Rano wycieczka na górski szlak, a po południu plażowanie w scenerii śródziemnomorskiej roślinności. Trzy (a nawet cztery) kraje w zasięgu ręki. Średniowieczne miasteczka i romantyczne winnice. Bogata oferta muzeów. Doskonała infrastruktura turystyczna, bardzo przyjazna dla podróżujących rodzin. Continue reading
Author Archives: Gdzie by tu dalej
Ruiny zamku Altbodman i klasztor Frauenberg – wzgórza widokowe nad Jeziorem Bodeńskim
Jeżeli znudzi Wam się słodkie lenistwo na plażach Jeziora Bodeńskiego, warto ruszyć na szlak. Rejon Bodensee oplata gęsta sieć tras pieszych i rowerowych. Dziś wybieramy jeden z najpopularniejszych szlaków w okolicy zachodniego krańca Jeziora Bodeńskiego, położony ponad miejscowością Bodman – jedną z najstarszych wsi nad Jeziorem Bodeńskim. To właśnie od niej Jezioro Bodeńskie wzięło swoją nazwę! Trasa prowadzi przez dwa wzgórza widokowe – jedno z ruinami średniowiecznego zamku, a drugie – z pięknie położonym klasztorem Frauenberg. Ciekawa, relaksująca wycieczka z przepięknymi widokami z góry na Jezioro Bodeńskie.
16 sierpnia 2018, czwartek
Kolejny upalny i słoneczny dzień, 30 stopni 😉
Punkty widokowe nad Bodmanem – jedną z najstarszych miejscowości nad Jeziorem Bodeńskim
Typowo wycieczkę zaczyna się „od dołu”, z miejscowości Bodman. Wówczas trasa tworzy zamkniętą pętlę. Dla pełni naszej satysfakcji wolelibyśmy odbyć spacer właśnie w ten sposób, ale ze względu na naszego czterolatka i upalną pogodę wybieramy wersję smart, czyli „od góry” – zresztą polecaną przez turystów odwiedzających Jezioro Bodeńskie z dziećmi. Podjeżdżamy na parking położony powyżej punktów widokowych, a następnie zamiast wchodzić, schodzimy – najpierw na jedno, potem na drugie wzgórze.
Parking mieści się przy skrzyżowaniu lokalnych szutrówek obok przysiółka Bodenwald (co znaczy ni mniej, ni więcej, tylko „Las Bodeński”). Ma mapach Google obok jest miejsce oznaczone Bisonstube Bodenwald. Jest tam knajpka i zagroda żubrów (ale nie odwiedzaliśmy tego miejsca). Spoglądamy tylko z nutką zazdrości na śniadających kamperowców na parkingu i ruszamy w stronę naszego pierwszego celu. Do zejścia mamy raptem kilkadziesiąt metrów wysokości i około pół kilometra szlaku wygodną szutrówką przez las, dający dzisiaj przyjemny cień.
Zamek Altbodman
Po paru chwilach wyłaniają się przed nami piękne ruiny. Właśnie od góry widać zamek w całej okazałości. Budowla wzniesiona na wysokości 627 m n.p.m. pochodzi z I połowy XIV w. Zamek był niegdyś siedzibą władców Bodmanu. Wcześniej na tym miejscu stał inny, starszy zamek – zniszczony na skutek uderzenia pioruna. W Internecie można znaleźć jakieś straszne legendy z tym związane, ale z googlowego tłumaczenia wychodziły tak abstrakcyjne historie, że nawet ich nie przytaczamy ;-). Nowy zamek został zniszczony podczas wojny trzydziestoletniej w XVII w.
Dzisiaj warownia stanowi jedynie malowniczą ruinę z tarasem widokowym. Widok z góry jest rzeczywiście piękny. Jezioro z wianuszkiem malowniczych miejscowości przy brzegach prezentuje się imponująco!
Z punktu widokowego nieopodal ruin zamku widać też drugi cel naszego dzisiejszego spaceru. Niestety, nie da się przejść tam bezpośrednio, musimy najpierw wrócić po własnych śladach do rozstaju szlaków i skierować się ponownie w dół, ale nieco bardziej na wschód.
Klasztor Frauenberg
Tym razem zejście jest nieco dłuższe, ale nadal to spacerek w sam raz dla czteroletnich nóżek Grzesia. Po niespełna kilometrze docieramy na miejsce. Klasztor mieści się w dawnym zameczku należącym do hrabiów nieodległej miejscowości Bodman. Początki budowli sięgają XIV w., przez kolejne wieki budynek był parokrotnie przebudowywany, wreszcie przekazany został cystersom z Salem (tamtejszego klasztoru nie udało nam się odwiedzić podczas tegorocznych wakacji).
Obecnie mieści się tu siedziba katolickiej wspólnoty Communitas Agnus Dei. Niemal wszyscy jej członkowie żyją i pracują w klasztorze. Prawie nie uznają własności prywatnej. Społeczność liczy ok. 24 osób. Stara kaplica zamkowa jest otwarta i dostępna dla odwiedzających klasztor turystów. W środku na korytarzu znajdujemy materiały dotyczące zgromadzenia, można też zakupić dewocjonalia i broszury informacyjne o miejscowości Bodman i najbliższej okolicy.
Spomiędzy otaczających klasztor drzew i krzewów można znowu podziwiać piękne widoki na Jezioro Bodeńskie. Nam szczególnie podoba się widok na położony dosłownie pod naszymi stopami Bodman.
W drodze powrotnej Grześ nam trochę marudzi, bo podejście jest faktycznie dosyć strome. Nasz najmłodszy turysta częściowo pokonuje ten odcinek na naszych rękach (na szczęście nie waży zbyt wiele, hi, hi). Wracamy do samochodu z planem zjazdu do Bodmana na krótki spacer i lody. Zjazd oczywiście się udaje, z resztą planów jest gorzej, bo trudno znaleźć sensowne miejsce do zaparkowania. Rezygnujemy więc, postanowiwszy sobie, że lody zjemy wieczorem w równie uroczym miejscu.
