedzamy latarnię morską w Gąskach. M. z chłopcami wspinają się na szczyt pięknej, ponad 130-letniej budowli, a R. odpoczywa na dole, przypominając sobie nasze wizyty w innych latarniach. Sebuś oczywiście wysępia od nas dwie przejażdżki na „bujakach”, a Tymuś kupuje kolejny wiatraczek w straganie-wyrwigroszu.

Latarnia morska w Gąskach.

Latarnia morska w Gąskach.

Latarnia morska w Gąskach.

Latarnia morska w Gąskach.

Gąski w Gąskach...

Gąski w Gąskach…

Pod latarnią...

Pod latarnią…

Już nie mam siły...

Już nie mam siły…

Bliskość celu dodaje sił.

Bliskość celu dodaje sił.

Jesteśmy na szczycie.

Jesteśmy na szczycie.

Widoki z latarni.

Widoki z latarni.

Latarnia w Gąskach.

Latarnia w Gąskach.

Po wycieczce ruszamy jeszcze nad morze i spędzamy bardzo miłą godzinkę na plaży, w zaciszu za wydmami jest całkiem ciepło pomimo chmur i podmuchów chłodnego wiatru. Odwiedzamy również miejscowy zabytek – gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie, pochodzący z XV w.

Gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie, XV w.

Gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie, XV w.

Gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie.

Gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie.

Z wieczornego spaceru mieleńską promenadą, który zaplanowali sobie M. i R., wychodzą nici, bo zaczyna strasznie wiać i lać, więc idziemy tylko na chwilę na taras na piątym piętrze najwyższego budynku ośrodka i zza szyb oglądamy panoramę z wzburzonym morzem w tle.

Niedziela

Po śniadaniu kolejna chwila na placu zabaw w ośrodku (który to plac zabaw obaj chłopcy po prostu uwielbiają). Przy okazji Tymuś przedstawia nam świeżo poznaną wakacyjną koleżankę, Zosię (zawsze „wyhaczy” fajną laskę… po kim on to ma?…) i jej braci.

Razem z Sebusiem ruszamy w powrotną drogę jeszcze przed 10:00. Po drodze „rzucamy okiem” (aparatu) na oryginalny budynek cerkwi w Białym Borze (dość nowej, bo i grekokatolicy mieszkają tutaj od niedawna…)

Oryginalna grekokatolicka cerkiew w Białym Borze (J.Nowosielski).

Oryginalna grekokatolicka cerkiew w Białym Borze (J.Nowosielski).

Jedzie się dobrze, chociaż bardzo uciążliwe są ciągłe ostrzeżenia przed radarami, które są tutaj wszechobecne (tylko przenośnych naliczamy cztery). Ciekawe, czy dostaniemy pamiątkę z wakacji… (potem okazuje się, że tak – list od straży miejskiej z Człuchowa nie był tylko kurtuazyjnymi pozdrowieniami, kurczę;-) ).

Po postoju obiadowym Sebuś zasypia, a my w tym czasie zaliczamy naszą dzisiejszą atrakcję turystyczną:

Chełmno

Do tej pory, aż wstyd się przyznać, nie słyszeliśmy wiele o tym mieście, wpadliśmy na jego trop dopiero szukając w przewodnikach miejsca do zatrzymania się po drodze znad morza. Okazało się, że to niepozorne na mapie miasto ma jeden z najpiękniejszych, praktycznie w całości zachowanych, średniowiecznych układów urbanistycznych.

Parkujemy na rynku, skąd M. biegnie, żeby „opstrykać” starówkę, a R. zostaje w samochodzie ze śpiącym Sebusiem. Nie ruszając się z miejsca, może jednak podziwiać piękny XVI-wieczny ratusz w stylu włoskiego renesansu. Na jednej ze ścian umieszczono wzorzec XIII-wiecznej miary długości – pręt chełmiński  (ok. 4,35 m, dzielił się na łokcie i stopy). Za pomocą wielokrotności tej miary Krzyżacy rozplanowali szczegółowo układ Chełmna. Ulice miały szerokość 2,5 pręta, a kwartały ulic to kwadraty o boku dwóch sznurów (sznur to równowartość 10 prętów). Przywilej lokacyjny „wzorcowego” miasta pochodził z 1233 r. Zbiór praw w nim określony stał się wzorem powielanym w setkach powstających później miast. To robi wrażenie, prawda?

Chełmno bywa też nazywane „miastem kościołów”, ponieważ na niewielkim obszarze jest ich aż sześć, z czego cztery pochodzą z XIII i XIV w. W podziemiach gotyckiego kościoła farnego z końca XIII w. spoczywają relikwie św. Walentego, co pozwoliło nadać miastu kolejny przydomek – „miasta zakochanych” (na plantach za murami jest nawet ławeczka zakochanych).

Całokształtu wrażeń dopełniają praktycznie w całości zachowane XII-wieczne mury obronne z 17 basztami i gotycką bramą z XIII/XIV w., otoczone przez pięknie utrzymane i ukwiecone planty. To po prostu wymarzone miejsce na romantyczny spacer albo na przyjemną rodzinną wycieczkę! Polecamy!

Rynek w Chełmnie.

Rynek w Chełmnie.

Renesansowy ratusz (XVI), Chełmno.

Renesansowy ratusz (XVI), Chełmno.

Słynny pręt chełmiński - wzorcowa miara długości.

Słynny pręt chełmiński – wzorcowa miara długości.

Gotyki kościół farny (XIII-XIV).

Gotyki kościół farny (XIII-XIV).

Tu są relikwie Św. Walentego.

Tu są relikwie Św. Walentego.

Baszta prochowa (XIII-XIV).

Baszta prochowa (XIII-XIV).

Gotyckie mury miejskie z Basztą Prochową i Kosciół Św. Ducha.

Gotyckie mury miejskie z Basztą Prochową i Kosciół Św. Ducha.

Kościół Franciszkanów (XIV).

Kościół Franciszkanów (XIV).

Polskie Carcassonne...

Polskie Carcassonne…

Za murami rozciągają się planty.

Za murami rozciągają się planty.

Jak na Miasto Zakochanych przystało.

Jak na Miasto Zakochanych przystało.

Chełmińskie planty.

Chełmińskie planty.

Gotycka Brama Grudziądzka.

Gotycka Brama Grudziądzka.

...z dobudowaną barokową kaplicą.

…z dobudowaną barokową kaplicą.

Detal kaplicy przy Bramie Grudziądzkiej.

Detal kaplicy przy Bramie Grudziądzkiej.

Ulica Grudziądzka.

Ulica Grudziądzka.

Rzut oka w drugą stronę, na bramę.

Rzut oka w drugą stronę, na bramę.

Widok na Chełmno - jak za czasów średniowiecza.

Widok na Chełmno – jak za czasów średniowiecza.

5-7 lipca 2013, piątek – niedziela

Ostatni nadmorski weekend – jedziemy zabrać Tymusia z wakacji

Tym razem piękna pogoda, nad morzem piękne słońce, ale bez upału, do 22-24 st., przy wietrze od morza, woda ok. 17 st.

Piątek

W ostatnią podróż nad morze (tym razem po odbiór Tymka) udaje się nam wyruszyć dużo wcześniej niż ostatnio – parę minut po 14:00 ruszamy. Niestety, w to piątkowe wakacyjne popołudnie ruch jest o wiele większy niż ostatnio. Szczególnie we znaki daje nam się przejazd przez Włocławek. Nawet próbujemy objechać korek, ale zamknięte ulice skutecznie nam to utrudniają, w końcu po długim kluczeniu uliczkami wracamy do korka tylko kilkaset metrów dalej…

Sebuś przez całą drogę jest wzorcowo grzeczny, śpi tylko przez pierwszy, autostradowy odcinek, a potem słucha z nami muzyki i chwilę ogląda bajki na tablecie (sam je sobie zmienia jak chce, spryciarz…). Zasypia dopiero przed samym Koszalinem po 23:00.

Urządzamy sobie jeszcze jeden miły postój w małej miejscowości przed Chojnicami (Pawłowo zdaje się). Sebuś bawi się na placu zabaw, a potem je kolację na trybunach stadionu. Jest miło i spokojnie.

Na koniec ok. 30 km od celu zatrzymuje nas korek spowodowany koniecznością wyciągania samochodów z rowu po wypadku. Stoimy ok. 45 minut, rozmawiamy z panią stojącą za nami, m.in. o historiach ze zwierzętami wbiegającymi pod samochody (dzisiaj znowu widzimy kilka saren i liska…)

Na miejsce docieramy ok. 23:30.

Sobota

Po  śniadaniu idziemy na ostatnie plażowanie podczas tego wyjazdu. Zaliczamy łapanie fal, studnię z wodą, dwa duże zamki z piasku i wojnę zrównującą nasze budowle z ziemią… Jest cudnie!… tylko te tłumy dookoła przypominają nam, że wakacje w zatłoczonym kurorcie to jednak nie nasza bajka…

Po obiedzie M., babcia i T. idą na spacer nad Jezioro Jamno (gdzie godzinkę pływają na rowerku wodnym), a R. zapisuje trasę, a potem budzi Sebusia. Potem wszyscy razem idziemy do wesołego miasteczka. Sebuś zalicza przejażdżkę ciuchcią i automatem za 2 zł (nie przepuści takiej okazji…), a Tymuś helikopterem z regulowaną wysokością. Na koniec wszyscy czworo jedziemy na diabelskim młynie, który – mimo że drogi – jest, przyznajmy, świetnym punktem widokowym na Mielno i jezioro Jamno. Dodatkową atrakcją dla chłopców jest możliwość kręcenia całą gondolką jak karuzelą. Chłopaki są wesołym miasteczkiem zachwyceni i nie można ich stąd wyciągnąć. Nie wiem, ile pieniędzy by od nas i od Dziadków wysępili (wszystkie karuzele są naprawdę drogie), gdybyśmy zdecydowanie nie zarządzili powrotu.

Po kolacji idziemy jeszcze z chłopcami na pożegnanie z morzem. Jest pięknie i dość ciepło – chłopcy biegają na spotkanie fal i tworzą jakieś konstrukcje z patyczków. Widoki są przecudne, bo po całym dniu wiatru od morza pojawiły się piękne fale.

