Tym razem pretekstem do wyjazdu nad morze jest – podobnie jak w ubiegłych latach – transport dzieci na wakacje z Dziadkami. Okolice Jantara to dogodny punkt na krótki wypad z Warszawy – jedzie się sprawnie, plaże są bardzo malownicze, bliskość Przekopu Wisły i rezerwatu Mewia Łacha to łakomy kąsek dla przyrodników. Sam Jantar to niewielka miejscowość, ale w porównaniu z innymi miejscowościami polskiego wybrzeża stosunkowo niemęcząca, turystyczna tandeta nie bije tak bardzo w oczy poza okolicą ul. Morskiej i głównego zejścia na plażę.
2015.06.26, piątek
Rano zachmurzenie umiarkowane, potem słońce na przemian z deszczem, 22 stopnie
Wyjeżdżamy po południu po uroczystości zakończenia roku u Tymusia w szkole i po ostatecznym pożegnaniu się z przedszkolem przez Sebcia. My pełni wrażeń, ale jednocześnie bardzo zmęczeni – Grześ ostatnio kiepsko sypia w nocy.
Dla większego bezpieczeństwa i komfortu wybieramy wersję dojazdu autostradą. Nawet ta trasa w przedwakacyjny piątek jest nieprzyjemnie zatłoczona, na zwężeniach i przy bramkach robią się przestoje. Ale jedziemy sprawnie. I tylko na jeden postój.
Jeszcze za widoku udaje nam się dotrzeć do znajomych domków (mieszkaliśmy w nich trzy lata wcześniej). Dajemy nawet radę jeszcze wieczorem całkiem nieźle się ogarnąć i zorganizować.
Nasz czas: 15:10-20:30, ok. 430 km
2015.06.27, sobota
Rano zachmurzenie umiarkowane, potem słońce na przemian z deszczem, 22 stopnie
Plaże w Jantarze
Zmęczenie, niewyspanie, a przy tym nasze ciągłe – hmmm – wysiłki wychowawcze – robią swoje – nie zbieramy się dziś na żadną większą eskapadę. Ale może to i dobrze – dużo spacerujemy i odpoczywamy – przechodzimy dziś z dzieciakami ok. 13 km i trzykrotnie jesteśmy nad morzem.
Rano idziemy na spacer plażą w kierunku Stegny. Najpierw idziemy ulicami Jantara, potem zaglądamy do ośrodka, w którym chłopcy spędzą wakacje z Dziadkami, dopiero potem zaglądamy na plażę. Starsi chłopcy biegają przy morzu jak spuszczeni ze smyczy, z zapamiętaniem grzebią się w piachu. Grześ posadzony na plaży jest w swoim żywiole. W ogóle się nie boi, raczkuje, jeździ na pupie, próbuje zjeść piasek i wszystko, co można na nim znaleźć.
Po południu idziemy w kierunku Mikoszewa. Trochę idziemy plażą, niestety po krótkim czasie do odwrotu zmusza nas granatowa chmura na horyzoncie i problemy z nakarmieniem Giśka – interesuje go wszystko tylko nie słoiczek z owocami…
Przed wieczorem jeszcze M. z chłocami sama wypuszcza się nad morze. Pretekstem jest wypad po morską wodę do naszego doświadczenia (czy słona woda zamarznie po włożeniu do zamrażalnika?). Chłopcy idą jak na skrzydłach. Gdyby nie to, że Sebuś wbrew ostrzeżeniom M. wchodzi w butach do morza, byłoby zupełnie super.
Wieczorem tę samą trasę pokonuje również „dla kondycji” R.,po niewielkich namowach M.:)
2015.06.28, niedziela
Nad morzem słonecznie, po drodze do Warszawy konwekcyjne opady, 22 stopnie
Rano przyjeżdżają Babcia Urszula i Dziadek Jerzy na „zmianę warty”. Idziemy jeszcze razem na spacer nad morze „bursztynowym szlakiem”, potem żegnamy się i wracamy z Grzesiem do Warszawy.
2015.07.10, piątek
Zimno i przelotne opady, 16 stopni
Dwa tygodnie minęły nie wiadomo kiedy i ani się obejrzeliśmy, a już jechaliśmy z Grzesiem po chłopców. Wyjeżdżamy z Warszawy przed 15:00, na miejscu jesteśmy niewiele po 20:00. Droga mija sprawnie, z jednym postojem w tym samym Stop Café przy tej stacji co poprzednio. Jednak podróż z jednym dzieckiem to zupełnie inna bajka – bułka z masłem:)
Tym razem dokwaterowujemy się do domku Dziadków. Ściskamy opalonych i zaokrąglonych chłopaków i kładziemy się spać, nawet bez siły na powitalny spacer z morzem.
