Estonia część I – Tallinn i okolice

 26 lipca 2013, piątek

W Warszawie i przez połowę drogi upał ponad 30 st., potem pochmurno i 21 st.

Całe przedpołudnie pakujemy się, M. załatwia jeszcze lekarza medycyny pracy, a R. szczepi Sebusia i siebie „na kleszcze” i powolutku szykujemy się do drogi.

Warszawa – Giby, 13:40–18:30, 280 km

Droga nas nie rozpieszcza, bo są spore korki, zwłaszcza przez Marki i potem ruch wahadłowy i remont przed Łomżą. Chłopcy na szczęście tę część trasy przesypiają. My jednak chętnie zatrzymujemy się, żeby chociaż trochę „pozwiedzać”… taką już mamy słabość.

Tuż za Łomżą, w miejscowości Piątnica-Poduchowna nie bez trudu znajdujemy pozostałości dawnych rosyjskich fortów. Tereny piątnickich fortów to dobre miejsce na popas z dziećmi, można pobiegać pomiędzy tajemniczymi, regularnymi wzgórzami, częściowo obudowanymi betonem, kryjącymi labirynt tajemniczych podziemnych korytarzy. Na nieszczęście dla Sebusia tutejsze zarośla obfitują we właśnie rozpoczynającą sezon pylenia bylicę. Bojąc się, żeby „armatnie salwy” kichania S. nie obudziły jakiegoś strażnika, robimy mały piknik w cieniku na uboczu.

Pozostałości rosyjskiej twierdzy (XIX), Piątnica-Poduchowna.

Pozostałości rosyjskiej twierdzy (XIX), Piątnica-Poduchowna.

Jak w górach.

Jak w górach.

Przygoda na całego.

Przygoda na całego.

Tymo, łap!.

Tymo, łap!.

Posileni i wypoczęci ruszamy w ostatnią część drogi, która już teraz mija gładko i sprawnie dojeżdżamy do naszego celu – ośrodka wypoczynkowego w Gibach. Miejsce to co prawda lata swojej świetności ma już za sobą, ale dla nas głównym jego atutem jest cisza i przyjemne położenie. Za 170 zł dostajemy pięcioosobowy domek z łazienką, to dobra alternatywa dla ciasnego pokoju w przydrożnym hotelu. A dodatkowo możemy zrobić sobie spacerek do pobliskiego jeziora (plaża na terenie ośrodka, ale trzeba przejść kilkaset metrów) i zamoczyć nogi w wodzie w promieniach zachodzącego słońca… Dopełnieniem miłego wieczoru jest smaczna kolacja w ośrodkowym barze. Kiełbasę oraz pierogi ruskie i z serem sprzątamy szybko, a chłopcy twierdzą, że to „najlepsza kolacja, jaką kiedykolwiek jedli”.

Dotarliśmy na nocleg. Giby.

Dotarliśmy na nocleg. Giby.

Tam widać Jezioro Gieret!.

Tam widać Jezioro Gieret!.

Wejść, czy nie wejść.

Wejść, czy nie wejść.

Może złowimy rybę na kolację.

Może złowimy rybę na kolację.

27 lipca 2013, sobota

Rano chłodno, ale słoneczko szybko powoduje, że mamy bardzo miły dzień, ok. 25 st.

Poranny chłód nie zachęca do wczesnego wstawania, ale jakoś zmuszamy się do szybkiego zgarnięcia bambetli i ruszenia w długą.

Giby – Padise

6:40 – 18:40 (naszego czasu), ponad 700 km, przejazd przez cztery kraje!

O dzisiejszej drodze można powiedzieć głównie to, że jest dość monotonna i nużąca. Praktycznie cała trasa to normalna jednopasmówka. Pomimo braku odcinków ekspresowych czy autostrad jedzie się jednak sprawnie, bo praktycznie nie przejeżdża się przez miejscowości. Sunąc równo 90-100 km/h można całkiem sprawnie pokonać trasę (średnia ok. 85km/h), a do tego nie spalić zbyt wiele paliwa (nawet z „trumną” na dachu, jak w naszym przypadku).

Zatrzymujemy się na śniadanie w McD w Kownie, potem na stacji za Poniewieżą i w lesie na końcowym odcinku obwodnicy Rygi. Im dalej na północ, tym mniej spotykamy sensownych miejsc na postój czy posiłek. W Estonii jedziemy wciąż przez niekończące się lasy i restauracja okazuje się niespotykanym rarytasem. W końcu niechętnie (marzyła nam się jakaś knajpka z domowym jedzeniem) lądujemy na obiedzie w… McD na obrzeżach Parnu.