AAAA, fala mnie goni!.

AAAA, fala mnie goni!.

Sebuś pogłębia studnię.

Sebuś pogłębia studnię.

To się nazywa poświęcenie.

To się nazywa poświęcenie.

Gdzie, o gdzie, o gdzie jest Sebuś.

Gdzie, o gdzie, o gdzie jest Sebuś.

Który rowerek wybrać...

Który rowerek wybrać…

Ten będzie w sam raz.

Ten będzie w sam raz.

Jezioro Jamno - płyniemy!.

Jezioro Jamno – płyniemy!.

Tymo daje z siebie wszystko.

Tymo daje z siebie wszystko.

Na diabelski młyn skusiliśmy się wszyscy.

Na diabelski młyn skusiliśmy się wszyscy.

Na Jezioro Jamno.

Na Jezioro Jamno.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Ale jest fajnie.

Ale jest fajnie.

Do biegu, gotowi...

Do biegu, gotowi…

Hop!.

Hop!.

Niedziela

Podczas drogi powrotnej zatrzymujemy się w Grudziądzu, gdzie zachwycamy się wspaniałymi spichlerzami, których ogromny kompleks wzniesiono na brzegu Wisły w czasach prosperity tutejszego handlu zbożem w XVI w. Budynki, wbudowane w skarpę wiślaną, stanowiły jednocześnie mur broniący miasta od strony rzeki. Widok kilkusetletnich ceglanych spichrzy sprawiających wrażenie podpory, na której opiera się cały Grudziądz, robi niezwykłe wrażenie. Widać, że budynki są stopniowo odnawiane, a władze miasta starają się dbać o estetykę zabytkowego centrum – pod latarniami zielenią się świeże kwiaty, przyjezdnych wita też duży kwiatowy napis „Grudziądz”, uliczka prowadząca na starówkę jest wybrukowana – trzymamy kciuki za dalsze starania, bo miasto jest ze wszech miar warte odwiedzenia!

Zwiedzanie Grudziądza rozpoczynamy od powitania z Wisłą – zatrzymujemy się na parkingu za murami, nad rzeką. Potem chłopcy biegną w stronę urokliwej fontanny przedstawiającej wiślanego flisaka i oglądają tabliczki „Ulicy Grudziądzkiej” z różnych czasów i z różnych miast.

Na starówkę wchodzimy jak za czasów średniowiecznych – przez gotycką Bramę Wodną (XIV w.). Uliczka prowadząca przez bramę, sama brama i sąsiadujące z nią fragmenty średniowiecznych murów miejskich są odnowione i naprawdę cieszą oko turysty. Potem kierujemy się na rynek – po czterech godzinach jazdy chłopcy są zmęczeni i głodni. Po chwili znajdujemy to, czego szukamy – ogródki restauracyjne na świeżym powietrzu. Zamawiamy pizzę i chłopcy mogą sobie bezpiecznie pohasać po wolnym od ruchu samochodowego rynku – biegają głównie pod pomnik żołnierza polskiego, wspinają się na schodki i wracają z powrotem. My tymczasem możemy spokojnie rozejrzeć się dookoła. Rynek otaczają wysokie kamieniczki, odbudowane w stylu barokowym. M. idzie rozejrzeć się dalej. Podchodzi pod gotycki kościół Św. Mikołaja (XIII-XV w.) z późnoromańską chrzcielnicą, ogląda barokowy budynek ratusza – dawne kolegium jezuickie i wygląda na Wisłę obok urokliwego pomnika ułana i dziewczyny. Potem biegiem wraca do chłopaków zestresowana, żeby nie zjedli jej całej pizzy:)

Po obiedzie wracamy do samochodu nadwiślańskimi plantami wzdłuż wielokondygnacyjnych ścian dawnych spichrzów. Chłopcy mogą swobodnie pobiegać, my nie pozostajemy obojętni wobec uroku tego miejsca. Zauważamy, że w niektórych budynkach są normalne mieszkania komunalne, inne świecą pustkami.

Wizytę w Grudziądzu kończymy miłym postojem na trawce w cieniu pod jabłonką, z pieknym widokiem na Wisłę. Niestety, z uwagi na „przelotowy” charakter naszej wizyty nie mieliśmy okazji zwiedzić wszystkich atrakcji tego miasta – wszystkich kościołów, pozostałości pruskiej twierdzy i innych zabytków  (żałujemy zwłaszcza tego, że nie zdążyliśmy podjechać na drugą stronę Wisły, by z zarzecznej perspektywy spojrzeć na grudziądzkie spichlerze). Ale już samo to, co widzieliśmy, wystarczyło, by nasze wspomnienia z Grudziądza były niezwykle bogate.

Grudziądz wita nas widokiem spichlerzy (XVI-XVII).

Grudziądz wita nas widokiem spichlerzy (XVI-XVII).

Wypatrujemy tez Bramę Wodną.

Wypatrujemy tez Bramę Wodną.

Chłopcy biegną do fontanny - wiślanego flisaka.

Chłopcy biegną do fontanny – wiślanego flisaka.

Ulica Grudziądzka w różnych odsłonach.

Ulica Grudziądzka w różnych odsłonach.

Na starówkę wchodzimy przez gotycką Bramę Wodną.

Na starówkę wchodzimy przez gotycką Bramę Wodną.

Grudziądzki rynek.

Grudziądzki rynek.

Ale fajne białe tramwaje!.

Ale fajne białe tramwaje!.

Obiad z widokiem na rynek - ale miło!.

Obiad z widokiem na rynek – ale miło!.

Ulica na tyłach spichlerzy - klimat jest niepowtarzalny!.

Ulica na tyłach spichlerzy – klimat jest niepowtarzalny!.

Pomnik ułana i dziewczyny; stąd można wyjrzeć na Wisłę.

Pomnik ułana i dziewczyny; stąd można wyjrzeć na Wisłę.

Dawne kolegium jezuickie (XVII-XVIII), obecnie funkcje ratusza.

Dawne kolegium jezuickie (XVII-XVIII), obecnie funkcje ratusza.

Gotycki kościół Św. Mikołaja (XIII-XIV).

Gotycki kościół Św. Mikołaja (XIII-XIV).

Schodzimy na nadwiślańskie planty.

Schodzimy na nadwiślańskie planty.

Ostatni rzut oka na grudziądzką starówkę.

Ostatni rzut oka na grudziądzką starówkę.

Nawdiślańskie planty - idziemy wzdłuz ścian spicherzy.

Nawdiślańskie planty – idziemy wzdłuz ścian spicherzy.

Planty w całej okazałości.

Planty w całej okazałości.

Zasłużyliśmy na postój pod jabłonką.

Zasłużyliśmy na postój pod jabłonką.

Panorama Grudziądza.

Panorama Grudziądza.

Zespół 26 spichlerzy robi wrażenie.

Zespół 26 spichlerzy robi wrażenie.

Dalsza droga mija nam już bez większych przestojów. Poza korkiem na zjeździe z autostrady i przed Włocławkiem jedzie się płynnie. Zatrzymujemy się jeszcze tylko raz, na przyautostradowym parkingu.

W domu jesteśmy około 19:30, po – bagatela – 10 godzinach jazdy.

 

Tatry, 2010.08

Tatry – nasza młodzieńcza fascynacja – zawsze będą dla nas wyjątkowe. Bardzo cieszymy się perspektywą wyjazdu. Oczywiście nie ma róży bez kolców. Babcia ma zostać pierwszy raz sama z 9-miesięcznym Sebusiem, więc trochę się denerwujemy. Na dodatek tuż przed wyjazdem – a jakże mogło by być inaczej – Młody dostaje temperatury. Na szczęście okazuje się, że to zwykła wirusówka, ale i tak musimy skrócić wyjazd, denerwujemy się, czy możemy go zostawić itp. Ruszamy z duszą na ramieniu i wydenerwowani. Ot, rodzicielskie realia…

7 sierpnia 2010, sobota

Do 27 stopni

Warszawa-Rzeszów, 7:00-13:00

Po drodze musimy zahaczyć o Rzeszów, żeby odstawić Tyma do Dziadków. Bohaterem podróży jest kontuzjowana maskotka-prosiaczek, cała poobklejana plastrami, i dźwig z bajki Tomek i przyjaciele.

Na miejscu zjadamy szybki obiad, rozpakowujemy Tyma i ruszamy dalej, już tylko we dwoje. O ironio, rozmawiamy oczywiście o … dzieciach. Tymo na odchodnym mówi, że nas kocha i że będzie za nami tęsknił. Nasze kochane Serduszko…

Rzeszów-Zakopane, 15:00-20:30

Wąskie drogi, ale jakie piękne! Podziwiamy krajobrazy beskidzkich wzniesień. Szczególnie malowniczy odcinek od Krościenka, droga biegnie nad samym Dunajcem.

Postój w Starym Sączu (17:30-18:45)

Stary Sącz, malowniczo położony u zbiegu Popradu i Dunajca, to doskonałe miejsce na romantyczną randkę. Malowniczość, kameralność i cenne zabytki, a przy tym brak komercyjnej tandety. Robimy sobie przemiły spacer, oglądając po drodze rynek z ładnymi kamieniczkami, mury klasztoru Klarysek (zał. XIII, przeb. XVI) i źródełko Św. Kingi, plac Św. Kingi, przyklasztorny kościół, Dom Św. Kingi i wejście do klasztoru.

Na miejsce dojeżdżamy zmęczeni, ale co to za problem poogarniać się bez dzieci – raz dwa i siedzimy przy herbatce, planując trasy na najbliższe dni.

Rynek w Starym Sączu

Rynek w Starym Sączu

Stary Sącz.

Stary Sącz.

Klasztor Klarysek w Starym Sączu.

Klasztor Klarysek w Starym Sączu.

Klasztor Klarysek w Starym Sączu.

Klasztor Klarysek w Starym Sączu.

Dom Kingi.

Dom Kingi.

Klasztor Klarysek w Starym Sączu.

Klasztor Klarysek w Starym Sączu.

