Bystra Ławka – pętla ze Szczyrbskiego Jeziora

Dolina Młynicka – Bystra Ławka – Dolina Furkotna

Stosunkowo niedługa (jak na graniowe przejście w Tatrach Wysokich) i niemęcząca wycieczka prowadząca przez dwie piękne doliny i wąski skalisty przesmyk w grani – Bystrą Ławkę. Po drodze mijamy jeden z najpiękniejszych tatrzańskich wodospadów – Skok – i piękne wysokogórskie stawy. Trasę można polecić każdemu, kto chce spróbować ambitniejszego przejścia z łańcuchami, skałami i wszystkim tym, czym można się pochwalić w schronisku 😉.

Naszym zdaniem można zabrać tu nawet starsze dzieci (10 plus) zaznajomione z chodzeniem po górskich szlakach. Łańcuchy mamy, ale na krótkim odcinku, niezbyt eksponowane i nietrudne. Widoki z Bystrej Ławki są siłą rzeczy ograniczone, ale rekompensuje to urok przeciśnięcia się przez wąziutką przełączkę skalną – na Bystrej Ławce nie ma miejsca nawet na krótki postój. To jedna z naszych ulubionych wycieczek w okolicy Szczyrbskiego Jeziora. Ruch turystyczny w okolicy jest spory, więc na wycieczkę warto wybrać się wcześnie rano.

15 lipca 2018, sobota

Rano pochmurno i wietrznie, potem ładnie, ale burzowo, do 22 stopni

Dolina Młynicka

Podjeżdżamy do centrum Szczyrbskiego Jeziora i parkujemy nieco powyżej głównego piętrowego parkingu. Idziemy w stronę dolnych stacji wyciągów narciarskich i zostawiamy je po lewej stronie, kierując się prosto do wylotu Doliny Młynickiej. Zadziwiają nas szerokie widoki w tym miejscu, bo pamiętamy jeszcze dorodny las rosnący tu jeszcze kilka lat temu. Niestety padł on ofiarą silnego wiatru w 2014 r.

Po chwili idziemy piękną leśną drogą. Zachwycamy się korzeniami, które pod naszymi nogami oplatają kamienie, tworząc mozaikową nawierzchnię szlaku. Niby dolina jak dolina – las, potem kosodrzewina, potem piękne łąki, ale w Dolinie Młynickiej urok szlaku podkreśla piękna oprawa grani Baszt (po prawej) i Solisk (po lewej).

Wchodzimy w Dolinę Młynicką. Po lewej Solisko, po prawej Patria.

Bardzo podoba się nam plątanina korzeni i kamieni na szlaku.

Przez chwilę szlak zwraca się w stronę grani Baszt.

Już z daleka podziwiamy wodospad Skok.

Po godzinie docieramy w pobliże imponującego pierwszego progu doliny, z którego spada zachwycający wodospad Skok. To nie tylko w naszym odczuciu jeden z najpiękniejszych wodospadów tatrzańskich!

Chętnie odpoczęlibyśmy pod wodospadem, ale wiatr nie daje na to szans.

Skok to jeden z najpiękniejszych wodospadów tatrzańskich.

Szlak wznosi się na próg doliny na lewo od wodospadu.

Chciałoby się usiąść i odpocząć w takim pięknym otoczeniu, ale od dłuższej już chwili doskwierają nam dziś podmuchy coraz silniejszego zimnego wiatru. Odkładamy więc odpoczynek do czasu znalezienia bardziej zacisznego miejsca. Podejście na pierwszy z progów w Dolinie Młynickiej jest najdłuższe, ale silny wiatr nie pozwala nam na zatrzymywanie się, co przyspiesza tempo marszu. Na ogładzeniach spotykamy krótki odcinek ubezpieczony łańcuchem – ułatwienia są przydatne zwłaszcza przy śliskiej skale lub oblodzeniu.

