Pieniny – pożegnanie lata, 2015.08

Po jakich górach najlepiej chodzi się z dziećmi? KKK. Krótkich, konkretnych i klawych. „Krótkich”, czyli takich, w których szlaki dojściowe nie wymagają pokonywania wielokilometrowych odległości. „Konkretnych”, czyli takich, w których uwieńczeniem wycieczki jest jakiś konkretny cel – najlepiej efektowny punkt widokowy na szczycie. „Klawych” – pełnych przygód, takich, w których spotkamy skałki, łatwe do skontrolowania przez rodzica przepaści, przeprawy promem przez rzekę – to wszystko, co sprawia, że na koniec dnia usłyszymy od pociechy, że było fajnie, super fajnie. Wszystkie te warunki idealnie spłniają Pieniny.

Wypad w Pieniny nie był wcześniej przez nas planowany. Mieliśmy do wykorzystania opłacone noclegi w Kluszkowcach (z których dwukrotnie nie skorzystaliśmy z powodu hospitalizacji Grzesia), a że pogoda dopisywała aż do ostatnich dni wakacji, grzech byłoby z takiej okazji nie skorzystać. Pojechaliśmy więc na górskie pożegnanie lata. A więc starszym chłopcom plecaki na plecy, Grzesia do nosidła i w drogę!

 

26 sierpnia 2015, środa

Po przejściowym ochłodzeniu znowu ładnie, do 25 st.

Warszawa-Kluszkowce

Chłopców dopiero wczoraj przywieźliśmy z działki, a R. jeszcze dzisiaj musiał być w pracy. Mimo to jakoś w pośpiechu udaje nam się spakować i wyjechać ok. 13:20 z Warszawy.

Doceniamy obwodnicę Raszyna. To duże usprawnienie drogi, chociaż utrudnienia i prace potrwają jeszcze parę miesięcy. Na postój nr 1 zatrzymujemy się w restauracji obok stacji benzynowej ok. 180 km od Warszawy. Obiad jest niedrogi i całkiem niezły (zestawy obiadowe ze schabowym i żurek dla Sebunia). Potem, niestety, na kilkanaście minut zatrzymuje nas korek na A4 spowodowany wypadkiem. Pęknięta opona z TIRa uszkodziła busa (sam TIR też skończył na pasie zieleni). Na szczęście nikt poważnie nie ucierpiał i służby szybko przywróciły ruch. Drugi postój robimy na stacji w okolicy lotniska w Balicach (chłopcy jedząc lody, podziwiają startujące samoloty).

Postój na A4

Postój na A4

Przejazd Zakopianką przebiega bez problemów i o 21:15, po przejechaniu niespełna 460 km, meldujemy się w Kluszkowcach.

Mieszkamy w kompleksie w ośrodku narciarskim Czorsztyn-ski. Mieliśmy spędzić tutaj Sylwestra, a potem weekend majowy… Nie wyszło. Tym razem nareszcie Grześ jest zdrowy i możemy wykorzystać wpłaconą wcześniej zaliczkę. Nie żałujemy, bo nasze studio 2+2 jest całkiem wygodne. Obiekt ma dopiero trzy lata. Sympatyczna architektura z elementami góralskimi i dobre śniadania satysfakcjonują nas w zupełności. Nie korzystamy z innych atrakcji hotelu, bo całe dnie spędzamy w górach, ale po kolei…

 

27 sierpnia 2015, czwartek

Rano mgła i chłodno, ale cały dzień potem przepiękny, do 29 st.

Rano chłopcy nie dają nam pospać, jak to pierwszego dnia w nowym miejscu. Ale może to i dobrze, bo nie jesteśmy jeszcze przepakowani na wyprawę. Po pysznym hotelowym śniadaniu ruszamy i tak dopiero o 10:30.

Dzielni turyści gotowi na podbój Pienin!.

Dzielni turyści gotowi na podbój Pienin!.

Ze Szczawnicy na Sokolicę i Czertezik

Ruszamy z okolic przystani flisackiej w Szczawnicy (dajemy się namówić na parking na położonej tu prywatnej posesji). Idziemy chodnikiem biegnącym razem ze ścieżką rowerową wzdłuż Dunajca. Chwilę czekamy na prom, bo akurat nie ma wielu chętnych. Przeprawa kojarzy nam się z niedawnym rejsem pychówką po Krutyni. Tutaj „napęd” jest identyczny – długi drąg we wprawnych rękach tutejszego sympatycznego górala – tylko sceneria zupełnie inna.

Ruszamy.

Ruszamy.

Piec Majki.

Piec Majki.

Dunajec ma bardzo niski stan wody.

Dunajec ma bardzo niski stan wody.

Przeprawa promowa przez Dunajec.

Przeprawa promowa przez Dunajec.

Dzielnie wsiadamy na prom - obsługiwany jak pychówka.

Dzielnie wsiadamy na prom – obsługiwany jak pychówka.

