Dolomity, dzień 1 i 2. Podróż i Wiedeń.

19 sierpnia 2016, piątek

Ładnie i przyjemnie ciepło, do 26 st.

Warszawa-Kraczkowa

Poranek w domu o dziwo mija bezproblemowo, mimo konieczności wstania o 5:00 i (o zgrozo!) obudzenia chłopaków, przyzwyczajonych na wakacjach do późnego wstawania. Po lekkim śniadaniu, ogarnięciu Grzesia (o 7:00 przejmuje go Pani Małgosia, a potem niezastąpieni Babcia i Dziadek – dziękujemy!) i doszykowaniu bagaży ruszamy tuż po 7:00. Jeszcze nie wierzymy, że jedziemy we dwoje. Na razie głównie martwimy się tym, czy wszystko spakowaliśmy dla dzieci, czy o wszystkim powiedzieliśmy przed odjazdem, czy wszystko będzie dobrze. Najmniej martwimy się tym, czy mamy wszystko dla siebie:)

Sama podróż mija bez większych przygód. Ruch spory, ale płynny. Dojeżdżamy na drugie śniadanie do Ostrowca Świętokrzyskiego. Potem już prosto na pyszny jak zawsze babciny obiad.

Transfer do Wiednia na nocleg

Po odpoczynku i pożegnaniu chłopaków (kto pierwszy się rozklei?…) ruszamy w drogę. Doceniamy autostradową podróż przez Polskę i Czechy, jeszcze niedawno nie było przejazdu w tak komfortowych warunkach jednym ciągiem. Dopiero austriacki odcinek drogi obniża komfort jazdy. Musimy przejechać chyba ponad 100 km lokalnymi, zatłoczonymi jednopasmówkami, do tego w czasie zapadającego zmierzchu. Ogólnie jednak nie było najgorzej – bez korków większych problemów docieramy na miejsce. Zatrzymaliśmy się na dłużej tylko raz, jeszcze w Polsce, żeby zatankować i kupić winiety do Czech i Austrii (są do kupienia przy stacjach przed granicą).

Nasz czas: 7:20–12:30 oraz 14:20–21:50; razem ok. 950 km

Wiedeń, Penzion Liechtenstein, ul. Hörlgasse 9

Udaje nam się zaparkować przy ulicy, bezpośrednio obok wejścia do naszego lokum. Od 22:00 w centrum Wiednia zaczyna się okres darmowego parkowania trwający przez cały weekend. Cudownie się składa! W recepcji sprawna obsługa, dostajemy nawet mapkę Wiednia. Pokój malutki, z oknami na głośną ulicę i dawno remontowany, ale jest wszystko co potrzeba, więc OK. Pensjonat jest idealnie położony – zabytkowe centrum Wiednia mamy w zasięgu 10-minutowego spaceru. Zaraz po wrzuceniu do pokoju bagaży ruszamy na wieczorny spacer. Ogólnie meta do polecania właśnie ze względu na położenie i kameralny charakter. Płacimy 74 Euro.

Wiedeń by night

Do Wiednia przyjeżdżamy wykończeni. Mało snu i stresujące zostawianie dzieci robią swoje. W pierwszej chwili stwierdzamy, że jesteśmy za bardzo zmęczeni, żeby jeszcze gdziekolwiek wychodzić. Jednak bliskość podświetlonych wież Votivkirche działała na nas jak lep na muchy. Prawie do północy włóczymy się po wiedeńskich ulicach. Jaki fajny początek randki!

Najpierw podziwiamy wspomniany przed chwilą neogotycki Votivkirche, zbudowany jako podziękowanie za uratowanie cesarza Franciszka Józefa przed zamachem. Kościół pochodzi z drugiej połowy XIX w., a jego główną ozdobą są dwie 99-metrowe, ażurowe wieże, pięknie podświetlone wieczorem. Niestety, fasadę kościoła ozdabia też wielka, czerwona reklama… piwa!

Oświetlone neogotyckie wieże Votivkirche wyciągają nad na spacer.

Oświetlone neogotyckie wieże Votivkirche wyciągają nad na spacer.

Ze względu na późną porę spacer ograniczamy do okolic ratusza. To wyjątkowa część miasta, w całości zaprojektowana i zbudowana w drugiej połowie XIX w. Podziwiamy rozmach gmachów uniwersytetu, parlamentu i – przede wszystkim – samego ratusza. Niewiele mniejszy zachwyt budzą wplecione pomiędzy nie regularne kwartały secesyjnych kamienic. Jak pięknie to zaplanowano! Na mapie centrum Wienia można by uczyć się geometrii! Całe założenie urbanistyczne imponuje spójnością i „oddechem”, którego nieco brakuje w starym zabytkowym centrum miasta – rozplanowanie ulic w Wiedniu ma średniowieczny rodowód, stąd wąskie uliczki i ciasne zaułki. Powplatano w nie okazałe barokowe i secesyjne gmachy, budowane w okresie Habsburgów. Wielu budynków nie da się nawet ująć w całości na zdjęciu – brak odpowiedniej perspektywy!

Neogotycki budynek ratusza jest niezwykle okazały. Początkowo jesteśmy zawiedzeni brakiem podświetlenia, wkrótce jednak okazuje się, że właśnie trwa projekcja na wielkim ekranie umieszczonym przed fasadą budynku. Setki, może tysiące ludzi oglądają balet „Jezioro Łabędzie” Czajkowskiego.

Nad budynkiem ratusza góruje 98-metrowa wieża

Nad budynkiem ratusza góruje 98-metrowa wieża

Pod ratuszem wieczorem odbywają się pokazy festiwalu filmowego.

Pod ratuszem wieczorem odbywają się pokazy festiwalu filmowego.

Rzut oka pod arkady.

Rzut oka pod arkady.

Po nieudanej próbie znalezienia wejścia na dziedziniec ratusza i krótkim spacerze pod klasycystyczny budynek parlamentu dołączamy na chwilę do widzów akurat w chwili zakończenia projekcji i ponownego uruchomienia iluminacji fasady i prawie 100-metrowej wieży ratusza. Poszczególne sekcje świateł włączają się po kolei. Coś pięknego! Razem z ludzkim potokiem przechodzimy jeszcze przed Burgtheater, zbudowany w stylu włoskiego renesansu w tym samym okresie co wszystkie pozostałe reprezentacyjne gmachy w tej okolicy. Z takimi widokami przed oczami wracamy do naszego pokoiku i błyskawicznie zasypiamy, zmęczeni wrażeniami dzisiejszego dnia.

Burgtheater - wiedeński teatr.

Burgtheater – wiedeński teatr.

 

20 sierpnia 2016, sobota

28 stopni. Jak cudnie! Nareszcie możemy poczuć trochę lata!

Spacer po Wiedniu

Jak moglibyśmy wstać rano i po prostu pojechać dalej, bez choćby szybkiego zwiedzenia miasta? Przecież do końca życia smażylibyśmy się w turystycznym piekle! Wstajemy więc raniutko i po szybkim hand-made śniadaniu, wyposażeni w mapę, przewodnik i aparat ruszamy w poszukiwaniu Freuda i Mozarta!

Zaczynamy od odwiedzenia Hoher Markt – najstarszego placu miasta, po drodze znajdując budynek starego ratusza (Altes Rathaus). Najciekawszym elementem na placu jest ponadstuletni zegar Anker. Każdą godzinę reprezentuje na nim inna postać zasłużona dla historii Wiednia, od Marka Aureliusza po Józefa Haydna. Szkoda, że nie byliśmy tutaj w południe – wtedy można zobaczyć korowód wszystkich 12 postaci.

Po prawej budynek starego ratusza. Reprezentacyjne gmachy tłoczą się w ciasnych uliczkach.

Po prawej budynek starego ratusza. Reprezentacyjne gmachy tłoczą się w ciasnych uliczkach.

Zegar Anker. Godzinę 8.00 wskazuje Andreas von Liebenberc.

Zegar Anker. Godzinę 8.00 wskazuje Andreas von Liebenberc.

Wiedeńskie wąskie zaułki są pozostałością średniowiecznego rozplanowania miasta.

Wiedeńskie wąskie zaułki są pozostałością średniowiecznego rozplanowania miasta.

Potem kierujemy się w kierunku kościoła św. Ruprechta – najstarszej świątyni w Wiedniu (XI w.). Obrośnięty winoroślą kościół chowa nam się jednak za ścianami innych budynków. Dochodzimy do przepływającego przez Wiedeń Kanału Dunaju. Na położonym obok Placu Szwedzkim bezskutecznie próbujemy odnaleźć opisywane przez nasz przewodnik pozostałości dawnych murów miejskich z zachowanymi dawnymi zasadami ruchu drogowego i kołem do przywiązywania koni. Szkoda, brzmiało to tak dobrze…  Stąd kierujemy się na południe docieramy na plac Ignaza Seipla, uznawany za jeden z najładniejszych placów Wiednia . Wzrok przyciąga zwłaszcza ozdobna rokokowa fasada siedziby Austriackiej Akademii Nauk oraz znajdujący się naprzeciw kościół jezuitów (pocz. XVIII w.). Niedaleko placu jest też inna, nieco starsza świątynia – kościół dominikanów (kon. XVII w.). Kierujemy się teraz na południowy-zachód i odnajdujemy Figarohaus. To właśnie tutaj Mozart napisał „Wesele Figara” i wiele innych arcydzieł.

Walka na zdobienia - kościół jezuitów vs. Austriacka Akademia Nauk.

Walka na zdobienia – kościół jezuitów vs. Austriacka Akademia Nauk.

Miasto budzi się do życia - spotykamy nawet kominiarza!

Miasto budzi się do życia – spotykamy nawet kominiarza!

Stąd tylko krok do punktu kulminacyjnego naszego dzisiejszego spaceru – ponad ośmiusetletniej katedry św. Szczepana Męczennika. To jeden z najbardziej znanych symboli Wiednia. Zachwycamy się pięknymi romańskimi Wieżami Pogańskimi i Bramą Olbrzymów, z portalem pokrytym romańskimi rzeźbami. Nad katedrą dominuje 137–metrowa gotycka wieża (XV w.). We wnętrzu katedry człowiek czuje się taki malutki… Patrzymy na piękne sklepienie i czujemy się jak w animacji „Katedra” Tomasza Bagińskiego. Turyści zwiedzający świątynię mają możliwość wejścia na taras widokowy albo niższej Wieży Północnej, albo najwyższej gotyckiej Wieży Południowej. Wybieramy pierwsze rozwiązanie. Na szczyt wjeżdża się windą. Z góry otwiera się szeroki widok na całe miasto, ale też na detale architektoniczne katedry. Można dobrze przyjrzeć się m.in. kolorowym glazurowanym dachówkom zdobiącym dach. Z katedry wychodzimy tylko dlatego, że czas nas goni – do 11:00 musimy się wymeldować i opuścić pokój.

Katedra św. Szczepana - jedna z najpiękniejszych, jakie widzieliśmy.

