4 sierpnia 2016, czwartek
Cały dzień na przemian przelotne opady i słońce, do 21 stopni
Pogoda w Danii nie rozpieszcza – zależało nam, by na wycieczkę do Parku Narodowego Thy, położonego na północnym-zachodzie Jutlandii, towarzyszyła nam słoneczna aura, ale prognozy nie pozostawiają nadziei na taki luksus. Na dziś nie zapowiadają przynajmniej opadu frontowego – jedziemy!
Rano jakoś nie możemy się zmobilizować do wcześniejszej pobudki – zrobienie śniadania, posprzątanie i naszykowanie całej naszej ekipy na całodzienny wyjazd zajmują nam czas aż do 11:00. Dojazd mamy długi, dwugodzinny, ale bardzo zależy nam na odwiedzeniu tego najstarszego duńskiego parku narodowego. Nie należy się spodziewać bardzo odległych dat – park utworzono dopiero w 2008 roku. Ochroną zostały objęte zwłaszcza cenne ekosystemy wydmowe – mieszkańcy tych okolic od lat musieli walczyć z wędrującymi piaskami, które zasypywały wszystko, do czego tylko dociera wiatr. Sposobem walki z naturą było obsadzanie wydm roślinnością, która potrafi je zasiedlić i utrzymać się w niesprzyjających warunkach (nasadzenia określane są tu mianem „plantacji”). Trawiaste wydmowe pagórki ciągnące się aż po horyzont to niezwykle oryginalny widok. W Parku Narodowym Thy można też spotkać czyste jeziora z wyznaczonymi miejscami do kąpieli, jest też wiele miejsc do obserwacji ptaków. Wokół piękna przyroda, niewiele ludzi – to jest to, co lubimy najbardziej.
Sielankowa atmosferę oczywiście doprawia dziegciem nasze towarzystwo z tylnego siedzenia. Tak trudno czasami zapanować nad chłopackim żywiołem, zapewnić Grześkowi szansę drzemki wtedy, kiedy trzeba, biegać za nim, dbaąc jednocześnie o potrzeby starszych, studzić kłótnie starszaków, a do tego myśleć, co chcemy zobaczyć, gdzie trzeba podjechać, co ze sobą zabrać… Ale za to wieczorem, jak już towarzystwo śpi, a my oglądamy zdjęcia, to stwierdzamy, że niczego nie żałujemy. Ano, taka karma.
Dziś pierwszy postój urządzamy niedaleko miejscowości Vestervig, położonej na południowy zachód od Thisted. Tuż obok drogi 527 leży chyba najbardziej znany romański kościół Jutlandii – Vestervig Kikre. Świątynia, zbudowana na wzniesieniu górującym nad otoczeniem, powstała zaraz po przejęciu chrześcijaństwa przez Danię (potem wielokrotnie przebudowywana). Zwracamy uwagę zwłaszcza na tajemnicze maski i postacie zwierząt widoczne na ścianach świątyni. Aż ciarki przechodzą, gdy się na nie patrzy. Przypominają nam się maski widoczne na naszej (niewiele przecież młodszej) katedrze w Inowrocławiu, które oglądaliśmy dwa lata wcześniej z maleńkim Grzesiem. Być może to echa kultów pogańskich, a może maski miały odstraszać złe duchy? Nie znaleźliśmy na ten temat informacji, a szkoda. Vestervig Kikre to atrakcja oczywiście głównie dla nas, ale dzieciaki też chętnie wychodzą z samochodu. M. zostaje z G., który z upodobaniem biega po niezwykle pomysłowym kolistym parkingu. Po raz kolejny testujemy podgrzewanie słoiczka w gorącej herbacie z termosu (którą to potem sami wypijamy) – patent sprawdza się doskonale.
