Korbania – piękny punkt widokowy niedaleko Jeziora Solińskiego

Kto nie chciałby spojrzeć na Jezioro Solińskie z góry! Wieża widokowa na Korbani oferuje właśnie taką możliwość. Spacer jest niedługi, ale niezwykle atrakcyjny – Korbania to jeden z najlepszych łatwo dostępnych punktów widokowych w Bieszczadach! Poza połyskującą w oddali taflą Soliny można stąd podziwiać całe morze bieszczadzkich szczytów – od Kiczory po Otryt i Połoninę Caryńską. Wycieczka jest niedługa – całość zamyka się w trzygodzinnym spacerze.

Wieża widokowa na Korbani – wejście z Bukowca

2020.07.20

lnformacje praktyczne

Korbania (894 m n.p.m.) to widokowy bieszczadzki szczyt położony bardzo blisko Polańczyka i Jeziora Solińskiego. Na Korbanię można wejść zarówno od strony położonego tuż przy Solinie Bukowca, jak i od strony Polanek – w tym drugim wypadku będziemy przechodzili obok pięknej XVIII-wiecznej cerkwi w nieistniejącej wsi Łopience (opis wycieczki do Łopienki tutaj). Wejście od Bukowca jest jednak krótsze.

Wycieczka na Korbanię to bardzo dobra propozycja dla rodzin z dziećmi – jest krótko, łatwo, a na szczycie czeka ciekawy cel (wieża widokowa, stoły i ławy, schron turystyczny). Na szczyt w żadnym wypadku nie da się jednak wjechać wózkiem – z maluszkami trzeba mieć ze sobą nosidło, starsze dzieci dobrze wyposażyć w solidne górskie buty.

Samochód można zostawić na sporym (i bezpłatnym – przynajmniej tak było w 2020 r.) parkingu. Mamy do wyboru trzy drogi na szczyt. Najkrótszym wejściem jest droga prowadząca na wprost od parkingu (znakowana białymi kwadratami z zielonym przekreśleniem). Czas wg drogowskazu 90 min, my weszliśmy w godzinę.

Dwie inne propozycje to szlaki znakowane biało-czerwonymi kwadratami – jeden prowadzi łukiem po lewej, drugi po prawej stronie drogi wiodącej z parkingu. Oba szlaki zaczynają się w centrum Bukowca, można jednak do nich dotrzeć również z placu parkingowego – wystarczy skręcić w lewo (jeśli decydujemy się na lewy wariant) lub w prawo w drogę rowerową. To nieco dłuższe trasy, ale dużo spokojniejsze – nawet w sezonie pewnie spotkacie na nich tylko pojedynczych turystów albo w ogóle będziecie wędrować w samotności.

Wieża widokowa na Korbani.

Najkrótsze wejście na Korbanię

Ruszamy z parkingu położonego za miejscowością Bukowiec (w miejscu, gdzie znaki zielonej ścieżki krzyżują się z trasą rowerową). Prognozy pogody są niekorzystne – od południa zgodnie zapowiadają burze, dlatego też stawiamy dziś na krótką przedpołudniową wycieczkę. Na parkingu meldujemy się jako jedni z pierwszych – dobrze, że ruszyliśmy tak wcześnie, bo im później, tym spacerowiczów  przybywa.

Przy parkingu pod Korbanią stoi solidna wiata turystyczna – idealna na odpoczynek po wycieczce:)

Z powodu bliskości Jeziora Solińskiego i przepięknej szczytowej panoramy Korbania jest dość popularnym celem wycieczek urlopowiczów spędzających wakacje nad Soliną. Jeśli szukacie spokoju, warto pojawić się na Korbani rano lub późnym popołudniem – lub też zamiast najkrótszej ścieżki spacerowej wybrać nieco dłuższe dojścia okrężnymi szlakami – dużo drogi nie nadłożymy, a tam nawet w sezonie będzie tam cisza i spokój.

Przyparkingowa mapka pozwala zorientować się w przebiegu okolicznych szlaków – łatwo można zorientować się, że na szczyt Korbani prowadzą aż trzy drogi.

