Dania, dzień 7. Park Narodowy Thy, Vestervig Kikre, latarnia Lodbjerg, Nørre Vorupor, klif Bulbjerg.

4 sierpnia 2016, czwartek

Cały dzień na przemian przelotne opady i słońce, do 21 stopni

Pogoda w Danii nie rozpieszcza – zależało nam, by na wycieczkę do Parku Narodowego Thy, położonego na północnym-zachodzie Jutlandii, towarzyszyła nam słoneczna aura, ale prognozy nie pozostawiają nadziei na taki luksus. Na dziś nie zapowiadają przynajmniej opadu frontowego – jedziemy!

Rano jakoś nie możemy się zmobilizować do wcześniejszej pobudki – zrobienie śniadania, posprzątanie i naszykowanie całej naszej ekipy na całodzienny wyjazd zajmują nam czas aż do 11:00. Dojazd mamy długi, dwugodzinny, ale bardzo zależy nam na odwiedzeniu tego najstarszego duńskiego parku narodowego. Nie należy się spodziewać bardzo odległych dat – park utworzono dopiero w 2008 roku. Ochroną zostały objęte zwłaszcza cenne ekosystemy wydmowe – mieszkańcy tych okolic od lat musieli walczyć z wędrującymi piaskami, które zasypywały wszystko, do czego tylko dociera wiatr. Sposobem walki z naturą było obsadzanie wydm roślinnością, która potrafi je zasiedlić i utrzymać się w niesprzyjających warunkach (nasadzenia określane są tu mianem „plantacji”). Trawiaste wydmowe pagórki ciągnące się aż po horyzont to niezwykle oryginalny widok. W Parku Narodowym Thy można też spotkać czyste jeziora z wyznaczonymi miejscami do kąpieli, jest też wiele miejsc do obserwacji ptaków. Wokół piękna przyroda, niewiele ludzi – to jest to, co lubimy najbardziej.

Sielankowa atmosferę oczywiście doprawia dziegciem nasze towarzystwo z tylnego siedzenia. Tak trudno czasami zapanować nad chłopackim żywiołem, zapewnić Grześkowi szansę drzemki wtedy, kiedy trzeba, biegać za nim, dbaąc jednocześnie o potrzeby starszych, studzić kłótnie starszaków, a do tego myśleć, co chcemy zobaczyć, gdzie trzeba podjechać, co ze sobą zabrać… Ale za to wieczorem, jak już towarzystwo śpi, a my oglądamy zdjęcia, to stwierdzamy, że niczego nie żałujemy. Ano, taka karma.

Dziś pierwszy postój urządzamy niedaleko miejscowości Vestervig, położonej na południowy zachód od Thisted. Tuż obok drogi 527 leży chyba najbardziej znany romański kościół Jutlandii – Vestervig Kikre. Świątynia, zbudowana na wzniesieniu górującym nad otoczeniem, powstała zaraz po przejęciu chrześcijaństwa przez Danię (potem wielokrotnie przebudowywana). Zwracamy uwagę zwłaszcza na tajemnicze maski i postacie zwierząt widoczne na ścianach świątyni. Aż ciarki przechodzą, gdy się na nie patrzy. Przypominają nam się maski widoczne na naszej (niewiele przecież młodszej) katedrze w Inowrocławiu, które oglądaliśmy dwa lata wcześniej z maleńkim Grzesiem. Być może to echa kultów pogańskich, a może maski miały odstraszać złe duchy? Nie znaleźliśmy na ten temat informacji, a szkoda. Vestervig Kikre to atrakcja oczywiście głównie dla nas, ale dzieciaki też chętnie wychodzą z samochodu. M. zostaje z G., który z upodobaniem biega po niezwykle pomysłowym kolistym parkingu. Po raz kolejny testujemy podgrzewanie słoiczka w gorącej herbacie z termosu (którą to potem sami wypijamy) – patent sprawdza się doskonale.

Jedziemy wzdłuż Limfjordu

Jedziemy wzdłuż Limfjordu

Vestervig Kirke - jeden z najsłynniejszych romańskich kościołów w Danii

Vestervig Kirke – jeden z najsłynniejszych romańskich kościołów w Danii

Vestervig Kirke, XI w., przeb.

Vestervig Kirke, XI w., przeb.

Maski jak w katedrze z Inowrocławiu

Maski jak w katedrze z Inowrocławiu

Vestervig Kirke - wnętrze

Vestervig Kirke – wnętrze

Żegnamy największy wiejski kościół Europy Północnej

Żegnamy największy wiejski kościół Europy Północnej

Parking w Vestervig też jest wyjątkowy

Parking w Vestervig też jest wyjątkowy

Następny punkt programu to położona niewiele dalej (już w granicach parku narodowego) latarnia Lodbjerg Fyr. Latarnia została zbudowana w 1863 i działa po dziś dzień. Niegdyś na tym pustkowiu mieszkał latarnik z rodziną, dziś oczywiście wszystko jest zautomatyzowane. Otoczenie latarni jest bardzo przyjemne, a widok z góry na wybrzeża Morza Północnego i otaczającą część parku narodowego – naprawdę przepiękny. R. ze starszakami wchodzą na górę, w tym czasie Grześ fascynuje się zestawem wiadro plus pompa, a M. patrzy z coraz większą zgrozą na lądujące w wodzie kamyczki, błoto na bluzce Grzesia i moknące buty:)

Wjeżdżamy do PN Thy

Wjeżdżamy do PN Thy

 Latarnia Lodbjerg została zbudowana w 1863 r.

Latarnia Lodbjerg została zbudowana w 1863 r.

Starszym chłopcom bardzo się podobało

Starszym chłopcom bardzo się podobało

Widok na Morze Północne z latarni Lodbjerg

Widok na Morze Północne z latarni Lodbjerg

Chciałoby się ruszyć na tutejsze szlaki..

Chciałoby się ruszyć na tutejsze szlaki..

A tymczasem Grześ tapla się w wodzie

A tymczasem Grześ tapla się w wodzie

Coś dla ciała i coś dla umysłu!

Coś dla ciała i coś dla umysłu!

Latarnia Lodbjerg na pożegnanie

Latarnia Lodbjerg na pożegnanie

Po odwiedzeniu latarni jedziemy nieco na północ, do miejscowości Nørre Vorupor. To obecnie miejscowość wypoczynkowa z wyśmienitym kąpieliskiem nad Morzem Północnym, a jednocześnie stara wioska rybacka. Odwiedziny w Nørre Vorupor zaczynamy od obiadu przy knajpie niedaleko głównego wejścia na plażę. Słony rachunek jest dla nas nauczką – następnym razem będziemy jeść na obrzeżach miejscowości:). Grześ zaczyna marudzić – zdecydowanie potrzebuje drzemki. R. wsiada więc z nim do samochodu i robi usypiającą rundkę po okolicy. W tym czasie M. z chłopcami robią krótki spacer na plażę. Kolorowe kutry stanowią niezwykle malowniczy plener. Na plaży zwracamy uwagę zwłaszcza na ogromne kraby wyrzucone na brzeg. Urządzamy sobie też spacer po molo wyprowadzającym w morze. Woda jest dziś wzburzona, więc fale rozbijają się wściekle o konstrukcję wdzierającą się w ich terytorium, a piasek z plaży bije igiełkami w każdy odkryty skrawek ciała.

Zejście na plażę w Norre Vørupor

Zejście na plażę w Norre Vørupor

Plaża w Norre Vørupor

Plaża w Norre Vørupor

Tak dużych krabów jeszcze nie widzieliśmy

Tak dużych krabów jeszcze nie widzieliśmy

Kolory są przepiękne

Kolory są przepiękne

Kąpielisko nad Morzem Północnym wygląda jak hotelowy basen

Kąpielisko nad Morzem Północnym wygląda jak hotelowy basen

Molo na plaży w Norre Vørupor

Molo na plaży w Norre Vørupor

Z plaży przeganiają nas porywiste podmuchy wiatru

Z plaży przeganiają nas porywiste podmuchy wiatru

Wydmowy krajobraz Norre Vørupor

Wydmowy krajobraz Norre Vørupor

Pożegnanie z Norre Vørupor

Pożegnanie z Norre Vørupor

Z wędrującymi piaskami walczono przez nasadzenia wydmowej roślinności

Z wędrującymi piaskami walczono przez nasadzenia wydmowej roślinności

Opuszczamy Nørre Vorupor i jedziemy na północny-wschód, w okolice dwóch największych jezior w parku. Urządzone są tu świetne leśne place zabaw. Nie są one oznaczone na „normalnej” mapie, nie można też znaleźć o nich informacji w przewodnikach – najlepiej wejść na stronę parku Thy (http://eng.nationalparkthy.dk/) i sprawdzić lokalizację na dokładniejszej mapce. Zatrzymujemy się na parkingu przy jeziorze Vandet Sø. Grześ nadal śpi, więc M. zostaje z nim w samochodzie, a starsi chłopcy pod nadzorem R testują uroki pomysłowego placu zabaw. Jest orczyk, zjeżdżalnia, huśtawki, pomysłowe drewniane konstrukcje – dobrze, że zaczyna padać, bo dzieci byłoby trudno stąd wyciągnąć.

Leśny plac zabaw nad jeziorem Vandet Sø

Leśny plac zabaw nad jeziorem Vandet Sø

Do budowy atrakcji dla dzieci wykorzystano naturalne materiały

Do budowy atrakcji dla dzieci wykorzystano naturalne materiały

Droga w parku narodowym Thy

Droga w parku narodowym Thy

Z łezką w oku opuszczamy Thy – selekcja atrakcji to bolesny proces… Gorąco polecamy odwiedzenie tego zakątka Danii, szczególnie turystom ceniącym sobie kontakt z naturą i podróżowanie z mapą w ręku. Przewodniki albo o PN Thy nie wspominają, albo poświęcają mu dwa słowa, a tymczasem dla nas to jedna z największych atrakcji Jutlandii Północnej – zaraz po Grenen i ruchomych piaskach Rubjerg Knude!