Katedra św. Szczepana – jedna z najpiękniejszych, jakie widzieliśmy.

Można studiować każdy centymetr kwadratowy, a nudy nie będzie

Można studiować każdy centymetr kwadratowy, a nudy nie będzie

Wieże Pogańskie i Brama Oblrzymów to pozostałość po XIII-wiecznym dawnym kościele.

Wieże Pogańskie i Brama Oblrzymów to pozostałość po XIII-wiecznym dawnym kościele.

W Bramie Olbrzymów - bogate późnoromańskie zdobienia.

W Bramie Olbrzymów – bogate późnoromańskie zdobienia.

Wnętrze katedry aż przytłacza nas-maluczkich.

Wnętrze katedry aż przytłacza nas-maluczkich.

Widok z Wieży Północnej na Wieże Pogańskie.

Widok z Wieży Północnej na Wieże Pogańskie.

W głowie się kręci, gdy popatrzy się w dół.

W głowie się kręci, gdy popatrzy się w dół.

Widok na Wiedeń z Wieży Północnej.

Widok na Wiedeń z Wieży Północnej.

Glazurowane dachówki katedry przyciągają wzrok każdego.

Glazurowane dachówki katedry przyciągają wzrok każdego.

Po opuszczeniu katedry zaglądamy na ulicę Graben – jedną z najelegantszych ulic handlowych Wiednia, otwartą tylko dla ruchu pieszego. Na deptaku znajdują się dwie zabytkowe fontanny i kolumna Trójcy Świętej (kon. XVII w.). Idziemy dalej na południe i po chwili docieramy do zamku cesarskiego (Alte Burg). To ogromne, wieloczęściowe założenie pałacowe powstawało latami (XV-XX w.) i miało ilustrować świetność dynastii Habsburgów. Oglądamy najstarszą część pałacu i nowy pałac, powstały w przededniu II wojny światowej.

Wchodzimy do kompleksu zamku cesarskiego.

Wchodzimy do kompleksu zamku cesarskiego.

Dziedziniec wewnętrzny z pomnikiem Franciszka I.

Dziedziniec wewnętrzny z pomnikiem Franciszka I.

Wiedeński teatr w świetle dnia wygląda jeszcze okazalej.

Wiedeński teatr w świetle dnia wygląda jeszcze okazalej.

Rzut oka na Burgtheater od strony Volksgarten.

Rzut oka na Burgtheater od strony Volksgarten.

Zamykamy pętelkę, zaglądając w okolice naszego wczorajszego spaceru – oświetlone wieczorem budynki były bardzo urokliwe, teraz jednak można je znacznie lepiej obejrzeć. Ponownie przechodzimy obok budynków parlamentu, uniwersytetu wiedeńskiego, teatru i ratusza. Wszystkie te gmachy powstały w drugiej połowie XIX w. Rano tu dużo spokojniej niż wieczorem.

Ratusz oglądaliśmy już wieczorem, ale nie mogliśmy się powstrzymać, by przyjść tu raz jeszcze.

Ratusz oglądaliśmy już wieczorem, ale nie mogliśmy się powstrzymać, by przyjść tu raz jeszcze.

Niemal 100-metrowej wieży towarzyszą o 30 m niższe koleżanki.

Niemal 100-metrowej wieży towarzyszą o 30 m niższe koleżanki.

Ulicę Reichsratstrasse zamyka znajoma sylwetka Votivkirche.

Ulicę Reichsratstrasse zamyka znajoma sylwetka Votivkirche.

Dwie i pół godziny od naszego wyjścia i wracamy do pensjonatu. Uff, ale mieliśmy spacer. Jak te wszystkie wspomnienia poupychać w głowie?

Sprawnie wymeldowujemy się z pokoju i przenosimy bagaże do samochodu. Ostatnim elementem zwiedzania Wiednia jest podejście pod Freud Haus – dom, w którym żył i pracował Zygmunt Freud, w którym tworzył i rozwijał teorię psychoanalizy. Teorię można połączyć z konkretnym nazwiskiem, a jego – z konkretnym budynkiem, który stoi po dziś dzień. Niesamowite.

Ruszamy w dalszą drogę, wymieniając się swoimi uwagami na temat Wiednia. Na pewno można powiedzieć, że ma swój własny charakter. Gmachy, budowane w okresie Habsburgów i mające świadczyć o świetności tej dynastii, są utrzymane w spójnym stylu. Imponują rozmachem i kunsztem zdobień. W pierwszej dzielnicy ringu nadmiar zdobień aż przytłacza – aż prosiłoby się o więcej „oddechu” Jednocześnie zabytkowe centrum cały czas tętni życiem. Z biegiem dnia coraz więcej turystów, ludzie spieszą się do pracy, służby miejskie pracują pełną parą. Ciekawie było nam zobaczyć dziś rano budzące się do życia miasto.

W Wiedniu tak naprawdę zachwyciły nas dwie rzeczy. Po pierwsze: katedra. Patrząc na majestatyczną świątynię, aż ma się ochotę pochylić głowę. Architekturę katedry, harmonijnie łączącej elementy romańskie, gotyckie i barokowe, możnaby studiować godzinami. Po drugie: ratusz i jego okolice. Wyniosłe, bogato zdobione strzeliste wieże jasno pokazują, że nie patrzymy na byle jaki budynek i nie jesteśmy w byle jakim mieście.

Wiedeń-Sottoguda

Wiedeń był piękny, ale Dolomity czekają. Ruszamy dalej!

Za Wiedniem ruch spory, ale płynny. Przez pierwsze ok. 400 km jedziemy autostradami. Nudno nie jest, bo przecinamy pasma górskie, więc co chwila tunel, zakręty, tunel. Za oknem bardzo malowniczo. Za Villach żegnamy się z autostradami, Jedziemy w sznureczku samochodów, mijając różne miejscowości, więc kilometrów ubywa wyraźnie wolniej. Potem wjeżdżamy na obszar Wschodniego Tyrolu, więc drogi jeszcze bardziej kluczą.

Podczas podróży zatrzymujemy się trzy razy. Raz na przyautostradowym parkingu, raz na stacji benzynowej (tankowanie i szybki obiad w fast foodzie). Na chwilę dłużej wysiadamy w miejscowości Lienz – stolicy Tyrolu Wschodniego. Są tu zabytkowe kościoły, jednak najciekawszym zabytkiem jest zamek Bruck (XIII-XV w.) z zachowaną romańską wieżą. My jednak ograniczamy zwiedzanie do krótkiego spaceru i załatwienia podstawowych spraw:)

Spacer po Lienz - stolicy Tyrolu Wschodniego.

Spacer po Lienz – stolicy Tyrolu Wschodniego.

Przez miasto przepływa malownicza Isel.

Przez miasto przepływa malownicza Isel.

Zaraz za granicą Włoch witają nas Dolomity. I to witają nie byle jak! Widoki są takie, że człowiek ma wrażenie, że ogląda fototapetę, a nie naturalny krajobraz. Wrażeń nie psuje nawet padający deszcz i temperatura – brrr – poniżej 15 stopni. A drogi… O nich można by opowiadać godzinami. Na odcinku Cortina d’Ampezzo–Sottoguda  (trasa przez przełęcz Giau) mamy wrażenie, że jesteśmy na wesołym miasteczku dla samochodów. Takich zakrętów, z takim nachyleniem i w takim nagromadzeniu jeszcze chyba nie widzieliśmy.  Cieszymy się, kiedy wreszcie docieramy na miejsce. Leje jak z cebra.

Nasz czas: 11:00- 20:40, ok. 600 km

Nasza meta: Ciesa la Verda, Sottoguda 72.

Cudowny lokalny koniec świata. Zajmujemy część domu przemiłej włoskiej rodziny. Kiedyś mieszkali tu rodzice naszych gospodarzy. Bardzo miło, przestronie, czysto. Czy to nie lepsze niż hotel, w którym każdy pokój jest taki sam?

Dolomity, Włochy, 2016.08

Dolomity, Włochy, 2016.08

Dolomity. Każdy miłośnik gór, który je zobaczy, przepadnie. Białe, strzeliste turnie na tle soczystej zielonej trawy, fantastyczne formacje skalne, pocztówkowe krajobrazy. To góry inne niż wszystkie. Nie ma tu długich grani głównych i walnych dolin, w zamian mamy oddzielone głębokimi dolinami samodzielne gniazda górskie, a każde z nich inne – kapryśna Marmolada z czapą lodowca, podobna do warowni majestatyczna Sella, trzy kłócące się o urodę siostry Tofany, księżycowy płaskowyż Pale… Dolomity przecina gęsta sieć szlaków. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Oczywiście wizytówką tych gór są via ferraty – ubezpieczone szlaki wspinaczkowe, ale mamy też typowe szlaki wysokogórskie, idealne do trekkingów, i mnóstwo wygodnych ścieżek dla całej rodziny. Infrastruktura turystyczna jest świetnie rozwinięta – tak wielu schronisk nie widzieliśmy chyba w żadnych innych górach, co nie znaczy że w Dolomitach nie ma miejsc niedostępnych i dzikich. Jak każda kochanka Dolomity mają też wady – ogromne piarżyska i luźny materiał skalny zasypujący ścieżki zmuszają do rozważnego stawiania kroków – niezbędnym  wyposażeniem turysty górskiego powinien być kask i kijki. Ale czy kogoś bez wad dałoby się pokochać? Powiemy jedno: przez ponad tydzień wspinaliśmy się na ferratach i wędrowaliśmy po dolomitowych szlakach i wiemy jedno: na pewno wrócimy tu jeszcze nie raz. W planowaniu tras nieocenioną pomocą były dla nas poszczególne tomy przewodnika „Dolomity” Dariusza Tkaczyka, a także świetnie opracowane serwisy jarekkardasz.republika.pl oraz wdolomitach.pl. Rekonesans za nami, przed nami – mamy nadzieję – dokładne poznawanie tych gór, grupa po grupie.

Linki do relacji z poszczególnych wycieczek:

Dzień 1 i 2. Podróż i Wiedeń.

Niemal 100-metrowej wieży towarzyszą o 30 m niższe koleżanki.

Dzień 3. Wąwóz Serrai di Sottoguda – idealny na deszczowy dzień lub wycieczkę dla całej rodziny.

...po chwili zostaje za nami..

Dzień 4. Via ferrata Ivano Dibona w masywie Cristallo.

Nad panoramą góruje czerwona Croda Rossa.

Dzień 5. Wejście na Piz Boé granią Cresta Strenta.

28. ...i na Piz Boé, na który wchodziliśmy granią Cresta Strenta

Dzień 6. Od Tofany di Mezzo do Tofany di Dentro, ferrata Formenton.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 7. Wejście na Marmoladę ferratą Marmolada.

Wyciąg dojeżdża do Pian dei Fiacconi (2635 m n.p.m.).

Dzień 8. Szczyt Roda di Vaél w masywie Catinaccio.

Przed nami Roda di Vaél, idziemy na przełęcz Vaiolon.

Dzień 9. Ferraty Sentiero Nico Gusella i del Velo w masywie Pale di San Martino.