Na Łotwie bardzo podobał nam się odcinek drogi wzdłuż wybrzeża z postojami przy samej plaży, niestety akurat ten odcinek chłopcy przespali i nie mogliśmy z tych miejsc skorzystać. Może uda się w drodze powrotnej.

Estonia natomiast zaskoczyła nas niesamowitą „odludnością”, jechaliśmy praktycznie tylko przez lasy, nawet chłopcy stwierdzili, że ludzi tutaj widuje się tylko w samochodach (a i to rzadko…), bo poza tym ich nie widać. Niektórym mogłoby to nie odpowiadać, ale my właśnie takiego spokoju szukamy!

Nasza meta to ośrodek Kallaste Talu, położony ok. 1 km od Padise.

Bardzo przyjemny teren nad rzeczką w lesie, ośrodek w rustykalnym klimacie, widać, że stale się rozwija, ale…

Nasz domek za ok. 400 Euro na tydzień trochę nas rozczarowuje – jest mały, prowizoryczny i brak w nim praktycznie zupełnie jakichkolwiek mebli. To chyba świadectwo pragnienia Estończyków autentycznego kontaktu z naturą. Na szczęście zaprawiona w organizacji M. świetnie aranżuje nam przestrzeń i w efekcie mamy całkiem przytulne gniazdko, a pewne niedoskonałości rekompensuje przemiłe leśne otoczenie. Chłopcy dokazują na terenie, a wieczorkiem inaugurujemy tarasik z herbatką, drinkiem, zdjęciami i zapiskami… Zmęczeni, ale szczęśliwi, że bezpiecznie pokonaliśmy Via Balticę!

Jedziemy. Postój na Litwie (Kowno).

Jedziemy. Postój na Litwie (Kowno).

Postój na Łotwie.

Postój na Łotwie.

No i jesteśmy na miejscu!.

No i jesteśmy na miejscu!.

28 lipca 2013, niedziela

W nocy temperatura spadła aż do 10 stopni, za to rano słońce błyskawicznie zrobiło swoje – na śniadaniu na dworze było już gorąco, potem cały dzień piękny, 25 stopni

Po wczorajszym zmęczeniu chcemy wybrać wycieczkę niezbyt wymagającą, z niewielkim dystansem do pokonania. Wybór pada na położony niedaleko Tallina skansen Rocca al Mare.

Jest to idealne miejsce do rozpoczęcia przygody z Estonią dla wszystkich tych, którzy mogą pozwolić sobie na jeden luźniejszy dzień podczas swojego wyjazdu. Na sporym zalesionym terenie rozmieszczono ponad siedemdziesiąt drewnianych budynków charakterystycznych dla różnych rejonów Estonii. Obejrzeliśmy już wiele skansenów i zawsze uważaliśmy, że to dobry pomysł na wycieczkę z dziećmi. Ten jednak wyróżniał się przepięknym położeniem nad brzegiem morza – widoki drewnianych szop z błękitem morza w tle szczególnie zapadały w pamięć.

Dla chłopców wypożyczyliśmy przy wejściu drewniany wózek, co było dla nich wielką atrakcją (no, może nie wózek sam w sobie, ale ewolucje, które na nim urządzali), a nam ułatwiło pokonanie dużego dystansu. Oglądaliśmy spichlerze, obory, szopy, malownicze wiatraki, XVII-wieczny kościółek, doszukując się różnic pomiędzy tradycyjnym budownictwem na ziemiach estońskich i polskich. Naszą szczególną uwagę zwróciły … płotki – inne niż u nas: albo układane z kamieni, albo z patyków umocowanych sosnowymi gałązkami. Doskonałą rozrywką dla wszystkich podczas spaceru było huśtanie się na tradycyjnej drewnianej huśtawce (mogącej na swej sporej konstrukcji pomieścić nawet 6 dorosłych osób huśtających się … na stojaka). Ukoronowaniem wycieczki był obiad w skansenowej karczmie, gdzie mieliśmy możliwość spróbowania tradycyjnych estońskich przysmaków, m.in. ubitych ziemniaków z okrasą, podawanych ze śmietaną i ogórkami małosolnymi. Ceny jak u nas.

Chłopcy – poza drobnymi wyjątkami (potwierdzającymi jednak regułę:)) – byli świetnymi kompanami. Aż się buzia uśmiechała od słuchania ich rozmów. Wczoraj Sebuś opowiadał o brązowym zachodzie słońca na działce, dziś rozprawiał o tym, że w przyszłości nie zakocha się w żadnej dziewczynie i ożeni się z … Tymem:) Ciągle przynosił nam różne roślinki, które znajdował dookoła – np. ostatnio przyniósł „koperniczek”, czyli roślinę podobną do koperku.

Skansen Rocca al Mare.

Skansen Rocca al Mare.