Wracając do domu, zatrzymujemy się jeszcze raz przy klifie Bulbjerg, położonym na północny wschód od Thisted. Granitowy klif, którego wysokość dochodzi do 47 metrów, opada stromą ścianą w dół. Ścieżki spacerowe prowadzą górą klifu, ale też sprowadzają na jego podnóże, na plażę. Widoki są przepiękne. W okolicy klifu można też oglądać niemieckie bunkry z okresu II wojny światowej. Wrażenia z postoju nieco psuje kapryśna aura. Jak przyjeżdżamy, leje i wieje. R. ze starszakami trochę chowają się po bunkrach, a jak deszcz ustaje, idą na krótki spacer. W tym czasie po raz kolejny M. karmi Grzesia w samochodzie słoiczkiem podgrzanym w termosowej herbacie. Na parkingu spotykamy parę turystów z Polski. Miło porozmawiać po polsku – na północy Danii spotykamy bardzo niewielu Polaków, w zasadzie mijamy samych Duńczyków i Niemców.

Okolice klifu Bulbjerg. Chowamy się przed deszczem w bunkrach

Okolice klifu Bulbjerg. Chowamy się przed deszczem w bunkrach

Widok z klifu Bulbjerg w kierunku wschodnim

Widok z klifu Bulbjerg w kierunku wschodnim

Jak tu malowniczo, mimo pogody...

Jak tu malowniczo, mimo pogody…

Niemieckie bunkry z okresu II wojny światowej wpasowane w ukształtowanie terenu.

Niemieckie bunkry z okresu II wojny światowej wpasowane w ukształtowanie terenu.

Widok z klifu w kierunku zachodnim

Widok z klifu w kierunku zachodnim

 Z góry idealnie widać wydmy porośnięte roślinnością

Z góry idealnie widać wydmy porośnięte roślinnością

Klif Bulbjerg

Klif Bulbjerg

Gęsta sieć ścieżek w okolicy klifu umożliwia dokładne spenetrowanie terenu

Gęsta sieć ścieżek w okolicy klifu umożliwia dokładne spenetrowanie terenu

Ostatnia porcja jazdy i nareszcie wracamy do domu. Jest 21:00. Uff, ale mieliśmy dzień pełen wrażeń!

Nasz czas: 11:00-21:00, ok. 360 km

Dania, dzień 6. Randers Regnskov – tropikalne zoo.

3 sierpnia 2016, środa

Rano słoneczko, ale szybko się chmurzy i przez całe popołudnie leje, 18 st.

Plan na dzisiaj to Randers, Vikingcentret Fyrkat oraz okolice fiordu Mariager. Plany niestety krzyżuje nam pogoda i ostatecznie udaje nam się tylko wizyta w tropikalnym zoo. Dojazd do Randers dzięki autostradzie zajmuje tylko godzinę. Podjeżdżamy bezpośrednio pod główną (i jak się potem okazuje jedyną…) atrakcję dzisiejszego dnia.

Randers Regnskov (www.regnskoven.dk) opisywane jest jako tropikalne ZOO. Trzy szklane kopuły kryją roślinność i zwierzęta z trzech kontynentów: Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Dodatkowo w przejściach urządzono dodatkowe ekspozycje. Mamy tu węże i pająki, nocne zoo oraz akwarium. Czyli trochę śledzie, gwoździe i inne delikatesy, ale ogólnie pomysł dobry. Cena, niestety, jak to w Danii wysoka, płacimy 580 DKK za wszystkich (choć i tak okazało się, że bilety dla dzieci są tańsze o 20 koron niż według przewodnika). Ogólnie wejścia do różnych atrakcji są bardzo drogie, można powiedzieć, że są głównym dodatkowym kosztem pobytu.

Dzisiaj jednak podstawowym problemem nie były zwierzęta, tylko ludzie. A właściwie tłumy ludzi, którzy zjechali się tutaj pewnie z powodu prognozowanego załamania pogody (przynajmniej tak nam się wydaje, bo jeżeli zawsze są takie tłumy, to odradzamy wizyty w tym miejscu!). Na początku nie możemy znaleźć miejsca na parkingu, a potem jest tylko gorzej. Kolejka po bilety, tłum ludzi w każdym przejściu, brak możliwości spokojnego zrobienia zdjęcia czy nakarmienia dziecka. Ogólnie ciężkie przeżycie z naszą gromadką.

Nie możemy jednak powiedzieć, że nam się nie podobało. Przy wejściu bierzemy książeczki, w których dzieci (i nie tylko) mogą zaznaczać, które zwierzęta udało im się już zauważyć. Dzielnie więc wypatrujemy zwierząt, które w kopułach poruszają się albo zupełnie swobodnie, albo w wydzielonych przestrzeniach. Oglądamy m.in. gibony, lemury, różnokolorowe ptaki, węże, pająki, latającego lisa, aligatory a nawet prawdziwego smoka – warana z Komodo! Idąc wśród bujnej roślinności, musimy to przejść przez strumień, to „wspiąć się” po głazach. Szczególnie zapada nam w pamięć mrównik afrykański – coś pomiędzy świnią a mrówkojadem (zresztą bywa określany jako prosię ziemne). Przeurocze stworzenie.

Randers Regnskov mieści się w trzech kopułach

Randers Regnskov mieści się w trzech kopułach

Zaczynamy od odwiedzenia Afryki

Zaczynamy od odwiedzenia Afryki

Pod dachem odtworzono nawet wodospady

Pod dachem odtworzono nawet wodospady

Nad głowami swobodnie latają ptaki

Nad głowami swobodnie latają ptaki

Można popodglądać ogromne żółwie

Można popodglądać ogromne żółwie

... i różne gatunki węży

… i różne gatunki węży

Sebuś wypatrzył wielkiego pająka ptasznika

Sebuś wypatrzył wielkiego pająka ptasznika

Ten na szczęście jest za szybą

Ten na szczęście jest za szybą

Kopuła Azja. Waran z Komodo - największa współczesna jaszczurka

Kopuła Azja. Waran z Komodo – największa współczesna jaszczurka

Rudawka wielka, zwana też latającym lisem, faktycznie lata swobonie nad głowami

Rudawka wielka, zwana też latającym lisem, faktycznie lata swobonie nad głowami

Więszkość ptaków lata wolno w kopułach

Więszkość ptaków lata wolno w kopułach

 Prawie jak w dżungli

Prawie jak w dżungli

Zbliżamy się do wyjścia

Zbliżamy się do wyjścia

W kopułach jest gorąco i duszno – trzeba naprawdę lekko się ubrać. Można zabrać własną „wałówkę” – są specjalne pomieszczenia przy kopule „Azja”, gdzie można w miarę spokojnie zjeść i odpocząć od gorącej wilgoci, a nawet wyjść na zewnętrzny teren z placem zabaw. Poza tym w pobliżu wejścia jest spora część gastronomiczna.

Randers Regnskov jako całość naprawdę nam się podobało. Dzisiaj jednak ogromnym problemem, przynajmniej dla nas, był tłum ludzi. Grześ nie mógł pobiegać sobie swobodnie (choć i tak mu się podobało), a po kilkudziesięciu minutach zrobił się zmęczony i senny. W efekcie nie zobaczyliśmy akwarium i kopuły „Ameryka Południowa”, tylko ewakuowaliśmy się do samochodu w padającym już od około pół godziny deszczu. Na szczęście starsi chłopcy zdążyli kupić świetne pamiątki – muchołówki – mięsożerne rośliny!

Po wizycie w tropikalnym zoo obieramy azymut na kolejną zaplanowaną atrakcję – Vikingecenter Fyrkat, mając nadzieję, że deszcz szybko minie. Niestety, ulewa jeszcze nabiera na sile, więc szybko rezygnujemy z planów turystycznych. Nawałnica utrudnia nawet jazdę samochodem, przez strugi deszczu niewiele widać, a silny wiatr próbuje nas zepchnąć z drogi… Jedziemy prosto do domu na obiad. Tak, tak – wczoraj udało nam się przygotować fasolkę po bretońsku, która jest jedną z ulubionych potraw w naszej rodzinie, więc pozostaje tylko odgrzać posiłek i siadać do stołu!

Nasz czas: 10:30 – 14:50, w tym dwie godziny w Randers; 210 km w obie strony

Po obiedzie R. z S. jadą do Aalborga zrobić większe zakupy, bo zapasy jedzenia już naprawdę nam się kończą. Duńskie ceny przyprawiają czasami o zawrót głowy, ale w supermarkecie nie jest już tak strasznie drogo jak w restauracjach (przebitka razy 1,5 do 2, a nie kilkakrotna). W drodze powrotnej obowiązkowe tankowanie na pobliskiej lokalnej automatycznej stacji, gdzie w godzinach popołudniowych cena diesla jest naprawdę przyzwoita (mniej niż 4,50 po przeliczeniu na złotówki).

Grześ przespał się w drodze powrotnej, więc potem całe popołudnie i wieczór łobuzował! Chłopcy upolowali w domku dwie muchy, którymi nakarmili swoje muchołówki. Rewelacyjne rośliny – one naprawdę zamykają swoje liście pułapkowe, jak poczują zdobycz!

Owadożerne muchołówki to najlepsza pamiątka z Randers

Owadożerne muchołówki to najlepsza pamiątka z Randers

Wieczorem, gdy już się rozpogadza, Tymo namawia M. na krótki wypad na plażę.

Wieczorny spacer na plażę w Egense

Wieczorny spacer na plażę w Egense

Można znaleźć prawdziwe morskie skarby

Można znaleźć prawdziwe morskie skarby

Niczym biżuteria

Niczym biżuteria

Dania, dzień 5. Kattegatcentret w Grenaa, Ebeltoft, Park Narodowy Mols Bjerge: Agri Bavnehøj i Poskær Stenhus – komnata funeralna z 2000-3000 r. p.n.e.

2 sierpnia 2016, wtorek

Znów czasem słońce, czasem deszcz, do 20 stopni

Wczoraj jechaliśmy na północ, to dziś na południe. A co! Na pierwszy ogień idzie Grenaa – największa miejscowość półwyspu Mols. Magnesem przyciągającym turystów jest zwłaszcza oceanarium Kattegat Centret. Największą atrakcją ekspozycji jest wielki basen z rekinami, pod dnem którego poprowadzono panoramiczny tunel – oglądanie wielkich rekinów przepływających tuż nad głową to przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Ciekawym pomysłem są też akwaria, w których można zanurzać ręce i dotykać odpowiednio dobranych gatunków ryb i krabów – dzieciaki są zachwycone. Poza tym ośrodek nieco nas rozczarowuje – spodziewaliśmy się nie wiadomo czego, a samo oceanarium nie jest specjalnie duże. Poza tym mamy świeże porównanie do naszego gdyńskiego akwarium, które odwiedzaliśmy z chłopcami półtora roku temu – naprawdę nie mamy się czego wstydzić, mamy w Polsce ekspozycję na prawdziwie europejskim poziomie. Choć fakt, chodzenie wśród rekinów to fantastyczna atrakcja i wyróżnik Kattegat Center.

