Estonia część III – Pärnu, Saaremaa i ciekawostki przyrodnicze

6 sierpnia 2013, wtorek

Chłodna noc i poranek, ale potem szybko się ociepla i jest znowu piękny dzień, do 27 st. C

Pärnu – letnia stolica Estonii

Wykorzystując przepiękną pogodę, wybieramy się do głównego estońskiego kurortu nadmorskiego. Zaczynamy od spaceru po Starym Mieście, które jednak trochę nas rozczarowuje. Znaczna część budynków jest jeszcze nieodnowiona, zabudowa nie tworzy też spójnej całości, jak na przykład w Tartu, ale to już „zasługa” historii… ale po kolei.

Parkujemy koło dworca autobusowego (co okazuje się dobrym wyborem, bo w tej części miasta parking kosztuje 1 Euro za godzinę lub 3,20 za cały dzień, a bliżej plaży 3,20 za godzinę…) i ruszamy ulicą Rüütli. Wokół tego deptaka skupia się życie tej części Pärnu, widać sporo ładnych, często drewnianych domów z XVII i XVIII w. Najbardziej podoba nam się barokowa cerkiew św. Katarzyny z XVIII w. i Brama Tallińska – pozostałość średniowiecznych murów obronnych. Oglądamy też nieco nietypowy ratusz z końca XVIII w. (początkowo była to rezydencja bogatego kupca), a R., wracając po samochód, robi też zdjęcia barokowego kościoła św. Elżbiety z XVIII w. oraz ostatniej zachowanej, XV-wiecznej baszty – Czerwonej Wieży (czerwonej tylko z nazwy, bo naprawdę jest … biała). Obie te budowle są mocno zaniedbane, a basztę dodatkowo trudno znaleźć w zagubionym zaułku…

Deptak w Pärnu.

Deptak w Pärnu.

Hotel Bristol (1900).

Hotel Bristol (1900).

Spojrzenie na ratusz.

Spojrzenie na ratusz.

To chyba dom hanzeatycki.

To chyba dom hanzeatycki.

Ratusz w Pärnu (kon. XVIII).

Ratusz w Pärnu (kon. XVIII).

Brama Tallińska.

Brama Tallińska.

Impresje z Bramy Tallińskiej.

Impresje z Bramy Tallińskiej.

Kościół św. Elżbiety, XVIII w.

Kościół św. Elżbiety, XVIII w.

Czerwona Wieża, XV w.

Czerwona Wieża, XV w.

Kolejna część naszego spaceru, jak łatwo się domyślić, prowadzi na plażę. Po drodze przechodzimy przez bardziej „willową” część miasta, oglądając m.in. willę Ammende, przykład stylu art nouveau. Decydujemy się też na obiad w Kuursaalu. Ten drewniany budynek nie robi najlepszego wrażenia, gdy patrzy się na niego od strony plaży, ale od drugiej strony jest ładnie zaaranżowany taras, a w środku piękny drewniany wystrój ze sceną i dużym barem.

Ulicą Mere w stronę plaży.

Ulicą Mere w stronę plaży.

Villa Ammende.

Villa Ammende.

Kuursaal.

Kuursaal.

Kuursaal - wnętrze.

Kuursaal – wnętrze.

Potem nasze kroki prowadzą już prosto na plażę. Jak dotąd jest to nasze najlepsze miejsce kąpieli – woda jest bardzo ciepła, a płycizna ciągnie się chyba ponad sto metrów – po prostu raj dla dzieci! Sama plaża też jest całkiem szeroka i piaszczysta (choć piasek nie taki drobniutki jak u nas), jest sporo przebieralni, place zabaw itp. Uderza nas brak parawanów, ale tu po prostu nie ma aż takiego tłumu jak na naszych plażach (nawet tutaj, w samym centrum największego kurortu!). Sebuś, wracając z plaży, podśpiewywał sobie „Miłość, miłość”, więc zapytaliśmy go, co to jest miłość. Powiedział: „To takie przyjemne coś, do rodziny”… miłe!

A teraz na plażę!.

A teraz na plażę!.

Na plaży w Pärnu - nasza warownia.

Na plaży w Pärnu – nasza warownia.

Na plaży w Pärnu.

Na plaży w Pärnu.

Po powrocie obaj chłopcy jeszcze długo dosypiają, Sebuś w łóżku, a Tymo po prostu w samochodzie. My delektujemy się kawką i przyniesionymi przez gospodynię świeżymi jabłkami z ogrodu, a na deser mamy przysmak z Rodos – sezam z miodem – pycha! Potem M. prasuje, a R zapisuje trasę.

Wieczorem ruszamy na spacer do lasu, z zamiarem nazbierania leśnych owoców na kolację. Idziemy trasą naszego poprzedniego spaceru, gdzie już mamy upatrzone odpowiednie miejsca. Plany udaje nam się zrealizować świetnie, przynosimy trzy kubki przepysznych jagód, okraszonych kilkoma malinkami i poziomkami. Szczególne pochwały należą się chłopcom. Tymuś sam nazbierał cały kubeczek jagód i malinek, a Sebuś przeszedł cały spacer na własnych nóżkach i bardzo pilnie zbierał malinki i jagódki! Dzień kończymy arcysmaczną kolacją – kluchami z kiełbasą, a na deser nasze leśne owoce!

A wieczorem idziemy na jagody...

A wieczorem idziemy na jagody…

Na razie mam malinki i poziomki.

Na razie mam malinki i poziomki.

Nareszcie są jagody!.

