17 sierpnia 2011, środa
Nadal pięknie, 30 stopni, w górach ok. 20
Wejście na Prisojnik z przełęczy Vršč (obok Prednjego Okna), 10 km, ↕1100 m, 8 godz. całość
Na początku trochę błądziliśmy, bo okazało się, że opisana w przewodniku ścieżka jest zamknięta, a my nieświadomie poszliśmy w jakąś boczną odnogę, zarośniętą kosówką.
Idziemy przez Sovną Glavę i Gladki Rob, potem przyjemnym długim trawersem przez piarżysko. Na koniec uciążliwe podejście i trawers pod Prednje Okno – największe okno skalne w całych Alpach. Okno zaskakuje ogromem. Śwista przez nie zimny wiatr, więc zakładamy uprzęże i idziemy na odpoczynek nieco wyżej. Przez samo okno można przejść dość trudną via ferratą (spotkany przez nas Słoweniec, wyglądający na doświadczonego turystę, w rozmowie z nami stwierdził, że szedł tamtędy raz i nigdy więcej tego nie zrobi, bo mu życie miłe…)
Dalej efektowna ponadgodzinna wspinaczka, głównie wzdłuż grzbietu i grzbietem (najtrudniejsze, zwłaszcza psychicznie, były te nieubezpieczone partie) na szczyt Prisojnka (2547 m n.p.m.)
Po miłym popasie w zacisznym grajdołku ruszamy w dół. Trasa zejściowa (Slovenska pot) prowadzi po usypujących się piargach dość stromym żlebem. Szlak niewygodny, dłużący się i męczący, choć rzeczywiste trudności niewielkie.
Po wygodnym odpoczynku na trawie schodzimy już bez trudności trasą wejściową (od Gladkiego Robu). Końcowe podejście pod Sovnią Glavę zgodnie uznajemy za kopanie leżącego.
Wymęczeni docieramy do Ticarjev Domu, gdzie zjadamy znaną już na jotę (regionalną zupę przypominającą kapuśniak z kiełbasą i grochem).
Wracając, zatrzymujemy się przy punkcie widokowym na masyw Prisojnika, oglądamy okno i rośniemy w dumę, patrząc z tej perspektywy na nasze dzisiejsze dokonanie.
18 sierpnia 2011, czwartek
Słońce i 32 stopnie. Bez komentarza:)
Po wczorajszym zmęczeniu robimy sobie dzień odpoczynku od gór. No i mamy bajkowy dzień pełen wrażeń. Oglądamy po kolei:
Jaskinie Szkocjańskie
Zachwycają nas swoim ogromem i – co najciekawsze – rzeką Reką płynącą ich dnem (największy podziemny kanion w Europie). Przejście mostkiem, zawieszonym na wysokości prawie 50 m nad huczącą w dole rzeką, dostarcza niezapomnianych wrażeń. Tego nie da się dobrze pokazać na zdjęciach, więc nawet nie próbujemy… To po prostu trzeba zobaczyć!
Po wyjściu kupujemy upominki i wcinamy absolutnie przepyszny i niedrogi trzydaniowy obiad (promocyjne zestawy obiadowe w przyjaskiniowym kompleksie są absolutnie godne polecenia!)
Piran
Piran wita nas upałem i urzekającymi widokami na szmaragdowy Adriatyk. Szukając cienia (upał w mieście jednak daje się we znaki), oglądamy główny pirański Plac (dawny zasypany port) z pomnikiem włoskiego skrzypka Tartiniego i z klasycystycznym ratuszem, klasztor Franciszkanów (XIV-XVIII) z malowniczymi renesansowymi krużgankami, pięknie położony na wysokim klifie kościół Św. Jerzego (XVI), wenecką kampanilę – XV-wieczną dzwonnicę będącą znakiem rozpoznawczym miasta, stary rynek z XVIII-wieczną cysterną na wodę i pozostałości średniowiecznych umocnień, z których rozlega się przepiękny widok na zabudowania Piranu, wcinające się cyplem w błękitne morze. Miasto ma niepowtarzalny klimat, a wąskie uliczki starówki są wręcz stworzone do romantycznych spacerów. Warto było przejechać te kilometry.
