Gdynia część II – Gdańsk, Sopot i Puck

21.01.2015, środa

Pochmurno i przelotny śnieg z deszczem, ok. 1 st.

Ośrodek Kultury Morskiej w Gdańsku

Z racji utrzymującej się kiepskiej pogody wybieramy na dzisiaj kolejną zadaszoną atrakcję. Odpowiednio wyekwipowani (wyprawa z dojazdem zajmie nam ponad pięć godzin, więc niezbędne będzie karmienie, przewijanie, ściągania mleka itp…) ruszamy w drogę. Parkujemy na Podwalu Staromiejskim i szybciutko kierujemy się do celu, gdyż właśnie mija 12:00, a właśnie o pełnych godzinach są wejścia na najciekawszą, interaktywną ekspozycję Ośrodka Kultury Morskiej.

Uff… udało się! Wchodzimy na wystawę stałą „Ludzie-statki-porty”. Ta w pełni interaktywna ekspozycja po prostu zachwyca chłopców (i ich rodziców)! Na początek sterujemy żaglówkami i wielkim masowcem na sporym akwenie z prawdziwym wiatrem. Potem poznajemy kolejne sekrety świata powierzchni i głębi mórz oraz tajniki żeglugi. Wszystkiemu z wielkim zaciekawieniem przypatruje się Grześ – chyba najmłodszy zwiedzający dzisiejszego dnia.

Interaktywna wystawa Ludzie-Statki-Porty.

Interaktywna wystawa Ludzie-Statki-Porty.

Uczymy Grzesia wiązać węzły żeglarskie.

Uczymy Grzesia wiązać węzły żeglarskie.

Sebuś zachwyca się batyskafem, w którym ogląda zatopiony wrak, z zacięciem kręci też kołem sterowym, które obraca fragment podłogi z zachowaniem inercji jak na prawdziwej łodzi. Tymuś steruje symulatorem łodzi ratunkowej, z powodzeniem ratując rozbitka na otwartym morzu, a także zaciekawia się zagadnieniami ekologii morza. Ma również akurat odpowiedni wzrost, aby móc skorzystać ze zjazdu rękawem ratunkowym z wyższej kondygnacji budynku. Frajda że hej.

Wszyscy poznajemy zasadę działania sonarów, zaglądamy do szalupy ratunkowej, próbujemy załadować statki, nie doprowadzając przy tym do katastrofy (co wcale nie jest takie łatwe…), poznajemy rodzaje napędów statków i… jeszcze wiele innych sekretów morskiego świata!

Sebuś-nurek.

Sebuś-nurek.

Przygoda z batyskafem.

Przygoda z batyskafem.

Dzwon do nurkowania czy do chowania.

Dzwon do nurkowania czy do chowania.

Uwaga! Wszyscy do tratwy ratunkowej!.

Uwaga! Wszyscy do tratwy ratunkowej!.

Zapalamy kolejne latarnie polskiego wybrzeża.

Zapalamy kolejne latarnie polskiego wybrzeża.

Tymo podnosi ładunki.

Tymo podnosi ładunki.

Załadunek kontenerowca to nie taka łatwa sprawa.

Załadunek kontenerowca to nie taka łatwa sprawa.

Można samemu się podnieść!.

Można samemu się podnieść!.

System bloczków ułatwia podniesienie ładunku.

System bloczków ułatwia podniesienie ładunku.

To zdecydowanie najbardziej ekscytująca i najnowocześniejsza ekspozycja muzealna, jaką kiedykolwiek widzieliśmy. Zachęcamy wszystkich do jej obejrzenia! Nam udało się to poza sezonem, bez tłumów, co było dodatkowym atutem, bo w sumie na wystawie było z nami mniej niż 10 osób, a normalnie wchodzi do 55…

Godzina szybko mija, więc mimo poczucia niedosytu musimy opuścić wystawę. Udajemy się na zasłużony obiad w restauracji „Cała naprzód”, położonej na czwartym piętrze budynku OKM. Mają tu bardzo sympatyczną salę i pyszne jedzenie. Korzystamy więc z przyjemnej odmiany od naszego codziennego jadłospisu z restauracji na telefon.

Miejsce jest przyjazne dla dzieci, R. karmi więc Grzesia w krzesełku, M. ściąga mleko, a chłopcy… zmęczeni i pełni wrażeń grzecznie czekają na obiad i chętnie pałaszują spore porcje. Ceny są co prawda jest dwa razy wyższe niż w naszej telefonowej knajpce , ale lokalizacja w budynku OKM i widoki na Motławę i Ołowiankę z przycumowanym do niej „Sołdkiem” osładzają nam rachunek.

