Góry Kamienne i okolice, 2012.05

Prolog: Przygoda przed wyjazdem, czyli… nie może być za różowo

Tym razem na dwa dni przed wyjazdem okazało się, że mamy zepsuty samochód i nie wiadomo było, czy i kiedy będziemy mogli nim pojechać. Czy u nas zawsze musi coś się dziać? Na szczęście ostatecznie w południe samochód był gotowy i w końcu wyjechaliśmy.

Jak się jednak okazuje, kłopoty przed wyjazdem są prognostykiem udanej eskapady – wypad w Góry Kamienne i okolice chyba należy do najbardziej udanych naszych wyjazdów. Udało nam się zdobyć z chłopcami kolejne szczyty Korony Gór Polski: Waligórę (Góry Kamienne), Ślężę (Masyw Ślęży), Skalnik (Rudawy Janowickie) i Chełmiec (Góry Wałbrzyskie) i na własne oczy zobaczyć wiele innych cudów przyrody – m.in. kolorowe jeziorka k. Wieściszowic i czeskie Skalne Miasto. Te tereny to również przepiękny barokowy Krzeszów, piękny zamek w Książu, tajemniczy kompleks Riese, Chełmsko Śląskie z malowniczymi domkami tkaczy. To wszystko w oprawie cudownie budzącej się do życia przyrody, w przepięknej pogodzie. Było super!

 

Z Boguszowa na Chełmiec.

Część I – Waligóra, Skalnik, Ślęża i Chełmiec, czyli kończymy sudecką część KGP

 

Udał nam się wyjazd...

Część II – Skalne Miasto, Góry Sokole, podziemia, kolorowe jeziorka i inne atrakcje

Karkonosze zimą – tydzień II

 

 4 lutego 2012, sobota

-12oC na dole, na Śnieżce -20oC, rano prószy śnieżek,
potem słoneczko i chmury nad szczytami

Wyprawa z Tymusiem na Śnieżkę

Dziś mamy wyjątkowy dzień. To nasza najpoważniejsza wyprawa górska z Tymusiem, jaką kiedykolwiek odbyliśmy! Dla nas z kolei to wyprawa przy najniższej jak dotąd temperaturze (na szczycie przez cały dzień było -20
do -22oC, z porywami wiatru dawało to odczucie do ok. 30 stopni mrozu…! Hmmm, mimo to był to jeden z cieplejszych i najmniej wietrznych dni na Śnieżce w ostatnim czasie…) Continue reading

Karkonosze zimą – tydzień I

28 stycznia 2012, sobota

-14 oC do -1oC, piękny zimowy dzień…

Warszawa – Wrocław

Tymuś i my już od dawna nie mogliśmy się doczekać tego wyjazdu! (…Sebuś jeszcze nie za bardzo rozumiał, co to te ferie). Wstajemy zgodnie z planem o 4:30 i przed 6:00 już w komplecie z Babcią ruszamy w drogę.

Katowicka nadal w remontach, a do tego sprawia wrażenie, jakby remonty zamarzły na zimę, więc bez żalu ją opuszczamy i ruszamy na z góry upatrzony postój pod literą M w Bełchatowie. „Ósemkę” do Wrocławia pokonujemy bez problemów i rozpoczynamy „danie główne” dzisiejszego dnia…

Spacer śladami krasnali po wrocławskiej starówce

Starówka we Wrocławiu jest naprawdę imponująca, wrażenie robią zwłaszcza monumentalne gotyckie kościoły oraz ratusz – perła świeckiego europejskiego gotyku i ogromny rynek z kamieniczkami – świadkami różnych epok i stylów od gotyku po secesję. Oglądamy m.in.:

  • Kościół św. Marii Magdaleny (XIV-XV w.)
  • Ulicę Jatki z „pomnikiem” zwierząt rzeźnych (fundacji wdzięcznego konsumenta…)
  • Kościół św. Elżbiety (XIV-XV w.)
  • Domki altarystów: Kamienice Jaś (XVI w.) i Małgosia (XVIII w.)
  • Rynek z blokiem zabudowy pośrodku
  • Gotycki ratusz (XV-XVI w.) – zgodnie uznajemy, że jest to najpiękniejszy ratusz, jaki kiedykolwiek widzieliśmy.