Ruszamy pod górę w towarzystwie tylko jednej trzyosobowej rodziny. Stopień błotnistości szlaku w żadnym stopniu nie przypomina błota, z którym dzień wcześniej walczyliśmy pod Łopiennikiem, szlak bieszczadzki szlakiem bieszczadzkim jednak pozostaje i nawet tu miejsca błotniste się zdarzają. Z uśmiechem spoglądamy na idealnie białe buty sportowe naszych towarzyszy. Po chwili słyszymy pytanie: „Czy w TAKĄ pogodę da się tu w ogóle wejść”? Baraniejemy trochę, bo od rana towarzyszy nam lampa i idealnie błękitne niebo, po chwili jednak załapujemy, o co chodzi. O błoto:) Jak widać może być ono ważnym elementem pogody – zwłaszcza w Bieszczadach😊

Ścieżka jest dość mocno, ale równomiernie i wygodnie nachylona, więc szybko zdobywa się wysokość. Cały czas idziemy prosto w górę przez bukowo-jodłowe lasy. 200 m przed wierzchołkiem do naszej drogi z obu stron dochodzą znaki ścieżek spacerowych – to alternatywne drogi na szczyt. Jedną z nich potem zejdziemy z Korbani.

Po kilkuset metrach szlak przekracza Bukowczański Potok.
Trasa na Korbanię wiedzie kamienistą dróżką.
Po drodze mijamy kilka wygodnych miejsc odpoczynku.
W skalnym podłożu pojawiają się łupki.
Ścieżka jest oznaczona zielonymi znakami.

Korbania

Niewysoka Korbania (894 m n.p.m.) jest fantastycznym punktem widokowym – jednym z najlepszych w Bieszczadach. Podziwianie panoram znacznie ułatwiła postawiona w 2014 r. dziewięciometrowa drewniana wieża widokowa. Z lewej strony majaczą Góry Słonne i Jezioro Solińskie, z prawej – najwyższe bieszczadzkie połoniny. Panorama jest zachwycająca!

Szczytowa polana Korbani zachęca do odpoczynku. Nieopodal wieży ustawiono dwie wiaty piknikowe, są tu też ławy i schron turystyczny.

Po godzinie osiągamy nasz cel – szczyt Korbani.
Na wieży widokowej jest nawet ściąga, jak znaleźć poszczególne bieszczadzkie szczyty:)
Na północnym wschodzie można dostrzec Jezioro Solińskie.
A na południowym wschodzie najwyższe bieszczadzkie szczyty.
Mamy szczęście, rano jesteśmy na wieży zupełnie sami.
Można pobawić się w rozpoznawanie poszczególnych szczytów.
U stóp wieży widokowej znajduje się sympatyczna polanka turystyczna.
Na szczycie jest też niewielki schron.
A to jego wnętrze – podpisał się chyba każdy odwiedzający…

Z każdą minuta przybywa turystów na szczycie, więc my uciekamy w poszukiwaniu bardziej zacisznego miejsca. Schodzimy ze szczytu kilkaset metrów na zachód i przysiadamy na soczystej podszczytowej polanie. Jest bosko. Nic nie przeszkadza nam spokojnie leżeć na słońcu i (…) patrzeć na chmury typu cumuls w  kolorze białym. Natomiast niebo jest przy tym niebieskie;)

Idziemy odpocząć po zachodniej stronie szczytu.
Tutaj, z dala od gwarnego wierzchołka, można naprawdę się zregenerować.

Zejście z Korbani lewym (północno-zachodnim) wariantem szlaku

Najkrótsze dojście do parkingu pełne jest innych turystów, więc ok. 200 m za szczytem odbijamy w lewo w szlak spacerowy, który tylko nieco dłuższą drogą sprowadza do Bukowca (uwaga, zmiana oznaczenia szlaku na czerwono-białe kwadraty). Równie dobrze moglibyśmy wybrać prawy wariant – oba są podobnej długości, ale zniechęca nas od niego zalegające w jego początkowej części błoto.

Ścieżka prowadzi przez przyjemny las. Odcinkami jest błotnista, ale właściwie wszystkie bardziej podmokłe miejsca da się wygodnie obejść. Co najważniejsze – nie ma na niej jednak w ogóle ludzi, tylko cisza, spokój i piękny bieszczadzki las. Wszyscy widać wracają prostą i najkrótszą drogą do parkingu.

Schodzimy z Korbani ścieżką oznaczoną biało-czerwonymi kwadratami.
Bieszczadzkie błoto i dzisiaj przypomina o sobie.
Na szlaku zejściowym jest zupełnie pusto – to dobra alternatywa dla najkrótszej drogi od parkingu.