8 sierpnia 2010, niedziela

15-17 stopni, ale pułap chmur ok. 1700 m

Ździar – Przełęcz pod Kopą – Dolina Zadnich Koperszadów – Jaworzyna; 11:30-18:30

Ruszamy o 9:00. Najpierw dojeżdżamy naszym autem do Jaworzyny Spiskiej. Ku naszemu zaskoczeniu wyremontowali drogę Oswalda Balzera. Na „języku teściowej” nie da obyć się bez jazdy za bryką.

Następny punkt programu to transport autobusem do Ździaru. Oczywiście nie obywa się bez przygód. Kierowca pierwszego autobusu chce zapłatę tylko w Euro, drugi na szczęście przyjmuje złotówki. W Ździarze wysiadamy za wcześnie – zmyla nad przydrożny drogowskaz do naszego szlaku. Najpierw chcemy znaleźć wyjście szlaku, idąc na azymut, w efekcie czego przez ponad pół godziny błądzimy po grzbiecie oddzielającym Ździar od naszego szlaku. W końcu zrezygnowani wracamy asfaltem i do punktu wyjścia dochodzimy dookoła.

Ździar- Przełęcz pod Kopą („naučny chodnik”)

Sympatyczny, choć w środkowej części mozolny szlak. W innych warunkach trud wynagradzałyby widoki, dziś niestety idziemy w mleku. Czekają na nas za to inne atrakcje: między Przełęczą Szeroką i Wyżnim Kopskim Sedlem spotykamy stado kozic, których zupełnie nie płoszy nasza obecność. Pasą się jak krowy, a my cichutko obserwujemy je, mając je na wyciągnięcie ręki. Na całym odcinku innych turystów jak na lekarstwo, mimo środka sezonu turystycznego.

Przełęcz pod Kopą – Dolina Zadnich Koperszadów – Jaworzyna

Przeurocze (nawet mimo braku rozległych widoków ← chmury) zejście szlakiem trawersującym zbocza Tatr Bielskich. Dalej wygodna szutrowa droga wzdłuż pięknego huczącego potoku. Szczególnie podoba nam się odcinek prowadzący przez Cieśniawę Bramka, przywodzącą nieco na myśl Dolinę Kościeliską, oraz malownicza Polana pod Muraniem (Murań na szczęście widoczny jako jeden z nielicznych dziś szczytów).

Tatry Bielskie od zawsze czarowały nas swoją bajkową atmosferą. Chętnie wrócimy tu podczas bardziej sprzyjającej aury.

Wracając, wstępujemy już po polskiej stronie do karczmy na zasłużoną kolację. Przypominamy sobie, jak ostatnio byliśmy tu z Tymem.

Szukamy szlaku w Ździarze....

Szukamy szlaku w Ździarze….

Ździar z Szerokiej Doliny.

Ździar z Szerokiej Doliny.

Szeroka Przełęcz (1825).

Szeroka Przełęcz (1825).

Kozice przy szlaku!.

Kozice przy szlaku!.

Kozice przy szlaku!.

Kozice przy szlaku!.

Kozice przy szlaku!.

Kozice przy szlaku!.

Kozice przy szlaku!.

Kozice przy szlaku!.

Vyżnie Kopskie Sedlo.

Vyżnie Kopskie Sedlo.

Zejście Dol. Zadnich Koperszadów.

Zejście Dol. Zadnich Koperszadów.

9 sierpnia 2010, poniedziałek

Rano słońce, po południu deszcz, ok. 15 stopni

Kuźnice – Hal Gąsienicowa – Krzyżne – Dolina Pięciu Stawów – Dolina Roztoki, 7:45-18:30

Wstajemy o 5:45 i tuż po 7:00 ruszamy. Podjeżdżamy z boku pod Murowanicę i dalej pieszo. Miło odwiedzić stare kąty…

Kuźnice – Murowaniec przez Boczań

Pomimo wysiłku to zawsze przyjemne wejście, a widok Hali Gąsienicowej w porannym słońcu jak zawsze zapiera dech w piersiach. W Murowańcu drugie śniadanie i do przodu!

Murowaniec – Krzyżne

Dobrze przypomnieć sobie stary szlak. Pod koniec trochę żmudnie, ale pomaga bliskość celu. Tu na szczęście już dużo mniej ludzi.

Podejście w okolice Buczynowych Turni

Pierwotnie planujemy przejść się kawałek Orlą Percią, ale coraz bardziej się chmurzy, aż wreszcie zaczyna padać, więc zamiast na Granaty wracamy na Krzyżne i schodzimy w dół.

Krzyżne – „Piątka”

Zapomnieliśmy już, jak długi to był odcinek szlaku, a może aklimatyzacja dała o sobie znać. Do schroniska docieramy głodni, mokrzy i znużeni. W środku tłum i parna mgła, ale udaje nam się gdzieś przycupnąć i zaliczyć po gorącej zupie.

Zejście Doliną Roztoki

Już od zakosów dokucza nam zmęczenie i deszcz, marszu nie ułatwia marsz w „plandekach” przeciwdeszczowych. Zaskakuje nas nowiutki asfalt do Moka. Rany, po co?!!

Wracamy busem. Wszędzie straszne korki. Ot, uroki Zakopanego w sezonie. Rozbawiamy się słuchaniem klnących górali przez CB-radio.

Widok na Giewont i Dol. Jaworzynki.

Widok na Giewont i Dol. Jaworzynki.

Zdjęcie z Tymusiem.

Zdjęcie z Tymusiem.

Hala Gąsienicowa.

Hala Gąsienicowa.

Widok na Dol. Pięciu Stawów.

Widok na Dol. Pięciu Stawów.

10 sierpnia 2010, wtorek

Umiarkowane zachmurzenie, do 20 stopni

Jesteśmy zmęczeni po wczorajszej wycieczce i mamy dość zakopiańskich tłumów, więc urządzamy sobie ,,wycieczkę ździarską” po pasmie Magury Spiskiej (ok. 12:00-15:00 plus dojazd)

Samochodem jedziemy dookoła – wybieramy trasę widokową przez Jurgów. Jak miło zobaczyć coś nowego… Przy tym widoki na Tatry Bielskie są naprawdę przepiękne.

Na miejscu ucinamy sobie spacer po centrum Ździaru – bardzo urokliwa tradycyjna zabudowa, widać dynamiczny rozwój zaplecza turystycznego.

Po spacerze czas na wycieczkę szlakiem. Wypatrujemy zielonych znaków i wchodzimy na szczyt pasma Magury Spiskiej. Na dojściu do szczytu robimy sobie przemiły postój na podszczytowej łące. Ziemia pachnie, pająki na nas wchodzą, pięknie widać Tatry Bielskie. Jest przemiło. Potem jeszcze spacerujemy po zalesionych (ale z „vyhladkami” na stronę polską) partiach szczytowych (szlak niebieski). Zejście z Magurki (1193 m) czerwonym szlakiem po trawiastym zboczu. Widok jak z fototapety. Piękna trasa, pusto, prawdziwy odpoczynek.

Wracając, zatrzymujemy się w Bukowinie na obiad. Ceny sporo niższe niż w Zakopanem.

Wieczorem wybieramy się na Krupówki – przynajmniej raz wypada tu zajrzeć. Tłumy nad tłumami, dobrze, że nie musimy tu bywać codziennie. Kupujemy pamiątki dla wszystkich.

Ździar.

Ździar.

Ździar, kapliczka z XVIII w.

Ździar, kapliczka z XVIII w.

Styl ździarski.

Styl ździarski.

Tatry Bielskie z pasma Magury Spiskiej.

Tatry Bielskie z pasma Magury Spiskiej.

Tatry Bielskie z pasma Magury Spiskiej.

Tatry Bielskie z pasma Magury Spiskiej.

Tatry Bielskie z pasma Magury Spiskiej.

Tatry Bielskie z pasma Magury Spiskiej.

Dom ździarski.

Dom ździarski.

11 sierpnia 2010, środa

Słonecznie, 23 stopnie

Po dniu odpoczynku czas na ambitniejszą wycieczkę na deser:

Orlą Percią: Kozia Przełęcz – Granaty; 6:40-18:40

Kuźnice – Hala Gąsienicowa przez Boczań

Jak zwykle wchodzi się bardzo miło, z pięknym widokiem na Karczmisku. Wszystko przebija jednak główna atrakcja dnia: pod Kopą Magury widzimy NIEDŹWIEDZIA! Tyle już chodziliśmy po Tatrach, a nigdy wcześniej nam się to nie zdarzyło. Na szczęście nasz bohater był odpowiednio daleko i zupełnie nie interesował się ludźmi; po chwili spokojnej obserwacji ruszyliśmy dalej.

Z Hali na Kozią Przełęcz

Szczególnie urokliwy odcinek szlaku wiedzie wzdłuż Czarnego Stawu Gąsienicowego do Zmarzłego Stawu. Potem nieco trudniejszy technicznie odcinek, nie przysparzający jednak specjalnych kłopotów.

Orlą Percią na odcinku Kozia Przełęcz – Kozi Wierch

To bardzo trudny technicznie odcinek, wymagający uwagi i doświadczenia szczególnie w okolicach Koziej Przełęczy i Koziej Przełęczy Wyżniej. Przypominamy sobie naszą pierwszą wycieczkę na Kozią wiele lat temu… Dalej, z Koziego Wierchu przepiękny widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich.

Odcinek Kozi Wierch – Zadni Granat

Tu już łatwiej, może poza nużącym zejściem fragmentem Żlebu Kulczyńskiego i wysokim kominkiem. Ogólnie dziś na Orlej ruch turystyczny był spory, jak to w sezonie, ale bez zatorów; mieliśmy też szczęście spotkać samych uprzejmych ludzi.

Zejście z Zadniego Granatu na Halę; zejście przez Jaworzynkę

Widać, że szlak niedawno remontowany, idzie się bardzo wygodnie. W Murowańcu raczymy się zasłużonym obiadem – po takiej trasie to po prostu poezja. Schodzimy Doliną Jaworzynki, uroki tej trasy są jednak przysłonięte przez tłumy ludzi.