Sass Maor i Cima della Madonna w scenerii zachodzącego słońca.

Dzień 10. Dookoła masywu Sassolungo – piękna, widokowa trasa bez trudności technicznych.

Powoli oddalamy się od turni Sassolungo.

Dzień 11. Podróż powrotna i czeski Ołomuniec.

Górny Rynek

 

Lipiec 2023 – powrót w Dolomity:)

W 2023 roku ponownie odwiedzamy Dolomity. Jakże tu bowiem nie wracać? Relację z wyjazdu z lipca 2023 r. znajdziecie tutaj

Dania, dzień 15. Kolding i Ogród Geograficzny.

12 sierpnia 2016, piątek

Deszczowo, ale nareszcie cieplej, 19 stopni

Kolding

Na dzień pożegnalny zaplanowaliśmy wycieczkę wymagającą krótkiego dojazdu – położone niedaleko od nas Kolding, główny ośrodek miejski tej części Jutlandii.

Spragnieni odpoczynku (taaaak, coś już jakby zmęczeni jesteśmy tymi rodzinnymi wakacjami:)), zaczynamy nietypowo – nie od zwiedzenia starówki, ale od spaceru po położonym na obrzeżach miasta Ogrodzie Geograficznym (Geografisk Have). To niezwykle przyjemne miejsce, wprost wymarzone na rodzinną wycieczkę. Pod nazwą „Ogród Geograficzny” kryje się rozległy ogród botaniczny. Na sporym obszarze rośnie tu ponad 2000 gatunków roślin z różnych części świata. Park jest podzielony na sektory tematyczne. Mamy Chiny, Japonię, Europę, różne części kontynentu amerykańskiego. Dodatkowo wielką ozdobą parku jest największe w Europie północnej rozarium. Wyprawa do Ogrodu Geograficznego to sama przyjemność. Dzieci mogą bezpiecznie biegać po malowniczych, krętych alejkach. Grzesiowi można pozwolić na więcej swobody, nareszcie może sam wybierać ścieżki – wystarczy, żeby kątem oka mieć go na oku. Roślinność jest naprawdę bardzo interesująca, nawet dla botanicznych laików – imponujący zagajnik bambusowy zwróci chyba uwagę każdego. A jak fajnie można się w nim chować! Alejki same zachęcają do spaceru. Miłe ławeczki i altanki zapraszają do pikniku i odpoczynku. Na terenie ogrodu są też pomysłowe place zabaw – oprócz takiego „tradycyjnego” jest też wielka piaskownica z koparkami, do których się wsiada i samemu obsługuje, oraz plac zabaw „dżungla”, gdzie atrakcje dla dzieci wykonane zostały niemal wyłącznie z lin i drewna.

Wchodzimy do Ogrodu Geograficznego w Kolding

Wchodzimy do Ogrodu Geograficznego w Kolding

Miłorząb za nami, idziemy dalej

Miłorząb za nami, idziemy dalej

Ta gęstwina to zagajnik bambusowy

Ta gęstwina to zagajnik bambusowy

Wśród bambusów można się świetnie chować

Wśród bambusów można się świetnie chować

Tak wielkich rododendronów jeszcze nie widzieliśmy

Tak wielkich rododendronów jeszcze nie widzieliśmy

W części azjatyckiej spotykamy nawet skały i jaskinie

W części azjatyckiej spotykamy nawet skały i jaskinie

W jaskiniach urządzono specjalnie przystosowane ścieżki

W jaskiniach urządzono specjalnie przystosowane ścieżki

Chłopców zadziwił tulipanowiec

Chłopców zadziwił tulipanowiec

W rozarium

W rozarium

Grześ nie ogląda się na nikogo i po prostu biegnie przed siebie...

Grześ nie ogląda się na nikogo i po prostu biegnie przed siebie…

Przebiegł już taaak daleko.

Przebiegł już taaak daleko.

Czasami wraca. Ale nie zawsze.

Czasami wraca. Ale nie zawsze.

Zakątek hortensji

Zakątek hortensji

Plac zabaw 'dżungla' zapewnia świetną zabawę

Plac zabaw 'dżungla’ zapewnia świetną zabawę

Można pochodzić dookoła

Można pochodzić dookoła

... spróbować przejść ścieżką przez liany.

… spróbować przejść ścieżką przez liany.

... i odpocząć się w hamaku. Jeśli ktos da radę się tam dostać:)

… i odpocząć się w hamaku. Jeśli ktos da radę się tam dostać:)

Próbujemy przeczekać deszcz. Ale miejscówka nam się trafiła!

Próbujemy przeczekać deszcz. Ale miejscówka nam się trafiła!

Osobną atrakcją Ogrodu Geograficznego jest Kolding Miniby, czyli park miniatur przedstawiający starą zabudową Kolding. Spacerując jego uliczkami, można poczuć się jak Guliwer w krainie liliputów. Celem inicjatorów Miniby było odtworzenie w skali 1:10 wyglądu Kolding z lat 1860-1870. Prace nad budową miniatur nadal trwają i mają zakończyć się w ok. 2026 r. Cały spacer po Ogrodzie Geograficznym w Kolding był niezwykle sympatyczny. Właściwie jedyne, co nam przeszkadzało, to mżawka dokuczająca w drugiej części wycieczki – na chwilę udało nam się schować przed nią w sympatycznej przeszklonej altanie na środku ogrodu różanego. W tej sytuacji było to idealne miejsce na drugie śniadanie. W parku, jak w atrakcjach turystycznych Danii, można w wielu miejscach swobodnie zjeść przyniesione ze sobą jedzenie.

Kolding Miniby

Kolding Miniby

 Miniatury w skali 1 do 10 odtwarzają wygląd Kolding z lat 1860-1870.

Miniatury w skali 1 do 10 odtwarzają wygląd Kolding z lat 1860-1870.

Po spacerze Grześ zasypia w samochodzie, a my podjeżdżamy do centrum miasta. Tym razem M. zostaje na parkingu z naszym najmłodszym śpiącym turystą, a chłopcy robią sobie godzinny spacer po sercu Kolding. Oglądają (niestety tylko z zewnątrz) potężny Koldinghus (początki XIII w., potem przebudowywany) – średniowieczny zamek górujący nad resztą miasta, XIII-wieczny kościół św. Mikołaja, ratusz; znajdują kilka pięknych starych szachulcowych budynków. Cały czas lekko pada, więc nie przedłużamy wycieczki i ruszamy potem prosto do samochodu.

A to już prawdziwe Kolding. XIII-wieczny kościół św. Mikołaja

A to już prawdziwe Kolding. XIII-wieczny kościół św. Mikołaja

Ratusz w Kolding

Ratusz w Kolding

Na starówce można spotkać stare kolorowe domki

Na starówce można spotkać stare kolorowe domki

Zrekonstruowany Koldinghus - dawna siedziba królów Danii

Zrekonstruowany Koldinghus – dawna siedziba królów Danii

Po południu kolejny obiad w domu i pożegnalny spacer po Hejlsminde. Gdyby ktoś tak mógł się za nas wieczorem poogarniać i spakować…

Dania, dzień 14. Zabytkowe Ribe i podróż morskim dnem do serca morza wattów – wyspa Mandø.

11 sierpnia 2016, czwartek

16 stopni i pochmurno

Ribe

Stareńkie Ribe to jedno z najlepiej zachowanych zabytkowych miast Danii. Słynie głównie z majestatycznej romańskiej katedry, uznawanej za jeden z najciekawszych kościołów Danii, i zabytkowej szachulcowej zabudowy. W letnie wieczory ubrany w dawny strój latarnik zapala na ulicach prawdziwe dawne latarnie. Jak my lubimy takie klimaty…

Nasza dzisiejsza wycieczka do Ribe jest przesympatyczna. Starsi chłopcy (strategicznie wyposażeni w lizaki na początku spaceru – nasz stary sprawdzony patent:)) ogłosili chyba między sobą zawieszenie broni, a Grześ jest dzisiaj wyjątkowo łaskawy. Chętnie spaceruje razem z nami, zadowolony pcha swój wózek, nie krzyczy i nawet nie ucieka w inną stronę niż my. Wyjątkowo wyglądamy dziś wszyscy sielankowo i nikt za nami ze zgrozą się nie ogląda:) W dodatku jesteśmy pozytywnie zaskoczeni ilością turystów – w Ribe nie ma tłumów, dzięki czemu spacer jest dużo przyjemniejszy. Możemy przystawać, oglądać stare, powykrzywiane szachulcowe domy, kolorowe drzwi, bibeloty w okienkach bez ryzyka stratowania przez innych. W dodatku zabytkowe centrum Ribe nie jest zbyt duże – to spacer odpowiedni nawet dla rodzin z młodszymi dziećmi.

Samochód zostawiamy na sporym bezpłatnym parkingu przy Danhostelu i ruszamy przed siebie, przechodząc przez urokliwą rzekę Ribe Å. Kilkaset metrów spaceru i jesteśmy w sercu starówki. Po drodze znajdujemy piękną zabytkową oberżę Weis Stue, pamiętającą początki XVII w. Oglądamy też ceglany budynek starego ratusza (pocz. XVI w.), przypominający trochę swoją sylwetką budowle sakralne, siedzibę dawnych biskupów Ribe i Tårnborg – ceglany zameczek z XVI w., ładnie wkomponowany pomiędzy szachulcowe domy. Spacer wąskimi ulicami Ribe jest wyjątkowo miły. M. zachwyca się kolorowymi drzwiami domów, chłopcy – wysokimi kolorowymi różami rosnącymi przy ulicy.

Urokliwa Ribe Å.

Urokliwa Ribe Å.

Oberża Weis Stue stoi tu od 400 lat.

Oberża Weis Stue stoi tu od 400 lat.