Następny punkt programu to położona niewiele dalej (już w granicach parku narodowego) latarnia Lodbjerg Fyr. Latarnia została zbudowana w 1863 i działa po dziś dzień. Niegdyś na tym pustkowiu mieszkał latarnik z rodziną, dziś oczywiście wszystko jest zautomatyzowane. Otoczenie latarni jest bardzo przyjemne, a widok z góry na wybrzeża Morza Północnego i otaczającą część parku narodowego – naprawdę przepiękny. R. ze starszakami wchodzą na górę, w tym czasie Grześ fascynuje się zestawem wiadro plus pompa, a M. patrzy z coraz większą zgrozą na lądujące w wodzie kamyczki, błoto na bluzce Grzesia i moknące buty:)
Po odwiedzeniu latarni jedziemy nieco na północ, do miejscowości Nørre Vorupor. To obecnie miejscowość wypoczynkowa z wyśmienitym kąpieliskiem nad Morzem Północnym, a jednocześnie stara wioska rybacka. Odwiedziny w Nørre Vorupor zaczynamy od obiadu przy knajpie niedaleko głównego wejścia na plażę. Słony rachunek jest dla nas nauczką – następnym razem będziemy jeść na obrzeżach miejscowości:). Grześ zaczyna marudzić – zdecydowanie potrzebuje drzemki. R. wsiada więc z nim do samochodu i robi usypiającą rundkę po okolicy. W tym czasie M. z chłopcami robią krótki spacer na plażę. Kolorowe kutry stanowią niezwykle malowniczy plener. Na plaży zwracamy uwagę zwłaszcza na ogromne kraby wyrzucone na brzeg. Urządzamy sobie też spacer po molo wyprowadzającym w morze. Woda jest dziś wzburzona, więc fale rozbijają się wściekle o konstrukcję wdzierającą się w ich terytorium, a piasek z plaży bije igiełkami w każdy odkryty skrawek ciała.
Opuszczamy Nørre Vorupor i jedziemy na północny-wschód, w okolice dwóch największych jezior w parku. Urządzone są tu świetne leśne place zabaw. Nie są one oznaczone na „normalnej” mapie, nie można też znaleźć o nich informacji w przewodnikach – najlepiej wejść na stronę parku Thy (http://eng.nationalparkthy.dk/) i sprawdzić lokalizację na dokładniejszej mapce. Zatrzymujemy się na parkingu przy jeziorze Vandet Sø. Grześ nadal śpi, więc M. zostaje z nim w samochodzie, a starsi chłopcy pod nadzorem R testują uroki pomysłowego placu zabaw. Jest orczyk, zjeżdżalnia, huśtawki, pomysłowe drewniane konstrukcje – dobrze, że zaczyna padać, bo dzieci byłoby trudno stąd wyciągnąć.
Z łezką w oku opuszczamy Thy – selekcja atrakcji to bolesny proces… Gorąco polecamy odwiedzenie tego zakątka Danii, szczególnie turystom ceniącym sobie kontakt z naturą i podróżowanie z mapą w ręku. Przewodniki albo o PN Thy nie wspominają, albo poświęcają mu dwa słowa, a tymczasem dla nas to jedna z największych atrakcji Jutlandii Północnej – zaraz po Grenen i ruchomych piaskach Rubjerg Knude!
Wracając do domu, zatrzymujemy się jeszcze raz przy klifie Bulbjerg, położonym na północny wschód od Thisted. Granitowy klif, którego wysokość dochodzi do 47 metrów, opada stromą ścianą w dół. Ścieżki spacerowe prowadzą górą klifu, ale też sprowadzają na jego podnóże, na plażę. Widoki są przepiękne. W okolicy klifu można też oglądać niemieckie bunkry z okresu II wojny światowej. Wrażenia z postoju nieco psuje kapryśna aura. Jak przyjeżdżamy, leje i wieje. R. ze starszakami trochę chowają się po bunkrach, a jak deszcz ustaje, idą na krótki spacer. W tym czasie po raz kolejny M. karmi Grzesia w samochodzie słoiczkiem podgrzanym w termosowej herbacie. Na parkingu spotykamy parę turystów z Polski. Miło porozmawiać po polsku – na północy Danii spotykamy bardzo niewielu Polaków, w zasadzie mijamy samych Duńczyków i Niemców.
Ostatnia porcja jazdy i nareszcie wracamy do domu. Jest 21:00. Uff, ale mieliśmy dzień pełen wrażeń!
Nasz czas: 11:00-21:00, ok. 360 km