Wieczorem czas na pakowanie. Nie możemy doczekać się jutrzejszego spotkania z chłopcami. Ale cudnie będzie móc im kiedyś pokazać Tatry!

Niedźwiedź pod Kopą Magury.

Niedźwiedź pod Kopą Magury.

Widok na Kościelec.

Widok na Kościelec.

Widok na Halę Gąsienicową.

Widok na Halę Gąsienicową.

Na Kozią Przełęcz.

Na Kozią Przełęcz.

Z Koziej Przełęczy na Kozi Wierch.

Z Koziej Przełęczy na Kozi Wierch.

Z Koziej Przełęczy na Kozi Wierch.

Z Koziej Przełęczy na Kozi Wierch.

Zejście na Kozią Przełęcz Wyżnią.

Zejście na Kozią Przełęcz Wyżnią.

Widok na Cichą Przełęcz z Koziego Wierchu.

Widok na Cichą Przełęcz z Koziego Wierchu.

Widok z Koziego Wierchu na Dol. Pięciu Stawów.

Widok z Koziego Wierchu na Dol. Pięciu Stawów.

12 sierpnia 2010, czwartek

Słonecznie, 31 stopni

Z Zakopanego udaje nam się wyjechać już o 6:30. Do Rzeszowa jedzie się jednak fatalnie jak nigdy: na odcinku omijającym Kraków kilka razy ruch wahadłowy, na „czwórce” co chwilę korki, nawet parokilomentrowe. Dojeżdżamy dopiero o 12:30.

Ściskamy Tyma ze wszystkich stron, jemy razem obiad i o 14:30 ruszamy do domu. Droga mija sprawnie. Zatrzymujemy się na bardzo miły postój w Iłży, gdzie wchodzimy na wzgórze zamkowe z ruinami zamku biskupiego (XIV) i zrekonstruowaną wieżą. Wszyscy troje podziwiamy widok z góry, Tymuś zachwycony, wszędzie sam dziarsko wchodzi. O 20:30 jesteśmy w domu i ściskamy naszego Sebusia!

Warmia – tydzień II

17 lipca 2010, sobota

Upał, 35 stopni

Wycieczka do Ostródy

Wizytę w Ostródzie zaczynamy od odwiedzenia XIV-wiecznego zamku krzyżackiego. Jest niecharakterystyczny, bez baszty, ale w środku znajduje się ciekawa ekspozycja. Karmimy Sebcia na nastrojowym dziedzińcu.

Potem chcemy wejść na wieżę kościoła ewangelickiego (pocz. XX), szczególnie napalony jest Tymuś, niestety, punkt widokowy okazuje się nieczynny. W przelocie robimy tylko zdjęcie kościołowi św. Dominika Savio (XIV, odbudowany). Potem urządzamy sobie uroczy spacer po deptaku nad Jeziorem Drwęckim i po molo, zakończony piknikiem na kocyku. Tymo dostaje śmiechawki, Seba też w szampańskim humorze, ochoczo wyrusza na poszukiwanie trawy.

Ostróda robi na nas bardzo dobre wrażenie. Nieodparcie przypomina nam Augustów. Zadbane centrum, molo, wyciągi dla narciarzy wodnych, łabędzie, statki i żaglówki… Niezwykle malownicze są też okolice Ostródy, szczególnie w rejonie Taborza – prześliczne lasy, miejsca biwakowe. Rezerwat Sosny Taborskie uznajemy za zeksplorowany z samochodu.

Po południu

Wszyscy troje pluskamy się w naszym jeziorze (Sebuś śpi w wózku). Tymo przerzucił się z dmuchanego smoka-żółwia na rękawki i dziarsko uczy się pływać.

Zamek krzyżacki (XIV w) w Ostródzie.

Zamek krzyżacki (XIV w) w Ostródzie.

Zamek krzyżacki (XIV w) w Ostródzie.

Zamek krzyżacki (XIV w) w Ostródzie.

Muzeum zamkowe.

Muzeum zamkowe.

Molo w Ostródzie (najdłuższe na Mazurach).

Molo w Ostródzie (najdłuższe na Mazurach).

Turysta Tymuś.

Turysta Tymuś.

Jezioro Limajno i my, odsłona VII.

Jezioro Limajno i my, odsłona VII.

18 lipca 2010, niedziela

22 stopnie, przed południem ulewa, potem pochmurno i wietrznie – w sumie miła odmiana od upałów

Rano ulewa, więc na śniadanie chodzimy na zmianę (Sebuś śpi w domu). Ok. 11:00 przyjeżdżają w odwiedziny Babcia i Dziadek i miło wspólnie spędziliśmy czas, spacerując po okolicy. Po obiedzie skwapliwie korzystamy z okazji do wyrwania się na spacer we dwoje do grodziska po drugiej stronie Jeziora Limajno. Przechodzimy ok. 9 km, okrążając Jezioro Limajno od strony Cerkiewnika.

Wieczorem robimy niezbędne pranie i planujemy kolejne wyprawy.

Swobodna.

Swobodna.

Okolice Cerkiewnika - grodzisko Kapelusz.

Okolice Cerkiewnika – grodzisko Kapelusz.

 Spacer na 'drogę ze szlabanem'.

Spacer na 'drogę ze szlabanem’.

Spacer na 'drogę ze szlabanem'.

Spacer na 'drogę ze szlabanem’.

19 lipca 2010, poniedziałek

22-25 stopni, małe chmurki na niebie

W związku z ochłodzeniem decydujemy się na wycieczkę do skansenu w Olsztynku. To wielka atrakcja dla dzieci w każdym wieku, dla nas też spacer po terenie skansenu to wielka przyjemność. Skansen jest wspaniale urządzony, rozciąga się na rozległym terenie, sprawia wrażenie żyjącej wsi (uprawiane pola, zwierzęta itp.).

Tymo wszystkim się żywo interesuje, chętnie słucha i bez problemu wytrzymuje cały spacer. Oczywiście wszystko przebija wspinaczka na wiatrak. Sebuś w większości w wózku i w chuście. Najbardziej interesuje go … trawa (zwłaszcza jak może ją badać na siedząco).

Wyjeżdżając z Olsztynka, podjeżdżamy pod zamek krzyżacki (obecnie przerobiony na szkołę), dawny kościół ewangelicki (teraz muzeum) i rynek z ratuszem (pocz. XX w.) i lwem.

Po południu, nie zważając na chłodniejsze powietrze, idziemy się kąpać. Woda nadal cudownie ciepła.

Skansen w Olsztynku - największy w Polsce.

Skansen w Olsztynku – największy w Polsce.

Skansen w Olsztynku.

Skansen w Olsztynku.

'Dziadek mojego (Tymusia) kuzyna tramwaja'.

'Dziadek mojego (Tymusia) kuzyna tramwaja’.

Skansen w Olsztynku.

Skansen w Olsztynku.

Skansen w Olsztynku.

Skansen w Olsztynku.

Skansen w Olsztynku.

Skansen w Olsztynku.

Na wiatrak!.

Na wiatrak!.

Skansen w Olsztynku.

Skansen w Olsztynku.

Dawny kościół ewangelicki (XIV w).

Dawny kościół ewangelicki (XIV w).

Zamek krzyżacki w Olsztynku (ob. szkoła).

Zamek krzyżacki w Olsztynku (ob. szkoła).

20 lipca 2010, wtorek

27 stopni, po południu powraca gorąco

Wycieczka do Głotowa k. Dobrego Miasta

Naszym celem jest Sanktuarium Najświętszego Sakramentu i Męki Pańskiej w Głotowie. Zwiedzamy barokowy kościół Najświętszego Zbawiciela (XVIII w.), ale przede wszystkim Kalwarię Warmińską, czyli zespół 14 neogotyckich (kon. XIX) kaplic drogi krzyżowej w dolinie rzeki Kwieli. Spacer po kameralnych dróżkach Kalwarii Warmińskiej skłania do głębszej refleksji, bardzo podoba się też chłopcom, głównie ze względu na ciekawe ukształtowanie powierzchni (my wiemy, że wiernie naśladuje ono jerozolimską drogę krzyżową).

Popołudnie

Tradycyjnie kąpiel w jeziorze. To żelazny punkt naszego programu.

Barokowy kościów w Głotowie (XVIII w).

Barokowy kościów w Głotowie (XVIII w).

Kalwaria Warmińska w Głotowie.

Kalwaria Warmińska w Głotowie.

Kalwaria Warmińska w Głotowie.

Kalwaria Warmińska w Głotowie.

Kalwaria Warmińska w Głotowie.

Kalwaria Warmińska w Głotowie.

Kalwaria Warmińska w Głotowie.

Kalwaria Warmińska w Głotowie.

21 lipca 2010, środa

30 stopni, słonecznie

Wycieczka do Reszla

Rano Tymo, zapytany o to, jakie wyprawy lubi najbardziej, odpowiada, że długie. No to mamy długą wyprawę – dziś robimy ponad 140 km.

Warmińskie drogi są bardzo malownicze, choć wąskie i wymagające natężonej uwagi kierowcy. Dużo średniowiecznych kościołów.

Po drodze oglądamy „diabelski kamień” w Bisztynku. To drugi co do wielkości głaz narzutowy w Polsce; rzeczywiście robi wrażenie. Warto pofatygować się (dojazd b. słabo oznaczony…) i podjechać w to miejsce. Tymo biega dookoła głazu, Seba ze stoickim spokojem pozuje do zdjęć.

Potem już prosto do Reszla. Ta miejscowość jest ze wszech miar warta odwiedzenia. Pięknie zachowana starówka (wpisana na listę UNESCO), gotyckie mosty nad Sajną, XIV-wieczny kościół św. Piotra i Pawła (nieopodal niego rozkładamy się na kocyku na popas). Największą atrakcją turystyczną Reszla jest jednak zamek biskupów warmińskich (XIV-XVIII) z charakterystycznymi trzema wieżami. Na jedną z wież wspinają się M. z Tymem – Tyma nie zrażają strome, kręte i ciemne schody. Ale z niego dzielny turysta! Sebuś w tym czasie grzecznie czeka w wózku, z zapamiętaniem zjadając troczki od swojej czapki.