Krasnale najpierw nam się pochowały (chyba przez remont części ulic, na których mieszkały), ale potem już się do nas przyzwyczaiły i chętnie dawały się podziwiać – na razie naliczyliśmy ich 11. Zabawa w szukanie krasnali to naprawdę świetny patent na zwiedzanie Wrocławia z dziećmi!

Spacer kończymy w Piwnicy Świdnickiej, najstarszej restauracji Europy, której początki sięgają 1273 r. (nie wychodzimy z niej głodni, chociaż portfel nieco się odchudził… mimo to polecamy – głównie ze względu na wnętrza, bo jedzenie smaczne, ale nie wyróżnia się jakoś specjalnie).

Chłopcy to już prawdziwi turyści, Tymuś wypatrzył wszystkie krasnale, a Sebuś chciał wszędzie chodzić sam, „za rączkę” (w końcu gdy po obiedzie wzięliśmy go do nosidełka, to zasnął w ciągu dwóch minut „na glonojada”).

Wrocław. Renesansowy Jaś i barokowa Małgosia, gotcki kościół Św.Elżbiety w tle.

Wrocław. Renesansowy Jaś i barokowa Małgosia, gotcki kościół Św.Elżbiety w tle.

Pomnik zwierząt rzeźnych, ul.Jatki.

Pomnik zwierząt rzeźnych, ul.Jatki.

Szukamy krasnali. Jest jeden!.

Szukamy krasnali. Jest jeden!.

Okiem Jasia i Małgosi.

Okiem Jasia i Małgosi.

Wrocławski rynek.

Wrocławski rynek.

Wrocławski rynek.

Wrocławski rynek.

Ten krasnal się Tymusiowi spodobal najbardziej.

Ten krasnal się Tymusiowi spodobal najbardziej.

Najstarsza restauracja w Europie.

Najstarsza restauracja w Europie.

Wrocławski ratusz (XV-XVI w).

Wrocławski ratusz (XV-XVI w).

Wrocławski ratusz (XV-XVI w).

Wrocławski ratusz (XV-XVI w).

Krasnoludzkie latarnie na Oławskiej.

Krasnoludzkie latarnie na Oławskiej.

Sebuś zasnął na glonojada...

Sebuś zasnął na glonojada…

Reszta drogi upływa spokojnie i na 17:00 docieramy na miejsce.

Nasza meta to „Dom natury” w Karpaczu. Wynajęty apartament udaje się nam świetnie przystosować do naszych potrzeb – mamy „sypialnię” i „living”(sypialnię Babci). Dużo miejsca i funkcjonalny rozkład za bardzo przystępną cenę – godne polecenia!

Chłopcy przeszczęśliwi, radośni, długo roznoszą kwaterę, pomagając nam się urządzić i rozpakować (…czasem rzeczywiście pomocni!)

29 stycznia 2012, niedziela

-3 oC, kolejny piękny dzień,
w Karpaczu całkiem ciepło, a w górach silny mroźny wiatr

Rekonesans w Karpaczu

Orientujemy się, co, gdzie i jak. Podchodzimy pod nowy wyciąg Winterpol, kupujemy plastikowe sanki i jabłuszko dla Sebka, robimy małe zakupy
i próbujemy dotrzeć pieszo do snowtubingu i wyciągów, które miały być 200 m od parkingu, a okazało się, że były ok. kilometr dalej, więc musieliśmy zawrócić.

Potem jeszcze podjeżdżamy pod Kościółek Wang, ale Seba już jest za bardzo zmęczony na kolejną wycieczkę, więc zawracamy i jedziemy na obiad. Po długich poszukiwaniach restauracji z miejscem do zaparkowania udało się nam złapać ostatnie miejsca w Restauracji Astoria w centrum i zjeść pyszny obiad. Sebuś wciągnął całą zupę pomidorową, a my drób w różnych formach z różnymi dodatkami.

Po powrocie Tymuś z M. jeszcze testuje na jabłuszku górkę na naszym terenie, w czasie gdy R. pacyfikuje Sebusia.

Narty na Kopie (14:00-16:00)

Udaje nam się odkupić karnety po 10 zł (+kaucja) i ruszamy „Zbyszkiem” na samą górę – wyciąg pamięta chyba czasy Gomułki lub Gierka, ale mozolnie osiąga szczyt.