Szlak na Sokolicę nie obfituje w rozległe widoki. Prowadzi po prostu przez las – ale za to jaki! Zachwycają nas strzeliste parusetletnie jodły (dokładnie jodły olbrzymie, jak zauważył nasz znawca roślin – Tymo, gatunek osiągający największą wysokość w Polsce, nawet do ponad 50 m!). Piękne są też buki, zarówno te stare, jak i młode drzewinki w poszyciu. Po prostu buczyna karpacka w pięknym wydaniu. Chłopcom podoba się sam szlak, utrzymany częściowo w formie schodów, trochę mozolnie pnący się zakosami na szczyt Sokolicy. Najbardziej lubią odcinki skalne i… (o zgrozo!) obsypujące się spod nóg drobne kamyczki.

W górę na Sokolicę!

W górę na Sokolicę!

Polana Sosnów.

Polana Sosnów.

To się nazywa dobra miejscówa na postój.

To się nazywa dobra miejscówa na postój.

Szczyt Sokolicy (747 m n.p.m.) to główna dzisiejsza atrakcja. Widoki są rzeczywiście warte wysiłku. Wijący się w dole Dunajec, piękne pienińskie wzniesienia, a wszystko to z tutejszymi reliktowymi sosnami na pierwszym planie… to po prostu trzeba zobaczyć! Utrudnieniem jest spora ilość ludzi i dość trudny jak na nasz skład skalisty teren. Na szczęście barierki są mocne i dobrze rozmieszczone, więc przy zachowaniu uwagi (trzeba dobrze pilnować dzieci!) nie ma realnego niebezpieczeństwa upadku w ponadstumetrową przepaść.

Na Sokolicy (747 m n.p.m.).

Na Sokolicy (747 m n.p.m.).

Tymo i pocztówkowa sosna reliktowa.

Tymo i pocztówkowa sosna reliktowa.

Podobno najczęściej fotografowane drzewo w Polsce.

Podobno najczęściej fotografowane drzewo w Polsce.

Machamy naszym Taterkom.

Machamy naszym Taterkom.

Malownicze meandry Dunajca raz jeszcze.

Malownicze meandry Dunajca.

Szczyt Sokolicy nie jest jednak najlepszym miejscem do karmienia Grzesia. R. więc szybko ewakuuje się z nosidłem kilkadziesiąt metrów poniżej punktu sprzedaży biletów na szczyt. Karmienie w warunkach polowych nie należy do łatwych zadań, ale głodny Grześ je całkiem ładnie. M. ze starszymi chłopcami dociera po chwili, podbijając po drodze książeczki GOT – to nasze pierwsze pieczątki! Mimo że chodzimy po górach od dawna, jakoś do tej pory nie zbieraliśmy punktów na kolejne odznaki – kiedyś trzeba zacząć!

Wypoczęci i pokrzepieni kanapkami, z żalem opuszczamy jedyną na dzisiejszym szlaku przyjemnie położoną ławeczkę. Ruszamy na Czertezik – chcemy jeszcze z perspektywy spojrzeć na Sokolicę. Podejście na kolejny szczyt daje się nam trochę we znaki, choć i tutaj są przyjemne nieco skaliste odcinki, które podobają się chłopcom. Na szczyt docieramy wszyscy poza Sebuniem, który zarządził postój dosłownie kilkadziesiąt metrów poniżej szczytu. Wchodzimy więc „na raty” i tylko na właściwy szczyt. W ferworze dzisiejszego dnia nie sprawdziliśmy, że kawałek dalej jest punkt widokowy. Mimo to widoki są piękne, tylko przez drzewa nie widać dobrze samej Sokolicy.

Widok z Czertezika (772 m n.p.m.).

Widok z Czertezika (772 m n.p.m.).

Jak po najeżonych zębach.

Jak po najeżonych zębach.

Po krótkim odpoczynku ruszamy w drogę powrotną, która mija nam zadziwiająco szybko. Zaskakuje nas szczególnie Sebuś. Podczas wejścia był najwolniejszym ogniwem, a teraz schodził, a właściwie prawie zbiegał jak wytrawny górski turysta, bez oznak zmęczenia, w tempie dorosłych. Zatrzymujemy się króciutko na Polanie Sosnów, żeby wyrównać niedobór płynów, i po chwili płyniemy już znowu promem przez Dunajec.

A kuku, Grzesiu!.

A kuku, Grzesiu!.

Czekając na prom...

Czekając na prom…

Wszyscy jesteśmy głodni, więc po krótkiej wizycie w pawilonie recepcyjno-wystawowym PPN kierujemy się do Schroniska Orlica na obiad. R. z Grzesiem docierają pierwsi, bo nasz najmłodszy turysta z głodu znowu trochę marudzi. Grześ zjada swój obiadek, a wkrótce potem wszyscy pałaszujemy swoje porcje. Jedzenie jest bardzo dobre (kotlety drobiowe, naleśniki i pierogi z jagodami), chociaż ogólna atmosfera schroniska nie powala. Widać nie ma dobrego gospodarza – budynek jest ciekawy, pięknie położony, ale wymaga odnowienia i zadbania. Może warto byłoby – wzorem innych schronisk – postarać się o dofinansowanie z Unii na remonty i unowocześnienie… To miejsce ma potencjał!