Chłopcy wsiedli do swego pojazdu.

Chłopcy wsiedli do swego pojazdu.

Tymuś koniem pociągowym.

Tymuś koniem pociągowym.

Garderoba...

Garderoba…

Skansen Rocca al Mare.

Skansen Rocca al Mare.

Wnętrza...

Wnętrza…

Przy pracy...

Przy pracy…

Spichlerz.

Spichlerz.

A tak działały żarna.

A tak działały żarna.

Wiatrak jaki jest, każdy widzi.

Wiatrak jaki jest, każdy widzi.

Można siedzieć, ale można też leżeć.

Można siedzieć, ale można też leżeć.

Kościółek z XVII w.

Kościółek z XVII w.

Kościółek z XVII w.

Kościółek z XVII w.

Pierwsze spojrzenie na morze.

Pierwsze spojrzenie na morze.

Takiego wybrzeża u nas nie ma...

Takiego wybrzeża u nas nie ma…

Wiatraczek.

Wiatraczek.

Huśtawa... nawet na 6 osób!.

Huśtawa… nawet na 6 osób!.

Wio, Tymusiu!.

Wio, Tymusiu!.

I kolejne spojrzenie na morze.

I kolejne spojrzenie na morze.

Szopy na siano.

Szopy na siano.

A takie głazy to tutaj codzienny widok.

A takie głazy to tutaj codzienny widok.

Zagroda z wyspy Muhu.

Zagroda z wyspy Muhu.

Urocze płotki.

Urocze płotki.

Na koniec trzeba się posilić.

Na koniec trzeba się posilić.

Wybieramy, co by tu zjeść.

Wybieramy, co by tu zjeść.

A czekając, można się pobawić.

A czekając, można się pobawić.

Mniam!.

Mniam!.

Po naszym powrocie S. dosypia w domu, a M. z Tymem eksplorują okolicę ośrodka w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na kąpiel. Niestety, rzeczka przepływająca obok jest mocno niewyględna, więc decydujemy się po obudzeniu się S. podjechać nad morze.

Popołudnie spędzamy nad brzegiem Bałtyku niedaleko miejscowości Paldiski. Jest niezwykle malowniczo – przybrzeżne wody są dosłownie usiane głazami, więc nadmorski pejzaż jest bardzo urozmaicony. Trzeba jednak do tej idylli dodać łyżkę dziegciu – woda nie sprawia wrażenia czystej, przede wszystkim za sprawą glonów i wodorostów wszelakiej maści. W dodatku na wyciągnięcie ręki widać port. Widok kąpiących się miejscowych sprawia jednak, że i my wchodzimy do wody. Jest tak ciepła, że aż trudno nam uwierzyć, że jesteśmy nad Bałtykiem, tym bardziej, że wody są spokojne, a brak fal przywodzi na myśl jezioro.

Bałtyk k. miejscowości Paldiski.

Bałtyk k. miejscowości Paldiski.

Inna ta plaża, ale muszelki takie same...

Inna ta plaża, ale muszelki takie same…

Plaża w okolicy Paldisek.

Plaża w okolicy Paldisek.

Rzut oka na port w Paldiskach.

Rzut oka na port w Paldiskach.

Niech każdy znajdzie jakiś głaz...

Niech każdy znajdzie jakiś głaz…

Rozkręcamy imprezę.

Rozkręcamy imprezę.

Jestem królem Bałtyku!.

Jestem królem Bałtyku!.

Czasem warto spojrzeć pod nogi.

Czasem warto spojrzeć pod nogi.

Po kąpieli chłopcy wieczorem bez problemu pałaszują kolację, a my zastanawiamy się nad planem na następny dzień. Jesteśmy już dużo bardziej wypoczęci, więc decydujemy się na Tallin.

29 lipca 2013, poniedziałek

Prawdziwy upał, do 30 st. C, duszno, ale też trochę chmurek

Tallinn – spacer po Starym Mieście

Tallińska starówka jest jednym z najciekawszych średniowiecznych zespołów miejskich w Europie, jej walory turystyczne doceniono przez umieszczenie na liście UNESCO.

Parkujemy w pobliżu Placu Wolności i ruszamy w kierunku Placu Ratuszowego, po drodze „zaliczając” krótką wspinaczkę na skraj Górnego Miasta, by obejrzeć Kiek in de Kök – ogromną XV-wieczną basztę, której mury mają aż 4 metry grubości! Jej nazwa pochodzi od tego, że z jej okien wartownicy mogli zajrzeć do niejednej mieszczańskiej kuchni.

