Abtenau – dobre miejsce na rodzinne ferie

Abtenau – rekonesans turystyczny, narciarski i saneczkowy

Abtenau to miejscowość turystyczna przytulona do stóp dolomitowego masywu Kogel. W lecie to dobra baza wypadowa do górskich wycieczek, w zimie ściągają tu głównie narciarze. Na miejscu ośrodek Karkogel oferuje sporą kolejkę gondolową (ok. 400 m przewyższenia) i kilka mniejszych wyciągów, są też trasy narciarstwa biegowego i zimowe szlaki piesze. W promieniu kilkunastu kilometrów znajdziemy też kilka innych ośrodków narciarskich, w tym największy w rejonie Dachstein West. Największą zimową atrakcją Abtenau jest jednak 3-kilometrowa (oświetlona wieczorami) trasa do jazdy na sankach. Frajda dla całej rodziny!

Pierwszy ranek w Abtenau rozpoczynamy późno i – jak to na początku wyjazdu – jacyś tacy jesteśmy ze wszystkim nieogarnięci. Po późnym śniadaniu decydujemy na wycieczkę-rekonesans do Abtenau.

Miejscowość jest bardzo malowniczo położona wśród wapiennych szczytów Tennengebirge, kameralna, bardzo sympatyczna. Największym zabytkiem jest gotycki dwunawowy kościół parafialny św. Błażeja z pocz. XVI w. Zdecydowanie warto tu zajrzeć ze względu na cenne wnętrze i mistyczną atmosferę, pozostającą w jaskrawej opozycji wobec głośnego przemysłu narciarsko-turystycznego widocznego na ulicach. Zwracamy uwagę na piękne gotyckie sklepienie („oscypkowe”, jak to nazwali chłopcy), dwupiętrowy chór, zachowane fragmenty fresków i XVI-wieczne figury św. św. Jerzego i Floriana.

Abtenau to przyjemna miejscowość wypoczynkowa w masywie Tennengebirge.

Jest pięknie położona u stóp szczytów Tennengebirge.

Największym zabytkiem Abtenau jest kościół św. Błażeja z 1500 r.

Już od wyjścia widać elementy gotyckie.

Podziwiamy sklepienie świątyni.

Figura św. Floriana pochodzi z 1518 r.

Niezwykła atmosfera świątyni konstrastuje z turystycznym gwarem miejscowości.

Dwupoziomowy chór, charakterystyczny dla późnego gotyku.

Pięknie zachowane freski

A chłopcy znaleźli prawdziwy skarb. Domek z piernika!

Rekonesans zobowiązuje, więc po spacerze po Abtenau podjeżdżamy pod stację narciarską Karkogel. Mimo szczytu sezonu turystycznego (okres świąteczno-noworoczny) bez problemu znajdujemy miejsca na (bezpłatnym) parkingu,  a kolejek do wyciągów brak. Tak, tu to można sobie pojeździć.

Zbliża się pora drzemki Grześka, więc kończymy wycieczkę i kierujemy się w stronę domu. Na sczęście dziś mamy gotowy, zabrany jeszcze z domu obiad (dziękujemy Babci)! Gołąbki znikają z talerzy w ekspresowym tempie.

Po obiedzie Grześ śpi, a R. ze starszymi chłopcami wskakują do samochodu i ruszają na kolejny rekonesans – tym razem narciarski do ośrodka Karkogel. Trasa niebieska na schemacie okazała się całkiem solidnie na początku nachylona, więc Sebuś zrezygnował i w końcu jeździł sam Tymo.

Karkogel to najbliższy Abtenau ośrodek narciarski

Środek sezonu, a trasy puste – bajka!

Na główną trasę wwozi kolej gondolowo-krzesełkowa.

Jak rekonesans, to rekonesans – tym razem narciarski

Tor saneczkowy, Karkogel

Wieczorem wspólnie idziemy na trasę saneczkową (szczegóły i aktualny cennik tutaj, obowiązek jazdy w kaskach). Grześ na początku jest niepewny, czy w ogóle chce iść na sanki, czy też może nie, ale w końcu jest bardzo zadowolony. Sanki (naprawdę solidne, jedno-lub dwuosobowe) można wypożyczyć na dole przy kasach, potem wjeżdża się gondolką na gorę i ziuuuu na dół! Ale się pędzi! Zwłaszcza na początku trasy jest spore nachylenie, trzeba uważać i zachować kontrolę nad sankami, bo początkowy odcinek trasy jest dość przepaścisty. Dzisiejszy zmrożony śnieg nie ułatwia manewru hamowania. Na prostych odcinkach można jednak poczuć prędkość. Wielka przygoda dla dużych i małych!

Sankostrada widziana z naszego okna

W tle piękny masyw Karkogel

Świetna sankostrada to jedna z największych zimowych atrakcji Abtenau

Piękny widok z góry nocą

Wjechaliśmy na górę, zaraz ruszamy na dół!

Niżej też jest pięknie!

Gotowi do zjazdu!

Piloci ruchu oporu na stanowiskach…

A mój X-wing nie chce ruszyć…

A mój pojazd spisuje się świetnie.

Wiatr we włosach, pęd w oczach, jedziemy!

Największe brawa dla najmłodszego saneczkarza!

Końcowa rampa umożliwia przejazd nad drogą jezdną

My dziś poprzestajemy na jednym zjeździe, tylko Tymo jedzie jeszcze raz sam. W domu szybka kolacja i dzieci do łóżek – i spacer po Abtenau, i narty, i sanki – ale mieliśmy dziś aktywny dzień!

Biohof  Haus Wieser, Wagner, Abtenau – tu mieszkamy

Podczas pobytu w Alpach Salzburskich zatrzymaliśmy się w przysiółku Wagner k. Abtenau. Przysiółek leży na wysokości ok. 870 m i wyraźnie góruje nad okolicą – widok z okien na otaczające Abtenau góry jest przepiękny. Wokół cisza, spokój. Biohof Haus Wieser to duży, trzykondygnacyjny dom o typowej dla regionu architekturze. Zajmujemy najwyższe piętro – mamy kompaktowy, ale przytulny i czysty apartamencik (chłopcy: łóżko piętrowe plus tapczanik, sypialnia dla nas, kuchnia z posiedzeniem). U gospodyni można kupić świeże mleko od krowy i jajka. W lecie przed domem jest dostępny niewielki basen dla gości. Przyjemne miejsce na rodzinne wakacje.

Tu mieszkamy – Abtenau, Biohof Haus Wieser, przysiółek Wagner

Charakterystyczny skręt do naszego domu

Widok z okna jest przepiękny.

Z okolicy możemy podziwiać masyw Tennengebirge w całej okazałości

Tennengebirge to jeden z masywów Alp Salzburskich.

Widoki z przysiółka Wagner są przepiękne.

Widoki z naszej drogi dojazdowej

Piękne tradycyjne domy w przysiółku Wagner

To świetne miejsce na bliższe i dalsze spacery

Enns – najstarsze miasto w Austrii

Enns – najstarsze miasto w Austrii – idealne na przystanek w podróży

To niewielkie miasteczko w Górnej Austrii ma wielowiekową historię – jest uznawane za najstarsze miasto kraju. Już starożytni Rzymianie założyli tu obóz wojskowy, a samo miasto było stolicą rzymskiej prowincji Lauriacum. Pozostałości z tego okresu nie dotrwały do naszych czasów, ale możemy cieszyć się nieco starszymi zabytkami. Gotycko-renesansowe domy mieszczańskie są naprawdę bardzo piękne. Enns ma również dwie średniowieczne świątynie – kościół parafialny  (St. Marien) i bazylikę św. Wawrzyńca. Prawdziwą wizytówką miasta jest jednak XVI-wieczna wieża – dzwonnica miejsca – można wspiąć się po stromych schodach na samą górę i z lotu ptaka podziwiać panoramę miasteczka.

Do Enns zaglądamy przy okazji wyjazdu zimowego w Alpy Salzburskie – to świetne miejsce na przystanek w podróży – prawie nie trzeba zbaczać z drogi, a jego kameralna atmosfera nie czyni go uciążliwym do zwiedzenia z dziećmi.  

26 grudnia 2017, wtorek

Gdy przyjeżdżamy, robi się już ciemno i czas nas goni, ograniczamy więc spacer do odwiedzenia serca miasta. Kierujemy się prosto do najbardziej znanej budowli Enns – 60-metrowej spektakularnej wieży-dzwonnicy miejskiej. Wieża została wybudowana w poł. XVI w. Kto pokona 167 stromych stopni, może się cieszyć piękną panoramą miasta. My tego dziś nie sprawdziliśmy na własnej skórze – na górę co prawda wdrapaliśmy się, i to wszyscy (brawo dla Grześka! – schody strome, ale czterolatek powinien sobie poradzić – oczywiście z odpowiednią asystą😊), ale przejrzystość powietrza była dziś bardzo kiepska.

Nawet jednak bez widoków z lotu ptaka odwiedzenie dzwonnicy jest bardzo ciekawe. Kto zajrzy do środka, może obejrzeć z bliska wielkie dzwony miejskie (nadal działają! – specjalna lampka zapala się 2 min przed dzwonieniem – ze względu na hałas zwiedzający nie mogą wtedy przebywać w pobliżu). Po drodze na górę mija się też dawne mieszkanie dzwonnika-obserwatora, który jeszcze 100 lat temu z góry obserwował okolicę, wypatrując sygnałów zagrożeń i pożarów. Jeśli ktoś chce się poczuć jak w dawnych czasach, może tu zamieszkać nawet dzisiaj – w dawnym mieszkaniu dzwonnika urządzono gustowny apartament (www.turmhotel.at) z charakterystycznym kwadratowym łożem pośrodku – to gość decyduje, w którą stronę chce spać, a pod stopami ma całe Enns.

Wieża miejska to symbol Enns i jej potężna bryła dominuje w panoramie.

Ogrom konstrukcji sprawia, że w głowie się kręci!

