Krynica Morska i Piaski, 2017.06

Krynica Morska i Piaski

Kolejne lato tradycyjnie inaugurujemy odwiezieniem starszych chłopców nad morze na wakacje z Babcią i Dziadkiem. Przy okazji mamy możliwość pooddychania przez chwilę morskim powietrzem i zobaczenia czegoś ciekawego – i na miejscu, i po drodze. Tym razem odwiedzamy położone tuż przy rosyjskiej granicy malutkie Piaski, a po drodze oglądamy największy na Mazurach głaz narzutowy – Tatarski Kamień – i przepiękny rezerwat przyrody „Źródła Rzeki Łyny”. Na miejscu pogoda nas nie rozpieszcza – nad morzem przez większość czasu wiszą czarne chmury, ale czy spacery w takiej scenerii nie są dużo piękniejsze niż przeciskanie się między parawanami plażowiczów wygrzewających się w słońcu?

23 czerwca, piątek

Przed południem ulewy, potem silny wiatr, do 22 stopni

Warszawa – Krynica Morska

Wyjazd z Warszawy w piątkowe popołudnie zwykle nie jest najlepszym pomysłem. Tak jest i tym razem – stoimy w gigantycznym korku na dojeździe do autostrady. Początek A2 też stoi – dopiero od Pruszkowa się przeluźnia. Potem jedzie się płynnie. Zatrzymujemy się dwa razy na przyautostradowych postojach; na większe zwiedzanie nie mamy dziś ani czasu, ani ochoty. Martwimy się stanem zdrowia Grześka – nasza najmłodsza pociecha od kilku dni marudzi i chrypi niemiłosiernie – pozostaje mieć nadzieję, że morskie powietrze jej pomoże… Na miejsce docieramy późnym wieczorem i po wszystkich atrakcjach dzisiejszego dnia (praca, wizyta u lekarza, uroczystości zakończenia roku obu chłopców, pośpieszne dopakowywanie się) jesteśmy wykończeni.

Nasz czas: 15:20 – 21:50

Zakwaterowujemy się w domku wynajętym przez Babcię i Dziadka w ośrodku Tęcza w Krynicy Morskiej. Domek mieści nas wszystkich i jest przyzwoity, razi tylko nieporządek i chaos na terenie ośrodka.

24 czerwca, sobota

Spore zachmurzenie, przelotne opady deszczu, do 17 stopni

Krynica Morska – powitanie z morzem

Jak moglibyśmy przyjechać do Krynicy Morskiej i nie przywitać się z morzem? Po śniadaniu kierujemy się prosto na plażę. Pogoda nie zachęca do kąpieli, ale nam to w sumie odpowiada – w innym wypadku dzieci nalegałyby na zalegnięcie plackiem z łopatkami i całym tym kolorowym plastikowym ustrojstwem, a tak to nikt nie oponuje przed spacerem. Idziemy do portu rybackiego i z powrotem. To w sumie niewielki kawałek drogi, ale zajmuje nam całe przedpołudnie – idziemy żółwim tempem. Chłopaki na widok morza i plaży dostają małpiego rozumu – rzucają się w piasek, przewracają. Najbardziej cieszy się Grześ – bryka po plaży jak mały źrebaczek i robi przeróżne piaskowe ewolucje – chyba już zapomniał, jaką wielką mają tu piaskownicę! Na morze mówi „kałuża” – ale jest śmieszny! My cieszymy się pięknym fotograficznym plenerem, podrasowanym przez czarne chmury na horyzoncie, i z rozrzewnieniem patrzymy na cieszące się morzem dzieci.

Krynica Morska – powitanie z morzem.

Pogoda nie rozpieszcza – ale może to i dobrze?

Mam patyk.

I nie zawaham się go użyć!

Bum, plum!

Hurra! Wakacjeeee!

Niewytłumaczalne przyciąganie piaskowych powierzchni.

Co też oni wyczyniają?

Próba wysłania Grześka na księżyc kończy się niepowodzeniem.

Teraz chłopcy próbują zakopać się w piasku.

Port rybacki w Krynicy Morskiej.

Emeryt. Przypomniała nam się taka szanta.

Wracamy drogą przez wydmy.