Gdybyśmy cały czas trzymali się znaków szlaku spacerowego, doszlibyśmy do centrum Bukowca. My jednak chcemy wrócić na parking, gdzie rano zostawiliśmy samochód, w związku z tym skręcamy w prawo w szeroką stokówkę – prowadzą tędy znaki szlaku rowerowego. Kilkanaście minut bardzo wygodnego spaceru i stajemy na placu parkingowym – punkcie wyjścia naszej wycieczki.

Na parking sprowadza nas szeroka droga ze znakami szlaku rowerowego.
Taka piękna, nadal zamieszkała chyża – w Bukowcu przy drodze.
Druga nie mniej piękna, tylko czemu ten eternit na dachu…

Werlas – piękne widoki na Jezioro Solińskie

W drodze powrotnej zajeżdżamy jeszcze do miejscowości Werlas – na końcu wsi znajdują się ładne punkty widokowe na Jezioro Solińskie – to przyjemne zakończenie dzisiejszej wycieczki:)

Widoki na Jezioro Solińskie z okolic miejscowości Werlas.
Z daleka widać dobrze, jak duża jest zapora w Solinie.

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Wycieczka na Wielką Rawkę i Krzemieniec (Kremenaros)

2 maja 2017, wtorek

Umiarkowane zachmurzenie, temperatury prawie letnie, a deszcz dopiero wieczorem

Przełęcz Wyżniańska – Mała Rawka – Wielka Rawka – Kremenaros (Krzemieniec)

W ostatni dzień naszego wspólnego bieszczadowania wybieramy się na Rawki i Krzemieniec. To dość długa i momentami nużąca trasa, ale bez trudności technicznych – w dzień z odpowiednią pogodą nadaje się dla odpowiednio wyekwipowanych rodzin z dziećmi. Trudy zmęczenia wynagradza moc wrażeń. Szlak ma bieszczadzki oddech. Jak już wdrapiemy się na Małą Rawkę, zapomnimy o całym trudzie. Rawki mają sławę jednego z najlepszych bieszczadzkich punktów widokowych – podobno przy dobrej pogodzie widać stąd nawet Tatry! Dziś widoczność nie jest aż tak dobra, jednak nawet mimo to widoki z Rawek zapadają w pamięć. Największym utrudnieniem wędrówki jest dziś zalegające na szlaku błoto i pośniegowa breja. Naszą poprzednią, listopadową wycieczkę na Rawki (z pięknymi widokami na dole, ale z zerową widocznością na górze) opisujemy tutaj.

Ruszamy z zatłoczonego parkingu na Przełęczy Wyżniańskiej. Na szczęście większość turystów rusza na północ w kierunku Połoniny Caryńskiej (fotorelacja z pięknej jesiennej wycieczki na Caryńską tu); naszą trasę wybiera mniej osób – ruch turystyczny jest oczywiście nasilony, ale nie bardzo uciążliwy.

Zazwyczaj odcinki szlaków do schronisk nie oferują widoków i są mało interesujące. Dojście do Bacówki PTTK Pod Małą Rawką przeczy tej zasadzie. Cały czas towarzyszą nam piękne widoki na połoniny, panoramy są rozległe, a wijąca się droga niezwykle malownicza. Z maluszkiem warto podejść nawet 20 minut tylko do bacówki, a wycieczka dostarczy wspaniałych wrażeń. Schronisko przyjmuje turystów już prawie od 40 lat i wciąż cieszy się dużą popularnością. W bacówce jest przyjemna, domowa atmosfera, można tu też dobrze zjeść – testowaliśmy na sobie 🙂

Parkujemy na Przełęczy Wyżniańskiej (855 m) i ruszamy przed siebie.

Wokół feeria wiosennych barw.

Przed nami rysuje się grzbiet Rawek.

Przy bacówce skręcamy w prawo. Jeszcze przez chwilę towarzyszy nam widok na Caryńską.

My dziś oczywiście idziemy dalej. Przy schronisku szlak skręca w prawo i wchodzi w bukowy las. Po chwili do uszu dobiega szum potoku, tworzącego tu malownicze kaskady. Szlak wznosi się coraz stromiej w górę – na stosunkowo niedużym odcinku musimy wejść 400 m w górę. Robi się nużąco, a sytuacji nie ułatwia śliskie błoto pod nogami. W partiach szczytowych szlak na szczęście się wypłaszcza. Jeszcze kilka kroków i stajemy na szczycie Małej Rawki (1272 m n.p.m.). Z chęcią rozsiadamy się na trawie na krótki postój. Pod nami lasy w wiosennej zieleni, a tutaj płaty śniegu i zupełnie jeszcze brązowe trawy – na tej wysokości wiosna jeszcze na dobre się nie rozgościła. Maluchy z apetytem zjadają obiadowe słoiczki, grzane w kubkach z gorącą wodą z termosu. Sielankę przerywa krzyk Grześka – chwila nieuwagi, a on już odkręcił termos i jego zawartość wylał sobie na nogi. Szybko ściągamy mu spodnie – na szczęście oparzenie jest niewielkie. Jak to przy dzieciach trzeba ciągle uważać! Dobrze, że mamy kilka sztuk zapasowych ubrań – te mokre wywieszamy na plecaku – na końcu wycieczki są już zupełnie suche.

