27 sierpnia 2016, sobota
Znowu pięknie, z popołudniowymi obłoczkami
Ferraty Sentiero Nico Gusella i del Velo w masywie Pale di San Martino
Dzisiaj cudowna trasa na ukoronowanie pobytu w Dolomitach. Długi dojazd (półtorej godziny z Sottogudy) zmusza nas do zwleczenia się z łóżek jeszcze po ciemku, żeby skoro świt ruszyć do miejscowości San Martino di Castrozza. Na darmowym parkingu pod kolejką meldujemy się tuż po 8:30. Gondolkami, a następnie kolejką linową pokonujemy łącznie prawie 1200 m przewyższenia i lądujemy na zboczu Rosetty tuż po 9:00. Nie jest źle.
Na górze wita nas po prostu inny świat. Nie dość, że jest dużo cieplej niż na parkingu, to przede wszystkim widok przed nami jakby z księżyca albo z innej planety. Pod naszymi stopami rozciąga się polodowcowy krajobraz płaskowyżu Altipiano, a za nim niekończące się morze szczytów. Po prostu coś niesamowitego.
Nie podchodzimy na szczyt La Rosetta, na którego zbocze dociera kolejka, bo nie chcemy potem się spieszyć z przejściem obu ferrat, ale stamtąd podobno widok jest jeszcze piękniejszy. Idziemy od razu w kierunku schroniska Rosetta, robimy tam kolejne zdjęcia i skręcamy w prawo w kierunku przełęczy Passo di Ball.
Idziemy rzadko spotykanym w Dolomitach szlakiem. Zazwyczaj jedzie się na piargach, a tu dziś jak paniska wędrujemy w dół bardzo wygodnymi zakosami! Ścieżka-autostrada sprowadza nas w okolice wierzchołka Col delle Fede. Ten wygodny szlak zbudowano wielkim nakładem sił ponad sto lat temu jako realizację pomysłu barona von Lessera, który chciał… konno wjeżdżać na płaskowyż, żeby polować sobie na kozice!
Dalej podchodzimy nieco eksponowaną ścieżką na Passo di Ball. Trasa miejscami jest ubezpieczona. Doskonale nadaje się na tym odcinku do nauki chodzenia po ferratach dla starszych dzieci.
Ferrata Nico Gusella
Na przełęczy Passo di Ball robimy postój, przepuszczając idącą z naprzeciwka grupę ze Słowenii. W końcu ruszamy w górę na ferratę Nico Gusella (cała nasze dzisiejsza trasa jest doskonale opisana w serwisie wdolomitach.pl; można znaleźć tu mnóstwo cennych wskazówek orientacyjnych). Początkowo podchodzimy typowym szlakiem po piargach, a następnie, skręcając lekko w lewo, docieramy do początku ubezpieczeń.
Po skałach, miejscami stromo pniemy się w kierunku Forcella Stephen. Momentami trzeba się trochę pogimnastykować, ale ogólnie podejście daje nam się we znaki głównie z powodu palącego słońca, a nie z racji kłopotów technicznych. Ostatnie metry podejścia na przełęcz prowadzą już bez ubezpieczeń przez górną część żlebu zasypanego grubszymi i mniejszymi kamieniami.
Z przełęczy Forcella Stephen można zrobić sobie kilkudziesięciominutową wycieczkę na Cima di Val di Roda. Podobno jest stamtąd przepiękny widok. My znowu z powodu czekającej nas dzisiaj jeszcze wielogodzinnej wędrówki rezygnujemy z tej przyjemności. Dodatkowo zniechęcają nas gromadzące się pod szczytami chmury, które i tak zasłoniłyby znaczną część widoków. Przyjdziemy tu następnym razem. Słowo! Jemy więc spokojnie kanapki i ruszamy dalej.
Kolejną godzinę spędzamy na nużącym powolnym obniżaniu się, trawersując, przeważnie bez zabezpieczeń, dość mocno nachylone zbocze. Widoków nie mamy, bo chwilowo zasłaniają je chmury. Zadziwiamy się bardzo wyraźnymi zjawiskami krasowymi. Dzięki porom i żłobkom krasowym o wiele łatwiej znaleźć podparcie dla nóg i rąk. Ten odcinek tylko miejscami jest ubezpieczony, nie zawsze tam, gdzie to by się faktycznie przydało, jednak przy suchej skale nie ma problemów.
Docieramy na sympatyczną przełączkę, skąd po raz pierwszy widzimy chyba najsłynniejszy duet Dolomitów – turnie Sass Maor oraz Cima della Madonna. Widok na te dwa szczyty będzie nam dzisiaj towarzyszyć bardzo długo. Widok z przełączki jest w ogóle bardzo piękny i zdecydowanie rozleglejszy niż z przełęczy Porton czy Passo di Ball.