Nareszcie są jagody!.

Nasze zbiory - mniam!.

Nasze zbiory – mniam!.

7 sierpnia 2013, środa

Ładny, ciepły dzień, chociaż słoneczko za mgiełką, do 27 st. C

Wyprawa na estońskie wyspy

Będąc w Estonii, nie sposób nie odwiedzić tutejszych wysp. Naszym głównym celem jest Saaremaa, ale aby tam dotrzeć, musimy przejechać też przez mniejszą wysepkę, Muhu.

Wstajemy dzisiaj wcześniej i już o 7:30 ruszamy. Po niecałych dwóch godzinach meldujemy się w kolejce do promu w Virtsu. Czekamy niedługo, właściwie kilkanaście minut, to dobry czas na rozprostowanie kości. Potem już obserwujemy przybijający do brzegu prom, otwierającą się „paszczę” i wyjeżdżające „z brzucha” statku samochody i tiry. Chłopcy są zachwyceni całą przeprawą. Są ciekawi wszystkiego, dwadzieścia kilka minut i nieco ponad sześć kilometrów podróży mija nam bardzo szybko, czas spędzamy głównie na pokładzie. Obserwujemy zamykającą się „paszczę” i oddalający się brzeg, a potem przenosimy się na dziób, oglądając brzegi wyspy Muhu i mijający nas bliźniaczy prom. Chłopcy zapytani o to, co najbardziej podobało im się na promie, odpowiadają, że toaleta, a dokładnie ręczniki papierowe wysuwane na ruch ręki i specyficzne promowe spuszczanie wody w sedesie… Jak widać dla każdego coś miłego!

Czekamy na przeprawę promową na Wyspę Muhu.

Czekamy na przeprawę promową na Wyspę Muhu.

Rzut oka na Bałtyk w Virtsu.

Rzut oka na Bałtyk w Virtsu.

Ooo, płynie nasz prom!.

Ooo, płynie nasz prom!.

Prom otwiera paszczę i wypluwa samochody - ale czad!.

Prom otwiera paszczę i wypluwa samochody – ale czad!.

Ten wiatr na twarzy...

Ten wiatr na twarzy…

Zaglądamy na górny pokład.

Zaglądamy na górny pokład.

Nasz cel - Saaremaa.

Nasz cel – Saaremaa.

W siną dal, w siną dal...

W siną dal, w siną dal…

Staramy się dość szybko dotrzeć na Saaremę, więc na Muhu zatrzymujemy się tylko po to, żeby zrobić kilka zdjęć XIV-wiecznego romańsko-gotyckiego kościoła św. Katarzyny z Muhu, pięknej pamiątki po czasach, kiedy na wyspie panowali Krzyżacy. Dalej kierujemy się ku największej osobliwości dzisiejszej wyprawy, krateru po upadku meteorytu w Kaali. Na miejscu jest spory bezpłatny parking, restauracja, sklep z pamiątkami i małe muzeum. My jednak idziemy prosto do krateru, który jest naprawdę spektakularny. Ma ponad 100 m średnicy i około 20 m głębokości, a dodatkowo jego wnętrze wypełniają pięknie zielone wody jeziorka o wdzięcznej nazwie „grób słońca”. Jeziorko jest o tej porze roku dość płytkie, ale i tak wrażenia są niezapomniane. W okolicy jest jeszcze kilka mniejszych kraterów, ale dyscyplinowani marszrutą na dzisiaj, jedziemy dalej.

Kosciół Św. Katarzyny z Muhu (XIV), Liiva. Nie ma dzwonnicy.

Kosciół Św. Katarzyny z Muhu (XIV), Liiva. Nie ma dzwonnicy.

Grobla łącząca wyspy Muhu i Saaremę.

Grobla łącząca wyspy Muhu i Saaremę.

Kaali - zbliżamy się do krateru po upadku meteorytu.

Kaali – zbliżamy się do krateru po upadku meteorytu.

Krater po upadku meteorytu w Kaali.

Krater po upadku meteorytu w Kaali.

Niedługo po 12:00 docieramy do głównego miasta SaaremyKuressaare. Naszym głównym celem jest najlepiej zachowana w Estonii średniowieczna budowla: XIV-wieczny zamek biskupi. Mieszczące się w nim Muzeum Regionalne Saaremaa jest dla nas ciekawe głównie ze względu na to, że pokazuje autentyczne, świetnie zachowane wnętrza zamkowe. Można pomyszkować po schodach, korytarzach i innych zakamarkach. Po drodze spotykamy fajną, nieco straszną niespodziankę: okazuje się, że schody na „Watchtower” kończą się w ciemności, a z położonego obok ślepego korytarza nagle rozlega się ryk głodnego lwa, czekającego w lochu na kolejnego skazańca. Zaciekawia nas też ekspozycja z czasów komunistycznych, umieszczona w innej wieży. Nie dajemy już rady zwiedzić, podobno interesującej, wystawy przyrodniczej, ale zaglądamy jeszcze do piwnicy, by zobaczyć tajemniczy szkielet zamurowanego w zamku kilka wieków wcześniej hiszpańskiego inkwizytora, który zakochał się w tutejszej piękności… Jest więc i prawdziwa tajemnicza historia…

Zamek biskupi (XIV) w Kuressaare.

Zamek biskupi (XIV) w Kuressaare.

Najlepiej zachowana średniowieczna warownia w Estonii.

Najlepiej zachowana średniowieczna warownia w Estonii.

Krata broniąca wejścia do zamku robi wrażenie.

