Stara walcownia żelaza, Nietulisko Duże

14 lipca 2017, piątek

Dzień słoneczny, choć nie za ciepły (do 21-22 stopni), wieczorem deszcz

Podróż w Alpy Sztubajskie, dzień 1.

Początek wyjazdu bez dzieci nigdy łatwy nie jest. Trzeba każdego naszego chłopaka gdzieś usadowić, wyposażyć we wszystko, co potrzebne, upoważnienia, leki, inne różności; poradzić sobie z ambiwalencją własnych uczuć – od tęsknoty za dziećmi do euforii ruszenia w długą. Uff, jakoś ruszamy. Grześ zostaje z Babcią Urszulą i wspomagającą ją Panią Małgosią („mama i tata jadą na wakacje w góry, a Grześ – na wakacje do Babci”), Tymo prowadzi leśne życie na obozie harcerskim (pozdrawiamy 19 WDH Przygoda!), no a Sebusia odwozimy na wakacje do Babci Stasi. W związku z tym nasz pierwszy kierunek to Rzeszów.

Po porannym kołowrotku organizacyjnym udaje nam się wyjechać kilka minut przed 9:00. Trochę późno, ale najważniejsze, że ruszamy. Jazda idzie dziś jak krew z nosa; przed nami tir za tirem, ruch szalony, każda z kilku napotkanych dziś robót drogowych wiąże się z uciążliwym korkiem. Staramy się nie przejmować drobiazgami i dbać o dobry humor. Gramy z Sebusiem w „XYZ za oknem” – zadanie polega na znalezieniu za oknem jak najwięcej rzeczy na określoną literę. W sumie bardzo nam wesoło. Dodatkowo nastrój poprawia nam fajny turystyczny postój – zatrzymujemy się przy ruinach dawnej walcowni w Nietulisku Dużym.

Stara walcownia, Nietulisko Duże

Czy to ruiny starego cysterskiego opactwa? Ani cysterskiego, ani opactwa, ani bardzo starego – to zabytek przemysłowy! Aż trudno uwierzyć, że budynki, po których pozostały tak malownicze ruiny, należały kiedyś do XIX-wiecznej walcowni blach.

Nietulisko Duże – aby bezpiecznie zwiedzić ruiny, wystarczy trzymać się polnej drogi.

Budynki dawnej walcowni blach zbudowano z kamienia.

W ciepłej porze roku ruiny porasta bujna roślinność.

Pozostałości fabryki przywodzą na myśl raczej ruiny klasztoru niż zabytek przemysłowy.

Bardzo tu pięknie!

Dla dociekliwych – plan przedstawia dawny rozkład zespołu fabrycznego.

Jeżdżąc trasą Warszawa-Rzeszów do rodziców R., przejeżdżaliśmy przez Nietulisko niezliczoną ilość razy. Stara walcownia widziana z drogi wydaje się niepozorna, ale spróbujcie przyjrzeć jej się z bliska! Mamy przed sobą pozostałości całego dużego założenia urbanistycznego. Na samą walcownię składało się kilka budynków, obok mieściła się siedziba dyrekcji i całe osiedle dla robotników. Walcownia powstała niespełna 200 lat temu jako efekt realizacji planów Stanisława Staszica związanych z rozwojem Staropolskiego Zagłębia Przemysłowego. Urządzenia walcowni napędzała jedna z pierwszych w Królestwie Polskim turbina wodna. Wszystko doskonale działało do początku XX wieku, kiedy to wielka powódź zniszczyła zalew w Brodach i odcięła łączność zakładu z rzeką. Walcownię zamknięto w 1905 r. Obecnie pamiątką po niej są tylko malownicze ruiny. Architektura walcowni w niczym nie przypominała dzisiejszych klocków przemysłowych. Zbudowane z kamienia budynki utrzymane były konsekwentnie w pięknym, klasycystycznym stylu. Przypominają bardziej ruiny jakiegoś dawnego klasztoru niż pozostałości fabryki – to piękny fotograficzny plener!

Walcownia powstała w ramach pomysłu Stanisława Staszica.

Miała stanowić część Staropolskiego Okręgu Przemysłowego.

Zakład w Nietulisku stanowił duże założenie urbanistyczne z zapleczem dla robotników.

Zakład zasilały wody rzeki Kamiennej.

..a urządzenia napędzała jedna z pierwszych w Królestwie Polskim turbina wodna.

Po wielkim zakładzie pozostały tylko malownicze ruiny.

Wielką wartość zabytkową ma zachowany układ wodny z pozostałościami kanałów.

Ruiny nie są zabezpieczone, dociekliwi muszą zachować dużą ostrożność podczas zwiedzania.