Upał tak daje się we znaki, że nie możemy się oprzeć pokusie kąpieli w morzu – co uskuteczniamy mimo braku kompletnych strojów kąpielowych – ale od czego pomysłowość:)
Predjamski Grad
XVI-wieczny zamek wbudowany w skałę robi ogromne wrażenie.
W drodze powrotnej GPS robi nas w balona i zamiast prowadzić prosto do autostrady, wysyła nas leśnymi górskimi drogami. Hmm, skarbonka na przekleństwa na pewno by się dziś zapełniła.
Dzisiejszy dzień dostarczył nam absolutnie fantastycznych wrażeń. A może tylko nam się przyśnił?…
19 sierpnia 2011, piątek
Niewielkie chmurki, ale cieplutko
Dziś pora na wyprawę wyjazdu:
Wejście na Triglav (2864 m n.p.m.; 6:30-20:00, ↕1800 m i ok. 30 km dystansu)
Chyba wypatrujemy na mapie punkt wyjścia dla koneserów, nieco dalej na wprost od Rudno Polje – sami wyszukujemy prawdopodobnie najbardziej optymalną jednodniową trasę wejściową, nieopisaną w przewodnikach.
Najpierw idziemy przez przepiękną planinę z pasącymi się krowami, potem zakosami na przełęcz i wygodnym trawersem do Vodnikov Domu.
Kolejny odcinek wiedzie żmudnymi zakosami do Domu Planika.
No i ostatnia prosta: Dom Planika-Triglav: podchodzimy do grani skalnym terenem z ubezpieczeniami w trudniejszych miejscach.
Od Małego Triglava na Triglav: dół-góra wąską granią, duża ekspozycja i wyślizgane kamienie, ale dobre zabezpieczenia i w sumie bez większych trudności. Zaskakuje nas TŁUM turystów, głównie Słoweńców. Ciągle trzeba się z kimś mijać w eksponowanym terenie, a to uciążliwe.
Szczyt Triglava przypomina wielką majówkę. Rozsiadamy się jak wszyscy, podziwiając piękne widoki na Škrlaticę i „księżycowe” otoczenie Triglavskiego Domu na Kredaricy.
Wracamy bez większych problemów (może poza zmęczeniem) tą samą trasą. W Vodnikov Domu jemy podwójną jotę, popijając piwem i colą.
Wracamy wymęczeni (krzyczymy i skaczemy na radosny widok samochodu), ale przeszczęśliwi i ogromnie dumni z siebie, że udało nam się zrobić taką dużą trasę (choć wyprawa na rumuńskie Moldoveanu nadal chyba pozostaje naszym rekordem) i że zdobyliśmy kolejny szczyt do Korony Europy.
20 sierpnia 2011, sobota
30 stopni i pełne słońce:)
Należy nam się dzień odpoczynku po naszym wczorajszym dokonaniu. Śpimy do 8:00 i byczymy się do 10:00, a o 11:00 ruszamy.
Wycieczka do wąwozu Vintgar
Na początku zaskoczeni jesteśmy ilością ludzi w tym miejscu: pod Vintgar podjeżdżają autokary z turystami z całego świata (spotykamy nawet dwie wycieczki Japończyków). To i my idziemy. Czy było warto? Warto!
Wąwóz przepiękny, burzliwy nurt rzeki Radovna i piękne skalne otoczenie, unosząca się w powietrzu mgiełka i ten kolor wody! Jeszcze na dodatek miły chłód w upalne południe.
Trasa prowadzi wygodną ścieżką po biegnących wzdłuż ścian wąwozu drewnianych (miejscami skalnych) półkach, kilka razy przechodząc na drugą stronę rzeki. Na deser podchodzimy pod urokliwy wodospad Sum.