Pobyt w oceanarium do łatwych nie należy, bo Grześ urządza swoją popisową histerię. Wielki zachwyt związany z moczeniem rąk w „dotykowych” akwariach przeszedł płynnie w wielką złość, gdy M. stanowczo nie pozwoliła Grzesiowi wykąpać się całemu razem z rybkami. Oj, trudno podróżować z dwulatkiem. Są chwile cudowne, gdy wszystko przebiega gładko i człowiek ma poczucie, że złapał Pana Boga za nogi, a są chwile, gdy ze zmęczenia i rodzicielskiej frustracji ręce opadają. Grześ nie przespał się w samochodzie, bo starszaki go zagadywały, więc był zmęczony; potem w oceanarium nie mógł zjeść swojego obiadowego słoiczka, bo obsługa w punktach gastronomicznych nie dysponowała mikrofalówką. Przynajmniej my zjedliśmy po panini z kurczakiem i mozzarellą. Szybki obiad zaliczony. Potem chcieliśmy jeszcze popatrzeć na karmienie rekinów, ale przy basenach był taki tłok, że nic nie było widać. No trudno, może uda się innym razem. Wizytę w Kattegat Centret kończymy odwiedzeniem sklepu z pamiątkami. Chłopcy mają swój określony budżet na pamiątki z wakacji, a do tej pory nie mieli okazji go uszczuplić. R. w tym czasie ewakuuje się do samochodu z Grzesiem, który w ciszy i swoim foteliku od razu zasypia.

Kattegat Centret

Kattegat Centret

Największa atrakcja dla dzieci to akwaria, do których można wkładać ręce. Kto oglądał 'Gdzie jest Dori'? :)

Największa atrakcja dla dzieci to akwaria, do których można wkładać ręce. Kto oglądał 'Gdzie jest Dori’? 🙂

Największa atrakcja dla wszystkich - basen z rekinami.

Największa atrakcja dla wszystkich – basen z rekinami.

Pod basenem poprowadzono widokowy tunel

Pod basenem poprowadzono widokowy tunel

Te rybki witają i żegnają turystów

Te rybki witają i żegnają turystów

Spotykamy profesjonalnych fotomodeli

Spotykamy profesjonalnych fotomodeli

Malownicze Grenaa

Malownicze Grenaa

Ze śpiącym Grześkiem jedziemy na południe półwyspu, do parku narodowego Mols Bjerge. Atrakcje przyrodnicze to dla nas zawsze największa frajda na wyjazdach. Po drodze M. wyskakuje jeszcze na chwilę z aparatem, by przejść się po Ebeltoft. To niezwykle urokliwe miasteczko, położone nad zatoką Ebeltoft Vig. Na kameralnej starówce można pospacerować wąskimi, brukowanymi uliczkami. Przy kamieniczkach z muru pruskiego kwitną kolorowe malwy. Na uroczym rynku wdzięczy się malutki ratusz. Niewątpliwą atrakcją Ebeltoftjest też cumująca przy nabrzeżu fregata Jylland, uznawana za najdłuższy drewniany żaglowiec na świecie.

Urokliwa zabudowa Ebeltoft

Urokliwa zabudowa Ebeltoft

Na rybku wzrok przyciągta ratusz - ponoć najmniejszy na świecie

Na rybku wzrok przyciągta ratusz – ponoć najmniejszy na świecie

Fregata Jylland - najdłuższy drewniany żaglowiec na świecie

Fregata Jylland – najdłuższy drewniany żaglowiec na świecie

Herbata z termosu (którą potem wypijemy) grzeje obiadek Grzesia - trzeba sobie jakoś radzić

Herbata z termosu (którą potem wypijemy) grzeje obiadek Grzesia – trzeba sobie jakoś radzić

Park narodowy Mols Bjerge to raj dla rowerzystów i miłośników pustych dróg, wijących się wśród malowniczych krajobrazów. W okolicy jest wiele miejsc widokowych i szlaków turystycznych. My z konieczności ograniczamy się do dwóch atrakcji. Pierwsza z nich to wzgórze Agri Bavnehøj. Na szczyt w kilka minut wprowadza sympatyczna ścieżka. Wysokość wzgórza nie jest powalająca, ale z góry rozlega się piękny rozległy widok na wzgórza parku narodowego i wybrzeże od Aarhus po Ebeltoft. Podoba się nawet Grzesiowi – zbieganie po ścieżce prowadzącej ze wzgórza to atrakcja w sam raz na małe nóżki.

Wchodzimy na Agri Bavnehoj

Wchodzimy na Agri Bavnehoj

 Z każdym krokiem bardziej malowniczo

Z każdym krokiem bardziej malowniczo

Hopsa hopsa w nagrodę za dzilelne maszerowanie

Hopsa hopsa w nagrodę za dzilelne maszerowanie

Wysokość n.p.m. nie jest oszałamiająca (137 m), ale widoki piękne

Wysokość n.p.m. nie jest oszałamiająca (137 m), ale widoki piękne

Atrakcję nr 2 stanowi Poskær Stenhus – to niezwykle ciekawy przykład komnaty funeralnej, szacowanej na 2000-3000 r. p.n.e. Grobowiec jest otoczony 23 głazami (24. głaz dawny właściciel terenu podobno wykorzystał do celów kamieniarskich, na szczęście potem go powstrzymano). Wszyscy – od najmłodszego do najstarszego – jesteśmy bardzo usatysfakcjonowani odwiedzeniem tego miejsca, choć pewnie każdy z innych powodów:)

Poskær Stenhus

Poskær Stenhus

Tymo próbuje podnieść kamień stropowy

Tymo próbuje podnieść kamień stropowy

Sebuś znalazł najlepszą miejscówę

Sebuś znalazł najlepszą miejscówę

Wejście do komnaty funeralnej

Wejście do komnaty funeralnej

Serce boli, że musimy opuszczać malowniczy Nationalpark Mols Bjerge, ale wieczór zbliża się nieubłaganie. Po drodze jeszcze z pewnego oddalenia robimy zdjęcie ruinom zamku Kalø. Zamek powstał na przełomie XIII i XIV w. Kiedyś więziony w nim był nawet Gustaw Waza, późniejszy władca Szwecji. Do dzisiejszych czasów zachowały się tylko ruiny i 700-letnia droga po grobli.

Ruiny zamku Kalø z 700-letnią groblą

Ruiny zamku Kalø z 700-letnią groblą

Każdego dnia obiecujemy sobie, że wrócimy wcześniej, tymczasem znów jest późno i znów po ogarnięciu chłopaków oraz zapisków i zdjęć zastaje nas północ. Ale co zrobić, skoro wokół tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia?…

Nasz czas: 10:30-19:15, ok. 380 km

Dania, dzień 4. Przylądek Grenen – tam, gdzie Bałtyk spotyka się z Morzem Północnym; kościół pod piaskiem, klify Rubjerg Knude, Lokken.

1 sierpnia 2016, poniedziałek

W porywach do 20 stopni, króciutkie przelotne deszcze.

Powoli przyzwyczajamy się do duńskiej pogody. Codziennie przez większą część dnia świeci słońce, przysłaniane uroczymi (i bardzo fotogenicznymi) chmurkami. Do tego raz na kilka godzin powstaje większa lub po prostu ciemniejsza chmura, z której przez chwilę, maksymalnie kilkanaście minut pada. Czasami deszcz potrafi być ulewny, chociaż dookoła widać błękitne niebo. Dodatkowo stałym elementem pogody jest wiatr, którego porywy bywają naprawdę silne, szczególnie na zachodnim wybrzeżu. Słupek termometru nie wychyla się specjalnie powyżej 20 stopni, ale jak słońce przygrzeje, ma się wrażenie, że jest cieplej niż w rzeczywistości.

Dzisiaj budzi nas piękne słońce, więc decydujemy się na jedną z dłuższych zaplanowanych tras – ruszamy na sam północny kraniec Danii (a właściwie Jutlandii).

Przylądek Grenen – tam, gdzie zaczyna się Bałtyk

Naszym głównym celem jest przylądek Grenen, czyli najbardziej na północ wysunięty fragment Danii. Ten piaszczysty cypel oddziela Skagerrak (z zachodu) od Kattegatu (ze wschodu). Wody Morza Północnego mieszają się tu z wodami Bałtyku, tworząc jedyny w swoim rodzaju spektakl. Ze względu na silne prądy obowiązuje tu ścisły zakaz kąpieli

Nieco zmęczeni półtoragodzinnym dojazdem, kierujemy się prosto na płatny (w godzinach 9-18; 11 DKK za godzinę) parking. Testujemy (skutecznie) podgrzewanie obiadku dla Grzesia w herbacie z termosu. Jakoś trzeba sobie radzić:) R czeka na podgrzanie zupki, chodząc z Grzesiem po najbliższych wydmach, a potem karmi i przewija Grzesia. W tym czasie M. z chłopcami polują na zdjęcie pięknej latarni stojącej nieopodal. Znajdują urocze miejsce na bałtyckiej plaży, bardzo blisko parkingu, skąd latarnia wygląda o wiele korzystniej niż od strony szosy.

Latarnia morska na przylądku Grenen

Latarnia morska na przylądku Grenen

Plaża w okolicy latarni, po wschodniej stronie przylądku

Plaża w okolicy latarni, po wschodniej stronie przylądku

Widok na latarnię jest najpiękniejszy od strony morza.

Widok na latarnię jest najpiękniejszy od strony morza.

Wszyscy korzystamy z toalet (bezpłatnych – do tej pory w Danii nie spotkaliśmy się ze zwyczajem płacenia za toalety) i ruszamy żółtą trasą na koniec cypla. To najkrótsza i najbardziej uczęszczana trasa w tej okolicy, ale warto wiedzieć, że jest jeszcze kilka szlaków pozwalających lepiej poznać przyrodnicze i historyczne walory tego miejsca. Kto nie lubi spacerów, może podjechać na kraniec przylądka na przyczepie ciągniętej przez traktor.

