Pałuki część II – od Bydgoszczy do Pobiedzisk

24.08.2014, niedziela

Rano jak cię mogę, potem deszczowo, do 16 stopni

Prognozy zapowiadają na dziś znaczne ochłodzenie i deszcz, więc długo zastanawiamy się, gdzie pojechać. Po śniadaniu jest jeszcze całkiem ładnie, więc decydujemy się odwiedzić stolicę Pałuk – nieodległy Żnin, mając nadzieję, że zdążymy ze spacerem przed deszczem.

Żnin, uroczo położony między dwoma jeziorami – Jeziorem Żnińskim Dużym i Małym – kojarzył nam się głównie ze wspominaną w każdym przewodniku średniowieczną wieżą – pozostałością gotyckiego ratusza (XV w.). Dziś chcemy ją zobaczyć na własne oczy. Po przejściowych problemach ze znalezieniem miejsca do zaparkowania (akurat trafiamy na porę mszy…) ruszamy w stronę rynku. W ramach urozmaicenia bierzemy dla chłopaków hulajnogi, co znacznie podnosi im atrakcyjność wycieczki. Na rynku są spore odcinki nawierzchni z gładkich płyt, idealnych do jeżdżenia na hulajnodze, co chłopaki sprawdzają na własnej skórze. My w tym czasie rozglądamy się dookoła. Rynek jest miły dla oka, otoczony XIX-wiecznymi ładnymi kamieniczkami. Wśród nich wyróżnia się neogotycki budynek sądu i budynek Muzeum Ziemi Pałuckiej, mające siedzibę w dawnym magistracie. Grześ ładnie śpi w wózeczku. Niepokoją nas jednak coraz ciemniejsze chmury widoczne na horyzoncie, więc decydujemy się odłożyć wizytę w gotyckiej wieży na później, a najpierw, póki jeszcze nie pada, podejść pod XV-wieczny majestatyczny kościół świętego Floriana. Jest coraz zimniej, więc R. szybko robi zdjęcia kościoła i XVIII-wiecznego dworku-sufragani – dawnej siedziby biskupów –  i wracamy na rynek. Tu już w planach mamy tyko odwiedzenie żnińskiej wieży. Obecnie w tej wizytówce miasta mieści się filia Muzeum Ziemi Pałuckiej. Ekspozycję urządzono na trzech kondygnacjach, do których prowadzą dość strome schody, absolutnie niedostępne dla wózka. W związku z tym M. zostaje z Grzesiem na dole, a w górę wybierają się tylko chłopaki. Wracają zadowoleni – co prawda ze szczytu widoku nie ma, ale za to można obejrzeć mechanizm ratuszowego zegara – kręcące się koła zębate wywarły wielkie wrażenie na chłopakach.

Rynek w Żninie.

Rynek w Żninie.

Neogotycki budynek sądu na żnińskim rynku.

Neogotycki budynek sądu na żnińskim rynku.

Muzeum Ziemi Pałuckiej.

Muzeum Ziemi Pałuckiej.

Kościół Św. Floriana (XV w).

Kościół Św. Floriana (XV w).

Średniowieczna wieża dawnego ratusza (XV w).

Średniowieczna wieża dawnego ratusza (XV w).

Filia Muzeum Ziemi Pałuckiej w wieży dawnego ratusza.

Filia Muzeum Ziemi Pałuckiej w wieży dawnego ratusza.

Chłopcom najbardziej się podobał mechanizm zegara.

Chłopcom najbardziej się podobał mechanizm zegara.

Gotowy do posiłku w wielkim stylu.

Gotowy do posiłku w wielkim stylu.

Spod ratusza wracamy na sygnale, bo Grześ się obudził i domagał się jedzenia, a temperatura nie skłaniała M. do karmienia w plenerze – do tego celu zdecydowanie odpowiedniejsze wydało się zaciszne wnętrze samochodu. W czasie posiłku Grzesia chłopaki zdążyli jeszcze odwiedzić sklep z artykułami dla dzieci i kupić dwa większe pajacyki dla Grzesia (ostatnio nasz najmłodszy turysta rośnie jak na drożdżach) i kapcie do przedszkola dla Sebusia.

Po opuszczeniu Żnina kierujemy się w kierunku Lubostronia – miejscowości znanej z pięknego klasycystycznego pałacu rodziny Skórzewskich. Budynek, uważany za najpiękniejszą klasycystyczną pałacową realizację w Polsce, mieści obecnie Muzeum Wnętrz Klasycystycznych, jest tu także restauracja i hotel. Niestety, nie jest nam dane podziwiać wnętrz od środka – młodsi chłopcy śpią w samochodzie, więc tylko M. z Tymem wyskakują na chwilę, żeby cyknąć kilka fotek. Uwagę zwraca piękny, rozległy park w stylu angielskim otaczający pałac. Podmuchy wiatru są coraz zimniejsze, więc dwuosobowa delegacja fotograficzna co sił w nogach wraca do samochodu.

Sufragania (XVIII w) - dawna siedziba biskupów.

Sufragania (XVIII w) – dawna siedziba biskupów.

Klasycystyczny pałac Skórzewskich w Lubostroniu.

Klasycystyczny pałac Skórzewskich w Lubostroniu.

Klasycystyczny pałac Skórzewskich w Lubostroniu.

Klasycystyczny pałac Skórzewskich w Lubostroniu.

Atlas chce się zamachnąć kulą ziemską prosto na nas!.

Atlas chce się zamachnąć kulą ziemską prosto na nas!.