Zaczynamy więc od obowiązkowej wspinaczki po 167 stopniach.

Po drodze są wzloty i upadki.

Są też ostre zakręty.

Podziwiamy nadal pracujący mechanizm zegarowy.

Po kilkunastu minutach meldujemy się na punkcie widokowym.

Może to stara płyta nagrobna? Kamienne płyty na galeryjce zwracają naszą uwagę.

Podziwianie widoków utrudnia gęstniejąca mgła.

Z tej perspektywy kamienice wydają się małe jak makiety.

Pora schodzić.

Poza zegarem podziwiać można też piękne dzwony.

Schody zachowano praktycznie w oryginalnym kształcie.

Nie samą wieżą Enns stoi

W miasteczku bardzo dobrze zachowały się też średniowieczne mury i fortyfikacje miejskie. Po obejrzeniu dzwonnicy idziemy w kierunku jednej z zachowanych wież – Wieży Kobiet. Na piętrze budowli znajduje się kaplica rycerzy św. Jana z zachowanymi średniowiecznymi freskami – niestety, dziś była zamknięta, więc musieliśmy obejść się smakiem. Wracając do samochodu, zaglądamy jeszcze na teren zamku Enns (Schloss Ennsegg). Stara warownia została wzniesiona w okolicach już ok. 900 r., w XVI w. zbudowano jednak nowy zamek. Z uwagi na ograniczenia czasowe nie zwiedzaliśmy wnętrz zamku.

Urocze kamieniczki przy rynku.

XIV-wieczna Wieża Kobiet z zajmującą górny poziom kaplicą to jeden z najciekawszych elementów zachowanych średniowiecznych fortyfikacji.

Zamek Ennsegg – spojrzenie zza murów.

Dziedziniec zamku Ennsegg.

Punkt widokowy na murach miejskich po wschodniej stronie miasteczka.

Sielskie miasteczko spowija dzisiaj romantyczna mgła.

Wizytę w Enns kończymy obiadem. W drugi dzień świąt w małym miasteczku nie możemy wybierać-przebierać w lokalach gastronomicznych. Lądujemy w kebabo-pizzerii. Toalety brak, ale jedzenie jest niezłe.

Gdy zapada zmrok, w Enns robi się jeszcze piękniej.

Wieczorem cały rynek jest pięknie oświetlony.

Wszyscy chętnie zjadamy coś ciepłego przed dalszą drogą.

***

A teraz: jak to było z tą drogą?

Do Enns zajechaliśmy podczas samochodowej rodzinnej podróży w Alpy Salzburskie. Wyjechaliśmy z Warszawy dzień wcześniej. Do popołudnia jeszcze świętowaliśmy  – zjedliśmy świąteczny obiad u Babci i Dziadka itp. Ruszyliśmy dopiero po południu, po drzemce Grzesia. Prawdę mówiąc, nie wyrobilibyśmy się chyba wcześniej – pakujemy się na ostatnią chwilę mimo solennych postanowień, że tym razem zaczniemy wcześniej i nie będziemy się spieszyć – taaak, obiecanki cacanki, a wychodzi jak zawsze…

Sprawy nie ułatwiają różne kłody pod nogami. Sebuś zaczyna świąteczny weekend temperaturą 39 stopni, więc jedzie na antybiotyku. Angina to zdecydowanie nie było to, czego w tym momencie potrzebowaliśmy (reszta rodziny kicha i prycha, funkcjonując w pakiecie z jakimś paskudnym wirusem). Potem R. męczy się kilka godzin z zamocowaniem relingów na dachu. No, w końcu udaje nam się jakoś ogarnąć i wpakować niezliczoną ilość bambetli do bagażnika. O 16:30 ruszamy na naszą zimową przygodę z zamiarem zatrzymania się na nocleg w Bohuminie – tuż za granicą z Czechami.

Warszawa-Bohumin

Jedzie się bezproblemowo, choć zasadniczo nie lubimy jeździć po ciemku, zwłaszcza jak samochód jest zapakowany po dach i przez tylną szybę niewiele widać. Dwa postoje „technologiczne” na stacji, potem dwa przystanki przed granicą w ramach polowania na winiety – niestety, w pierwszy dzień świąt nawet punkty „Kantor Winiety 24 h” są zamknięte. Wreszcie udaje nam się kupić winiety na stacji tuż przed granicą. O 21 jesteśmy już w Czechach.

16:30-21:15, ok. 400 km

Nocleg w Bohuminie

Bohumin to niewielka miejscowość tuż za polską granicą. Penzion  „U staré pekárny” jest bardzo dobrym miejscem na nocleg po drodze. Za rozsądną cenę mamy gigantyczny trzypokojowy apartament w 100-letniej kamienicy. Na miejscu można też wykupić śniadania w cenie 3 euro/os. Warto. Jedyny zarzut, jaki możemy mieć, jest taki, że w naszym apartamencie było zimno – gospodarze musieli włączyć ogrzewanie tuż przed naszym przyjazdem, więc ciepło zrobiło się dopiero nad ranem. Następnym razem poprosimy ich, żeby odkręcili grzejniki nieco wcześniej – wtedy będzie bez zastrzeżeń. Dobry stosunek cena-jakość, polecamy.

Bohumin – nocujemy w ponadstuletniej kamienicy

Bohumin-Enns

Po śniadaniu i porannym ogarnięciu udaje nam się opuścić Bohumin nieco przed 10:00. Szału nie ma, ale jakoś nie mieliśmy wielkiej ochoty na wcześniejszą pobudkę w świąteczny dzień. Drogi nie są tak puste jak wczoraj, ale na warunki jazdy narzekać nie możemy. Zatrzymujemy się na postój na bocznej polnej drodze gdzieś w Czechach. Tak wypoczywa się dużo lepiej niż na „odpoczywalniach” przyautostradowych, które wszystkie wyglądają tak samo i gdzie kości można rozruszać tylko na trasie samochód-toaleta. Z wielką przyjemnością ucinamy sobie spacer 10 minut w jedną, 10 w drugą stronę, przekąszając kanapki, popijając herbatę z termosu i błocąc sobie buty😊

Postój na czeskim pustkowiu

Nareszcie można rozprostować nogi – dużo lepiej niż na stacji benzynowej!

Drugi postój udaje nam się spędzić w sposób dużo bardziej turystyczny – zajeżdżamy do austriackiego Enns.

Enns-Abtenau

Ostatnia część podróży mija bezproblemowo, choć jazda po ciemku i bez dobrej widoczności w tylnym lusterku (bagaże, bagaże, bagaże…) oczywiście do przyjemności nie należy. Na miejscu stawiamy się ok. 19.30, po dwóch godzinach od opuszczenia Enns i 9,5 godz. od wejścia do samochodu w Czechach (samej jazdy nieco ponad 6 godzin). Od jutra przygodę w Alpach Salzburskich czas zacząć!

Alpy Salzburskie zimą

Alpy Salzburskie –  świetny pomysł na rodzinne ferie

Chcecie wyjechać z dzieciakami  na narty w Alpy, ale nie wiecie, od czego zacząć? Polecamy Alpy Salzburskie. Stosunkowo niedaleko, niedrogo, a  bardzo atrakcyjnie. Głównym ośrodkiem narciarskim w okolicy jest Dachstein West. Nie należy on może do najbardziej znanych kompleksów narciarskich w Alpach, ale jest przyjazny dla rodzin. Jest oczywiście dużo większy niż znane nam polskie ośrodki, ale ma ludzki rozmiar – jego skalę można ogarnąć – w sam raz na pierwszy raz. Dachstein West jest otoczony wianuszkiem mniejszych satelitarnych ośrodków. Karnety w nich są dużo tańsze niż w Daschtein West, a też można sobie przyzwoicie pojeździć.

Nas w Alpy Salzburskie, szczerze mówiąc,  przyciągnęły jednak nie narty, lecz fantastyczne atrakcje turystyczne. Od kopalni soli, których zwiedzanie przypomina wizytę w parku rozrywki, po widokowe jeziora, piękne rodzinne trasy spacerowe i zwiedzanie magicznego Salzburga.

Poniżej znajdziecie propozycje rodzinnych wycieczek na 10-dniowy zimowy wyjazd (wystarczy kliknąć na dany dzień, a pojawi się pełna fotorelacja). Mieszkaliśmy w uroczym przysiółku Wagner obok Abtenau. Nasze wycieczki obejmowały nie tylko pobliskie Tennengebirge, lecz także Alpy Berchtesgadeńskie i Salzkammergut-Berge.

Enns – najstarsze miasto w Austrii (przystanek w podróży)

Dzień 1. Abtenau – rekonesans turystyczny, narciarski i saneczkowy

Dzień 2. Salzburg, twierdza Hohensalzburg

Dzień 3. Postalm – największa hala w austriackich Alpach

Dzień 4. (i 7. ). Ośrodek narciarski Dachstein West

Dzień 5. Jezioro Königsee – najpiękniejsze jezioro Bawarii?

Dzień 6. Skansen Ziemi Salzburskiej (Salzburger Freilichtmuseum) i Hallein – kolebka „Cichej nocy”

Dzień 8. Hallstatt – wizytówka Austrii

Dzień 9. Kopalnia soli Salzbergwerk w Berchtesgaden – znów wyskakujemy do Niemiec

Dzień 10. Dolne Jezioro Gosau – jeden z najbardziej znanych górskich plenerów w Austrii

Dzień 11. Gmunden i Gmundenberg – gdyby komuś pięknych widoków było jeszcze mało 🙂 

Wyjeżdżając zimą w Alpy Salzburskie, trzeba pamiętać, ze cześć atrakcji jest wtedy niedostępna dla zwiedzających. Jeżeli więc spodoba komuś się tutaj w zimnej porze roku, to pewnie tak jak my pomyślicie też o letnim wyjeździe w te strony! Listę wybranych atrakcji turystycznych zamkniętych dla turystów w lecie przedstawiamy poniżej.