Krata broniąca wejścia do zamku robi wrażenie.

Na zamkowym dziedzińcu.

Na zamkowym dziedzińcu.

Białogłowa uwodzi inkwizytora.

Białogłowa uwodzi inkwizytora.

Gotyk w pełnej krasie.

Gotyk w pełnej krasie.

Średniowieczne wnętrza zamku w Kuressaare.

Średniowieczne wnętrza zamku w Kuressaare.

Średniowieczne wnętrza zamku w Kuressaare.

Średniowieczne wnętrza zamku w Kuressaare.

Czasami jest naprawdę stromo.

Czasami jest naprawdę stromo.

Oglądamy wystawę prezentującą historię Saaremy.

Oglądamy wystawę prezentującą historię Saaremy.

To to musiało fajnie pływać.

To to musiało fajnie pływać.

A to ta nowsza historia.

A to ta nowsza historia.

Teraz już można się śmiać.

Teraz już można się śmiać.

Wchodzimy na galeryjkę obronną.

Wchodzimy na galeryjkę obronną.

Pikk Hermann.

Pikk Hermann.

Rekonstrukcja szkieletu zakochanego inkwizytora.

Rekonstrukcja szkieletu zakochanego inkwizytora.

Po tych wszystkich przygodach podjeżdżamy do centrum miasta i wyszukujemy niezłą pizzerię (dzieciaki ciągle dopraszają się o pizzę). Chłopcy są już bardzo zmęczeni – rano zbudziliśmy ich znacznie wcześniej niż zwykle, więc dziś już odpuszczamy sobie kąpiel (oficjalnie za karę za faktycznie nie najlepsze zachowanie w pizzerii, a tak naprawdę z rozsądku…). W czasie oczekiwania na obiad M. fotografuje okolicę, m.in. dawny ratusz i dom w stylu hanzeatyckim (oba z 2. połowy XVII w.) oraz ładne budynki przy ul. Lossi (przy której też znajduje się nasza pizzeria). Na koniec podjeżdżamy w okolice portu w Kuressaare, by utrwalić pomnik wyspiarskiego bohatera – olbrzyma Suur Tõlla i jego żony Piret.

Rynek w Kuresssaare, barokowy (XVII) ratusz w tle.

Rynek w Kuresssaare, barokowy (XVII) ratusz w tle.

Dom z czasów Hanzy - dawna waga.

Dom z czasów Hanzy – dawna waga.

Saremski Suur Töll i jego żona Piret.

Saremski Suur Töll i jego żona Piret.

Chłopcy zasypiają błyskawicznie po wejściu do samochodu, a my wtedy spokojnie objeżdżamy pozostałe atrakcje. Podjeżdżamy do miejscowości Angla, gdzie zachowało się ostatnie na wyspie duże skupisko wiatraków. Na tym niewielkim wzgórzu stoi ich aż pięć (i nie jest to skansen, tylko ich naturalne położenie!) Warto dodać, że na Saaremie było kiedyś podobno aż 800 wiatraków! Nie na darmo wiatrak jest nadal często używanym symbolem tej wyspy. Na koniec, już na wyspie Muhu, jedziemy jeszcze do miejscowości Koguva. To prawdziwy żywy skansen z kamiennymi domkami pokrytymi strzechą, otoczonymi płotami z kamieni porośniętych mchem, na których leżą łodzie rybackie, jakby właśnie suszyły się po ostatnim połowie… Cudo!

Słynne wiatraki z Saaremy (miejscowość Angla).

Słynne wiatraki z Saaremy (miejscowość Angla).

Słynne wiatraki z Saaremy (miejscowość Angla).

Słynne wiatraki z Saaremy (miejscowość Angla).

Koguva - stara wioska rybacka - tu czas się zatrzymał.

Koguva – stara wioska rybacka – tu czas się zatrzymał.

Koguva - stara wioska rybacka - tu czas się zatrzymał.

Koguva – stara wioska rybacka – tu czas się zatrzymał.

Koguva - stara wioska rybacka - tu czas się zatrzymał.

Koguva – stara wioska rybacka – tu czas się zatrzymał.

Koguva

Koguva

Koguva

Koguva

Dalej już ponowna przeprawa promem. Tym razem spędzamy ją na krytym pokładzie, a główną atrakcją dla chłopców jest kącik zabaw z klockami i jeździkiem – zygzakiem McQuinnem… My w tym czasie krzepimy się kawą, a potem ruszamy dalej. Ok. 18:40 jesteśmy już na miejscu, „w naszej Aasie”.

Wracamy promem do Virtsu.

Wracamy promem do Virtsu.

Mamo, zrobiłem flagę Litwy!.

Mamo, zrobiłem flagę Litwy!.

Jak na dzień, podczas którego spędziliśmy w samochodzie ponad 6 godzin, i tak udało nam się wszystko naprawdę sprawnie. Nie udało nam się zaliczyć jeszcze kilku ciekawych miejsc (np. dwóch latarni położonych na krańcach Saaremy), ale nie można mieć wszystkiego. Polecamy wyprawę na wyspy w zwykły dzień, gdyż znając zacięcie Estończyków do weekendowych wyjazdów poza miasto, można się spodziewać kolejek do promów:)

Wieczór przemiły i ciepły, chłopcy biegają przed domkiem (i zajmują się m.in. wystrzeliwaniem jarzębinek z naszej zepsutej pompki), R. jak co dzień dzielnie rozpala nam ogień w palenisku grzejącym saunę i ciepłą wodę.