Mamy dziś dużo szczęścia – zaraz po powrocie na kwaterę zaczyna lać, a temperatura spada do – uwaga, uwaga – 10 stopni. W związku z tym popołudnie spędzamy w pokoju. Układamy z Sebusiem puzzle (jest w tym naprawdę świetny!), całą rodziną gramy w chińczyka. Też miło.

Kiedy pada, dobrze w coś razem zagrać.

Kiedy pada, dobrze w coś razem zagrać.

Przed kolacją chłopcy jadą jeszcze na mszę świętą do kościoła w Gąsawie. To wielka przyjemność móc pomodlić się w tak pięknej świątyni – barokowy modrzewiowy kościółek z XVII w. kryje w swoim wnętrzu wspaniałe barokowe malowidła i bogato złocone ołtarze. M. z Grzesiem zostają w pokoju i zajmują się dużo bardziej przyziemnymi sprawami w postaci karmienia, lulania i przewijania.

Drewniany barokowy kościół w Gąsawie, XVII w.

Drewniany barokowy kościół w Gąsawie, XVII w.

Drewniany barokowy kościół w Gąsawie, XVII w.

Drewniany barokowy kościół w Gąsawie, XVII w.

Dzień kończymy spóźnioną mega obfitą kolacją, okraszona pogawędkami z naszymi gospodarzami. Jak nie przytyjemy na tym wyjeździe, to będzie cud…

 

25.08.2014, poniedziałek

Przed południem jeszcze chłodno, ale przez cały dzień ładnie i coraz cieplej, do 19 st.

Dzisiaj zdecydowaliśmy się na odwiedziny w najbliższym uzdrowisku. Inowrocław nie należy może do najbardziej znanych miejscowości sanatoryjnych, jednak też ma się czy pochwalić: własności lecznicze wydobywanych tutaj solanek znane są od XV w., a działalność uzdrowiskowa trwa od 1875 r. Tutejsza tężnia jest drugą co do wielkości w Polsce (po ciechocińskiej).

Podjeżdżamy na obrzeża Parku Solankowego i ruszamy na poszukiwanie tężni (oznakowanie obrzeży parku nie jest najlepsze). Chłopcy dosiadają hulajnóg i sprawnie pokonujemy park w poprzek, trafiając w końcu do głównego deptaka, skąd już wyraźne oznakowanie prowadzi nas w kierunku stawu i tężni. Sam park jest ładnie utrzymany, wyznaczono w nim trasy do nordic walkingu, wzdłuż głównej alei są rozległe rabaty z pięknymi kwiatami.

Park Solankowy w Inowrocławiu.

Park Solankowy w Inowrocławiu.

Przekraczamy most na stawie zamieszkanym przez rzesze kaczek, dla których zbudowano tu nawet drewniane stylowe domki (zachwyt najmłodszych turystów gwarantowany) i przed nami wyłania się główna atrakcja inowrocławskiego parku. Tężnia solankowa zaskakuje nas swoją wielkością (dotąd widzieliśmy tylko konstancińską). R spaceruje z Grzesiem dookoła zbliżonej kształtem do ósemki konstrukcji, a M. z Sebusiem i Tymusiem wchodzą na taras widokowy, który pozwala na okrążenie całej budowli na wysokości ok. 9 metrów. Chłopcom podoba się szczególnie obserwacja mechanizmów rozprowadzających solankę po „mężni” (tak ochrzcił tężnię Sebuś). Jest naprawdę miło, do pełni szczęścia brakuje tylko nieco mniejszego wiatru i ciut wyższej temperatury, wtedy na pewno spędzilibyśmy tutaj więcej czasu.

Park Solankowy w Inowrocławiu.

Park Solankowy w Inowrocławiu.

Park Solankowy w Inowrocławiu.

Park Solankowy w Inowrocławiu.

O rety, domek dla kaczek!.

O rety, domek dla kaczek!.

Inowrocławiskie tężnie solankowe.

Inowrocławiskie tężnie solankowe.

Jedna z dwóch wież w konstrukcji tężni.

Jedna z dwóch wież w konstrukcji tężni.

Na tarasie widokowym.

Na tarasie widokowym.

Chłopcy sprawdzają, skąd wypływa solanka.

Chłopcy sprawdzają, skąd wypływa solanka.

Inowrocławskie tężnie.

Inowrocławskie tężnie.

Tymo, nie patrz w dół.

Tymo, nie patrz w dół.

Tężnie z tarasu widokowego.

Tężnie z tarasu widokowego.

Po obejrzeniu tężni, gonieni zimnym wiatrem, idziemy na poszukiwanie zacisznego miejsca do nakarmienia Grzesia. Po drodze rzucamy jeszcze okiem na aleję dębów, sadzonych od 2005 r. przez słynnych kuracjuszy. To sympatyczny pomysł włodarzy Inowrocławia, zawsze to coś innego niż odciski dłoni. A przy tym nawet gdyby czyjaś sława przeminęła, zawsze pozostaną piękne drzewa. Szybko znajdujemy budynek pijalni wód i palmiarni, jednak okazuje się, że w poniedziałki przybytek ten jest nieczynny. Szkoda… Wobec tego zarządzamy odwrót do samochodu. Tam M. karmi Grzesia, a R. w tym czasie zabiera chłopców na jeszcze jeden spacer z hulajnogami przez park i wzdłuż ulicy Solankowej, będącej przedłużeniem głównej alei parkowej. Tam oglądają budynki sanatorium i uzdrowiskowych willi.

Aleja dębów zasadzonych przez sławnych kuracjuszy.

Aleja dębów zasadzonych przez sławnych kuracjuszy.

Park solankowy w Inowrocławiu.

Park solankowy w Inowrocławiu.

Inowrocław - zabudowa willowa w okolicy Parku Solankowego.