Wybrane rodzinne atrakcje Alpach Salzburskich, niedostępne do zwiedzenia zimą:

Wzdłuż Doliny Salzach:

  1. Wąwóz Liechtenstein (położony za Bischofshofen)
  2. Wąwozy Salzachöfen i Lammeröfen
  3. Jaskinia Eisriesenwelt
  4. Wodospady w Golling (przy okazji warto też zobaczyć 500-letni kościół w Golling)
  5. Zjeżdżalnia grawitacyjna na stoku Karkogel
  6. Zamek Hohenwerfen
  7. Kopalnia soli w Hallein, opisywana jako najstarsza na świecie. Na trasie zwiedzania są drewniane zjeżdżalnie, rejs po podziemnym jeziorze, przekraczanie podziemnej granicy z Niemcami (w zimie czynna, ale krótsze godziny otwarcia). Dzieci od 4 lat.

Północ regionu:

  1. Dwa skanseny: Domów na Palach i Wędzarnia w Mondsee
  2. Rejs parowcem z Gschwendt do St. Wolfgang
  3. Kolejka na Schafberg. Zębata, albo – jeszcze lepiej – parowa! Widok na 7 jezior.
  4. „Orle Gniazdo” Hitlera na grzbiecie Kehlstein w Alpach Berchtesgadeńskich

Okolice masywu Dachstein:

  1. Kopalnia soli w Hallstatt z wjazdem kolejką linowo-terenową i punktem widokowym ponad miastem (można też wejść pieszo – zajmuje to ponad godzinę, wejście zaczyna się obok kościoła za cmentarzem i kaplicą).
  2. Jaskinie: Lodowa i Mamucia w masywie Dachstein. Dojeżdża tam kolejka Krippenstein, którą można też dotrzeć na piękny punt widokowy na lodowiec Dachstein i do punktu wyjścia ciekawych górskich szlaków.
  3. Zamek Trautenfels

Radstadter Tauern:

  1. Zamek Mautendorf (audioprzewodnik, interaktywne punkty). Na dziedzińcu plac zabaw – pole gier rycerskich, jest też kolekcja pułapek na myszy.
  2. Pociąg z parową lokomotywą na trasie Mauntendorf–Tamsweg (mauntendorf.at)

 W każdej porze roku można natomiast jeszcze zobaczyć m.in.

  1. St. Gilgen (m.in. Muzeum Instrumentów Muzycznych)
  2. St. Wolfgang (m.in. piękny kościół z cennym wyposażeniem)
  3. Traunkirchen. Kaplica Johannesberg na skale. Kościół z amboną rybaka, piękne widoki i procesja Bożego Ciała po jeziorze.
  4. Attersee z kościołem z XV w. Ze wzgórza kościelnego piękny widok. Niedaleko nad jeziorem o tej samej nazwie przyjemne kąpieliska.
  5. Bad Ischl (kurort, budynki zdrojowe itp.)
  6. Ogród zoologiczny Cumberland (za Gmunden na wschód) w naturalnym otoczeniu (wildparkgruenau.at)
  7. Obok Salzburga wjazd na widokowe wzgórze Gaisberg samochodem i kolejka na Untersberg
  8. Purgg (freski romańskie)

 

Kopalnia soli Salzbergwerk w Berchtesgaden

Kopalnia soli Salzbergwerk w Berchtesgaden

Wydobycie w kopalni Salzbergwerk Berchtesgaden trwa nieprzerwanie od 1517 r. Przed wiekami pieniądze ze sprzedaży soli, zwanej często „białym złotem”, stanowiły źródło dochodów dla całego regionu, szczególnie dla kanoników, do których należały te tereny. Od 1880 roku część korytarzy kopalnianych jest udostępniona dla celów masowej turystyki. Trasa w obecnej postaci funkcjonuje od 2007 r. To prawdziwa gratka dla każdego, ale chyba szczególnie dla rodzin z dziećmi, bo zwiedzanie jest dość krótkie i wypełnione atrakcjami.

4 stycznia 2017, czwartek

Cały dzień pada, głównie deszcz, ok. 3 st.

O czym myślimy, słysząc o kopalni soli? O Wieliczce oczywiście (relacja z naszej wycieczki do Wieliczki ze specjalnym programem zwiedzania dla dzieci tutaj). Austriacy i Niemcy pewnie jednak na pierwszym miejscu pomyślą o swoich kopalniach. Tradycje wydobycia soli w Alpach Salzburskich sięgają nawet kilku tysięcy lat wstecz! Na informacje o austriackich kopalniach trafiliśmy przy okazji szukania informacji o Hallstatt. Z żalem stwierdziliśmy, że tamtejsza kopalnia jest w zimie zamknięta dla zwiedzających. Pozostałe dwie – w Hallein i w Altaussee – są otwarte nawet w sezonie zimowym, ale mają skrócone godziny otwarcia. Co gorsza, nie można ich odwiedzać z dziećmi poniżej 4 lat.

Na szczęście przypadkiem natknęliśmy się na informację o równie atrakcyjnej kopalni, Salzbergwerk Berchtesgaden, położonej w Bawarii w Niemczech. To jednak zaledwie 50 minut jazdy od naszej kwatery w austriackim Abtenau, więc wpisujemy kopalnię w plan pobytu, czekając tylko na dzień z najbardziej niesprzyjającą aurą (bo w końcu pod ziemią nie będzie nam to przeszkadzać). Taki „idealny” deszczowy dzień trafił się właśnie dzisiaj.

Zanim wjechaliśmy pod ziemię

Samo zwiedzanie kopalni trwa nieco ponad godzinę, ale razem z przebraniem się w specjalny strój i czasem na zakup pamiątek spędzimy tu zapewne co najmniej dwie godziny, nawet przy zakupie biletu przez Internet na określoną godzinę. My do końca nie wiedzieliśmy, którego dnia i o której godzinie odwiedzimy kopalnię, więc nie kupowaliśmy biletów wcześniej. Udało się to jednak zrobić nawet tego samego dnia. Przy wjeździe na parking specjalny zegar pokazuje godzinę, na którą aktualnie sprzedawane są wejścia. Po dojechaniu na miejsce R. z Tymem szybko biegną po bilety, a M. w tym czasie organizuje w samochodzie przekąskę dla młodszych chłopców. Potem już razem sprawnie idziemy do wejścia, bo zaczyna coraz mocniej padać, a do kopalni z parkingu jest dobrych kilkaset metrów pieszo.

Idziemy do kopalni soli w Berchtesgaden (Salzbergwerk).

Jak każdy porządny turysta po drodze robimy sobie zdjęcia przy figurkach ustawionych w tym celu.

To lepsze niż Tomek i Przyjaciele!

Kompleks kopalni Salzbergwerk Berchtesgaden

Wejście do budynku, skąd zaczyna się trasa turystyczna.

Multimedialną trasę turystyczną otwarto w 2007 r.

W kolejce do wejścia spędzamy kilkanaście minut –  takie jest opóźnienie. Grupy liczą po 50 osób, wejścia co 10-20 minut. Najpierw dostajemy gustowne górnicze kombinezony, w które staramy się sprawnie przebrać 🙂 . W zimie można zdjąć kurtki, bo pod ziemią jest około 12 stopni, dla dzieci warto mieć cieńsze czapki. Czasu na przebranie jest wystarczająco dużo, zdążamy odwiesić kurtki, schować cenniejsze rzeczy do schowka i skorzystać z toalety. Najgorsza jest dla nas informacja, że wewnątrz nie można filmować ani robić zdjęć. Chyba tylko dlatego, żeby kupić potem zdjęcia wykonywane przez obsługę… No trudno, co mamy zrobić, dokumentacja foto z dzisiejszego dnia będzie bardziej skąpa niż zazwyczaj…

Nie, nie, to nie wyprawa na księżyc – po prostu wszyscy musimy założyć ubrania ochronne!

Na przebranie się są specjalne ławeczki, kurtki zostawiamy na wieszakach.

Gotowi na zwiedzanie! Czekamy na kolejkę górniczą, która zabierze nas w głąb kopalni.

Kopalnia prawie jak Park Rozrywki

Do kopalni wjeżdżamy specjalnymi wagonikami z długimi siedziskami, na których siada się okrakiem. Pociąg pędzi całkiem szybko kilkaset metrów przez miejscami naprawdę wąski tunel. Wysiadamy i idziemy prosto do sali o nazwie Solna Katedra. Tu zwiedzającym prezentowana jest animacja pokazującą, jak woda wypełnia sale kopalni, wypłukując sól ze ścian, a potem jest odpompowywana w celu odzyskania soli w warzelni.

Zaraz potem po krótkiej instrukcji dotyczącej bezpieczeństwa czeka nas najbardziej emocjonująca chwila – zjazd drewnianą zjeżdżalnią górniczą. Osoby, które nie chcą zjeżdżać, mogą wybrać obejście po chodniczku, ale warto się odważyć! Dzielimy się na dwie drużyny (w jednej grupie mogą jechać maksymalnie cztery osoby) i mkniemy w dół! Nachylenie jest naprawdę spore, ale konstrukcja zjeżdżalni jest w pełni bezpieczna, a na dole wyhamowanie następuje automatycznie (chyba dobre tarcie zapewniają nasze gustowne czarne kombinezonki😉).

Wagoniki mkną w ciemnych tunelach.

Największa atrakcja na trasie!

…zjazd górniczymi zjeżdżalniami między poziomami kopalni.

Uff, wylądowaliśmy – jazda była naprawdę emocjonująca!

Dalej zwiedzanie przebiega bardziej „klasycznie”. Odwiedzamy kamienną solną grotę, poświęconą pamięci króla Ludwika II Bawarskiego, a później słuchamy o dawnych i obecnych technikach wydobycia soli. Oglądamy ciekawy film połączony z prezentacją poszczególnych poziomów kopalni na trójwymiarowym modelu. Dowiadujemy się, jak powstały tutejsze złoża soli oraz że kopalnia nadal jest eksploatowana.