Rezygnujemy ze zwiedzania pozostałych ekspozycji, bo w pełnym składzie byłoby to trudne. Grześ i tak był super-grzeczny i z zaciekawieniem przyglądał się poczynaniom starszych braci, teraz potrzebował już jednak drzemki.

Wychodząc, podziwiamy jeszcze sam budynek Ośrodka Kultury Morskiej (stanowiącego część Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku). To bardzo udany architektonicznie budynek muzealny w Polsce, świetnie wkomponowany w pierzeję kamieniczek nad Motławą z prawie sześćsetletnim żurawiem tuż obok… To po prostu trzeba zobaczyć!

Nowoczesny budynek Centrum Kultury Morskiej.

Nowoczesny budynek Centrum Kultury Morskiej.

Centrum Kultury Morskiej - tuż obok zabytkowego żurawia.

Centrum Kultury Morskiej – tuż obok zabytkowego żurawia.

Skoro już jesteśmy w Gdańsku, postanawiamy pokazać chłopcom przepiękną starówkę. Ze względu na długi dojazd, kłopotliwy z Grzesiem, pewnie nie przyjedziemy już tutaj w czasie tego wyjazdu. Ucinamy sobie spacer bulwarem nad Motławą, zaglądając przez średniowieczne bramy w głąb kolejnych gdańskich uliczek i dalej przez Długi Targ i ul. Długą aż do Bramy Wyżynnej.

Zwracamy uwagę na detale pięknych kamienic, zbudowanych głównie w stylu holenderskiego renesansu lub manieryzmu. Nie zapominamy o średniowiecznym ratuszu, Dworze Artusa i XVII-wiecznej Fontannie Neptuna – w końcu to też symbole miasta. Potem już bocznymi uliczkami wracamy do samochodu, spoglądając jeszcze na manierystyczną Wielką Zbrojownię i największą świątynię w Polsce – XIV-wieczny kościół Mariacki.

Spacer po gdańskiej starówce. W tle kościół NMP.

Spacer po gdańskiej starówce. W tle kościół NMP.

Bulwar nad Motłwą.

Bulwar nad Motłwą.

Rzut oka z Zielonej Bramy na Długi Targ.

Rzut oka z Zielonej Bramy na Długi Targ.

Ratusz Głownego Miasta (XIV) i Fontanna Neptuna (pocz. XVII).

Ratusz Głownego Miasta (XIV) i Fontanna Neptuna (pocz. XVII).

Fontanna Neptuna (pocz. XVII).

Fontanna Neptuna (pocz. XVII).

Dwór Artusa (XIV, pocz. XVII przeb.).

Dwór Artusa (XIV, pocz. XVII przeb.).

Długim Targiem w stronę Złotej Bramy.

Długim Targiem w stronę Złotej Bramy.

Złota Brama (pocz. XVII).

Złota Brama (pocz. XVII).

Brama Wyżynna (XVI).

Brama Wyżynna (XVI).

Kościół NMP (XIV-XV) - największa świątynia w Polsce.

Kościół NMP (XIV-XV) – największa świątynia w Polsce.

Królestwo bursztynu.

Królestwo bursztynu.

Drogę powrotną wydłuża nasilający się ruch samochodowy. Chłopcy w samochodzie posnęli, a my jesteśmy trochę zmęczeni, ale bardzo zadowoleni, że w pełnym składzie udało nam się zrobić tak fantastyczną wycieczkę!

Nocny spacer na Molo Południowe

Po zregenerowaniu się i nakarmieniu Grzesia (niezmordowana M. cały czas jeszcze ściąga sześć razy dziennie mleko) ruszamy na spacer. Ze względu na późną porę i niezbyt sprzyjającą aurę nie oddalamy się zbytnio od naszego mieszkanka.

W ciemnościach sylwetki zacumowanych przy nabrzeżach „Błyskawicy” i wielkich polskich żaglowców wydają się jeszcze bardziej dostojne i budzą należny szacunek i podziw.

Wieczorny spacer. Nazwa kutra-restauracji nas urzekła.

Wieczorny spacer. Nazwa kutra-restauracji nas urzekła.