Na górze naprawdę nieźle wieje, dając odczucie arktycznego zimna, przypominając nam przy tym wyprawę na szczyt Chopoka w 2008 r. Zjeżdżamy dwa razy najwyższym i jednocześnie najciekawszym odcinkiem trasy, a potem po kolei „zaliczamy” wszystkie wyciągi i trasy kompleksu – wyrabiamy się dokładnie na zamknięcie tras – zjeżdżamy na dół już po 16:00.

Miejsce godne polecenia, podobała nam się mała ilość ludzi, różnorodność tras i poczucie bliskości przyrody, widać, że zachowano tu względny kompromis pomiędzy „industrializacją” a zachowaniem przyrody dla następnych pokoleń.

Po powrocie okazuje się, że niestety sielanka zdrowia panującego w naszej rodzinie podczas ostatnich tygodni się skończyła… Sebuś rozłożył się – z katarku rozwinęło mu się obturacyjne zapalenie oskrzeli (co wydatnie pogorszyło naszą jakość snu), a Tymuś zwrócił w domu cały obiad – mamy nadzieję, że to tylko przejedzenie lub małe zatrucie.

Poza tym trochę się martwimy nadchodzącym dalszym ochłodzeniem, ale w sumie, to nie możemy narzekać, bo zima jest przepiękna, a mróz na razie daje się znieść.

... i ziuuu na sam dół!.

… i ziuuu na sam dół!.

... i ziuuu na sam dół!.

… i ziuuu na sam dół!.

Na Kopę.

Na Kopę.

Na Kopie.

Na Kopie.

Strzecha akademicka.

Strzecha akademicka.

Strzecha akademicka.

Strzecha akademicka.

30 stycznia 2012, poniedziałek

-6 oC, znowu piękny dzień, samo słoneczko

W nocy Tymuś niestety potwierdził nasze przypuszczenia i rozchorował się
na anginę, więc rodzinnej wycieczki dzisiaj zrobić nie mogliśmy…

Wycieczka w Góry Izerskie (M. + R.)

Z trudem znajdujemy na zaśnieżonej drodze ze Szklarskiej do Świeradowa miejsce wyjścia szlaku (zasłania je półtorametrowa zaspa). Szlakiem przed nami w ostatnich dniach szła tylko para narciarzy na biegówkach, i to tylko przez kilkaset metrów do pierwszego rozstaju, a dalej ruszamy już przez głęboki dziewiczy śnieg.

Szybko okazuje się, że nasz plan na dzisiaj, czyli wejście na Wysoką Kopę, jest niemożliwy do zrealizowania w tych warunkach, mimo to brniemy jeszcze, zmieniając się na prowadzeniu, przez ok. dwa kilometry (których przejście w tych warunkach zajmuje nam ok. godzinę), zauroczeni bielą, słońcem, ciszą… To trzeba po prostu poczuć! Gdy za kolejnym zakrętem okazuje się, że czeka nas zakręt szlaku, a nie skrzyżowanie, poddajemy się i po małym popasie wracamy na dół.

Pomimo niepowodzenia, dzisiejszy dzień zaliczamy do udanych. Nasze PUT (podstawowe umiejętności turystyczne:)) poszerzyły się o zdolność przecierania szlaków w ciężkich zimowych warunkach.

Z Rozdroża Izerskiego na Wielką Kopę.

Z Rozdroża Izerskiego na Wielką Kopę.

Z Rozdroża Izerskiego na Wielką Kopę.

Z Rozdroża Izerskiego na Wielką Kopę.

Kościółek Wang

Wracając, postanawiamy podjechać jeszcze do Karpacza Górnego, żeby zobaczyć ten unikatowy zabytek. Kościółek Wikingów z XII w. urzeka i budzi podziw dla cieśli sprzed prawie dziewięciu wieków, którzy zbudowali go bez użycia gwoździ. Miejsce, chociaż bardzo popularne, jednak zdecydowanie warte odwiedzenia; zadziwia nas m.in. to, że kościółek naprawdę pasuje do karkonoskiego otoczenia!

Norweski Kościółek Wang (XII w).

Norweski Kościółek Wang (XII w).

Rzeźba Łazarza.

Rzeźba Łazarza.

Bardzo sympatyczne dojście przez zimowy las z górnego parkingu.

Wieczorny spacer (Sebuś z R. i Babcią)

Docieramy do głównej ulicy i kupujemy czapkę dla Tymusia, wypatrując potencjalnych knajp na obiady, wracając robimy małe zakupy. Chłopcy na szczęście już wieczorem czują się trochę lepiej, a my robimy jeszcze krótki spacer po najbliższej okolicy.