Schronisko PTTK Orlica w Szczawnicy.

Schronisko PTTK Orlica w Szczawnicy.

O 17:00 po równo sześciogodzinnej wyprawie jesteśmy z powrotem w samochodzie. Pokonaliśmy 540 m przewyższenia i „tylko” 7 km odległości. To specyfika pienińskich szlaków – spore nachylenie, ale niewielkie odległości. Do tego mieszanka wody, skał i lasu – wyjątkowo udane połączenie!

Sebuś po wycieczce jakby trochę zmęczony.

Sebuś po wycieczce jakby trochę zmęczony.

Chłopcy spisali się na medal. Tymo to prawdziwy przyrodnik i koneser pięknych krajobrazów. Sebuś, rezolutny i rozgadany, urzeka nie tylko nas, ale też wiele mijających nas osób. A Grześ bardzo dobrze znosi nawet kilkudziesięciominutowe odcinki pokonywane w nosidle. Lubi patrzeć na drzewa, w niebo itp. Nie marudzi zbytnio, chociaż dzisiaj nie spał długo ani w nocy, ani w dzień (15 minut drzemki w samochodzie i dobre pół godziny w nosidle). A że potem na postojach kipi energią… trudno się dziwić.

Wieczorem czujemy się bardzo zmęczeni – ogarnianie naszej doborowej trójki przez cały dzień w trudnych terenowych warunkach daje się nam we znaki… Chłopcy natomiast mają reaktywację – zachowują się jakby w ogóle nie przeszli dzisiaj górskiej trasy. Starsi robią piękne rysunki i świetnie bawią się w swoim towarzystwie, a Grześ ćwiczy chodzenie… oczywiście za rączkę!

Nasz czas: 10:30-17:00, 7 km, 540 m przewyższenia

 

28 sierpnia 2015, piątek

Cudowny letni upał, do 32 st.

Dzisiaj była już dużo lepsza noc – chłopcy pospali 10-11 godzin do 7:00 i obudzili się, mówiąc, że jeszcze za krótko spali… Nie ma to jak górski spacerek!

Ze Sromowców Niżnych na Trzy Korony

Dojeżdżamy do końca drogi (dalej zakaz wjazdu) – parking tutaj kosztuje 12 zł za cały dzień, ale mamy maksymalnie skrócone dojście. Widok na cały masyw Trzech Koron po prostu zapiera dech w piersiach, bo szczyty mamy przed sobą, tylko… jakby nad nami. Zastanawiamy się, jak my dziś tak wysoko wejdziemy!

Sromowce Niżne. Ruszamy.

Sromowce Niżne. Ruszamy.

Dzisiaj idziemy na kolejną klasyczną wycieczkę pienińską. Zmieniamy tylko tradycyjny kierunek. Ok. 150 metrów za schroniskiem skręcamy w prawo i kierujemy się zielonym szlakiem w kierunku Koszarzysk. Trasa prowadzi głównie lasem, co w dzisiejszym upale jest sporą zaletą. Szlak, jak to w Pieninach, biegnie dość stromo pod górę. Najprzyjemniejsze są fragmenty trawersujące zbocza, w otoczeniu naprawdę pięknego, głównie jodłowo-bukowego lasu.

Idziemy przez piękny las jodłowo-świerkowo-bukowy.

Idziemy przez piękny las jodłowo-świerkowo-bukowy.

Chłopaki skaczą pod górę jak małe kozice.

Chłopaki skaczą pod górę jak małe kozice.

Zatrzymujemy się po nieco ponad godzinie i pokonaniu ponad 300 metrów przewyższenia. Siedzimy na próchniejącej kłodzie jodłowej. Kanapki i czekoladki smakują wyśmienicie! Posileni ruszamy dalej.

Upał południa i więcej nasłonecznionych polan sprawiają, że Sebuś trochę traci rezon. Po dojściu do rozstaju szlaków w siodle na Polanie Koszarzyska decydujemy, że na planowany wypad pod Zamek Pieniński M. podejdzie sama. R z chłopcami mozolnie pokonuje kolejne 100 metrów wzniesienia przez polanę Koszarzyska i dalej przez las, niemal ciągnąc za sobą Sebunia. M w tym czasie szybciutko dociera pod zamek, obfotografowuje go i dogania chłopaków, którzy popasają nieopodal punktu sprzedaży biletów na szczyt. Siły wracają Sebusiowi przy kasie, gdy wbijamy pieczątki do naszych książeczek GOT i kupujemy pamiątkowy medal za wejście na Trzy Korony.

Koszarzyska - chłopaki skręcają w lewo na Trzy Korony.