Najpierw przechodzimy przez spore wydmy, zarośnięte nieco inną niż na naszym wybrzeżu roślinnością. Od razu rzucają się w oczy niemieckie bunkry z czasów II wojny światowej (przy innych trasach też można je oglądać). Bardzo rozbawia nas umieszczony na nich przez dowcipnych wandali napis „Zimmer frei”… Chyba rozśmieszył nawet tutejszych włodarzy, bo nie został usunięty, a turyści chętnie robią sobie z nim zdjęcie.

Bunkry są pozosałościami hitlerowskich fortyfikacji

Bunkry są pozosałościami hitlerowskich fortyfikacji

Na skraj cypla prowadzi ok. półtorakilometrowa ścieżka

Na skraj cypla prowadzi ok. półtorakilometrowa ścieżka

Gdyby ktoś nie mógł znaleźć noclegu...

Gdyby ktoś nie mógł znaleźć noclegu…

Za wydmami odsłania się widok na plażę i… sznur ludzi idących na kraniec Danii. Na szczęście tłum nie jest bardzo uciążliwy, bo plaża w tym miejscu szeroka. Korzystamy z przyjemnego słońca, zdejmujemy buty i idziemy boso samym brzegiem Bałtyku. Jak przyjemnie… I nawet nie tak zimno. Starsi chłopcy bardzo dzielnie maszerują, a Grzesia dobrze otulamy kocem, bo wieje coraz silniej. Ze spaceru w wodzie cieszymy się wszyscy, z nosidełka dobiegają radosne okrzyki Grzesia na widok nadpływających fal. Jakże jesteśmy zdziwieni, gdy zauważamy na plaży odpoczywającą fokę. Musiała być chyba bardzo zmęczona, skoro nie odstraszyły jej te tłumy…

 Na plaży spotykamy młodą fokę

Na plaży spotykamy młodą fokę

Niedługo później ucieka do morza

Niedługo później ucieka do morza

Po około pół godziny marszu docieramy na sam kraniec cypla. Piaszczysta łacha wcina się głęboko w morze. Widok spienionych fal nacierających na siebie z dwóch stron jest jedyny w swoim rodzaju. Dodatkowo oba morza mają dzisiaj inny kolor. Bałtyk jest mniej wzburzony, ale posępnie szary, a Morze Północne bardziej błękitne, lecz spienione. Wody Skagerraku są też, o dziwo, wyraźnie cieplejsze. Każdy chce zrobić zdjęcie na samym „końcu Danii” z jedną nogą w jednym morzu, a drugą w drugim, więc jest spory tłok i zamieszanie. Pewnie lepiej byłoby przyjechać tu wcześnie rano lub wieczorem, ale w naszym składzie to byłoby trudne. Sebuś korzysta z naszej nieuwagi i wchodzi w wodę o krok za daleko, dokumentnie mocząc spodnie. Na szczęście mamy zapasowe, więc nie musi wracać mokry do samochodu.

Kraniuszek Grenen. Tu spotykają się ze sobą dwa morza

Kraniuszek Grenen. Tu spotykają się ze sobą dwa morza

Kolor Morza Północnego (po lewej) wyraźnie inny niż Bałtyku

Kolor Morza Północnego (po lewej) wyraźnie inny niż Bałtyku

Kraniec Grenen od strony Morza Północnego

Kraniec Grenen od strony Morza Północnego

Zaliczyliśmy plażę nad Bałtykiem, teraz pora na Morze Północne

Zaliczyliśmy plażę nad Bałtykiem, teraz pora na Morze Północne

Kto nie lubi spacerów, może podjechać gustownym pojazdem

Kto nie lubi spacerów, może podjechać gustownym pojazdem

Zimny wiatr i coraz ciemniejsze chmury zmuszają nas do odwrotu. Jakoś nie zachęcała nas podróż traktorami z przyczepami, które cały czas transportowały ludzi z parkingu i z powrotem. Po kilkunastu minutach w końcu łapie nas deszcz. Jak zwykle w Danii trwa on krótko, choć jest dość rzęsisty. Przed samym parkingiem mokniemy jeszcze raz. Takie uroki tutejszej aury.

Wracamy do samochodu

Wracamy do samochodu

Co to za wariaci w pelerynach w pełnym słońcu. Po prostu chwilkę wcześniej padało

Co to za wariaci w pelerynach w pełnym słońcu? Po prostu chwilkę wcześniej padało:)

Główną część naszej wycieczki kończymy „obiadem”. Tym razem zadowalamy się kiełbaskami i burgerami. Taki posiłek nie rujnuje budżetu (chociaż lepiej nie przeliczać wszystkiego na złotówki…), a smakuje całkiem przyzwoicie, zwłaszcza po przejściu ponad trzech kilometrów po piachu. Cała wizyta na przylądku Grenen zajęła nam prawie 2,5 godziny.

Z powodu późnej pory (zbliża się 15) i rozbudowanych dalszych planów omijamy samo Skagen. Ta stara wioska rybacka ponad sto lat temu stała się kolebką ruchu artystycznego, tzw. Szkoły Skagen. Obecnie to znany kurort z galeriami i muzeami.

Kościół pod piaskiem (Den Tilsandede Kirke)

Podjeżdżamy na parking oddalony o kilkaset metrów od naszego kolejnego celu. Ścieżką przez zarośnięte wydmy dochodzimy szybko do pozostałości kościoła św. Wawrzyńca, który od XVI w. był sukcesywnie zasypywany przez wędrujące piaski. Świątynię ostatecznie zamknięto w 1795 r., a do dzisiaj pozostała jedynie częściowo przysypana wieża. Z daleka wygląda ciekawie, ale z bliska trochę rozczarowuje, szczególnie widok z góry, który „testuje” M. z Sebkiem. Gdybyśmy tu jednak nie zajrzeli, to myślelibyśmy, że wiele straciliśmy.

 Idziemy zobaczyć kolejną ciekawostkę - kościół zasypiany piaskiem.

Idziemy zobaczyć kolejną ciekawostkę – kościół zasypiany piaskiem.

Kościół pod piaskiem, czyli świątynia św. Wawrzyńca (XIV w., zamnięta XIX w.)

Kościół pod piaskiem, czyli świątynia św. Wawrzyńca (XIV w., zamnięta XIX w.)

Można wejść na kościelną wieżę

Można wejść na kościelną wieżę

Widok z wieży

Widok z wieży

W tym czasie Grześ przed wejściem wyrabia zaległe kilometry

W tym czasie Grześ przed wejściem wyrabia zaległe kilometry

Niesamowite porośnięte trawą wydmy na południowy zachód od Skagen

Niesamowite porośnięte trawą wydmy na południowy zachód od Skagen

Czas goni, a chcemy jeszcze zobaczyć piękne klify w okolicy miejscowości Lønstrup na północno-zachodnim wybrzeżu. Siłą rzeczy musimy odpuścić białą wydmę w Råbjerg i podglądanie orłów w rezerwacie ornitologicznym Tuen. Tak trudno dokonać selekcji wszystkich ciekawych rzeczy… Udaje nam się tylko utrwalić wyjątkowo piękne porośnięte wydmy nieco na południowy-zachód od Skagen.

Klify Rubjerg Knude (na pd.-zach. od Lønstrup)

Zdjęcia klifów z latarnią w tle, widziane w internetowej relacji z Danii (pozdrowienia dla autorów bloga http://2013dania.blogspot.dk/!), zafascynowały nas tak bardzo, że postanawiamy znaleźć miejsce, z którego zostały zrobione. Kierujemy się na Lønstrup, a stamtąd za drogowskazem na Maarup Kirke i… udaje się! Sam kościół, zupełnie jak u nas w Trzęsaczu, znalazł się na samej krawędzi klifu i został stąd przeniesiony w 2008 r. Widok stąd jest po prostu genialny! To naprawdę trzeba zobaczyć na własne oczy! Wrażenia podrasowuje niesamowicie silny wiatr, który porywa drobinki piasku i wznosząc się z całą siłą w górę klifu, tworzy jakby małą burzę piaskową. Wystarczy krótkie otwarcie drzwi samochodu i wszystko w środku pokrywa się pyłem. Szkoda, że nie da się tego ująć na zdjęciach… Na klifach przycupnęła zagubiona wśród wydm piękną latarnia Rudbjerg Knude Fyr. Po prostu bajka.

Mårup Kirke. Kościół rozebrano w 2008 r.

Mårup Kirke. Kościół rozebrano w 2008 r.

Zostały tylko stare nagrobki

Zostały tylko stare nagrobki

Klif Rubjerg Knude

Klif Rubjerg Knude

Latarnia Rubjerg Knude już nie działa, zasypana przez piaski.

Latarnia Rubjerg Knude już nie działa, zasypana przez piaski.

Klif w kierunku północnym

Klif w kierunku północnym

Mieliśmy w planie jeszcze spacer do samej latarni, ale czas coraz bardziej goni, jest już prawie 18:00. Przejeżdżając obok parkingu, z którego w kilkanaście minut można dojść pod latarnię, rzucamy tylko tęskne spojrzenia w kierunku ogromnych gór piachu i samej latarni. Przy dzisiejszym wietrze i tak nie udałoby się nam dojść tam z małym Grzesiem, bo wiatr naprawdę wciskał piasek wszędzie (z samochodu musieliśmy go wymiatać po przyjeździe do domku…).

Lokken: samochodem na … plażę!

Na sam koniec zajeżdżamy jeszcze do Lokken, gdzie plaża nad Morzem Północnym jest na tyle twarda i szeroka, że można na nią wjechać samochodem. Naprawdę! Grześ z powodu przenikliwego wiatru nie wychodzi z samochodu, tylko wcina trzeci już dzisiaj posiłek siedząc w foteliku (tym razem swoim, wcześniej na podkładce Tymka). Starszakom wiatr nie straszny. Chętnie oddają się swojej nowej pasji – poszukiwaniu coraz to nowych rodzajów muszelek. Inne morze, to i muszle inne!

Na plażę w Lokken można wjechać samochodem

Na plażę w Lokken można wjechać samochodem

Po plaży jeszcze nie jeździliśmy

Po plaży jeszcze nie jeździliśmy

Latarnia i klif Rubjerg Knude od strony południowej

Latarnia i klif Rubjerg Knude od strony południowej

Raj dla kitesurferów

Raj dla kitesurferów

Na plaży w Lokken

Na plaży w Lokken

Wiatr nam nie straszny!

Wiatr nam nie straszny!