Niestety, czas ruszać dalej. Teraz przed nami długi, ale wygodny trawers prowadzący w dół w okolice przełęczy Porton. Szlakowskaz znajduje się poniżej głębokiego wcięcia przełęczy, ale my wdrapujemy się też na przełęcz, żeby zajrzeć na początek ferraty Porton.
Spotykamy znajomą grupę ze Słowenii – właśnie skończyli przechodzić tę ferratę. My dzisiaj już tędy nie pójdziemy, ale kiedyś… – ach, jak miło snuć plany na przyszłość;-)
Po minięciu przełęczy Porton dalej podążamy w kierunku gwiazd dzisiejszego dnia – Sass Maor i Cima della Madonna.
Ferrata del Velo
Trochę obawialiśmy się zejścia przez „welon Madonny”, opisywanego w różnych miejscach jako bardzo eksponowane i wymagające odporności psychicznej. Kiedy docieramy do właściwej części ferraty del Velo, okazuje się, że nie taki diabeł straszny. Zejście faktycznie jest eksponowane i prowadzi prawie pionowo w dół, ale wymagania techniczne nie są tu przesadnie duże. Dla nas (subiektywnie) zarówno ekspozycja, jak i trudności były większe na ferracie prowadzącej granią zachodnią na Marmoladę, szczególnie przy pokonywaniu jej w dół w drodze powrotnej.
Najbardziej efektownie nasze zejście prezentuje się z oddali – welon Madonny rzeczywiście opada bardzo stromo w dół. Możliwe, że na nasze odczucia wpłynął niedawny remont ferraty – wydaje się, że niedawno zamontowano tu nowe stopnie, które pewnie są wygodniejsze od umieszczonych tu wcześniej kotew. Dodatkowo wyremontowana została też w tej okolicy ferrata Vecchia, która jest opisywana u Tkaczyka jako zniszczona i zamknięta – teraz widzimy normalne drogowskazy prowadzące na nią i turystów kierujących się w jej stronę.
Mocno zmęczeni i pełni wrażeń z dzisiejszej trasy docieramy do schroniska Velo della Madonna, czyli schroniska Welon Madonny. Wewnątrz spędzamy bardzo miłe trzy kwadranse. Pani z obsługi jest bardzo sympatyczna, kluchy przepyszne, a piwo świetnie gasi pragnienie. Na koniec włoskie espresso i czas ruszać dalej!
Zejście do San Martino
Do zejścia wybieramy nieco dłuższy, ale bardziej widokowy wariant szlakiem trawersującym zbocza w kierunku San Martino. Najpierw kilkaset metrów schodzimy nużącymi zakosami szlaku 713, aby skręcić w prawo na szlak 721. Długo trawersujemy zbocza szczytów, w okolicy których dzisiaj przechodziliśmy. Szlak prowadzi w okolicy górnej granicy lasu, a później sprowadza coraz niżej. Na koniec idziemy leśnymi drogami. Koniecznie trzeba mieć przy sobie mapę, bo bez niej można zejść za wcześnie i trzeba byłoby wtedy podchodzić na parking z centrum San Martino. Nam udało się wyjść tuż przy dolnej stacji gondolek.
W San Martino żegnają nas dzisiejsze szczyty, pięknie podświetlone promieniami zachodzącego słońca. Masyw Pale di San Martino wywarł na nas duże wrażenie – na pewno jeszcze tu kiedyś wrócimy! W grupie Pale można zaplanować zarówno ambitne trasy z przejściami ferratowymi, jak i rodzinne wędrówki przez przełęcze i schroniska. A wszystko to w oprawie przepięknych i różnorodnych widoków. Księżycowy płaskowyż, a zaraz obok strzeliste granie i turnie. Nie można przejść obok tego miejsca obojętnie.
Wycieczka była niewątpliwie męcząca, ale warta każdego metra przebytej drogi. Dodatkowo dzisiaj nie spieszyliśmy się za bardzo, chcąc podziwiać widoki i cieszyć się z każdej chwili w górach. Na ferratach potrzebna była duża koncentracja, nie tylko na fragmentach ubezpieczonych (w naszym odczuciu dotyczy to zwłaszcza ferraty Nico Gusella – tam jest wiele odcinków nieubezpieczonych, gdzie trzeba zachować uwagę). To dobra trasa dla wszystkich, którzy przeszli już kilka ferrat i nie obawiają się ekspozycji.
Nasz czas:
9:10 – 12:30 Rosetta – Forcella Stephen 13:00 – 16:15 Forc. Stephen – Rif. Velo della Madonna 17:00 – 19:30 zejście ze schroniska na parking
Razem ok. 15 km, ok. 800 m podejść i prawie 2000 m zejścia.