Pożegnanie z Jeziorem Bodeńskim na plaży w Moos
Mimo konieczności sprawnego spakowania się przed planowaną jutrzejszą dłuuugą podróżą powrotną do domu (przejazd razem z postojami to prawie 16 godzin…) robimy jeszcze małą frajdę chłopcom i wracamy na wczoraj poznaną plażę w Moos.
Dzięki płytkiej wodzie nawet Sebuś może tutaj ponurkować w poszukiwaniu muszelek, wodorostów i rybek. R z trudem wyciąga starszaków z wody. W tym czasie Grześ z M. szaleje na placach zabaw. Na koniec oczywiście wszyscy osładzamy sobie perspektywę końca wakacji pysznymi lodami. Staramy się zapamiętać malowniczy widok na nasze Radolfzell, pięknie oświetlane przez promienie zachodzącego słońca. Wakacje nad Jeziorem Bodeńskim to był strzał w dziesiątkę – udały się znakomicie!
Prehistoryczne domy na palach nad Jeziorem Bodeńskim
Czy chcielibyście przenieść się w czasie o 6 albo chociaż o 3 tysiące lat wstecz? A może boicie się, bo przecież wtedy ludzie musieli żyć bardzo prymitywnie? Nic bardziej mylnego. Warunki nie różniły się istotnie od tych, jakie panowały na naszej wsi pod koniec XIX w.! Najciekawsze jest jednak to, że całe osady zbudowano na palach wbitych w dno jeziora.
Pfahlbauten – skansen archeologiczny w Uhldingen-Mühlhofen
15 sierpnia 2018, środa
Gorąco, do 28 st.
Skansen archeologiczny Pfahlbauten to kolejna, odwiedzona przez nas atrakcja spośród dziewięciu tzw. „Bodensee classics”. Zdecydowanie zasługuje na miano klasyka, bo też uważamy, że nie powinno jej zabraknąć w żadnym programie zwiedzania okolicy Jeziora Bodeńskiego!
Informacje praktyczne
Nie da się zaparkować blisko Pfahlbauten. Chyba że rowerem. Duży parking dla jednośladów znajduje się tuż obok skansenu. Dodatkowym atutem najbliższej okolicy jest położona tuż obok bezpłatna plaża z placem zabaw. Pojemny parking znajdziecie nieco dalej, blisko głównej drogi, tuż obok innej atrakcji Uhldingen-Mühlhofen: Reptilienhaus. Dojście spacerem do Pfahlbauten zajmuje nam około 10 minut z Grześkiem na rowerku biegowym – jego tempo jest nieco szybsze niż przeciętnego spacerowicza ;-).
Bilet do skansenu dla osoby dorosłej kosztuje 10 euro, my wstęp mamy gratis w ramach Bodensee erlebniskarte. W Pfahlbauten spędzamy niespełna dwie godziny, razem z dojściem i powrotem do samochodu. Oczywiście wizytę można przedłużyć o kąpiel, spacer nadmorską promenadą, odwiedziny w jednym z wielu punktów gastronomicznych czy też we wspomnianym Reptilienhaus, czyli vivarium z okazami gadów.
Neolityczne osady na palach
Historia domów budowanych na palach przy brzegach Jeziora Bodeńskiego i innych jezior rozmieszczonych wokół Alp rozpoczęła się co najmniej 6000 lat temu, jeszcze w neolicie! Tajemnicze resztki pali dość regularnie wbitych w dno jeziora zainteresowały archeologów. Po głębszym zbadaniu wielu obszarów z tego typu pozostałościami odkryto mnóstwo pamiątek po dawnych osadach: fragmenty domów, ale też narzędzia, naczynia, biżuterię, a nawet pozostałości jedzenia! To wszystko potwierdziło przypuszczenia o istnieniu wielu osad na wodach przedalpejskich jezior.
Już w latach dwudziestych XX w. rozpoczęto prace nad rekonstrukcją domów budowanych na palach przy brzegach Jeziora Bodeńskiego. Obecnie w tym jednym z największych i najstarszych w Europie skansenów archeologicznych możemy zobaczyć 23 zrekonstruowane budynki z epoki żelaza i brązu. Podzielone są na 6 osad, które odwiedzamy kolejno, wędrując po pomostach ustawionych razem z budynkami na długich palach, wbitych jak niegdyś w dno jeziora.
Budowanie na palach zapewniało ochronę przed powodziami czy ciężkimi warunkami zimowymi, a także przed wieloma innymi niebezpieczeństwami, dawało dostęp do wody i możliwość rozwoju rybołówstwa. Dodatkowym atutem było położenie alpejskich jezior na trasie wielu ówczesnych szlaków handlowych, co również przyczyniło się do rozwoju osad na palach, szczególnie w epoce brązu.
W położonym kilkaset kilometrów stąd Hallstatt również w epoce brązu (choć ze szczytem rozkwitu przypadającym nieco później, bo od 850 do 450 lat p.n.e.) i również nad alpejskim jeziorem rozwinęło się osadnictwo, od którego nazwę wzięła kultura halsztacka (byliśmy tam pół roku temu, relację z odwiedzin tego cudnego miasteczka, nazywanego często wizytówką Austrii, zamieściliśmy tutaj)
Skansen Pfahlbauten – przenosimy się w inną epokę!
Oglądamy pojedyncze domy i całe fragmenty osad z epoki kamienia i brązu. Bardzo ciekawi nas sama konstrukcja domów, na przykład z ciekawością czytamy o tym, że ściany niektórych domów były najpierw wyplatane z wikliny, a następnie oblepiane gliną. Zadziwiło nas, że na palach powstawały nawet piece do wypalania glinianych naczyń oraz do wytopu brązu, a w budynkach trzymano zwierzęta domowe!