Inowrocław – zabudowa willowa w okolicy Parku Solankowego.

Na koniec naszej wizyty w Inowrocławiu podjeżdżamy pod Bazylikę NMP. Ten piękny romański kościół posiada swoją tajemnicę, którą chętnie odkrywają z nami chłopcy. Na blokach skalnych, z których zbudowana jest północna ściana świątyni, odnajdujemy kilka kamiennych masek – prawdopodobnie podobizn diabła lub dawnych pogańskich bożków. Trudno odgadnąć, czemu one służyły, być może miały zniechęcać do powrotu do dawnych wierzeń.

Romański (kon. XII) kościół NMP, Inowrocław.

Romański (kon. XII) kościół NMP, Inowrocław.

Romański (kon. XII) kościół NMP, Inowrocław.

Romański (kon. XII) kościół NMP, Inowrocław.

Tajemnicze maski w północnej ścianie kościoła.

Tajemnicze maski w północnej ścianie kościoła.

Może to wizerunki diabłów.

Może to wizerunki diabłów.

Może to pozostałości dawnego kultu pogańskiego.

Może to pozostałości dawnego kultu pogańskiego.

Będziemy bardzo miło wspominać dzisiejszą wycieczkę – w Inowrocławiu spędziliśmy przyjemne dwie i pół godziny. Uzdrowiska zazwyczaj kojarzą się z kuracjuszami w co najmniej średnim wieku, jednak tutejsze jest dobrze dostosowane do potrzeb rodzin z dziećmi. Gdyby aura bardziej dopisała, to na pewno zostalibyśmy jeszcze dłużej, choćby na przylegających do tężni sporym placu zabaw czy mini-golfie.

Po obiedzie robimy kolejne małe pranie (Grześ niestety jest mistrzem w brudzeniu ubranek… jak on to robi?). R. ze starszakami jedzie zrobić uzupełniające zakupy i zatankować (w pełnym składzie unikamy dodatkowych przestojów). Przed kolacją odwiedzamy jeszcze naszą „rozalińską” plażę, gdzie młodzież spędzająca tu wakacje zorganizowała „Rozalinowo Beach Day” z grillem, muzyką i zabawami. Nieco podchmielone już towarzystwo używa jednak na tyle niecenzuralnego języka, że po kilkunastu minutach decydujemy się na odwrót.

U nas pełno atrakcji - idziemy to sprawdzić.

U nas pełno atrakcji – idziemy to sprawdzić.

Znajdujemy swój kawałek plaży na imprezowanie.

Znajdujemy swój kawałek plaży na imprezowanie.

Grzesiu, nie wjeżdżaj do jeziora!.

Grzesiu, nie wjeżdżaj do jeziora!.

Po kolacji gospodarze urządzają dla wszystkich ognisko z pieczeniem kiełbasek. Dla chłopców taka impreza to duża atrakcja, przedkładają możliwość spędzenia czasu na dworze z rówieśnikami nad obejrzenie bajki – to super! M. zostaje w pokoju z Grzesiem, który o tej porze zwykle trochę marudzi, a R. spędza czas na miłej rozmowie z gospodarzami. Z chłopcami zagląda też do kampera – to naprawdę fajna zabawka na wakacje…!

Wieczorne ognisko w naszej agroturystyce.

Wieczorne ognisko w naszej agroturystyce.

 

26.08.2014, wtorek

Słonecznie i nareszcie bez wiatru, do 21 stopni

Po długich wahaniach (zwiedzanie dużego miasta w takim składzie to zawsze wyzwanie…) odważamy się wybrać do Bydgoszczy – zawsze chcieliśmy odwiedzić to piękne miasto. Nie porywamy się jednak z motyką na słońce i na wstępie rezygnujemy z dokładnego zwiedzania wszystkich zabytków, w zamian planując spacer po starówce, by posmakować atmosfery „bydgoskiej Wenecji”.

Parkujemy przy Wałach Jagiellońskich i ruszamy ul. Długą, zamienioną na deptak. Ładne kamieniczki, kwiaty, stylowe latarnie, informacja turystyczna w starym wagonie tramwajowym – jest na czym zaczepić oko. Starsi chłopcy mają ze sobą hulajnogi, Grześ jedzie w wózku, więc przemieszczamy się całkiem sprawnie. Lokalizujemy Wełniany Rynek – dawne miejsca handlu runem owiec, po czym przeprawiamy się uroczą kładką na nieodłącznie kojarzoną z Bydgoszczą Wyspę Młyńską. Chłopakom bardzo podobają się liczne kłódki zakochanych zapięte na poręczy mostku. Na wyspie po dawnych młynach obecnie nie ma już śladu, zachowały się jedynie stare szachulcowe spichrze (m.in. Czerwony i Biały z kon. XVIII w.). Wyspa ma obecnie rekreacyjny charakter i jest matecznikiem wielu wydarzeń kulturalnych – mają tu swoją siedzibę muzea, po przeciwnej stronie Brdy malowniczo wyłania się imponujący gmach Opery Nova. Dla dzieciaków najciekawszym miejscem jest jednak duży, nowoczesny plac zabaw. Szczęście nie ma końca, gdy okazuje się, że okolice Wyspy Młyńskiej stanowiły plener filmu „Magiczne drzewo”, na placu zabaw jest czerwone krzesło jakby żywcem wyjęte z książki Maleszki, a w jednej z kamienic na przeciwległym brzegu Brdy Młynówki mieszkali filmowi bohaterowie – Filip, Tosia i Kuki. M. zostawia chłopaków całych szczęśliwych na placu zabaw, a sama obiega z aparatem nieco dalsze okolice wyspy. Kamieniczki uroczo przeglądają się w wodzie.