Kolejne przystanki pozwalają z bliska obejrzeć niektóre maszyny służące do drążenia tuneli i wydobywania solanki, która transportowana jest do oddalonej o dwadzieścia kilka kilometrów warzelni w Bad Reichenhall (tamtejsze nieco mniejsze tunele oraz muzeum także są udostępnione do zwiedzania, można kupić łączony bilet na obie atrakcje). Przewodnik opowiada po niemiecku, ale my (wszyscy, nawet Grześ!) dostaliśmy gratis audioprzewodniki, które pozwalają wysłuchać informacji po polsku (oraz w kilkunastu innych językach).

Na koniec zostają jeszcze dwie atrakcje. Kolejna, jeszcze większa i szybsza zjeżdżalnia oraz przejażdżka łodzią po słonym Lustrzanym Jeziorze z towarzyszącym pokazem audiowizualnym. Jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani, a dzieci krzyczą „jeszcze raz”!… Wjeżdżamy na początkowy poziom windą, przypominającą wyciąg linowo-terenowy, a na powierzchnię wyjeżdżamy takim samym pociągiem, jaki przywiózł nas pod ziemię godzinę temu.

Z powrotem na powierzchni

Jeszcze pełni emocji zostawiamy nasze piękne wdzianka, bez żalu zostawiamy 15 euro za 3 zdjęcia dokumentujące naszą wizytę (w tym zjazd górniczą zjeżdżalnią) i idziemy do sklepu z pamiątkami, gdzie zostawiamy kolejne kilkadziesiąt euro. Kupujemy pamiątkowe solniczki i młynek z zapasem soli chyba na cały rok! Chłopcy kupują nasionka szarotki w zestawie do zasiania na wiosnę i małe minerały.

I po zwiedzaniu! Teraz jeszcze musimy oddać ochronne kombinezony.

Na koniec obowiązkowa wizyta w sklepie z pamiątkami. Kupujemy oczywiście sól!

Na miejscu spędziliśmy ok. 3 godzin, z czego około godzinę zajęło czekanie na wejście, reszta to sama wizyta w kopalni z czasem na przebranie się i zakupy w sklepie z pamiątkami. Po wyjściu okazuje się, że na dworze jest tak samo paskudnie jak przed przyjazdem, co tylko utwierdza nas w przekonaniu, że wybraliśmy świetną atrakcję na dzisiejszy dzień!

Jeżeli potrzebujecie aktualnych informacji dotyczących zwiedzania kopalni, odwiedźcie jej stronę internetową: www.saltzeitreise.de

Adres dla nawigacji to Berchtesgaden, Salzburger Straße 24 (piszemy, bo nasz przewodnik podawał adres samej kopalni, a nie trasy turystycznej, i to w dodatku błędny…).

Zwiedzanie kopalni bardzo podoba się dzieciom. Nie ma tu ograniczeń dot. wieku, ale nie można zabierać na trasę zwiedzania wózków dziecięcych. Naszym zdaniem atrakcja nadaje się dla dzieci od trzech lat w górę.

Veni, vidi, vici, to teraz jazda do domu!

Jezioro Königsee – najpiękniejsze jezioro Bawarii?

Rejs po Jeziorze Königsee i kaplica św. Bartłomieja

Rejs po jeziorze wciśniętym między góry niczym fiord. Do tego widoki na zaśnieżone szczyty, w tym na imponującą prawie dwukilometrową ścianę Watzmanna. To najwyższa skalna ściana w całych Alpach! Czy można chcieć więcej? Chyba tylko pobyć tutaj dłużej w bardziej sprzyjającej wędrówkom porze roku!

31 grudnia 2017, niedziela

Piękny słoneczny dzień z prawie wiosenną temperaturą, do 7 stopni

To zaledwie niespełna godzina jazdy z Abtenau, chociaż po drodze pokonujemy niemiecką granicę. Nawigacja utrudnia nam dotarcie do celu, ale w końcu trafiamy na ogromny parking w Schönau am Königssee. Płacimy za trzy godziny parkowania 4 euro i ruszamy ze sporym tłumkiem ludzi w stronę przystani. Dzisiaj odwiedzamy perłę niemieckich Alp – Jezioro Königsee. To jedno z turystycznych must see w Niemczech, więc nie dziwi nagromadzenie stoisk z pamiątkami czy przekąskami (w tym słynnymi niemieckimi preclami). Czujemy się trochę jak na Krupówkach 😉.

Masyw Watzmanna, dominujący nad Berchtesgaden, w głębi po prawej stronie Hochkalter.

Statki spacerowe wypływają z miejscowości Schönau am Königsee.

Doskonale stąd widać górę Kehlstein ze złynnym Orlim Gniazdem Hitlera.

Z parkingu do przystani wiedzie turystyczna promenada.

Malowidła na ścianach podkreślają walory turystyczne regionu.

W kilka minut docieramy do kasy przy nabrzeżu. Rejs całej naszej rodziny (pięć osób, w tym troje dzieci) kosztuje 37 euro. Na łódź musimy poczekać około pół godziny (żeby uniknąć czekania, należałoby zameldować się tutaj przed 10:30, nam – jak to na rodzinnych wyjazdach – udało się dotrzeć dopiero ok. 12:00…). Czekając, przegryzamy precle i zdejmujemy swetry spod kurtek, bo słońce przygrzewa zupełnie jak na wiosnę. Zadziwiają nas stare tradycyjne konstrukcje drewnianych „garaży” dla łodzi, usadowione na palach. Piękne stare budowle.

Piękna przystań w Schönau am Königsee

W tych starych tradycyjnych budynkach zimują elektryczne stateczki

Nieco zniecierpliwieni czekaniem w sporej kolejce wsiadamy na stateczek. Mieści on na pokładzie prawie 100 osób, wszyscy mają wygodne miejsca siedzące. W środku jest dość ciepło – chyba mają jakieś ogrzewanie. Łódź jest napędzana elektrycznie (już od ponad stu lat tylko jednostki o takim napędzie mogą pływać po jeziorze) – na jednym ładowaniu może pływać przez kilkanaście godzin. Nasza podróż trwa nieco ponad pół godziny w każdą stronę.

Takim właśnie stateczkiem wypłyniemy w rejs po Königsee.

Pozwolenie na przewóz pasażerów uzyskuja tylko jednostki z napędem elektrycznym

Początkowo widoki przypominają krajobraz naszych Pienin, tylko zamiast Dunajca widzimy oczywiście Königsee😉. Jednak z każdym kilometrem perspektywa się rozszerza. Mniej więcej w połowie drogi dopływamy w okolice słynnej Ściany Echa. Obsługa statku wyłącza silnik i nasz przewodnik rozpoczyna grę na trąbce. Melodia jest prosta, ale cudownie uzupełniana przez odpowiedzi echa. Wrażenia bezcenne!

To chyba najprzyjemniejszy moment podróży. Przewodnik z humorem (i skutecznie😉) prosi o wrzucenie symbolicznej monety do czapki w ramach podziękowania za koncert. Przez całą drogę opowiada o mijanych widokach nie tylko po niemiecku, lecz także po angielsku.

Königsee uchodzi za jedno z najczystszych jezior Niemiec

Nad jeziorem wznosi się Watzmann z najwyższą skalną ścianą w Alpach

Do kaplicy św. Bartłomieja można dostać się tylko drogą wodną

Pobliskie skalne ściany są wyjątkowo niedostępne

W łodzi warto zająć miejsca z przodu po prawej stronie (w drodze powrotnej po lewej), bo wówczas lepiej można docenić walory widokowe rejsu. R. nie może odłożyć aparatu (wieczorem selekcja zdjęć jest wyjątkowo trudna, bo mamy po kilkanaście ujęć z jednego miejsca…😉). Nie chce pominąć żadnego dobrego kadru, szczególnie gdy dopływamy już na Półwysep św. Bartłomieja. To z wody można najlepiej ująć słynny widok z czerwonymi kopułami kaplicy.

Przed nami nasz cel – kościół pielgrzymkowy św. Bartłomieja

Kościół znajduje się nad Königsee, na półwyspie Hirschau.

Do kościoła można dotrzeć tylko statkiem lub po długiej wędrówce przez okoliczne pasma górskie.

Św. Bartłomiej apostoł to patron alpejskich rolników i mleczarzy.

Stateczki przybijają do niewielkiej przystani

Po dopłynięciu na półwysep M. zajmuje się tym, na co akurat ochotę ma Grzesiek, czyli dreptaniem po resztkach rozmakającego śniegu i bujaniem się na huśtawce na miejscowym placu zabaw. R. ze starszakami realizuje plan bardziej turystyczny: szybko obchodzą pobliski teren, fotografując co się da. Czujemy się trochę jak japońscy turyści, których zresztą tu nie brakuje 😉.

Najchętniej obeszlibyśmy cały półwysep i podeszli chociaż do kaplicy lodowej u stóp Watzmanna, ale potrzebowalibyśmy na to co najmniej jeszcze trzech godzin. Widok wysokogórskiego otoczenia jeziora, szczególnie imponującej ściany drugiego co do wysokości szczytu Niemiec – Watzmanna – powoduje, że zapisujemy to miejsce gdzieś na liście naszych wyjazdowych planów – tam koniecznie trzeba będzie wejść! O dziwo słynna niemal dwukilometrowa ściana nie sprawia jakiegoś przytłaczającego wrażenia, pięknie wkomponowuje się w krajobraz. Może to spojrzenie z brzegu jeziora powoduje takie wrażenie, ale te dwa kilometry wzwyż wydają się jak dobre kilkaset metrów.

Jezioro Königsee bardziej przypomina fiord, wijający się daleko w głąb lądu.

Kościół został założony przez proboszcza Berchtesgaden już w XII w.

Charakterystyczne cebulaste kopuły to jeden z wyróżników tej świątyni.

W kolejnych stuleciach kościół był przebudowywany w stylu barokowym.

Widok na Königsee sprzed kościoła.