Ulicą Harju docieramy na zalany słońcem i tłumem ludzi Plac Ratuszowy (po drodze po lewej widzimy zbór św. Mikołaja, gotycki kościół z XIII-XV w., odbudowany ze zniszczeń z II Wojny Światowej, służący obecnie jako muzeum sztuki religijnej). Po krótkim postoju („lizakowym”) pod charakterystycznym średniowiecznym ratuszem z początku XV w. (z obowiązkowym spojrzeniem na Starego Thomasa – prawie 500-letni wiatrowskaz i „smokowe” gargulce) ruszamy dalej.

Za namową chłopców wchodzimy na udostępniony do zwiedzania fragment murów obronnych z trzema basztami przy ulicy Gümnaasiumi. Następnie ulicą Lai idziemy w kierunku kościoła św. Olafa. Był on niegdyś najwyższym budynkiem świata, a jego wieża sięgała 145 m (odbudowana po pożarze mierzy obecnie 123 m). I tę wieżę właśnie mamy dzisiaj „na celowniku”. O dziwo obaj chłopcy bez problemu wchodzą po prawie 270 stopniach na położony na wysokości 60 m taras widokowy. Z tej wysokości świetnie widać nie tylko Stare Miasto i górujące nad nim wzgórze Toompea, lecz także cały Tallin i fragment Zatoki Fińskiej.

Zmęczeni tym wyczynem szukamy miejsca na obiad. Trafiamy do restauracji położonej w zacisznej bramie ulicy Lai vis a vis ul. Vaimu. Jemy kluchy z kurczakiem, pyszną zupę-krem z warzyw i regionalne danie – jajko sadzone z boczkiem i ziemniakami (tym razem w mundurkach), które towarzyszą tutaj w różnych odsłonach prawie każdej potrawie. W ogóle potrawy w Estonii są raczej „ciężkie”, odpowiednie do surowego klimatu i ciężkiej fizycznej pracy, nie narzekamy jednak na ich walory smakowe.

Dodatkową atrakcję funduje nam jakiś pijany młody Estończyk, który nago biega po okolicy naszej restauracji, a potem wybiega na główną ulicę… Cóż, w europejskich stolicach to się zdarza – ostatnio w Budapeszcie spotkaliśmy dziewczynę kąpiącą się nago w fontannie – co ten alkohol robi z ludźmi:)!

Mieliśmy w planie jeszcze wizytę w Górnym Mieście, ale Sebuś jest już porządnie zmęczony po ponad trzech godzinach spacerku, więc kierujemy się z powrotem na nasz parking. Wracamy ulicą Pikk, oglądając (podobnie jak przy ul. Lai) wiele oryginalnych domów hanzeatyckich kupców. Na deser podziwiamy najstarszy oryginalnie zachowany budynek w mieście – zbudowany na początku XIV w. kościół Świętego Ducha, ozdobiony pięknym biało-złotym zegarem.

Tallin nie zachwyca może jakimś jednym konkretnym zabytkiem, ale ogólnie całym zachowanym, naprawdę „klimatycznym” zespołem budynków z zachowanymi dużymi fragmentami obwarowań miejskich. Około 20 zachowanych baszt i mury są wyjątkowe, bo zbudowane nie z cegieł, ale z szarych kamieni, które w połączeniu z czerwienią dachówek na basztach i otaczających domach tworzą naprawdę malowniczy i zapadający w pamięć widok.

Tallin, Baszta Kiek in de Kok, XV w.

Tallin, Baszta Kiek in de Kok, XV w.

Obwarowaia miejskie, w tle wieża zboru św. Mikołaja.

Obwarowaia miejskie, w tle wieża zboru św. Mikołaja.

Zbór św. Mikołaja, XIII-XV w.

Zbór św. Mikołaja, XIII-XV w.

Aniołki na gołąbkach.

Aniołki na gołąbkach.

Plac Ratuszowy.

Plac Ratuszowy.

Ratusz, początek XV w.

Ratusz, początek XV w.

Vana Toomas.

Vana Toomas.

Mury miejskie.

Mury miejskie.

Na murach.

Na murach.

Widok z baszty Sauna torn.

Widok z baszty Sauna torn.

Baszta Sauna torn.

Baszta Sauna torn.

Ulicą Lai do kościoła św. Olafa.

Ulicą Lai do kościoła św. Olafa.

Wieża kościoła św. Olafa, 123m, XIII w., przeb. XIX w.

Wieża kościoła św. Olafa, 123m, XIII w., przeb. XIX w.

Wejście na wieżę - test na rozmiar wchodzącego - chłopcy zdali!.

Wejście na wieżę – test na rozmiar wchodzącego – chłopcy zdali!.

Prawie 270 stopni później, na wieży.

Prawie 270 stopni później, na wieży.

Widoki z wieży - Stare Miasto i wzgóze Toompea.