Koszarzyska – chłopaki skręcają w lewo na Trzy Korony.

...a M. idzie w prawo do ruin zamku pienińskiego.

…a M. idzie w prawo do ruin zamku pienińskiego.

Ruin zamku strzeże figura Św. Kingi.

Ruin zamku strzeże figura Św. Kingi.

Ruiny zamku pienińskiego (XIII w.).

Ruiny zamku pienińskiego (XIII w.).

Wejście na szczyt Okrąglicy (982 m n.p.m., najwyższy szczyt Pienin właściwych) to metalowe kładki i schodki porządkujące ruch turystyczny przez oddzielenie barierkami wchodzących od schodzących. Turystycznym purystom takie rozwiązanie może przeszkadzać, ale dla dzieci to fantastyczna atrakcja. Dzisiaj ruch jest tutaj duży, ale bez wyraźnych przestojów. Chwileczkę czekamy przed samą platformą szczytową, która jest trochę zatłoczona (podobno czasami czeka się przed wejściem na nią nawet 40-50 minut…). Widok jest wart wysiłku, a dodatkową satysfakcję sprawia sam fakt wejścia na ten najwyższy punkt, który widzieliśmy z dołu!

Idziemy do punktu widokowego na Okrąglicy.

Idziemy do punktu widokowego na Okrąglicy.

Dunajec mógłby być fotomodelką...

Dunajec mógłby być fotomodelką…

Widok na północny zachód.

Widok na północny zachód.

Na Okrąglicy. Chłopcy wypatrzyli nawet nasz samochód.

Na Okrąglicy. Chłopcy wypatrzyli nawet nasz samochód.

Nieco poniżej punktu sprzedaży biletów robimy dłuższy postój na ławeczkach. Po zjedzeniu reszty zapasów starsi chłopcy wylegują się na ławkach, a Grześ zwiedza okolicę (i uczy się – chi chi – sikać na stojąco).

Schodzimy bardziej popularnym szlakiem. Najpierw na Przełęcz Szopka, zwaną też przez zasapanych turystów Chwała Bogu, a potem zakosami do Wąwozu Szopczańskiego. W górnej części szlaku zejściowego mijamy piękne polany z widokami m.in. na Pieniny i Tatry. Niżej zachwyca nas wąwóz i jego otoczenie. Przypomina się nam Dol. Kościeliska, chociaż w Pieninach jak zwykle wszystko jest bardziej kameralne. Pienińskie szlaki dają popalić podczas wchodzenia, ale zejścia wydają się cudownie krótkie. Zejście do schroniska zajęło nam mniej niż godzinę.

Schodzimy w kierunku Przełęczy Chwała Bogu.

Schodzimy w kierunku Przełęczy Chwała Bogu.

Ostrożeń głowacz. Tymo wypatrzył i nauczył nas nazwy.

Ostrożeń głowacz. Tymo wypatrzył i nauczył nas nazwy.

Taterki nasze wychylają się zza drzew.

Taterki nasze wychylają się zza drzew.

Zejście w kierunku Wąwozu Szopczańskiego.

Zejście w kierunku Wąwozu Szopczańskiego.

Wąwozem Szopczańskim.

Wąwozem Szopczańskim.

Daleko przed nami majaczy Czerwony Klasztor.

Daleko przed nami majaczy Czerwony Klasztor.

Schronisko Trzy Korony zaskakuje nas bardzo pozytywnie. Bryła budynku jest oryginalnie wyciągnięta w górę, podobnie jak pienińskie szczyty. Z tarasu przed wejściem rozlega się chyba jeden z ładniejszych widoków w polskich górach. My jednak wchodzimy do środka i jemy w jadalni, bo tutaj jest chłodno i… mamy krzesełko do karmienia! Pałaszujemy ze smakiem „baraninówkę”, czuli zupę gulaszową z baraniną i pyszne zestawy z kotletami lub wyprażanym serem. Poprawiamy pierogami z jagodami, a chłopcy lodami – a co – należy nam się!

Schronisko Trzy Korony w pięknej oprawie.

Schronisko Trzy Korony w pięknej oprawie.

Tam byliśmy! Jak miło na to patrzeć przy lodach...

Tam byliśmy! Jak miło na to patrzeć przy lodach…

Na koniec już króciutkie zejście do Sromowców Niżnych. Po drodze zaglądamy do pawilonu wystawowego PPN, obok którego uwagę Tymusia przykuwa alpinarium z kilkunastoma gatunkami pienińskich roślin. Kupujemy sobie pamiątkowe karty do gry ze zdjęciami z Pienin, a starsi chłopcy florystyczne pamiątki. R. kupuje jeszcze w miejscowym sklepie wodę i pieczywo i możemy wsiadać do samochodu.

Pawilon wystawowy PPN.

Pawilon wystawowy PPN.

Trzy Korony na pożegnanie.

Trzy Korony na pożegnanie.

Nasz czas: wycieczka zajęła nam 7 godzin (10:20–17:20). Pokonaliśmy ponad 600 m przewyższenia i 8 km szlaków!