Miejsce na upragniony postój znajdujemy między głazami już za progiem doliny. Po chwili ruszamy dalej i co widzimy? Kolejny próg! Na dodatek jakiś taki podobny do tego pierwszego, tylko pięknego wodospadu nie ma 😉  Okolica staje się za to coraz bardziej dzika. A to jeszcze nie wszystko! Po podejściu na drugi próg czeka nas jeszcze nie jeden, lecz dwa progi! Na szczęście musimy wdrapać się tylko na jeden z nich, ten usytuowany na lewo od dominującego w krajobrazie Szczyrbskiego Szczytu.

Na progu mijamy ładne ogładzenia polodowcowe.

I zostawiamy za sobą dolne piętro Doliny Młynickiej.

Nareszcie zaciszny kącik między głazami – zasłużyliśmy na odpoczynek.

Historia lubi się powtarzać – przed nami kolejny próg do zdobycia.

Staw nad Skokiem też zostaje za nami.

A po chwili na drugim progu żegnamy się z kolejnym piętrem doliny.

Teraz w krajobrazie dominuje Szczyrbski Szczyt.

Jeden z Wołowych Stawków przycupnął pod granią Solisk.

Nad Niżnym Kozim Stawem góruje w pełnej okazałości grań Baszt z Szatanem.

Przed ostatnim progiem zatrzymujemy się przy głazie z tablicą upamiętniającą katastrofę śmigłowca z ratownikami z 1979 r.

Bystra Ławka

Po pokonaniu trzeciego progu podziwiamy największe jak dotąd jezioro na dzisiejszym szlaku – Capi Staw. Skręcamy w lewo i zaczynamy podejście pod przełęcz. Przelotny deszcz zmusza nas do zatrzymania się za głazem, osłaniającym od wiatru. Wiatr wcale nie słabnie, tylko z biegiem dnia dopiero nabiera mocy. Oj, pogoda coś nam dzisiaj nie pomaga… Zaczynamy już myśleć, że przyjdzie nam się wycofać, jeżeli się zupełnie zachmurzy i rozpada… Wykorzystujemy chwilę opadu na krótki odpoczynek i pochłonięcie drugiego śniadania. Na szczęście deszcz ustaje, więc decyzja może być tylko jedna – idziemy dalej!

Mijamy Capi Staw i kierujemy się wprost na przełęcz.

Z góry lepiej doceniamy piękno Capiego Stawu.

Capi Staw i Kolisty Staw pod Szczyrbskim Szczytem.

Zbliżamy się do Bystrej Ławki.

A widok nabiera głębi.

Teraz czeka nas już tylko krótkie podejście pod Bystrą Ławkę. O zmęczeniu pozwalają zapomnieć nabierające głębi z każdym metrem wysokości widoki na Capi Staw i ukazujący się nieco wyżej Kolisty Staw.

Przejście przez przełęcz nie nastręcza wielkich trudności. Jest odrobina kruszyzny, dobrze złapać się łańcucha, ale dla osób obeznanych z Tatrami nie będzie to skomplikowane. W naszej ocenie poradzą sobie nawet starsze dzieci, oczywiście pod czujnym okiem doświadczonych rodziców ;-). Bystra Ławka zostanie w naszej pamięci jako bardzo urocza przełęcz z wyjątkowo wąziutkim przesmykiem między skałami. Spodobała nam się już kilkanaście lat temu gdy szliśmy nią po raz pierwszy.

Ostatni odcinek podejścia na Bystrą Ławkę. Kolisty Staw został daleko w dole.

Meldujemy się po „furkotnej” stronie Bystrej Ławki.

Przełęcz jest wyjątkowo wąska.

Za nami zostaje zamglona Dolina Młynicka

A przed nami Dolina Furkotna, niestety widoku na Krywań dzisiaj nie będzie…

Dolina Furkotna

Od pierwszych chwil po przekroczeniu Bystrej Ławki zachwycamy się widokiem na Wielki Staw Furkotny Wyżni (Vyšné Wahlenbergovo pleso). To zdecydowana dominanta widoku i przez pierwsze kilkadziesiąt minut zejścia Doliną Furkotną nasze oczy będą cały czas kierowały się ku jego toni, dzisiaj niestety mocno pomarszczonej silnymi podmuchami wiatru. W pogodny dzień przepięknie przeglądają się w jego wodach okoliczne szczyty.