 

8 sierpnia 2013, czwartek

Upał i centralna lampa, 30 stopni

Przepiękna pogoda i znużenie po wczorajszej wyprawie skłaniają nad do zaplanowania lżejszego dnia, którego centralnym punktem byłoby plażowanie. Wybieramy się na plaże na południe od Pärnu.

W drodze udaje się nam jeszcze zaliczyć jedną super atrakcję – ścieżkę turystyczną po najwyższych, osiągających nawet 35 metrów wysokości, wydmach w krajach Bałtyckich. Parkujemy na leśnym parkingu niedaleko miejscowości Rannametsa. Urządzono tu bardzo ciekawą ścieżkę przyrodniczą, obfitującą we wspaniałe widoki na morze, nadmorskie wydmy i sąsiadujący z nimi zabagniony teren. Najpierw wspinamy się na jedną z zalesionych wydm. Ścieżka zaskakuje profesjonalnym przygotowaniem – wejście na wydmy umożliwiają porządne drewniano-metalowe schodki, urządzono też fantastyczne miejsce odpoczynku z przygotowanym paleniskiem, narąbanym drzewem (była nawet siekiera) i toaletą w estetycznym drewnianym domku. Nic nie zostało zniszczone, połamane, zaśmiecone, aż miło popatrzeć. Po wspięciu się na wydmę przechodzimy na drugą stronę Vii Baltiki i spacerujemy po drugiej, znacznie dłuższej części ścieżki. Niestety, nie mamy czasu, by przejść się częścią „bagienną”, wiodącą drewnianymi kładkami do malowniczych jeziorek, ale udaje nam się dojść do fantastycznej wieży widokowej. Wysoka na niemal 20 m konstrukcja (punkt widokowy znajdujący się 50 m n.p.m.) umożliwia podziwianie rozległej panoramy – z jednej strony Bałtyk schowany za pasem wydm, z drugiej strony bagna. Chłopakom też się podoba (choć Sebuś marudzi trochę na upale) – zawsze chętnie wchodzili na wieże, a tym razem wzięli ze sobą maskotkę – Pupila, któremu ciągle przydarzały się jakieś straszne przygody (w końcu spadł z wieży i okropnie się połamał).

Wydmy w okolicy Rannametsa.

Wydmy w okolicy Rannametsa.

To miejsce odpoczynku dostępne dla wszystkich!.

To miejsce odpoczynku dostępne dla wszystkich!.

Ścieżka przyrodnicza po wydmach.

Ścieżka przyrodnicza po wydmach.

Wieża widokowa w okolicy Rannametsa.

Wieża widokowa w okolicy Rannametsa.

Weszliśmy na szczyt.

Weszliśmy na szczyt.

Widok na bagna i kładki ścieżki przyrodniczej.

Widok na bagna i kładki ścieżki przyrodniczej.

Po miłym leśnym spacerze kierujemy się już prosto nad morze. Wybieramy plażę w miejscowości Kabli. To wieś rozmiarem przypominająca nasze Gąski, choć – podobnie jak całe tutejsze wybrzeże – dużo mniej zaludniona przez turystów i zachowująca autentyczność – wygląd nadmorskiej wsi bez hoteli, straganów z pamiątkami i całego tego kolorowego i hałasującego szaleństwa. Mimo to na swój sposób czuć nowoczesność. Podobnie jak w innych estońskich miejscowościach, jest tu np. miejsce publicznego, otwartego dla wszystkich za darmo dostępu do Internetu. Sama plaża tez jest bardzo przyjemna, a na nasze potrzeby – znakomita. Jest urokliwa wieża ratowników, przebieralnia, drewniana łódź ukryta w trzcinach, falochron z głazów narzutowych. Chłopcy cieszą się długą płycizną i niewiarygodnie ciepłą wodą. Naprawdę nie spodziewaliśmy się, że morze w Estonii może być aż tak ciepłe! Nawet M. wchodzi do wody bez żadnych barier, zupełnie jak byśmy byli nad Morzem Śródziemnym. Nie możemy tylko spokojnie popływać, bo pod wodą czają się ogromne głazy, których w ogóle nie widać. Całe popołudnie pławimy się wesoło, a chłopcy mają raj.

Wieża ratowników w Kabli.

Wieża ratowników w Kabli.

Plaża w Kabli.

Plaża w Kabli.

Kabli - jest bosko.

Kabli – jest bosko.

Kabli - jest bosko.

Kabli – jest bosko.

Głazy w funkcji falochronu.

Głazy w funkcji falochronu.

Plaża w Kabli.

Plaża w Kabli.

Wracając, robimy ostatnie już małe zakupy spożywcze w miejscowości Kilingi-Nõmme. Dziś nie udało nam się zjeść na wycieczce, więc po powrocie do domku szybko pichcimy proste danie z kluchami, kiełbachą i żółtym serem. Po całym aktywnym dniu smakuje doskonale.

Tak chłopcy rozpoczynali dzień.

Tak chłopcy rozpoczynali dzień.

A tak skończyli.

A tak skończyli.

Wieczorny spacer - gospodarstwo naszych gospodarzy.

Wieczorny spacer – gospodarstwo naszych gospodarzy.

9 sierpnia 2013, piątek

Trochę chłodniej, ale nadal miła pogoda, do 27 st. C

Wyprawa do piaskowych jaskiń i na Suur Munamägi

Dzisiaj odwiedzamy południowo-wschodni kraniec Estonii. Według planu naszym pierwszym celem miał być najwyższy szczyt Estonii, ale nasza nawigacja wyprowadziła nas w pole i w końcu zmieniliśmy kolejność atrakcji.