Podsumowując, na gorące dni możemy polecić przejście pętli szlaków wokół Trzech Koron właśnie w obranym przez nas kierunku. Dzięki temu w dzisiejszym skwarze większą część trasy pokonywaliśmy w cieniu, nawet w odkrytym w wielu miejscach wąwozie (dzięki przesunięciu się słońca ku zachodowi). A nasze dzieci dziś znowu spisały się na medal. Podejście – wiadomo – każdemu trochę daje się we znaki. Ale schodząc, chłopcy pędzili w tempie dorosłych i z uśmiechem na ustach. Grzesiulek dwa razy zdrzemnął się po 40-50 minut. Tutaj świetnie sprawdza się nasze „wypasione” nosidełko z wygodną „poduszeczką”, na której nasz Skarbek może oprzeć sobie główkę.

 

29 sierpnia 2015, sobota

Gorąco i duszno, nad Tatrami kłębią się chmury, do 28 st.

Z racji prognozowanej możliwości burz i kłębiących się chmur na horyzoncie, zmieniamy pierwotne plany. Zamiast wyprawy na Wysoką ruszamy w stronę Niedzicy.

Rejs po Zalewie Czorsztyńskim

Dojeżdżamy na parking obok plaży, skąd idziemy prosto do przystani statków. Zdążamy w sam raz na rejs o 11:00. Na statku Harnaś nie ma problemu ani z wjazdem, ani z zajęciem miejsca z wózkiem dziecięcym (mamy porównanie z rejsem po Śniardwach dwa tygodnie temu). Płyniemy na przednim, niższym pokładzie, ale spacerujemy też po górnym, większym, pod którym znajduje się spora kawiarnia.

Gotowi na rejs po Jeziorze Czorsztyńskim.

Gotowi na rejs po Jeziorze Czorsztyńskim.

Widoki są przepiękne. Robimy sporą pętlę, podpływając pod oba zamki – Czorsztyński i Niedzicki. Wysłuchujemy dość długiego (choć interesującego) nagrania o historii powstania akwenu oraz o tutejszych warowniach. Na brzegach bardzo widoczny jest niski poziom wody – kilka metrów mniej niż zwykle, co przy sporej powierzchni jeziora oznacza naprawdę duży deficyt wody.

Płyniemy na drugi koniec Jeziora Czorsztyńskiego.

Płyniemy na drugi koniec Jeziora Czorsztyńskiego.

Mijamy Zamek Czorsztyński (XIII-XVII w.).

Mijamy Zamek Czorsztyński (XIII-XVII w.).

Z każdą chwilą widoki są inne.

Z każdą chwilą widoki są inne.

Malowniczości Jeziorowi Czorsztyńskiemu odmówić nie sposób.

Malowniczości Jeziorowi Czorsztyńskiemu odmówić nie sposób.

Zamek Niedzicki (XIV w.) w pełnej krasie.

Zamek Niedzicki (XIV w.) w pełnej krasie.

Starszaki są bardzo zadowolone – podoba im się dosłownie wszystko. Lody kupione w kawiarni pod pokładem są dopełnieniem szczęścia. Grześ przez pół godziny spaceruje za rączkę po wszystkich zakamarkach statku. Szczególnie podoba mu się… piesek podróżujący z jednym z turystów, Grześ ze zrozumieniem woła „au, au” i koniecznie chce dotknąć czworonoga. Na koniec zjada ładnie jogurcik.

Grześ na Jeziorze Czorsztyńskim.

Grześ na Jeziorze Czorsztyńskim.

Strategiczne miejsce przy kole ratunkowym.

Strategiczne miejsce przy kole ratunkowym.

W południe jesteśmy już na lądzie. Grześ musi się zdrzemnąć, więc R. prowadzi go na spacer w kierunku zamku i zapory. A w tym czasie M. proponuje chłopcom kąpiel w Jeziorze Czorsztyńskim. Oczywiście nie trzeba ich długo prosić. Kąpielisko jest ładnie zorganizowane (przebieralnie itp.), ale dno kamieniste i bardzo muliste – cóż, przecież nie jest to mazurskie jezioro. Potem wszyscy posilamy się kanapkami przygotowanymi z myślą o górskiej trasie i ruszamy… w góry, zwiedzanie zamku i spacer po zaporze zostawiając sobie na inną (zimową?) okazję.

Wyższy stopień znajomości z Jeziorem Czorsztyńskim.

Wyższy stopień znajomości z Jeziorem Czorsztyńskim.

Zamek Niedzicki (XIV w.)

Zamek Niedzicki (XIV w.)

Zamek Niedzicki widziany z zapory.

Zamek Niedzicki widziany z zapory.