Duński akcent na pożegnanie Lokken

Duński akcent na pożegnanie Lokken

Nareszcie możemy skierować się do domu. Zaliczamy jeszcze tylko mały stres na stacji benzynowej, bo nie możemy znaleźć portfela. Na szczęście zguba znajduje się na dnie plecaka. Przy okazji kilka słów nt. stacji paliw. Poza koniecznością płacenia kartą (tankowanie poprzedza autoryzacja karty płatniczej w automacie) ceny na stacjach zmieniają się w zależności od pory dnia. I to nawet o 7-8%! Dodatkowo stacji jest stosunkowo niewiele, szczególnie przy autostradzie (tam też oczywiście jest najdrożej), więc trzeba pilnować, by bak nie opróżniał się do końca.

Nasz czas: 10:40-19:40, w tym ponad połowa czasu i ok. 310 km samochodem

Dania, dzień 3. Aalborg i Lindholm Høje.

31 lipca 2016, niedziela

W porywach do 21 stopni, przelotne deszcze.

Rano za oknem budzi nas chłodna aura – już wczoraj zakochaliśmy się w spokojnych, melancholijnych duńskich krajobrazach, ale tutaj jest jednak o 10 stopni zimniej niż aktualnie w Polsce – w tym trudno się zakochać:). Na dodatek wszyscy trzej chłopcy kaszlący – Tymo podzielił się z rodzeństwem swoją pamiątką z obozu harcerskiego. Cóż, nie może być za słodko. Po wczorajszych samochodowych atrakcjach dziś kryterium wyboru celu wycieczki wybieramy jednogłośnie – ma być nie za daleko:) Naszą duńską przygodę zaczynamy od Aalborga – głównego miasta Jutlandii Północnej.

Po drodze Grześ zasypia w samochodzie, więc musimy zmienić plany. Spacer po centrum Aalborga spada na drugie miejsce w dzisiejszym rozkładzie jazdy i zaczynamy dzień od wizyty na Lindholm Høje. To położone na północnych obrzeżach Aalborga wzniesienie zajmowała od V do X w. osada wikingów. Z tego okresu zachowało się cmentarzysko, uformowane z setek głazów. Głazy ułożone są w koła, trójkąty, owale. Pomiędzy nimi pasą się owce. Ze wzgórza rozlega się malowniczy widok na okolicę. Aż ciarki przechodzą, gdy człowiek uświadomi sobie, że cmentarzysko zachowało się przez ponad 1000 lat. Przez kilka wieków było zasypane kilkumetrową warstwą piachu – cmentarzysko odkryto dopiero w XIX w. Piękne miejsce, w jakiś taki spokojny sposób opowiadające dawną historię tych ziem, a jednocześnie idealne do zwiedzania z dziećmi w każdym wieku. Nam od razu przypominają się nasze suwalskie polodowcowe głazowiska Bachanowo i Rutka, no to przecież zupełnie inna bajka – przyrodnicza, a nie archeologiczna. Lindholm Høje zwiedzamy na raty – najpierw R. z chłopcami (M. czeka ze śpiącym Grzesiem w samochodzie), potem M.

Lindsholm Høje.

Lindsholm Høje.

W pobliżu szczytu wzgórza najstarsze grobowce w kształcie trójkątów

W pobliżu szczytu wzgórza najstarsze grobowce w kształcie trójkątów

Cały teren wzgórza został skutecznie zaminowany... bee!

Cały teren wzgórza został skutecznie zaminowany… bee!

Podobało nam się. Nawet bardzo!

Podobało nam się. Nawet bardzo!

Grześ już po drzemce, więc z Lindholm Høje przenosimy się do centrum Aalborga. Po raz kolejny program zwiedzania ustala najmłodszy członek naszej rodziny – człowieka trzeba nakarmić, więc w pierwszej kolejności szukamy czegoś, gdzie można by coś zjeść. Prawie od razu na naszej drodze wyrasta litera M. Wchodzimy. Mało to smacznie i regionalnie, ale chociaż budżetowo. No, nareszcie możemy zacząć zaplanowany na rano spacer po Aalborgu. Zwiedzanie miast z dziećmi jak wiadomo nie należy do przyjemności. Największe atrakcje turystyczne Aalborga są jednak zlokalizowane blisko siebie, w granicach niezbyt długiego spaceru.

Nasz wzrok przyciąga zwłaszcza najbardziej okazały budynek miasta – XVII-wieczny dom dawnego kupca Jensa Banga. Starsi chłopcy chętnie szukają na elewacji maszkaronów pokazujących języki dawnym włodarzom miasta. Języki znalezione! (choć Sebuś szukał ich długo – potem wyjaśniał, że myślał, że chodziło o języki duńskie i polskie). Potem przenosimy się pod gotycką katedrę św. Budolfa (XIV w., przeb.). Zabytki sakralne jednak niezbyt interesują chłopców – oni mają swoje hity. Starszaki wypatrują stymulator wiatru – niepozorna budka kryje urządzenie tworzące wiatr o różnej mocy – naciskając odpowiednie przyciski, można wybrać każdy z 12 stopni w skali Beauforta. Przy dziesiątce nawet Tymo ledwo utrzymuje się w pozycji pionowej. Bardzo fajnie ktoś pomyślał. Z kolei Grześ za punkt honoru przyjmuje wejście do fontanny zanim M. zdąży do złapać. Na szczęście tym razem potyczka kończy się wynikiem 1:0 dla mamy. Potem przechodzimy obok dawnego klasztoru św. Ducha i kierujemy się w stronę Aalborghus – zamku z muru pruskiego. Po drodze zabawiamy chwilę dłużej na ciekawie zaaranżowanym nabrzeżu fiordu. Mamy tu i ogólnodostępny basen, i platformę widokową zbudowaną w kształcie dziobu statku. Grześ robi hopsasa, hopsasa i zapomina o wszystkich smutkach:) R. fotografuje jeszcze budynek centrum wystawienniczego, zaprojektowany przez Jørna Utzona, autora projektu znanej opery w Sidney. Tutejsza realizacja jest jednak dużo bardziej niepozorna.

Aalborg. Dom Jensa Banga, za nim żółty ratusz...

Aalborg. Dom Jensa Banga, za nim żółty ratusz…

...w kierunku którego maszkarony wystawiają języki!

…w kierunku którego maszkarony wystawiają języki!

Widok w dół ul. Østeragade

Widok w dół ul. Østeragade

Katedra Św. Budolfa (XIV-XVIII w.).

Katedra św. Budolfa (XIV-XVIII w.).

Odlatujemy! - symulator wiatru w akcji.

Odlatujemy! – symulator wiatru w akcji.

Klasztor Św. Ducha (XV w.)

Klasztor św. Ducha (XV w.)

Urocze uliczki Aalborga

Urocze uliczki Aalborga

Nabrzeże Limfjordu

Nabrzeże Limfjordu

Wchodzimy na efektowną platformę widokową

Wchodzimy na efektowną platformę widokową

Można się tu poczuć jak na statki

Można się tu poczuć jak na statku

Trochę niepozorny, ale jednak zamek (XVI w.)

Trochę niepozorny, ale jednak zamek (XVI w.)

 Plac u wylotu Østeragade.

Plac u wylotu Østeragade.

 Østeragade

Østeragade

Dzisiejszą wycieczkę kończymy wjazdem na wieżę obserwacyjną, zlokalizowaną na południowy-zachód od centrum. 105-metrowa konstrukcja jest dość stara, a na szczyt wjeżdża skrzypiąca winda, jednak mimo to decydujemy się kupić drogie bilety wstępu – na wieżę przyciągnęła nas głównie chęć zobaczenia z góry cieśniny Limfjord. Widok rzeczywiście jest piękny i bardzo rozległy. Na szczycie wieży znajduje się też restauracja, jednak my ograniczamy się tylko do podziwiania panoram.

Wieża widokowa w Aalborgu

Wieża widokowa w Aalborgu

Widok na Limfjord w kierunku wschodnim

Widok na Limfjord w kierunku wschodnim

Późne popołudnie leniwie spędzamy w domku. Chłopcy zaśmiewają się, oglądając Kevina, który został sam w domu, Grześ ucina sobie jeszcze jedną drzemkę.

Wieczorem idziemy na plażę w „naszym” Egense. Ku naszemu zaskoczeniu stwierdzamy, że brzegi Kattegatu są zarośnięte trzcinami – niewielką plażę urządzono jedynie w okolicy portu. Brak tu białego piasku, w wodzie jest mnóstwo wodorostów, ale brzegi porośnięte różnokolorowymi trawami tworzą bardzo malowniczy plener. Starsi chłopcy z upodobaniem szukają muszelek – te tutaj są dużo większe niż u nas. Grześ zapamiętale wrzuca do wody kamienie, patyki, piach i wyrzucone na brzeg wodorosty. Najchętniej wrzuciłby samego siebie. Wracamy ze spaceru, postanawiając sobie, że nad morze będziemy chodzili codziennie.

Wieczorny spacer. Kattegat jak jezioro

Wieczorny spacer. Kattegat jak jezioro

Plaża w Egense

Plaża w Egense

Dania, dzień 1 i 2. Podróż i Miniatur Wunderland w Hamburgu.

29 lipca 2016, piątek

Parno i burzowo, 27 stopni

Według planów mieliśmy wyjechać o 5:00 rano. Dobre, nie? Plany planami, pakowanie do późnej nocy potrafi je skutecznie pokrzyżować. Tak się dzieje i tym razem. Wyjazd o 8:00 i tak uznajemy za sukces, tym bardziej, że rano Grzesiek, dwulatek-buntownik, urządza popisowe wycie (widać rodzice znów czymś mu podpadli…), skutecznie utrudniając skupienie się na czymkolwiek. (Czy Wy też tak macie, że w takich momentach zastanawiacie się, po co Wam to wszystko, ten wyjazd, pakowanie itp.?)

Wszystko wzięte? Okna pozamykane? Stan dzieci się zgadza? OK, jedziemy!

Warszawa – Hamburg

Ze względu na długość dojazdu na północ Jutlandii (ponad 1300 km) uznajemy, że rozsądnie będzie podzielić trasę na dwa dni. Dzisiejszy plan to dojechanie do Hamburga („Hamburgera”, jak zgodnie ochrzcili go chłopcy).