Część rekonstrukcji, które możemy dzisiaj oglądać, jest swoistym eksperymentem archeologicznym, mającym na celu lepiej przybliżyć warunki życia w dawnych epokach. Na przykład łodzie dłubanki, których znajdujemy na terenie skansenu co najmniej kilka rodzajów, były w stanie przy wprawnym wiosłowaniu dopłynąć do oddalonej o 3 kilometry wyspy Mainau w pół godziny, a w ciągu jednego dnia wiosłowania można było dopłynąć do najdalszych zakątków Jeziora Bodeńskiego (podobno sprawdzano to eksperymentalnie!).
Z kolei tzw. wioska SWR TV to zrekonstruowane domy z epoki kamienia, w których w 2006 r. niemiecka telewizja SWR zorganizowała dwumiesięczny pobyt siedmiorga dorosłych i sześciorga dzieci w warunkach, w jakich żyli ludzie kilka tysięcy lat temu. Replika jednego z najstarszych znanych domostw nad Jeziorem Bodeńskim (z ok. 3912 r. p.n.e.) także jest długoterminowym eksperymentem archeologicznym. Okresowo bywa zamieszkana!
Informacje dla zwiedzających w poszczególnych obiektach zamieszczono w trzech językach – po niemiecku, francusku i angielsku. Tylko w tzw. „domu pytań” prawdopodobnie z powodu ograniczeń przestrzennych kilkadziesiąt najczęściej zadawanych pytań i odpowiedzi dotyczących skansenu zapisanych zostało tylko po niemiecku. Możliwość przeczytania ich byłaby niewątpliwie ciakwa, choćby w smartfonie po zeskanowaniu kodu QR, ale nie czepiajmy się szczegółów ;-).
Wędrówka po pomostach jak podróż w czasie
Spacer po kilkusetmetrowych kładkach zamocowanych na palach jak przed tysiącleciami jest dla nas szczególnie przyjemny. Zadziwiamy się przede wszystkim ogromną wartością i ilością eksponatów znalezionych na dnie Jeziora Bodeńskiego. Tak dokładne odtworzenie realiów życia i wytworów kultury było możliwe dzięki wyjątkowym warunkom, jakie panowały na dnie jeziora. Brak dostępu tlenu spowodował, że w świetnym stanie przechwały się nie tylko narzędzie czy biżuteria, lecz także całe elementy konstrukcyjne domów, a nawet tekstylia i resztki pożywienia!
Zadziwia nas niezwykle wysoko rozwinięta kultura pierwotnych rolników i rzemieślników. Rozbudowane rytuały pogrzebowe, przedmioty kultu, biżuteria, malowidła ścienne. Oglądając wnętrza wielu zrekonstruowanych chat, mamy odczucie, że wystrój niewiele różni się od wiejskich chat sprzed stu, czy wręcz kilkudziesięciu lat… To niesamowite!
Jedna z osad w skansenie, ta otoczona drewnianą palisadą, przywołuje w nas oczywiste skojarzenia z naszym Biskupinem. Aż dusza nam się raduje, że i tam już byliśmy i wiemy, że Muzeum Archeologiczne w Biskupinie nie tylko ma się dobrze, ale jest placówką, z której możemy być dumni przed światem! Nasza relacja z Biskupina tutaj.
Od 2011 r. sto jedenaście dawnych osad palafitowych, a właściwie ich pozostałości, które znaleźć można w sześciu alpejskich krajach, zostało wpisanych na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. To tylko zwiększa atrakcyjność tego miejsca!
W skansenie dzieci się nie nudzą
Dzieci niekoniecznie doceniają cenną ekspozycję archeologiczną, ale za to chętnie biegają po pomostach, zaglądają do różnych zakamarków zrekonstruowanych pradawnych chałup i… szukają miejsca, gdzie można by się czymś pobawić… Tutaj też organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Pod koniec trasy turystycznej trafiamy na wspaniałe miejsce, gdzie wszystkiego można dotknąć i spróbować na własnej skórze.
Drążenie otworów w kamieniu metodą, jaką stosowano już 5 tysięcy lat temu, przejażdżka wózkiem z prymitywnymi kołami czy możliwość zmielenia ziarna kamieniem o kamień i upieczenia prymitywnego podpłomyka na patyku zachwycą chyba każde dziecko. Do tego jeszcze przyjemna „ścieżka zmysłów” do przejścia na bosaka po różnorodnych nawierzchniach i deszczułki o różnej długości, na których można zagrać prostą melodię. Chłopcy wychodzą naprawdę zachwyceni!
Jezioro Bodeńskie, plaża w Moos
Po południu odwiedzamy bardzo przyjemną plażę w sąsiednim Moos. Mamy tam bezpłatny wstęp w ramach Bodensee erlebniskarte (wstęp dla osoby dorosłej kosztuje 2,50 euro). Kąpielisko jest wyjątkowo przyjazne dzieciom. Płycizna ciągnie się chyba co najmniej kilkadziesiąt metrów od brzegu (dalej nie sprawdzaliśmy), na dnie nie ma uciążliwych dużych kamieni, tylko wejście jest wysypane drobnymi kamyczkami, żeby zmniejszyć nieprzyjemne odczucia związane z chodzeniem po jeziornym mule. Kilkadziesiąt metrów od brzegu nawet mało doświadczeni pływacy mogą poczuć się jak w prawdziwym ciepłym morzu, nurkując między rybkami i wodorostami w poszukiwaniu muszelek. Głębokość nie przekracza tam metra, więc jest zupełnie bezpiecznie, zwłaszcza pod czujnym okiem rodzica ;-).