Do Bacówki pod Bereśnikiem

W nieco ponad pół godziny transferujemy się do Szczawnicy. Parkujemy obok Muzeum Uzdrowiska i ruszamy w górę. Dosłownie, bo droga jest stroma zupełnie jak w Pieninach, chociaż to już Beskid Sądecki. R. trochę wyścigowym tempem wchodzi z jęczącym dzisiaj mocno Grzesiem, a potem przed schroniskiem czeka na resztę ferajny. Dzisiaj Sebuś ma chyba kryzys, bo strasznie ciężko go wciągnąć w górę, do tego z byle powodu marudzi… Oj, potrafi czasem wyprowadzić z równowagi…

Ruszamy ze Szczawnicy do Bacówki pod Bereśnikiem.

Ruszamy ze Szczawnicy do Bacówki pod Bereśnikiem.

Pieniny za nami, przed nami Beskid Sądecki.

Pieniny za nami, przed nami Beskid Sądecki.

Oto i Bereśnik.

Oto i Bereśnik.

W schronisku już w komplecie zamawiamy pierogi i naleśniki. Niestety, na jedzenie czeka się trochę długo, ale warto, bo jest domowe i pyszne, zwłaszcza naleśniki – oryginalny miejscowy naleśnik zawinięty na kiełbasie i pyszne owocowe z dużą ilością bitej śmietany. W schronisku Sebuś cudownie odzyskuje siły. Za to Grześ już nie jęczy, tylko wyje… chyba będą rosły kolejne zęby. Dzisiaj w każdym razie zebrał kolejne punkty do Odznaki Wyjca Górskiego, na razie ma popularną, ale kto wie, czy nie zbierze jutro na małą brązową!

Bacówka pod Bereśnikiem.

Bacówka pod Bereśnikiem.

Schronisko jest przepięknie położone. Widok na Pieniny prześliczny (dzisiaj, niestety, nie widać na dalszym planie Tatr, ale i tak jest pięknie). Może przydałoby się odnowić to i owo, ale nie będziemy się czepiać, bo atmosfera górska jest.

R. z marudzącym Grzesiem robi jeszcze szybki wypad na Bereśnik. Grześ w tym czasie spokojnie zasypia. Niestety, szlak nie prowadzi na sam szczyt, tylko leśną drogą obok, a widoki na Małe Pieniny są podobno kawałek dalej. R musi jednak wracać, żeby nie opóźniać zejścia. Wracamy tą samą drogą. Droga powrotna jest bardzo przyjemna. Szczególnie urocze są odcinki szlaku prowadzące ścieżynką przez polany z widokami na Pieniny i obok opuszczonego gospodarstwa przez stary sad owocowy (śliwki węgierki już prawie dojrzały – pycha!). Wcześniej podczas wejścia młodsi chłopcy marudzili chyba głównie z powodu uciążliwego upału – nasz stok miał wystawę południowo-zachodnią, więc nasłonecznienie razem ze sporym nachyleniem dało nam popalić – dosłownie.

Tymo wypatrzył dziewięćsiły.

Tymo wypatrzył dziewięćsiły.

Powrót spod Bereśnika do Szczawnicy.

Powrót spod Bereśnika do Szczawnicy.

Powrót spod Bereśnika do Szczawnicy.

Powrót spod Bereśnika do Szczawnicy.

Przed nami Pieniny i wijący się Dunajec.

Przed nami Pieniny i wijący się Dunajec.

Nasz czas: dzisiejsza trasa to w sumie spacerek – łącznie tylko nieco ponad 4 kilometry i ponad 200 m przewyższenia. Wejście z chłopcami w godzinę i 10 minut, zejście w 50 minut. Wypad w okolice szczytu Bereśnika to dodatkowe 25 minut.

Obie dzisiejsze wycieczki zajęły razem sporo czasu. Wyjechaliśmy z domu o 10:20, a wróciliśmy o 18:20. Chłopcy jak to zwykle od razu odzyskali energię i roznosili nasze dwa pokoiki. A my… po takim całym dniu na dużych obrotach z naszą trójeczką czujemy się bardziej zmęczeni niż po trasie na Rysy czy Orlą Perć! Naprawdę! A na dodatek nie bardzo mamy jak odpocząć, bo towarzystwo czeka na kolację, kąpiel itp., a potem jeszcze długo siedzimy nad komputerami, zapisując wspomnienia oraz selekcjonując i podpisując zdjęcia.

 

30 sierpnia 2015, niedziela

Prawdziwy żar leje się z nieba, do 34 st.

Dzisiejsza wyprawa to prawdziwe ukoronowanie naszego pobytu w Pieninach. Z racji długiej trasy i prognozowanych upałów wstajemy dość wcześnie i punktualnie o 8:00 meldujemy się na śniadaniu. Poranne ogarnianie z naszą ferajną trochę zajmuje, więc ostatecznie wyjeżdżamy prawie o wpół do dziesiątej, ale to i tak świetny wynik.