Stylowy szyld zaprasza, by wejść do środka

Stylowy szyld zaprasza, by wejść do środka

 Ribe zachowało tradycyjną szachulcową zabudowę

Ribe zachowało tradycyjną szachulcową zabudowę

Budynek starego ratusza, na nim gniazdo bocianów, jak na Miasto Bocianie przystało

Budynek starego ratusza, na nim gniazdo bocianów, jak na Miasto Bocianie przystało

Odpoczynek w takim miejscu to prawdziwa przyjemność

Odpoczynek w takim miejscu to prawdziwa przyjemność

Grzesiek o dziwo idzie grzecznie obok wózka

Grzesiek o dziwo idzie grzecznie obok wózka

M. zachwycała się kolorowymi drzwiami

M. zachwycała się kolorowymi drzwiami

Co dom, inne kolory

Co dom, inne kolory

Chłopcom podobały się natomiast róże rosnące przy ulicy

Chłopcom podobały się natomiast róże rosnące przy ulicy

Trudno nam schować aparat

Trudno nam schować aparat

Najważniejszym zabytkiem Ribe jest jednak potężna romańska katedra, najstarszy kościół w Danii (XII w.). Dokładniej ogląda ją M. ze starszymi chłopcami; R. wraca do samochodu w celu nakarmienia, przewinięcia i przydrzemania Grzesia. Najpierw obchodzimy świątynię dookoła. Chłopcy zwracają uwagę, że jest położona dużo bardziej w dole niż inne budynki na rynku – poziom gruntu był kiedyś 1,5 m niżej. Znajdujemy cenny romański portal, ozdobiony kamiennymi rzeźbami, a potem kierujemy się do środka – chcemy zobaczyć wnętrze, ale przede wszystkim spojrzeć na Ribe ze szczytu kamiennej wieży. Już samo wejście na wieżę to atrakcja nie lada. Po drodze mija się dwa potężne katedralne dzwony, mechanizm zegara z kołami zębatymi i – uwaga uwaga – wielką pozytywkę wygrywającą melodie z kościelnej wieży. Wszystkie mechanizmy można obserwować podczas pracy. Widok z góry oczywiście jest bardzo ciekawy. Po zejściu z wieży oglądamy jeszcze wnętrze świątyni. Zwracamy uwagę na freski z XVI-XVII w., zabytkowe stalle i piękną XV-wieczną chrzcielnicę. Wydawałoby się, że zwiedzanie kościołów nie należy do ulubionych zajęć dzieci. A wyobraźcie sobie, że chłopcy zapytani, co najbardziej podobało im się z dzisiejszej wycieczki, powiedzieli, że wejście na wieżę katedry.

Katedra w Ribe to najstarszy kościół w Danii

Katedra w Ribe to najstarszy kościół w Danii

Romańska świątynia powstała w XII w.

Romańska świątynia powstała w XII w.

Św. Ansgar, założyciel pierwszego kościoła w Ribe

Św. Ansgar, założyciel pierwszego kościoła w Ribe

Słynny romański portal ze sceną zdjęcia z krzyża

Słynny romański portal ze sceną zdjęcia z krzyża

Chrustus królujący wśród aniołów. Obie płaskorzeźby z ... XII w.

Chrustus królujący wśród aniołów. Obie płaskorzeźby z … XII w.

Niesamowite różnice w kolorach kolumn

Niesamowite różnice w kolorach kolumn

Wchodzimy na wieżę katedry w Ribe

Wchodzimy na wieżę katedry w Ribe

Po drodze oglądamy zabytkowy mechanizm zegara

Po drodze oglądamy zabytkowy mechanizm zegara

Ale najbardziej urzekła nas pozytywka, czy raczej wielka pozytywa

Ale najbardziej urzekła nas pozytywka, czy raczej wielka pozytywa

Z góry pięknie widać kościół św. Katarzyny z XIII w.

Z góry pięknie widać kościół św. Katarzyny z XIII w.

W oddali widać też wyspę Mandø - tam zaraz będziemy jechali

W oddali widać też wyspę Mandø – tam zaraz będziemy jechali

Wnętrze katedry w Ribe

Wnętrze katedry w Ribe

500-letnie stalle, w tle chrzcielnica z XV w.

500-letnie stalle, w tle chrzcielnica z XV w.

Zachowały się nieliczne średniowieczne freski

Zachowały się nieliczne średniowieczne freski

Opuszczamy Ribe i ruszamy w kierunku wyspy Mandø. To niewielka wysepka, położona nieco na północ od opisywanej już przez nas wyspy Rømø. Od swojej koleżanki różni się tym, że jest dużo mniejsza, zamieszkana zaledwie przez garstkę mieszkańców, oraz brak jej połączenia z Półwyspem Jutlandzkim groblą. Na wyspę można dostać się jedynie podczas odpływu morza. Wiedzie tam wtedy nieutwardzona kamienisto-błotnista droga, która po przypływie chowa się pod wodą. Uwaga, przed wycieczką trzeba dobrze sprawdzić godziny przypływów i odpływów na dany dzień (np. na http://www.dmi.dk), bo inaczej może spotkać nas niemiła niespodzianka – przymusowe uwięzienie na Mandø albo powrót łodzią lub śmigłowcem:). Przejażdżka na Mandø oznacza niemiłosierne ubłocenie samochodu (my, mądrzy, właśnie wczoraj skorzystaliśmy z myjni…), ale ponad 10-kilometrowa przejażdżka przez – było nie było – dno morskie to przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Trzeba jechać ostrożnie, kamienie na drodze nie są związane z podłożem. Wspaniałe doświadczenie przyrody i zdrowa dawka adrenaliny. Ci, którzy nie chcą wybierać się tam własnym samochodem, mogą dostać się na wyspę na specjalnych przyczepach ciągniętych przez traktory. Bilet można wykupić w Centrum Morza Wattów (Vadenhavnscentret) Dookoła przestrzeń i ptaki. Widzieliśmy nawet dziś ostrygojada. Oj, ciągnęło nas jeszcze raz na morze wattów, ciągnęło. To jedno z takich magicznych miejsc w Danii…

Tak wygląda droga prowadząca na Mandø

Tak wygląda droga prowadząca na Mandø

Do morza radzimy nie wjeżdżać:)

Do morza radzimy nie wjeżdżać:)

Teraz wody nie ma, ale sytuacja zmieni się diametralnie za 6 godzin

Teraz wody nie ma, ale sytuacja zmieni się diametralnie za 6 godzin

W drodze na Mandø

W drodze na Mandø

Watty to raj dla ptaków

Watty to raj dla ptaków

W rejonie Mandø wypasane są wielkie stada owiec

W rejonie Mandø wypasane są wielkie stada owiec

Te panie właśnie uciekły nam sprzed samochodu

Te panie właśnie uciekły nam sprzed samochodu

Wiatrak na Mandø pracował aż do wybuchu II wojny światowej

Wiatrak na Mandø pracował aż do wybuchu II wojny światowej

Nadal jest w pełni sprawny

Nadal jest w pełni sprawny

Ścieżka wijąca się przez wydmy

Ścieżka wijąca się przez wydmy

...doprowadza nad brzeg morza

…doprowadza nad brzeg morza

Wał chroniący Mandø przed znaczniejszymi przypływami

Wał chroniący Mandø przed znaczniejszymi przypływami

Na wyspę można przeprawić się przyczepą ciągniętą przez traktor

Na wyspę można przeprawić się przyczepą ciągniętą przez traktor

W tle morza wattów - katedra w Ribe. Na wyższej wieży dziś byliśmy.

W tle morza wattów – katedra w Ribe. Na wyższej wieży dziś byliśmy.

Pożegnanie z morzem wattów.

Pożegnanie z morzem wattów.

Lepiej nie przekraczać bez wiedzy o poziomie morza

Lepiej nie przekraczać bez wiedzy o poziomie morza

Na Mandø nie zabawiamy długo – szczyt odpływu już dawno za nami. Podjeżdżamy więc tylko pod zabytkowy XIX-wieczny wiatrak i wyskakujemy na szybki spacerek wydmami, z których odsłaniają się szerokie widoki na morze wattowe. Warto było tu przyjechać. Niesamowite miejsce. Człowiek ma tu dużo mniej do powiedzenia niż księżyc, słońce i słona woda…

Po południu pichcimy obiad w domu (Małgosiu, dziękujemy za pyszną wałówę na wynos!), z czego bardzo cieszą się nasze portfele (ceny w duńskich restauracjach są naprawdę bardzo wysokie). Wieczorem chłopaki wybierają się jeszcze na spacer na plażę w Hejlsminde. Spacer piękny, szkoda tylko, że pogoda nie pozwala na pochlapanie się w morzu.

Wieczór na plaży w Hejlsminde

Wieczór na plaży w Hejlsminde

Dania, dzień 13. Najwyższe wzniesienia Danii i Pojezierze Silkeborskie, Jelling – kolebka duńskiej państwowości.

10 sierpnia 2016, środa

Zimno, 16 stopni (czy to naprawdę sierpień?), ale przynajmniej specjalnie nie pada:)

Najwyższe wzniesienia Danii – Pojezierze Silkeborskie

Uwaga, uwaga, dziś ekspedycja górska – zaliczamy kolejny szczyt do Korony Europy! Ekwipunek gotowy, przygotowanie kondycyjne jest, ruszamy!

Ruszamy, ale na co? Pałeczka najwyższego punktu kraju przez lata przechodziła z miejsca na miejsce. Przez lata za najwyższe wzniesienie uchodził Himmelbjerget, potem Yding Skovhøj, następnie Ejer Bavnehøj, a od 2004 r. oficjalnie za najwyższy punkt kraju uchodzi Møllehøj. Górzysko to okazałe, ma całe … 170,86 m n.p.m., a gdyby ktoś nie wiedział, czego szukać, łatwo byłoby je przeoczyć. To na które wchodzimy? Najlepiej na wszystkie!

Zaczynamy od Ejer Bavnehøj. To miejsce ważne dla świadomości narodowej Duńczyków, pamiętające wiele narodowych manifestacji. Na szczyt… wjeżdża się samochodem. Na szczycie wzgórza znajduje się wieża widokowa, oferująca również możliwość wjazdu windą:) Z górskiego zmęczenia na razie więc nici. Pod Ejer Bavnehøj karmimy w samochodzie Grześka, sami zjadamy drugie śniadanie, pakujemy człowieka do nosidła i ruszamy za znakami czerwonego szlaku. Nie spodziewajcie się długiej wycieczki. Po 5 minutach stajemy na kolejnym „szczycie” – wzniesieniu Møllehøj. To obecnie oficjalnie uznawany najwyższy punkt Danii. Nazwa pochodzi od młyna stojącego na szczycie jeszcze na początku XX w. No, dwa szczyty zaliczone, dobrze nam idzie, pora na kolejny. Kilka minut jazdy samochodem na północ i mamy kolejne wzniesienie – Yding Skovhøj. Wierzchołek jest zalesiony, ale ładne widoki rozciągają się na granicy lasu, przy szosie. Ostatni punkt „górskiej” części dnia to Himmelbjerget – „Niebiańskie Wzgórze”. Wzniesienie leży w sercu malowniczego Pojezierza Silkeborskiego. Mimo że jest znacznie niższe od swoich kolegów, oferuje chyba najpiękniejsze widoki. Dopiero tu widać, że wzgórze to naprawdę wzgórze, w dodatku panoramy wzbogacone są w piękne silkeborskie jeziora. Na szczycie wznosi się zabytkowa wieża widokowa, umożliwiająca szeroki widok na okolicę. Widok przypomina nam nieco nasz Suwalski Park Krajobrazowy. Na dole dzieciaki mogą wyszaleć się na sympatycznym placu zabaw. Bardzo przyjemne miejsce. Tym razem uroki Himmelbjerget podziwiają R. i starsi chłopcy – M. zostaje w samochodzie ze śpiącym Grzesiem.

Wieża widokowa na szczycie Ejer Bavnehøj

Wieża widokowa na szczycie Ejer Bavnehøj

Na szczyt wchodzi nawet Grześ!

Na szczyt wchodzi nawet Grześ!

Widok na Pojezierze Silkeborskie

Widok na Pojezierze Silkeborskie

...i zalesiony szczyt Yding Skovhøj.