Szlak wprowadza w piękny bukowy las.

Na razie idzie się bardzo przyjemnie – właściwe podejście jeszcze przed nami.

Niektóre buki mają tak wymyślne kształty, że trudno schować aparat.

Po prawej potok tworzy malownicze kaskady.

Z kumplem podchodzi się o niebo łatwiej niż w samotności.

Im wyżej, tym trudniejsze warunki na szlaku.

Hura! Mała Rawka (1272 m n.p.m.)!

Trzeba wrzucić coś na ząb.

A potem można podziwiać widoki… W tle majaczy Wetlińska.

Po odpoczynku ruszamy dalej w kierunku Wielkiej Rawki. Dookoła wspaniałe widoki, więc wędrówka to sama przyjemność, tym bardziej, że idziemy właściwie po jednej poziomicy – przełączka rozdzielająca Rawki jest bardzo płytka. 20 minut marszu i stajemy na szczycie Wielkiej Rawki (1304 m) z charakterystycznym betonowym słupem geodezyjnym. Ten znak rozpoznawczy Wielkiej Rawki stanowił niegdyś element sieci geodezyjnej I stopnia, co oznacza, że w stosunku do m.in. rawiańskiego słupa definiowano mapy. Choć urodą nie grzeszy, turyści niezmiennie robią sobie z nim zdjęcie. Jak byliśmy tu ostatnio, widać było tylko ten słup;), teraz na szczęście mamy możliwość podziwiania szerszej panoramy – widok na każdą stronę jest bardzo rozległy.

Ruszamy dalej. Przed nami Wielka Rawka w całej okazałości.

Grzbietowy odcinek wędrówki jest niesamowicie przyjemny.

Na szczytach barwy jeszcze zupełnie jesienne – ale wiosna już tu idzie!

Przełączka rozdzielająca obie Rawki jest bardzo płytka, więc wędrówka nie jest męcząca.

Pięknie poprowadzona ścieżka wprowadza na kulminację Wielkiej Rawki.

Dla niezdecydowanych. W każdą stronę równie pięknie!

Karłowate buki są jeszcze popielato-wrzosowe.

Rzut oka za siebie – jak pięknie prezentuje się stąd Mała Rawka!

Ach, jak te Bieszczady chwytają za serce…

Wielka Rawka (1304 m) i obowiązkowe zdjęcie pod słupem geodezyjnym.

Chwila wytchnienia na Wielkiej Rawce – pod nogami mamy cały świat!

Z Wielkiej Rawki obniżamy się ok. 200 metrów na przełęcz oddzielającą Rawkę od Kremenarosa, przeklinając w duchu perspektywę późniejszego nadrabiania straconej wysokości. To ciekawy odcinek, bo niemal w całości biegnie polsko-ukraińską granicą. Dodatkową atrakcją są na swój sposób malownicze słupy graniczne – biało-czerwony i niebiesko-żółty szpaler to wdzięczny temat fotograficzny i frajda dla dzieciaków – raz można być w jednym kraju, a za chwilę w drugim! Najciekawiej jest jednak na szczycie granicznego Krzemieńca (Kremenarosa, 1221 m n.p.m.) – zbiegają się tu granice trzech państw – Polski, Ukrainy i Słowacji. Miejsce trójstyku jest oznaczone symbolicznym trójściennym obeliskiem – fotki obowiązkowe! Krzemieniec nie oferuje widoków, ale ze względu na ten wymiar symboliczny jest szczytem ze wszech miar wartym odwiedzenia!

Zejście z Wielkiej Rawki w kierunku Kremenarosa

Schodzi się cudownie lekko. Tylko potem trzeba będzie nadrobić straconą wysokość.

Szlak zbliża się do granicy polsko-ukraińskiej.

Grześ bardzo dzielnie idzie sam, zbierając z wszystkich stron pochwały.

Raz w Polsce…

…a raz na Ukrainie!