Kładka na Wyspę Młyńską.

Kładka na Wyspę Młyńską.

Na kładce... żeby miłość połączyła na zawsze...

Na kładce… żeby miłość połączyła na zawsze…

Bydgoska Wenecja nad Brdą Młynówką.

Bydgoska Wenecja nad Brdą Młynówką.

Tu mieszkała rodzina z filmu A. Maleszki ,,Magiczne Drzewo''.

Tu mieszkała rodzina z filmu A. Maleszki ,,Magiczne Drzewo”.

A oto i samo czerwone krzesło.

A oto i samo czerwone krzesło.

Czasem można się trochę zadziwić.

Czasem można się trochę zadziwić.

Na schodkach na stopniu wodnym.

Na schodkach na stopniu wodnym.

Bydgoska Wenecja.

Bydgoska Wenecja.

Wyspa Młyńska.

Wyspa Młyńska.

Galeria Sztuki Współczesnej na Wyspie Młyńskiej.

Galeria Sztuki Współczesnej na Wyspie Młyńskiej.

Opera Nova z Wyspy Młyńskiej.

Opera Nova z Wyspy Młyńskiej.

W Bydgoszczy jest fajnie...

W Bydgoszczy jest fajnie…

Po opuszczeniu Wyspy Młyńskiej kierujemy się w stronę Starego Rynku. Po drodze zahaczamy o najstarszy w Bydgoszczy późnogotycki kościół katedralny św.św. Mikołaja i Marcina. Na rynku chwilę rozglądamy się dookoła. To rozległy plac, otoczony wysokimi kamienicami (wielokrotnie przebudowywane, obecnie większość w postaci z XIX w.). Kolorowe elewacje budynków są starannie odnowione, każda pierzeja rynku zasługuje na dłuższe spojrzenie. Na środku placu wyróżnia się Pomnik Walki i Męczeństwa Ziemi Bydgoskiej.

Urząd Miejski, dawne kolegium jezuickie, XVII w., przeb.

Urząd Miejski, dawne kolegium jezuickie, XVII w., przeb.

Stary Rynek, widok na kościół katedralny.

Stary Rynek, widok na kościół katedralny.

Stary Rynek.

Stary Rynek.

Kościół katedralny pw. św. św. Marcina i Mikołaja, XV-XVI w.

Kościół katedralny pw. św. św. Marcina i Mikołaja, XV-XVI w.

O czasochłonnym studiowaniu detali architektonicznych możemy sobie jedynie pomarzyć – Grześ powoli domaga się kolejnego karmienia, więc próbujemy znaleźć jakiś klimatyczny lokal odpowiedni do zrobienia sobie dłuższej przerwy. Dziś przez cały dzień życie zatruwają nam wszechobecne w centrum Bydgoszczy remonty – wiele fragmentów ulic jest zamkniętych, co znacznie utrudnia wytyczenie optymalnej trasy spaceru. Mimo utrudnień komunikacyjnych udaje nam się dość sprawnie dotrzeć nad malownicze nabrzeże, zwane Starym Portem. Ten zakątek Bydgoszczy, przywodzący – jak słusznie zauważają przewodniki – skojarzenia z Amsterdamem – jest niezwykle malowniczy i wywiera na nas ogromne wrażenie. Już od momentu przejścia staromiejskim mostem na drugą stronę Brdy nie wiemy, na czym oko zawiesić. Statki Żeglugi Bydgoskiej, piękna współczesna rzeźba „Przechodzący przez rzekę”, po stronie ul. Spichlerzowej kompleks trzech zabytkowych szachulcowych spichrzy, po drugiej ciąg malowniczych kamienic, z wyróżniającym się neogotyckim gmachem Poczty Głównej. Jest pięknie. Udaje nam się dłużej podtrzymać atmosferę chwili – zatrzymujemy się z restauracji Stary Port, mieszczącej się z zabytkowym szachulcowym spichlerzu z 1. połowy XIX w. Lody waniliowe z malinami na gorąco i jabłecznik są absolutnie warte grzechu. Grześ też konsumuje swój posiłek.

Czy to Bydgoszcz, czy Amsterdam...

Czy to Bydgoszcz, czy Amsterdam…

Trzy Gracje nad Brdą.

Trzy Gracje nad Brdą.

Poczta Główna.

Poczta Główna.

Ostatni spichlerz na północnym brzegu Brdy, XIX w.

Ostatni spichlerz na północnym brzegu Brdy, XIX w.

A w nim restauracja Stary Port.

A w nim restauracja Stary Port.

Jemy, aż uszy nam się trzęsą.

Jemy, aż uszy nam się trzęsą.

Słit focia.

Słit focia.

Po wyjściu z restauracji zauważamy, że czas do obiadu znacznie nam się skurczył – nieco okrężną drogą (m.in. nie możemy sobie odmówić przyjemności cofnięcia się i przejścia jeszcze raz na drugą stronę Brdy do ul. Spichlerzowej) wracamy więc do samochodu. Po drodze odnajdujemy jeszcze makietę średniowiecznego zamku, który niegdyś strzegł tego miasta, a potem już ruszamy prosto w drogę powrotną.

Widok na Pałacyk Lloyda i spichlerze nad Brdą.

Widok na Pałacyk Lloyda i spichlerze nad Brdą.

Bydgoszcz opuszczamy pełni wspaniałych wrażeń. To miasto pełne pięknych plenerów, niezwykle malowniczych zakątków, gdzie architektura i woda tworzą jedną spójną i wzajemnie dopełniającą się całość. Z chęcią wrócimy tu raz jeszcze na dokładniejsze zwiedzanie.