Dodatkowym atutem kąpieliska są bardzo ciekawe place zabaw. Powtarza się spotykany w innych miejscach motyw pompowania i przelewania wody, jest spora koparka i inspirujące drewniano-linowe konstrukcje, których pokonanie jest wyzwaniem nawet dla młodszych nastolatków!
Na plaży też bardzo przyjemna restauracja, ale dzisiaj jesteśmy po pysznej domowej fasolce po bretońsku, więc nie testujemy jakość serwowanych tu posiłków. Ceny wydają się przeciętne. Całości dopełnia rozległy trawiasty, częściowo zacieniony teren z ławeczkami i świetne zaplecze sanitarne z prysznicami z ciepłą wodą i przebieralniami.
Wodospady Renu – największe wodospady w Europie
Największe wodospady w Europie – zjawiskowe Rhienfall – i dwa piękne średniowieczne miasteczka, ozdobione cieniem winnic i kolorami malowanych domów. Do tego rejs łodzią po Renie, lody na rynku i wizyta na pomysłowym placu zabaw z widokiem na statki przemierzające Ren. Piękniejszy wakacyjny dzień trudno sobie wyobrazić! Te wszystkie atrakcje oferuje szwajcarski kanton Szafuza, położony tuż obok granicy z Niemcami. Mimo że będziecie w Szwajcarii, wycieczka nie zrujnuje Waszego portfela – w miastach (poza parkingiem) nie wydaliśmy ani grosza, a ceny biletów na wodospady Renu były niewygórowane. Wycieczką zachwycona była cała rodzina, z czterolatkiem włącznie!
Pfänder – kolejka na widokowe wzgórze nad Jeziorem Bodeńskim
Austrii przypada najkrótszy fragment linii brzegowej Jeziora Bodeńskiego. Jedynym większym miastem jest ok. 30-tysięczna Bregencja. Miasto traktujemy jednak dzisiaj po macoszemu, skupiając się na wjeździe kolejką na Pfänder – wzgórze oferujące chyba najpiękniejszy widok na Jezioro Bodeńskie. Może nie jest to zbyt imponujący szczyt, ale widoki są zdecydowanie warte spędzenia tutaj kilku godzin! Pfänder to jeden z najwyżej położonych punktów widokowych nad Jeziorem Bodeńskim. Po dzisiejszej wycieczce mamy wrażenie, że zagospodarowano go specjalnie z myślą o dzieciach! Nie żałujemy nawet tego, że dojazd z drugiego końca Jeziora Bodeńskiego zajął nam niemal 2 godziny.
Pfänder – widokowe wzgórze nad Jeziorem Bodeńskim w Bregencji
12 sierpnia 2018, niedziela
Piękna, letnia pogoda, 30 stopni i słońce
Po niemieckich kurortach wokół Jeziora Bodeńskiego i szwajcarskich górach przyszła dzisiaj kolej na odwiedzenie austriackiego fragmentu wybrzeża Bodensee. Spośród różnych atrakcji wybraliśmy wjazd kolejką linową na Pfänder – wzgórze położone tuż nad Jeziorem Bodeńskim, oferujące wspaniały widok i na samo jezioro, i na piętrzące się na południu szczyty – od Säntisa do doliny Renu po niemieckie Alpy Algawskie. Potem wybraliśmy się na krótki spacer po zabytkowych zaułkach Bregencji.
Kolejka na Pfänder
Wjazd kosztuje 13 euro za osobę dorosłą (26 euro bilet rodzinny). Mając wykupioną kartę zniżkową Bodensee Erlebniskarte, na szczęście nie musimy już nic płacić – omija nas też długaśna kolejka do kas.
No właśnie, kolejki i tłumy. Co dzień obiecujemy sobie, że wstaniemy wcześniej i ruszymy na wycieczkę przed południową falą. I co dzień nam się nie udaje 😉 Na pewno wjazd na Pfänder o godzinie 8.00 czy 9.00 rano byłby dużo przyjemniejszy, a i poranne światło bardziej sprzyjałoby podziwianiu widoków. We dwoje jeszcze jakoś potrafimy się przestawić na poranne wstawanie, ale na rodzinnych wakacjach wychodzi nam na trzy z dwoma. A dziś co najwyżej na mierny.
Kto późno przychodzi (a właściwie przyjeżdża), ten gapa!
Przyjeżdżając do Bregencji w okolicy południa, musieliśmy dziś stać i w korkach dojazdowych (dojazd z naszego Radolfzell zajął nam prawie dwie godziny…), i mieliśmy wielki problem ze znalezieniem miejsca do zaparkowania – wszystkie większe parkingi były już pozajmowane. W końcu udało się nam zostawić samochód gdzieś przy ulicy (w niedziele bezpłatnie). No, ale takie są uroki przyjeżdżania w szczycie sezonu do miejscowości turystycznej…
Kolejka wjeżdża na szczyt zaledwie w kilka minut. Warto stanąć z tyłu wagonika, bo widoki na Jezioro Bodeńskie są z każdym metrem rozleglejsze i naprawdę zachwycają.
Z przyjemnością zauważamy, że dzieci są na Pfänderze mile widzianymi gośćmi. Wszystko jest tu zorganizowane tak, żeby ułatwić życie podróżującym rodzinom. W budynkach dolnej i górnej stacji kolejki urządzono miniplace zabaw, umilające najmłodszym oczekiwanie na przyjazd wagonika. Pomysłowy plac zabaw znajdziemy też na szczycie, tuż obok wyjścia z kolejki. W czasie gdy dzieciaki szaleją na huśtawkach i zjeżdżalniach, rodzice na spokojnie mogą cieszyć oko przepysznymi widokami. A popatrzeć naprawdę jest na co!
Najpiękniejszy widok na Jezioro Bodeńskie?