Poza stawem wzrok przykuwa grań zamykająca dolinę z zachodniej strony z kulminacją Ostrej (2350 m n.p.m.). Niestety dzisiaj dalszy widok zasłaniają nam chmury, a szkoda, bo zobaczylibyśmy stąd m.in. Krywań! Ale nie narzekajmy, najważniejsze, że nie pada, a wkrótce pojawia się także wyczekiwane od dawna słoneczko. W takich warunkach można urządzić sobie kolejny postój 🙂

Proszę Państwa, w roli głównej Wielki Staw Furkotny Wyżni!

Artystyczna wariacja na temat Wielkiego Stawu Furkotnego Wyżniego.

Zejście z Bystrej Ławki prowadzi przez pola głazów.

Prawdziwa kamienna pustynia.

Nad stawem góruje grań ze szczytem Ostrej.

Dolinę Furkotną zamyka oczywiście Furkot.

Przed zejściem z najwyższego progu Doliny Furkotnej nareszcie zaczyna świecić nam słoneczko.

Czas na ucztę z widokiem.

Tuż pod przełęczą nie ma miejsca na odpoczynek, a im niżej, tym zwykle cieplej. Zatrzymujemy się więc dopiero po kilkunastu minutach marszu kamiennym pustkowiem górnego piętra Doliny Furkotnej. Mamy świetną miejscówę z widokiem na Wielki Staw Furkotny Wyżni! Ogrzewamy się resztą herbaty i kolejnymi kanapkami. Jak one wyśmienicie smakują na szlaku!

Dalsze zejście mija nam na delektowaniu się słońcem i ciepłem. Nie do wiary, jak bardzo zmieniają się warunki wraz z obniżaniem się szlaku w stronę Szczyrbskiego Jeziora. Mijamy nieco mniejszy, ale pięknie skrzący się w promieniach słońca Wielki Staw Furkotny Niżni (Nižne Wahlenbergovo pleso). A potem już – jak to na zejściu – kosodrzewiny – całe łany kosodrzewin, a potem las. Kolana dają znać, że powoli zbliżamy się do tysiąca metrów w zejściu.

Przed nami teraz Wielki Staw Furkotny Niżni.

Przy lepszej pogodzie nawet kolory stawów prezentują się piękniej.

Jak przyjemnie powygrzewać się w słońcu w takim otoczeniu.

Widok pięknie zamyka Siodełko (Sedielkova Kopa).

Jeszcze ostatnie spojrzenie w głąb Doliny Furkotnej, z tej perspektywy widok zamyka szczyt Ostrej.

Między polami kosodrzewiny mijamy polany z pięknymi rdestami.

A w dole pod nami widać zabudowania m.in. Szczyrby.

Ostatni odcinek prowadzi już znakowaną na czerwono magistralą, Droga wiedzie przez tereny wiatrołomów z listopada 2004 r. Malowniczo wije się po morenowych pagórkach, doprowadzając nas w końcu do Szczyrbskiego. Schodzimy nad brzeg Szczyrbskiego Jeziora i stąd ostatni raz zaglądamy w głąb Doliny Młynickiej i Doliny Furkotnej. W ten sposób domykamy pętlę szlaku okrążającego grań Solisk.

Ostatni odcinek prowadzi magistralą do Szczyrbskiego Jeziora.

Szczyrbskie Jezioro w pełnej okazałości.