Wracając, zahaczamy o sanktuarium w Świętej Lipce. Niestety, znana barokowa (XVII) świątynia jest obecnie w remoncie.

Po południu wszyscy czworo pluskamy się w jeziorze.

'Diabelski kamień' w Bisztynku.

'Diabelski kamień’ w Bisztynku.

Popas w Reszlu.

Popas w Reszlu.

Zamek biskupów warmińskich (XIV-XVIII w) w Reszlu.

Zamek biskupów warmińskich (XIV-XVIII w) w Reszlu.

Zamek biskupów warmińskich w Reszlu.

Zamek biskupów warmińskich w Reszlu.

Widok z zamkowej wieży na Reszel.

Widok z zamkowej wieży na Reszel.

Zamek biskupów warmińskich w Reszlu.

Zamek biskupów warmińskich w Reszlu.

Gotycki most (XIV w), Reszel.

Gotycki most (XIV w), Reszel.

Święta Lipka (XVII w).

Święta Lipka (XVII w).

Jezioro Limajno i my - odsłona XI.

Jezioro Limajno i my – odsłona XI.

22 lipca 2010, czwartek

34 stopnie, znowu upał i duszno

Wyprawa na Dylewską Górę (9:50-15:00, ok. 180 km w obie strony)

Po długich dywagacjach: jechać czy nie jechać, wyruszamy – nie możemy przepuścić okazji odwiedzenia najwyższego wzniesienia północno-wschodniej Polski. To morenowe wzniesienie ma 312 m wysokości.

Wybieramy dojazd „krótszą” trasą, przez lasy Parku Krajobrazowego Wzgórz Dylewskich od strony Dylewa – jest niewątpliwie bardzo ładnie, ale trochę błądzimy i w końcu robimy sobie popas w lesie w okolicy Jeziora Francuskiego. Po takim przerywniku wjeżdżamy w końcu od właściwej strony do Wysokiej Wsi. Samochodem wjeżdża się właściwie na szczyt Dylewskiej Góry, po zaparkowaniu robimy sobie jednak jeszcze spory spacer ścieżką dydaktyczną – zdobywamy właściwy szczyt, oglądamy kilka tablic edukacyjnych, zabawiamy chwilę na placu zabaw. Do powrotu do samochodu nakłaniają nas jednak coraz groźniejsze grzmoty i spadające pierwsze krople deszczu. Wracając, stwierdzamy, że PK Wzgórz Dylewskich to tereny wprost stworzone na rowery.

Po południu oczywiście kolejna kąpiel. Ale cudowne wakacje…

Park Krajobrazowy Gór Dylewskich.

Park Krajobrazowy Gór Dylewskich.

Na szczyt Dylewskiej Góry.

Na szczyt Dylewskiej Góry.

Na szczyt Dylewskiej Góry.

Na szczyt Dylewskiej Góry.

Szczyt Dylewskiej Góry.

Szczyt Dylewskiej Góry.

Ścieżką przyrodniczą na Dylewskiej Górze.

Ścieżką przyrodniczą na Dylewskiej Górze.

Ścieżką przyrodniczą na Dylewskiej Górze.

Ścieżką przyrodniczą na Dylewskiej Górze.

Jezioro Limajno i my - odsłona XII.

Jezioro Limajno i my – odsłona XII.

23 lipca 2010, piątek, dzień pożegnalny

Rano 28 stopni, potem pogoda się psuje i zaczyna padać

Poranna kąpiel

Dzień pożegnalny planujemy spędzić leniwie, na miejscu. Rano zaliczamy ostatnią kąpiel w Jeziorze Limajno. Jest bardzo przyjemnie. My przepływamy się po kilkaset metrów, chłopaki siedzą w wodzie ponad godzinę.

Tymuś i jego VIPy.

Tymuś i jego VIPy.

Pożegnanie z jeziorem Limajno.

Pożegnanie z jeziorem Limajno.

Pożegnanie z jeziorem Limajno.

Pożegnanie z jeziorem Limajno.

Chyba wraz z końcem naszego wyjazdu kończy się piękna pogoda – była chyba zamówiona, bo po południu już chmurzy się i zaczyna padać, prognozy zapowiadają też ochłodzenie. Po obiedzie planujemy pożegnalny spacer wzdłuż brzegów Jeziora Limajno, ale nasilający się deszcz krzyżuje nasze plany. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – dzięki temu szybciej pakujemy się do domu. Ogromnie żal nam wyjeżdżać. Wakacje udały się po prostu wspaniale. Słowo „Warmia” na pewno będzie budziło w nas na długo same pozytywne skojarzenia!

Na koniec kilka impresji z naszego ośrodka i okolicy.

Nasz ośrodek nad Jeziorem Limajno.

Nasz ośrodek nad Jeziorem Limajno.

Nasz ośrodek nad Jeziorem Limajno.

Nasz ośrodek nad Jeziorem Limajno.

Próba sprzętu pływającego.

Próba sprzętu pływającego.

Drzewo się do nas uśmiechało.

Drzewo się do nas uśmiechało.

Las otaczający Jezioro Limajno.

Las otaczający Jezioro Limajno.

Warmia – tydzień I

 10 lipca 2010, sobota

Słońce, 32 stopnie, po prostu pięknie!

Warszawa – Swobodna, k. Dobrego Miasta, 9:50-16:30

Jedziemy z samym Sebciem – Tymuś spędza wakacje nad morzem z Dziadkami i ma do nas dojechać niebawem. Wyjazd bez pośpiechu, na wylotówce z Warszawy duży tłok, ale potem w sumie jedzie się bez problemów. Robimy sobie dwa postoje: jeden po prostu na kocyku przy bocznej drodze pod drzewkami (Sebuś zjada jogurciki; poza tym próbuje wpakować sobie do buzi wszystko, czego tylko dosięgną jego rączki, łącznie z trawą i ziemią), i drugi– w Grunwaldzie – zwiedzaniowy.

Grunwald

Tę nazwę zna chyba każde dziecko już po pierwszym roku nauki historii w szkole. Ale co innego czytać o nim w podręczniku, a co innego zobaczyć na własne oczy. Pole słynnej bitwy jest oznaczone widocznym z daleka pomnikiem. W pobliżu jest też muzeum bitwy grunwaldzkiej. Wszędzie ładne, zadbane dróżki. Dziś wszędzie wokół widać było gorączkowe przygotowania do mającej się odbyć niebawem corocznej inscenizacji bitwy pod Grunwaldem (a w tym roku okazja jest wyjątkowa – w końcu wypada 600. rocznica tego wydarzenia!). Cieszymy się, że udało się nam zahaczyć o Grunwald – nie nadkładając wiele drogi, mieliśmy przemiły postój i dodatkowe wrażenia turystyczne.

Dojeżdżamy na miejsce bez pośpiechu. Zakwaterowujemy się w ośrodku w Swobodnej, tuż nad jeziorem Limajno. Z radością witamy przestronny domek z dużym, bezpiecznie ogrodzonym tarasem. Wieczorem idziemy przywitać się z jeziorem – kąpielisko jest miłe i zadbane, z łagodnym zejściem do wody.

Pola Grunwaldu.

Pola Grunwaldu.

Pola Grunwaldu.

Pola Grunwaldu.

Pola Grunwaldu.

Pola Grunwaldu.

Grunwald - odpoczynek na trawce.

Grunwald – odpoczynek na trawce.

11 lipca 2010, niedziela

Słońce, 33 stopnie

Orneta

Po śniadaniu jedziemy do Ornety – tam umówiliśmy się z Dziadkami na przechwycenie wracającego z wakacji nad morzem Tymcia. Cieszymy się na spotkanie – tak bardzo brakowało już nam jego wesołego trajkotania!

W Ornecie karmimy i przewijamy Sebusia na ławce (wiwat lato!), i w przelocie (tak ,w taki właśnie sposób zwiedza się z małymi dziećmi) „zaliczamy” dostojny kościół pw. Jana Chrzciciela (XIV) – jeden z najcenniejszych gotyckich zabytków na Warmii, gotycki ratusz (XIV) oraz kamieniczki z XIX w.

Popołudnie nad Jeziorem Limajno

Wczesne popołudnie spędzamy razem z Dziadkami u nas – idziemy na obiad, pijemy kawę na tarasiku itp. Potem Babcia z Dziadkiem odjeżdżają, a my spędzamy miłe dwie godziny nad jeziorem. Tymo pluska się jak mała rybka (w większości „po warszawsku – brzuchem po piasku”), Seba najpierw śpi, a potem też pluska się w jeziorze. Nawet nam udaje się na zmianę popływać. Woda jest ciepła jak zupa. Jest bosko!

Na Tymusia cały dzień nie możemy się napatrzeć – ale stęskniliśmy się za nim przez ostatni tydzień! Co chwila ma nowe pomysły – m.in. robi plastelinowe buźki drzewom rosnącym przy naszym tarasie. Sebcik z kolei rozwija się w oczach. Jest ciągle w ruchu, wciąż coś łapie, albo gdzieś „idzie”, zadzierając pupę do góry. Jemy i przewijamy się w plenerze. Jednym słowem egzamin na turystę po raz kolejny zaliczony! Rega ma tu raj. Najchętniej cały dzień przeleżałaby na tarasie.

Wieczorem chłopaki padają, ale stęsknieni za sobą, w jednym pokoju nakręcają się nawzajem:

My: Tymusiu, spróbuj zasnąć.

T: Ale Seba jeszcze nie śpi.

My: To nic, zaraz zaśnie, śpij.

Po chwili słyszymy pisk Sebcia i widzimy Tyma z głową nad jego łóżeczkiem.

T: Tato, Seba jeszcze nie spi.

R: Jak ma spać, jak ciągle gadacie.

T.: Tato, ale Sebuś NAPRAWDĘ nie śpi. Itp. itd.

Ratusz, XIV w, Orneta.

Ratusz, XIV w, Orneta.

W Ornecie spotykamy się z Tymem.

W Ornecie spotykamy się z Tymem.

Kościół pw. Jana Chrzciciela, XIV w, Orneta.