Niespodziewaną atrakcją jest otwarta brama na falochron Basenu Żeglarskiego. Nie marnujemy okazji i idziemy aż do zielonego światełka wskazującego wejście do portu jachtowego. Wszyscy lubimy takie spacerki!

Ogarnianie chłopców, zapisywanie wrażeń oraz segregowanie i opisywanie zdjęć zajmuje nam czas prawie do północy… Ale czegóż się nie robi dla takich pięknych wspomnień!

 

22.01.2015, czwartek

Słonecznie, ale chłodno, ok. 1-2 st.

Wycieczka do Sopotu

Sopot planowaliśmy zostawić na dzień ładnej pogody. Rano sprawdzamy modele ICM, wyglądamy za okno – jest dobrze: jedziemy!

Na miejscu od razu zauważamy, jak wiele zmieniło się przez 9 lat, odkąd byliśmy tu ostatni raz. Po pierwsze: można zaparkować na jednym z dużych miejskich parkingów. Po drugie: zupełnie przebudowano połączenie Monciaka z wejściem na molo: powstał duży plac z ruchem samochodowym puszczonym dołem, wyrosły też duże, reprezentacyjne budynki: budynek usługowy Domu Zdrojowego i przylegający do niego Hotel Sheraton. Zrobiło się bardzo wielkomiejsko, choć dużo mniej kameralnie.

Zaczynamy od spaceru po oszronionym molo. Niebo jest cudownie błękitne, ślicznie kontrastuje z bielą balustrad i ławek, morza szum, ptaków śpiew, no po prostu cudownie. Chłopakom najbardziej podoba się zabawa kawałkami lodu, które wydłubują z oblodzonych desek. Grześ śpi, nieświadomy pięknych okoliczności przyrody. Idziemy do samego końca, wyglądamy na morze i wracamy.

Dom Zdrojowy w Sopocie.

Dom Zdrojowy w Sopocie.

Budynek szpitala reumatologicznego z 1903 r.

Budynek szpitala reumatologicznego z 1903 r.

Wizytówka Sopotu...

Wizytówka Sopotu…

Molo w Sopocie.

Molo w Sopocie.

Molo w Sopocie.

Molo w Sopocie.

Szkrzydlaci kuracjusze.

Szkrzydlaci kuracjusze.

Grand Hotel.

Grand Hotel.

Marina przy molo.

Marina przy molo.

Widok z spopockiego molo na Klif Orłowski.

Widok z spopockiego molo na Klif Orłowski.

Główne zajęcie Sebusia.

Główne zajęcie Sebusia.

Przy wyjściu z mola stoją samochody-kusiciele – Sebuś wysępia od nas 10 zł na kilkuminutową przejażdżkę. A co, niech dziecko ma atrakcję, nie będziemy go katować samym podziwianiem widoków (Tymo oczywiście od razu upomina się o „swoje” 10 zł, za które niedługo potem kupuje sobie piękną pamiątkową muszlę).

Sebuś naciągnął nas na przejażdżkę pseudoquadem.

Sebuś naciągnął nas na przejażdżkę pseudoquadem.

Następny punkt programu to wizyta w sopockiej latarni morskiej. Ze względu na niewielki zasięg światła obiekt nie pełni już swojej funkcji, nie mniej jednak pozostaje fantastycznym punktem widokowym na sopockie wybrzeże. Molo prezentuje się z góry szczególnie pięknie. Chłopaki na jednym oddechu wbiegają na samą górę (Tymo naliczył 136 schodków), a na zejściu dostają pamiątkowe certyfikaty z odpowiednimi pieczątkami. Jak miło!

Latarnia morska w Sopocie.

Latarnia morska w Sopocie.

Na latarnię.

Na latarnię.

Widok ze szczytu latarni.

Widok ze szczytu latarni.

Rzut oka na Monciak.

Rzut oka na Monciak.

Teraz pora na dół.

Teraz pora na dół.

Co robi przeciętny turysta po obejrzeniu mola? Idzie na główny deptak Sopotu, czyli na ul. Bohaterów Monte Cassino. I my zachowujemy się tym razem zupełnie typowo. Spacerujemy w górę, mijając po lewej stronie neogotycki kościół św. Jerzego. Oczywiście robimy też obowiązkowe zdjęcie przy Krzywym Domku. Nie wypowiadamy się na temat architektonicznych walorów budynku, ale jedno możemy powiedzieć na pewno: dzieciom bardzo się podoba. Sebuś prosi nas nawet, by zajrzeć do środka i sprawdzić, czy wewnętrzne ściany również są powykrzywiane.