Trasa w liczbach: niespełna 8 godzin, 15,5 km i 1000 m przewyższenia

Szlak przeszliśmy w ramach jednego z naszych sentymentalnych powrotów w Tatry. Plany w tym roku były bardzo rozbudowane, chcieliśmy wejść jeszcze na Koprowy, Jagnięcy, Zawory i Gładką Przełęcz, a nawet planowaliśmy wejście z przewodnikiem na Gerlach. Niestety pogoda miała swoje plany i przez to (albo dzięki temu ;-)) schodziliśmy wszerz i wzdłuż Słowacki Raj (relacja tutaj).

Na szczęście parę dni wcześniej trafiliśmy na dwa dni okienka pogodowego i udało nam się przejść planowanymi od dwóch lat dwoma szlakami w poprzek Słowackich Tatr Wysokich! Zapraszamy do obejrzenia, bo to według nas jedne z ciekawszych (i najdłuższych…) tras w Tatrach! Relacja z przejścia Doliną Białej Wody przez Rohatkę i Dolinę Staroleśną tutaj. A relacja z trasy Siodełko – Lodowa Przełęcz – Dolina Jaworowa tutaj.

Słowacja – Wysokie Tatry, 2007.02

Od ostatniego dłuższego wyjazdu minęło już dobrych kilka miesięcy i z utęsknieniem czekaliśmy na zimowy wyjazd w góry – miały to być pierwsze ferie Tymusia! Wszystko było dopięte na ostatni guzik, ambitne plany spisane, bagaże spakowane, a tu klops – kilka dni przed wyjazdem Tymek dostał wysokiej temperatury. Żadnych innych objawów poza rosnącymi trzonowcami. Pediatra obejrzał Tymka i stwierdził, że nie ma się czym martwić. Rzeczywiście, po lekach przeciwgorączkowych przechodziło jak ręką odjął. Złożyliśmy więc wszystko na karb ząbkowania i – w nerwach bo w nerwach – zdecydowaliśmy się wyjechać.

 9 lutego 2007, piątek

Pogoda w kratkę, 2 stopnie, od mżawki po bezchmurne niebo

Zamiast planowanego wyjazdu o świcie, z Warszawy wyruszyliśmy dopiero o 9.30 – do ostatniej chwili obserwowaliśmy uważnie samopoczucie Tymka.

Z punktu widzenia kierowcy droga była wymagająca, ale minęła dość gładko – oczywiście jak na nasze realia: spory ruch i kilka świateł w Warszawie, tiry na katowickiej i mały korek za Częstochową, potem w miarę płynnie na Zakopiance i na deser zmrożona nawierzchnia Oswalda Balzera i zupełnie białe drogi na Słowacji. Dojeżdżamy późno, ok. 22.30, ale jednak dystans był spory (530 km) i trzeba się było zatrzymać na trzy godzinne odpoczynki.

Dużo bardziej martwiliśmy się zdrowiem Tymusia. Pierwsza część podróży minęła bardzo dobrze, był wesoły, bawił się, ale po południu znów złapała go temperatura – skończyło się – jak to u Tyma – wymiotowaniem na fotelik samochodowy i nerwami, zwłaszcza M. Po leku przeciwgorączkowym znów wszystko wróciło do normy. Późnym wieczorem chrzęszczący pod kołami lód budził Tyma, ale M. śpiewała trochę kolędy, trochę kołysanki i tak jakoś dojechaliśmy na miejsce.

10 lutego 2007, sobota

Rano bajkowo, błękitne niebo, potem chmury, 2 stopnie

Dzień zaczynamy od ogarnięcia całego bałaganu, który zostawiliśmy poprzedniego dnia wieczorem, co nie jest łatwe z marudzącym dzieckiem (a bardzo pomaga nam Babcia Urszula, która mieliśmy przyjemność ze sobą porwać).

Tymek ciągle falami gorączkuje, a my się denerwujemy. Skoro plany aktywnego wypoczynku z dzieckiem spaliły na panewce, staramy się chociaż wyrwać na chwilę we dwoje – robimy trzygodzinny wypad na narty na Solisko. Warunki świetne, trasa b. przyjemna – pod tym względem nic się nie zmieniło. Na górze pracują armatki śnieżne, robiąc klimat rodem z marcowej Goryczkowej. Sporo ludzi – widać ogromną różnicę między sezonem a marcem – ale kolejka szybko się przesuwa.