Jazda autostradą mija sprawnie, ale jest dość żmudna i przez nasilony ruch wymaga ciągłej uwagi. Ale broń Boże nie narzekamy – kilometry lecą. Gdy zbliża się pora jedzenia Grzesia, na liczniku mamy już ich ponad 200 i chętnie zatrzymujemy się na postój. Plac zabaw przy stacji benzynowej i ławeczki na świeżym powietrzu są właśnie tym, czego potrzebujemy do szczęścia. Chętne zapamiętamy to miejsce (nieco ponad 200 km od Warszawy) – niby zwykły MOP ze stacją paliw i restauracją, ale teren jest przestronny, stoliki i plac zabaw są w sporym oddaleniu od stacji, obok rosną drzewa – namiastka natury, dzieciaki mają gdzie pobiegać. O ile na tym postoju odpoczęliśmy, o tyle drugi chcieliśmy zakończyć jak najszybciej. Zatrzymujemy się tuż przed zjazdem na Słubice, chcąc zatankować i zjeść jeszcze w Polsce. Po zajechaniu na stację stwierdzamy, że taką decyzję podjął chyba co drugi podróżny. Kolejki do tankowania, kolejki do kas, ogólnie nerwowa atmosfera, zupełnie nie sprzyjająca postojowi z dziećmi. Grzesiek nie chce siedzieć przy stoliku na dworze, tylko ucieka między samochody… Ratunku!

Postój 2. Wyszaleją się, to spokojniej posiedzą w samochodzie

Postój 2. Wyszaleją się, to spokojniej posiedzą w samochodzie

Ruch na niemieckich autostradach też jest znaczny, ale jedziemy bez większych utrudnień. Chłopcy zwracają uwagę na inne znaki drogowe i słupy energetyczne. Wokół trawa, pola, lasy, fermy wiatrowe, droga prosta, samochód za samochodem. Trzeci postój to podwieczorek na przyautostradowym parkingu. Miejsce nie jest wymarzone, ale przynajmniej nie ma tłoku. Grześ ma sobie gdzie pobiegać – ostatnio fascynują go zwłaszcza kratki odpływowe (i uciekanie w stronę przeciwną do kierunku wybranego przez mamę). Sebuś trajkocze jak najęty. Tymo zaczytany w „Baśnioborze”.

Przed nami ostatnia prosta

Przed nami ostatnia prosta

Po postoju jeszcze półtorej godziny jazdy i bez problemu trafiamy do zarezerwowanego wcześniej hostelu w Hamburgu (M. strategicznie odpowiednio wcześniej zmieniła się za kierownicą z R.:)) AO Hostel nie oferuje luksusów, nie należy się tez nastawiać na szczególną atmosferę, bo budynek jest duży, położony tuż przy ulicy i nie grzeszy wymyślną architekturą, ale 4-osobowy pokój jest czysty i na potrzeby przespania się jedną noc w zupełności nam wystarcza. Jutro chcielibyśmy wstać wcześnie – ciekawe, czy tym razem się uda:)

Nasz czas: 8:00-18:30, 850 km

 

30 lipca 2016, sobota

22 stopnie, przelotne opady

Rano w miarę sprawnie zjadamy śniadanie i wymeldowujemy się z hotelu. Na 10:00 mamy zarezerwowane bilety na atrakcję-niespodziankę dla chłopców – obowiązkowy punkt programu dla wszystkich zwiedzających Hamburg z dziećmi i dla każdego fana makiet kolejowych! Miniatur Wunderland (http://www.miniatur-wunderland.de/) – bo o nim mowa – to powstająca od 2000 r. największa makieta kolejowa na świecie (rekord wpisany do księgi Guinnessa)! Obecnie w jej skład wchodzi ponad … 15 km torów, a modele zajmują prawie 1500 m2.

Tu właśnie mieści się Miniatur Wunderland

Miniatur Wunderland mieści się w zabytkowej dzielnicy spichlerzy

Miniaturowe składy to jednak nie wszystko. Najciekawsze jest to, że pociągi jeżdżą w prawdziwym miniaturowym świecie. Możemy przenieść się w austriackie Alpy z kolejką linową, tunelami, strzelistymi wiaduktami i fabryką czekolady, obejrzeć życie fikcyjnego miasta Knuffingen, poprzyglądać się pracy lotniska, zobaczyć Hamburg z lotu ptaka, a nawet zwiedzić Stany Zjednoczone z Wielkim Kanionem i Skandynawię z miniaturowymi zbiornikami wodnymi, po których pływają statki. Po ulicach chodzą ludzie, jeżdżą samochody, toczy się życie – mamy i koncert z tysiącami fanów, i mecz na stadionie, i wesołe miasteczko, i pracujące fabryki, nawet wypadki samochodowe na ulicach i zawody traktorów w Bawarii. Mając w pamięci wspomnienia z warszawskiego Muzeum Kolejnictwa, spodziewaliśmy się po prostu wielokrotnie większej makiety. Tymczasem rozmach hamburskiego Wunderlandu przyprawia o zawrót głowy. Możnaby tu spokojnie spędzić kilka godzin, przyglądając się poszczególnym fragmentom makiety.

Szwajcaria

Szwajcaria

Czekaliśmy, aż tym tunelem przejedzie pociąg, i doczekaliśmy się!

Czekaliśmy, aż tym tunelem przejedzie pociąg, i doczekaliśmy się!

W miniaturowym świecie toczy się życie.

W miniaturowym świecie toczy się życie.

Tysiące fanów bawi się na koncercie

Tysiące fanów bawi się na koncercie

Można poobserwować pracę lotniska

Można poobserwować pracę lotniska

Jak normalne miasto, tylko ludzie trochę za duzi

Jak normalne miasto, tylko ludzie trochę za duzi

Są wielkie stacje wielkich kolei...

Są wielkie stacje wielkich kolei…

...i place budowy

…i place budowy

Tłumy ludzi na ulicach

Tłumy ludzi na ulicach

Odwiedziliśmy nawet Wielki Kanion

Odwiedziliśmy nawet Wielki Kanion

Skandynawia

Skandynawia

Co kawałek poukrywane są budzące uśmiech scenki rodzajowe – gdzieś chowa się para kochanków, toaleta św. Mikołaja jest zajęta przez bałwanka, nad ulicą lata Superman, jest nawet UFO. W planach jest dalsza rozbudowa makiety – ma powstać m.in. plansza nt. Australii, Włoch i Wielkiej Brytanii.

Skandynawia

Skandynawia

Zdarzył się wypadek. Na szczęście leci już Superman.

Zdarzył się wypadek. Na szczęście leci już Superman.

 Na uliacach dzieją się różne scenki rodzajowe.

Na uliacach dzieją się różne scenki rodzajowe.

Mamy nawet awarię kanalizacyjną

Mamy nawet awarię kanalizacyjną

Co 15 min zapada noc

Co 15 min zapada noc

Makieta rozświetla się tysiącami światełek

Makieta rozświetla się tysiącami światełek

No tak, znowu korek. Przepędzają bydło.

No tak, znowu korek. Przepędzają bydło.

Najefektowniej w nocy prezentuje się wesołe miasteczko.

Najefektowniej w nocy prezentuje się wesołe miasteczko.

Starsi chłopcy nie mogą oczu oderwać od ruchomych modeli. Najbardziej podoba im się to, że naciskając odpowiednie przyciski, samemu można uruchamiać poszczególne elementy makiety – np. wprawiać w ruch walczących rycerzy, dzieci na wesołym miasteczku czy duchy w zamkowych podziemiach. Grześ to dużo trudniejszy zwiedzający. Najpierw – chyba przytłoczony tłumem i skalą wszystkiego – za nic z wózka nie daje się wyciągnąć i szybko się nudzi. Potem mamy zwrot o 180 stopni – najchętniej biega wzdłuż całego korytarza, po kilku sekundach ginąc z oczu R., robiącego za nim ze spacerówką w jednej ręce szalony slalom między zwiedzającymi. Z „kolejowych” atrakcji najbardziej podobają się Grzesiowi tory ukryte pod przeszklonym fragmentem podłogi – tamtędy też co chwilę przejeżdżają pociągi!

Kończymy zwiedzanie pełni wrażeń, ale bardzo zmęczeni. Najgorszy jest chyba wszechobecny tłum ludzi. Trudno się przepchnąć do co ciekawszych fragmentów makiety. Trzeba bacznie pilnować dzieci, bo naprawdę łatwo zgubić je z oczu. Odwiedziny tutaj na pewno byłyby znacznie przyjemniejsze poza sezonem. Odpoczywamy dopiero w części gastronomicznej. O dziwo tu pusto i spokojnie, przestrzeń jest urządzona z pomysłem – sala ze stolikami przypomina wnętrze pociągu, a do tego to miejsce przyjazne dla dzieci – mamy dziecięce kino, i mini plac zabaw, i wszystkie niezbędne wygody. W ogólnodostępnej mikrofalówce samemu można podgrzać słoiczek dla malucha. Wszyscy chętnie wsuwamy – a jakżeby inaczej w Niemczech – po kiełbasce i preclu.

Wizyta w Miniatur Wunderland to świetna propozycja dla rodzin z dziećmi. Dodatkowym walorem wycieczki jest usytuowanie makiety w niesamowicie klimatycznej dawnej dzielnicy spichrzowej Hamburga. Widok na surową ceglaną zabudowę, przeoraną kanałami portowymi, to wyrafinowany, smakowity kąsek.

Dzielnica spichlerzy w Hamburgu

Dzielnica spichlerzy w Hamburgu

Hamburg – Egense

Po opuszczeniu Hamburga jesteśmy pewni, że niespełna 500-kilometrowa trasa autostradami pójdzie nam szybko i przyjemnie i popołudnie powitamy już na tarasie w naszym duńskim domku. Tymczasem – pewnie ze względu na nasilenie wakacyjnego ruchu – czeka nas niemiła niespodzianka. Zaraz za Hamburgiem zaczynają się parokilometrowe zatory na autostradzie. Gigantyczne korki mają kilka kulminacji, chyba najgorzej jest przed Kanałem Kilońskim i granicą niemiecko-duńską. W korkach – lekko licząc – spędzamy grubo ponad 3 godziny, a nasza średnia prędkość nawet po całym dniu pozostaje niższa niż na legendarnej trasie z Radomia do Rzeszowa. Lepiej robi się dopiero po przekroczeniu granicy. Dwa razy zatrzymujemy się na przyautostradowych postojach, raz w Niemczech, i raz (hotdogi w ramach obiadu – ale tu drogo…) już w Danii. Na miejsce docieramy dopiero po 20:00, po … 8 godzinach jazdy.