Po obiedzie jedziemy do Piasków. To ostatnia miejscowość przed Obwodem Kaliningradzkim na polskim wybrzeżu. Wioska jest niewielka, ale ma duży urok. Rosja jest tuż za rogiem. Oczywiście największą ochotę mamy na wycieczkę plażą do granicznego płotu – ale to ok. 3-kilometrowy spacer w jedną stronę – z Grzesiem zafascynowanym przewracaniem się po piasku nie damy dziś rady. W zamian przyjmujemy cel bardziej realny – spacer do portu rybackiego na Zalewie Wiślanym. Jak będziecie w Piaskach, koniecznie musicie tam pójść. Porcik jest senny i niewielki, ale bardzo prawdziwy i autentyczny. Cumujące kutry, porozwieszane sieci, kolorowe chorągiewki i leżące dookoła różne urządzenia rybackie. Wokół unosi się zapach ryb. Bardzo tu ciekawie.

Port rybacki w Piaskach.

Porcik kusi senną atmosferą.

Z boku suszą się sieci i liny.

Bardzo tu kolorowo.

Piaski. Magicznie.

Na skrzynkach odnajdujemy nazwy znajomych portów.

Wszystko na swoim miejscu.

Ten dziób na pewno wiele mil ma za sobą.

W drodze powrotnej do Krynicy Morskiej zahaczamy o Wielbłądzi Garb. Pod tą fantazyjną nazwą kryje się najwyższa stała wydma w Europie (49,5 m n.p.m.) i jednocześnie najwyższy punkt Mierzei Wiślanej. Dla turysty to interesujące miejsce pod względem widokowym: widać stąd zarówno Morze Bałtyckie, jak i Zalew Wiślany. Podziwianie widoków umożliwia drewniana wieża widokowa. Na Wielbłądzi Garb dostać się bardzo łatwo – wystarczy zostawić samochód na nieźle oznakowanym parkingu położonym przy drodze łączącej Krynicę z Piaskami, a potem kierować się za znakami żółtego szlaku turystycznego. Na sam szczyt wprowadza odbiegająca w lewo od szlaku ścieżka. Cała wycieczka tam i z powrotem zajmuje nie więcej niż pół godziny. Jeśli ktoś nie dysponuje samochodem, można tu również dojść szlakiem  z centrum Krynicy Morskiej – w takim wypadku trzeba liczyć się z co najmniej 40-minutowym spacerem w jedną stronę.

To tylko 10 min spaceru w jedną stronę.

Wieża widokowa na szczycie Wielbłądziego Garbu.

Z jednej strony widać Zalew Wiślany

…a z drugiej – Morze Bałtyckie

Schodzimy.

Kto pierwszy do samochodu?

Wieczorem pakujemy chłopaków do łóżek i zostawiamy ich pod troskliwą opieką Babci i Dziadka, a sami fruuu! – biegniemy na wieczorny spacer brzegiem morza. Jak moglibyśmy nie wykorzystać TAKIEJ okazji? Idziemy szybkim krokiem 40 minut w stronę Piasków. Taki szybki marsz w piachu to naprawdę niezły trening kondycyjny. Przypominamy sobie, jak naście lat temu przeszliśmy pieszo całe polskie wybrzeże, tachając na plecach jedzenie, namioty, książki do czytania i ciągnąc za sobą naszą nieodżałowaną psinę Regusię. Ach, wspomnienia…

Wieczorny spacer w stronę Piasków.

Najpiękniej jest na dzikich plażach.

Do odwrotu skłaniają nas krople deszczu. Najpierw pada niewinnie, a potem jak nie lunie! Przed nami ściana wody, a porywiste podmuchy wiatru dodatkowo dbają o to, by żadne elementy naszej garderoby nie pozostały suche. Ale mieliśmy romantyczny spacer!

 

25 czerwca, sobota

Spore zachmurzenie, przelotne opady deszczu, do 17 stopni

Jedna z wielkich życiowych mądrości głosi, że nie ma co walczyć z tym, z czym wygrać się nie da. Fascynacja chłopaków piachem sięga zenitu, więc pasujemy – nigdzie dziś nie idziemy: usadawiamy się wygodnie na plaży i obserwujemy ich wygibasy. Tymek uczy nas harcerskiej gry w Zieloną Stopę (bardzo fajna rozrywka na plaży:) ), Grzesiek biega, jakby miał motorek w pupie, wykonując co chwilę komendę „padnij”; starsi fikają koziołki, robią gwiazdy i zasypują się piachem. Fajnie patrzeć na taką ich spontaniczną zabawę.