Po południu Tymo czuje się lepiej, mimo to jeszcze nie bierzemy go ze sobą na spacer. Tylko M. z U. ucinają sobie wieczorną przechadzkę do Nowego Szczyrbskiego Jeziora.

Narty na Solisku

Narty na Solisku

Wspominamy letnie wyprawy...

Wspominamy letnie wyprawy…

 11 lutego 2007, niedziela

W nocy około zera i niewielki śnieg, w dzień 4 stopnie i przebłyski słońca

Nareszcie z Tymusiem zauważalnie lepiej, więc wybieramy się wszyscy czworo na niedługi spacer po Szczyrbskim – nie chcemy przesadzić. Docieramy na dworzec kolejki zębatej i „elektryczki”, oglądamy „areał” narciarski, podchodzimy pod skocznie i wyciągi. Tymo oczywiście cały spacer przespał.

Po południu pogoda jest nieco gorsza. Wymykamy się we dwoje na narty na Solisko – tym razem w górę udało nam się złapać skibusa – to jednak znaczne ułatwienie. Szkoda, że chmury zasłaniały Patrię i resztę pięknego górskiego otoczenia.

 12 lutego 2007, poniedziałek

B. ładny, słoneczny dzień, zwłaszcza po południu, 2-3 stopnie

Po ciężkiej nocy (Tymo budził się kilkanaście razy) zarzucamy plan wczesnorannej wyprawy na narty i wstajemy dopiero po 8.00. Na narty (Solisko) uciekamy dopiero po spokojnym wspólnym śniadaniu, przed 10.00. W dodatku skibus nie przyjeżdża i musimy iść pieszo – w rezultacie zaczynamy jeździć już po 11.00.

Po południu wychodzimy na spacer wszyscy czworo. Tymuś dopiero od niedawna nie gorączkuje, więc nie porywamy się na żadne dłuższe wyprawy (które wcześniej planowaliśmy). R. z T. spacerują po prostu w okolicach drogi do Popradzkiego Stawu, potem podchodzą pod wyciągi na Solisko. M. i U. w tym czasie wjeżdżają wyciągiem na Solisko – widoki są dziś naprawdę przepiękne, a chcemy, żeby Babcia też miała trochę frajdy z wyjazdu.

Wieczorem jemy wspólną kolację w regionalnej karczmie – gulasz z dziczyzny z knedlem. Pycha.

Solisko

Solisko

Czas coś zjeść

Czas coś zjeść

 13 lutego 2007, wtorek

Śnieg z deszczem na zmianę z deszczem ze śniegiem…

Wobec – delikatnie mówiąc – niezachęcającej pogody rezygnujemy ze wspólnej wycieczki z Tymusiem do Popradzkiego Stawu. Tymo nareszcie czuje się świetnie, najada się jak bąk i wesoło baraszkuje, więc decydujemy się na dłuższy wypad we dwoje.

9.45-15.15 Wycieczka do Chaty Plesnivec ( ok. 500 m, 14 km)

Zbójnickim Chodnikiem do Kieżmarskich Żłobów

Parkujemy na płatnym parkingu przy Białej Wodzie. Dojście asfaltem do wyjścia szlaku jest mało przyjemne, ale na szczęście krótkie. Z ulgą docieramy do Zbójnickiego Chodnika. Tu małe rozczarowanie: szlak jest zupełnie nieprzetarty. Ciężko brniemy w mokrym, przepadającym śniegu. Taak, nasze masochistyczne przyjemności. Co chwila zapadamy się w śniegu po kolana. Dodatkowo klimat psuje nieprzyjemna, mokra mżawka. Szczególnie w drodze powrotnej ten odcinek dał na popalić – R. chciał tu nawet nocowaćJ

Żółtym (dolinnym) szlakiem do Chaty Plesnivec

Ścieżką szło przed nami kilka osób, więc jest o wiele wygodniej. Otoczenie niezwykle malownicze – dróżka malowniczo wije się przez las: cudownie jest znów wędrować w dzikiej przyrodzie! Cały czas idziemy dnem doliny. Dopiero ostatni odcinek jest stromy i w warunkach zimowych stanowi pewne wyzwanie. Na szczęście na końcu drogi czeka na nas ciepłe schronisko.