Szlak sprowadza na położoną ok. 200 m niżej przełęcz.

Tu rozsiadamy się na drugi dłuższy postój. Starszaki zalegają na trawie, za to Grzesiek kipi energią, mimo że znaczną część drogi przeszedł dziś na własnych nóżkach. Maluchy miewają lepsze i gorsze dni. Jak dobrze, że na dzisiejszą wycieczkę wypadł Grześkowi akurat ten lepszy:) Nasz najmłodszy turysta przeszedł dziś na własnych nogach ok. 1/4 całego dystansu i prawie nie marudził!

Szczyt Kremenarosa (1221 m) – wycieczka do zdjęcia!

Zdecydowanie zasłużyliśmy na odpoczynek.

Niektórzy mają nawet miejsca leżące!

…i twardy jak kamień plecak pod moją głową…

Wracamy tą samą drogą. Najgorszy punkt programu to oczywiście ponowne podejście pod Wielką Rawkę po obniżeniu się na przełęcz za Kremenarosem. Odcinek daje się we znaki, ale bez przesady – wysokość zdobywamy dość szybko. Kolejne trudniejsze miejsce to strome zejście z Małej Rawki – na szlaku leży błoto pośniegowe i nietrudno o pośliźnięcie i upadek, o co martwią się zwłaszcza tatusiowie taszczący najmłodszych turystów na plecach. Na szczęście wszystko przebiega bez problemów i już niedługo znów meldujemy się przy bacówce. Kupowanie pamiątkowych koszulek, stemplowanie pocztówek i można wracać na dół.

Było miło, ale co robić – wracamy.

Zeszło się łatwo, gorzej z ponownym podejściem.

Grześ kipi dziś energią. Znowu nam gdzieś ucieka.

Już trochę zmęczeni, ale nie ma rady, idziemy dalej.

Od tej strony Wielka Rawka prezentuje się wyjątkowo pięknie.

Wielka Rawka za nami, idziemy w kierunku Małej.

Takie widoki chciałoby się zapisać w głowie na jak najdłużej.

Za Małą Rawką, delikatnie mówiąc, warunki na szlaku nie należą do najlepszych.

Skręcamy na ostatnią prostą do Bacówki pod Małą Rawką.

Jeszcze chwila i stajemy przy schronisku. Teraz trudniej zebrać całą wycieczkę do zdjęcia.

Jak tylko stajemy na parkingu, zaczyna padać deszcz. Ale mieliśmy dziś szczęście – chmury kłębiły się na horyzoncie przez cały dzień! Wycieczka była bardzo udana, do polecenia na każdą porę roku. Po opadach szlak bywa jednak – jak to w Bieszczadach – bardzo błotnisty. Zimą trzeba też pamiętać, że okolice Rawek to jeden z niewielu w Bieszczadach terenów, gdzie możliwe jest zejście lawin. Przy stabilnej pogodzie można się tu wybrać nawet z 6-7 letnimi dziećmi zaprawionymi w górskich wędrówkach (lub z młodszymi w nosidełkach).

Nasz czas: 10:15-16:45, ok. 12 km i 700-800 m przewyższenia

Wieczór mamy przemiły. Wspólne ognisko, żarty, śpiewanie – tak nam wesoło, że dołączają się  do nas nawet inni goście z naszej kwatery! Dzieciaki szybko znajdują wspólny język z sympatycznym harcerzem Michałem z Poznania (pozdrawiamy!). Szkoda, że wspólny wyjazd tak szybko dobiega końca.

Pożegnalne ognisko Bieszczady 2017.

Kto ma dzieci, ten… zmienia plany!

1 maja 2017, poniedziałek

Nareszcie piękny dzień, temperatura stopniowo rośnie do 15 stopni, podmuchy chłodnego wiatru

Kto ma dzieci, ten… zmienia plany

Wczoraj Sebuś był taki trochę niewyraźny – marudził i nie miał na nic siły. Dzisiaj sprawa się wyjaśnia – angina… A mieliśmy o 8:00 ruszać na Tarnicę! Plecaki spakowane, a tu bach! No, niestety, kto ma dzieci, ten… musi czasem zmienić plany…

Tymek jest bardzo zawiedziony taką koleją rzeczy, bo reszta jego kolegów szykuje się do drogi. Nasi cudowni Znajomi przygarniają jednak naszą najstarszą latorośl. Radość Tyma trudno opisać. W dziesięć minut robimy kanapki, pakujemy go i wysyłamy na najwyższy szczyt Bieszczadów. Tomku, Kasiu, Dorotko, Sławku, Januszu i Arku, bardzo Wam dziękujemy!!!