Kościół pw. Jana Chrzciciela, XIV w, Orneta.

Kościół pw. Jana Chrzciciela, XIV w, Orneta.

Kościół pw. Jana Chrzciciela, XIV w, Orneta.

12 lipca 2010, poniedziałek

33 stopnie cd.:)

Wycieczka do Olsztyna

Wyprawa jest w sumie bardzo udana, ale trzeba przyznać, że z małymi dziećmi nie zawsze jest różowo – Seba w samochodzie podmarudza, Tymo rozbija łokieć i płacze itp. – w dodatku plan wycieczki trzeba ustalać pod najmłodszych, a nie pod dorosłych turystów. W związku z tym zwiedzanie olsztyńskiej starówki jest raczej pobieżne – M. wyskakuje i robi dokumentację fotograficzną w czasie, gdy chłopcy zasypiają w samochodzie: znajduje katedrę św. Jakuba (XIV), Wysoką Bramę (XIV), rynek, ratusz, kamieniczki. Potem dokładniej zwiedzamy Olsztyn wieczorem na ekranie komputera.

Głównym celem naszego dzisiejszego wyjazdu jest olsztyńska plaża miejska – o, to się chłopakom podoba. Plaża jest bardzo dobrze zorganizowana – czysty piasek, chodniczki, ławeczki, zjeżdżalnia dla dzieci, mała gastronomia itp. Dziś męczy nas tylko duży upał, który zmusza do chowania się w cieniu.

Po późniejszym obiedzie idziemy znowu nad „nasze” jezioro. Kąpiemy się wszyscy. Jest bardzo wakacyjnie!

Katedra Św. Jakuba, XIV w, Olsztyn.

Katedra Św. Jakuba, XIV w, Olsztyn.

Na Rynku w Olsztynie.

Na Rynku w Olsztynie.

Na Rynku w Olsztynie.

Na Rynku w Olsztynie.

Gotycki ratusz (przebudowywany), Olsztyn.

Gotycki ratusz (przebudowywany), Olsztyn.

Detal ratusza.

Detal ratusza.

Wysoka Brama, fr. fortyfikacji, XIV w.

Wysoka Brama, fr. fortyfikacji, XIV w.

13 lipca 2010, sobota

Upał, 34 stopnie

Olsztyn bis

Nie daliśmy rady odwiedzić wszystkich olsztyńskich atrakcji za jednym razem, więc dziś jedziemy do stolicy Warmii po raz drugi. Na celowniku znajduje się przede wszystkim zamek biskupów warmińskich. Oglądamy dziedziniec z tajemniczymi babami sprzed kilkuset lat, wchodzimy na wieżę (Tymo dwukrotnie – najpierw z M., a potem jeszcze raz z R. – wchodzenie na wieże to jest to!), szukamy śladów Mikołaja Kopernika. Potem czas na miły spacer po malowniczym parku okalającym zamek z przepływającą przez jego środek wijącą się Łyną. Oglądamy dwie fontanny, próg na Łynie i mosty kolejowe z XIX w. Robimy sobie piknik na kocyku na trawce nad Łyną – wszędzie wozimy ze sobą podgumowany koc, co umożliwia nam zrobienie sobie popasu, przewinięcie Sebcia itp. kiedy tyko przyjdzie nam na to ochota. Ten patent bardzo się sprawdza. Sebuś koniecznie chce zjadać trawę, którą regularnie zrywa i dostarcza mu …Tymo. Gramy w „żółtą febrę” – rzucanie z trzęsieniem żółtą grzechotką – zdecydowanie najlepszy jest Sebuś. Sielanka kończy się histerią i temperowaniem Tyma. Jego ukochany prosiaczek do wieczora ma siedzieć w plecaku.

Po południu tradycyjnie pluskamy się w naszym jeziorku.

Zamek Kapituły Warmińskiej, XIV w.

Zamek Kapituły Warmińskiej, XIV w.

Tymo i kilkusetletnia 'baba'.

Tymo i kilkusetletnia 'baba’.

Zamek Kapituły Warmińskiej, XIV w.

Zamek Kapituły Warmińskiej, XIV w.

Widoki z zamkowej wieży.

Widoki z zamkowej wieży.

I na dół.

I na dół.

Pozegnanie olsztyńskiego zamku.

Pozegnanie olsztyńskiego zamku.

Widok na olsztyński zamek i próg na Łynie.

Widok na olsztyński zamek i próg na Łynie.

Mosty kolejowe - zabytki techniki z XIX w.

Mosty kolejowe – zabytki techniki z XIX w.

Popas w Parku Podzamcze.

Popas w Parku Podzamcze.

14 lipca 2010, środa

Przelotny deszcz w nocy, dziś parno i duszno, 27 stopni

Wycieczka do Lidzbarka Warmińskiego

Po drodze Sebcik odpływa, więc najpierw samochodem objeżdżamy miasto, R. robi zdjęcie Wysokiej Bramy (XIV), kościoła św. Piotra i Pawła (XIV) i kościoła ewangelickiego z pocz. XIX w (obecnie pełniącego funkcje cerkwi). Zatrzymujemy się na dłużej przy zamku biskupim z XIV w. To naprawdę piękny gotycki zamek, zbudowany na planie kwadratu, z czterema smukłymi wieżami. Niestety, dziedziniec z krużgankami jest obecnie w remoncie, a całe przedzamcze to wielki plac budowy – powstaje tu wielki hotel… Po obejrzeniu zamku jemy drugie śniadanie na ławeczce z widokiem na zamek, zamkową fosę i znajdujące się w niej – ku uciesze Tyma – trzy fontanny.

Wracając z Lidzbarka, kierowani opisem z przewodnika podjeżdżamy do Pieszkowa na fermę strusi. Okazuje się jednak, że ferma już nie istnieje, więc wycieczka kończy się piknikiem na łące nad jeziorem – też miło.

W drodze powrotnej obaj chłopcy zasypiają w samochodzie, a my oglądamy jeszcze (z samochodu) Pałac w Smolajnach (XVIII) – ulubioną rezydencję letnią biskupa Ignacego Krasickiego.

Popołudnie

Kąpiel w jeziorze jest dziś wyjątkowo miła – z powodu niepewnej pogody jest zdecydowanie mniej tłoczno na plaży.

Prosiak na smyczy.

Prosiak na smyczy.

Zamek biskupów w Lidzbarku Warmińskim.

Zamek biskupów w Lidzbarku Warmińskim.

Zamek biskupów w Lidzbarku Warmińskim.

Zamek biskupów w Lidzbarku Warmińskim.

Tu byłem.

Tu byłem.

Fontanny w fosie zamku.

Fontanny w fosie zamku.

Mały piknik w Pieszkowie.

Mały piknik w Pieszkowie.

Na naszym pomoscie.

Na naszym pomoscie.

Czy te oczy mogą kłamać...

Czy te oczy mogą kłamać…

15 lipca 2010, czwartek

I znów słonecznie, 29 stopni

Wycieczka do Dobrego Miasta

Dobre Miasto zazwyczaj nie znajduje się na liście must-see turystów zwiedzających Warmię, ale my z chęcią tu zaglądamy. Panuje tu miła, kameralna atmosfera – w centrum, obok fontanny, napis na ławce głosi „Dobre miasto dobrych ludzi”, jest też „latarnia dobrych myśli”. Miłośnicy zabytków też nie byliby zawiedzeni – tutejsza kolegiata – piękna gotycka świątynia z XIV w – swoim rozmiarem robi ogromne wrażenie; zachował się też fragment średniowiecznych fortyfikacji miejskich – Bociania Baszta. Niestety, nie można wejść na szczyt, ale za to dostępu do baszty strzeże tajemniczy rycerz. Zwiedzanie Dobrego Miasta kończymy wizytą na placu zabaw. Sebuś w cieniku uparcie chce zejść z koca i zjadać wyrwaną trawę i ziemię.

W drodze powrotnej z samochodu robimy zdjęcie neogotyckiemu (XIX) kościołowi św. Katarzyny w Cerkiewniku. Aby przedłużyć drzemkę Seby, objeżdżamy dodatkowo samochodem nasze jezioro – piękny las, potem łąki i bociany – ale tu malowniczo!

Popołudniowa kąpiel w naszym jeziorze

Kąpiemy się wszyscy: Sebuś macha rączkami i chlapie jak nakręcana zabawka, Tymo najchętniej siedzi po szyję w głębinie.

Kolegiata w Dobrym Mieście, XIV w. Jeden z największych warmińskich kosciołów.

Kolegiata w Dobrym Mieście, XIV w. Jeden z największych warmińskich kosciołów.

Kolegiata w Dobrym Mieście, XIV w. Jeden z największych warmińskich kosciołów.

Kolegiata w Dobrym Mieście, XIV w. Jeden z największych warmińskich kosciołów.

Kolegiata w Dobrym Mieście.

Kolegiata w Dobrym Mieście.

Bociania Baszta, XIV w. Dobre Miasto.

Bociania Baszta, XIV w. Dobre Miasto.

ZNAKI mają pamiątkę z wakacji.

ZNAKI mają pamiątkę z wakacji.

Dobre Miasto dobrych mysli i ludzi.

Dobre Miasto dobrych myśli i ludzi.

17 lipca 2010, piątek

Najpierw upał, po południu burza z ulewą

Ale frajda – dzień wyprawy do POCIĄGOSTATKU!

Wycieczka do Buczyńca

Pociągostatki – tak opowiadaliśmy chłopakom o pojazdach pokonujących Kanał Ostródzko-Elbląski. Cały kanał to zabytek techniki, jedyny taki obiekt w Europie. Cały mechanizm napędzany jest wodą, przy pomocy urządzeń, pracujących tutaj od ponad 150 lat – to naprawdę robi wrażenie! Musimy koniecznie kiedyś pokonać wodą całą trasę. Dziś decydujemy się podjechać pod największą z pochylni, tę w Buczyńcu (różnica poziomów ponad 20 m!), i poczekać, aż statek będzie pokonywał trawiasty odcinek trasy.