W Chacie Plesnivec („Szarotce”) jesteśmy jedynymi gośćmi, więc klimat jest nieporównanie bardziej górski w porównaniu z naszą ostatnią wizytą (szczyt sezonu i zlot myśliwych…). Grochówka popita herbatą smakuje nieziemsko!

Powrót zielonym (trawersującym) szlakiem to zdecydowanie wygodniejszy i częściej uczęszczany wariant dojścia do schroniska, idzie się naprawdę wygodnie. Przed 16.00 wracamy do Szczyrbskiego.

Wieczorem, już po naszym powrocie, wybieramy się wszyscy razem na spacer po Szczyrbskim.

Zimowe impresje

Zimowe impresje

Ruszamy do Schroniska Szarotka-Chaty Plesnivec

Ruszamy do Schroniska Szarotka-Chaty Plesnivec

My przed Szarotką, mgły pod nami

My przed Szarotką, mgły pod nami

Odpoczęliśmy, czas wracać

Odpoczęliśmy, czas wracać

W górach nie ma brzydkiej pogody

W górach nie ma brzydkiej pogody

Nasza kaczuszka czeka na nas w domu

Nasza kaczuszka czeka na nas w domu

 14 lutego 2007, środa

Rano prószy śnieg, potem piękne słoneczko

Przedpołudnie spędzamy na nartach na Solisku. Na stoku jesteśmy tuż po 9.00, ale to już za późno – przy wyciągach szybko robi się tłok. Z podsłuchanych rozmów kolejkowych wiemy, że w niżej położonych ośrodkach (nawet na dolnych stacjach Chopoku) brakuje śniegu i można jeździć tylko na Łomnicy i w Szczyrbskim… Wytrzymujemy do południa i wracamy do Tymusia.

Po wspólnym obiedzie dzielimy się na podgrupy: chłopaki spacerują dookoła zamarzniętego Szczyrbskiego Jeziora, podziwiając pięknie oświetlone słońcem tatrzańskie szczyty, a dziewczyny biorą samochód i jadą popluskać się w termalnych wodach Aquacity Poprad (przyjemność jest jeszcze większa zimą niż w lecie…). Zauważamy, że gospodarze postarali się o przewijaki i krzesła dla dzieci, jest również brodzik i plac zabaw dla maluchów. Wrócimy tu jeszcze z Tymkiem! Wracamy (z małym pobłądzeniem…) wygrzane i w szampańskich humorach.

Ale rano jest wesoło

Ale rano jest wesoło

Narty na Solisku

Narty na Solisku

 15 lutego 2007, czwartek

Rano ładnie, od południa się zachmurza, po południu śnieg, około zera

Tymuś kończy 10 miesięcy!

Tym razem udaje się nam dotrzeć na stok dostatecznie wcześnie i już o 8.30 jesteśmy na nartach (ułatwił nam to Tymo, wstając o 5.30 po przespanej nocy). Dzięki temu możemy cieszyć się doskonałymi warunkami i brakiem kolejek. Koło południa wracamy, bo robi się coraz bardziej tłoczno (na Chopoku już podobno nie da się jeździć).

Po południu wychodzimy na spokojny spacer z Tymusiem. Jemy bardzo smaczny obiad w karczmie nad jeziorem i z pełnymi brzuchami ruszamy na spacer. Okrążamy całą taflę jeziora, idąc cały czas wzdłuż przygotowanego toru dla narciarzy biegowych. Sceneria jest przemiła. Tymo oczywiście przesypia całą wycieczkę.