Po pokonaniu blisko … 200 km docieramy do miejscowości Piusa, gdzie znajdują się jaskinie piaskowe – prawdziwy ewenement. Wbrew nazwie sugerującej naturalne pochodzenie, są one wytworem człowieka i to stosunkowo „młodym”. Są to wyrobiska po kopalni… piasku! Na początku XX wieku biały piasek, niezbędny do produkcji szkła, był na tutejszych ziemiach rarytasem, sprowadzanym aż z Niemiec! W związku z tym w okresie od 1922 do 1966 r. wydobywano tutejszy piasek, który właśnie w znacznej części posiadał tę najcenniejszą barwę. Stopniowo powstały całe labirynty i systemy jaskiń. Po zaprzestaniu wydobycia jaskinie stały się wspaniałym siedliskiem dla nietoperzy, obecne zimuje tu ich nawet ponad 5 tysięcy.

Do niedawna podobno zwiedzanie odbywało się za darmo, bez przewodnika. Obecnie powstało tu całe nowe centrum turystyczne z fajnym placem zabaw na zewnątrz i miejscem z piaskiem do zabawy wewnątrz, salą kinową i kawiarnią. Niestety, wszystkie dodatkowe punkty programu trochę wydłużają nam zwiedzanie; musimy też czekać 20 minut na projekcję filmu o nietoperzach i innych przyrodniczych osobliwościach okolicy (na szczęście w wersji anglojęzycznej, a nie estońskiej:)). Potem jeszcze chwilę czekamy na wyjście poprzedniej grupy z jaskiń, żeby dziewczyna obsługująca kasę mogła nam i jeszcze dwojgu innych turystów opowiedzieć o jaskini po angielsku (musiała zostać zmieniona przez drugą przewodniczkę). Było jednak warto, bo wrażenia są jak z prawdziwej jaskini – temperatura zaledwie 9 stopni. Do tego widoki (i zdjęcia) piękne, a i opowieść o kopalni ciekawa. Chłopcy mogli grzebać się w piasku, który leżał pod nogami, więc jakoś znieśli to tureckie kazanie (bo oczywiście nie rozumieją nic po angielsku). Bardzo też podobało im się na dawnym wyrobisku po wydobyciu piasku, gdzie podeszliśmy na koniec. Wygląda ono jak kawałek pustyni, z miejscami wystającymi fragmentami zbitej „skały” piaskowej, dodatkowo w różnych kolorach. Tym kolorowym piaskiem można było dzięki zawartym w nim minerałom świetnie „wymalować” sobie ręce na czerwono. Musiało się podobać!

Piusa, jaskinie piaskowe - budynek główny.

Piusa, jaskinie piaskowe – budynek główny.

Wahadełko rysujące po piasku to świetna zabawka.

Wahadełko rysujące po piasku to świetna zabawka.

Czekamy na projekcję filmu o jaskiniach piaskowych.

Czekamy na projekcję filmu o jaskiniach piaskowych.

Oglądając film, testujemy krzesła wykonane z różnego drewna.

Oglądając film, testujemy krzesła wykonane z różnego drewna.

Podchodzimy pod wejście do jaskiń.

Podchodzimy pod wejście do jaskiń.

Wejście do jaskiń piaskowych w Piusie.

Wejście do jaskiń piaskowych w Piusie.

Piusa, jaskinie piaskowe.

Piusa, jaskinie piaskowe.

Piusa, jaskinie piaskowe.

Piusa, jaskinie piaskowe.

Piusa, jaskinie piaskowe.

Piusa, jaskinie piaskowe.

Chłopaki mają tu wielka piaskownicę.

Chłopaki mają tu wielka piaskownicę.

Idziemy wzdłuż częściowo zawalonych wyrobisk.

Idziemy wzdłuż częściowo zawalonych wyrobisk.

Dochodzimy do prawdziwej Sahary.

Dochodzimy do prawdziwej Sahary.

Piasek może mieć wiele kolorów.

Piasek może mieć wiele kolorów.

Piusa - można się poczuć jak ptak.

Piusa – można się poczuć jak ptak.

Piasek ma wiele kolorów - sprawdziliśmy na własnej skórze.

Piasek ma wiele kolorów – sprawdziliśmy na własnej skórze.

Oto prawdziwie naturalny plac zabaw.

Oto prawdziwie naturalny plac zabaw.

Ruszamy dalej, prowadzeni przez nawigację przez znaczną część trasy lokalnymi szutrówkami, po których dzisiaj co chwilę śmigają wielkie TIR-y, pędzące po ok. 90 km/h i wznoszące gigantyczne chmury pyłu (chwilami dosłownie nic nie było widać). Estońscy kierowcy w ogóle jeżdżą po tych szutrówkach dość śmiało, właściwie tak samo szybko jak po asfaltowych drogach, ale dzisiaj te TIR-y pobiły chyba wszelkie rekordy…!