Bez problemu odbieramy klucze do naszego domku w filii firmy Novasol w Øster Hurup, a potem gładko trafiamy do naszej mety w Egense (wiwat nasza nawigacja – „Krysia”). To mała miejscowość położona na północno-wschodniej Jutlandii niedaleko Aalborga. Domek (ul. Koraldybet 12) może nie jest bardzo wyględny z zewnątrz – śmiejemy się, że wyglądem przypomina nieco stodołę – w środku jest jednal bardzo przestronny, wygodny i przytulny. Dookoła zielona trawka, cisza, spokój, nikogo za oknem, morze w zasięgu kilkuminutowego spaceru. Uff, nareszcie można odpocząć.

Nasz czas: 12:00-20:20, ok. 450 km

Dania, Półwysep Jutlandzki, 2016.08

Jeśli nie Legoland, to co?

Jeśli dzieci będą nalegać na wycieczkę do Legolandu, nie oponujcie. Ale przeznaczcie na Legoland tylko jeden dzień, a resztę czasu – na poznawanie uroków Półwyspu Jutlandzkiego. Zwiedzanie Jutlandii nie jest może szczególnie popularne wśród polskich turystów, a tymczasem ten rejon Danii ma wiele do zaoferowania. Rzeźbione wiatrem dzikie zachodnie wybrzeże, magiczne Grenen – miejsce spotkania dwóch mórz, Morze Wattów – raj dla ornitologów i … amatorów spacerów morskim dnem, urokliwe stare szachulcowe miasteczka. Objeździliśmy Jutlandię wzdłuż i wszerz i wróciliśmy pełni wrażeń. Jedyne „ale” to pogoda – w ciągu dwóch tygodni nie było ani jednego dnia bez deszczu. No cóż, z pogodą po prostu nie trafiliśmy – gdyby do długich wycieczek dołożyć morskie kąpiele pewnie w ogóle nie chciałoby się nam wracać do domu!

Relacje z poszczególnych dni poniżej. Zapraszamy!

Dzień 1 i 2. Podróż i Miniatur Wunderland w Hamburgu.

W miniaturowym świecie toczy się życie.

Dzień 3. Aalborg i Lindholm Høje.

Podobało nam się. Nawet bardzo!

Dzień 4. Przylądek Grenen – tam, gdzie Bałtyk spotyka się z Morzem Północnym; kościół pod piaskiem, klify Rubjerg Knude, Lokken.

Niedługo później ucieka do morza

Dzień 5. Kattegat Centret w Grenaa, Ebeltoft, park narodowy Mols Bjerge: Agri Bavnehøj i Poskær Stenhus – komnata funeralna z 2000-3000 r. p.n.e.

Tymo próbuje podnieść kamień stropowy

Dzień 6. Randers Regnskov – tropikalne zoo.

Nad głowami swobodnie latają ptaki

Dzień 7. Park Narodowy Thy, Vestervig Kikre, latarnia Lodbjerg, Nørre Vorupor, klif Bulbjerg.

Plaża w Norre Vørupor

Dzień 8. Fyrkat – dawna forteca wikingów.

Kamienie zaznaczają usytułowanie dawnych budynków

Dzień 9. Århus, w tym magiczne Den Gamble By – skansen Stare Miasto.

W Aarhus można przeżyć podróż w czasie

Dzień 10. Wyspa Rømø i park narodowy Morze Wattów.

Budka ratowników na plaży w Lakolk

Dzień 11. Legoland – dzieci by nam nie darowały:)

Ludziki lego toczą swoje życie

Dzień 12. Okolice fiordu Ringkøbing: wydma Blaabjerg, latarnia Nørre Lyngwig, niesamowite rzeźby z piasku w Søndervig.

W tym roku festiwal został zorganizowany po raz 14.

Dzień 13. Najwyższe wzniesienia Danii i Pojezierze Silkeborskie, Jelling – kolebka duńskiej państwowości.

Widok spod szczytu Yding Skovhøj

Dzień 14. Zabytkowe Ribe i podróż morskim dnem do serca morza wattów – wyspa Mandø.

Pożegnanie z morzem wattów.

Dzień 15. Kolding i Ogród Geograficzny.

 Miniatury w skali 1 do 10 odtwarzają wygląd Kolding z lat 1860-1870.

Dzień 16. Powrót do domu. Zamek Ludwigslust w Niemczech.

Rzeźby na kaskadzie symbolizują rzeki Stör i Rögnitz

Iłża

Iłża w kilku odsłonach

lipiec 2016

Z czym Wam się kojarzy Iłża? Nam głównie z ruinami XIV-wiecznego zamku biskupów krakowskich, położonymi malowniczo na wzniesieniu górującym na drogą. Pisaliśmy już też o dwóch zabytkowych kościołach i o niezwykle ciekawym dawnym piecu garncarskim. A czy wiecie, że w Iłży można też pójść na plażę? Nad zalewem, utworzonym na rzece Iłżance, utworzono strzeżone kąpielisko, jest też niezbędna infrastruktura turystyczna, mała gastronomia, wypożyczalnia sprzętu, a nawet domki campingowe. Po liftingu przeprowadzonym parę lat temu miejsce wypiękniało. Zbudowano pomosty widokowe, zadaszoną wiatę, siłownię plenerową, a dla najmłodszych – bezpieczny (ogrodzenie) i atrakcyjny plac zabaw tuż nad brzegiem wody. Idealne miejsce na relaks w podróży z dziećmi. Sprawdziliśmy to na własnej skórze, urządzając tu postój na drodze Rzeszów-Warszawa.

Iłża - zalew na Iłżance

Iłża – zalew na Iłżance

Nad zalewem jest cała niezbędna infrastruktura turystyczna

Nad zalewem jest cała niezbędna infrastruktura turystyczna

Kilka lat temu wybudowano pomosty widokowe

Kilka lat temu wybudowano pomosty widokowe

Zalew w Iłży. Świetny na odpoczynek w drodze.

Zalew w Iłży. Świetny na odpoczynek w drodze.

Nad zalewem jest strzeżone kąpielisko

Nad zalewem jest strzeżone kąpielisko

Grzesiek od razu wypatrzył plac zabaw nad brzegiem zalewu

Grzesiek od razu wypatrzył plac zabaw nad brzegiem zalewu

No a Sebuś...

No a Sebuś…

...zachwycony postojem!

…zachwycony postojem!

A to jeszcze nie wszystkie atrakcje Iłży. Przejazd Starachowicką Koleją Wąskotorowa na odcinku Iłża- Marcule wciąż jeszcze przed nami!

sierpień 2010

Wiele razy przejeżdżaliśmy przez Iłżę na trasie Warszawa-Rzeszów i zawsze zwracaliśmy uwagę na doskonale widoczne z drogi ruiny zamku biskupów krakowskich (pierw. XIII w.), zbudowanego na górującym nad miastem wapiennym wzgórzu.

Na postój w Iłży decydujemy się w pewną sierpniową niedzielę, przy okazji zabierania Tymusia z wakacji u Babci i Dziadka. Parkujemy u podnóża zamkowego wzgórza i stromą ścieżką wspinamy się na sam szczyt. Oj, Tymo lubi takie atrakcje. Niestety, po dotarciu pod zamkową wieżę okazuje się, że punkt widokowy na samym jej szczycie jest już nieczynny. Fakt, jest późne popołudnie. Wchodzimy więc tyle, ile się da: kręte schodki poprowadzone na zewnątrz wieży wprowadzają mniej więcej do połowy jej wysokości.

Z biskupiego zamku pozostało niewiele, właściwie tylko dobrze zabezpieczona wieża, ale malownicze położenie ruin i piękny widok na dolinę rzeki Iłżanki i Lasy Iłżeckie sprawiają, że jest to miejsce  absolutnie godne polecenia.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłżę na pewno odwiedzimy jeszcze nie raz w przyszłości. Musimy przecież wejść na sam szczyt wieży, zwiedzić dwa zabytkowe kościoły i obejrzeć ogromny, unikatowy piec garncarski.

 

lipiec 2012

 

Wracając z wakacji na Węgrzech nareszcie weszliśmy na szczyt wieży iłżeckiego zamku!

Tym razem wracamy z wakacji na Węgrzech.

Tym razem wracamy z wakacji na Węgrzech.

Dziś musimy wejść na samą górę!.

Dziś musimy wejść na samą górę!.

Na wieży iłżeckiego zamku.

Na wieży iłżeckiego zamku.

kwiecień 2013

 

Następna okazja krótkiego postoju w Iłży nadarzyła się  w kwietniu 2013 roku, podczas powrotu z weekendowego wyjazdu do rodziców R. Dziś przekonujemy się, że to miasto ma dużo więcej do zaoferowania niż znane (i bardzo malownicze) ruiny zamku biskupów krakowskich.

Zaparkowaliśmy ma głównym parkingu przy drodze przelotowej i pospacerowaliśmy chwilę przylegającymi do rynku wąskimi uliczkami, starając się poczuć na własnej skórze zachowany średniowieczny układ urbanistyczny. Zajrzeliśmy do kościoła farnego Wniebowzięcia NMP (pierwotnie gotycki, wielokrotnie przebudowywany, np. w XVI i XVII w.). Niestety, akurat odbywała się tam msza, więc nie mieliśmy możliwości podziwiać bogatego barokowego wystroju świątyni.

Witamy w Iłży po raz kolejny.

Witamy w Iłży po raz kolejny.

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Dzwonnica z baszty miejskiej!.

Dzwonnica z baszty miejskiej!.

Potem chłopcy zapakowali się do samochodu i podjechali pod imponujący, XIX-wieczny piec garncarski, będący pamiątką wspaniałych garncarskich tradycji regionu (M. ten dystans przebyła z Regą pieszo – i bardzo dobrze, bo mogła pooddychać Iłżą poza głównym szlakiem komunikacyjnym). Chłopcy biegali dookoła kamiennej konstrukcji, my z zaciekawieniem zaglądaliśmy do środka.

Szukamy pieca...

Szukamy pieca…

Piec garncarski, XIX

Piec garncarski, XIX

Piec garncarski, XIX w.

Piec garncarski, XIX w.

Można było wypalać mniejsze lub większe rzeczy.

Można było wypalać mniejsze lub większe rzeczy.

Spacerek świetnie podziałał na apetyty chłopców – pizza, która była następnym punktem programu, zniknęła z talerzy w szybkim tempie.

Czas wrzucić coś na ząb.