Gwiazda nr 1 to oczywiście samo Jezioro Bodeńskie, które z Pfändera wydaje się zaledwie o rzut beretem, tuż pod naszymi stopami. Gdy odwrócimy głowę, jest chyba jeszcze piękniej, bo zmieniamy scenerię na górską. Widok – jak zachwala ulotka informacyjna – obejmuje 240 alpejskich szczytów. Nie liczyliśmy, ale nie ma chyba w tym wielkiej przesady – widzimy przed sobą morze szczytów aż po horyzont. Z góry przepięknie prezentuje się też dolina Renu wypływającego z Alp.
Rano mieliśmy wątpliwości co do sensu prawie dwugodzinnego dojazdu do Bregencji i wahaliśmy się: jechać czy nie jechać. Po obejrzeniu widoku z Pfändera już wątpliwości nie mamy – zdecydowanie było warto!
A gdzie ten szczyt?
Widoki to nie jedyne atrakcje. Rozrywki dla dzieciaków dopiero się rozpoczynają. Wierzchołek Pfändera jest zorganizowany tak, by zapewnić turystom w różnym wieku – również tym najmłodszym – co najmniej pół dnia atrakcji (warto przy kasie wyciągu wziąć mapkę ze schematem ścieżek spacerowych po Pfänderze – na pewno się przyda).
My zaczynamy naszą wycieczkę od honorowego wejścia na sam szczyt wzgórza. Wspinaczka to bardzo mozolna i czasochłonna, bo trwa całe 5 minut – w tyle czasu utwardzona ścieżka wprowadza na wierzchołek. Na szczycie stoi wielki maszt przekaźnikowy oraz budynek gospody. Wierzchołek jest symbolicznie oznaczony krzyżem. Obok ławeczka zachęca do odpoczynku. O dziwo sam szczyt Pfändera jest spokojny – większość ruchu turystycznego koncentruje się w okolicy górnej stacji kolejki.
Park Alpejskiej Fauny
Po zejściu z wierzchołka idziemy tam, gdzie udaje się większość niedzielnych turystów – na półgodzinną trasę spacerową po Parku Alpejskiej Fauny (Wildpark Rundweg, wstęp bezpłatny). Ścieżka biegnie tuż obok wybiegów alpejskich zwierząt – można zobaczyć koziorożce alpejskie, muflony, świstaki, ale też całkiem znajome dziki. Chętni mogą też pójść do obserwatorium ptaków drapieżnych – o określonych godzinach organizowane są tu pokazy m.in. sokołów i orłów (wstęp 1 euro, płacą tylko dorośli, wejście na drodze Wildpark Rundweg).
Dzieciakom bardzo podobają się zwierzęta, ale atrakcją nr 1 okazuje się usytuowana mniej więcej w połowie trasy Wildpark Rundweg gigazjeżdżalnia (Rutsche, również bezpłatna). To wielka, zakrętowa rura – na oko co najmniej 20-metrowa. Dzieciaki (samodzielne zjazdy od 6 lat) szaleją na równi z rodzicami – my też próbowaliśmy w niej swoich sił!
Gdyby komuś było mało spacerów, może na szczyt Pfändera wejść pieszo (albo zejść po wjechaniu kolejką) 6-kilometrowym szlakiem – patrząc z kolejki, szlak wydawał nam się łatwy i bardzo przyjemny. My już nie zdecydowaliśmy się na piesze zejście – chcieliśmy jeszcze pobłąkać się trochę po zabytkowym Górnym Mieście w Bregencji. Ale wycieczkę na Pfänder gorąco polecamy. Strona internetowa kolejki: www.pfander.at
Spacer po Górnym Mieście (Oberstadt) w Bregencji
Górne miasto kontrastuje swoim spokojnym, cichym klimatem z zatłoczonymi rejonami kolejki na Pfänder. Zmotoryzowani mogą tu spokojnie zostawić samochód – w okolicy kolejki na Pfänder szpilki nie ma gdzie wcisnąć, a tu miejsc postojowych jeszcze jest bardzo dużo – gdybyśmy o tym wiedzieli wcześniej, na pewno nie staralibyśmy się gorączkowo upakować naszej ciężarówki w tangramie parkujących pod dolną stacją kolejki aut. To oczywiście opcja godna polecenia głównie dla turystów, którzy chcą połączyć wjazd na Pfänder ze zwiedzaniem miasta.
Średniowieczna brama i wieża
Spacer po Oberstadt jest bardzo przyjemny – gdyby dzieciaki nie były już tak zmęczone długim dojazdem i plątaniem się po Pfänderze, chętnie zabawilibyśmy tu dłużej. A tak to przyglądamy się dokładniej tylko najważniejszym zabytkom tej części miasta. Po pierwsze: XV-wiecznej bramie św. Marcina – dawnej bramie obronnej górnego miasta. I po drugie: wieży św. Marcina, położonej tuż obok bramy. Tę dawną wieżę obronną zbudowano w XIII w., a ok. 1600 r nakryto ją charakterystyczną bulwiastą kopułą.
Obecnie wieża służy jako punkt widokowy – za opłatą (3,50 euro dorosły, 7 euro bilet rodzinny) można wejść na górę. Prawdę mówiąc, widok z góry nie jest jakiś specjalnie rozległy – a może to po porównaniu z Pfänderem odnieśliśmy takie wrażenie? W każdym razie jeśli nie chcecie wydawać niepotrzebnie pieniędzy, wystarczy naszym zdaniem obejrzeć wieżę z zewnątrz – by wygląda faktycznie wspaniale.
Bardzo polecamy też zajrzenie do urządzonej obok wieży kaplicy – zachowały się tam piękne XIV-wieczne (i doskonale widoczne) freski. Wieża przypomniała nam nasze odwiedziny w wieży rycerskiej w Siedlęcinie. Tam też są piękne freski, tyle, że o tematyce świeckiej (nasza relacja tutaj).