Piękno okolicy jest chronione w ramach Parku Narodowego Berchtesgaden.

Można stąd wybrać się do kaplicy lodowej u podnóży Watzmanna.

Wyruszając na Półwysep św. Bartłomieja po południu w zimie nie ma oczywiście co liczyć na długie spacery: ostatni stateczek odpływa dzisiaj o 16:20, później nie można już stąd wrócić, o czym informują wyraźnie informacje na statku i przy kasach. Do szybkiego powrotu zmusza nas też coraz dłuższa kolejka do przystani. Musimy w niej odstać ponad pół godziny, a w międzyczasie sznurek oczekujących na powrót znacznie się wydłuża. Nie chcemy myśleć, co tutaj się dzieje w szczycie sezonu turystycznego! W ciepłej części roku można popłynąć aż na południowy kraniec jeziora. Tam z przystani Salem w kilkanaście minut można dotrzeć nad brzeg Obersee, a to podobno niezapomniany widok… Ach, trzeba tu jeszcze wrócić!

Pora wracać, choć kolejka oczekujących na statek długa.

Wreszcie płynie! Ciekawe, czy do tego stateczku my się zmieścimy.

Opuszczamy półwysep. WIdzimy, że kolejka do statków powrotnych z biegiem dnia się wydłuza.

W drodze powrotnej lepiej przyglądamy się północnemu otoczeniu jeziora, które prezentuje się teraz przed nami. Wypatrujemy górę Jenner, której szczyt jest podobno świetnym punktem widokowym na jezioro (obecnie kolejka na niego jest w remoncie do wiosny 2018 r.). Szukamy też Orlego Gniazda – reprezentacyjnej rezydencji Hitlera na skalnej ostrodze Kehlstein (można tam dotrzeć specjalnymi autobusami i windą, ale tylko w ciepłej części roku). Chłopcy nie kryją też radości, rozpoznając kształt leżącej czarownicy w grani Schlafende Hexe.

Königsee to jedno z must see w Niemczech.

Wokół panuje niemal doskonała cisza.

Pasmo Śpiąca Czarownica przed nami. Kogo przypomina, można wywnioskować samemu.

I z powrotem dobijamy do klimatycznej przystani w Schönau am Königsee.

Pomimo pełnej wrażeń wycieczki udaje nam się dowieźć Grzesia do domu bez drzemki. Dzięki temu po zjedzeniu przygotowanego wczoraj spaghetti możemy położyć naszą najmłodszą latorośl na drzemkę już w naszej kwaterze. M. zyskuje chwilę dla siebie i komputera, a R. z Tymkiem i Sebkiem jadą do Abtenau na kilka zjazdów torem saneczkowym (3-kilometrowy, frajda dla całej rodziny, szczegóły w relacji nt. Abtenau). Takiego Sylwestra jeszcze nie było – na pewno go zapamiętamy!

Cała nasza rodzinka celebruje ostatni wieczór 2017 roku, robiąc sobie wróżby i grając w kalambury. Im hasło śmieszniejsze, tym lepiej! Nie kupiliśmy co prawda fajerwerków, ale z okien i tak podziwiamy piękny kolorowy spektakl za oknem (nieco ograniczony przez mgłę spowijającą Abtenau). Wszyscy chłopcy dzielnie czekają do północy, ale potem już w miarę grzecznie idą spać, a i my nie przedłużamy imprezy – na jutro planujemy rodzinny spacer po Postalm – największej górskiej hali w austriackich Alpach (fotorelacja tutaj).

Sylwestra czas zacząć!

Do siego roku! Już 2018! Szampan oczywiście bezalkoholowy:)

Berchtesgaden na weekend – co zobaczyć

Najciekawsze atrakcje okolic Berchtesgaden 

Weekend w okolicy bawarskiego Berchesgaden? Zimą? Dlaczego nie! Podpowiadamy, jakie atrakcje wybrać, gdy nie dysponujemy dużą ilością czasu. Kehlsteinhaus – „orle gniazdo” Hitlera jest co prawda dostępny tylko w ciepłych miesiącach roku, ale pozostają inne wycieczki. Rejs po Jeziorze Królewskim  (Königsee) do kaplicy św. Bartłomieja i emocjonująca wizyta w kopalni soli (Berchtesgaden Salzbergwerk) to turystyczne must see okolic Berchtesgaden. Gwarantujemy, że spodobają się wszystkim członkom rodziny niezależnie od pory roku!

Dzień 1. Jezioro Königsee – najpiękniejsze jezioro Bawarii?

Dzień 2. Kopalnia soli Salzbergwerk w Berchtesgaden 

Wycieczki do Jeziora Königsee i kopalni soli w Berchtesgaden zrealizowaliśmy podczas zimowego wyjazdu w austriackie Alpy Salzburskie (pełna relacja z naszego pobytu tutaj). Stamtąd to tylko rzut beretem do Berchtesgaden. Wycieczki po Bawarii mogą być jednak znakomitym celem samym w sobie. Alpy Bawarskie oferują miłośnikom gór sieć przepięknych szlaków pieszych i wspinaczkowych o zróżnicowanej trudności, co mieliśmy już przyjemność sprawdzić na własnej skórze (wędrówki po Alpach Bawarskich, w tym wycieczkę na najwyższy szczyt Niemiec – Zugspitze opisujemy tutaj). Piękne tereny, bardzo ciekawe turystycznie.

Muzeum Bombki Choinkowej, Nowa Dęba

Muzeum Bombki Choinkowej w Nowej Dębie

W Nowej Dębie działa jedyne na świecie Muzeum Bombki Choinkowej. Brzmi świetnie, prawda? Kto chciałby obejrzeć setki dawnych i współczesnych bombek w różnych stylach i zobaczyć na własne oczy, jak powstaje szklana bombka? Jeśli jeszcze Was nie przekonaliśmy, dodamy kolejny argument: w Muzeum Bombki sami będziecie mogli spróbować swoich sił w zdobieniu szklanych cudeniek i efekty swojej pracy zabrać do domu. Jeśli ktoś nie jest pewny swoich talentów artystycznych, zawsze może wyruszyć na łowy między półki sklepu firmowego – ale ostrzegamy, wybór nie będzie łatwy 🙂 Fantastyczne, pozytywne miejsce, świetny przykład na udane łączenie biznesu i turystyki. Obowiązkowa wycieczka w okresie bożonarodzeniowym (i nie tylko).  

10 grudnia 2017, niedziela

Muzeum Bombki Choinkowej zostało założone kilka lat temu przez Janusza Bilińskiego – właściciela Firmy Biliński, produkującej tradycyjnymi metodami bombki świąteczne. Mieści się we współczesnej działającej fabryce, więc nie ma się co nastawiać na piękne wnętrza, można za to popodglądać cały proces powstawania i zdobienia bombki, a to atrakcja nie lada! Zadziwiające jest to, że bombki nadal produkowane są tradycyjnymi, rękodzielniczymi metodami – jak za naszych dziadków. Piękne kolory, bogactwo zdobień eksponatów dawnych  i tych całkiem współczesnych to świetne antidotum na jesienno-zimową szarugę. Muzeum można zwiedzać przez cały rok, ale oczywiście najprzyjemniej zajrzeć tu w okolicy świąt Bożego Narodzenia. Szczegóły można sprawdzić tutaj, więcej informacji o muzeum znajdziemy na stronie miasta Nowa Dęba. Wstęp bezpłatny, uczestnictwo w warsztatach zdobienia bombek 5 zł/os, możliwość zamówienia bombki z dowolnym napisem/dedykacją (10-20 zł). Na miejscu stoliki i automat z ciepłymi napojami.

Muzeum Bombki Choinkowej w Nowej Dębie

Wszystko zaczęło się od pasji Janusza Bilińskiego, kolekcjonującego stare ozdoby choinkowe.

Ze zwykłych szklanych rurek powstają tu prawdziwe szklane cuda.

W muezum można oglądać setki eksponatów – tych dawnych, i tych zupełnie współczesnych.

Bombki z reflektotrem pamiętamy jeszcze z domów naszych dziadków.

Nasze serca skradły jednak finezyjne kruche figurki.

Bogactwo kształtów przyprawia o zawrót głowy – spróbujcie wybrać tę najpiękniejszą.

Lustereczko, powiedz przecie…!

Ekspozycja zaczyna się od choinek udekorowanych w różnych stylach. Mamy choinkę amerykańską z jaskrawymi akcentami kolorystycznymi, bogato dekorowane drzewko w stylu wiktoriańskim, stonowaną choinkę francuską, skandynawską, no i oczywiście staropolską, przywodzącą na myśl czasy dzieciństwa u dziadków.  Nam najbardziej przypadł nam do gustu styl wiktoriański i staropolski. W kwestii bożonarodzeniowego drzewka jesteśmy tradycjonalistami i nie przeszkadza nam nawet odrobina kiczu 🙂 Ale trzeba przyznać, że wszystkie drzewka były piękne.

Najbliższa naszemu sercu jest oczywiście choinka w stylu staropolskim.

…ale mamy też styl amerykański

…i pełen przepychu styl wiktoriański.

Wiktoriańskie ozdoby są bardzo bogato zdobione

Na choince wypatrzyliśmy nawet angielską budkę telefoniczną

Stonowany styl skandynawski

…i elegancka choinka w stylu francuskim.

Po obejrzeniu choinek ubranych w różnych stylach długą chwilę spędzamy przy gablotach z pięknymi artystycznymi bombkami. Mnogość kształtów i kolorów przyprawia o zawrót głowy. Poza klasycznymi mikołajami, bałwankami i choineczkami oglądamy m.in. samochody, bajecznie kolorowe rybki czy wielokształtne owady.

Piękne kolorowe figurki przenoszą nas do świata baśni.

To chyba Trzmielik Bzyczek – a może Buczek?

Idealne lekarstwo na zimową chandrę, prawda?

Nie jesteśmy tacy pewni, czy ta piękna sowa w nocy nie ożywa, jak wszyscy zwiedzający pójdą już do domu

Coś dla małych fanów motoryzacji

A może wolicie żeglarstwo?

