Babia Góra i okolice

Minęło już ponad dwa miesiące od ostatniego wyjazdu, więc nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy znowu nie zaplanowali jakiegoś wypadu (zwłaszcza że R. dostał od lekarza zielone światło na chodzenie po górach!). Tym razem wybór padł na okolice Babiej Góry. Od rana pakujemy się, M. jeszcze chwilę pracuje, a R. załatwia ostatnie drobiazgi (np. przeprowadzkę posadzonych przez chłopców fasolek do dziadków:)). Funkcjonowanie w domu utrudnia nam remont instalacji wodnej, więc z radością wyrywamy się parę minut po 13:00.

07.11.2013, czwartek

8-11 st., przelotny deszcz 

Warszawa – Zubrzyca Górna (13:10-20:30, 456 km)

Jedziemy trasą katowicką i zakopianką. Droga dość zatłoczona, ale bez korków, przeszkadza nam jedynie aura – przez znaczną część trasy pada.

Kilkadziesiąt kilometrów za Warszawą kiszki grają nam już głośno marsza, więc szukamy czegoś na ząb. Zatrzymujemy się w barze-restauracji ok. 110 km od Warszawy. Nie jest to może zbyt wyszukany lokal, ale widać, że ma duże obroty, a jedzenie jest niezłe i niedrogie (50 zł za dwudaniowy obiad dla dwóch osób).

Trasę umilamy sobie głównie czytaniem – powoli kończymy drugi tom „Millenium”. Słuchamy też trochę „Soundtracku” Lao Che i płyty Meli Koteluk. Na miejsce docieramy o 20:30.

Nasza meta to ładnie odnowiona agroturystyka w Zubrzycy Górnej. Dostajemy cały 4-osobowy apartament, czyli właściwie pokój studio na poddaszu za 70 zł/dobę. Szybko się rozpakowujemy i kładziemy spać, bo jutro ma być ładna pogoda i musimy wcześnie wyjść w góry!

 

08.11.2013, piątek

12 st. i słoneczko, na Babiej ok. 5 st., chmury i b.b.b. silny wiatr…

Wstajemy o 6:00 rano, a przed 8:00 meldujemy się na przełęczy Krowiarki i ruszamy czerwonym, „grzbietowym” szlakiem…

… na Babią Górę

Zachwycamy się pięknym lasem, ciszą i spokojem, mijamy jedynie pojedyncze schodzące osoby. Powoli odsłaniają się nam widoki, zarówno w stronę szczytu, jak i na okoliczne beskidzkie wzniesienia i majaczące na horyzoncie majestatyczne Tatry. Niestety, im wyżej, tym bardziej daje nam się we znaki słynny babiogórski wiatr. Na Sokolicy czujemy go już dobrze, a od Gówniaka (co za wymowna nazwa!) po prostu próbuje nas zdmuchnąć ze szlaku.

Polana Krowiarki - ruszamy.

Polana Krowiarki – ruszamy.

Sokolica.

Sokolica.

Sokolica - nie mylić z tą z Pienin.

Sokolica – nie mylić z tą z Pienin.

Widok z Sokolicy.

Widok z Sokolicy.

Królowa Beskidów za woalką.

Królowa Beskidów za woalką.

Kępa (zwana też Kopą) - kolejny szczyt po drodze.

Kępa (zwana też Kopą) – kolejny szczyt po drodze.

Machamy naszym Taterkom.

Machamy naszym Taterkom.

Prosto na Babią!.

Prosto na Babią!.

Przed nami ... Gówniak (sic!).

Przed nami … Gówniak (sic!).

Ta nazwa nas urzekła.

Ta nazwa nas urzekła.

Na szczycie dogania nas sympatyczny starszy pan, mówiąc, że nieraz przez ten wiatr musiał zawracać z drogi, więc chyba dzisiaj nie jest jeszcze tak źle. Po obowiązkowych fotkach (w końcu to nasz kolejny szczyt do KGP!) chowamy się na chwilę za solidny kamienny murek (chyba wiatr dawał się wcześniej we znaki nie tylko nam), szybko jemy kanapki i ruszamy dalej.

Na Babiej Górze (1725 m n.p.m.).

Na Babiej Górze (1725 m n.p.m.).

Diablak pokazuje swoje ciemne oblicze.

Diablak pokazuje swoje ciemne oblicze.