Co jeszcze warto zobaczyć w Bregencji?
W pierwotnych planach chcieliśmy jeszcze bardzo pospacerować po okolicach molo – ponoć to w Bregencji jest wyjątkowo urocze, tonące w kwiatach. W Bregencji zależało nam też na zobaczeniu słynnej pływającej sceny na Jeziorze Bodeńskim (Seebühne), położonej ok. pół kilometra na zachód od molo. No, ale dzieciaki były bez obiadu, zmęczone, już zaczęły się robić marudne – odpuściliśmy.
Romantyczny spacer po molo zamieniliśmy na obiad pod znakiem literki M. z zakrętową zjeżdżalnią, którą zachwycał się Grzesiek. Cóż, podczas podróży rodzinnych bez modyfikacji planów się nie obejdzie. No trudno – pewnym pocieszeniem jest to, że molo pięknie widzieliśmy z Pfändera, z góry.
Bo wycieczka na Pfänder była główną atrakcją dzisiejszego dnia – przepiękne widoki, atrakcje dla dzieci – obowiązkowy punkt programu podczas rodzinnego zwiedzania Bregencji. Nam bardzo się podobało!
*********************
Po przyjechaniu do naszego Radolfzell zaczepia nas starszy pan, sąsiad z ulicy Kapellenweg. Mówi, że bardzo się cieszy, że jesteśmy z Polski, bo on jest wielkim fanem… polskiej muzyki ludowej. Od lat fascynuje się polskim folkiem, założył nawet na Facebooku profil poświęcony tej tematyce – mówi, że to dla niego najpiękniejsza muzyka! Opowiadał też, że przez dwa miesiące mieszkali u niego kiedyś studenci z Polski, chodzili na uniwersytet w Konstancji. Pytał, z jakiego miasta jesteśmy i gorąco nas pozdrawiał. Jakie przyjemne są takie rozmowy i spotkania!
Zurych z dziećmi w 1 dzień – co wybrać, żeby nie zwariować
Zurych może pochwalić się doskonale zachowaną średniowieczną starówką i przepięknym położeniem nad rzeką Limmat i Jeziorem Zuryskim, w cieniu wzgórz Üetliberg i Zürichberg. Zamiast spacerowania po Bahnhofstrasse – jednej najbardziej znanych ulic handlowych na świecie – proponujemy raczej pobłąkać się po wąskich i stromych uliczkach starej dzielnicy Schipfe, czy też między Weinplatz a katedrą Grossmünster – uliczki tu nie są zatłoczone, za to wyjątkowo malownicze. Dzieci co prawda nie przepadają za zwiedzaniem kościołów, ale koniecznie trzeba wspiąć się na wieżę zuryskiej katedry – widok z góry na miasto jest niezapomniany.
Jeśli zwiedzacie Zurych z dziećmi i dysponujecie tylko jednym dniem, nie przedłużajcie niepotrzebnie spaceru po mieście, a zamiast tego wybierzcie się na wycieczkę pociągiem na górujące nad Zurychem wzgórze Üetliberg. To tylko 20 minut jazdy w jedną stronę, a dzieciaki atrakcje będą miały wtedy co najmniej trzy: przejażdżkę szwajcarską koleją, wspinaczkę na wieżę widokową i atrakcyjny plac zabaw tuż przy końcowej stacji pociągu. Wy za to na pewno nie zapomnicie widoku ze szczytu wzgórza – pod nami jak na dłoni Zurych i Jezioro Zuryskie, a z drugiej strony – morze alpejskich szczytów. To jeden z najpiękniejszych punktów widokowych, na jakich kiedykolwiek byliśmy! Continue reading
Muzeum Zeppelina (Zeppelin Museum) – muzeum sterowców
Muzeum Zeppelina prezentuje nie tylko historię konstruowania sterowców i rekonstrukcję fragmentu Hindenburga – największego statku powietrznego w historii. Jest tu też specjalna sala, w której dzieci i dorośli chętnie poznają podstawowe prawa aerodynamiki i mechaniki, przeprowadzając ciekawe eksperymenty. A na deser można obejrzeć ekspozycje sztuki na wystawach czasowych. Jeżeli ten niecodzienny mariaż historii, techniki i sztuki uzupełnimy spacerem po jednej z najpiękniejszych promenad nad Jeziorem Bodeńskim, to mamy gotowy przepis na pełen wrażeń turystyczny dzień!
9 sierpnia 2018, piątek
Po wczorajszych burzach dziś 10 stopni chłodniej – do 22 stopni
Muzeum Zeppelina – historia największych na świecie statków powietrznych
Na początek informacje praktyczne
Zeppelin Museum należy do „Bodensee classics” – dziewięciu najważniejszych atrakcji, do których wstęp oferuje Bodensee Erlebniskarte. Muzeum zajmuje budynek dawnego dworca morskiego, bezpośrednio obok dworca kolejowego i przystani białej floty. Bilet wstępu kosztuje 9 euro dla 1 osoby dorosłej, rodzinny bilet: 20 euro. Na miejscu jest też oczywiście sklep z pamiątkami i restauracja.
Szczegóły warto sprawdzić na stronie internetowej: www.zeppelin-museum.de
Samochód zostawiamy na płatnym piętrowym parkingu Am See – stąd do muzeum tylko 10 minut spaceru.
Spacer do Muzeum Zeppelina
Spacer jest nie byle jaki, bo nadbrzeżną promenadą. Idąc nią, podziwiamy piękne widoki na Jezioro Bodeńskie i wyłaniające się za nim pasma górskie, m.in. masyw Alpstein i Rätikon. Dziś – przy brzydszej pogodzie – widoczność jest paradoksalnie lepsza niż przy afrykańskim upale ostatnich dni.