Wieczorem wyskakujemy we dwoje jeszcze raz na narty. Na początku jeździ się świetnie, ale potem wypłasza nas padający intensywnie mokry śnieg.

I znów na narty

I znów na narty

I ziuuuu!

I ziuuuu!

Wokół Szczyrbskiego Jeziora

Wokół Szczyrbskiego Jeziora

 16 lutego 2007, piątek

Niebo zachmurzone, ale wysoki pułap chmur, niewielki mróz w okolicy zera

Spokojne spacery z dzieckiem są niezmiernie miłe, ale bardzo ciągnie nas w góry. Po raz kolejny korzystamy więc z towarzystwa nieocenionej Babci i urządzamy sobie wspaniałą zimową wycieczkę.

Drogą Kieżmarską do Zelenego Plesa

Wędrówka tą trasą to sama przyjemność. Idziemy po cienkiej warstwie świeżego, dziewiczego śniegu i oddychamy pełną piersią. Jest bardzo wygodnie: do schroniska dojeżdża skuter śnieżny i szlak jest doskonale widoczny i dobrze ubity. Gdyby Tymo był na sto procent zdrowy, wybralibyśmy się tu z sankami. Zauważamy, że końcowy odcinek szlaku biegnie inaczej niż w lecie, nie dnem doliny, ale trawersując zbocze (wzdłuż kabli telefonicznych). Naszą uwagę przyciąga grupa taterników, wspinających się na lodospady.

Jest pięknie, ale widoczność mizerna. Cokolwiek odsłania się dopiero w okolicach Chaty przy Zielonym Stawie. Robimy kilka zdjęć i wchodzimy się ogrzać do środka. Pałaszujemy przepyszny zestaw z wyprażanym serem. Mniam… Atmosfera kameralna, zresztą zawsze lubiliśmy to schronisko, oprócz nas przewijają się jeszcze tylko ze dwie, trzy osoby.

Na drogę powrotną pierwotnie planowaliśmy obrać inny szlak, przez Białe Stawy, ale zdecydowanie lepiej była przetarta ścieżka na Jagnięcy, co zmyliło nas i przez co zapędziliśmy się bez sensu ok. 150 metrów w górę. W końcu, pokonani, wracamy tę samą trasą. Wracając, spotykamy zdecydowanie więcej turystów (głównie skitourowców).

W drodze powrotnej zahaczamy samochodem o znaną nam dobrze Szczyrbę i zadziwiamy się, jak szybko postępuje budowa autostrady.

Wieczorem M. zostaje z Tymusiem, a R. z kochaną Teściową wybierają się na miłą – a jak! – wycieczkę do Smokowca. Wjeżdżają kolejką na Hrebienok i zjadają pyszne bryndzowe haluszki w Bilikovej Chacie. W kolejce dużo saneczkarzy, ale na Hrebienoku ciemno, pusto i … ślisko.

Drogą Kieżmarską do Zelenego Plesa

Drogą Kieżmarską do Zelenego Plesa

Postój nr 1. Gorąca herbata - bezcenna

Postój nr 1. Gorąca herbata – bezcenna

Widać już Chatę przy Zielonym Stawie

Widać już Chatę przy Zielonym Stawie

Chata przy Zielonym Stawie

Chata przy Zielonym Stawie

... w iście majestatycznym otoczeniu

… w iście majestatycznym otoczeniu

Chcąc nie chcąc, wracamy

Chcąc nie chcąc, wracamy

 17 lutego 2007, sobota

Pogoda jak z folderów reklamowych: błękit nieba i -5 stopni

Ostatni dzień pobytu udał się nam jak na zamówienie. Po pierwsze: pogoda była iście bajkowa i po drugie: udało nam się odbyć wycieczkę, którą ze względu na niesprzyjającą aurę musieliśmy kilka razy przekładać.

Zimowy spacer do Chaty przy Popradzkim Stawie (9.15-14.45, w tym 1,5 h w schronisku; ok. 12 km i 250 m przewyższenia).