Schodzimy sprawnie przez przełęcz Brona do nowego schroniska na Markowych Szczawinach. Pod koniec kolana wyraźnie przypominają nam, że idziemy już prawie 4 godziny bez dłuższych postojów… Schronisko wita nas przyjemnym ciepłem i miłą, jasną jadalnią. Pałaszujemy zupki (kwaśnicę i żurek) oraz naleśniki ze szpinakiem i pierogi z serem.

Schodzimy na Przełęcz Bronę.

Schodzimy na Przełęcz Bronę.

Przełęcz Brona.

Przełęcz Brona.

Schronisko na Markowych Szczawinach.

Schronisko na Markowych Szczawinach.

Posileni i wypoczęci ruszamy na ostatni odcinek dzisiejszej trasy. Bardzo miły, trawersujący szlak niebieski sprowadza nas w półtorej godziny spokojnej wędrówki przez piękne buczyny na parking na przełęczy Krowiarki. W samochodzie jesteśmy o 14:00, ciesząc się na spokojne popołudnie i wieczór!

Co to znaczy mieć w kims oparcie...

Co to znaczy mieć w kimś oparcie…

Schodzimy do Krowiarek.

Schodzimy do Krowiarek.

Nasz czas: 8:00-14:00, 15 km, ok. 800 m przewyższenia

Wracając, robimy jeszcze drobne zakupy w Zubrzycy, udaje nam się nawet znaleźć sklep motoryzacyjny (Peugeot wypił za dużo płynu chłodniczego…) i aptekę.

Po południu M. dokańcza swoje sprawy zawodowe, a R. zapisuje trasę i robi zdjęcia.

Wieczorem kończymy II tom „Millenium” i oglądamy porażającą „Różę” Smarzowskiego.

 

09.11.2013, sobota

Od rano pochmurno i przelotna mżawka, 9 stopni

Świadomość zapowiadanego na popołudnie załamania pogody znów wcześnie zrywa nas z łóżek. Rano jeszcze przez telefon konsultujemy z Dziadkami sprawy zdrowotne Sebusia (oczywiście akurat na nasz wyjazd rozkasłał się na całego), w końcu R. załatwia mu wizytę u lekarza – dla świętego spokoju. A my po szybkim śniadanku o 8:30 stawiamy się na szlaku.

Do schroniska na Hali Krupowej

Podjeżdżamy samochodem nieco za Przełęcz Zubrzycką, odnajdujemy punkt wyjścia czarnego szlaku i dalej w górę. Ścieżka prowadzi dość stromo przez las, właściwie niemal cały czas prosto, kilka razy przecinając leśne drogi trawersujące stok. Chmury nisko wiszą nad ziemią, to wyciągamy, to chowamy parasole. Wokół mieszany las, momentami szuramy butami wśród opadłych liści buków – wyprawy listopadowe to jest to. Pozwalają choć trochę polubić ten miesiąc.

Ruszamy na Halę Krupową.

Ruszamy na Halę Krupową.

Widok na masyw Policy.

Widok na masyw Policy.

Dlatego lubimy listopad.

Dlatego lubimy listopad.

Bukowy dywanik.

Bukowy dywanik.

Po nieco ponad godzinie osiągamy grzbiet, a w kolejne 15 minut dochodzimy na porosłą pożółkłymi trawami Halę Krupową. Zamglone beskidzkie szczyty rozciągające się dookoła wyglądają niezwykle malowniczo. Wilgoć wprost wisi w powietrzu.

Hala Krupowa.

Hala Krupowa.

Upewniamy się, jak iść na Okrąglicę.

Upewniamy się, jak iść na Okrąglicę.

Hala Krupowa w listopadzie.

Hala Krupowa w listopadzie.

Przed odwiedzeniem ciepłego schroniska postanawiamy podejść jeszcze 15 min w prawo na szczyt Okrąglicy – chcemy zaleźć oznaczoną na mapie górską kapliczkę. Błotnista droga pnie się  łagodnie w górę. Kapliczki najpierw nie odnajdujemy – orientujemy się, że coś nie tak, gdy szlak zaczyna sprowadzać w dół – wracamy się więc kawałek i instynktownie skręcamy w wyraźną drogę prowadzącą na sam szczyt. Po chwili okazuje się, że poszliśmy dobrze. Dojście do kapliczki nie jest oznakowane, a szkoda – może więcej turystów trafiłoby do tego klimatycznego miejsca. Drewniana kapliczka Matki Boskiej Opiekunki Turystów, wyglądem przypominająca turystyczną wiatę, zasługuje na chwilę postoju. Na ścianach wiszą drewniane tablice upamiętniające zmarłych ludzi gór, są też stacje drogi krzyżowej. Patronka tego miejsca – Matka Boska Opiekunka Turystów – trzyma w rękach Dzieciątko, a na plecach niesie wypchany plecak górski. Chętnie zatrzymujemy się na chwilę refleksji.