…i zalesiony szczyt Yding Skovhøj.

Grześ dał się złapać na zdjęciu

Grześ dał się złapać na zdjęciu

... i nie dał się złapać czarownicy

… i nie dał się złapać czarownicy

...bo bracia zabrali jej miotłę!

…bo bracia zabrali jej miotłę!

Jesteśmy na dachu Danii - Møllehøj!

Jesteśmy na dachu Danii – Møllehøj!

Sto lat temu stał tu wiatrak, stąd nazwa, a został tylko kamień młyński

Sto lat temu stał tu wiatrak, stąd nazwa, a został tylko kamień młyński

Wracając na Ejer Bavnehøj...

Wracając na Ejer Bavnehøj…

...zbieramy kwiatki

…zbieramy kwiatki

...dla mamy

…dla mamy

... i dla Grzesia!

… i dla Grzesia!

Widok spod szczytu Yding Skovhøj

Widok spod szczytu Yding Skovhøj

Piękna wieża widokowa na Himmelbjerget

Piękna wieża widokowa na Himmelbjerget

Widoki z tej wieży nie jest może tak rozległy jak z Ejer Bavnehøj.

Widoki z tej wieży nie jest może tak rozległy jak z Ejer Bavnehøj.

... ale za to bez porównania ładniejsze

… ale za to bez porównania ładniejsze

Przypomina nam się Suwalski Park Krajobrazowy

Przypomina nam się Suwalski Park Krajobrazowy

Plac zabaw w konwencji Himmelbjerget

Plac zabaw w konwencji Himmelbjerget

Cztery szczyty zdobyte, pora kończyć górską część naszej dzisiejszej wycieczki. Opuszczamy malownicze Pojezierze Silkeborskie i przenosimy się do Jelling. To miejsce niezwykłe, szczególnie ważne dla Duńczyków (jak dla nas Ostrów Lednicki czy Kiernów dla Litwinów), a jednocześnie skrywające jeden z najcenniejszych zabytków z okresu wikingów. To właśnie stąd pochodziła dynastia, która zjednoczyła pod swoim panowaniem Jutlandię i okoliczne wyspy (jej potomkinią jest panująca obecnie królowa Mąłgorzata II !). Władający w Jelling Gorm Stary był ostatnim pogańskim władcą – jego syn Harald Sinozęby przyjął chrzest w czasie podobnym do Polski (X w). Obecnie w Jelling można oglądać dwa kurhany z X w., XII-wieczny kościół i prawdziwą perełkę – dwa tysiącletnie kamienie pokryte pismem runicznym (wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO) – to właśnie na nich po raz pierwszy pojawia się nazwa „Dania”.

Jelling - kolebka duńskiej państwowości

Jelling – kolebka duńskiej państwowości

Tutejszy gród otaczała prawie półtorakilometrowa palisada - dziś tylko symboliczna.

Tutejszy gród otaczała prawie półtorakilometrowa palisada – dziś tylko symboliczna.

Tutaj każdy może się poczuć jak król

Tutaj każdy może się poczuć jak król

Kurhan i kościół w Jelling

Kurhan i kościół w Jelling

Wchodzimy na kurhan - przypomina nam się litewski Kiernów.

Wchodzimy na kurhan – przypomina nam się litewski Kiernów.

Wnętrze kościoła w Jelling - w prezbiterium freski z XII w.

Wnętrze kościoła w Jelling – w prezbiterium freski z XII w.

Kamienie z Jelling - wpisane na listę UNESCO

Kamienie z Jelling – wpisane na listę UNESCO

Większy kamień to najstarszy piśmienny dokument zjednoczenia państwa i przyjęcia chrześcijaństwa.

Większy kamień to najstarszy piśmienny dokument zjednoczenia państwa i przyjęcia chrześcijaństwa.

Mniejszy kamień z runicznym napisem upamiętniającym Thyrę, żonę Gorma.

Mniejszy kamień z runicznym napisem upamiętniającym Thyrę, żonę Gorma.

Spacer po zabytkach Jelling jest miły również dla dzieci – atrakcyjne jest dla nich już samo wejście po schodkach na kurhany. Prawdziwym hitem okazuje się jednak położone nieopodal muzeum. Najpierw starszych chłopców wołami trzeba tam zaciągać, a potem za nic nie chcą wyjść. Placówka jest w pełni interaktywna i urządzona z wielkim smakiem. Można poczuć się jak prawdziwy wojownik wikingów, posłuchać dawnych legend, powalczyć w ogniu. Jednak prawdziwym hitem okazuje się leżący wiking z nożami, siekierami i strzałami wbitymi w różne części ciała. Jak za którąś się pociągnie, wyświetla się krwawa plama i informacja, ile czasu upływało między zadaniem danej rany a śmiercią wojownika. Chłopcy – o zgrozo – są zachwyceni. Na dachu muzeum urządzono taras widokowy. Można obejrzeć wszystkie zabytki z góry, a także popatrzeć przez magiczną lornetkę. Widać przez nią Jelling, ale nie takie, jak jest teraz, tylko takie, jak wyglądało tysiąc lat temu. Jelling naszym zdaniem powinno być absolutnie żelaznym punktem programu podczas pobytu w Danii.

Nowoczesne muzeum w Jelling - zupełnie darmowe!

Nowoczesne muzeum w Jelling – zupełnie darmowe!

Multimedialne prezentacje pochłaniają chłopców

Multimedialne prezentacje pochłaniają chłopców

Wnętrza są bardzo nowoczesne, a ekspozycja w pełni interaktywna.

Wnętrza są bardzo nowoczesne, a ekspozycja w pełni interaktywna.

Chłopców całkowicie pochłonęło odkrywanie jak długo umiera się po zadaniu różnych rodzajów ran...

Chłopców całkowicie pochłonęło odkrywanie jak długo umiera się po zadaniu różnych rodzajów ran…

Z tarasu muzeum dzięki specjalnej lunecie można zobaczyć jak wyglądały dawno temu.

Z tarasu muzeum dzięki specjalnej lunecie można zobaczyć jak wyglądały dawno temu.

Pożegnalne spojrzenie na kurhan i kościół w Jelling

Pożegnalne spojrzenie na kurhan i kościół w Jelling

Po zwiedzeniu Jelling jedziemy do Kolding. Mieszka tu Michał z Lisbeth i małą Leą, u których spędzamy bardzo miłe popołudnie (dziękujemy i pozdrawiamy serdecznie!).

Wieczorem pilnie nadrabiamy zaległości w zapiskach i zdjęciach. Oj, chyba jutro musimy sobie zrobić wreszcie luźniejszy dzień.

Dania, dzień 12. Okolice fiordu Ringkøbing: wydma Blaabjerg, latarnia Lyngwig, niesamowite rzeźby z piasku w Søndervig.

9 sierpnia 2016, wtorek

Pogoda jak zwykle:), tylko zimnica – w porywach 16 stopni.

Okolice fiordu Ringkøbing

Dziś urządzamy sobie wycieczkę na zachodnie wybrzeże – nieregularne, porośnięte roślinnością wydmy ciągnące się aż po horyzont to nasz ulubiony element duńskich krajobrazów. Tym razem odwiedzamy okolice fiordu Ringkøbing, słynące z pięknych piaszczystych plaż nad Morzem Północnym. Fiord jest oddzielony od morza tylko wąskim przesmykiem lądu o długości 35 km. Z jednej strony woda, z drugiej strony woda. Już sama jazda samochodem i wyglądanie za okno to przyjemność.

W drodze do celu zatrzymujemy się na chwilę przy wysokiej wydmie Blaabjerg, położonej na południe od Ringkøbing. Jest porośnięta lasem i ma całe 64 m wysokości, ale ze szczytu rozlega się rozległy widok na okolicę. Największy plus postoju jest jednak taki, że resetujemy dzieciaki. 15-minutowe wyjście na przelecenie się po schodkach na górę i na dół wydmy zapewnia nam spokojną kolejną porcję w samochodzie. Długie dojazdy wszystkim dają się we znaki – zazwyczaj po godzinie i starszaki, i Grzesiek zaczynają dostawać głupawki. Całe szczęście, że wszystkie nasze pociechy są miłośnikami muzyki – to bardzo pomaga pokonywać kilometry. Ostatnio na fali jest świetna najnowsza płyta Końca Świata – „God Shave the Queen”. Podskakuje nawet Grzesiek.

Na szczycie wydmy Blabjerg. 64 m n.p.m.

Na szczycie wydmy Blabjerg. 64 m n.p.m.

Widoki trochę przesłania las

Widoki trochę przesłania las

Ale po zbliżeniu można się dopatrzyć naszego ulubionego typu wybrzeża w Danii

Ale po zbliżeniu można się dopatrzyć naszego ulubionego typu wybrzeża w Danii

Nasz kolejny cel to latarnia w Nørre Lyngwig, położona niedaleko miejscowości Hvide Sande (Biały Piasek) – najpopularniejszego kurortu na tym odcinku wybrzeża. Latarnia jest usytuowana na szczycie killkunastometrowej wydmy, a i sama ma niczego sobie wysokość (38 m). Kilka minut wspinaczki po wąskich krętych schodach (bardzo niewygodne rozmijanie się z turystami idącymi w przeciwnym kierunku – w sezonie nie warto ciągnąć na górę najmłodszych dzieci), przeciśnięcie się przez niziutkie drzwi prowadzące na taras widokowy, przyzwyczajenie się do porywów wiatru i … wow! Widok z latarni to po prostu bajka. Nieregularne wzniesienia wydm, na których roślinność nieustannie walczy z piaskiem odzyskującym swoje terytorium, miedzy wydmami zagubione urocze domki, z jednej strony Morze Północne, z drugiej fiord. Aaaach… Szkoda, że na górę weszła tylko M. ze starszakami – R. dostał misję nakarmienia Grześka w samochodzie. Oczywiście widoki zostaną na zdjęciach, ale to nie to samo.

Latarnia Lyngwig

Latarnia Lyngwig

...czyli Lyngwig Fyr

…czyli Lyngwig Fyr

Piękna nawet wewnątrz

Piękna nawet wewnątrz

Panorama ze szczytu urzeka. To nasze ukochane widoki z Danii.

Panorama ze szczytu urzeka. To nasze ukochane widoki z Danii.

Chciałoby się zamieszkać w takim domku...

Chciałoby się zamieszkać w takim domku…

Te dróżki aż się proszą, żeby nimi przejść.

Te dróżki aż się proszą, żeby nimi przejść.

Czas schodzić

Czas schodzić

Na parkingu pod latarnią spotykamy się z Krzysiem i Małgosią, którzy specjalnie dla nas zorganizowali sobie wolny dzień w pracy – jak to miło spotkać rodzinę gdzieś daleko od domu! Gorące pozdrowienia i podziękowania za przemiły wspólny dzień!