Obowiązkowe zdjęcie... Krzywy domek.

Obowiązkowe zdjęcie… Krzywy domek.

Monciak w styczniu. W tle neogotycki kościół św. Jerzego.

Monciak w styczniu. W tle neogotycki kościół św. Jerzego.

Spacer przerywamy przerwą na obiad w restauracji Pinokio. Wypatrzyli ją chłopcy – widać nazwa dla dzieci okazała się chwytliwa – Sebuś nawet wyśpiewywał na cały głos: „idziemy do Pinokia – chrum chrum!” Dla nas przerwa na obiad relaksem nie jest – jednemu nie smakuje to, drugi nie chce tamtego, trzeciego trzeba nakarmić, w przerwie ściągnąć mleko i jeszcze samemu zjeść tak, żeby nie nabawić się niestrawności… – ale mimo wszystko wychodzimy ogrzani, pokrzepieni i z chęcią na długi spacer wzdłuż morza.

Jeszcze raz przechodzimy Monciaka i schodzimy na plażę przy molo. Najpierw idziemy w prawo, w stronę zabytkowych drewnianych Łazienek Południowych (pocz. XX w.). Cały czas towarzyszą nam liczne łabędzie, natrętnie żebrzące o jedzenie od spacerowiczów. Potem przechodzimy pod molo, wśród masywnych bali podtrzymujących konstrukcję (co tam spacer górą, wizyta pod molo to dopiero atrakcja dla dzieciaków!) i idziemy w lewo, wzdłuż Parku Północnego z nowszym budynkiem Łazienek Północnych. Przed nami ciągle majaczy mała sylwetka molo w Gdyni-Orłowie i to ona nasuwa nam do głowy pewien pomysł – a może by zrobić sobie dłuższy spacer i przejść plażą od Sopotu aż do Gdyni? Plaża jest naprawdę przepiękna i nogi same niosą do przodu. Dzielimy się tym pomysłem z chłopcami, którzy zgadzają się bez namysłu. Więc cała naprzód! Plan jest następujący: R. z Grzesiem idzie z nami ok. 1/3 dystansu, po czym zawraca do samochodu i podjeżdża samochodem do Orłowa, dokąd dociera pieszo M. z chłopakami. Jak planujemy, tak robimy. Chłopcy bardzo dzielnie idą do przodu, M. podziwia zwłaszcza krzepę Sebusia, który wybrał spacer zamiast przejażdżki samochodem i rwie do przodu jak stary. Tymo to oczywiście piechur pełną gębą. Idziemy pustą plażą po setkach muszelek, powoli zapada zmierzch, jest przepięknie. Mamy też przygodę – przeprawy przez strumyczki wpadające do morza. Do orłowskiego mola dochodzimy nieźle zmachani i niemal w tym samym czasie co R. – to się nazywa perfekcyjna organizacja! Mamy w nogach prawie 5 km spaceru plażą, a wcześniej ok. 3 km włóczenia się po molo i po Sopocie. I to wszystko z chłopakami i Grzesiem podsypiającym w wózku. Wieczorem po poogarnianiu towarzystwa siadamy mega zmęczeni, znów później niż chcieliśmy, ale mamy cudowne zmęczenie w nogach i ogromną satysfakcję z aktywnie spędzonego wspólnego dnia. Dobrze jest przyjechać do znanych kurortów poza sezonem. Oczywiście gorące lato ma swój nieodparty urok, ale spacer pustymi plażami, obsypanymi tu i ówdzie szronem jest naprawdę bardzo klimatyczny!

Uwaga, łabędź.

Uwaga, łabędź.

Łazienki południowe.

Łazienki południowe.

W styczniu...

W styczniu…

A tu prawdziwa pielgrzymka... żebraków.

A tu prawdziwa pielgrzymka… żebraków.

A tak molo wygląda od kuchni.

A tak molo wygląda od kuchni.

I co my tu mamy...

I co my tu mamy…

...muszelki.

…muszelki.

A teraz do Gdyni marsz.

A teraz do Gdyni marsz.

Plażą z Sopotu do Gdyni.

Plażą z Sopotu do Gdyni.

Trzeba pokonywać przeszkody.

Trzeba pokonywać przeszkody.

Daliśmy radę.

Daliśmy radę.

Coraz bliżej do celu.

Coraz bliżej do celu.

Tylko chwilkę odpoczniemy i...