Kaplica MB Opiekunki Turystów.

Kaplica MB Opiekunki Turystów.

Kaplica MB Opiekunki Turystów.

Kaplica MB Opiekunki Turystów.

Po postoju przy kapliczce kierujemy się już prosto do schroniska na Hali Krupowej. Obiekt – podobnie jak Schronisko na Markowych Szczawinach – przeszedł niedawno remont, uzyskując bardziej „ekologiczny” charakter. Zjadamy po pysznej zupie, chrupiące naleśniki z serem, a na deser – szarlotkę. Mniam! Chłopcom kupujemy ładne drewniane ołówki z koziołkiem i owieczką.

Hala Krupowa - kierujemy się w stronę schroniska.

Hala Krupowa – kierujemy się w stronę schroniska.

Schronisko na Hali Krupowej.

Schronisko na Hali Krupowej.

Schronisko na Hali Krupowej.

Schronisko na Hali Krupowej.

Schronisko na Hali Krupowej.

Schronisko na Hali Krupowej.

Wracamy tą samą drogą. Dopiero gdy dochodzimy do samochodu, zaczyna porządniej padać.

Cała wycieczka mimo listopadowej pogody była bardzo sympatyczna. Po drodze przypominaliśmy sobie wszystkie polskie pasma górskie wraz z najwyższymi szczytami, parki narodowe i schroniska, w których byliśmy. Fajna gimnastyka dla głowy.

Nasz czas: 8:30-12:45; 9,5 km, ok. 500 m przewyższenia

Po powrocie pyszna kawka i szybkie zapiski.

Późnym popołudniem wybieramy się na sentymentalny spacer po Zakopanem. Przejeżdżamy drogą przez Dzianisz i Gubałówkę – odżywa wiele wspomnień. Potem zjeżdżamy do centrum miasta. Parkujemy przy ulicy Sienkiewicza i w drogę. Niestety, pada bez przerwy, nam zimno, więc zaczynamy spacer od wizyty w Sabale. Jemy naprawdę przepyszne zupy (cebulową i borowikową w chlebku – mniam….) i oscypek opiekany z cebulką, popijając herbatą z sokiem malinowym. Po takim pokrzepieniu jesteśmy gotowi stawić czoła listopadowej szarudze. Pod parasolami przechodzimy na sam dół Krupówek, kupujemy cztery duże oscypki, a potem robimy w tył zwrot i idziemy do góry. Podchodzimy aż do samych Kuźnic. Patrzymy na znajome miejsca, rozmawiamy o tym, co się zmieniło, a co nie. Jest nam bardzo miło. Jedynym minusem jest padający coraz mocniej deszcz – gdy wsiadamy do samochodu, mamy zupełnie przemoczone spodnie, a w butach nam chlupie. Ale co tam – spacer był fajowy. Rozgrzewamy się nawiewem z samochodu przez całą drogę powrotną:)

 

10.11.2013, niedziela

Piękny słoneczny dzień z rześkim powietrzem, słońce i ok. 5 stopni

Po wczorajszym spacerowo-deszczowym wyczynie decydujemy się porządniej wyspać i nie nastawiamy budzika. Od rana wita nas słońce – miła odmiana po wczorajszym deszczu. Stanowi to dla nas niezłą motywację do kolejnego górskiego spaceru (a jednocześnie przeciwwagę do bólu kolan i stóp).

Zawoja-Jałowiec

Na szlaku stajemy dziś później. Z Zawoi ruszamy dopiero parę minut po 10:00. Niebieski szlak od razu pnie się ostro w górę, więc staramy się nie przesadzić z tempem i uspokajamy oddech. Prawie cały czas idziemy po bukowych liściach, uważając tylko na płynący naszą ścieżką strumyk – po wczorajszych opadach jest dziś dość mokro. Co chwilę zatrzymujemy się, by popodziwiać przyprószoną śniegiem Królową Beskidów – byliśmy na Babiej ledwie dwa dni wcześniej i śniegu było jak na lekarstwo; teraz warunki zmieniły się tam diametralnie. W połowie drogi przerwa na kanapkę i herbatkę z termosu – to niesamowite, jak bardzo takie rzeczy pokrzepiają w górach.