Widoki z wieży – Stare Miasto i wzgóze Toompea.

Port w Tallinie.

Port w Tallinie.

Wzgórze Toompea - Górne Miasto.

Wzgórze Toompea – Górne Miasto.

Pora schodzić.

Pora schodzić.

Nóżki małe, ale do schodzenia doskoałe.

Nóżki małe, ale do schodzenia doskoałe.

Czasem trzeba odpocząć, zwłaszcza na specjalnych stołeczkach.

Czasem trzeba odpocząć, zwłaszcza na specjalnych stołeczkach.

Pamiątka z Tallinna.

Pamiątka z Tallinna.

Jak za czasów Hanzy.

Jak za czasów Hanzy.

Domy hanzeatyckich kupców na ulicy Pikk.

Domy hanzeatyckich kupców na ulicy Pikk.

Kościół Świętego Ducha, początek XIV w.

Kościół Świętego Ducha, początek XIV w.

Wracamy przez plac Ratuszowy.

Wracamy przez plac Ratuszowy.

Ostatnie spojrzenie na Ratusz.

Ostatnie spojrzenie na Ratusz.

Tętniący życiem Plac Vana Turg obok Ratusza.

Tętniący życiem Plac Vana Turg obok Ratusza.

Kamienice przy Vana Turg.

Kamienice przy Vana Turg.

Po powrocie Sebuś dosypia, R. zapisuje trasę, a M. z Tymusiem dzielnie myją nasz zakurzony przez jazdę po drodze dojazdowej do naszego ośrodka samochód.

Wieczorem robimy jeszcze przejażdżkę na plażę nad zatoką Lahepera w Laulasmaa. Tym razem trafiamy na nieźle (jak na estońskie warunki) zagospodarowaną plażę przy ośrodku wypoczynkowym. Na plaży piasek i drobne kamyki, prawie bez wodorostów, a w wodzie malownicze kamienie i głazy. Warunki do kąpieli z dziećmi wymarzone – jak w Balatonie – płycizna z cieplutką wodą ciągnie się ponad sto metrów od brzegu! A to wszystko około 20:00 tutejszego czasu przy temperaturze 26oC!

Na koniec podjeżdżamy jeszcze do odległego o zaledwie 5 km Keila-Joa, żeby obejrzeć piękny wodospad położony w pobliżu niewielkiego neogotyckiego dworku otoczonego parkiem. Po estońskim wodospadzie położonym zaledwie kilka km od morza nie spodziewamy się niczego wielkiego. Tymczasem naszym oczom ukazuje się naprawdę imponująca, szeroka na kilkanaście i wysoka na 6 metrów kaskada spadająca z płasko ułożonych płyt skalnych sprawiających wrażenie, jak by były zrobione z betonu. Widać, że infrastruktura turystyczna powoli się rozwija, jest plan ścieżki turystycznej, obecnie budowane są ładne mostki powyżej wodospadu, a dworek, jeszcze niedawno opisywany w przewodniku jako opustoszały, jest już odnowiony.

Sebuś co chwilę wymyśla arcyśmieszne powiedzonka i nazwy, np.: „płaszczotka-pluszczotka” to jego stara grzechotka, a gdy napastują go owady, których bardzo się boi, woła, żeby odgonić „gryzionki” albo „bzyczonki”.

Klimatyczny sklep nieopodal naszego lokum.

Klimatyczny sklep nieopodal naszego lokum.

Na plaży w Laulasmaa.

Na plaży w Laulasmaa.

Na plaży w Laulasmaa.

Na plaży w Laulasmaa.

Na plaży w Laulasmaa.

Na plaży w Laulasmaa.

Wodospad w Keila-Joa.

Wodospad w Keila-Joa.

Wodospad w Keila-Joa.

Wodospad w Keila-Joa.

30 lipca 2013, wtorek

W naszej okolicy ok. 20 st. C i przelotny (a po południu nawet ciągły) deszcz; w okolicy Parku Lahemaa nadal pięknie, ponad 25 stopni, tylko chwilami wietrznie; wieczorem ciągły deszcz

Dość długi dojazd samochodem (niemal 2 godziny i ok. 140 km w jedną stronę) do Parku Narodowego Lahemaa zostaje zrekompensowany przez bardzo urozmaiconą i niezwykle malowniczą wycieczkę.