Tylko chwilkę odpoczniemy i…

Jesteśmy u celu - udało się!.

Jesteśmy u celu – udało się!.

Aha, popołudniu Sebuś mówi, że jego wielkie marzenie to być już dorosłym. Na nasze pytanie dlaczego, odpowiada, że wtedy będzie wreszcie mógł rządzić dziećmi… Bezcenne:)

 

23.01.2015, piątek

Pochmurno, ale bez opadów, ok. 1-2 st.

Spacer po rezerwacie „Kacze Łęgi”

Planowaliśmy poświęcić jedną wycieczkę na spacer po jakiejś części Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Dzisiaj wybieramy się więc na leśny spacer do rezerwatu Kacze Łęgi, położonego bardzo niedaleko naszego miejsca zamieszkania – już po 15 minutach jesteśmy na szlaku. Trochę zazdrościmy mieszkańcom Trójmiasta, że przepiękne atrakcje przyrodnicze mają w zasięgu zwykłego spaceru lub krótkiej przejażdżki rowerowej. Oczywiście w okolicy Warszawy też mamy dużo rezerwatów i cały rozległy Kampinoski Park Narodowy, ale dojazd do niego zajmuje nieco więcej czasu…

Nasz spacer prowadzi w większości przez rezerwat przyrody Kacze Łęgi w dolinie rzeki Kaczej z dopływem Źródło Marii. Przechodzimy przez las łęgowy, powstały na terenach rozlewiskowych. Zimą nie możemy docenić bogactwa roślinności porastającej rezerwat, więc podziwiamy głównie pięknie wijącą się rzeczkę i przykryty niewielką warstwą śniegu las.

Zadziwia nas pofałdowanie terenu – czujemy się zupełnie jak na górskim spacerze! Chłopcy szukają kolejnych znaków szlaku, zbiegają z górek itp., obaj bardzo lubią takie wycieczki. Nie brakuje też przygód. Musimy przechodzić przez pnie zwalonych drzew (przenosząc wózek z Grzesiem), a na koniec jesteśmy zmuszeni zawrócić – brak mostku uniemożliwia nam przejście zaplanowaną trasą. Ze starszymi chłopcami bez problemu przeprawilibyśmy się po kamieniach i kłodach, ale z Grzesiem w wózku nie chcemy ryzykować kąpieli… Miły pan idący z przeciwnej strony też nie kusi się na skakanie po kamieniach przez Źródło Marii. Zawracamy, lecz po chwili wypatrujemy jaz, który umożliwia nam przejście na drugą stronę potoku. Na zakończenie spaceru podchodzimy jeszcze do pobliskiej leśniczówki i szybko wracamy do samochodu, żeby zdążyć na kolejne karmienie. Życie w rytmie posiłków Grzesia trochę utrudnia nasze aktywności… Latem będzie lepiej!

Rezerwat Kacze Łęgi w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym.

Rezerwat Kacze Łęgi w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym.

W lesie panuje zima.

W lesie panuje zima.

Przeszkoda na drodze.

Przeszkoda na drodze.

Grześ musiał pojechać objazdem.

Grześ musiał pojechać objazdem.

Czujemy się jak na górskim szlaku.

Czujemy się jak na górskim szlaku.

Malowniczy potok Źródło Marii.

Malowniczy potok Źródło Marii.

Grześ przodem, ale co teraz...

Grześ przodem, ale co teraz…

Chłopcy zgłębiają informacje nt rezerwatu.

Chłopcy zgłębiają informacje nt rezerwatu.

Sebuś-zawadiaka.

Sebuś-zawadiaka.

Wieczorny spacer na plażę

Po obiedzie (znowu pizza, tym razem tylko inny dostawca…) i chwili zabawy w domu ruszamy, zgodnie z życzeniem chłopców, na plażę. Najpierw załatwiamy najpilniejsze zakupy spożywcze, a potem przez Skwer Rady Europy idziemy pospacerować chwilkę po gdyńskiej plaży. Coś jest magicznego w tych falach, że tak ciągną… Chłopcy w każdym razie czują jakiś zew morza. Wracając, zatrzymujemy się jeszcze na chwilkę na bardzo fajnym placu zabaw tuż obok plaży.