Cuda, cuda, cudeńka!

Krótkie odwiedziny w podwodnym świecie

Czy komuś jest zimno?

Ozdoby zostały zaprezentowane w gablotach z podziałem na kolekcje tematyczne. Mamy kolekcję bombek z reflektorem, kolekcję „Rajskie ogrody” z bajecznymi kwiatowymi wzorami, kolekcję serc i serduszek, kolekcję stylu wiktoriańskiego, zapoczątkowanego przez angielską królową Wiktorię w XIX w, oprócz tego są jeszcze artystyczne bombki ukraińskie w formie bogato zdobionych jajek i bombki z zabytkami architektury. Różnorodność sposobów barwienia i ozdabiania bombek przypomina nam ekspozycję Muzeum Pisanki w Ciechanowcu (byliście? Zajrzyjcie koniecznie, relacja tutaj). Ale najlepsze dopiero przed nami.

Eksponaty prezentowane są z podziałem na działy tematyczne

Piękna kolekcja 'Rajskie ogrody’ z malowanymi motywami kwiatowymi.

A tu wystawa słodkich bombkowych serduszek – w sam raz dla zakochanych!

Ozdoby w stylu wiktoriańskim przypominają raczej biżuterię niż bombki.

Kolekcja jajeczek ukraińskich

Które najpiękniejsze, no które?

Kolekcja bombek ”Zabytki Podkarpacia”

Szpice na choinkę – nam najbardziej spodobał się ten ostatni.

Próbowaliśmy wybrać najładniejszą ozdobę z każdej gabloty. Nie dało się.

Poza samym oglądaniem kolorowych choinkowych cudeniek najciekawszym punktem pobytu w muzeum jest pokaz dmuchania bombki. Tworzywem do powstawania szklanych ozdób są różnej średnicy rurki szklane, dostarczane z huty szkła. Z jednej takiej rurki można zrobić nawet kilkanaście bombek! Na naszych oczach dmuchacz (bo tak w fabryce określa się rzemieślnika wykonującego tę pracę) podgrzewa szkło, oddzielając przy pomocy palnika odpowiedniej wielkości fragment rurki. Po dalszym podgrzaniu szkło staje się miękkie jak płynny miód (temperatura masy szklanej sięga wówczas nawet 800 stopni). To jest kulminacyjny moment procesu twórczego. Dmuchacz ma zaledwie 2-3 sekundy, by  „nadmuchać” odpowiedni kształt. Po upływie tego czasu szkło nie daje się już formować bez ponownego podgrzania.

Z ciekawością obserwujemy, jak powstaje kształt sopelka, a po dalszej obróbce w płomieniu – świderka. Bardziej skomplikowane kształty wytwarza się przy pomocy odpowiednich form, do których wdmuchuje się zagrzane szkło. Cały proces we wprawnych rękach pracownika fabryki wydaje się igraszką, ale dojście do takiej wprawy zajmuje – bagatela – kilka lat! Praca wymaga niesamowitej cierpliwości i uwagi, aby uzyskać zaplanowany kształt i… nie poparzyć się półpłynnym szkłem lub palnikiem.

Kolejny ciekawy moment to chwila nalania do wnętrza bombki roztworu azotanu srebra. W okamgnieniu z przezroczystej kuli tworzy się srebrna lustrzana bombka, którą dalej można barwić na różne kolory. Niesamowite!

Gwóźdź programu – pokaz dmuchania bombek. Wszystkie powstają ze zwykłych szklanych rurek.

Dwie sekundy i dmuch! – mamy to!

Posrebrzona bombka jest gotowa do zdobienia.

Teraz patrzymy, jak powstaje świderek – to nie taka prosta sprawa!

Teraz możemy przejść do sali, gdzie panie prezentują nam sposoby dekorowania szklanych cudeniek. Nakładanie kolejnych kolorów, różne sposoby zdobienia… Jakie to wszystko ciekawe!

Obejrzeliśmy, zachwyciliśmy się… Teraz kolej na nas! Naprawdę! W Nowej Dębie sami możemy ozdobić swoje bombki. Dostajemy pięć czerwonych bombeczek i z pewną taką nieśmiałością… zabieramy się do pracy! Specjalnym klejem rysujemy wzory lub literki i posypujemy je różnokolorowymi brokatami – zabawa jest świetna, a efekt naprawdę spektakularny! Taka przyjemność kosztuje tylko 5 zł za jedną bombkę, a pamiątkę mamy najlepszą z możliwych.

Wreszcie kolej na nas – ozdabiamy nasze własne bombki!

Wzorki malujemy specjalnym klejem

…który potem posypuje się brokatem

Czary-mary i wyjdzie srebrna śnieżynka!

Różne kolory brokatów do wyboru

Tymo wybrał klasyczny design.

A co było największą frajdą dla najmłodszych artystów.

Smarowanie się brokatem!

I tworzenie chmury srebrnego pyłu – ha ha! – bardzo przepraszamy obsługę muzeum…

Dodatkowo zamawiamy dwie duże bombki z dedykacją dla Dziadków – świetny prezent pod choinkę za przystępną cenę.

Na miejscu można zamówić bombki z dowolnym napisem

No, nasze bombki się suszą, możemy ruszyć na zakupy. Znaczną część muzealnej hali zajmuje ekspozycja różnorodnych świątecznych ozdób, które tym razem możemy nie tylko podziwiać, ale też kupić sobie na naszą własną choinkę! Spuśćmy zasłonę milczenia na kwotę rachunku, jaką przyszło nam zapłacić, ale wybór był taki trudny… 🙂

Nasze pamiątki z wizyty w Muzeum Bombki

Wielkie brawo dla właścicieli za pomysł utworzenia takiego muzeum. To świetny przykład udanego połączenia biznesu z turystyką. Szczerze polecamy Muzeum Bombki Choinkowej jako cel grudniowej wycieczki. Wierzcie, że po wizycie tutaj innym okiem spojrzycie na ozdoby wiszące na Waszych choinkach.

Wesołych Świąt życzy gdziebytudalej!

Wąskotorówka Piaseczno – Podróże ze Św. Mikołajem

Piaseczyńsko-Grójecka Kolei Wąskotorowa – podróż ze Świętym Mikołajem

Myślicie, że Mikołaj w grudniu podróżuje przez Laponię w saniach z reniferami? Błąd! Święty jeździ wąskotorówką, a można spotkać go w podwarszawskim Piasecznie! Zapraszamy na relację z „Podróży ze Świętym Mikołajem”.

2 grudnia 2017, sobota

Jeśli mieszkacie na Mazowszu i macie dzieci w wieku przedszkolnym, koniecznie musicie wybrać się na grudniową przejażdżkę piaseczyńską wąskotorówką – nie dość, że jazda ciuchcią będzie atrakcją sama w sobie, to jeszcze będziecie mieć okazję posmakować zimowego pikniku w lesie i spotkać samego Świętego z wielkimi workami prezentów!

Historia piaseczyńskiej kolei wąskotorowej (a właściwie Piaseczyńsko-Grójeckiej Kolei Wąskotorowej) sięga końca XIX w. Linia o prześwicie 1000 mm została zbudowana z przeznaczeniem na obsługę ruchu pasażerskiego do Warszawy i transport towarów z okolicznych cegielni. Ruch pasażerski był utrzymywany na tej linii prawie przez 100 lat – w 1991 r. odbył się ostatni regularny kurs. Wąskotorówka ożyła na nowo kilka lat później. Dzięki staraniom Piaseczyńsko-Grójeckiego Towarzystwa Kolei Wąskotorowej jeszcze w latach 90. wznowiono kursowanie kolejki w celach turystycznych. Obecnie wąskotorówka w Piasecznie to jedna z największych kolejowych atrakcji turystycznych na Mazowszu.

Wąskotorówka w Piasecznie dziś służy głownie celom turystycznym.

Przejazdy tematyczne organizowane są zazwyczaj w niedziele na linii Piaseczno – Tarczyn – Piaseczno, najczęściej zaczynają się o 11.00. Turyści jadą na leśną polanę Runów,  zatrzymują się tam na piknik i wracają z powrotem – cała impreza trwa ok. 4-5 godzin. Warto zapolować na organizowane kilka razy w roku przejazdy tematyczne (jesienne „Pieczenie Ziemniaków”, wiosenne „Topienie Marzanny”,  „Święto Kwitnącej Jabłoni”, przejażdżka na Dzień Dziecka, Sylwestra itp.) – aktualny harmonogram można sprawdzić na stronie kolejki (http://www.kolejka-piaseczno.pl/). Jedną z takich planowych imprez są „Podróże ze Świętym Mikołajem”. Już od dawna mieliśmy w planach przejażdżkę wąskotorówką z Piaseczna i do tej pory pamiętamy fantastyczną imprezę urodzinową jednego z naszych Przyjaciół (pozdrawiamy, Jakubie i Emilko!) – cieszymy się, że wreszcie udało się nam tu wybrać całą rodziną.

Czekając na sygnał do odjazdu

„Podróże ze świętym Mikołajem” cieszą się dużą popularnością i organizowane są tylko w jeden weekend w grudniu (zazwyczaj w okolicy Mikołajek) – najlepiej więc zarezerwować bilety odpowiednio wcześniej. W Piasecznie stawiamy się 15 minut przed odjazdem pociągu. To absolutne minimum, bo trzeba odebrać bilety i przekazać obsłudze upominki, które potem Mikołaj wręczy naszym dzieciom (pamiętajcie o podpisaniu prezentów!). Wąskotorówka już czeka na pasażerów. Usadawiamy się w jednym z pięciu wagonów i – ciuch, ciuch! – w drogę!

Stacja Piaseczno – do jazdy gotowi start!

