Jaskinia Raj, 2011.01.21
Pod Jaskinią Raj zaliczyliśmy już jeden falstart – chcieliśmy ją obejrzeć z małym Tymusiem w maju 2007 roku, podczas naszego wyjazdu w Góry Świętokrzyskie. Niestety, nie doceniliśmy wtedy tłumów zwiedzających przybywających w to miejsce na weekend majowy – zdobycie biletów było marzeniem ściętej głowy. Obiecaliśmy sobie, że następnym razem przyjedziemy tu poza sezonem.
Okazja nadarzyła się w styczniu 2011, przy okazji odwożenia Tymusia na kilkudniowy pobyt u Dziadków. Wcześniej, nauczeni doświadczeniem, kilkakrotnie telefonicznie upewnialiśmy się, o której godzinie można zwiedzać jaskinię. Bilety w styczniu nie były żadnym problemem. Okazało się, że poza grupami dzieci z zimowisk jaskinia o tej porze świeci pustkami: przyszło nam nawet czekać ok. 50 min na wejście. Cicho, pusto, kameralnie, punkty gastronomiczne nieczynne, ale i tak zdecydowanie wolimy to niż obrazek z maja 2007. Rega grzecznie czeka w samochodzie ponad dwie godziny – w lecie (z racji na temperaturę) to manewr nie do wykonania.
Po jaskini oprowadza przemiła pani przewodnik, łapiąca świetny kontakt z dziećmi. Tymuś jest najmłodszym turystą w grupie, ale zachowuje się jak wytrawny „jaskiniowiec”: świeci wszędzie latarką i – jak się potem okazało – naprawdę uważnie słucha pani przewodnik.
Jaskinia Raj jest niewielka, ale bardzo ciekawa – mamy tu przegląd form naciekowych w pigułce: stalaktyty, stalagmity, kolumny, makarony, wełnę, cebule, perły jaskiniowe, „słonie”, „kalafiory” itp. Niestety, nasza dokumentacja fotograficzna jest znikoma: w jaskini obowiązuje zakaz robienia zdjęć.
Tymek wyszedł zachwycony. Wejście pod ziemię, ciemność, możliwość zabrania własnej latarki i atmosfera „prawdziwej przygody”: chyba żadne dziecko nie pozostanie wobec tego obojętne.