Przez Wąwóz Homole na Wysoką i Durbaszkę

Na parkingu w Jaworkach meldujemy się punktualnie o 10:00. Do wylotu Wąwozu Homole stąd jest ok. 200 metrów. Okolica objęta jest ochroną rezerwatową. Idziemy wzdłuż pięknego potoku Kamionka. Jego koryto początkowo jest wyrzeźbione w nagich skałach. Wokół mamy piękne skaliste ściany wąwozu, czasami ponadstumetrowej wysokości. Przypomina nam się Dolina Białego i Strążyska w Tatrach. Wyżej nasza ścieżka miejscami prowadzi po metalowych mostkach i schodkach, wielokrotnie przekraczając koryto potoku. Wyjątkowo niski stan wody pozwala nam przechodzić na drugą stronę prosto po kamieniach. To dodatkowa atrakcja dla chłopców.

Przed wejściem do Wąwozu Homole.

Przed wejściem do Wąwozu Homole.

Wąwóz Homole - wchodzimy.

Wąwóz Homole – wchodzimy.

Wąwóz Homole.

Wąwóz Homole.

Dnem płynie urokliwa Kamionka.

Dnem płynie urokliwa Kamionka.

Droga się nie dłuży i po kilkudziesięciu minutach jesteśmy już w pobliżu górnej stacji wyciągu, którym można zjechać do Jaworek. R z Sebusiem i Grzesiem skręcają w prawo w kierunku Wysokiej, a M. z Tymem podchodzi jeszcze kilkadziesiąt metrów na punkt widokowy. Teraz mamy kilkaset metrów niemal płaskiego odcinka szlaku prowadzącego szeroką drogą leśną.

Można zjechać wyciągiem w dół, my wolimy pieszo i dalej w górę.

Można zjechać wyciągiem w dół, my wolimy pieszo i dalej w górę.

Postój robimy po niespełna godzinie w pobliżu Rówienki, na skałach przy potoku. Chłopcy świetnie się ogarniają. Sami niosą swoje zapasy, które na postojach chętnie zjadają. Wędrówka z nimi to prawdziwa przyjemność. Żeby nie było za różowo, Grześ wymaga na postojach całej naszej uwagi. Ciągle chce chodzić, a właściwie czasami sam nie wie, czego chce… To trochę przez rosnące kolejne zęby, a trochę z racji swojego wieku. Możemy go jednak pochwalić, że bez problemu robi siusiu w warunkach terenowych. Nie zawsze dokładnie wtedy, kiedy byśmy chcieli (dziś zasikuje sobie całe skarpetki i buty…), ale jednak.

Postój w drodze na Wysoką.

Postój w drodze na Wysoką.

Po minięciu bazy namiotowej SKPB z Łodzi zaczynamy właściwe podejście. Szlak prowadzi przez przepiękne, widokowe tereny wypasowe, m.in. Polanę pod Wysoką. Od tego miejsca dzisiaj przez cały dzień będą nam towarzyszyć widoki na pasmo Radziejowej w Beskidzie Sądeckim i na Pieniny. Niestety, bardzo daje się nam we znaki lejący się z nieba żar (bo drzew tutaj jak na lekarstwo). Mimo to dzięki śmiesznym dialogom o smerfach i śpiewaniu niezbyt mądrych piosenek udaje nam się dość sprawnie dojść do granicy kolejnego rezerwatu („Wysokie Skałki”).

Okolice Polany pod Wysoką.

Okolice Polany pod Wysoką.

Tutaj mamy już miejscami trochę cienia, ale za to droga staje się jeszcze bardziej stroma. Miejscami naprawdę bardzo łatwo o pośliźnięcie (nie chcielibyśmy tędy schodzić, zwłaszcza po deszczu!). Mimo to chłopcy bardzo dzielnie prą naprzód i wkrótce meldujemy się na rozdrożu przy granicy słowackiej. Stąd już wzdłuż granicy wchodzimy po skałach i metalowych schodkach na szczyt Wysokiej (1050 m n.p.m.). Nie licząc odpoczynku, weszliśmy tu równo w dwie godziny. Biorąc pod uwagę nasz skład, to świetny czas. Widoki z Wysokiej wynagradzają cały trud włożony w pokonanie tych 500 metrów przewyższenia. Czujemy się tutaj jak ptaki. Szczególnie pięknie prezentują się pienińskie szczyty. Jednak z racji sporej ilości ludzi i braku miejsca do bezpiecznego chodzenia dla Grzesia, schodzimy na odpoczynek w okolice zakrętu szlaku. Pokrzepieni nabieramy sił do dalszej wędrówki.

Jedną nogą w Polsce, jedną na Słowacji.

Jedną nogą w Polsce, jedną na Słowacji.

Na Wysokiej (Wysokich Skałkach) - 1050 m n.p.m.

Na Wysokiej (Wysokich Skałkach) – 1050 m n.p.m.

Widok z Wysokiej w kierunku Tatr.

Widok z Wysokiej w kierunku Tatr.

Jak ptaki...

Jak ptaki…

Kapralowa Wysoka. Tym razem stajemy na postój.

