8 sierpnia 2016, poniedziałek
Typowa duńska pogoda, słońce i przelotne deszcze, do 18 st., po południu 14 st…
Legoland w Billund
Być z dziećmi w Danii i nie pojechać do Legolandu? Toż to byłoby rodzicielskie kamikaze! Zaciskamy zęby i jedziemy, usilnie walcząc z chęcią zostawienia Grzesia na ten dzień samego w domu.
Wstajemy ok. 6:30 i wyjeżdżamy parę minut po 9:00. Mimo że na miejscu jesteśmy tylko kilkanaście minut od otwarcia, musimy odstać ok. pół godziny w kolejce po bilety. Warto było jednak skorzystać z zakupu online, ale do końca nie byliśmy pewni ani dnia wizyty, ani wyjazdu do Danii w ogóle. Cóż, mówi się trudno i grzecznie stoi w kolejce. Na szczęście wszystko idzie sprawnie i już parę minut po 11:00 możemy oddawać się pierwszym atrakcjom.
Przez cały dzień mamy zajęcia w podgrupach. Jedno z nas na zmianę biega za Grześkiem (co w zatłoczonym Legolandzie jest naprawdę dość uciążliwe…), drugie – zalicza atrakcje dla starszych chłopców. Tak trudno jest pogodzić potrzeby dzieci w różnym wieku… W parku rozrywki jest to szczególnie widoczne.
Poprzednikami znanych na całym świecie klocków są drewniane zabawki, tworzone przez bezrobotnego stolarza z Billund w latach 30. XX w. Swojej fabryce nadał nazwę Lego od słów Leg godt, czyli baw się dobrze.
Legoland w Billund został otwarty w 1968 r. Jest stale rozbudowywany. W tym roku powstała część Lego Ninjago, w ubiegłym Polar Land z przesympatycznymi pingwinami w „zatoce”, w której można podglądać ich szaleństwa, także pod wodą. Do zbudowania klockowych budowli wykorzystano – bagatela – kilkadziesiąt milionów klocków lego. Sercem parku jest najstarszy Miniland, gdzie odtworzono wiele duńskich budowli i znanych miejsc świata. Wiele elementów się porusza, samemu można wprawiać w ruch niektóre elementy konstrukcji. To obecnie trochę niedoceniana część parku – większość odwiedzających jak magnes przyciągają kolejki i karuzele (do których trzeba czekać środnio pół godziny za każdym razem…), ale warto chociaż na chwilę przejść się jego uliczkami. Maleńkie domki, miniaturowe prawdziwe drzewa, poruszające się pojazdy zafascynują każdego. To tu bije prawdziwe serce Legolandu!
Cały dzień upłynął nam pod znakiem kolejnych atrakcji. Tymka najbardziej ciągnęło na kolejki górskie, Sebek koniecznie chciał zobaczyć najnowsze atrakcje z Lego Ninjago, podobały mu się też takie normalne karuzele. Uciążliwe były kolejki do każdej większej atrakcji, często przekraczające pół godziny. Ale w sumie w siedem godzin przejechaliśmy się większością kolejek i karuzel.
A Grześ… jego najchętniej zostawilibyśmy w domu:) Jedno z nas było stale uwiązane do opieki nad nim. Zajmował się głównie uciekaniem w tłum. Zupełnie nie dawał sobie pokazać czegokolwiek, tylko stale miał swój własny plan działania, który całkowicie odbiegał od naszego – ratunku! Najgorzej znosił czekanie w kolejce do konkretnej atrakcji. Zwykle nie był w stanie doczekać się na swoją kolej. W sumie „zaliczył” chyba cztery różne karuzele – i jeżeli już udało się doczekać do rozpoczęcia jazdy, to był naprawdę zachwycony. Po obiedzie uciął sobie drzemkę w samochodzie na parkingu.
Z samymi starszymi dziećmi mielibyśmy dzisiaj prawdziwą frajdę. Są w bardzo dobrym wieku, bo Sebuś „na styk” załapywał się już na wszystkie atrakcje (dla tych najbardziej ekstremalnych granicą jest zwykle 120 cm wzrostu), a Tymo interesował się także tymi dla nieco młodszych dzieci.
Nasza wyprawa wraz z dojazdem trwała ponad 10 godzin, wyszliśmy dopiero po 18:00, po zakończeniu działania wszystkich ruchomych urządzeń (uwaga, godziny otwarcia i pracy kolejek zmieniają się w zależności od sezonu).
Wróciliśmy do domu zmęczeni, ale pełni wrażeń – niezależnie od tego, czy ktoś lubi czy nie takie atrakcje, Legoland warto zobaczyć – to jeden z największych na świecie parków rozrywki, imponuje rozmachem i – wbrew pozorom – wszechstronnością. Najbardziej uciążliwe są tłumy w sezonie turystycznym. Dzieci łatwo stracić z oczu, do wszystkich atrakcji trzeba czekać. My zaczęliśmy spotkanie z Legolandem od wizyty w kolejkach położonych na końcu parku – to był naprawdę dobry pomysł, bo większość zwiedzających „zaliczała” atrakcje w takiej kolejności, a jakiej je napotykała. Poszliśmy też na obiad stosunkowo wcześnie, ok. 12:30 – potem trudno było znaleźć miejsce w lokalach gastronomicznych.
Starsi chłopcy wrócili zachwyceni. Mogliby chyba całe wakacje spędzić na karuzelach w Legolandzie. My też chętnie spędziliśmy tam jeden dzień, ale jutro z wielką radością przeniesiemy się w spokojniejsze okolice:)