Mocno zgłodniali, dojeżdżamy do miejscowości Haanja, na parking pod Suur Munamägi, najwyższe (318 m n.p.m.) wzniesienie Estonii (a jednocześnie wszystkich krajów bałtyckich). Zaczynamy od wizyty w tutejszym kohviku, czyli kawiarni, która w Estonii zwykle oferuje też możliwość zjedzenia jakiegoś dania obiadowego. Dużego wyboru nie ma, na dodatek nie ma też toalety, co powoduje pewne komplikacje ze sprawami toaletowymi chłopców… Zamawiamy to, co jest, czyli zupę warzywną (z ziemniakami i szynką) i wieprzowinę z pieczonymi ziemniaczkami. Głodni nie marudzimy, tylko zjadamy i pokrzepieni ruszamy na szczyt. „Wspinaczka” po betonowych schodkach trwa najwyżej 10 minut. Na szczycie obowiązkowe zdjęcia jako dokumentacja do Korony Europy, a potem oczywiście dalsza wspinaczka na dawną wieżę ciśnień, przerobioną na wieżę widokową. Można nawet wjechać windą, ale my ze względów honorowych (przy okazji nieco obniżając cenę biletów…) wchodzimy na górę po schodach. Widok jest wart wysiłku – dookoła prawdziwe morze drzew – piękne ogromne pofałdowane tereny Parku Narodowego Haanja porośnięte lasami, z prześwitującymi spomiędzy wzgórz jeziorami – bardzo przyjemne dla oka!

Wchodzimy na Suur Munamägi - najwyższy szczyt Estonii.

Wchodzimy na Suur Munamägi – najwyższy szczyt Estonii.

'Wspinaczka' zajmuje całe 5 minut.

'Wspinaczka’ zajmuje całe 5 minut.

Ale stokrota!.

Ale stokrota!.

W Haanji nie można się nudzić.

W Haanji nie można się nudzić.

Suur Munamägi (318 m n.p.m.) - najwyższy szczyt Estonii.

Suur Munamägi (318 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Estonii.

Wspinamy się na dawna wieżę ciśnień.

Wspinamy się na dawną wieżę ciśnień.

Wspinamy się na dawna wieżę ciśnień.

Wspinamy się na dawną wieżę ciśnień.

Punkt widokowy na Suur Munamägi.

Punkt widokowy na Suur Munamägi.

Wokół wielka zieleń - widok z wieży na Suur Munamägi.

Wokół wielka zieleń – widok z wieży na Suur Munamägi.

Na dachu Estonii.

Na dachu Estonii.

Na dachu Estonii.

Na dachu Estonii.

Po tych wszystkich atrakcjach robi się już na tyle późno (16:40), że rezygnujemy z zaplanowanej kąpieli na miejskiej plaży w Võru, stolicy regionu, i ruszamy prosto do domu. Chłopcy zresztą praktycznie od razu zasypiają w samochodzie, więc i tak z kąpieli byłyby nici… Nasz dzisiejszy czas to 9 godzin (od 10:00 do 19:00), w tym ponad 5 godzin i prawie 400 km przejazdów.

Południowy-wschód Estonii to bardzo ciekawy rejon, można by spędzić tutaj ze trzy dni, niestety dystans dzielący nas od tego miejsca spowodował, że wybraliśmy tylko najbardziej spektakularne atrakcje. Również dla Estończyków to ważne miejsca, bo w Võru mieszkał i tworzył Kreutzwald, autor Kalevipoeg – estońskiej epopei i symbolu tożsamości narodowej. Okolica obfituje w piękne jeziora, wzgórza i bagna, jest wiele ścieżek turystycznych, szlaków rowerowych i narciarskich. W Vana Vastselina są ruiny krzyżackiej twierdzy, a wschodnie krańce regionu zamieszkuje oryginalna grupa etniczna – Setowie, ze swoją zupełnie odmienną kulturą i tradycją… Dla każdego coś miłego!

10 sierpnia 2013, sobota

Pochmurno i małe przelotne deszcze, 21 stopni

Na dzień pożegnalny wybieramy bardzo spokojną i odprężającą wycieczkę – kierujemy się do położonego niedaleko nas Parku Narodowego Soomaa. Park powstał w latach 90. w celu ochrony unikatowych podmokłych ekosystemów (największy obszar bagienny w Estonii). Regularnie powtarzające się tu powodzie (nazywane tu nawet „piątą porą roku”) wpłynęły na rozpowszechnienie bagien, mokrych łąk i umożliwiły rozkwit roślinności bagiennej.

Od skrętu w Kopu stan dróg gwałtownie się zmienia – znika asfalt, a pojawiają się szutrówki. Po chwili nasz samochód wygląda jak po świeżych opadach śniegu. Pierwszy raz zatrzymujemy się przy „łacińskiej” (Läti) wieży widokowej. Niestety, wieża jest aktualnie w trakcie remontu i nie możemy wejść na górę, by obejrzeć bardziej rozległą panoramę. W związku z tym wsiadamy do samochodu i podjeżdżamy pod centrum informacyjne parku narodowego w Kõrtsi-Tőramaa. Położona w pobliżu ścieżka edukacyjna „Śladami bobra” jest zamknięta (remont), ale miła pani proponuje nam inną, znajdującą się niedaleko ścieżkę. W centrum informacji jest zresztą mnóstwo mapek i broszurek, więc na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie. Oglądamy z chłopcami niewielką wystawę przyrodniczą (której najciekawszym eksponatem jest autentyczna haabja – łódź wydrążona z pnia topoli, tradycyjnie używana tu w czasie powodzi). Ukoronowaniem naszej wycieczki do PN Soomaa jest spacer po prowadzącej przez bagienny obszar ścieżce przyrodniczej (opatrzonej numerem 1 i zaczynającej się za Riisą). Pokonanie podmokłych terenów umożliwiają drewniane kładki ułożone wzdłuż całej trasy (nasza część była nawet przystosowana dla niepełnosprawnych). Te właśnie kładki są największą atrakcją dla chłopaków – odgrywają rolę „torów” i sprawiają, że ciuchcia Tymuś i ciuchcia Sebuś chętnie i szybko suną przodem. Cały spacer zajmuje nam około godziny. Obejście całej trasy wymagałoby przejścia dystansu ok. trzykrotnie dłuższego, ale ze względu na niepewną pogodę i ograniczone możliwości Sebusia zdecydowaliśmy się dojść tylko do niewielkiego jeziorka i wrócić wzdłuż rzeki Navesti z powrotem.