Spod latarni, prowadzeni przez „tubylców” Krzysia i Małgosię, przenosimy się na północny kraniec fiordu, do niewielkiej miejscowości Søndervig. Największą atrakcją Søndervig jest odbywający się corocznie festiwal rzeźby w piasku. Jadąc tutaj, spodziewaliśmy się pojedynczych rzeźb wyeksponowanych na plaży, tymczasem rzeczywistość przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Sercem piaskowej ekspozycji jest wysoka na 7 m i ciągnąca się przez … 200 m półkolista piaskowa ściana, na której wyrzeźbiono piaskowe kompozycje. Co roku zmienia się temat przewodni. W tym roku inspiracją jest Afryka. Efekt końcowy urzeka, zarówno z punktu widzenia artystyczno-estetycznego, jak technicznego. Rozmach całości jest zadziwiający. Poszczególne rzeźby stworzyli artyści z różnych krajów. Zadbano o odtworzenie najdrobniejszych detali – zaznaczone są nawet cienie przedstawionych postaci, różne elementy krajobrazu są wykonane z piasku o różnych odcieniach. Poza piaskową ścianą umieszczono również wolnostojące rzeźby. Całość pochłonęła 12 tysięcy ton piasku. To zadziwiające, że te kompozycje są w stanie przetrwać kilka miesięcy na wolnym powietrzu, a składają się tylko z piasku i wody. Piasek do rzeźbienia jest oczywiście wcześniej odpowiednio przygotowywany, utrwalany wodą, umieszczany w drewnianych konstrukcjach, ustawianych jedna na drugiej. Dziwimy się, że żaden z naszych przewodników po Danii (mamy trzy różne) nie wspomniał o piaskowych rzeźbach w Søndervig – to atrakcja pierwsza klasa, i to dla całej turystów w każdym wieku! Dotarliśmy tu tylko dzięki Krzysiowi i Małgosi – naszej mieszkającej w Danii rodzinie. Na miejscu można też samemu spróbować swoich sił w tworzeniu piaskowych rzeźb – jest do tego celu wyznaczony specjalny teren. Frajda dla dzieci i dorosłych.

Międzynarodowy festiwal rzeźby z piasku w Søndervig

Międzynarodowy festiwal rzeźby z piasku w Søndervig

W tym roku festiwal został zorganizowany po raz 14.

W tym roku festiwal został zorganizowany po raz 14.

Główna część ma 200 m długości i 7 m wysokości!

Główna część ma 200 m długości i 7 m wysokości!

Sępia uczta widziana z góry

Sępia uczta widziana z góry

W zasadzce czyhają na nas lwy

W zasadzce czyhają na nas lwy

Można tu obcować z prawdziwą sztuką

Można tu obcować z prawdziwą sztuką

Na placu jest też kilka mniejszych kompozycji

Na placu jest też kilka mniejszych kompozycji

Motonosorożec

Motonosorożec

Z serii 'tu byłem'. Nie mogliśmy się powstrzymać

Z serii 'tu byłem’. Nie mogliśmy się powstrzymać

Sceny na głównej bryle zmieniają się jak w kalejdoskopie

Sceny na głównej bryle zmieniają się jak w kalejdoskopie

A Grzesia to i tak wcale nie interesuje!

A Grzesia to i tak wcale nie interesuje!

Na koniec można samemu spróbować swoich sił w rzeźbie w piasku

Na koniec można samemu spróbować swoich sił w rzeźbie w piasku

Grzesiek na gwałt potrzebuje drzemki i marudzi, więc nie zabawiamy w Søndervig tyle, ile byśmy chcieli i po obejrzeniu zdjęć wskakujemy do samochodu. Młody od razu zasypia, a my jedziemy do Herning. U Małgosi i Krzysia spędzamy bardzo miłe popołudnie. I objadamy się za wszystkie czasy:) Dziękujemy!

Wieczorem wpada Michał (szczególnie gorące pozdrowienia od M.:*) Do północy wspominamy przy piwie dawne czasy.

Dania, dzień 11. Legoland – inaczej być nie może!

8 sierpnia 2016, poniedziałek

Typowa duńska pogoda, słońce i przelotne deszcze, do 18 st., po południu 14 st…

Legoland w Billund

Być z dziećmi w Danii i nie pojechać do Legolandu? Toż to byłoby rodzicielskie kamikaze! Zaciskamy zęby i jedziemy, usilnie walcząc z chęcią zostawienia Grzesia na ten dzień samego w domu.

Wstajemy ok. 6:30 i wyjeżdżamy parę minut po 9:00. Mimo że na miejscu jesteśmy tylko kilkanaście minut od otwarcia, musimy odstać ok. pół godziny w kolejce po bilety. Warto było jednak skorzystać z zakupu online, ale do końca nie byliśmy pewni ani dnia wizyty, ani wyjazdu do Danii w ogóle. Cóż, mówi się trudno i grzecznie stoi w kolejce. Na szczęście wszystko idzie sprawnie i już parę minut po 11:00 możemy oddawać się pierwszym atrakcjom.

Przez cały dzień mamy zajęcia w podgrupach. Jedno z nas na zmianę biega za Grześkiem (co w zatłoczonym Legolandzie jest naprawdę dość uciążliwe…), drugie – zalicza atrakcje dla starszych chłopców. Tak trudno jest pogodzić potrzeby dzieci w różnym wieku… W parku rozrywki jest to szczególnie widoczne.

Poprzednikami znanych na całym świecie klocków są drewniane zabawki, tworzone przez bezrobotnego stolarza z Billund w latach 30. XX w. Swojej fabryce nadał nazwę Lego od słów Leg godt, czyli baw się dobrze.

Legoland w Billund został otwarty w 1968 r. Jest stale rozbudowywany. W tym roku powstała część Lego Ninjago, w ubiegłym Polar Land z przesympatycznymi pingwinami w „zatoce”, w której można podglądać ich szaleństwa, także pod wodą. Do zbudowania klockowych budowli wykorzystano – bagatela – kilkadziesiąt milionów klocków lego. Sercem parku jest najstarszy Miniland, gdzie odtworzono wiele duńskich budowli i znanych miejsc świata. Wiele elementów się porusza, samemu można wprawiać w ruch niektóre elementy konstrukcji. To obecnie trochę niedoceniana część parku – większość odwiedzających jak magnes przyciągają kolejki i karuzele (do których trzeba czekać środnio pół godziny za każdym razem…), ale warto chociaż na chwilę przejść się jego uliczkami. Maleńkie domki, miniaturowe prawdziwe drzewa, poruszające się pojazdy zafascynują każdego. To tu bije prawdziwe serce Legolandu!

Wchodzimy do Legolandu

Wchodzimy do Legolandu

Miniland to najstarsza część Legolandu

Miniland to najstarsza część Legolandu

Kopenhaski Nyhavn zbudowany z lego

Kopenhaski Nyhavn zbudowany z lego

Wieloma elementami można samemu sterować

Wieloma elementami można samemu sterować

Przenosimy się do Amsterdamu

Przenosimy się do Amsterdamu

Oglądamy platformę wiertniczą na Morzu Północnym

Oglądamy platformę wiertniczą na Morzu Północnym

A to Skagen, przez które przejeżdżaliśmy w zeszłym tygodniu

A to Skagen, przez które przejeżdżaliśmy w zeszłym tygodniu

W Minilandzie odwzorowano najsłynniejsze budynki z różnych stron świata

W Minilandzie odwzorowano najsłynniejsze budynki z różnych stron świata

Nawet Grzesiowi się podobało

Nawet Grzesiowi się podobało

Na ulicach rosną miniaturowe drzewka

Na ulicach rosną miniaturowe drzewka

Ludziki lego toczą swoje życie

Ludziki lego toczą swoje życie

Cały dzień upłynął nam pod znakiem kolejnych atrakcji. Tymka najbardziej ciągnęło na kolejki górskie, Sebek koniecznie chciał zobaczyć najnowsze atrakcje z Lego Ninjago, podobały mu się też takie normalne karuzele. Uciążliwe były kolejki do każdej większej atrakcji, często przekraczające pół godziny. Ale w sumie w siedem godzin przejechaliśmy się większością kolejek i karuzel.

Atrakcje Legolandu - Kraina Piratów

Atrakcje Legolandu – Kraina Piratów

To jeden z nowszych działów

To jeden z nowszych działów

Przed obiadem starszaki szaleją na kolejkach. Nasza ulubiona - Polar X-plorer

Przed obiadem starszaki szaleją na kolejkach. Nasza ulubiona – Polar X-plorer

A Grześ… jego najchętniej zostawilibyśmy w domu:) Jedno z nas było stale uwiązane do opieki nad nim. Zajmował się głównie uciekaniem w tłum. Zupełnie nie dawał sobie pokazać czegokolwiek, tylko stale miał swój własny plan działania, który całkowicie odbiegał od naszego – ratunku! Najgorzej znosił czekanie w kolejce do konkretnej atrakcji. Zwykle nie był w stanie doczekać się na swoją kolej. W sumie „zaliczył” chyba cztery różne karuzele – i jeżeli już udało się doczekać do rozpoczęcia jazdy, to był naprawdę zachwycony. Po obiedzie uciął sobie drzemkę w samochodzie na parkingu.

W tym czasie Grześ bawi się w Duplolandzie

W tym czasie Grześ bawi się w Duplolandzie

Plac zabaw nawiązuje do klocków Duplo

Plac zabaw nawiązuje do klocków Duplo

Jak się naciśnie guziczek, zwierzątka się odzywają

Jak się naciśnie guziczek, zwierzątka się odzywają

Z samymi starszymi dziećmi mielibyśmy dzisiaj prawdziwą frajdę. Są w bardzo dobrym wieku, bo Sebuś „na styk” załapywał się już na wszystkie atrakcje (dla tych najbardziej ekstremalnych granicą jest zwykle 120 cm wzrostu), a Tymo interesował się także tymi dla nieco młodszych dzieci.

Sebuś, niestety, został pożarty

Sebuś, niestety, został pożarty

 Idziemy do Świata Ninjago. To najnowsza atrakcja Legolandu, z 2016 r.

Idziemy do Świata Ninjago. To najnowsza atrakcja Legolandu, z 2016 r.

Chyba dotarliśmy do Egiptu

Chyba dotarliśmy do Egiptu

... i spotkaliśmy archeologów

… i spotkaliśmy archeologów

Zatoka pingwinów. Szyba umożliwia obserwację nad wodą i pod wodą

Zatoka pingwinów. Szyba umożliwia obserwację nad wodą i pod wodą

Dla chętnych przejażdżka po sawannie. Zwierzęta oczywiście z lego

Dla chętnych przejażdżka po sawannie. Zwierzęta oczywiście z lego

W Nawiedzonym Domu straszą legoduchy

W Nawiedzonym Domu straszą legoduchy

Starsi chłopcy spisali się na medal

Starsi chłopcy spisali się na medal

A Grzesia trzeba było zamknąć w biurze szeryfa.

A Grzesia trzeba było zamknąć w biurze szeryfa.