Czas wrzucić coś na ząb.

Na koniec cofnęliśmy się trochę i podjechaliśmy do położonego nieopodal zamku XV-wiecznego kościoła Św. Ducha. Wiele razy tamtędy przejeżdżaliśmy, a nie mieliśmy żadnej dokumentacji fotograficznej – trzeba było to naprawić! Warto zatrzymać się dłużej w tym miejscu również po to, by zatrzymać oko na dłużej na parterowym XVIII-wiecznym budynku szpitalnym (obecnie mieszczącym Muzeum Regionalne).

Kościół Św. Ducha (XV w,, przeb.).

Kościół Św. Ducha (XV w,, przeb.).

Budynek XVIII-wiecznego szpitala.

Budynek XVIII-wiecznego szpitala.

Tablica erekcyjna (widać insygnia biskupie).

Tablica erekcyjna (widać insygnia biskupie).

Pod Kościołem Św. Ducha...

Pod Kościołem Św. Ducha…

Ruiny zamku biskupów krakowskich prezentują się okazale.

Ruiny zamku biskupów krakowskich prezentują się okazale.

... z różnych miejsc Iłży.

… z różnych miejsc Iłży.

Na pewno zatrzymamy się tu z chłopcami jeszcze nie raz – wdrapywanie się na wzgórze zamkowe to świetna przerwa w podróży na trasie Warszawa-Rzeszów. Musimy też kiedyś odpocząć na plaży nad zalewem na Iłżance – taki plan na pewno spodoba się dzieciakom!

 

Iłżeckie klimaty.

Iłżeckie klimaty.

Iłżeckie klimaty.

Iłżeckie klimaty.

Śladami kuracjuszy, kormoranów i … Krzyżaków!

Ciechocinek, Kąty Rybackie, Krynica Morska, Golub-Dobrzyń i Maurzyce

24-26 czerwca i 8-10 lipca 2016

Jak co roku odwiedzamy polskie wybrzeże przy okazji transportowania chłopaków nad morze na wakacje z Dziadkami. W przypływie zmęczenia myślimy: no tak, dwa weekendy z głowy. Ale z drugiej strony to okazja do oderwania się i zmiany otoczenia – choćby na dwa dni. Za miejscowościami nadmorskimi w szczycie sezonu nie przepadamy, ale zawsze przecież można obrać mniej popularny kierunek marszu niż zatłoczona plaża, a przy okazji przerwy w podróży zatrzymać się w jakimś ciekawym miejscu. W tym roku jedziemy do Sztutowa i Kątów Rybackich. Za nami dwa weekendy z kormoranami, żuławskimi domami podcieniowymi i Krzyżakami depczącymi po piętach!

 

24 czerwca 2016, piątek

Dzień dziś niezwykły, bo zakończenie roku! Program dnia ustawiają nam więc godziny uroczystości dla klas czwartych (Tymo) i pierwszych (Sebuś). Obaj chłopcy przynoszą piękne świadectwa i szczerze cieszą się na wakacje. Około południa wracamy do domu i gorączkowo próbujemy skończyć się ogarniać. Ach, to pakowanie, to chyba najgorszy punkt programu w rodzinnych wyjazdach. Niby jedziemy tylko na weekend, a torby ledwo się mieszczą w przedpokoju…

Udaje nam się wyruszyć zaraz po 13:00. Wziąwszy pod uwagę szczególny charakter dzisiejszego dnia i „pomoc” Grzesiowego huraganu, to jednak sukces.

Warszawa- Ciechocinek

Mimo że nad morze zapewne bliżej byłoby siódemką, stawiamy na bezpieczeństwo i wybieramy trasę autostradami. Oczywiście jedzie się płynnie, ale ruch jest dzisiaj szalony. Po skręcie na A1 na szczęście robi się lepiej. Całą drogę zastanawiamy się, gdzie zatrzymać się na turystyczny postój. Może Golub-Dobrzyń? Może Radzyń Chełmiński? Wybór celu trzeba zgrać z porami drzemki i karmienia Grzesia, więc sprawa nie jest taka prosta. Obliczamy odległości i czas dojazdu, aż wreszcie R. dostaje olśnienia: Zatrzymamy się w Ciechocinku!

Po raz drugi odwiedzamy Ciechocinek dwa tygodnie później. Tym razem jedziemy odebrać Sebusia z wakacji z Dziadkami nad morzem. Ogromnie dziękujemy Babci Urszuli i Dziadkowi Jerzemu za opiekę nad naszą pociechą! Jedziemy tylko z Grzesiem – Tymo spędza właśnie czas na obozie harcerskim (pozdrowienia dla 19 WDH Przygoda!). To bardzo dogodne miejsce na postój w drodze nad morze, no a przy tym mamy wrażenie, że poprzednio Ciechocinek tylko liznęliśmy – nie obejrzeliśmy dokładnie ani Parku Zdrojowego, ani wszystkich tężni. Dziś stawiamy więc kropkę nad „i”.

Relacja z obu spacerów po Ciechocinku:

 

Taras widokowy na Tężni II

Ciechocinek i Ciechocinek bis

 

Ciechocinek – Sztutowo

Ciechocinek wypada nam prawie idealnie w połowie drogi, więc po przerwie jedziemy już prosto i bez przebojów do celu. Na miejsce docieramy za każdym razem około 20:00, po mniej więcej siedmiu godzinach od wyjechania z domu.

Po drodze (z autostrady zjeżdżamy w kierunku na Malbork, a potem kierujemy się na Nowy Dwór Gdański) przejeżdżamy przez malownicze Żuławy. Szczególnie zapada nam w pamięć uroczy Nowy Staw.

Nasza mini-relacja tutaj:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Nowy Staw

Sztutowo, Kąty Rybackie i Krynica Morska

Podczas obu nadmorskich weekendów w Sztutowie mieszkamy w gościnnych progach domu Ali (dziękujemy!!!), w Bursztynowym Dworze. To niezwykle klimatyczny niemal 100-letni budynek, który przywędrował na Pomorze aż a Podlasia, gdzie niegdyś pełnił funkcję szkoły.

Obie soboty spędzamy na spacerach do rezerwatu ornitologicznego „Kąty Rybackie”. Mamy też okazję przejść się przepięknym lasem ze Sztutowa na plażę oraz odwiedzić pobliską Krynicę Morską.

Szczegóły w relacji poniżej:

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów i latarnia w Krynicy Morskiej

Powroty znad morza

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zwiedzili czegoś także w drodze powrotnej…

26 czerwca 2016, niedziela

Po słonecznym poranku burzowe popołudnie i przelotne opady

Rano większość czasu zajmuje nam pakowanie – nas do domu, a Sebusia – na wakacje z Dziadkami. Potem opuszczamy gościnne progi Bursztynowego Dworu Ali i przemieszczamy się do Kątów Rybackich. Pożegnalny obiad z Babcią i Dziadkiem, wyściskanie i wycałowanie Sebusia na pożegnanie i nasza środkowa pociecha zostaje cieszyć się urokami morza, a my w okrojonym składzie ruszamy w stronę domu.

Jak pusto tylko z dwójką dzieci na tylnym siedzeniu! Nawet Tymo od razu zwraca na to uwagę. No tak, mocno przyzwyczajeni jesteśmy do naszej „pełnej chaty”:)

Mimo nasilonego ruchu wakacyjnego podróż mija dość sprawnie. Minęłaby jeszcze szybciej, gdybyśmy nie wydłużyli jej o kilkadziesiąt kilometrów na własne życzenie. Zatrzymywanie się tylko na parkingu przy autostradzie? Nuda! Jedziemy w jakieś ciekawsze miejsce. Co powiecie na Golub-Dobrzyń?

Relacja ze zwiedzania zamku golubskiego:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Golub-Dobrzyń

10 lipca, niedziela

Ranek nad morzem chłodny i pochmurny, w centralnej Polsce słonecznie i ciepło

Najpierw planujemy zahaczyć o Radzyń Chełmiński, zjeżdżamy nawet w tym celu z autostrady, ale przerwa w Radzyniu nie zgrywa nam się z porą drzemki Grzesia. Grzesiek jest senny i marudny (właśnie rosną piątki – ratunku! Jak dobrze, że więcej zębów Natura na razie nie przewidziała…), w dodatku zaczyna kropić. W związku z tym w okolicach Grudziądza zatrzymujemy się tylko na obiad w przypadkowo wypatrzonym, ale dość przyzwoitym zajeździe Pod Kasztanem i ruszamy dalej w drogę (zawracamy na A1). Cóż, tym razem się nie złożyło, może uda nam się odwiedzić pozostałości radzyńskiego zamku w przyszłym roku.

Ze względu na nasilony ruch wakacyjny jedzie się dziś dość opornie. Na autostradzie ponad pół godziny stoimy w korku (wypadek). Potem mamy wrażenie, że kierowców ogarnął amok – wszyscy pędzą na łeb na szyję, jakby chcąc nadrobić stracony czas. Na szczęście dzieci drugą porcję jazdy przesypiają. Mimo to jesteśmy zmęczeni tym szalonym ruchem i z chęcią (sic!) w okolicy Łowicza opuszczamy A1 i przenosimy się na boczne drogi. Wszyscy chętnie zatrzymujemy się na postój w Maurzycach.

Uroczy skansen w naszej relacji:

Przed domami, jak kiedyś, kwitną malwy.

Skansen w Maurzycach

Skansen w Maurzycach

Maurzyce

10 lipca, niedziela

Ranek nad morzem chłodny i pochmurny, w centralnej Polsce słonecznie i ciepło

Skansen w Maurzycach odwiedzamy w ramach postoju podczas powrotu znad morza autostradami A1 i A2.

Ze względu na nasilony ruch wakacyjny jedzie się dziś dość opornie. Jesteśmy zmęczeni szalonym ruchem i z chęcią (sic!) w okolicy Łowicza opuszczamy A1 i przenosimy się na boczne drogi. Wszyscy chętnie zatrzymujemy się na postój w Maurzycach.

Idealne muzeum do zwiedzania z dziećmi? Skansen! Wizyta w skansenie to wspaniała przerwa w podróży z maluchami – mamy i spacer w malowniczej okolicy, i (zazwyczaj) regionalną karczmę, dodatkowo w sezonie często są zapewniane różne atrakcje dla dzieci. No a przy tym dorośli się nie nudzą. Nie ma porównania z ziewaniem na placu zabaw! Continue reading