Dzisiejsza wycieczka była nadzwyczaj miła i odprężająca – idealna przed jutrzejszą dłuuugą podróżą. Chętnie patrzyliśmy na roślinność bagienną (interesującą też dla Tymusia, który zresztą spontanicznie powiedział na początku trasy: „Jak ja lubię tak być gdzieś w naturze”), udawaliśmy z chłopcami, że jesteśmy olbrzymami – karłowate drzewa iglaste stanowiły idealną scenerię dla takich zabaw. Szkoda, że nie udało nam się wybrać na dłuższą wycieczkę na bagno Kuresoo – ale może to i dobrze opuszczać jakieś miejsce z lekkim poczuciem niedosytu.

Park Narodowy Soomaa.

Park Narodowy Soomaa.

Wieża obserwacyjna.

Wieża obserwacyjna.

Punkt informacyjny PN Soomaa.

Punkt informacyjny PN Soomaa.

Oglądamy ekspozycję przyrodniczą.

Oglądamy ekspozycję przyrodniczą.

Haabja i żuraw.

Haabja i żuraw.

Można też się pobawić.

Można też się pobawić.

Zasięgi ,,piątej pory roku''...

Zasięgi ,,piątej pory roku”…

W Parku Narodowym Soomaa.

W Parku Narodowym Soomaa.

Wejście na ścieżkę przyrodniczą.

Wejście na ścieżkę przyrodniczą.

Po kładkach przez obrzeża bagna Kuresoo.

Po kładkach przez obrzeża bagna Kuresoo.

Po kładkach przez obrzeża bagna Kuresoo.

Po kładkach przez obrzeża bagna Kuresoo.

Po kładkach przez obrzeża bagna Kuresoo.

Po kładkach przez obrzeża bagna Kuresoo.

Po kładkach przez obrzeża bagna Kuresoo.

Po kładkach przez obrzeża bagna Kuresoo.

Małe co nieco na bagnach.

Małe co nieco na bagnach.

Karłowate drzewa na bagnach.

Karłowate drzewa na bagnach.

Czy to kamień, czy roślina.

Czy to kamień, czy roślina.

Jeziorko na bagnach.

Jeziorko na bagnach.

A teraz do lasu.

A teraz do lasu.

W Parku Narodowym Soomaa.

W Parku Narodowym Soomaa.

Na obiad podjeżdżamy do miejscowości Jõesuu. W Internecie wyczytaliśmy, że jest tam karczma, w której można zjeść ciepły posiłek. Karczma rzeczywiście jest, i to jaka fajna! Taka autentyczna, nieplastikowa, cudownie prowincjonalna. Najadamy się we czworo jak bąki i płacimy niecałe 15 Euro. Po obiedzie idziemy zobaczyć most wiszący w Jõesuu – najdłuższy w całej Estonii. Widok mostu przerasta nasze oczekiwania. Most rzeczywiście wisi – drewniana, ponad 60-metrowa konstrukcja jest podtrzymywana przez grube stalowe liny i dynda w powietrzu. Po wejściu na most rusza się on na wszystkie strony – przechodzi się na drugą stronę z duszą na ramieniu. Wrażenia niezapomniane; nie musimy też pisać, jak bardzo ta atrakcja podobała się chłopcom.

Pub - Karczma w Joesuu.

Pub – Karczma w Joesuu.

Pub - Karczma w Joesuu.

Pub – Karczma w Joesuu.

Najdłuższy wiszący most w Estonii - Joesuu.

Najdłuższy wiszący most w Estonii – Joesuu.

Najdłuższy wiszący most w Estonii - Joesuu.

Najdłuższy wiszący most w Estonii – Joesuu.

Najdłuższy wiszący most w Estonii - Joesuu.

Najdłuższy wiszący most w Estonii – Joesuu.

Widok z mostu.

Widok z mostu.

W drodze powrotnej mamy niezłego stresa z powodu pustego baku. Już od początku dnia jechaliśmy na rezerwie, stacji w Jõesuu nie było (a liczyliśmy na nią), więc jechaliśmy do Pärnu, czekając tylko tej pięknej chwili, kiedy samochód rozkraczy się nam na środku drogi. Na szczęście do tego nie doszło, choć po dojechaniu na stację okazało się, że zostało nam tylko 1,5 l paliwa w baku.

Po południu, chcąc nie chcąc, zabieramy się za pakowanie. Chłopaki jeszcze myją naszą brykę (która po naszych ostatnich dwóch wycieczkach jest tak brudna, jak chyba nigdy wcześniej w całej swojej historii), a na koniec idziemy jeszcze podziękować naszej pani gospodyni za przemiły tydzień.