Pierwszym punktem programu jest zespół parkowo-pałacowy w Palmse. Ta niewielka miejscowość jest siedzibą Parku Narodowego Lahemaa. Spędzamy tu dobrą godzinkę (a można by znacznie więcej), zwiedzając wnętrza XVIII-wiecznego dworku szlacheckiego (zadziwia nas obecność instrumentów muzycznych niemal w każdym pomieszczeniu! Estończycy to niezwykle muzykalny naród), ładny park w stylu francuskim i niewielką wystawę dawnych pojazdów (z ciekawym eksponatem: rowerem-drezyną). Wizyta w Palmse pozwala wyobrazić sobie, jak wyglądało życie bogatych rodów szlacheckich na tych ziemiach – odtworzono nie tylko dwór i jego wnętrza, lecz także cały zespół zabudowań ze spichlerzem, destylarnią i budynkami gospodarczymi. Wycieczka jest ciekawa również dla chłopców – podoba im się duża pozytywka, umieszczona w szafie (i uruchamiana przez obsługę dla zwiedzających), manekiny bez głowy (o, tu są głowy! – wołają chłopcy, widząc wystawę nakryć głowy w garderobie), bieganie po ogrodowych alejkach i stylowa huśtawka.

Arystokratyczna reyzdencja w Palmse (XVIII).

Arystokratyczna reyzdencja w Palmse (XVIII).

Wchodzimy do pałacu w Palmse.

Wchodzimy do pałacu w Palmse.

Oglądamy pałacowe wnętrza.

Oglądamy pałacowe wnętrza.

Sebuś zadziwiony słucha pozytywki.

Sebuś zadziwiony słucha pozytywki.

O, są ludzie bez głowy!.

O, są ludzie bez głowy!.

A tu są ich głowy! (garderoba).

A tu są ich głowy! (garderoba).

Pałacowa kuchnia.

Pałacowa kuchnia.

Pałac w Palmse.

Pałac w Palmse.

Tu można biegać!.

Tu można biegać!.

Park okalający pałac.

Park okalający pałac.

Romantyczna altanka musi być!.

Romantyczna altanka musi być!.

Budynek dawnej łaźni (obecnie restauracja).

Budynek dawnej łaźni (obecnie restauracja).

Dawny spichlerz.

Dawny spichlerz.

...mieści kolekcję starych pojazdów.

…mieści kolekcję starych pojazdów.

Na deser huśtamy się.

Na deser huśtamy się.

Z Palmse udajemy się prosto do dawnej rybackiej miejscowości Altja (po drodze zatrzymujemy się tylko na chwilę, by rzucić okiem na rokokowy dwór szlachecki [XVIII] w Sagadi)– w czasach radzieckich całą wieś wyludniła się z powodu braku dostępu do morza (dla Estończyków), za to zachowało się kilka drewnianych, krytych strzechą chałup rybackich. W jednym ze starych budynków urządzono gospodę – nie omieszkujemy zatrzymać się w niej na smaczny obiad – tradycyjne wnętrze, przyozdobione sieciami rybackimi, tworzy wyjątkowy klimat. Chłopaki nie doceniają pewnie całego otoczenia, ale za to zajmują się świetnie wtykaniem wykałaczek w koła swoich samochodzików-zabawek, łobuzując przy tym (aż za) wesoło.

Rokokowy (XVIII) dwór w Sagadi.

Rokokowy (XVIII) dwór w Sagadi.

Stara chałupa w rybackiej wsi Altja.

Stara chałupa w rybackiej wsi Altja.

Mieści się tu stylowa gospoda.

Mieści się tu stylowa gospoda.

Wnętrze pokazuje tradycję rybołóstwa.

Wnętrze pokazuje tradycję rybołóstwa.

Domowe masło i tradycyjne estońskie danie - mniam!.

Domowe masło i tradycyjne estońskie danie – mniam!.

Dawne rybackie domy w Altja.

Dawne rybackie domy w Altja.

Dawne rybackie domy w Altja.

Dawne rybackie domy w Altja.

Po obiedzie jedziemy do słynącego z piaszczystej plaży Võsu. Godzina nad morzem okazuje się największą atrakcją dla chłopców – ciepła (o dziwo cieplejsza niż w Balatonie!) woda i długa przybrzeżna płycizna stwarzają doskonałe warunki do wodnych szaleństw. R. z chłopakami budują imponujący zamek, przypominający kapadockie budowle, Sebuś cieszy się „klejącą masą” i bieganiem do „innego morza” (na głębszą wodę) po piasek, a Tymo udaje rekina  i pływając brzuchem po piasku, sieje postrach wśród morskich stworzeń. M. nie może oderwać się od aparatu – tutejsze widoki naprawdę cieszą oko, a przy tym dla nas, przyzwyczajonych do polskich plaż, są niezwykle interesujące. Bałtyk w tych okolicach przypomina raczej jezioro, brzegi są porośnięte szuwarami, nie ma fal, dno opada bardzo łagodnie.

Plaża w Vösu.

Plaża w Vösu.

Plaża w Vösu.

Plaża w Vösu.

To nie jezioro, to Bałtyk!.