Czujemy już powoli, że czas naszego wypoczynku się kończy, coraz częściej wracają myśli o czekających w domu obowiązkach. Mimo to próbujemy doceniać przyjemne chwile spędzane z chłopcami. Na wyjazdach mamy czas przemyśleć strategie wychowawcze i organizację codziennego życia pozwalającą nam nie zwariować w codziennym wyścigu… Do tego wszystkiego potrzeba chociaż chwili oddechu!

 

24.01.2015, sobota

Zimny, pochmurny dzień, ok zera stopni

Groty Mechowskie

Do Mechowa przyciągnęła nas ciekawostka geologiczna – chroniona jako pomnik przyrody nieożywionej jaskinia powstała na skutek procesów erozyjnych działających w piaskowcowym podłożu. Odporniejsze na wymywanie skalne piaskowcowe kolumny wyglądały na zdjęciach bardzo osobliwie, pomyśleliśmy więc, że ciekawie byłoby je zobaczyć na własne oczy. Wcześniejszy research w Internecie upewnił nas, że groty mechowskie czynne są codziennie (jedna ze stron podawała informację o otwarciu poza sezonem od czwartku do niedzieli) – co prawda nie była poświęcona im żadna osobna strona, podany telefon również nie odpowiadał, ale zaufaliśmy dostępnym informacjom i zaryzykowaliśmy przejazd kilkudziesięciu kilometrów, by zrealizować nasz cel. A tu przykra niespodzianka. Na miejscu okazuje się, że teren jaskiń jest zamknięty, a o godzinach otwarcia nie informuje żadna karteczka, po prostu turysta przychodzi i całuje klamkę. Buuuuu… M. udaje się tylko zrobić kilka zdjęć przez dziury w ogrodzeniu, ale na pomyszkowanie po malowniczych korytarzach nie mamy co liczyć. Odjeżdżamy sfrustrowani. Przecież w epoce Internetu nie byłoby wielkim wysiłkiem zamieścić lakoniczną i aktualizowaną (!) informację o godzinach otwarcia obiektu! Rozumiemy, że poza sezonem turystów jest mniej, ale pewne minimum szacunku dla zwiedzających przecież się należy.

Groty mechowskie.

Groty mechowskie.

Groty mechowskie.

Groty mechowskie.

Po opuszczeniu Mechowa kierujemy się w stronę Pucka. Chłopaki zupełnie na poważnie pytają, czy Puck dzisiaj też będzie zamknięty? Na szczęście to jeszcze nam nie grozi.

Puck

Parkujemy niedaleko mariny jachtowej i kierujemy się prosto na molo nad Zatoką Pucką. Ostatnio byliśmy tu niemal 10 lat temu i bardzo przyjemnie wspominamy to miejsce. Niewielki Puck dzięki swojemu malowniczemu położeniu i spokojnej atmosferze niewielkiego miasta jest bardzo atrakcyjny dla turysty. Tym bardziej przykro nam widzieć tylko pojedynczych przewijających się spacerowiczów – nawet w panoramicznej restauracji położonej na molo tylko z rzadka – o czym informuje nas kelner – pojawiają się goście. Choć dzięki temu możemy się dziś delektować prawdziwym spokojem i odpocząć od zgiełku Trójmiasta. Idziemy więc spokojnie w kierunku molo, z nadzieją na miły spacer, a potem na zbliżający się obiad, a tu nagle bum! – olśniewa nas, że – bagatela – zapomnieliśmy plecaka z całym wyposażeniem jedzeniowym dla Grzesia, laktatorem itp. Na całe szczęście portfel pojechał z nami. Wprowadzamy więc w życie wymyślony naprędce plan B: słoiczek kupujemy w sklepie (co prawda nie taki, jak Grześ zazwyczaj jada, ale po przeczytaniu składu uznajemy, że ujdzie…), dostajemy też śliniak, łyżeczkę dla niemowląt, nawet kubek-niekapek. Uff, niebezpieczeństwo głodu Grzesia zażegnane, a my możemy kontynuować naszą wycieczkę po Pucku.

Zachodzimy na ładny rynek otoczony stuletnimi kamieniczkami. Sebuś robi sobie zdjęcie z herbem Pucka – lwem łapiącym rybę. Potem przechodzimy obok majestatycznego gotyckiego kościoła św. św. Piotra i Pawła (XIII-XIV w.) – największego zabytku Pucka i dochodzimy do portu, w którym odnajdujemy niepozorny słupek upamiętniający zaślubiny Polski z morzem w lutym 1920 roku. Przy okazji chłopcy dostają w pigułce lekcję wyrywka polskiej historii. Spacer kończymy tam, gdzie zaczęliśmy, czyli na puckim molo. Zmarznięci, chętnie zatrzymujemy się w „namolowej” restauracji na obiad. Ceny niskie nie są, ale widok na otaczającą z trzech stron zatokę pucką jest naprawdę przepiękny. Chłopaki pałaszują swoje porcje pierogów, my chętnie zjadamy dorsza, Grześ tylko trochę krzywi się na nowy słoiczek i łyżeczkę.