Tymo jest po prostu zachwycony, potem długo opowiada o „pociągostatkach”, które najpierw pływały, a potem jeździły po torach. Wspaniałym uwieńczeniem wycieczki jest obiad w tutejszym punkcie gastronomicznym (przy okazji chowamy się przed deszczem) – naleśniki z jagodami są naprawdę przepyszne. Sebuś buszuje po stole, usiłując zjadać różne rzeczy.

Popołudnie

Po rzęsistej ulewie nie idziemy na plażę, ale za to wybieramy się na długi spacer wzdłuż Jeziora Limajno.

Wieczorem Tymo opowiada niestworzone historie o tramwajach, które przebywają tutaj na koloniach, mieszkają w dziuplach na drzewach, na szczytach brzóz mają stołówkę itp. – zaśmiewamy się do łez!

Kanał Ostródzko- Elbląski.

Kanał Ostródzko- Elbląski.

Pochylnia Buczyniec.

Pochylnia Buczyniec.

Pochylnia Buczyniec.

Pochylnia Buczyniec.

Kanał Ostródzko- Elbląski.

Kanał Ostródzko- Elbląski.

Sebuś ciągle gdzieś idzie...

Sebuś ciągle gdzieś idzie…

Zachodnie wybrzeże Bałtyku, tydzień II

 

 

9 sierpnia 2008, sobota

Słonecznie, ale przenikliwy zimny wiatr, 21 stopni

Tymo niesamowicie rozwija się na tym wyjeździe, ale to chyba potwierdzenie ogólnej prawidłowości. Nie jesteśmy nawet w stanie wynotować wszystkich jego powiedzonek, bo jest ich całe mnóstwo (np. dziś „Idziemy nad morze, panie pomidorze”). Chłonie słowa jak gąbka. Przejażdżka wąskotorówką z Trzęsacza do Pogorzelicy (10-10:33 i powrót 10:45-11:18) Zaczyna się jak u Hitchcocka: parkując, zahaczamy przednim zderzakiem o niewidoczny w trawie korzeń, co mocno nadweręża przód naszej Fabii. R. przygina i wciska, co może, i umawia się z mechanikiem na poniedziałek na tymczasowe klejenie. Przejażdżka ciuchcią choć trochę naprawia nasze zepsute humory. W weekendy jeżdżą prawdziwe parowe lokomotywy z węglarkami, więc jest na co popatrzeć. Trasa jest malownicza, szczególnie odcinek z widokiem na latarnię morską w Niechorzu. Chowamy się w wagoniku, bo mimo słońca wieje niemiłosiernie. Tymuś przeszczęśliwy: wygląda, macha do ludzi, śpiewa. My, patrząc na niego, uśmiechamy się szerzej. W drodze powrotnej oglądamy most zwodzony na Dziwnej, otwierający się właśnie dla żaglówek. Po południu świeci słońce, więc pakujemy się nad morze. Jednak jak tylko wychodzimy, wiatr mało nam głów nie urywa. Uchwalamy więc Plan B – spacer leśnym szlakiem do latarni Kikut. Po drodze jednak przez pomyłkę skręcamy w Kołczewie w złą stronę i lądujemy w końcu w Niechorzu. I dobrze! Latarnia morska w Niechorzu Do wejścia stoimy ok. 15 min w kolejce. Szkoda, że jesteśmy zmuszeni zwiedzać latarnię w wielkim tłumie – cóż, uroki sezonu turystycznego. Na górze nie możemy się długo cieszyć widokiem, jest straszna wichura, więc szybko schodzimy na dół. Ogólnie Niechorze opuszczamy jednak zadowoleni. Sama latarnia należy chyba do najładniejszych na wybrzeżu, a i widok na rozbujane wiatrem morze, okoliczne jeziorko i przejeżdżającą w dole wąskotorówkę na długo pozostaje w pamięci. Wracając, zatrzymujemy się dla Tyma na placu zabaw w Trzęsaczu. To chyba największa atrakcja dla naszego małego turysty.

Wąskotorówką Trzęsacz - Pogorzelica - Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz – Pogorzelica – Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz - Pogorzelica - Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz – Pogorzelica – Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz - Pogorzelica - Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz – Pogorzelica – Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz - Pogorzelica - Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz – Pogorzelica – Trzęsacz.

Latarnia w Niechorzu.

Latarnia w Niechorzu.

Widoki z latarni.

Widoki z latarni.

Widoki z latarni - ciuchcia retro.

Widoki z latarni – ciuchcia retro.

Niespodzianka - plac zabaw w Trzęsaczu.

Niespodzianka – plac zabaw w Trzęsaczu.

10 sierpnia 2008, niedziela

Przed południem zimno, 18 stopni i kropi deszcz, zamieniający się po południu w ulewy…

Wycieczka do Dziwnowa (9:20-12:30)

Dziwnów to sympatyczne, pięknie położone nad dziwnie wijącą się Dziwną miasteczko z portem rybackim i jachtowym, ładną plażą, falochronami i zwodzonym mostem.

Rejs statkiem po Zalewie Kamieńskim

Uznajemy, że przejażdżka statkiem będzie dobrą rozrywką dla wszystkich i pomoże zapomnieć nam o ciągłych rozczarowaniach spowodowanych pogodą. Są też i dobre strony zachmurzonego nieba – wszędzie jest nieco mniej ludzi. Podpływamy pod Kamień Pomorski i z powrotem. W jedną stronę płyniemy pod pokładem, bo pada. Tymo fascynuje się znakami wodnymi, wyznaczającymi tor wodny. Wspomnienia naszych morskich rejsów żeglarskich z okresu studiów odżywają w pamięci. W drodze powrotnej przenosimy się na górny pokład. Tymo wniebowzięty – grało tana-tana – szanty, które znał. Na koniec robimy mu zdjęcie na mostku kapitańskim za sterem.

Krótka wizyta w porcie rybackim

Jest bardzo klimatycznie. Wokół pachnie rybami, widać rybaków przy pracy. Nie ma komercyjnej tandety, to po prostu realnie żyjące miejsce.

Po obiedzie zaczyna lać, więc szukamy jakiejś atrakcji pod dachem – wybieramy się do

Oceanarium w Międzyzdrojach

Atrakcja taka sobie, nastawiona głównie na wysępienie pieniędzy od turystów. Ktoś założył sieć akwariów w kurortach i teraz kosi kasę (10 zł/os). A całe „oceanarium” to kilka akwariów na krzyż z kilkunastoma może gatunkami rybek. Rozczarowanie jest tym większe, że wciąż mamy w pamięci CretAquarium na Krecie. Tymusiowi na szczęście bardzo się podoba , więc i my jesteśmy zadowoleni; poszczególne gatunki ryb są nawet dość ciekawie poopisywane.

Po wizycie w akwariach podejmujemy drugą próbę spaceru po molo. Niestety, znów mamy pecha – w połowie łapie nas nawet nie deszcz – ulewa. Co robić – po raz kolejny zarządzamy odwrót.

Nasz statek - Victoria I.

Nasz statek – Victoria I.

Na pokładzie Victorii I.

Na pokładzie Victorii I.

Kamień Pomorski.

Kamień Pomorski.

Regaty na Zalewie Kamieńskim.

Regaty na Zalewie Kamieńskim.

Na pokładzie grasuje groźny wilk morski.

Na pokładzie grasuje groźny wilk morski.

Oceanarium w Międzyzdrojach.

Oceanarium w Międzyzdrojach.

07. Oceanarium w Międzyzdrojach.

11 sierpnia 2008, poniedziałek

Wczorajsza pogoda była katastrofalna, na szczęście dziś wreszcie zrobiło się lepiej: 23 stopnie z przebłyskami słonca

Rano w odwiedziny przyjeżdżają do nas Dziadkowie. Cieszymy się na dzień z nimi. Jemy razem śniadanie. R. zahacza o warsztat samochodowy – mechanik wreszcie zabezpiecza nasz naderwany zderzak.

Przedpołudniowe plażowanie (9:15-11:45)

Mimo rześkiego wiaterku wszyscy korzystamy z uroków plaży. Rano jest wyjątkowo pusto, dopiero potem schodzą się ludzie. Tymo kąpie się z nami, pływa na dmuchanej łódce-rybce – prezencie od Dziadków.

Po południu Dziadkowie rezygnują ze wspólnego zwiedzania i wracają do siebie, a my nie możemy przepuścić kolejnej wyprawy: do Lubina i Zalesia

Lubin

To bardzo zadbana miejscowość turystyczna, położona na skarpie nad Zalewem Szczecińskim. My ruszamy niebieskim szlakiem od Wzgórza Zielonka do Jeziora Turkusowego i z powrotem (całość ok. 3 km). Widok ze Wzgórza Zielonka jest absolutnie powalający, spodziewaliśmy się czegoś mniej spektakularnego. Główną atrakcją jest możliwość obejrzenia wyjątkowej wstecznej delty Świny, pięknie też widać Zalew Szczeciński i majaczące w oddali morze. Sam spacer szlakiem też jest bardzo przyjemny. Wzdłuż drogi rozstawiono zadbane drewniane ławeczki i tablice informacyjne. Wbrew naszym oczekiwaniom spotykamy na nim wielu turystów.

Widok na Jezioro Turkusowe też jest wart wycieczki: z punktu widokowego jezioro prezentuje się w całej okazałości. Kolor wody zapewne lepiej by był widoczny rano. To miłe, kameralne, romantyczne miejsce. Ławeczki umożliwiają wygodny odpoczynek

Tymo ma krzepę jak stary. 3/4 drogi biegnie sam, szukając znaków szlaku i fascynując się żukami.

Zalesie

R. ogląda ruiny wyrzutni rakietowej V3. To naprawdę tylko resztki, ale dają pojęcie o wielkości wyrzutni. W tym czasie M. bawi się z Tymusiem na małym placu zabaw w miłej marinie z wypożyczalnią sprzętu wodnego nad Jeziorem Wicko Wielkie.

Popołudniowe plażowanie

Popołudniowe plażowanie

Spacer po Wartowie.

Spacer po Wartowie.

Widok na wsteczną deltę Świny.

Widok na wsteczną deltę Świny.

Widok na wsteczną deltę Świny.

Widok na wsteczną deltę Świny.