Po południu R. z Tymem pływają na łódce gospodarzy po Jeziorze Foluskim, Sebuś w pokoju rysuje wspomnienia z Bydgoszczy – jego rysunki są naprawdę piękne! Wieczorem obaj chłopcy jeszcze ganiają po dworze, aż w końcu zimno wygania ich do domu.

Na Jeziorze Foluskim.

Na Jeziorze Foluskim.

A teraz trzeba wnieść wiosła z powrotem...

A teraz trzeba wnieść wiosła z powrotem…

 

27.08.2014, środa

Rano całkiem ładnie, po południu przelotny deszcz i coraz silniejszy wiatr, do 16 st.

Dzisiejszy dzień zaczął się dobrze… już w nocy! Grześ (który wczoraj skończył pierwszy miesiąc życia!) przespał ponad cztery godziny do 2:30, a potem spał do 6:20! Ale luksus!

Rano dosyć sprawnie się ogarniamy i o 10:20 po raz kolejny ruszamy do Biskupina. Tym razem naszym celem nie jest Skansen Archeologiczny, tylko przejażdżka Żnińską Koleją Powiatową. Pałucka wąskotorówka wyróżnia się najwęższym rozstawem torów w Polsce – torowisko ma jedynie 60 cm szerokości. Wagoniki ciągnięte przez czerwoną lokomotywę, przemierzające zielone pola, wyglądają po prostu bajkowo. Wsiadamy do wagonika wąskotorówki i… spotykamy w nim naszych sąsiadów z kwatery, którzy wsiedli do kolejki w Gąsawie – ale ten świat mały!

Czekamy na wąskotorówkę w Biskupinie.

Czekamy na wąskotorówkę w Biskupinie.

 I jedzie! Po najwęższych (60 cm) torach w Polsce!.

I jedzie! Po najwęższych (60 cm) torach w Polsce!.

Wsiadamy...

Wsiadamy…

I w drogę!.

I w drogę!.

Przejazd najbardziej wąskotorową kolejką w Polsce jest bardzo przyjemny. Wyjątkowo czuje się, choćby to miało głupio zabrzmieć, bezpośredni kontakt z pociągiem. Sprzyja temu niewielki rozmiar wagoników i kameralny charakter składu. Na szczęście nie ma problemu z wejściem do wagonu z wózkiem. Drzwiczki są odpowiednio szerokie, jest też wystarczająco dużo miejsca w środkowej części wagonu. Chłopcy ani myślą chować się przed wiatrem do zamkniętego wagonu, wolą czuć wiatr na twarzach pomimo odczucia chłodu.

Kolejka umożliwia przejazd od Gąsawy do Żnina z przystankami w Biskupinie i Wenecji. W każdym z tych miejsc można się zatrzymać i skorzystać z położonych w pobliżu stacji atrakcji turystycznych. My wszystkie te miejsca odwiedziliśmy już wcześniej, celowo ograniczając się dzisiaj do samego przejazdu kolejką. Ze względu na nieprzewidywalność Grzesia wybraliśmy trasę umożliwiającą w jak najkrótszym czasie podróż w obie strony.

Odcinek Biskupin–Wenecja pokonujemy w 15 minut i po 10 minutach postoju i przesiadce do składu jadącego w przeciwnym kierunku wracamy. Mimo że cała przejażdżka zamyka się w 40 minutach, zaliczamy chyba najbardziej urokliwy fragment trasy. Wagoniki objeżdżają Jezioro Biskupińskie, umożliwiając nam podziwianie widoków na zrekonstruowaną osadę w Biskupinie, pięknie położoną na półwyspie.

Przez okno widać rezerwat archeologiczny w Biskupinie.

Przez okno widać rezerwat archeologiczny w Biskupinie.

Pałucką wąskotorówką z Biskupina do Wenecji.

Pałucką wąskotorówką z Biskupina do Wenecji.

Pałucką wąskotorówką z Biskupina do Wenecji.

Pałucką wąskotorówką z Biskupina do Wenecji.

Wenecja. Stoi na stacji lokomotywa...

Wenecja. Stoi na stacji lokomotywa…

Tylko gdzie te gondole.

Tylko gdzie te gondole.

Mkniemy z 15 km na godzinę.

Mkniemy z 15 km na godzinę.

Wybór krótkiego odcinka okazuje się słuszny, bo Grześ zaczyna płakać zaraz po opuszczeniu składu kolejki w Biskupinie. Idziemy jeszcze na tutejszy duży i przyjemny plac zabaw. Starsi chłopcy są zachwyceni. Sebuś nareszcie zaczyna samodzielnie się huśtać, a Tymuś zdobywa najwyższe szczyty linowej pajęczyny. Niestety Grześ nie podziela entuzjazmu braci i ryczy coraz bardziej. Wobec tego zarządzamy odwrót i we wtórze płaczu głodnego Grzesia (chyba nadrabia dzisiaj nocną przerwę w jedzeniu…) wracamy do Rozalinowa.

Plac zabaw w Biskupinie.

Plac zabaw w Biskupinie.

Po nieco wcześniejszym obiedzie (pyszne pierogi… mniam!) planujemy dłuższy spacer po okolicy. Niestety już od 13:00 zaczyna padać. Nie zanosi się na trwalszą poprawę pogody, więc chłopcy idą chwilę oglądać bajki do sali kinowej gospodarzy, a potem spędzamy czas w pokoju. Pranie, prasowanie, wspólna zabawa i czas szybko mija.