Kapralowa Wysoka. Tym razem stajemy na postój.

Bardzo dobrze, że wypatrzyliśmy w przewodniku Nyki wariant powrotu przez Durbaszkę, bo dzięki temu uniknęliśmy uciążliwego schodzenia stromym i dość mocno zatłoczonym szlakiem. Na naszej drodze mieliśmy tylko na samym początku jedno bardziej strome i niewygodne miejsce. Wędrówka pięknym widokowym grzbietem to prawdziwa przyjemność. Towarzyszą nam cudne widoki na Tatry, Pieniny i Pasmo Radziejowej. Z radością witamy górną stację wyciągu orczykowego w okolicy szczytu Durbaszki. To znak, że obiad już blisko!

Idziemy w kierunku Durbaszki.

Idziemy w kierunku Durbaszki.

No, niektórzy jadą w kierunku Durbaszki.

No, niektórzy jadą w kierunku Durbaszki.

Widoki na masyw Radziejowej.

Widoki na masyw Radziejowej.

Okolice Durbaszki (934 m n.p.m.).

Okolice Durbaszki (934 m n.p.m.).

Zbiegamy przyjemną łąką wprost do Ośrodka Szkolno-Wypoczynkowego pod Durbaszką. To spory budynek, mieszczący blisko sto miejsc noclegowych, nastawiony głównie na obsługę grup uczniów i młodzieży. Dla nas najważniejsza jest dzisiaj kuchnia i jadalnia. Pod tym względem ośrodek wypada świetnie. Jemy pyszny żurek oraz pierogi z mięsem i jagodami. Ceny bardzo przystępne, a jakość na wysokim poziomie. Inni goście, których, o dziwo, jest niewielu (może warto byłoby zadbać o reklamę przy szlaku na Wysoką…) zajmują miejsca na dworze. My okupujemy ładnie odnowioną salę kominkową, w której panuje przyjemny chłód. Świeżo wyremontowane toalety przy wejściu dopełniają dobrego wrażenia. O jakości noclegów się nie wypowiadamy, ale ośrodek wydaje się bardzo atrakcyjny. Zwłaszcza w zimie, bo tuż obok jest spory orczyk (ponad sto metrów różnicy wzniesień).

Schodzimy z Durbaszki w kierunku Jaworek.

Schodzimy z Durbaszki w kierunku Jaworek.

Schodzimy z Durbaszki w kierunku Jaworek.

Schodzimy z Durbaszki w kierunku Jaworek.

Schronisko pod Durbaszką.

Schronisko pod Durbaszką.

Chcąc nie chcąc, ruszamy dalej w dół drogą dojazdową do ośrodka. Wije się ona po pięknych widokowo pastwiskach. Cały czas przed nami widoki na pasmo Radziejowej z Przehybą i Bereśnikiem, który odwiedziliśmy wczoraj. Zejście zajmuje jeszcze kilkadziesiąt minut. Droga dołącza do asfaltu dosłownie kilkadziesiąt metrów poniżej parkingu, gdzie czeka nasza bryka. Na dole meldujemy się o 17:30.

Zejście do Jaworek.

Zejście do Jaworek.

Zejście do Jaworek.

Zejście do Jaworek.

Zejście do Jaworek.

Zejście do Jaworek.

Nasz czas: przejście tej ponad 9-kilometrowej trasy zajęło nam z odpoczynkami 7 i pół godziny, przewyższenie: niespełna 550 metrów.

W drodze powrotnej zatrzymuje nas spory korek między Szczawnicą a Krościenkiem. Na szczęście wracamy pod nasz wulkan przed 18:20. Dzięki temu R. z chłopcami zdążają jeszcze wjechać wyciągiem na szczyt góry Wdżar, pod którą położony jest nasz hotel. A naprawdę warto, bo widok jest przecudny. Jezioro Czorsztyńskie z oboma zamkami, Tatry, Pieniny… po prostu bajka! Chłopcy wypatrują szczyty Trzech Koron i Wysokiej, na które sami weszli w ostatnich dniach. Robimy zdjęcie z gorczańskim smokiem i doceniamy walory tutejszego ośrodka narciarskiego.

Widoki z góry Wdżar (767 m n.p.m.) - Jezioro Czorsztyńskie i Tatry.

Widoki z góry Wdżar (767 m n.p.m.) – Jezioro Czorsztyńskie i Tatry.

Widoki z góry Wdżar w kierunku Pienin.

Widoki z góry Wdżar w kierunku Pienin.

Widać oba zamki przy Jeziorze Czorsztyńskim.

Widać oba zamki przy Jeziorze Czorsztyńskim.

Tymo z zapałem coś fotografuje.

Tymo z zapałem coś fotografuje.

Musimy wrócić tu w zimie – choćby na kilka dni! Wieczorem pozostaje nam już tylko ogarnianie i pakowanie. Zgodnie stwierdzamy jednak, że takie cztery dni w górach to wspaniały pomysł na zakończenie wakacji!