Z ruinami dawnej fabryki ciekawie kontrastują współczesne rzeźby.

W Nietulisku Dużym świetnie zachowały się też pozostałości kanałów doprowadzających do zakładu wodę z pobliskiej rzeki Kamiennej i fragmenty kanału spływnego, co stanowi unikatową wartość nietuliskich ruin. To świetne miejsce na postój z dziećmi w ciepłej porze roku; można tu zajrzeć również np. przy okazji odwiedzania Gór Świętokrzyskich. Obecnie w dawnej siedzibie dyrekcji walcowni mieści się szkoła, tuż obok jest przedszkole i kort tenisowy. Samochód można zostawić na parkingu przed szkołą (trzeba wjechać przez bramę). Są ławeczki, kosze na śmieci. Wzdłuż ruin biegnie polna droga. Turystom-zapaleńcom zapewne wielką frajdę sprawi pomyszkowanie po sercu ruin walcowni. Zdecydowanie nie polecamy tego z dziećmi – ruiny nie są przystosowane do bezpiecznego zwiedzania. Pozostałości starych kanałów (nieraz naprawdę głębokich) nie są niczym zabezpieczone i kryją się wśród bujnej roślinności, stanowiąc niebezpieczną pułapkę. Nawet jednak bez zagłębiania się w ruiny spacer będzie bardzo przyjemny i atrakcyjny – z polnej drogi świetnie widać ruiny i ogrom całego założenia.

Ruiny starej walcowni w Nietulisku to kolejne z nieodkrytych magicznych miejsc, jakie mieliśmy okazję odwiedzić. Koniecznie musimy tu zajrzeć jeszcze w innej porze roku.

Nietulisko-Kraczkowa

Po postoju w Nietulisku już nigdzie się nie zatrzymujemy i po niecałych trzech godzinach delektujemy się już pysznym babcinym obiadem. Rozpakowujemy Sebusia, mówimy Babci co i jak, żegnamy się z łezką w oku z naszym Skarbem i ruszamy dalej – przed nami dziś jeszcze długa droga.

Nasz czas: Warszawa-Kraczkowa: 9:00-15:00

Rzeszów- Oberegging (Austria)

Jeszcze nie wierzymy, że jedziemy, jeszcze w głowie myśli, o czym mogliśmy zapomnieć, czego nie zostawiliśmy dzieciom, czy wszystko u wszystkich chłopaków ok., kontrolne telefony, sprawdzanie poczty z pracy. Dobrze, że udajemy się tak daleko – odległość pomaga oderwać się od problemów i uspokoić myśli. Powoli przerzucamy się na inne fale. Kilka rozdziałów kolejnego tomu „Diuny”, w tle nasze kultowe płyty – Lao Che, Tesco Value, Maria Peszek, Karolina Cicha. Kilometry uciekają. Ogólnie jedzie się nieźle, tylko korek na obwodnicy Krakowa nieco nas spowalnia. Jedziemy bez większych przerw. Zatrzymujemy się tylko na stacji benzynowej przed granicą czeską, gdzie kupujemy winiety i (nauczeni zeszłorocznym doświadczeniem z Ołomuńca) wymieniamy trochę złotówek na czeskie korony, potem stajemy na kawę przy stacji w Czechach. Powoli zmęczenie i niewyspanie z poprzednich dni daje o sobie znać. Ostatnie kilometry po ciemku i w padającym deszczu pokonujemy siłą woli. Północ już dawno minęła. Jak dobrze, że zaplanowaliśmy sobie po drodze nocleg.

Nocleg w Oberegging

Zatrzymujemy się w Oberegging – miejscowości mniej więcej w połowie drogi między Wiedniem a Salzburgiem. Nocleg (Top Motel) zamówiony wcześniej przez Internet nie jest może najtańszy (58 euro za 2-osobowy pokój), ale ma jedną wielką zaletę – można przyjechać tu o dowolnej porze, nawet w środku nocy. Generalnie to niezły stosunek cena-jakość i bardzo dobre miejsce na nocleg w podróży. Pokoje są czyste i wygodne. Obsługa przyjezdnych jest zupełnie zautomatyzowana – wita nas maszyna podobna do bankomatu, w której wpisujemy swoje dane, płacimy kartą i maszyna na końcu wypluwa nam magnetyczny klucz do pokoju. Przy wymeldowaniu wrzucamy kartę magnetyczną do przeznaczonej do tego skrzynki. Kładziemy się spać o drugiej w nocy, błogosławiąc fakt, że na kilka godzin możemy zamknąć oczy.

Nasz czas: 16:30-1:00, 727 km