Po kolacji udaje nam się jeszcze pójść na spacer. Pomimo chłodu (12 stopni) jest bardzo przyjemnie. Chłopcy idą w kaloszach, a Grześ w chuście pod kurtką u R. Docieramy nad jezioro, gdzie Tymuś i Sebuś puszczają łódeczki z liści, wchodząc w kaloszach do wody. Zachód słońca nad wodą jest bardzo urokliwy. Błoto i mokra trawa nie przeszkadzają, a kałuże są dla dzieci niezmiennie bardzo atrakcyjne. Na koniec wchodzimy na wzgórze nieopodal naszego domu, odkrywając kolejną drogę na dalszy spacer. Gdy znikają ostatnie promienie zachodzącego słońca, kierujemy się do domu.

Moje serduszka.

Moje serduszka.

Wieczór nad Jeziorem Foluskim.

Wieczór nad Jeziorem Foluskim.

Wieczór nad Jeziorem Foluskim.

Wieczór nad Jeziorem Foluskim.

Wieczór nad Jeziorem Foluskim.

Wieczór nad Jeziorem Foluskim.

Tuż za drzwiami naszej kwatery.

Tuż za drzwiami naszej kwatery.

 

28.08.2014, czwartek

Przed południem przepięknie, do 21 stopni, w okolicy obiadu mocno pada, później chłodno, już bez deszczu

Planowaliśmy pojechać dzisiaj do Parku Miniatur w Pobiedziskach, ale rano trochę zbyt długo nam się zeszło z karmieniami itp. i ostatecznie wybraliśmy się do znacznie bliżej położonej Pakości. Tutejsza kalwaria jest drugą co do wielkości w Polsce (po Kalwarii Zebrzydowskiej). Pochodzące z pierwszej połowy XVII w. kaplice i ich otoczenie zostały w ostatnich latach odnowione i tworzą obecnie Park Kulturowy Kalwaria Pakoska.

Cała trasa kalwarii z 25 kaplicami ma ponad cztery kilometry. Przechodzimy środkową jej część, co łącznie z powrotem daje ponad trzy kilometry spaceru. Początkowy odcinek przebiega wzdłuż drogi, a końcowy wiedzie na wzgórze, gdzie trudno byłoby poradzić sobie z wózkiem. „Nasz” fragment jest natomiast wyjątkowo przyjemny. Prowadzi z dala od ulic, wśród pól, alejami obsadzonymi pięknymi, starymi drzewami, w znacznej części pomnikowymi dębami, które zdają się pamiętać czasy, kiedy powstała kalwaria (czyli, jak podają źródła, ok. 1628 r.). Wydawać by się mogło, że kalwarie to nieciekawe miejsce do odwiedzenia z dziećmi. Nic bardziej mylnego. Już na Warmii, w Kalwarii Głotowskiej, spędziliśmy kiedyś z bardzo przyjemnie czas z malutkimi dziećmi. Z małym Tymciem w wózku spacerowaliśmy też po Kalwarii Wielewskiej na Kaszubach. Dziś jest podobnie. Oglądamy kaplice, a przy okazji mamy piękny spacer. Sebuś wyszukuje między drzewami kolejne kaplice, Tymuś odczytuje ich nazwy i porównuje je ze „zwykłą” drogą krzyżową. Próbujemy też objąć jeden z dębów: we czworo udaje nam się z wielkim trudem. Chłopcom do pełni szczęścia wystarcza butelka soczku, batonik i lizak na postoju.

Kalwaria Pakoska - planujemy marszrutę.

Kalwaria Pakoska – planujemy marszrutę.

Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi.

Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi.

Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi.

Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi.

Ścieżkami Kalwarii Pakoskiej.

Ścieżkami Kalwarii Pakoskiej.

Piłat.

Piłat.

Ale ten Sebuś chodzi po kamieniach!.

Ale ten Sebuś chodzi po kamieniach!.

Ścieżkami Kalwarii Pakoskiej.

Ścieżkami Kalwarii Pakoskiej.

Ścieżkami Kalwarii Pakoskiej.

Ścieżkami Kalwarii Pakoskiej.

Pałac Heroda.

Pałac Heroda.

Pałac Heroda - wnętrze kaplicy.

Pałac Heroda – wnętrze kaplicy.

Odpoczynek na małe co nieco.

Odpoczynek na małe co nieco.

Piękna aleja pomnikowych dębów - z trudem obejmujemy jeden z nich.

Piękna aleja pomnikowych dębów – z trudem obejmujemy jeden z nich.

Miejsce nastraja do refleksji i pozwala na chwilę oderwać się od codziennych spraw. A poza tym, jak zawsze na spacerze, dobrze nam się rozmawia. Obraz rodzinnej sielanki uzupełnia piękne słoneczko, które oblewa nas przyjemnym ciepłem.

Wreszcie wracamy do samochodu. M. jeszcze na chwilę wchodzi po długich schodach na wzgórze imitujące jerozolimską Golgotę i robi zdjęcia ostatnich kaplic i barokowego kościoła Ukrzyżowania na Wzgórzu Kalwaryjskim. Już w powrotnej drodze łapie nas przelotny deszcz, a podczas obiadu obserwujemy prawdziwą ulewę.

Barokowy Kościół Ukrzyżowania na wzgórzu kalwaryjskim.

Barokowy Kościół Ukrzyżowania na wzgórzu kalwaryjskim.

Na szczęście pogoda dość szybko się poprawia i po 16.00 udaje nam się wybrać na wspólny spacer. Przechodzimy około 4-kilometrową trasę do sąsiedniej wsi Piastowo i z powrotem. Chłopcy są zachwyceni kałużami, żołędziami, polami kukurydzy itp. Wracając, układamy rodzinne bajki, w tworzeniu których szczególny talent ujawnia Sebuś – magiczna kukurydza, która wyrosła jak ogromne drzewo i poleciała na księżyc, przebiła wszystko. Z Tymusiem natomiast można porozmawiać jak z dorosłym o wielu różnych sprawach.