Z Zawoi na Jałowiec.

Z Zawoi na Jałowiec.

Z Zawoi na Jałowiec.

Z Zawoi na Jałowiec.

Widoki stają się coraz rozleglejsze.

Widoki stają się coraz rozleglejsze.

Bukową aleją.

Bukową aleją.

Na Jałowcu (1110 m n.p.m.) stajemy jeszcze przed południem. Szczyt nie jest zadrzewiony i rozciąga się stąd przepiękna panorama na okoliczne szczyty, w tym Babią Górę. Odpoczywamy chwilkę, wystawiając twarze do przygrzewającego słoneczka. Dookoła odpoczywają inni turyści.

Podejście na Jałowiec.

Podejście na Jałowiec.

Buki czekają na zimę.

Buki czekają na zimę.

Na Jałowcu (1110 m n.p.m.).

Na Jałowcu (1110 m n.p.m.).

Po opuszczeniu Jałowca przed nami już niemal tylko schodzenie. Kierujemy się w stronę Przełęczy Opaczne. Spacer zaostrza apetyty, więc – wiedzeni wizją obiadu – odbijamy ze szlaku w kierunku prywatnego schroniska „W murowanej piwnicy”. Budynek jest przepięknie położony na trawiastej polanie, z której rozciąga się fantastyczny widok na pasmo Babiej Góry. Z punktu widokowego wypatrujemy nawet wyłaniające się gdzieś w oddali szczyty Tatr. Szkoda tylko, że w schronisku brakuje trochę górskiej atmosfery, stoliki się lepią i jest dość drogo – no ale może my po prostu trafiliśmy na nienajlepszy moment. Fundujemy sobie porządny obiad – każdy je po zupie i porcji pierogów. Przynajmniej po górskiej trasie nie mamy wyrzutów sumienia w związku z kaloriami.

Szlak jak z marzeń.

Szlak jak z marzeń.

Schronisko 'W murowanej piwnicy' (Opaczne).

Schronisko 'W murowanej piwnicy’ (Opaczne).

R. wypatrzył Świnicę.

R. wypatrzył Świnicę.

Po uważnym przestudiowaniu mapy stwierdzamy, że najlepiej będzie wrócić trasą rowerową oddzielającą się w okolicy Przełęczy Opaczne. Na przełęczy szlaku ani widu ani słychu, więc decydujemy się schodzić na azymut prosto w dół. Początkowo idzie się nieźle – drogą do zrywki drewna – potem zaczynają się przygody – ścieżka znika, za to pojawiają się stromizny i podmokłe obszary doprowadzające wodę w dół do potoku (obszar źródliskowy?) – woda jest pokryta warstwą bukowych liści, więc o jej istnieniu przekonujemy się dopiero wpadając butem do kostki w wodę. Na szczęście wreszcie docieramy do właściwej drogi, tej, którą biegnie szlak rowerowy – nasza radość nie ma granic. Ostatnią niespodzianką dzisiejszego dnia jest konieczność przekraczania potoku przecinającego drogę, co – z uwagi na dość wysoki poziom wód – nie jest dziś zadaniem łatwym. Siedmiomilowy krok na kamień znajdujący się pośrodku i skok na drugą stronę na szczęście rozwiązują sprawę.

Trafiliśmy wreszcie na szlak rowerowy...

Trafiliśmy wreszcie na szlak rowerowy…

Mokra niespodzianka na szlaku.

Mokra niespodzianka na szlaku.

Przy samochodzie stajemy przed 15:00. Słoneczna pogoda, rozległe widoki i przepiękny bukowy las – mieliśmy dziś wspaniałą wycieczkę na pożegnanie.

Nasz czas: 10:10-15:00, ok. 10 km i ok. 550 m przewyższenia

Wracając na kwaterę, podjeżdżamy jeszcze do centrum Zawoi, by obejrzeć drewniany eklektyczny kościół Św. Klemensa. Świątynia, pochodząca z końca XIX wieku, sprawia wrażenie bardzo – jak na drewniany kościół – dużej. Zaglądamy do wnętrza, do którego wpada przez witraże ciepłe nastrojowe światło.