Szlakiem do Wapnicy.

Szlakiem do Wapnicy.

Jezioro Turkusowe.

Jezioro Turkusowe.

Ruiny wyrzutni V3, Zalesie.

Ruiny wyrzutni V3, Zalesie.

Ruiny wyrzutni V3, Zalesie.

Ruiny wyrzutni V3, Zalesie.

12 sierpnia 2008, wtorek

Pogoda rano fatalna, ulewy; od 11:00 robi się lepiej (= przelotne opady)

Wycieczka do Świnoujścia (cz. wschodnia), 9:30-12:30

Zaczynamy od obejrzenia świnoujskiej latarni morskiej. To najwyższa latarnia nad Bałtykiem, a podobno też jedna z najwyższych na świecie. Ma 68 m wysokości, a na górę prowadzi aż 300 schodów. Wchodzimy w towarzystwie grup kolonistów, Tymo w nosidle. Tym razem na górze bardzo mu się podoba. Wzrok przyciągają zwłaszcza maszyny ładujące towary na statki w porcie. Bardzo malowniczo prezentuje się widok na ujście Świny ujęte w falochrony ze stawą Młyny.

Potem zwiedzamy Fort Gerharda – jeden z fortów Twierdzy Świnoujście (XIX). Jest on zaliczany do najlepiej zachowanych pruskich nadbrzeżnych fortów w Europie. Fort jest doskonale przystosowany do zwiedzania. Już od wejścia witają nad strażnicy w strojach pruskich żołnierzy, którzy co chwilę robią większym grupom ćwiczenia z musztry. Na wejściu dostajemy „przepustkę” z rozkazem „zachować na pamiątkę”. Wszystko zorganizowane z pomysłem. Można dokładnie obejrzeć zachowane zabudowania fortu. Tymusiowi najbardziej podobają się armaty i … kozy, które rezydują w forcie.

Popołudniowy spacer do Latarni Kikut (16:45-19:00)

Podjeżdżamy do Wisełki i ruszamy leśnym szlakiem. Tymo większość z ok. 4-5 km spaceru pokonuje na własnych nóżkach, tylko ok. 1/3 dystansu jest niesiony w nosidle. Przy latarni urządzamy sobie odpoczynek, Niestety, jej wnętrze nie jest udostępnione do zwiedzania. Dzisiejszym spacerem „skompletowaliśmy” latarnie zachodniej części wybrzeża, następny dopiero Kołobrzeg.

Na chwilę zaglądamy na plażę Wolińskiego PN, ale po chwili przeganiają nas ciemne chmury. Plaża dzika, bardzo urokliwa – długie dojście efektywnie selekcjonuje liczbę turystów.

Latarnia morska w Świnoujściu.

Latarnia morska w Świnoujściu.

Do góry po 300 schodkach.

Do góry po 300 schodkach.

Widoki na port w Świnoujściu.

Widoki na port w Świnoujściu.

Fort Gerharda (pruski, XIX w).

Fort Gerharda (pruski, XIX w).

Główny budybek fortu.

Główny budybek fortu.

Spacer do latarni Kikut.

Spacer do latarni Kikut.

Latarnia Kikut.

Latarnia Kikut.

Plaża w WPN (dojście z Wisełki).

Plaża w WPN (dojście z Wisełki).

Plaża w WPN (dojście z Wisełki).

Plaża w WPN (dojście z Wisełki).

13 sierpnia 2008, środa

Słonecznie, ale zimny wiatr, odczucie chłodu mimo 22 stopni

Kwasowo – zagroda żubrów – Kawcza Góra – Kwasowo (9:40-12:00, ok. 6 km)

Spacer miłym, szerokim szlakiem przez bukowy las. Spotykamy wielu innych turystów. Tymo trochę sam, trochę w nosidle.

Zagroda żubrów

Woliński PN to drugie miejsce w Polsce (po Białowieży), w którym hodowane są żubry (nota bene z białowieskim rodowodem). Dla turystów udostępniony jest zalesiony teren z estetycznym drewnianym budynkiem wejściowym, tablicami informacyjnymi i drewnianymi zagrodami dla zwierząt. Poza żubrami (widzieliśmy 4 sztuki) można obejrzeć tu dziki, jelenie, sarny, orły.

Po wizycie w zagrodzie żubrów wyruszamy na spacer czarnym szlakiem na Kawczą Górę. Tymo b. wesoły, pyta co chwilę „A co to jest?”. Szczególnie piękny odcinek szlaku wiedzie od Międzyzdrojów wzdłuż klifu przez piękny las, z prześwitującymi przez drzewa widokami na morze. Sam punkt widokowy nie jest tak spektakularny jak ten na Wzgórzu Gosań – widok zasłaniają drzewa, ale jest miło zorganizowany (tablice informacyjne, mapy, altanka).

Popołudniowe plażowanie z przygodami

Słoneczko, miłe chmurki, więc wybieramy się na plażę. Tam sielanka: budujemy zamki z piasku, Tymo nosi wodę i „robi zdjęcia” (dostał dziś żółty plastikowy gwizdek i niemal natychmiast powiesił go sobie na szyi, ochrzciwszy wcześniej „aparatem fotograficznym”). Ni stąd ni zowąd na horyzoncie pojawia się ciemna chmurka, jakby żywcem wzięta z „Naszej mamy czarodziejki”, którą jednak zupełnie ignorujemy, bo wokół błękitne niebo. A tu nagle jak nie lunie! Strumienie deszczu jak z wiadra, grzmoty. Kulimy się pod dwoma parasolami pod wydmą. Wszystko dokumentnie nam moknie: koc, rzeczy plażowe, ubrania na nas. Nagrodą dla turystów-bohaterów jest przepiękna tęcza na koniec ulewy nad morzem. Bajkowy widok. Po powrocie rozkładamy mokre rzeczy i strzelamy sobie herbatę z dużą ilością miodu i cytryny.

Do zagrody żubrów w WPN.

Do zagrody żubrów w WPN.

Zagroda żubrów w WPN.

Zagroda żubrów w WPN.

Zagroda żubrów w WPN.

Zagroda żubrów w WPN.

Na Kawczą Górę.

Na Kawczą Górę.

Na Kawczą Górę.

Na Kawczą Górę.

Kawcza Góra.

Kawcza Góra.

Widok na Zatokę Pomorską.

Widok na Zatokę Pomorską.

Widok na Zatokę Pomorską.

Widok na Zatokę Pomorską.

Plażowanie z przygodami.

Plażowanie z przygodami.

Zjadło by się...

Zjadło by się…

Happy end.

Happy end.

14 sierpnia 2008, czwartek

Słońce, 22-24 stopnie, szkoda, że taki zimny wiatr

Na plażę

W nocy Tymo nieznośny, w dodatku wstaje o 5:00. Co robić, dzień zaczynamy bladym świtem.

Od rana świeci słońce, więc decydujemy się nadrobić wczorajsze zepsute przez burzę plażowanie, ale po 15 minutach zwijamy żagle, bo jest tak silny wiatr, że ziarenka piasku uderzają nas po twarzy, a Tymo marudzi, że ma piach w oczach. Za to widoki są przepiękne – odpychający wiatr odsłonił przy brzegu malownicze łachy piachu.

Przez następne godziny kręcimy się po najbliższej okolicy, spędzamy trochę czasu na placu zabaw. Na porządniejszą wycieczkę wyrywamy się dopiero późnym popołudniem.

Wolin-plaża i rezerwat archeologiczny „Wzgórze Wisielców” (17:10-18:30)

Wiatr wciąż się utrzymuje, dlatego zamiast nad morze jedziemy poplażować nad Zalew Szczeciński. Plaża przy kempingu i wypożyczalni sprzętu wodnego obok Wolina przypada nam do gustu. Jest ładnie położona, podobają nam się ciekawe drewniane rzeźby. Wszyscy się kąpiemy. Woda ciepła, piasek trochę brudny. Bezustannie napastują nas osy – jedna z nich nawet żądli Tyma, więc szybko uciekamy na Wzgórze Wisielców. Pod tą tajemniczą nazwą kryje się rezerwat archeologiczny chroniący pozostałości kilkudziesięciu kurhanów z ok. X w, rozlokowanych na zboczu wzgórza. Warto zobaczyć.

Wietrzna plaża.

Wietrzna plaża.

Wokół zero ludzo.

Wokół zero ludzo.

Plaża w Wolinie (Zalew Szczeciński).

Plaża w Wolinie (Zalew Szczeciński).

Plaża w Wolinie (Zalew Szczeciński).

Plaża w Wolinie (Zalew Szczeciński).

Plaża w Wolinie.

Plaża w Wolinie.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

15 sierpnia 2008, piątek, dzień pożegnalny

Zapowiadali jakiś okropny front z ulewami, na szczęście przed południem jeszcze nie pada, 18 stopni

Przedpołudniowe pożegnanie z morzem (9:30-11:30)

Mamy wielki niedosyt morza i plaży na tym wyjeździe. Dziś też pogoda nie pozwala na kąpiel, w dodatku Tymo przeziębiony, więc tylko bawimy się na plaży. Obiecujemy sobie, że nad morze wrócimy za rok, oby w cieplejszej aurze.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Po południu pakujemy się do domu i podsumowujemy pobyt. Fakt, pogoda była mocno niesprzyjająca, przez cały pobyt śledziliśmy z (płonną) nadzieją prognozy pogody. Mimo to wyjazd oceniamy jako bardzo udany. Udało nam się dużo zobaczyć, szczególnie miejscowości położone na południe od morza – Trzebiatów, Gryfice, Kamień Pomorski – okazały się bardzo ciekawe i nieoblegane przez turystów. Z dwuletnim dzieckiem spędziliśmy bardzo aktywnie czas, dużo spacerowaliśmy – w sumie może to i lepsze od leżenia jak sardynka na plaży wśród innych sardynek (co zresztą nigdy specjalnie nie było w naszym stylu). Rejon Wybrzeża Zachodniego okazał się bardzo atrakcyjny przyrodniczo i bogaty w wiele cennych zabytków. Ograniczenie się tylko do plażowania byłoby grzechem.