Nad morzem nie musi być słońca, żeby było pięknie.

W każdej pogodzie można sobie pokopać.

Grześ jest po prostu zachwycony morzem.

No to zabieramy się do pracy!

Zepsułem braciom budowlę, czas zwiewać.

Może mnie nie dogonią?

Biegnij, Grzesiu, biegnij!

Hura! Udaje się nam zrobić zdjęcie w komplecie!

Krynica Morska ahoj!

I co na to powiecie?

Zwiewam dalej!

Krynica Morska-Warszawa;
po drodze Tatarski Kamień k. Nidzicy

Po obiedzie Tymo i Sebuś zostają na półtoratygodniowe wakacje z Babcią i Dziadkiem (dziękujemy!), a my z Grzesiem przyjmujemy azymut dom.  Tym razem jedziemy nie autostradą, tylko siódemką. Czas przejazdu taki sam, tylko tą drogą 100 km krócej, no ale komfort podróży mniejszy, za to taniej. Co kto woli. Zatrzymujemy się w małej miejscowości Tatary pod Nidzicą, żeby zobaczyć największy na Mazurach głaz narzutowy – Tatarski Kamień. Okolice Tatarskiego Kamienia to cudowne miejsce na postój z dziećmi. Nasza fotorelacja tutaj (można też kliknąć na zdjęcie poniżej).

Tatarski Kamień to największy głaz narzutowy na Mazurach.

 

Tydzień mija nie wiadomo kiedy i w kolejną sobotę znowu kierujemy się nad morze. Po drodze udaje nam się zajrzeć do niesamowicie atrakcyjnego rezerwatu źródeł rzeki Łyny.

Rezerwat „Źródła Rzeki Łyny” im. Profesora Romana Kobendzy

To jedno z takich miejsc, o których nie wiedzieliśmy, że istnieją, a jak już do nich zawitaliśmy, to poczuliśmy, że czekają specjalnie na nas, są jak z bajki. Piękna przyroda, unikatowa w skali europejskiej nizinna erozja wsteczna, wspaniała trasa turystyczna. Wybieracie się z dzieciakami w okolice Mazur lub jedziecie nad morze? Koniecznie trzeba tu zajrzeć! Nasza relacja (wraz z pięknymi legendami) tutaj (można też kliknąć na zdjęcie poniżej).

W rezerwacie „Źródła Rzeki Łyny” dziesiątki źródeł wysiękowych daje początek Łynie

Krynica Morska bis

2-5 lipca 2017

W niedzielę wieczorem R. wraca do pracy, a M. do środy zostaje z wszystkimi chłopcami, Babcią i Dziadkiem. Wszystkie plany turystyczne (Frombork, granica z Rosją w Piaskach) spalają nam na panewce ze względu na pogodę – i w niedzielę, i we wrotek jest zimno, pada i wieje. Udaje nam się tylko krótka wycieczka do parku linowego w Krynicy (trasy dla chętnych w każdym wieku), niestety również zakończona zupełnym przemoknięciem.

Park linowy w Krynicy Morskiej.

Tymo eksploruje trasę wysoką.

A Sebuś – średnią.

Dzikom w Krynicy nie przeszkadza pogoda.

Wręcz przeciwnie – miewają się znakomicie.

W poniedziałek pogoda jest lepsza, więc przed południem udaje nam się chwilę poplażować, a po południu – pójść na spacer do latarni w Krynicy Morskiej. Krynicką latarnię opisywaliśmy już w zeszłym roku (relacja tutaj). Budowla ma już ponad 60 lat – starą latarnię zniszczyły wycofujące się wojska niemieckie. Jest pomalowana na charakterystyczny czerwony kolor. Warto wejść na górę ze względu na piękny widok na Morze Bałtyckie i wody Zalewu Wiślanego. Uwaga: latarni nie mogą zwiedzać dzieci młodsze niż 4 lata ze względu – jak sądzimy – na stromą drabinkę znajdującą się tuż przed szczytem latarni. M. ze starszakami wchodzi na górę, a z Grzesiem zgadza się zostać na dole Babcia Urszula. Wycieczka do latarni morskiej jest super – powinna być obowiązkowym punktem programu dla wszystkich odwiedzających Krynicę.