Przejażdżka jest bardzo komfortowa – wagony są ogrzewane (w środku jest naprawdę ciepło), a obsługa – bardzo sympatyczna. Kierownik pociągu jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu – zagląda do każdego wagonu, wypytuje żartobliwie dzieciaki o różne rzeczy i częstuje czekoladowymi mikołajami. Zazwyczaj podróż zajmuje ok. pół godziny. Dziś wszystko trwało nieco dłużej ze względu na konieczność usuwania drzew poprzewracanych na tory – efektu ostatnich opadów śniegu. Nie martwicie się, to tylko tak groźnie brzmi – przejażdżka jest zupełnie bezpieczna, kolejka jedzie odpowiednio wolno, a dodatkowe przestoje są nawet swoistą atrakcją.

Z przyjaciółmi przejażdżka smakuje najlepiej:)

Obowiązkowa kontrola biletów.

Dalszy plan przedstawia się następująco: po dotarciu do miejscowości Runów wysiadamy na polanie piknikowej. Tu pasażerowie mają do dyspozycji kilka zadaszonych wiat piknikowych, rozpalane jest duże ognisko, przy którym można usmażyć kiełbaski (kiełbaski trzeba mieć swoje, na miejscu są szpikulce do pieczenia). Kto chce, może skorzystać z oferty cateringowej – na miejscu można kupić kiełbasę, kaszankę, grochówkę, ciepłe napoje itp.

Postój przy polanie piknikowej w Runowie.

Zawody w pieczeniu kiełbasek gratis:)

Po ok. 40 minutach (akurat tyle, ile trzeba, by upiec i zjeść na spokojnie kiełbaskę) pora na gwóźdź programu – nadciąga Mikołaj. I to nie byle jak, tylko oczywiście na torach! Pomocnicy niosą za nim wielkie worki prezentów – nic dziwnego, w końcu z 80 dzieciaków czeka na swój upominek. Święty wręcza wszystkim prezenty, potem można zrobić sobie z nim zdjęcie, dobrze obejrzeć wagony i lokomotywę i pora wracać.

A tymczasem z oddali…

…nadjeżdża Mikołaj!

Mikołaj ze swoją załogą przystępuje do pracy.

A my nie możemy się doczekać…

…na prezenty!

Zniecierpliwionych dzieci jest zresztą więcej.

Dużo więcej:)

Emocje sięgają zenitu:)

I wreszcie! Pora na Sebusia!

Pamiątkowe zdjęcie z kolejowym Mikołajem.

No dobra, jeszcze jedno ujęcie:)

Postój w Runowie trwa ok. dwóch godzin. Dobrze jest zabrać dzieciom nieprzemakalne ubrania – jeśli (tak jak dziś) leży mokry śnieg, dzieciaki będą miały w lesie milion okazji, żeby się przemoczyć.

Czym mogą się fascynować mali chłopcy? Oczywiście lokomotywą!

Podglądamy warsztat pracy Mikołaja.

Kierownik pociągu czuwa nad wszystkim.

Podróż powrotna mija błyskawicznie (ok. 20 min). Przed 15.00 jesteśmy z powrotem na parkingu w Piasecznie.

Pora wsiadać do pociągu.

Maszynista tylko czeka na sygnał do odjazdu.

Dzisiejsza wycieczka była dla nas wyjątkowo miła, bo towarzyszyli nam nasi Przyjaciele – to był naprawdę przyjemnie spędzony czas. Pozdrawiamy, Aniu, Tomku, Mateuszu i Olku, i dziękujemy za wspólny dzień!

Chłopcom przejażdżka oczywiście bardzo się podobała.  Mimo że to atrakcja kierowana głownie do dzieci przedszkolnych i wczesnoszkolnych, nasz Tymo też był bardzo zadowolony – nieważne, ile się ma lat, człowiek zawsze lubi dostawać prezenty, prawda? No a jak można odbyć wycieczkę w towarzystwie dobrego kumpla z klasy, to już zupełnie da się żyć;) Sebuś (8 lat) jest chyba w najlepszym możliwim wieku na atrakcje turystyczne skierowane do dzieci. Grześ (3 lata) też bardzo cieszył się ciuchcią – jedyną niedogodnością w jego przypadku była pora – nasz najmłodszy turysta bardzo hołubi poobiednie drzemki, a dzisiaj nie miał ku temu okazji.

Wracając, zatrzymujemy się jeszcze na chwilę na rynku w Piasecznie. Warto zwrócić uwagę budynek ratusza – co zobaczymy na dachu? Nie, nie kurka, tylko muzłumański księżyc! To pamiątka po XVIII-wiecznej wizycie posła tureckiego sułtana – Piaseczno zadbało o miły akcent na powitanie dostojnego gościa. Piaseczanie tak bardzo przywiązali się to tej niecodziennej ozdoby ratusza, że umieścili go na dachu nowego ratusza, zbudowanego w pierwszej połowie XIX w. W klasycystycznym budynku obecnie mieści się Urząd Stanu Cywilnego. Będąc na rynku, warto też spojrzeć na późnogotycki kościół św. Anny. W Piasecznie jest też dawna mykwa, ale już jej dzisiaj nie szukaliśmy – Grzesiek był tak zmęczony, że po przejażdżce ciuchcią od razu zasnął w samochodzie:)

Rynek i ratusz w Piasecznie, a nad ratuszem – półksiężyc!

Późnogotycki kościół św. Anny

Podróż ciuchcią ze świętym Mikołajem? Oczywiście, że polecamy! Miła, rodzinna atrakcja. Mikołaja w saniach widział każdy. A takiego podróżującego kolejką wąskotorową?

Jadwisin – w poszukiwaniu pałacu Radziwiłłów

Jadwisin – spacer nad Narwią w poszukiwaniu pałacu Radziwiłłów

Jadwisin to niewielka rekreacyjna miejscowość położona nad brzegiem Jeziora Zegrzyńskiego. Kusi miłymi marinami i urokliwymi ścieżkami spacerowymi wzdłuż Narwi. Przez Jadwisin przechodzą szlaki turystyczne, urozmaicone tablicami dydaktycznymi, można tu znaleźć kilka sympatycznych piaszczystych miejsc do odpoczynku nad wodą. W okolicy znajdują się też dwa cenne rezerwaty przyrodnicze – Rezerwat Jadwisin i Rezerwat Wąwóz Szaniawskiego. Ten pierwszy jest, niestety, aktualnie (XI 2017) niedostępny dla zwiedzających, przez ten drugi można bez przeszkód wędrować – ścieżka wiedzie wąwozem erozyjnym wśród lasu grądowego. Kiedyś mieszkał tu i pracował dramaturg Jerzy Szaniawski. Miłośników architektury parkowo-pałacowej przyciąga do Jadwisina ponadstuletni  pałac Radziwiłłów – niestety, również do niego nie ma obecnie dostępu. Miejmy nadzieję, że zmieni się to w najbliższej przyszłości, a jeśli nie – zawsze można pozostać przy niewątpliwie też przyjemnych spacerach nad wodą.

Kto z mieszkańców Mazowsza chciałby choć na chwilę poczuć się jak na Mazurach, powinien przyjechać nad Zalew Zegrzyński, na przykład do Jadwisina. My zawitaliśmy tutaj w pewne niedzielne późnolistopadowe przedpołudnie. Szczerze mówiąc, największą ochotę mieliśmy na zwiedzenie zespołu pałacowo-parkowego Radziwiłłów. Niestety, teren okazał się niedostępny, co bardzo nas rozczarowało. Całkiem niezłym pocieszeniem okazała się jednak arcymiła przechadzka wzdłuż brzegów Jeziora Zegrzyńskiego – dobre miejsce na spacer dla wszystkich wodniaków odliczających dni do kolejnego wypadu na żagle. W ciepłe miesiące nad wodą musi być nad wyraz przyjemnie. My odwiedziliśmy to miejsce w mglisty listopadowy dzień, za to mogliśmy się cieszyć pięknymi okolicznościami przyrody niemal w zupełnej samotności 🙂

Parkujemy samochód tuż przed wjazdem na teren Yacht Klubu Polskiego. Sympatycznie zaaranżowany porcik jachtowy śpi i czeka na cieplejsze wiatry, dziś żywej duszy dookoła – na pewno to miejsce wygląda zupełnie inaczej w cieplejszych miesiącach. Nie dochodząc do zalewu, skręcamy w prawo za znakami żółtego szlaku, przy drogowskazie na rezerwaty Jadwisin i Wąwóz Szaniawskiego.

Skręcamy w prawo za drogowskazami prowadzącymi do rezerwatów przyrody.

Port Yacht Klubu Polskiego w Jadwisinie.

Tablica informuje o granicy Rezerwatu Jadwisin – szkoda, że tam nie zajrzymy.

Rezerwat Jadwisin i pałac Radziwiłłów są we wszystkich źródłach wymieniane jako główne atrakcje turystyczne miejscowości. Park otaczający rezydencję stanowi pozostałość dawnej puszczy serockiej i jest bardzo cenny przyrodniczo – został objęty ochroną rezerwatową.

Sam pałac został zbudowany pod koniec XIX w. dla rodziny Radziwiłłów. Projekt w stylu renesansu francuskiego wykonał francuski architekt. Budynek pałacu odznacza się lekkością, a mimo braku symetrii bryła sprawia bardzo regularne i lekkie wrażenie. Nie możemy się dziś jednak przekonać o tym na własne oczy – oglądamy tylko zdjęcia zamieszczone na tablicach informacyjnych i w Internecie.

O pięknie dawnego pałacu Radziwiłłów możemy dziś wnioskować tylko na podstawie tablic informacyjnych.

Ani nam przez myśl nie przeszło, że ani rezerwatu, ani pałacu zwykły turysta nie może nawet zobaczyć. Na aktualnej stronie http://www.jezioro.zegrzynskie.pl/pl/pr/Jadwisin czytamy: „Obecnie znajduje się tu [w pałacu w Jadwisinie] ośrodek szkoleniowo- wypoczynkowy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, otwarty jednak dla wszystkich zwiedzających”. Pełni nadziei ruszamy więc za znakami szlaku. Wejście na teren parku i rezerwatu wg mapy powinno znajdować się po ok. 200 m od skrętu. Tymczasem cały czas idziemy wzdłuż ogrodzenia. Po chwili orientujemy się, że dróg prowadzących do zespołu pałacowo-parkowego brak.