Po drodze warto wejść na 9-kondygnacyjną wieżę widokową (bezpłatna) na końcu molo, u wejścia do portu. Z góry zarówno Jezioro Bodeńskie, jak i miasto Friedrichshaven prezentują się wyjątkowo pięknie. My musieliśmy zawrócić z molo, bo Grześ zarządził pilną wizytę w toalecie. Wejście na wieżę zaliczyliśmy dopiero podczas czekania na pizzę w jednej z promenadowych restauracji.
Jak to ze sterowcami było
Friedrichshafen można z powodzeniem nazwać kolebką lotnictwa. To właśnie w tej okolicy hrabia Ferdynand von Zeppelin, niemiecki generał i inżynier, w 1900 r. przeleciał swoim pierwszym sterowcem LZ1 ponad Jeziorem Bodeńskim.
Statki powietrzne, które udoskonalał przez pierwsze dekady XX w., miały konstrukcję szkieletową, znaczniej bardziej odporną od swoich poprzedników. Konstruktor największych statków powietrznych w dziejach ludzkości został nazwany przez cesarza Wilhelma II Hohenzollerna „największym Niemcem XX wieku”.
Historia pracy nad sterowcami sięga jednak aż połowy XIX w. Prototypem był balon wyposażony w śmigło, wprawiane w ruch przez maszynę parową. Pierwsze sterowce faktycznie przypominały balony – pasażerowie siedzieli w gondoli podwieszonej pod komorą z gazem . Dopiero potem kabiny pasażerskie zostały – ze względów aerodynamicznych – przeniesione do środka konstrukcji.
Innowacją Zeppelina było zastosowanie konstrukcji szkieletowej zamiast samej tylko powłoki balonowej, która swobodnie się rozciągała. Solidna konstrukcja została obciągnięta impregnowaną tkaniną. Stopniowo sterowce stawały się coraz większe i coraz bardziej luksusowe, zapewniały również coraz szybszą podróż i to na coraz dłuższe dystanse. Idea pomysłu była jednak cały czas taka sama – zeppeliny były unoszone do góry dzięki umieszczonym w nich komorach z gazem lżejszym niż powietrze (kiedyś głównie wodorem).
Latające giganty
Największymi statkami powietrznymi w historii były ostatnie z linii Zeppelinów: LZ-129 Hindenburg i LZ-130 Graf Zeppelin II. Umożliwiały one przeloty nawet transoceaniczne. Miały aż 245 m długości – ponad trzykrotnie więcej, niż największy obecnie pasażerski samolot świata Airbus A380!
Konstruktorzy zakładali wypełnienie komór gazowych helem, jednak jedyny ówczesny producent tego gazu – Stany Zjednoczone obłożyły eksport helu do Niemiec embargiem. Ostatecznie więc komory wypełniane były tańszym i łatwym do wyprodukowania wodorem. Ułatwiało to też sterowanie wysokością. Łatwo dostępny wodór można było po prostu wypuścić, żeby opuścić się niżej. W przypadku konstrukcji wypełnianych helem stosowano bardziej skomplikowany system z dodatkowymi pojemnikami na powietrze, które można było dopompowywać – przy wyższym ciśnieniu jako cięższy gaz powietrze służyło jako balast i ułatwiało obniżenie pułapu lotu.
Historia sterowców miała swój smutny finał w 1937 r. podczas lądowania Hindenburga w Lakehurst po przelocie z Frankfurtu przez Atlantyk. Sterowiec spłonął w przeciągu kilkudziesięciu sekund, zginęło 13 pasażerów i 22 członków załogi. Katastrofa zakończyła prace nad dalszym wykorzystywaniem sterowców do transportu pasażerów.
Nowa epoka w dziejach sterowców
Od 1997 w Friedrichshafen znowu budowane są sterowce! Współczesny model (Zeppelin NT – Neue Technologie) różni się od największych historycznych poprzedników wielkością – jest trzykrotnie krótszy. Obecnie sterowców też nie wypełnia się łatwo wybuchającym wodorem tylko helem. Nie prowadzą regularnych liniowych lotów – służą głównie jako nośniki reklam oraz do lotów widokowych i turystycznych. Ceny tych przelotów niestety zaczynają się od kilkuset euro za kilkudziesięciominutową podróż… Podczas naszych wakacji nad Jeziorem Bodeńskim praktycznie codziennie widywaliśmy sterowce z reklamą Europa-Parku i… koparek CAT (firmy należącej do koncernu Zeppelina). Podobne statki powietrzne latają w najodleglejszych zakątkach globu – zostały sprzedane do Japonii i Kaliforni.
Muzeum Zeppelina – prawdziwa podróż w czasie
Wchodząc do muzeum, przenosimy się od razu w lata 30. Automobil z epoki, odpowiednie dekoracje, a nawet menu pokładowe i bilety na przelot i… możemy wchodzić na pokład! Ponad naszymi głowami jest zrekonstruowana część pasażerska i część powłoki historycznego sterowca LZ 129 Hindenburg! Nawet taki niewielki fragment latającego giganta budzi podziw swoją wielkością.
Po schodkach wchodzimy do części pasażerskiej z sypialniami i hallem rekreacyjnym – z promenadą widokową, z której pasażerowie mogli podziwiać widoki podczas trwającego nawet kilka dni lotu.
Wrażenia psuje nam, niestety, tłum ludzi w kolejce do tej części ekspozycji. Eeech, ten sezon turystyczny… Z tego powodu po kilkunastu minutach przymusowego stania w kolejce do promenady odpuszczamy sobie obejrzenie sypialni pasażerów. Wchodzimy za to na chwilę do Zeppelin-Wunderkammer, czyli pomieszczenia z ciekawostkami związanymi z zeppelinami – jest tu nawet karuzela zabawka z kręcącymi się sterowcami!