Nasza wyprawa wraz z dojazdem trwała ponad 10 godzin, wyszliśmy dopiero po 18:00, po zakończeniu działania wszystkich ruchomych urządzeń (uwaga, godziny otwarcia i pracy kolejek zmieniają się w zależności od sezonu).

Wróciliśmy do domu zmęczeni, ale pełni wrażeń – niezależnie od tego, czy ktoś lubi czy nie takie atrakcje, Legoland warto zobaczyć – to jeden z największych na świecie parków rozrywki, imponuje rozmachem i – wbrew pozorom – wszechstronnością. Najbardziej uciążliwe są tłumy w sezonie turystycznym. Dzieci łatwo stracić z oczu, do wszystkich atrakcji trzeba czekać. My zaczęliśmy spotkanie z Legolandem od wizyty w kolejkach położonych na końcu parku – to był naprawdę dobry pomysł, bo większość zwiedzających „zaliczała” atrakcje w takiej kolejności, a jakiej je napotykała. Poszliśmy też na obiad stosunkowo wcześnie, ok. 12:30 – potem trudno było znaleźć miejsce w lokalach gastronomicznych.

Starsi chłopcy wrócili zachwyceni. Mogliby chyba całe wakacje spędzić na karuzelach w Legolandzie. My też chętnie spędziliśmy tam jeden dzień, ale jutro z wielką radością przeniesiemy się w spokojniejsze okolice:)

Dania, dzień 10. Wyspa Rømø i park narodowy Morze Wattów (Morze Wattowe)

7 sierpnia 2016, niedziela

Aż do wieczora pada i wieje. O matko…

Pogoda w zeszłym tygodniu wydawała nam się taka sobie, ale zmieniliśmy opinię na jej temat, gdy zobaczyliśmy prognozy na nadchodzący tydzień. Nie dość, że zimno, to jeszcze deszczowo. Brrr. Ale nie po to przecież przyjechaliśmy do Danii, żeby siedzieć w domu. Odważnie więc pakujemy się do samochodu i mimo deszczu wyruszamy na wycieczkę.

Zawsze najbardziej fascynują nas atrakcje przyrodnicze, więc tydzień na południu Jutlandii inaugurujemy wycieczką do parku narodowego Morze Wattów (Vedehavet). Ochroną zostały tu objęte obszary występowania wattów, czyli – inaczej mówiąc – osuchów – obszarów suchego lądu odsłaniających się podczas odpływów (fazy przypływów i odpływów zmieniają się co ok. 6 godzin, aktualne dane można sprawdzić m.in. na stronie http://www.dmi.dk). Nie licząc walorów krajobrazowych, teren jest niezwykle interesujący dla miłośników ptaków. Odsłaniające się dno morskie to idealna stołówka dla ok. 12 milionów skrzydlatych gości. Morze Wattów stanowi jeden z najcenniejszych rezerwatów ornitologicznych Europy. Znaczenie tego terenu podkreśla wpisanie obszaru Morza Wattów na listę UNESCO – najpierw znalazła się tam część niemiecko-holenderska, od 2014 r. również duńska.

Naszym dzisiejszym celem jest wyspa Rømø (choć za serce duńskiego Morza Wattów uznawana jest oddana przyrodzie wyspa Mandø). Ze stałym lądem łączy ją kilkukilometrowa grobla, po której poprowadzono drogę. Od momentu wjechania na nią widoki stają się bajkowe. Najpierw stada owiec, potem osuchy odsłaniane przez wycofujące się morze, ze starczącymi rzędami drewnianych palisad i setkami stołujących się ptaków. Nawet padający deszcz nie psuje wrażeń wizualnych.

Kierujemy się na lokalny koniec świata – do portu Havenby. Tu kończy się wyspa i kończy się droga. Ruch jest jednak znaczny – wielu przyjezdnych właśnie w Havenby kieruje się na prom. Gdy wysiadamy z samochodu, pada i wieje. Robimy więc tylko krótki spacer do portu i na przyplażową promenadę. M. z Tymusiem schodzą nad wodę. Wodorosty odsłonięte przez wycofujące się morze wyglądają jak wielkie pokłady sałaty. Niesamowite.

Droga na wyspę Rømø prowadzi groblą wśród wattów

Droga na wyspę Rømø prowadzi groblą wśród wattów

Watty podczas odpływu oglądamy już z samochodu

Watty podczas odpływu oglądamy już z samochodu

Port w Havenby

Port w Havenby

Glonowa sałatka pozostawiona dla nas przez odpływ

Glonowa sałatka pozostawiona dla nas przez odpływ

Palisady chronią przed sztormem i pomagają gromadzić żyzne osady..

Palisady chronią przed sztormem i pomagają gromadzić żyzne osady..

W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy XVIII-wiecznym luterańskim Rømø Kirke, po czym kierujemy się na jedną z największych atrakcji wyspy – plaży uznawanej za największą w Europie! Rzeczywiście, jest co podziwiać. W okolicy kurortu Lakolk plaża ma ponad 700 metrów szerokości! Po prostu wjeżdża się na nią normalnie samochodem i parkuje, gdzie chce. Trzeba tylko pamiętać o godzinach przypływów – w Internecie pełno zdjęć samochodów otoczonych wodą, których właściciele zapomnieli na czas wrócić do auta. Na plaży spędzamy niewiele czasu. Z podziwem patrzymy na kąpiących się nielicznych śmiałków i dziesiątki ludzi uprawiających kitesurfing. Silny wiatr niesie ze sobą drobinki deszczu i piasku – pogoda jest ohydna. Najmniej przejmuje się nią chyba Grześ – z zapamiętaniem biega po plaży i wydaje się bardzo zadowolony.

Wjeżdżamy na plażę w Lakolk

Wjeżdżamy na plażę w Lakolk

 Jesteśmy już na plaży, a do morza jeszcze kilkaset metrów

Jesteśmy już na plaży, a do morza jeszcze kilkaset metrów

Budka ratowników na plaży w Lakolk

Budka ratowników na plaży w Lakolk

 Czas wracać, za 700-metrową plażą widać pas wydm

Czas wracać, za 700-metrową plażą widać pas wydm

 Jeszcze raz zatrzymujemy się na grobli, żeby spojrzeć na watty

Jeszcze raz zatrzymujemy się na grobli, żeby spojrzeć na watty

...i widzimy, jak setki ptaków uwiajają się na dnie morza

…i widzimy, jak setki ptaków uwiajają się na dnie morza

Gorąco polecamy wszystkim miłośnikom przyrody i oryginalnych krajobrazów odwiedzenie Morza Wattów! Aż dziw bierze, że przewodniki poświęcają mu tak niewiele (lub wcale) miejsca. Dzieci też będą zadowolone z wycieczki. Jeśli pogoda będzie odpowiednia i pozwoli się im brodzić na bosaka po błotnistych płyciznach, wypatrując skarbów poodsłanianych przez morze, szczęście zapewne będzie stuprocentowe. Tego aspektu nam dzisiaj bardzo brakowało, ale cóż – nie można mieć wszystkiego.

Do samochodu wracamy mokrzy i zmarznięci, więc rezygnujemy z planów podjechania na Mandø i kierujemy się prostu do domku. Grześ w samochodzie od razu zasypia. Po południu dla wyrównania budżetu pichcimy obiad w domu (oryginalne danie, którego podstawą są kluchy, parówki i keczup smakuje wszystkim:)), a potem R. ze starszymi chłopcami jadą do Kolding na ostatnie – mamy nadzieję – zakupy spożywcze na tym wyjeździe.

Dania, dzień 9. Århus, w tym magiczne Den Gamle By – skansen Stare Miasto

6 sierpnia 2016, sobota

Pomimo kiepskich prognoz jest całkiem ładnie, 20 st., przelotne opady tylko w Århus

Dzień przeprowadzki jest ciężki. Rano wstajemy o 6:00 a i tak udaje nam się wyjechać dopiero tuż przed 10:00. Trzeba zjeść śniadanie, dopakować resztę rzeczy itp. A przy tym wszystkim starszaki podniecone zbliżającym się Legolandem, a Grześ standardowo niezależny i dynamiczny. Uroki rodzinnego życia… Dzisiejszy przejazd nie jest długi. To tylko 3 godziny jazdy. A w środku drogi mamy Århus – drugie co do wielkości miasto Danii, więc musimy to wykorzystać!

Århus – Den Gamle By i spacer do katedry

Początkowe kłopoty ze znalezieniem wolnego miejsca parkingowego kończą się happy endem – udaje nam się zaparkować na niewielkim osiedlowym (bezpłatnym!) parkingu przy ul. Carl Blochs Gade.

Wizytę w Århus zaczynamy od Den Gamle By – prawdziwej perełki, miejsca, które absolutnie trzeba odwiedzić w Danii. Den Gamle By to skansen duńskiej architektury miejskiej. W to miejsce przez dziesięciolecia przenoszono stare budynki z różnych miast kraju. Całość odtwarza piękne duńskie miasteczko, położone nad rzeką, stanowiąc obecnie niezależną dzielnicę Århus. Bilety wstępu nie są może najtańsze, ale na to akurat zdecydowanie warto wydać pieniądze.

Po zachodniej stronie skansenu odtworzono klimat XVIII i XIX wieku, w środkowej części rok 1927, a we wschodniej lata 70. Detale takie jak wyposażenie sklepów, stare samochody w garażach czy przedmioty widoczne w oknach pozwalają naprawdę odczuć atmosferę dawnych czasów. Czuje to nawet nasz Tymo, któremu dzisiejszy spacer bardzo się podoba. Sam kilkakrotnie to powtarza, a zwykle nie jest zbyt wylewny w takich kwestiach:) Den Gamle By to nie zwykła starówka, to prawdziwa podróż w czasie. Idziemy tętniącymi życiem ulicami, obok nas przejeżdżają bryczki, spacerują ludzie w dawnych strojach, nawet kasa w sklepie z pamiątkami działa „na korbkę”! W cukierni kupujemy bardzo smaczne ciastka, zaglądamy do wnętrza kilku budynków (niektóre pochodzą z XVI w.). Można by tu spędzić ładnych parę godzin, niestety, podróżując z dwulatkiem, na takie luksusy nie możemy sobie pozwolić.