Wciąż jednak pozostaje nam problem, jak rozdzielić nasze młodsze pociechy, żeby Grześ też się nie rozchorował. Nieocenioną pomocą okazują się Dziadkowie. Zgadzają się zaopiekować Sebkiem. Kolejne pośpieszne pakowanie i o 9:30 R. z Sebkiem ruszają do Rzeszowa. Na bieszczadzkich krętych drogach biedny Sebuś trochę się męczy, ale dzielnie znosi trudy podróży i po południu odpoczywa już u Babci i Dziadka.

M. w tym czasie zwiedza z Grzesiem najbliższe okolice naszej kwatery. Idą na plac zabaw, do pieska, do kotka, do drugiego kotka, nad strumyczek itp.

Widok ze stoków Horodka w kierunku Cisnej.

Spodoba się tu wszystkim szukającym ciszy i spokoju.

Oglądamy z Grzesiem sympatycznego psa naszych gospodarzy.

…i szukamy kotka. Tylko gdzie ten kotek?

O, są, nawet aaa, kotki dwa. Takie piękne – tylko w Dołżycy!

Wkrótce po popołudniowej drzemce Grzesia wraca z Rzeszowa R. Po wspólnym obiedzie ruszamy w poszukiwaniu leśnej drogi, która według mapy łączy się ze szlakiem na Łopiennik. Im wyżej się wspinamy, tym szersze widoki rozpościerają się przed i za nami. Wiosenne barwy, te wszystkie odcienie zieleni podobają się nam chyba jeszcze bardziej niż jesienne. Jak miło tak iść przed siebie! Spotykamy jadących konno gości z naszego kompleksu agroturystycznego. Konie pięknie wpisują się w bieszczadzkie krajobrazy. Nie przedłużamy jednak spaceru, bo zaraz wrócą dzisiejsi dzielni zdobywcy Tarnicy, a wśród nich nasz Tymo.

Piękne okolice Dołżycy.

Horodek w świetle przedwieczornego słońca.

Spotykamy wycieczkę konną.

Czas wracać.

Dwunastoosobowa wyprawa z naszym Tymkiem w składzie zdobyła dzisiaj nie tylko najwyższy szczyt polskich Bieszczadów, ale pokonała całą dwudziestokilkukilometrową pętlę z Wołosatego przez Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec z powrotem do Wołosatego. Wśród nich był nawet jeden dzielny siedomiolatek  (brawo, Olku!). Wrócili niesamowicie opaleni, trochę zmęczeni i… ubłoceni po szyję, ale pełni wrażeń, którymi przez cały wieczór dzielili się z pozostałymi uczestnikami naszej bieszczadzkiej eskapady.

Wieczorem czcimy udaną wycieczkę wspólnymi lodami i kolejnym śpiewograniem w naszej świetlico-jadalni. Dwie piosenki dedykujemy Sebusiowi przez telefon. Nasz synek bardzo się wzrusza (i my też…!). Sebusiu, bardzo nam Ciebie brakuje!

Majówka w Bieszczadach, 2017.05

Cztery pory roku w majowych Bieszczadach

Przed wyjazdem czytaliśmy gdzieś żart, że majówka w tym roku będzie taka gorąca, że boso w klapkach po śniegu będziemy biegali. Faktycznie, aura w tym roku była wyjątkowo kapryśna – od deszczu ze śniegiem i zupełnie zimowych temperatur poprzez letnią, słoneczną aurę po jesienne oberwanie chmury. Taka pogoda pokrzyżowała dość mocno nasze górskie plany. A może nie ma tego złego? Dzięki temu mieliśmy możliwość posmakowania bardziej kameralnych miejsc – połoniny zamieniliśmy na Łopienkę i Muczne, a Tarnicę na Dwernik Kamień i rezerwat 'Sine Wiry’. Odkrywaliśmy też uroki bieszczadzkiej ciuchci. Najważniejsze, że czas spędziliśmy w doborowym towarzystwie – już od kilku lat na wiosnę wybieramy się na wspólny wypad w góry z kilkoma zaprzyjaźnionymi rodzinami. Chmara cudownych dzieciaków, śmiechy i żarty do późnej nocy – tego żadna pogoda nie popsuje! Dziękujemy wszystkim Towarzyszom naszego wyjazdu za fantastyczne wspólne chwile! Continue reading