To nie jezioro, to Bałtyk!.

Chłopcy w Vösu mają raj!.

Chłopcy w Vösu mają raj!.

Morze płytsze niż Balaton.

Morze płytsze niż Balaton.

W Estonii jest fajnie!.

W Estonii jest fajnie!.

Po kąpieli chłopaki w samochodzie zasypiają niemal natychmiast, więc my decydujemy się wydłużyć drogę powrotną o objechanie półwyspu Pärispea. Po drodze nie możemy oderwać oczu od malowniczych widoków. Szczególnie zapada nam w pamięć usiane głazami wybrzeże w okolicy Turbuneeme, ale w ogóle wszędzie jest pięknie – aż chciałoby się wziąć rower i pojechać przed siebie.

Usiany głazami Bałtyk w okolicy Turbuneeme.

Usiany głazami Bałtyk w okolicy Turbuneeme.

Usiany głazami Bałtyk w okolicy Turbuneeme.

Usiany głazami Bałtyk w okolicy Turbuneeme.

Po opuszczeniu Parku Narodowego Lahemaa niemal od razu psuje się pogoda. Pada aż do wieczora. Przyjeżdżamy do domku, zjadamy kolację.

Wieczorem udajemy się jeszcze na deszczowy (ale jakże miły) spacer po naszym Kallaste Talu w poszukiwaniu zasięgu sieci internetowej. Wreszcie w pobliżu głównego budynku udaje nam się sprawdzić maile i pogodę na najbliższe dni. Wieczór – jak zwykle – spędzamy z „Miolastanem” (…procentowym:)) na tarasie, słuchając szumu targanych wiatrem drzew.

31 lipca 2013, środa

Częściowe zachmurzenie i przelotne opady

Po wczorajszej długiej wycieczce dzisiaj wybieramy coś krótszego: decydujemy się dokładniej zeksplorować atrakcje turystyczne w okolicy Tallina.

Po uwinięciu się ze śniadaniem, pakowaniem itp. (co w rodzinnym składzie nie zawsze jest łatwe, tym bardziej, że wspólne wakacje to często u nas okres wzmożonych oddziaływań … hmmm … wychowawczych – niezbyt przyjemnych, ale jakże potrzebnych…) wsiadamy do samochodu i podjeżdżamy pod budynek KUMU – estońskiego muzeum sztuki współczesnej. Nowoczesna architektura sprawia, że jest na czym zaczepić oko. Następnie chłopcy dosiadają swoich dwukołowców i udajemy się na spacer po Parku Kadriorg, zagospodarowanego w XVIII w. na rozkaz Piotra Wielkiego. To bardzo dobry spacer dla wszystkich, którzy po wielkomiejskich atrakcjach (jakich pełno w Tallinie) chcą odpocząć wśród zieleni. Po drodze oglądamy niespełna 100-letni gmach pałacu prezydenckiego – obecnej siedziby prezydenta Estonii, zwracając uwagę na oryginalne stroje wartowników. Potem chłopaki szaleją chwilę po parku, objeżdżają fontannę dookoła, znajdują różne „skarby” (w postaci kamieni i kasztanów), a wreszcie dostrzegają spory teren atrakcyjnego placu zabaw, gdzie wsiąkają na dłużej.

KUMU - Estońskie Muzeum Sztuki Współczesnej.

KUMU – Estońskie Muzeum Sztuki Współczesnej.

Tallin, pałac prezydencki, XX w.

Tallin, pałac prezydencki, XX w.

Estoński wartownik.

Estoński wartownik.

Wykorzystując chwilę spokoju, M. idzie z aparatem pod Letni Pałac Kadriorg, otoczony pięknie utrzymanym ogrodem w stylu francuskim. Utrwala na zdjęciach piękne kolory tej XVIII-wiecznej budowli (nazwanej na cześć żony Piotra Wielkiego, przyszłej carycy Katarzyny I) po czym wraca do chłopaków. Tu też znajduje się coś interesującego. Plac zabaw został urządzony nieopodal dawnego budynku Pawilonu Dziecięcego (30. XX) przywodzącego na myśl dawną architekturę uzdrowiskową. Przed budynkiem znajduje się ogromny głaz narzutowy i – co skrzętnie wykorzystują chłopcy – kolorowe podwieszane hamaki, w których dzieciarnia może huśtać się do woli.

Pałac Kadriorg, XVIII w.

Pałac Kadriorg, XVIII w.

Pałac Kadriorg, XVIII w.

Pałac Kadriorg, XVIII w.

Pawilon Dziecięcy, XX w.

Pawilon Dziecięcy, XX w.

Tu wszystko jest dla dzieci.

Tu wszystko jest dla dzieci.