Sala eksperymentów zachwyca nie tylko dzieci
Próbując przyjąć punkt widzenia dzieci kierujemy się teraz na dłużej do sali eksperymentów (Experimentierraum). Ekspozycja pozwala na samodzielne wykonanie prostych doświadczeń związanych z aerodynamiką, działaniem silnika i – ogólnie – podstawowymi prawami fizyki, dzięki którym takie kolosy jak sterowce mogły unosić się nad ziemią. Eksperymenty, które można wykonać samemu, są ciekawe, a jednocześnie na tyle proste, że nawet kilkulatki rozumieją ich wyniki.
Dzieciaki chętnie sprawdzają, ile ciężarków zdoła unieść balon, ustalając jego wysokość na określonym poziomie. Obserwują unoszenie się skrzydła w przepływającym coraz szybciej powietrzu. Mogą nacisnąć guzik wpuszczający ciepłe powietrze do worka, który następnie unosi się do góry. Zaciekawia nas też eksperyment porównujący aerodynamiczność poszczególnych kształtów – naocznie przekonujemy się, że kształt sterowca (zbliżony do kropli) jest właściwie aerodynamicznym ideałem.
Dalej mamy ciąg doświadczeń związanych z działaniem przekładni i silników. Możemy też porównać wytrzymałość różnych konstrukcji i naprężenia „wyginające” i „skręcające”. W ten sposób możemy poznać zasady mechaniki, dzięki którym inżynierowie mogli zbudować ogromną, lekką, a jednocześnie wytrzymałą konstrukcję, nie mając do dyspozycji włókna węglowego. Zresztą jeden z eksperymentów pozwala porównać ciężar konstrukcji aluminiowej podobnej do stosowanej w zeppelinach i zbudowanej z włókna węglowego – różnica jest niewielka!
Nie tylko sala eksperymentów jest fajna
Po wyjściu dokładniej oglądamy konstrukcję poszycia rekonstrukcji Hindenburga – faktycznie są tutaj takie elementy jakie oglądaliśmy podczas eksperymentów! Tuż obok jest podwieszona pod sufitem ogromna makieta sterowca. Naciskając odpowiednie guziczki, można było poruszać sterami wysokości i kierunku, włączać i wyłączać silniki, czy też zapalać światełka w pomieszczeniach pasażerów i kokpicie. Super zabawa!
Na koniec zostawiliśmy sobie pozostałe części Muzeum Zeppelina, jako mniej atrakcyjne dla dzieci potraktowaliśmy je trochę po macoszemu. Znaczny obszar pierwszego piętra zajmuje ekspozycja pokazująca historię statków powietrznych, ich ewolucję od balonów z napędem do sterowców. Ostatnią kondygnację zajmują wystawy czasowe, na których zwykle prezentowane są dzieła sztuki. My oglądamy tylko niewielki ich fragment, gdzie obecnie prezentowane są innowacje technologiczne, między innymi związane z bezkolizyjnym i bezemisyjnym transportem.
Po zwiedzaniu zaliczamy jeszcze bardzo przyjemny obiad w pizzerii przy promenadzie. Czekając na pizzę meldujemy się w okrojonym składzie na szczycie wieży widokowej na molo, podziwiając piękny widok na miasto i Jezioro Bodeńskie.
Muzeum Zeppelina jest dla nas kolejnym (po placówkach Mercedesa i Hymera) przykładem świetnie zorganizowanej instytucji, która potrafi wyeksponować ciekawostki związane ze swoją historią, jednocześnie zapewniając promocję własnej marki. Odwiedzając takie miejsce, można się rzeczywiście czegoś dowiedzieć i nauczyć, a przy tym dobrze się bawić. A firma, patrząc po ilości zwiedzających, nie musi dokładać do interesu 😉 Nie mamy nic przeciwko temu, bo i my, i nasze dzieci, wychodzimy z takich miejsc zadowoleni!
Masyw Alpstein – szwajcarskie góry na weekend
Alpstein to niewielki masyw górski położony w północno-wschodniej części Szwajcarii. Jest częścią Alp Zachodnich, a jednocześnie najwyższą kulminacją Prealp Appenzellskich. W skrócie to taki skraj prawdziwych Alp, całkiem ambitny, a jednocześnie bardzo dostępny i widowiskowy! Podczas naszych wakacji nad Jeziorem Bodeńskim spędziliśmy tutaj dwa dni. Plan był skrojony pod dzieci, ale zadowoleni byliśmy wszyscy! Continue reading
Konstancja – oceanarium Sea Life, starówka i kąpiel w Renie
Sami się nie spodziewaliśmy, że historyczne miejsce soboru w Konstancji może być tak atrakcyjne dla całej rodziny! Skrojone na potrzeby dzieci oceanarium Sea Life, starówka ze średniowiecznymi domami i arcyciekawą katedrą, a do tego kąpielisko w ogromnej, pięknej rzece, jaką jest Ren wypływający w Konstancji z Jeziora Bodeńskiego! Sześć godzin minęło jak jedna chwila!
Krönberg – szczyt z pięknym widokiem na Säntis
Niby to po prostu zwykły niezbyt wysoki szczyt z kolejką linową i bogatą infrastrukturą turystyczną. Restauracje, pomysłowe place zabaw, park linowy, zjeżdżalnia grawitacyjna i ośrodek paralotniarstwa. A do tego punkt wyjścia wielu szlaków i piękny punkt widokowy na Säntis, masyw Alpstein, a nawet dalsze alpejskie szczyty. Sami jednak wyjątkowo lubimy wierzchołki położone na skraju masywów górskich, bo krajobraz jest w takich miejscach szczególnie urozmaicony. Tak też jest dzisiaj. Sami zobaczcie! Wjazd na Krönberg to świetne uzupełnienie wycieczki na Säntis!