Będąc w Badenii-Wirtembergii, koniecznie trzeba odwiedzić gniazdo rodowe Hohenzollernów. Odbudowany w XIX w. zamek miał pełnić głównie funkcje reprezentacyjne – świadczyć o wspaniałości dynastii. Musimy przyznać, że ze swojego zadania wywiązuje się znakomicie. Majestatycznie położony na wzgórzu, zamek Hohenzollern góruje nad okolicą. Najeżony neogotyckimi wieżyczkami, bardziej przypomina baśniową rezydencję niż siedzibę europejskiego rodu. Aby dotrzeć do wejścia głównego, trzeba przejść przez tunel, kilka bram i minąć dostojnych kamiennych strażników twierdzy. Kto odważy się zajrzeć do środka?
10 sierpnia 2017, czwartek
Zmiana pory roku: cały dzień 11 stopni i deszcz. Brrr!
Zamek Hohenzollern w Jurze Szwabskiej
Podczas gdy w Polsce padają kolejne tegoroczne rekordy ciepła, nas budzi deszcz i temperatura oscylująca w okolicach 10 stopni. Co gorsza sytuacja wcale nie poprawia się wraz z upływem dnia – pada tak samo mocno i jest tak samo zimno. Koszmar meteorologa (i turysty😊)! Paskudna pogoda nawet nas zniechęca od jakiejkolwiek aktywności przed południem. Zajmujemy się praniem (brawo dla R. za dogadywanie się na migi z mamą naszych gospodarzy!), uzupełnianiem braków w zapiskach, graniem z chłopakami w karty. M. pichci domową zupę, aromatyzowaną znalezionymi wczoraj prawdziwkami – nawet na obiad nigdzie nie musimy wychodzić. Po popołudniowej drzemce Grześka robi się już dość późno, a pogoda tak samo brzydka – gdzie by tu dziś pojechać? Po rodzinnej burzy mózgów wybieramy Zamek Hohenzollern, położny w okolicach Tybingi.
Zamek leży na terenie Jury Szwabskiej, usytuowanej między Stuttgartem i Jeziorem Bodeńskim. Wapienne wzgórza, wąwozy, liczne zjawiska krasowe – bardzo tu ładnie. Zamek Hohenzollern rozsiadł się na szczycie jednego ze wzniesień. Najeżony wieżyczkami, z oddali prezentuje się bardzo majestatycznie i wygląda jakby żywcem przeniesiony z bajki – nieco przypominał nam słynny bawarski zamek Neuschwanstein, który odwiedziliśmy kilka lat temu (relacja tutaj).
Punkt widokowy we mgle
Zanim jednak podjeżdżamy pod zamek, jedziemy na punkt widokowy położony na wzgórzu Raichberg (956 m n.p.m.) Dojeżdża się tu drogą z miejscowości Onstmettingen (zjazd z ekspresówki na Tybingę), samochód można zostawić na parkingu przy hotelu. Co za idiota jedzie na punkt widokowy przy mżącym deszczu i niemal zerowej widoczności? Ano znamy takich… Wysiadamy z samochodu tylko po to, żeby przekonać się, że chmury zasłaniają cały widok. Brawo my! W innych warunkach podobno pięknie stąd widać i nieodległy zamek Hohenzollern i sielską panoramę Jury Szwabskiej. Na szczycie wzgórza jest wieża widokowa, można też podejść 10-15 minut drogą za wieżą aż na skraj płaskowyżu, stamtąd też podobno otwierają się malownicze widoki. Tyle teoria. Praktyka na dziś jest taka, że po podejściu pod wieżę (nawet nie wchodzimy na górę) pakujemy się czym prędzej do samochodu i postanawiamy podjechać pod sam zamek – może z bliska cokolwiek zobaczymy.
Zamek Hohenzollern
Jak się okazuje, to była bardzo dobra decyzja – trzeba było tak zrobić od razu. Pod sam zamek podjeżdża wygodna droga. Po drodze mijamy kilka miejsc widokowych – w zatoczkach można spokojnie zatrzymać samochód i porobić zdjęcia – świetnie stąd widać piękne położenie zamku. Zbudowany w połowie XIX w. w stylu neogotyckim zamek nie miał pełnić już oczywiście funkcji obronnych, ale reprezentacyjnie – miał stanowić godny symbol gniazda rodowego Hohenzollernów. Wcześniej na tym miejscu stała stara średniowieczna warownia, która w XV w. została przebudowana na twierdzę. Zamek pozostaje obecnie w rękach prywatnych – jest własnością rodziny Hohenzollern rzecz jasna. Kto chciałby mieć taki domek jednorodzinny?
Od parkingu do zamku jest jeszcze kawałek drogi (ok. 700-800 m), i to dość stromo pod górę (na oko 100 m przewyższenia). Leniwi mogą skorzystać z busików (1,80 euro w jedną stronę/osoba), my jednak przyjeżdżamy za późno – busiki już nie kursują. Zresztą i tak pewnie byśmy wybrali przechadzkę, bo wejście do zamku jest bardzo przyjemne – serpentyna wije się wśród zieleni, pod nogami przemykają ślimaczym tempem gigantyczne ślimaki. 15 minut i jesteśmy na górze.
Niestety, nie załapujemy się już dziś na zwiedzanie wnętrz zamku (wnętrza jak wnętrza, najbardziej nam szkoda wejścia na zamkową wieżę, z której na pewno pięknie widać i sam zamek, i okolicę) – zamek jest otwarty dla zwiedzających tylko do 17:00. Pewnym pocieszeniem jest to, że oszczędzamy kilkadziesiąt euro na bilety wstępu. Nawet jednak bez zwiedzania wnętrz warto podejść pod główne drzwi do zamku. Po drodze doskonale widać finezję architektoniczną budowli – przejścia przez tunel, kilka bram i minięcie dostojnych kamiennych strażników twierdzy sprawiają, że czujemy się tak, jak zapewne w zamyśle konstruktorów czuć się powinni wszyscy odwiedzający zamek – ot, mróweczki.
Podejście pod zamek i powrót zajmują nam (rodzinnym tempem) ok. 45 minut. W sumie bardzo przyjemny rodzinny spacer. Na parkingu jest bezpłatna toaleta i sklepik z zamkowymi pamiątkami, dziś już oczywiście zamknięty – chłopcy kupują sobie jednak pamiątkowe monety w automacie. Nawet zimny, deszczowy wakacyjny wieczór może być bardzo przyjemny – dobrze, że w końcu ruszyliśmy się z domu😊