Przyczyną obecnego stanu rzeczy są zapewne zawirowania zw. ze sprawami własnościowymi. Po II wojnie światowej pałac został przejęty przez państwo, urządzono tu m.in. ośrodek wypoczynkowy Urzędu Rady Ministrów. Od 2007 o zwrot rodowej posiadłości zaczęła starać się rodzina Radziwiłłów. Po prawie 10 latach obiekt został przekazany Konstantemu Radziwiłłowi, obecnemu ministrowi zdrowia. Po niedługim czasie obiekt znów zmienił właściciela – chodzą słuchy, że prywatny inwestor zamierza urządzić tu ekskluzywny hotel

O ile zawirowania zw. z własnością obiektu można zrozumieć, nijak nie pojmujemy, dlaczego niedostępny dla turystów pozostaje cały obszar cennego przyrodniczo rezerwatu. Przecież to obszar chroniony na mocy przepisów państwowych, a nie prywatnych. Czy wielką szkodą dla właściciela byłoby udostępnienie alei przecinającej rezerwat i pozwalającej spojrzeć – choćby z odległości – na budynek pałacu, mający przecież rangę zabytku? Wrrrrr.

Niesmak pozostał, na szczęście nie złościmy się zbyt długo –  wiele przyjemności daje nam spacer sam w sobie – idziemy ścieżką biegnącą tuż nad wodą, nie do wiary, że gwarna aglomeracja warszawska jest tak blisko. Po kilkunastu minutach spaceru już jesteśmy pewni, że do pałacu tędy nie dojdziemy – robimy w tył zwrot i postanawiamy pocieszyć się samą przechadzką nad brzegiem Narwi. Szmer wody, od czasu do czasu ktoś łowi ryby, w oddali przemykają pojedyncze jachty i motorówki. Taki spacer to prawdziwy odpoczynek dla zmysłów.

Pozostaje nam cieszyć się samą przechadzką nad wodą.

Nazwa Jadwisin pochodzi od Jadwigi Radziwiłł (z Krasińskich)

Jesteśmy w strefie strefie Warszawskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu.

Kiedyś te tereny porastała stara Puszcza Serocka.

Przy szlaku można znaleźć tablice informacyjno-dydaktyczne.

Niektóre zostały pomyślane specjalnie o dzieciach.

Idealne miejsce do odpoczynku nad wodą.

W okolicy są też dobre punkty widokowe.

Jadwisin Asana

Ukojenie zmysłów przed powrotem do codziennego kołowrotku.

Na wysokiej skarpie rozsiadły się ośrodki wypoczynkowe. Jedne – jak ten przy Yacht Clubie – podupadające, inne – przejęte przez prywatnych inwestorów i zamienione w hotele. Po drodze mijamy kilka miejsc idealnych do wypoczynku nad wodą – piaszczyste plaże, wiaty turystyczne, pomosty. Warto tu przyjechać choćby dla samego spaceru brzegiem Narwi. Kto ma trochę więcej czasu, powinien dojść aż do Rezerwatu „Wąwóz Szaniawskiego”.

Na dziś czas mocno goni – musimy na 12:00 wrócić po naszych chłopaków, więc dodajemy Wąwóz Szaniawskiego do naszej listy miejsc do odwiedzenia w najbliższym czasie i wracamy do samochodu. W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze przy skraju kompleksu pałacowo-parkowego od północnej strony, jednak i od północy nie udaje nam się przejść. Choć prawdę mówiąc, nie myszkowaliśmy tutaj zbyt długo – od dłuższych wędrówek zniechęciło nas błoto po kostki na leśnej drodze i konieczność powrotu do chłopaków.

Próbujemy dostać się do parku od strony północnej. Niestety, Radziwiłła widzimy tylko ulicę.

Choć informacje o rezerwacie są, oznaczonych ścieżek pieszych brak.

Nasz dzisiejszy spacer.

Niedosyt pozostał – ale to dobrze, będzie nas ciągnęło, żeby zajrzeć w okolice Jadwisina w przyszłości.

Serock

Serock – średniowieczne grodzisko, gotycki kościół, czy spacer po plaży?

Na mapie Mazowsza to tylko niepozorne miasteczko położone przy połączeniu Bugu i Narwi, przyćmione przez pobliski Pułtusk. Jednak nawet poza sezonem (albo szczególnie poza sezonem – zależy, czego kto poszukuje) oferuje możliwość przyjemnego spaceru. W ciepłej porze roku można tu przyjemnie spędzić cały dzień. Z Warszawy można dopłynąć do Serocka statkiem przez Kanał Żerański lub w ok. 40 min przyjechać samochodem. Na miejscu przyjemna plaża, wodny plac zabaw dla dzieci, boiska do siatkówki plażowej, wypożyczalnia sprzętu wodnego. W Serocku znajdą też coś dla siebie miłośnicy architektury i ładnych krajobrazów.  

Samochód zostawiamy na pustawym rynku. Centrum Serocka jest bardzo zadbane. Centralnym punktem rynku jest sympatyczny ratusz – aż trudno uwierzyć, że został otwarty dopiero 20 lat temu! W Serocku są jednak dobrze widoczne też ślady dawnych dziejów. Do naszych czasów dotrwał na przykład średniowieczny układ ulic oraz stary bruk na rynku – kamienie brukowe pochodzą z XIX w.

Ratusz w Serocku otwarto dopiero 20 lat temu

Z rynku kierujemy się do kościoła pw. Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. To jeden z najcenniejszych i najstarszych zabytków sakralnych na Mazowszu. Świątynia została zbudowana na początku XVI w. jeszcze w stylu gotyckim – widać, jak bardzo Mazowsze pozostawało w tyle za modnymi trendami w architekturze. Warto obejść kościół dookoła, bo ze skarpy na jego tyłach bardzo ładnie widać połączenie dwóch rzek – łączące się Bug i Narew tworzą tu pokaźne rozlewisko.

Kościół pw. Zwiastowania Najświętszej Marii Panny.

…to jeden z najcenniejszych przykładów architektury sakralnej na Mazowszu

Świątynia została zbudowana w XVI w. w stylu późnogotyckim

Z tarasu na tyłach kościoła pięknie widać połączenie Bugu i Narwi.

Jak my lubimy takie kwiatki!

Izba Pamięci i Tradycji Rybackich mieści się w budynku XIX-wiecznej szkoły.

Spod kościoła idziemy w kierunku drugiej najbardziej znanej atrakcji turystycznej Serocka – średniowiecznego grodziska Barbarka. Od kościoła najlepiej się tędy dostać urokliwym głębokim wąwozem. Przechadzka musi być bardzo przyjemna w upalny dzień. Ściany wąwozu są wysokie, wzdłuż ścieżki płyną strumyczki wpadające potem do Narwi.

Spod kościoła do grodziska najłatwiej dostać się przez urokliwy wąwóz.

Zupełnie jak w górach!

Wzdłuż ścieżki płyną strumyczki wpadające potem do Narwi.

Rzut oka za siebie.

Samo grodzisko Barbarka nie prezentuje się może szczególnie spektakularnie, ale historię ma zacną. Gród w Serocku istniał już w XI wieku. Makieta leżąca u podnóża grodziska pozwala domyślać się, jak wyglądało to miejsce 10 stuleci temu. Położenie na wysokim tarasie Narwi tuż obok połączenia z Bugiem miało oczywiste walory obronne. Ze szczytu grodziska otwiera się rozległy widok na połączenie obu rzek.

Grodzisko Barbarka przed nami.

Barbarka. Gród w Serocku istniał już w XI w.

Makieta pozwala się domyślać, jaki kiedyś wyglądało to miejsce.

Pięknie stąd widać połączenie Bugu i Narwi.

Położenie grodziska miało oczywiste walory obronne.

Spod Barbarki idziemy prosto nad brzeg Narwi. Zapadający zmierzch sprawia, że przechadzka jest bardzo romantyczna – zdecydowanie polecamy to miejsce wszystkim zakochanym 🙂 🙂 🙂  W kilka minut dochodzimy na plażę miejską. Możemy się tylko domyślać, jak zatłoczone (ale i przyjemne) jest to miejsce w sezonie, bo przyjechać tu zdecydowanie jest po co. Na serockiej plaży znajdziemy to, co tylko do szczęścia nad wodą nam potrzebne – przyjemny piasek i leżaki nad brzegiem, zaplecze sanitarne, wodny plac zabaw dla dzieci, boisko do siatkówki i stoły do ping ponga, wypożyczalnie sprzętu wodnego.

Nad brzegiem Narwi urządzono romantyczną promenadę.

Narew. Serock. Listopad.

Spacerując nad brzegiem Narwi, zapominamy, że jesteśmy w mieście.

Molo przy plaży miejskiej.

W oddali majaczy most przez Narew.

O 16.00 już robi się ciemno – idealnie na dobrą kawę w sympatycznej kafejce.

Ukoronowaniem wizyty w Serocku jest przyjemna chwila w Cafe Filiżanka – Cukierni Pychotka tuż przy rynku. W środku bardzo sympatycznie, słodkości cieszą oko i podniebienie, na ścianie całkiem pokaźna kolekcja filiżanek. Warto kupić lokalny specjał – precel serocki. Z dwoma preclami spakowanymi do kieszeni opuszczamy Serock.

…i jest – sympatyczna Cafe Filiżanka przy rynku.

Ratusz wieczorową porą na pożegnanie Serocka.

Nasz spacer po Serocku.

Popołudniowy spacer był bardzo przyjemny. Po raz kolejny przekonujemy się, że warto zajechać również do miejsc spoza listy topowych atrakcji turystycznych. Szczególnie jeśli są tuż na wyciągnięcie ręki.