2015.07.11, sobota
Rano słońce, potem zachmurzenie, cały czas silny zimny wiatr, wzburzone morze
Rezerwat Mewia Łacha na Wyspie Sobieszewskiej
Po śniadaniu robimy spacer po najbliższej okolicy. Na bardziej ambitną wycieczkę dostajemy szansę dopiero po południu – Babcia zgadza się zostać z Grzesiem, a my z chłopcami wyrywamy się na wycieczkę do rezerwatu Mewia Łacha (a dokładniej – do jego fragmentu położonego na Wyspie Sobieszewskiej). Na rezerwat ten ostrzyliśmy sobie zęby już trzy lata temu, ale wtedy zaraz po przeprawieniu się promem w Mikoszewie plany pokrzyżował nam deszcz. Tym razem wszystko udaje się bez zarzutu.
Podjeżdżamy samochodem do przeprawy promowej przez Przekop Wisły w Mikoszewie. Dość długo (ok. 30 min) czekamy na prom na prom. Sebuś w tym czasie dokładnie analizuje ofertę stoiska z pamiątkami (analiza kończy się nabyciem pirackiej flagi), my czytamy tablicę upamiętniającą tragiczną ewakuację więźniów pobliskiego obozu Stutthof.
Sama przeprawa bardzo się podoba chłopcom. Opowiadamy im o tworzeniu pod koniec XIX wieku nowego ujścia Wisły, mającego zapobiegać katastrofalnym powodziom. Śmiejemy się, że mamy „Wiślane lato” – szukaliśmy niedawno źródeł Wisły na Baraniej Górze, teraz oglądamy ujście królowej polskich rzek.
Po przeprawie promowej na Wyspę Sobieszewską podjeżdżamy kawałeczek na parking samochodowy i ruszamy w długą. Do samego rezerwatu prowadzi ok. 3-kilometrowa ścieżka, prowadząca najpierw wzdłuż Wisły, a następnie przez las, by na końcu doprowadzić na plażę.
Rezerwat Mewia Łacha jest jednym z najcenniejszych rezerwatów ornitologicznych w Polsce. Gniazdują tu m.in. różne gatunki rybitw i innych ptaków nadmorskich, można spotkać również foki. Turystom nie wolno wchodzić na piaszczyste cyple, można poruszać się tylko po wyznaczonej ścieżce. Obejrzenie szerszej panoramy umożliwia wieża obserwacyjna.
Dziś warunków do obserwacji ptaków brak. Morze jest bardzo wzburzone, na plaży wieje silny wiatr, uniemożliwiając dłuższy postój. Przejście ok. kilometrowego odcinka plażą (ścieżka umożliwia zrobienie pętelki) już samo w sobie dostarcza dzieciakom sporej dawki emocji. Zwracamy uwagę na sporą ilość materiału rzecznego naniesionego na plażę w pobliżu ujścia Wisły, na kawałki drewna wygładzone przez wodę, na wyrzucone na brzeg korzenie o dziwacznych kształtach. Odpoczynek jest możliwy dopiero po zejściu z plaży i schowaniu się w roślinność wydmową.
Wracamy już prosto wzdłuż umocnionego brzegu Wisły. Woda jest dziś wzburzona i co chwilę niesforne fale wdzierają się nam pod nogi. W paru miejscach jest zupełnie mokro i musimy przenosić chłopaków. Jak można się domyślić, ten punkt programu podoba się im najbardziej.
Na koniec już mocno spieszymy się, żeby zdążyć na 19:00 na kolację do ośrodka. Planując dzisiejszą wycieczkę, nie doceniliśmy czasu – wydawało nam się, że dwie godziny to aż nadto na przejście 6 km. Ale brnięcie pod wiatr w piachu i konieczny odpoczynek w środku znacznie wydłużają nam marsz. Na szczęście udaje nam się złapać prom po „właściwej” stronie Wisły, przez co czekanie nie jest aż tak długie.
Mimo zmęczenia wracamy pełni wrażeń. Wycieczka szlakiem na Mewią Łachę jest godna polecenia dla każdego miłośnika przyrody. To też doskonałe antidotum na tłum panujący w nadbałtyckich miejscowościach – mimo środka sezonu, spotykamy niewiele osób. A wycieczka jest niezmiernie urozmaicona – mamy i przeprawę promową, i spacer wzdłuż brzegów Wisły, i plażę, i wieże widokowe umożliwiające obserwację ptaków, i osobliwy widok umocnionego ujścia Wisły do morza. Przy tym cieszymy się, że przegoniliśmy trochę chłopaków – taki spacer bardzo się im przydał po pełnych smakołyków wakacjach z Babcią i Dziadkiem:)
Wieczorem, po położeniu dzieci spać, jeszcze wyrywamy się we dwoje na 6-kilometrowy spacer brzegiem morza w kierunku Stegny (do Przekopu Wisły doszliśmy spacerem z Jantara w 2012 roku, więc dziś obieramy przeciwny kierunek). Otulamy się bluzami, chowając się przed zimnym wiatrem. Na plaży pojedynczy spacerowicze. Za nami zachód słońca. A my możemy przez chwilę po prostu pójść przed siebie…