Latarnia w Krynicy Morskiej.

Schodki wiodą na wysokość 26 metrów.

Prosta, ale jaka piękna konstrukcja!

Drabinka pod samym szczytem jest bardzo stroma, ale krótka.

Na górze można z bliska oglądać urządzenia świetlne – niczym w gabinecie luster.

Chłopcy, mama prosi do zdjęcia!

Z latarni pięknie widać Zalew Wiślany.

I całą Mierzeję Wiślaną.

Grześ za mały na zwiedzanie latarni, dokazywał na dole.

Podczas tego wyjazdu udaje nam się zrobić jeszcze jeden miły spacer. W niedzielę jedziemy na poszukiwanie rezerwatu przyrody „Buki Mierzei Wiślanej”, który znajduje się w okolicy miejscowości Przebrno nad Zalewem Wiślanym. Rezerwat jest jednak bardzo dobrze ukryty dla zwiedzających. Brak jakiejkolwiek tabliczki informującej o jego położeniu, nie mówiąc już o szlaku czy ścieżce dydaktycznej. Jesteśmy pełni dobrych chęci, więc chwilę błądzimy z internetową mapą, na której jest zaznaczona dokładna lokalizacja rezerwatu – ani od strony drogi łączącej Krynicę ze Sztutowem, ani od strony Zalewu Wiślanego (wieś Przebrno) nie udaje nam się jednak do niego trafić. Kończymy na nierezerwatowym (ale zapewne równie miłym) spacerze polnymi drogami nad brzegiem Zalewu Wiślanego. Jedną z głównych atrakcji są dziś dla nas wyraźne tropy borsuka, które towarzyszą nam podczas całej wycieczki.

Nie znaleźliśmy rezerwatu Buki Mierzei Wiślanej.

Więc spacerujemy w okolicy wsi Przebrno.

Przy brzegach Zalewu Wiślanego.

Dookoła mnóstwo ambon.

Na jedną z nich wchodzimy – jaki fajny widok!

Drugie śniadanie w plenerze smakuje lepiej niż w domu.

Powoli zbieramy się do powrotu.

Czym prędzej do najbliższej kałuży!

Główna atrakcja naszego spaceru – ślady borsuka.

Szedł naszą trasą niedawno przed nami.

We wtorek wieczorem R. wraca z pracy. Udaje nam się jeszcze wyrwać we dwoje na wieczorny spacer brzegiem morza (tym razem idziemy w stronę Kątów Rybackich – ale wieje!), a w środę rano już pędzimy w stronę Warszawy.

Wieczorny spacer w stronę Kątów Rybackich.

Ale wieje! Ale fajnie!

Noce na oceanie … – nie, na plaży w Krynicy!

Wieczorem na plaży można spotkać nawet syrenę!

O podróży nie ma co pisać – mkniemy autostradą i nigdzie się nie zatrzymujemy – R. musi jeszcze po południu zdążyć do pracy. Spotyka nas tylko jedna interesująca rzecz – trafiamy akurat na otwieranie mostu zwodzonego w Rybinie. Most na Szkarpawie został zbudowany jeszcze przed wojną, potem przez długie lata nie działał. Dziesięć lat temu udało się wreszcie zrewitalizować szlak wodny na Wiśle Królewieckiej i wyremontować most (zainteresowanych odsyłamy np. tutaj). Obserwowanie pracy mostu to wielka atrakcja dla nas wszystkich!

Most zwodzony w Rybinie na Szkarpawie.

Most otwiera się codziennie o stałych porach.

Pogoda nad morzem w tym roku się chłopcom nie udała, no ale pooddychali jodem, zmienili klimat, pobiegali po plaży – dziękujemy ogromnie Babci i Dziadkowi za zorganizowanie wnukom takich wspaniałych wakacji! Dla nas wożenie i odwożenie chłopców znad morza to jak zawsze okazja do zobaczenia czegoś ciekawego na miejscu i po drodze 🙂