Eklektyczny kosciółek Św. Klemensa (kon. XIX) w Zawoi.

Eklektyczny kosciółek Św. Klemensa (kon. XIX) w Zawoi.

Po obejrzeniu kościoła zajeżdżamy jeszcze pod budynek dyrekcji Babiogórskiego Parku Narodowego. Jest tu wystawa przyrodnicza, a w pobliżu – ścieżka edukacyjna. O tej porze ekspozycja jest już zamknięta, więc robimy tylko zdjęcie i udajemy się prosto do samochodu.

Siedziba dyrekcji BgPN, Zawoja.

Siedziba dyrekcji BgPN, Zawoja.

Przed siedzibą dyrekcji BgPN.

Przed siedzibą dyrekcji BgPN.

Pożegnanie z Babią Górą.

Pożegnanie z Babią Górą.

Po południu, przy kawce oglądamy naszą trasę na mapie w „Atlasie Gór Polski” i odgadujemy przyczynę naszych dzisiejszych problemów orientacyjnych – trasa rowerowa nie oddzielała się na przełęczy Opaczne, tylko nieco dalej w kierunku Kolędówki. Cóż, do map trzeba mieć ograniczone zaufanie.

 

11 listopada 2013, poniedziałek

Pochmurno i przelotny deszcz, ok. 6 st. C

Dzisiaj znowu zrywamy się raniutko, przed szóstą, bo chcemy jeszcze po drodze zajrzeć do paru miejscowości. To już tradycja, że wracając z naszych randek staramy się odwiedzić miejsca, których jeszcze nie widzieliśmy i/lub które nie są zbyt interesujące dla dzieci. Dzisiaj nie będzie inaczej, a wybór padł na małopolskie miasteczka.

Lanckorona

Pogoda zrobiła nam psikusa i od rana przywitała nas mgłą i zachmurzeniem, a na domiar złego przed samą Lanckoroną zaczęło padać. Wysiadamy więc na rynku w średnich humorach i aby nie zmarznąć, zaczynamy od szybkiego wejścia na górujące nad miastem wzgórze z malowniczymi ruinami piastowskiego zamku z XIV w. Same ruiny nie są może zbyt imponujące, ale uroczo położone na zalesionym wzgórzu i stanowią miły cel romantycznego spaceru. Rozgrzani podejściem, wracamy na rynek, oglądając po drodze kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. w XVI w.). Chwilę jeszcze włóczymy się po rynku, szukając ładnych ujęć pięknych, drewnianych, w większości podcieniowych domów, pochodzących z XIX w. Zgodnie stwierdzamy, że Lanckorona to wymarzone miejsce na romantyczny spacer, a dzisiejsza mglista aura dodała mu szczególnego tajemniczego klimatu.

Rynek w Lanckoronie.

Rynek w Lanckoronie.

Drewniane domy (XIX) w Lanckoronie.

Drewniane domy (XIX) w Lanckoronie.

Rozległy lanckoroński rynek.

Rozległy lanckoroński rynek.

Drewniane domy (XIX) w Lanckoronie.

Drewniane domy (XIX) w Lanckoronie.

Lanckorona - klimat jak z bajki.

Lanckorona – klimat jak z bajki.

Kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. XVI).

Kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. XVI).

Ruiny zamku (XIV) na Górze Zamkowej w Lanckoronie.

Ruiny zamku (XIV) na Górze Zamkowej w Lanckoronie.

Ruiny zamku (XIV) na Górze Zamkowej w Lanckoronie.

Ruiny zamku (XIV) na Górze Zamkowej w Lanckoronie.

Ruiny zamku (XIV) na Górze Zamkowej w Lanckoronie.

Ruiny zamku (XIV) na Górze Zamkowej w Lanckoronie.

Kalwaria Zebrzydowska

To miejsce, o którym słyszał chyba każdy. Od ponad 400 lat przed Wielkanocą odbywają się tu słynne Misteria Męki Pańskiej. Oglądamy zbudowany na początku XVII w. zespół klasztorny oo. bernardynów. Bazylika, klasztor i otaczające zabudowania tworzą wyjątkowo harmonijną architektonicznie bryłę. Zaglądamy do wnętrza pięknej barokowej bazyliki i ruszamy szlakiem tutejszych kalwaryjskich dróżek. Zaskakuje nas ogrom i piękne skomponowanie wszystkich elementów wpisanego w 1999 r. na listę UNESCO zespołu architektoniczno-przyrodniczego Kalwarii Zebrzydowskiej. Przejście zaledwie niewielkiej części dróżek zajęło nam prawie godzinę i dostarczyło wielu estetycznych i duchowych przeżyć. Dodatkowym zaskoczeniem było to, że znaczna część trasy prowadzi wśród domów, których zapewne nie było tutaj w czasie, gdy planowano budowę kaplic. Dotarcie do wszystkich kościołów i kaplic na trasie dróżek zajęłoby co najmniej trzy godziny, postanawiamy więc wrócić tutaj z nieco starszymi dziećmi.