Plac zabaw w miejscu dawnego basenu.

Plac zabaw w miejscu dawnego basenu.

Do odwrotu z tego sympatycznego miejsca skłania nas kropiący deszcz. Przyjmujemy azymut samochód i jedziemy w poszukiwaniu miejsca, w którym można by coś zjeść. Jedziemy w kierunku tallińskiej wieży telewizyjnej, mając na uwadze, że w razie czego restaurację można znaleźć na szczycie tej poradzieckiej „perełki”.

Przejeżdżamy przez dzielnicę Pirita z portem jachtowym i ogrodem botanicznym. R. wyskakuje na chwilę przed ruinami XV-wiecznego klasztoru Św. Brygidy, gdzie cyka kilka zdjęć.

Ruiny klasztoru św. Brygidy, XV w.

Ruiny klasztoru św. Brygidy, XV w.

Ruiny klasztoru św. Brygidy, XV w.

Ruiny klasztoru św. Brygidy, XV w.

Restauracji po drodze nie wypatrujemy, więc decydujemy się przyjąć Plan B i wjechać po obiad na 22. piętro tallińskiej wieży telewizyjnej. Decyzja okazuje się niezwykle trafiona – jeżeli chodzi o gusta chłopców, ta atrakcja jest strzałem w dziesiątkę.

Wieża została odnowiona i ponownie oddana dla turystów zaledwie przed rokiem, więc jej wnętrza kryją mnóstwo multimedialnych atrakcji, które bardzo podobają się dzieciom. Chłopaki są zachwyceni już w poczekalni – wypróbowują instalację z czujnikiem ruchu odwzorowującym ruchy dłoni, która prezentuje inne wysokie budowle świata w porównaniu z tallińską „teletorn” (170/314 m).

Po wjechaniu na szczyt chłopcy wsiąkają w interaktywne ekrany (mające formę zwieszających się z sufitu kwiatów) przedstawiające „Estonian The Best”. Potem wypatrują szklany „świetlik” w podłodze, przez który można spojrzeć aż na sam dół – osobom z lękiem wysokości mogłoby się naprawdę zakręcić w głowie.

Na koniec śmieją się, że są przebrani za ogórki – przed wyjściem na zewnętrzny taras widokowy owijamy ich w dostępne dla zwiedzających zielone koce. Nam wszystko też się podoba – oczywiście największą przyjemność sprawia nam spojrzenie na aglomerację Tallina z góry, ale nowoczesny design wnętrza wieży też dostarcza miłych doznać estetycznych. Cała „teletorn” jest przykładem dobrego zagospodarowania turystycznego reliktu dawnych czasów.

Na górze jemy jeszcze smaczny (choć niewielki, a dość drogi) obiad w restauracji, podziwiając widok na talliński port i stare miasto z góry. W sumie nie żałujemy pieniędzy wydanych na bilety i uznajemy całą dzisiejszą wycieczkę za b. udaną.

Pod wieżą telewizyjną.

Pod wieżą telewizyjną.

Pod wieżą telewizyjną.

Pod wieżą telewizyjną.

A ja też jestem duży!.

A ja też jestem duży!.

I umiem skakać z wysoka!.

I umiem skakać z wysoka!.

Wieża telewizyjna - czekamy na wejście.

Wieża telewizyjna – czekamy na wejście.

Ale nie jest nudno.

Ale nie jest nudno.

Na górze same ciekawe rzeczy.

Na górze same ciekawe rzeczy.

Ładne kwiatki...

Ładne kwiatki…

Spojrzenie w 170-metrową przepaść...

Spojrzenie w 170-metrową przepaść…

Dwa ogórki podziwiają widoki...

Dwa ogórki podziwiają widoki…

Widok jest naprawdę rozległy, czasami widać Helsinki.

Widok jest naprawdę rozległy, czasami widać Helsinki.

Wzgórze Toompea i fragment Dolnego Miasta w Tallinnie.

Wzgórze Toompea i fragment Dolnego Miasta w Tallinnie.

Po południu zaczyna padać, więc udaje nam się tylko pójść z chłopcami na atrakcje w naszym Kallaste Talu – Tymo buja się na długiej linie zwieszonej z wysokiej gałęzi sosny, Sebuś skacze na trampolinie i ogląda króliczki. Wracamy już pod parasolami.

Po wyprawie. Król Szyszka na naszym tarasie.

Po wyprawie. Król Szyszka na naszym tarasie.

Estońskie pająki, Brrr!.

Estońskie pająki, Brrr!.

To lepsze niż najlepszy plac zabaw.

To lepsze niż najlepszy plac zabaw.

Wieczorem oglądamy film na tarasie, wokół zamglony wieczór i rechot żab. Jest przemiło.