Spacer z Rozalinowa do Piastowa.

Spacer z Rozalinowa do Piastowa.

Dobrze, że dzisiaj zrobiliśmy te dwa spacery, bo bez dużych wyrzutów sumienia mogliśmy zasiąść do prawdziwej uczty, jaką przygotowali dla nas na kolację gospodarze. Kurczak z rożna, fasolka, kalafior, sałatka po prostu rozpływają nam się w ustach. Miłym zwieńczeniem wieczoru jest wspólne oglądanie „Magicznego drzewa” A. Maleszki, nakręconego w Bydgoszczy. Z radością rozpoznajemy miejsca, które odwiedziliśmy dwa dni temu!

 

29.08.2014, piątek

Najładniejszy dzień podczas wyjazdu, do 24 st. i słonecznie

Nasze pałuckie wakacje dobiegają końca, więc postanawiamy pojechać do Skansenu Miniatur w Pobiedziskach. Wizyta w tym miejscu pozwala nam zebrać wszystkie wspomnienia z wędrówek po Szlaku Piastowskim. Miniatury przygotowano z należytą dokładnością (szczególnie podoba nam się zrekonstruowany poznański rynek oraz piękne katedry – z Poznania i Gniezna), chociaż widać już na nich nieco upływ czasu (kilkanaście lat od budowy). Teren parku miniatur jest niewielki – na pewno wrażenie byłoby większe, gdyby miniatury wyeksponowano na większym terenie, najlepiej z zachowaniem układu przestrzennego Szlaku Piastowskiego. Eksponaty umieszczone są bowiem chaotycznie, np. poznańskie kościoły rozmieszczono w kilku miejscach pomiędzy innymi miniaturami. Miło było przypomnieć sobie Pałac w Antoninie, który odwiedziliśmy półtora roku temu, tylko skąd on się wziął w samym środku Szlaku Piastowskiego?…

Nie lubimy być malkontentami, więc koniec narzekania – dzieci miały dużo frajdy z rozpoznawania odwiedzonych miejsc. Znaleźliśmy budowle z prawie wszystkich (poza Bydgoszczą, która nie jest położona ani w Wielkopolsce, ani na Szlaku Piastowskim) odwiedzanych w ostatnich dniach miejscowości.

Skansen Miniatur w Pobiedziskach - poznański rynek.

Skansen Miniatur w Pobiedziskach – poznański rynek.

Katedra na Ostrowie Tumskim w Poznaniu.

Katedra na Ostrowie Tumskim w Poznaniu.

Rogalin - tam jeszcze pojedziemy, Grzesiu, już z Tobą.

Rogalin – tam jeszcze pojedziemy, Grzesiu, już z Tobą.

A skąd tu się wziął pałac w Antoninie...

A skąd tu się wziął pałac w Antoninie…

Osada w Biskupinie.

Osada w Biskupinie.

Kościół św. Prokopa w Strzelnie.

Kościół św. Prokopa w Strzelnie.

Jeszcze raz Katedra Gnieźnieńska.

Jeszcze raz Katedra Gnieźnieńska.

Pałac w Lubostroniu.

Pałac w Lubostroniu.

Kolegiata z Kruszwicy.

Kolegiata z Kruszwicy.

Kościół w Inowrocławiu.

Kościół w Inowrocławiu.

13. Dzielny piastowski rycerz.

Po obejrzeniu parku miniatur zaliczamy kolejną atrakcję. Dosłownie „za płotem” skansenu miniatur wyrósł niedawno kolejny wabik dla turystów. Według reklamy to  „wszystkomający” rodzinny park rozrywki, średniowieczny plac zabaw, zbrojownia i skansen archeologiczny w jednym (wymieniamy tylko część z informacji znajdujących się na reklamach tego miejsca). Brzmi nieźle, więc idziemy. Ku naszemu rozczarowaniu na miejscu stwierdzamy, że to tak naprawdę kilka (za to oddajmy sprawiedliwość: ciekawych) replik średniowiecznych machin oblężniczych i malutki plac zabaw, wszystko otoczone palisadą. Bilety są drogie (8 zł dla dorosłego, 6 zł dla dziecka), a obejmują tylko samo wejście na teren „parku”. Każda dodatkowa atrakcja (np. strzał z kuszy wałowej czy trebusza albo lekcja strzelania z łuku) kosztuje dodatkowe 5 zł od osoby (strzał z identycznej kuszy w Wenecji przy zamku kosztował 2 zł).

Na szczęście dzieci takie sprawy nie rażą i chłopaki całkiem wesoło spędzają czas. Chętnie jeżdżą na napędzanej kieratem drewnianej karuzeli, a strzał z trebusza to dla nich lepsza atrakcja niż kilka placów zabaw razem wziętych, więc w sumie nie żałujemy odwiedzin w tym miejscu.

,,Wszystkomający'' gród piastowski...

,,Wszystkomający” gród piastowski…

Karuzela na kierat to jest to.

Karuzela na kierat to jest to.

A to ten ,,średniowieczny'' plac zabaw.

A to ten ,,średniowieczny” plac zabaw.

Jazda polska gotowa do ataku.

Jazda polska gotowa do ataku.

Naciągamy trebusz.

Naciągamy trebusz.

Jak tu nie pogubić się w tych sznurach...

Jak tu nie pogubić się w tych sznurach…

,,3... 2... 1... SŁAWA'', czyli... odpalamy.