Bernardyński zespół kościelno-klasztorny w Kalwarii Zebrzydowskiej.

Bernardyński zespół kościelno-klasztorny w Kalwarii Zebrzydowskiej.

Barokowa bazylika w Kalwarii Zebrzydowskiej (pocz. XVII).

Barokowa bazylika w Kalwarii Zebrzydowskiej (pocz. XVII).

Barokowa bazylika w Kalwarii Zebrzydowskiej (pocz. XVII).

Barokowa bazylika w Kalwarii Zebrzydowskiej (pocz. XVII).

Dróżkami Kalwarii Zabrzydowskiej - wchodzimy na górę Żarek.

Dróżkami Kalwarii Zabrzydowskiej – wchodzimy na górę Żarek.

Kościółek Ukrzyżowania (pocz. XVII).

Kościółek Ukrzyżowania (pocz. XVII).

Oglądamy manierystyczne kapliczki, m.in. Grób Chrystusa.

Oglądamy manierystyczne kapliczki, m.in. Grób Chrystusa.

Kaplica Obnażenia.

Kaplica Obnażenia.

Kaplica Płaczących Niewiast (XVIII).

Kaplica Płaczących Niewiast (XVIII).

Dróżkami Kalwarii Zabrzydowskiej.

Dróżkami Kalwarii Zabrzydowskiej.

Dróżkami Kalwarii Zabrzydowskiej.

Dróżkami Kalwarii Zabrzydowskiej.

Dróżkami Kalwarii Zabrzydowskiej.

Dróżkami Kalwarii Zabrzydowskiej.

Wadowice

Na koniec części krajoznawczej naszej trasy zaglądamy do bliskiego sercu Polaków miasta, które było „małą ojczyzną” Karola Wojtyły. Obawiamy się nieco zalewu „papieskiej komercji”, ale Wadowice zaskakują nas pozytywnie swym autentycznym urokiem. Widać, że mieszkańcy dobrze wykorzystali potencjał miasta. Na całym placu Jana Pawła II rozmieszczone są płyty z nazwami polskich miast, odwiedzonych przez papieża oraz miejsca Jego innych pielgrzymek. Nad placem dominuje bryła XVIII-wiecznego kościoła, a otaczające go domy pochodzące z XIX w. dopełniają całości. My wizytę rozpoczynamy w cukierni „Galicjanka”. W tym miłym, dobrze przystosowanym do potrzeb rodzin z dziećmi miejscu pijemy kawkę i jemy… oczywiście pyszne kremówki! Oglądamy też dom rodzinny Karola Wojtyły, gdzie „wszystko się zaczęło”. Zadziwia nas ilość cukierni i kawiarni oferujących słynne kremówki, ale stwierdzamy, że dzięki temu w scenerii placu widzimy o kilka bankowych szyldów mniej.

Wadowicki rynek.

Wadowicki rynek.

Płyty upamiętniają miejsca i daty papieskich pielgrzymek.

Płyty upamiętniają miejsca i daty papieskich pielgrzymek.

Dom rodzinny Karola Wojtyły.

Dom rodzinny Karola Wojtyły.

Wadowickie kremówki to żelazny punkt programu.

Wadowickie kremówki to żelazny punkt programu.

Kościół Ofiarowania NMP (XVIII).

Kościół Ofiarowania NMP (XVIII).

Dalsza droga mija nam na zapisywaniu trasy i miłych wspomnieniach z tego i poprzednich wyjazdów. Na obiad zatrzymujemy się w Krywaniu. Kolejny raz przekonujemy się, jak bardzo warto zboczyć na chwilę z utartych ścieżek szarej codzienności…!

Nasz dzisiejszy czas to ok. 9 godzin (8:00 – 17:15), przejechaliśmy w tym czasie ponad 430 km.