Spacer dookoła Jeziora Bled i wejście na Osojnicę
Pobyt w tej okolicy po prostu nie mógł zakończyć się bez zaliczenia tej atrakcji. Okolice jeziora są wyjątkowo malownicze. Okrążamy ścieżką całą taflę, nie mogąc sobie odmówić przyjemności wielokrotnego moczenia nóg. Odsłaniające się widoki po prostu zmuszają nas do robienia kolejnych zdjęć.
Kulminacją naszej dzisiejszej przyjemności jest półgodzinny odpoczynek na widokowej ławeczce pod szczytem Osojnicy. Nie ma tu tłumu turystów, pod sobą mamy urzekający widok na Jezioro Bled i okolice i czujemy się cudownie daleko od codziennego zgiełku i zabiegania. Warto żyć dla takich chwil! (… i wejść w upale 20-25 min w górę:-))
Wieczorem tradycyjnie pijemy słoweńskie piwo Radler, oglądamy zdjęcia i szykujemy się na jutrzejszą ponad tysiąckilometrową drogę do naszych chłopaków.
21 sierpnia 2011, niedziela
Do 30 stopni, słonecznie
Powrót do naszych chłopców: 4:45-19:45 (w tym 11,5 godz. czystej jazdy), 1 000 km
Ziewając, wyjeżdżamy jeszcze zupełnie w nocy, ale za to już o 7:30 żegnamy Słowenię (po zatankowaniu i porannej kawie).
Budapeszt – część II (spacer ok. 10:00-11:40)
Tydzień temu obiecaliśmy sobie, że wrócimy do Budapesztu w drodze powrotnej obejrzeć zabytki Budy. Nie mogliśmy tego nie zrobić!
W Budzie zaskakują nasz jeszcze większe tłumy turystów niż w Peszcie – dosłownie wycieczka za wycieczką, a wszędzie dziesiątki autokarów. Parkujemy z dala od tego zgiełku, przy ulicy Attila, i główne atrakcje oglądamy na piechotę. Choć zamek (odbudowany po II wojnie, wg nas trochę bez charakteru) nie bardzo nam się spodobał, to już Placem Trójcy Świętej z kolumną morową (XVIII), słynnym Kościołem Macieja (XIII-XIX) i Basztą Rybacką (pocz. XX) się zachwycaliśmy. Żegnamy Budapeszt pięknymi widokami Mostu Łańcuchowego, Parlamentu i całego Pesztu.
Koszyce (15:00-16:30)
Miasto mogące się pochwalić największą starówką na Słowacji jest celem naszego kolejnego postoju. Na Słowacji zawsze jest nam miło, a zabytkowa część Koszyc jest naprawdę piękna, więc postój jest bardzo udany.
Zwiedzanie zaczynamy – zupełnie słusznie – od obiadu w Karczmie Młyn, gdzie z błogością konsumujemy zestaw regionalnych pierogów, haluski i wyprażany ser. Patrzymy, jak środkiem rynku ciekawie płynie rzeka. Najedzeni, urządzamy sobie krótki spacer, podziwiając Katedrę Św. Elżbiety z kaplicą Św. Michała (XIV), teatr im. Borodača, przykład historyzmu, i piękną tańczącą fontannę, urokliwe staromiejskie uliczki i pozostałości murów miejskich.
Dojeżdżamy do Dziadków (Kraczkowa k. Rzeszowa) przed 20:00 i cieszymy się, że łapiemy Tymusia jeszcze przez zaśnięciem, możemy go wyściskać, wycałować i wygilgotać. Wrażenia z wyprawy były wspaniałe, ale teraz cudownie znów słyszeć jego szczebiot. A jutro Warszawa i czekający na nas Sebuś!
Słowenia, chociaż powoli staje się wspomnieniem, zostawiła w naszych sercach po prostu magiczne wrażenia i wspomnienia!