Witamy w Pucku!.

Witamy w Pucku!.

Puckie molo.

Puckie molo.

Puckie molo.

Puckie molo.

Na puckim molo.

Na puckim molo.

Rynek otoczony ponad stuletnimi kamieniczkami.

Rynek otoczony ponad stuletnimi kamieniczkami.

Rynek w Pucku.

Rynek w Pucku.

Gotycki kościół św.św. Piotra i Pawła.

Gotycki kościół św.św. Piotra i Pawła.

W puckim porcie.

W puckim porcie.

Pomnik zaślubin Polski z morzem. Sebuś wkłada rękę do obrączki.

Pomnik zaślubin Polski z morzem. Sebuś wkłada rękę do obrączki.

Tę restaurację wypatrzyliśmy już 9 lat temu.

Tę restaurację wypatrzyliśmy już 9 lat temu.

Taki widok przy posiłku to marzenie.

Taki widok przy posiłku to marzenie.

Po obiedzie wracamy do domu. Chciałoby się pójść jeszcze na spacer wzdłuż Zatoki Puckiej w poszukiwaniu 12 Apostołów – grupy głazów narzutowych wyrzuconych przez fale (tak jak robiliśmy to 9 lat temu…), ale M. musi pilnie ściągnąć mleko, więc pomysł odpada.

Wieczorem po raz pierwszy na naszym pobycie rezygnujemy z wieczornego spaceru – mamy dziś spore czasowe opóźnienie, a i nasz wyjazdowy wirus okresowo odbiera nam siły.  No nic, może jutrzejszy spacer pozwoli nam wyrobić naszą codzienną dawkę ruchu!

 

25.01.2015, niedziela

Pochmurno, chwilami przelotny śnieg, ok. 0 st.

Grześ ostatnio trochę popłakuje w nocy – dzisiaj okazuje się, że to przez wyrzynające się nareszcie dwa pierwsze zęby… Cały dzień biedak usiłuje coś gryźć i bardzo męczy się przez te przebijające się perełki…

Na ostatni dzień naszego pobytu zastawiliśmy sobie wycieczkę, która nie wymaga dojazdu samochodem. Jutro i tak spędzimy w nim prawie pięć godzin.

Przed spacerem wjeżdżamy jeszcze na ostatnie, 32. piętro (35. kondygnację) wyższej wieży Sea Towers. Z tarasu widokowego podziwiamy piękną panoramę, rozległą jak chyba nigdzie indziej nad polskim morzem. Widoczność dzisiaj nie jest najlepsza, a i tak widzimy całe Trójmiasto, a na horyzoncie Półwysep Helski. Jak na wyciągnięcie dłoni mamy cały port, który świetnie można stąd obserwować. Spoglądamy na trasy naszych codziennych spacerów. Świetnie też widać wzgórza morenowe poprzeplatane z fragmentami miasta – krajobraz tak charakterystyczny dla Trójmiasta, które dotychczas kojarzyło nam się tylko z morzem.

Taras widokowy, Sea Towers.

Taras widokowy, Sea Towers.

Widok w kierunku Kępy Redłowskiej.

Widok w kierunku Kępy Redłowskiej.

Widok na port w Gdyni.

Widok na port w Gdyni.

Spacer do Rezerwatu Kępa Redłowska

Ruszamy znaną trasą przez Bulwar Nadmorski w kierunku klifowej wysoczyzny morenowej, jaką jest Kępa Redłowska. Dzisiaj bardzo sprawnie pokonujemy te ponad 2,5 kilometra. Do szybkiego marszu zagrzewa nas widok kąpiących się morsów, którzy na końcu bulwaru mają swoją „Chatkę morsa”, będącą bazą do zimowych wyczynów… Po pierwszej fali podziwu i myślach, że to chyba niemożliwe przychodzą do głowy pewne plany… tylko czy w Warszawie też jest podobne miejsce? …trzeba to sprawdzić!

...z promenady...

…z promenady…

Kaczka-statek-kaczka.