11 sierpnia 2013, niedziela

Poranek chłodny i deszczowy, potem słońce i do 24 stopni

Powrót do domu

Długi dystans do pokonania (prawie 900 km) składnia nas do wyjechania o 5:00. Wstawanie jest koszmarne, ale potem nie żałujemy wczesnej pobudki. Pierwszy odcinek Via Balticą, do Rygi, jedzie się bardzo dobrze – jest pusto, tylko od czasu do czasu spotykamy na drodze zwierzęta – bociany, sarny i liska. Za Rygą droga staje się dużo bardziej ruchliwa, a jazda jest nużąca (prawie cały czas prosto) i nieco męcząca. W dodatku chłopcy są niewyspani i drażliwi. Żeby rozładować atmosferę, urządzamy sobie trzy krótkie postoje: pierwszy – na położonym nad samym morzem parkingu na Łotwie (morze ozdobione ciężkimi chmurami było niezwykle malownicze), drugi – 150 km dalej, przy polnej drodze (którą przechodzimy się na krótki spacer i przy okazji widzimy blisko nas dwa piękne żurawie) i trzeci – na leśnym parkingu na Litwie (niezachęcającym do dłuższego odpoczynku).

Wracamy do domu. Łotewska plaża nad ranem.

Wracamy do domu. Łotewska plaża nad ranem.

Poranek na Bałtyku, Łotwa.

Poranek na Bałtyku, Łotwa.

Nasz drugi postój (jeszcze na Łotwie).

Nasz drugi postój (jeszcze na Łotwie).

Żurawie wzbiły się do lotu tuż przed nami.

Żurawie wzbiły się do lotu tuż przed nami.

Potem chłopcy zasypiają, a nam udaje się przeciągnąć aż do Suwałk. Tu nie możemy oprzeć się pokusie zajrzenia do Wigierskiego Parku Narodowego, z którym wiążą nam się jak najlepsze wspomnienia. Podjeżdżamy do Starego Folwarku, gdzie stosunkowo niedawno urządzono Muzeum Wigier – sześć lat temu, gdy ostatnio tu byliśmy, tego obiektu jeszcze nie było, oglądaliśmy tylko ekspozycję przyrodniczą w siedzibie WPN w Krzywem. To miło patrzeć, jak takie piękne tereny unowocześniają się, zmieniają i uatrakcyjniają dla turystów nie tylko z Polski.

Nowe muzeum jest nowoczesne, interaktywne i ciekawe dla dużych i małych. Chłopcom bardzo podoba się pomysłowo zaaranżowany  batyskaf, gdzie po zajrzeniu w bulaje można obejrzeć ryby – mieszkańców wigierskich jezior – bądź na filmach, bądź żywe, pływające w akwarium. Ciekawi ich również oglądanie skamielin przez szkło powiększające, odnajdywanie ptaków przy pomocy zapalających się światełek-podpowiedzi, czy oglądanie różnych eksponatów pod mikroskopem. My też z chęcią oglądamy wystawę. Najbardziej podoba nam się autentyczna dłubanka sprzed ponad 600 lat, ale też ciekawy jest model jęzora lodowca czy interaktywne ekrany, pozwalające wzbogacić wiadomości nt. flory i fauny WPN.

Obiad, już w Polsce (Stary Folwark).

Obiad, już w Polsce (Stary Folwark).

Muzeum Wigier w Starym Folwarku.

Muzeum Wigier w Starym Folwarku.

Zaczynamy od obejrzenia mieszkańców Wigierskiego PN.

Zaczynamy od obejrzenia mieszkańców Wigierskiego PN.

Chłopcom najbardziej podobały się wigierskie rybki.

Chłopcom najbardziej podobały się wigierskie rybki.

Pod szkłem powiększającym można obejrzeć skamieniałości.

Pod szkłem powiększającym można obejrzeć skamieniałości.

Przenosimy się do epoki łowców reniferów.

Przenosimy się do epoki łowców reniferów.

Epoka lodowcowa 2013.

Epoka lodowcowa 2013.

Największą atrakcją był batyskaf.

Największą atrakcją był batyskaf.

Trudno było chłopców stąd wyciągnąć.

Trudno było chłopców stąd wyciągnąć.

Tymo bul bul.

Tymo bul bul.

Dłubanka sprzed ponad 600 lat.

Dłubanka sprzed ponad 600 lat.

Wkraczamy do krainy ryb.

Wkraczamy do krainy ryb.

Łamigłówki przyrodnicze nie zawsze są łatwe.

Łamigłówki przyrodnicze nie zawsze są łatwe.

Na koniec naszej wizyty w Starym Folwarku idziemy z chłopcami na brzeg jeziora i odświeżamy w naszej pamięci niezwykle malowniczy widok na wigierski klasztor kamedułów wyłaniający się zza jeziora Wigry. Do zdjęć chętnie pozuje nam łabędź – to dodatkowa atrakcja dla chłopców. Ech, chętnie wrócimy w te tereny raz jeszcze…

Nad Jeziorem Wigry, Stary Folwark, w tle klasztor kamedułów.

Nad Jeziorem Wigry, Stary Folwark, w tle klasztor kamedułów.

Przerwa wydłuża nam się do ponad dwóch godzin (13:30-15:30; przed wizytą w muzeum jeszcze idziemy na obiad w tutejszym barze, przy okazji czego M. kompletnie zalewa się kawą i potem musi w toalecie przebierać się w wylosowane z torby z brudnymi ciuchami rzeczy:)), więc nie pozwalamy sobie na kąpiel w jeziorze (choć kąpielisko bardzo do niej zachęca) i ruszamy w dalszą podróż, tym razem już prosto (z jedną krótką przerwą) na Osęczyznę. Zostawiamy tam chłopców na działce z Dziadkami na ciąg dalszy wakacji, a sami późnym wieczorem wracamy do Warszawy z Regatką.