Den Gamle By - skansen Stare Miasto w Aarhus

Den Gamle By – skansen Stare Miasto w Aarhus

Po ulicach jeżdżą powozy

Po ulicach jeżdżą powozy

Zabytkowe domy poprzenoszono tu z różnych miejsc w Danii

Zabytkowe domy poprzenoszono tu z różnych miejsc w Danii

Zadbano tu o każdy szczegół

Zadbano tu o każdy szczegół

Można się przeprawić promem na drugą stronę

Można się przeprawić promem na drugą stronę

W Aarhus można przeżyć podróż w czasie

W Aarhus można przeżyć podróż w czasie

Den Gamle By to chyba najprzyjemniejszy zakątek Aarhus

Den Gamle By to chyba najprzyjemniejszy zakątek Aarhus

Wszyscy pracownicy poprzebierani są w dawne stroje

Wszyscy pracownicy poprzebierani są w dawne stroje

Plac zabaw też jest stylowy

Plac zabaw też jest stylowy

Grześ dziś nie jest zbyt cierpliwy w nosidełku, a na nóżkach kieruje się w zupełnie innym niż zaplanowany przez nas kierunku i nie oglądając się na nas, pędzi biegiem przed siebie. Nie straszny mu tłum i obce miejsca. Mimo to (a może właśnie dlatego) staramy się w miarę sprawnie przejść większość ulic, na koniec zostawiając wizytę na klimatycznym placu zabaw. Tymo i Seba korzystają z wielkiej huśtawki w kształcie łodzi i próbują swoich sił w chodzeniu na szczudłach. Niestety, Grzesia nie satysfakcjonuje karuzela (pan z obsługi za długo uruchamiał mechanizm, można się zdenerwować, prawda?…) i włącza swoją syrenę, zmuszając nas do opuszczenia cudownego skansenu. Nasz rogaty aniołek robi się senny, więc pakujemy go do nosidła i kierujemy się w stronę centrum miasta.

Chłopcy dzisiaj koniecznie chcą zjeść pizzę, jednak początkowo na naszej trasie (idziemy ulicą Vestergade) nie ma w ogóle restauracji. Im bliżej centrum, tym jednak więcej lokali dookoła. Najwięcej spotykamy knajpek oferujących różne odmiany burgerów, w których lubują się Duńczycy. Do tego chcemy znaleźć jakieś żarcie na wynos, żeby dało się zjeść, idąc ze śpiącym Grzesiem (o matko, ile to trzeba się nagimnastykować, podróżując z małymi dziećmi:)). W końcu udaje nam się znaleźć coś odpowiedniego – zatrzymujemy się w „Ali Babie”, kebabo-pizzerii, niezbyt może wyględnej z zewnątrz (nie ma nawet stolików i miejsc siedzących), ale chyba popularnej wśród miejscowych. Zamawiamy tu gigantyczną pizzę „family”, którą dostajemy zapakowaną na wynos w… czterech kartonach. We czworo zjadamy nieco ponad połowę, a resztę kończymy na kolację i jeszcze mamy trochę na jutro! Było smacznie i niedrogo.

Podczas oczekiwania na pizzę M. z chłopcami siedzą na schodkach knajpy i obserwują strumień przechodniów (to wbrew pozorom b. miła i pouczająca rozrywka:)), a R. z Grzesiem w nosidle (może Młody przyśnie…) obchodzi okolicę, fotografując (niestety tylko z zewnątrz, bo w środku odbywa się ślub) ogromną katedrę (XIII w. przebudowana w XV w.) i pokryty freskami budynek Teatru Miejskiego. Wcześniej obejrzeliśmy też kościół NMP (Vor Frue Kirke, pełnił funkcję pierwszej katedry) – również z XIII-XV w., z odkrytą niedawno kryptą kościoła romańskiego z 1060 r. W naszym składzie nie możemy oczywiście spokojnie pozwiedzać. Ale syrenę włączyłby niewyspany Grzesiek, gdybyśmy nagle zaczęli zatrzymywać się, by studiować detale architektoniczne… Chodząc po mieście możemy jednak poczuć prawdziwie wielkomiejską atmosferę. Mijamy kolejne „rynki”: Kloster Torv, Lille Torv i wreszcie trójkątny Store Torv przed katedrą.

W drodze powrotnej planowaliśmy jeszcze wspiąć się na wieżę XX-wiecznego ratusza, żeby obejrzeć szeroką panoramę miasta, ale zmęczony Grzesiek i coraz gęstszy deszcz (do niewielkich opadów już się przyzwyczailiśmy, tym razem jednak pada trochę mocniej i dłużej niż zwykle…) zmuszają nas do porzucenia pierwotnych planów i powrotu prosto do samochodu. Wracamy przez Aboulevarden, po drodze spoglądając na Mølle Parken oraz niezwykle ciekawy budynek Muzeum Sztuki ARoS z tęczową ogromną przeszkloną promenadą na dachu.

Kościół Marii Panny (Vor Frue Kirke) - najstarsza świątynia w Aarhus (XI w., przeb.)

Kościół Marii Panny (Vor Frue Kirke) – najstarsza świątynia w Aarhus (XI w., przeb.)

Na pocz. XIII w. funkcję katedry przejęła Aarhus Domkirke

Na pocz. XIII w. funkcję katedry przejęła Aarhus Domkirke

Aarhus Teater mam już ponad 100 lat.

Aarhus Teater mam już ponad 100 lat.

Słynny budynek Muzeum Sztuki ARoS. Oj, przeszłoby się po tej tęczy na górze...

Słynny budynek Muzeum Sztuki ARoS. Oj, przeszłoby się po tej tęczy na górze…

Przy samochodzie chłopcy jeszcze chwilę szaleją w przyjaznym miejskim otoczeniu, na hamakach i ściankach wspinaczkowych w pobliżu parkingu. Karmimy Grzesia, znowu korzystając z patentu z podgrzewaniem słoiczka w gorącej herbacie z termosu. Potem z lekkim niedosytem, ale bardzo zadowoleni że udało się zobaczyć choć tyle, ile zobaczyliśmy, kończymy odwiedziny w Århus. Miasto w miły sposób pozostanie w naszej pamięci. Rzeczywiście zasługuje na to, by w 2017 roku przejąć od Wrocławia pałeczkę Europejskiej Stolicy Kultury!

Århus – Hejlsminde

Dalsza droga mija bezproblemowo i po niespełna półtorej godziny odbieramy z oddziału firmy Novasol klucze do naszego domku w Hejlsminde. Nasza druga meta jest chyba lepsza niż pierwsza. Domek równie funkcjonalny, ale o wiele jaśniejszy wewnątrz. Teren też przyjemny – chłopcy korzystają z niego przez dwie godziny (nareszcie mamy słoneczne popołudnie!), a my przez cały wieczór próbujemy się ogarnąć. Jak zwykle zapiski i selekcję zdjęć kończymy po północy.

Hejlsminde wita

Hejlsminde wita

Wieczorem chłopcy wypróbowują pamiątkę z Den Gamle By

Wieczorem chłopcy wypróbowują pamiątkę z Den Gamle By

Pisanie prawdziwym atramentem i stalówką!

Pisanie prawdziwym atramentem i stalówką!

Dania, dzień 8. Fyrkat – dawna forteca wikingów.

5 sierpnia 2016, piątek

Dzisiaj mamy szał pogodowy – 22 stopnie i pada tylko raz!

Po wczorajszej eskapadzie (i przed jutrzejszym transferem na południe Jutlandii) dziś odpoczywamy. Po śniadaniu Grześ ucina sobie drzemkę, a M. ogarnia zaległe pranie, prasowanie, zdjęcia itp. W tym czasie R. ze starszymi chłopcami idą na miły spacer na plażę i do portu w Egense. Chłopakom najbardziej podoba się zbieranie muszelek – te tutaj bywają inne niż na naszych polskich plażach. Szkoda, że jest tak zimno i nie możemy bardziej skorzystać z uroków morza. W ostatnich dniach co chwilę padało, więc chłopcy też niezbyt nacieszyli się sympatycznym trawiastym terenem przy naszym domku. Dziś nadrabiają zaległości.

Spacer na plażę nad Kattegatem. Przy porcie jest miły plac zabaw

Spacer na plażę nad Kattegatem. Przy porcie jest miły plac zabaw

Ta koparka zrobiła furorę

Ta koparka zrobiła furorę

Plaża nad Limfjordem

Plaża nad Limfjordem

Skarby ze spaceru

Skarby ze spaceru

Obiad dziś jemy w domu. Może „obiad” to zbyt szumna nazwa dla porządnej porcji jajecznicy, kluchów i ogórków kiszonych, ale chłopcy zgodnie stwierdzają, że tak dobrego jedzenia nie jedli od dawna:) A my wyrównujemy nieco budżet po wygórowanych cenach biletów wstępu z minionego tygodnia.

Fyrkat – dawna forteca wikingów

Po południu wybieramy się do niewielkiej miejscowości Hobro, położonej malowniczo u końca fiordu Mariager. Główną atrakcją turystyczną jest Fyrkat – doskonale zachowane ślady osady wikingów z końca X w. Świetnie widać wały ziemne otaczające dawną fortecę (można urządzić sobie nimi spacer). Na terenie osady zaznaczono kamieniami położenie dawnych budynków. Widać, że osadę przecinały dwie prostopadłe drogi, prowadzące do czterech bram wejściowych. Wizyta w Fyrkat to atrakcja dla całej rodziny – dla nas ma walor historyczny, dla dzieci to po prostu miły i bezpieczny plener do pobiegania. Wokół pasą się owce (uwaga na miny!), nad całością powiewa flaga Danii. Miejsce z klimatem.

Fyrkat. Aby wejść na teren dawnej osady, trzeba przejść przez takie oto urocze miejsce

Fyrkat. Aby wejść na teren dawnej osady, trzeba przejść przez takie oto urocze miejsce

Odtworzony budynek z czasów wikingów

Odtworzony budynek z czasów wikingów

Centralne miejsce zajmowało palenisko

Centralne miejsce zajmowało palenisko

Można zobaczyć makietę dawnej osady

Można zobaczyć makietę dawnej osady

Gdzieś na horyzoncie widać wikińską łódź

Gdzieś na horyzoncie widać wikińską łódź

Wały miały średnicę 120 m

Wały miały średnicę 120 m

Schodkami można dostać się na koronę wałów

Schodkami można dostać się na koronę wałów

Kamienie zaznaczają usytułowanie dawnych budynków

Kamienie zaznaczają usytułowanie dawnych budynków

Owce, owce, owcze wszędzie

Owce, owce, owcze wszędzie

Ciekawe, czy uda się to rozplątać?

Ciekawe, czy uda się to rozplątać?

Niedaleko dawnej fortecy (ok. kilometra na północ) urządzono ekspozycję poświęcona życiu w epoce wikingów (Vikingegården Fyrkat – tu też kupuje się bilety do obejrzenia osady Fyrat). Dużą atrakcją są odtworzone wikińskie domostwa. My, niestety, przyjeżdżamy tu akurat w porze zamykania placówki (17:00), więc musimy zadowolić się zrobieniem kilku fotek przez bramę.

Do domu wracamy okrężną widokową drogą przez Mariager i Hadsund. Na tym odcinku droga poprowadzona jest brzegiem fiordu Mariager. Nad brzegiem pasą się konie, co chwilę wyłaniają się porciki, widoki przepiękne. Chcemy jeszcze wejść na widokowe wzgórze Hohøj, ale jakoś nie udaje nam się trafić. Może to i dobrze – wieczorem czeka nas pakowanie. Brr, to chyba najmniej przyjemna strona wyjazdów:)

 Jedziemy wzdłuż fiordu Mariager. W tle widać Hadsund

Jedziemy wzdłuż fiordu Mariager. W tle widać Hadsund

Okolice Egense - wracamy do domu

Okolice Egense – wracamy do domu