Kaczka-statek-kaczka.

Tym, którzy odeszli na wieczną wachtę.

Tym, którzy odeszli na wieczną wachtę.

Wchodząc na Plażę Redłowską rozdzielamy się. M. z Grzesiem robi 3-kilometrowy spacer w kierunku portu i z powrotem, a R. z chłopcami idą ścieżką turystyczną przez rezerwat. Najpierw wchodzimy na porosłe naturalnymi lasami bukowymi wzgórza Kępy Redłowskiej. Po drodze oglądamy pozostałości żelbetowych kopuł osłaniających stanowiska ogniowe strzegące Zatoki Gdańskiej w latach powojennych.

Rezerwat Kępa Redłowska.

Rezerwat Kępa Redłowska.

Rezerwat Kępa Redłowska.

Rezerwat Kępa Redłowska.

Rezerwat Kępa Redłowska.

Rezerwat Kępa Redłowska.

Rezerwat Kępa Redłowska.

Rezerwat Kępa Redłowska.

Pozostałości stanowisk artyleryjskich.

Pozostałości stanowisk artyleryjskich.

Co tam jest w środku.

Co tam jest w środku.

Ścieżka jest bardzo przyjemna – znowu przez chwilę czujemy się jak w górach. Punkt widokowy położny na trasie daje nam ponownie możliwość zobaczenia Półwyspu Helskiego. Co prawda nie ma porównania z panoramą z Sea Towers, ale i tak jest miło.

Punkt widokowy na Kępie Redłowskiej.

Punkt widokowy na Kępie Redłowskiej.

Bałtyk w okolicy Kępy Redłowskiej.

Bałtyk w okolicy Kępy Redłowskiej.

Potem zostaje już tylko szybkie zbiegnięcie przez przyjemny wąwóz do plaży u stóp Kępy Redłowskiej i kilka minut dojścia plażą do punktu wyjścia szlaku. Idąc u stóp klifowego wybrzeża, chłopcy z ciekawością dopytują o to, jak tworzy się taki krajobraz. Ano, podróże kształcą…

Wąwóz wprowadzający na plażę.

Wąwóz sprowadzający na plażę.

Z górki na pazurki!.

Z górki na pazurki!.

Plaża Gdynia-Redłowo.

Plaża Gdynia-Redłowo.

Plaża Gdynia-Redłowo.

Plaża Gdynia-Redłowo.

Plaża Gdynia-Redłowo.

Plaża Gdynia-Redłowo.

Wracamy ponownie Bulwarem Nadmorskim, czując w kościach przyjemne zmęczenie. Przeszliśmy około 7 kilometrów bez postoju i z kilkudziesięciometrowym przewyższeniem – brawo dla naszych chłopców – śmiało możemy zabierać ich na prawdziwe górskie trasy!

Po raz ostatni korzystamy dzisiaj z dobrodziejstw obiadu na telefon, a potem… zabieramy się do pakowania się przed powrotem do domu.

Wieczorny spacer

M. z całą ferajną idzie jeszcze na krótki spacer, żeby zaostrzyć chłopcom apetyty i rozładować nadmiar energii przed nocą. Tym razem zaliczają obiecaną już dawno wizytę na placu zabaw przy plaży. Chłopcy z radością rzucają się na wszelkiego rodzaju urządzenia, drabinki, zjeżdżalnie, ścianki wspinaczkowe itp. Na koniec dołącza do nich R., który pozanosił już część bagaży do samochodu. Grześ trochę marudzi, zmuszając do powrotu do domu. R. ze starszymi chłopcami jeszcze raz wjeżdża na taras widokowy i robi zdjęcia nocnej panoramy… coś pięknego!

Gdynia nocą. Widok z Sea Towers.

Gdynia nocą. Widok z Sea Towers.

Gdynia nocą - widok na Kępę Redłowską.

Gdynia nocą – widok na Kępę Redłowską.

To już koniec naszego bardzo udanego wyjazdu feryjnego. Wolimy jeździć zimą w góry, ale w tym roku z niespełna półrocznym Grzesiem byłoby to męczące dla wszystkich. W tej sytuacji Trójmiasto zapewniło nam dużo ciekawych atrakcji dostępnych dla rodziny w naszym składzie. Nieoczekiwanie pokazało nam też swoje bardziej „przyrodnicze” oblicze. Krajobraz chwilami przypominał nam nawet nasze górskie wyprawy!