Dolina Kościeliska zimą

Dolina Kościeliska – zimowy spacer z dziećmi do schroniska Ornak

Kto był w Tatrach i choć raz nie wędrował Doliną Kościeliską? My też wędrowaliśmy nią niezliczoną ilość razy, najczęściej jednak traktując ją jako „podejściówkę” – rozgrzewkę przed wycieczkami w wyższe partie Tatr Zachodnich, i irytując się na nieprzebrane tłumy turystów, płynące Kościeliską w sezonie. Spróbujcie jednak potraktować spacer Doliną Kościeliską jako cel sam w sobie. Wycieczka z dziećmi może być idealnym do tego pretekstem. Najlepiej przyjechać tu poza sezonem – pusta droga będzie o wiele przyjemniejsza – i w innej porze roku niż zazwyczaj. Najpiękniejsza dolina Tatr Zachodnich ukaże się nam wtedy w zupełnie innej odsłonie – niezależnie od tego, ile razy wcześniej ją przemierzaliśmy.

3 marca 2018, sobota

Słońce, do -10 stopni – piękna zima!

Wycieczka Doliną Kościeliską to żelazny punkt rodzinnego pobytu w Tatrach. Spacer jest bardzo łatwy – dostępny nawet dla terenowych wózków dziecięcych – i niezwykle malowniczy. Schronisko Ornak, w którym można ogrzać się i zjeść coś pysznego – stanowi dodatkowe ułatwienie dla rodziców wędrujących z maluszkami czy osób starszych. Cała wycieczka niespiesznym tempem zajmuje ok. 4 godziny (półtorej godziny w górę, nieco mniej w dół plus postoje fotograficzne i dłuższy odpoczynek w schronisku).

Z parkingu w Kirach ruszamy o 9:30. Idzie się bardzo wygodnie i przyjemnie. Chętnie oglądamy Kościeliską w zimowej odsłonie – byliśmy tu wiele razy w różnych porach roku, ale jakoś do tej pory nie trafiliśmy na słoneczny, mroźny dzień. Zmiana dekoracji sprawia, że nawet miejsca, które doskonale znamy, wydają się nam inne.

Przechodzimy przez Niżnią Bramę.

Prawie jak lodospad.

Chętnie pokazujemy dzieciom wszystkie znane nam miejsca. Niżnia Brama, Wyżnia Kira Miętusia, Stare Kościeliska ze zbójnicką kapliczką, Brama Kraszewskiego, Hala Pisana – odpowiednie fragmenty Nyki same otwierają się w naszej głowie. W słonecznej pogodzie doskonale prezentuje się skalne otoczenie doliny. Jedyna zmiana, jaką zauważamy, to ogromne ubytki w drzewostanach – efekt huraganowych halnych z 2013 i 2014 r. Drzewa leżą na stokach jak zapałki – aż żal patrzeć. No ale trudno, prędzej czy później przyroda zrobi z tym porządek.

Najpierw idziemy przez Wyżnią Kirę Miętusią.

Na horyzoncie majaczy zaśnieżony Błyszcz.

Kapliczka zwana zbójnicką na polanie Stare Kościeliska.

Idąc przez polanę Stare Kościeliska nasycamy oczy promieniami słońca.

W nocy spadła odrobina świeżego śniegu.

A teraz góry spowite są słońćem.

W drodze do góry zatrzymujemy się na chwilę na Hali Pisanej. Nie żebyśmy byli jakoś bardzo zmęczeni, ale miło tak się nie spieszyć i posiedzieć sobie z gorącą herbatką na zaśnieżonych ławach. Po takim odsapnięciu ostatnie pół godziny do schroniska Ornak mijają nie wiadomo kiedy.

Dla takich chwil warto tu przyjechać!.

Postój na Hali Pisanej.

Nawet na postoju słoneczko przyjemnie nas dogrzewa.

Wschodnie otoczenie Hali Pisanej.

Na skale można dopatrzeć się starych napisów – dlatego Hala Pisana!.

W skałach Raptawickiej Turni chłopcy dopatrzyli się ludzkiej twarzy i sfinksa.

Schronisko Ornak (1108 m n.p.m.) to jedno z naszych ulubionych tatrzańskich schronisk. Nie za duże, nie za małe, malowniczo położone na Małej Polance Ornaczańskiej i takie ładne! Siadamy w ciepłej jadalni i zjadamy wczesny obiad, poprawiony szarlotką. Do tej pory byliśmy przekonani, że ta z Ornaku jest najsmaczniejsza w całych Tatrach, ta dzisiejsza jednak nie była najlepsza – ale to jedyne, na co możemy narzekać. Zupa gulaszowa jest wspaniała, słońce mocno przygrzewa przez okna – jak wiosną!

Schronisko Ornak, w tle skały Raptawickiego Muru.

A na południu majaczy Błyszcz.

Wracamy tą samą drogą. Niestety, o tej porze Kościeliską wędruje już dużo więcej turystów niż dwie godziny wcześniej, co trochę psuje wrażenia ze spaceru. Chłopcom jednak to najwyraźniej nie przeszkadza, starają się nawet zjeżdżać na jabłuszku na co stromszych odcinkach szlaku. Jabłuszka w końcu lądują w plecaku – chłopaki testują dziki stromy zjazd na Hali Pisanej, co nie kończy się zbyt dobrze – Tymo zalicza bolesny wjazd z wybiciem do śnieżnego dołka. Obolały, resztę spaceru zalicza na nogach.

Czas schodzić, chociaż ciągnęłoby nas jeszcze gdzieś dalej…

Jabłuszkowe harce skończyły się dzisiaj niegroźnymi potłuczeniami.

W Kirach jesteśmy dość wcześnie – ok. 14.00. Planowaliśmy jeszcze wypad na Stoły, ale w końcu z bólem serca rezygnujemy – R. musi jeszcze po południu stawić się na konferencji. Trudno, pójdziemy innym razem – najchętniej zimą. Wycieczka i tak była bardzo udana – taka nieambicjonalna, rodzinna, słoneczna.

Nasz czas: 9:30-14:00, 12 km w obie strony i tylko 170 m przewyższenia.