Trasa, która w warunkach letnich i bez dziecka była dla nas jedynie pierwszym etapem wycieczki, teraz – z 10-miesięczym Tymusiem i w zimie – stała się wspaniałym celem sama w sobie.

Długo myśleliśmy, jak przetransportować Tyma. Wózek mógł się nie sprawdzić na zaśnieżonej górskiej drodze, a w sankach takiemu maluchowi jak nasz Tymuś, śpiącemu przez znaczną część spaceru, mogłoby być nie dość bezpiecznie i wygodnie. Idealnym połączeniem byłyby wózko-sanki… Od myśli do czynu droga krótka i już po chwili mieliśmy przygotowany idealny pojazd na dzisiejszą wycieczkę: górę dziecięcego wózka przymocowaliśmy do sanek. Dodatkowo pojazd wyposażyliśmy w dwie liny: jedną z przodu, do ciągnięcia, i drugą z tyłu – do hamowania, na powrotną drogę, z góry. Mimo że wehikuł wyglądał dość nietypowo i zwracał powszechną uwagę, sprawdził się znakomicie.

Tymo zapewne był nieświadomy niezwykłości pojazdu, a którym przyszło mu podróżować, ale zafascynowały go ośnieżone drzewa: przez niemal połowę drogi leżał z otwartymi oczami i jak zaczarowany patrzył na otoczenie.

Dla nas też cała trasa była po prostu zachwycająca: pogoda i doskonała widoczność sprawiły, że dookoła nas przesuwały się widoki jak z pocztówek. Przy schronisku widzieliśmy ludzi wchodzących na Osterwę – ech, w taki dzień też chciałoby się tam być… Przypominaliśmy sobie nasze wszystkie „wysokotaterne” bezdzieciowe tury. Ale dziś czuliśmy się chyba nawet szczęśliwsi.

W Schronisku przy Popradzkim Stawie zatrzymaliśmy się na długi, półtoragodzinny odpoczynek, głównie żeby wybiegać i nakarmić Tyma. Było nam bardzo wygodnie. W środku nie było tłumu, więc zajęliśmy cały stolik i okoliczne ławy, zalazło się nawet krzesełko do karmienia.

Droga w dół minęła sprawnie i szybko. Dobrze, że z tyłu przyczepiliśmy drugą linę, bo inaczej Tymo ciągle by nas wyprzedzał 😉

Po południu, jeszcze przed pakowaniem, dziewczyny (M. i U.) wyskoczyły na ostatni szybki spacer. Kupiły chłopakom tatrzańskie koszulki w Informacji Turystycznej i podziwiały piękny widok znad brzegów Szczyrbskiego Jeziora.

 

Wyruszamy do Chaty przy Popradzkim Stawie

Wyruszamy do Chaty przy Popradzkim Stawie

Jest po prostu bajkowo

Jest po prostu bajkowo

Nasz cel przed nami

Nasz cel przed nami

Chciałoby się wejść na Osterwę

Chciałoby się wejść na Osterwę

Jeszcze krótka sesja foto

Jeszcze krótka sesja foto

W schronisku przy Popradzkim Stawie

W schronisku przy Popradzkim Stawie

Za oknem pięknie

Za oknem pięknie

Tymusiowy wehikuł - wart Nobla

Tymusiowy wehikuł – wart Nobla

Tak właśnie szliśmy. Patent do polecenia!

Tak właśnie szliśmy. Patent do polecenia!

EPILOG. Po powrocie z wyjazdu okazało się, że gorączka Tymka była spowodowana najprawdopodobniej zapaleniem układu moczowego. W związku z podejrzeniem u niego refluksu, czekały nas długie badania i potem wieloletnie leczenie. Po tych problemach zostało już tylko wspomnienie, ale na zawsze uwrażliwiliśmy się na potrzebę wykonania badania moczu u dziecka w przypadku temperatury niewiadomego pochodzenia. Uczulamy więc na to też innych Rodziców!