,,3… 2… 1… SŁAWA”, czyli… odpalamy.

Grześ najedzony, więc idziemy na wieżę bramną.

Grześ najedzony, więc idziemy na wieżę bramną.

A skąd tu się wzięła kolebka wikingów...

A skąd tu się wzięła kolebka wikingów…

W drodze powrotnej robimy jeszcze zdjęcie trzem wiatrakom–koźlakom umieszczonym na wzgórzu w Moraczewie.

Na dawnym grodzisku.

Na dawnym grodzisku.

Po obiedzie R. zabiera Sebusia i Tymusia na mini-rejs łódką naszych gospodarzy po Jeziorze Foluskim. Obaj zachowują się jak profesjonalni marynarze, nie wygłupiają się, są uważni i bardzo podoba im się taka atrakcja – chyba już niedługo będzie można ich wziąć na spływ kajakowy!

Szykujemy się do rejsu.

Szykujemy się do rejsu.

Rejs po Jeziorze Foluskim.

Rejs po Jeziorze Foluskim.

Rejs po Jeziorze Foluskim.

Rejs po Jeziorze Foluskim.

Na łódce jest fajnie.

Na łódce jest fajnie.

Było super...

Było super…

Wieczorem po kolacji wychodzimy jeszcze wszyscy na chwilę nad jezioro. Dzisiejszy dzień był najcieplejszy na całym wyjeździe. Jeszcze wieczorem jest 20 stopni. W takich warunkach aż chce się przebywać na dworze, nawet z Grzesiem. Chłopcy każdą chwilę wykorzystują na zabawę na podwórku u gospodarzy. To bardzo wygodne, że można ich tutaj wypuszczać samych – to ogromny atut takich niewielkich, położonych na uboczu kwater.

Wieczorny spacerek nad Jezioro Foluskie.

Wieczorny spacerek nad Jezioro Foluskie.

 

30.08.2014, sobota

Kolejny piękny dzień na koniec pobytu, do 22 st., chociaż trochę pochmurno

W ostatnim dniu pobytu na Pałukach nie mamy już ochoty na długie dojazdy i zwiedzanie większych miejscowości. Wolimy pospacerować po lesie, zwłaszcza że aura nareszcie sprzyja przebywaniu na dworze. W takiej temperaturze znacznie łatwiej zorganizować spacer z malutkim dzieckiem.

Ścieżka przyrodniczo-leśna „Dolina Rzeki Gąsawki” to idealne miejsce na dzisiejszy spacer. To jedna z bardziej urokliwych ścieżek edukacyjnych, jakie kiedykolwiek odwiedziliśmy. Niby nic spektakularnego, ale dla nas to właśnie to, czego oczekujemy. Piękny sosnowo-dębowy las, miejscami z domieszką pięknych jodeł, urocza dolina, czysta rzeka i rozlewiska. Dodatkowo tablice edukacyjne, które służą chłopcom jako kolejne przystanki w biegu po lesie.

Grześ trochę marudzi, ale szybko usypia go bujanie. Nasz wózek daje radę na mocno terenowej trasie. W drodze powrotnej nasz najmłodszy turysta się budzi – hmm, czyżby bujanie było zbyt intensywne? Na szczęście podoba mu się patrzenie na wierzchołki drzew, więc udaje nam się w ciszy dojechać do samochodu. Przez cały spacer starsi chłopcy rewelacyjnie razem bawią się w wymyśloną przez Sebusia zabawę w „tankowanie” paliwa z liści różnych roślin. Tymuś chętnie odczytuje informacje z tablic. Po prostu rodzinna sielanka!

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Ścieżka przyrodnicza Dolina Rzeki Gąsawki.

Wracamy do samochodu.

Wracamy do samochodu.

Nasz najmłodszy turysta.

Nasz najmłodszy turysta.

Dziś na topie była zabawa w tankowanie.

Dziś na topie była zabawa w tankowanie.

Po południu nareszcie udaje nam się zeksplorować kolejną trasę w naszej najbliższej okolicy. Okazuje się, że w pobliżu jeziora prowadzi przyjemna dróżka, momentami nieco trudna terenowo dla wózka, ale dajemy radę. Podziwiamy kilka fajnych siedlisk wakacyjnych, m.in. jedną odnowioną chatę krytą strzechą… niezła działeczka! Wracamy do naszego lokum asfaltem i dojazdową drogą gruntową.

Spacer po lasach w Rozalinowie.

Spacer po lasach w Rozalinowie.

Spacer po lasach w Rozalinowie.

Spacer po lasach w Rozalinowie.

Urządzenia do tankowania.

Urządzenia do tankowania.

To chyba padalec.

To chyba padalec.

Na koniec jeszcze R. z Sebusiem i Tymusiem zaliczają ostatni krótki wypad łódką na Jezioro Foluskie. Przepływają cały kilometr, opływając bliższy kraniec jeziora. Chłopcy z wielką uciechą wsadzają ręce do wody, twierdząc, że właśnie złapali rybę albo wyczuli mieliznę… Trzeba ich tylko pilnować, żeby łódka nie przechylała się za mocno na jedną stronę. Rozsadzeni na dziób i rufę i na dwie burty jakoś utrzymują równowagę.

Potem pozostaje już tylko pakowanie, w którym chłopcy starają się pomóc jak potrafią. Powoli zaczynają już dbać o swoje rzeczy. Realnie pomagają też w szukaniu drobnych klocków na dywanie, bawiąc się w „odkurzacze”. Zwłaszcza pod łóżkami ich niewielkie gabaryty znacznie ułatwiają im sprawę…!