31 stycznia 2012, wtorek

-7 oC, w nocy było -14oC, pogoda jw. – pięknie!

Narty na Szrenicy (10:30–14:15 + dojazd)

Ośrodek rewela, tylko ceny dość wysokie, praktycznie nie było kolejek ani tłoku na trasach, zwłaszcza górnych, trudniejszych (na czarnej – najfajniejszej – prawie nie było ludzi).

Bardzo przyjemne schroniska – Na Hali Szrenickiej i Szrenica – w pierwszym jemy żurek, w drugim ciasta i herbatę. Oba z klimatem, chociaż nie zaszkodziłby mały remont (już są w trakcie odnawiania).

Trasy na Hali Szrenickiej bardzo przyjemne, ale trochę nudne (poza możliwością slalomowania między choinkami) – szerokie wypłaszczenie z trzema podwójnymi orczykami. Lolobrygida w górnej części też b. fajna (obok orczyka), dolna część dłuży się, bo jest nudna, plaskata i pełna ludzi. Najbardziej podobała się nam czarna trasa FIS ze „ścianą”, którą M. postanowiła pokonać efektownym ześlizgiem głową w dół (potem słyszy, jak jakaś kobieta instruuje kilkuletniego chłopca: „Jak będziesz się bał zjechać, siądź na pupę i zrób tak jak ta pani”:)

Ogólnie dzisiaj mieliśmy jeden z najfajniejszych dni na nartach – cudowna bliskość przyrody i gór, jeżdżenie w partiach szczytowych, a do tego piękne słońce.

Schronisko na Hali Szrenickiej.

Schronisko na Hali Szrenickiej.

Narty na Szrenicy.

Narty na Szrenicy.

Widok na Łabski Szczyt ze zboczy Szrenicy.

Widok na Łabski Szczyt ze zboczy Szrenicy.

Na szczycie Szrenicy.

Na szczycie Szrenicy.

PTTK Szrenica.

PTTK Szrenica.

PTTK Szrenica.

PTTK Szrenica.

Wycieczka do Muzeum Zabawek w Karpaczu

Przez dwa dni choroby chłopaków zatęskniliśmy za wspólnym wypadem.

Muzeum całkiem fajne, zabawki nawet z XVIII w.(!) pokazane w kilkudziesięciu gablotach. Szczególnie zaciekawiły nas krakowskie szopki, lalki sprzed ponad 100, a nawet ponad 200 lat (inny wzorzec urody…), śliczne domki i gospodarstwa z całym wyposażeniem (zrobione z wielką dbałością o szczegóły i odzwierciedlające prawdziwy, a nie „plastikowy” świat…).

Brakuje odrobiny interaktywności i możliwości zabawy (kończy się ona na dwóch ławkach-zwierzątkach przy wejściu) – trochę to frustruje chłopców, zwłaszcza Sebusia, który ciągle woła „wyjąć!”. Na dłużej zatrzymuje ich szopka z ruchomymi elementami.

Można za to kupić bardzo fajne zabawki z drewna po niewygórowanej cenie. Chłopcy nareszcie zdrowsi, dokazują w domu, musimy jutro ich porządnie przegonić, bo wykończą Babcię…

Muzeum Zabawek w Karpaczu.

Muzeum Zabawek w Karpaczu.

Muzeum Zabawek w Karpaczu.

Muzeum Zabawek w Karpaczu.

To nasz ulubiony eksponat.

To nasz ulubiony eksponat.

Wieczorem kolejny krótki spacerek M. i R. po trzaskającym mrozie.

Choroba chłopaków zmusiła nas do znalezienia alternatywnego źródła pożywienia: wiwat pizza (wczoraj) i catering (dzisiaj)!

1 lutego 2012, środa

-10oC (w nocy -17oC), ale pięknie…

Wycieczka całą rodziną do Świeradowa Zdroju

Świeradów to ładne i kameralne uzdrowisko, podjeżdżamy pod same Domy Zdrojowe. Oglądamy ładne tarasy przed Domami Zdrojowymi, zaglądamy do sztucznej groty, która pełniła w XIX w. funkcję pijalni, i spacerujemy w pijalni – największej drewnianej hali spacerowej w Polsce!

Chłopcom najbardziej podoba się bieganie po pijalni i zabawa dużymi figurami szachowymi.

Kulminacyjnym punktem dnia był jednak wjazd nową kolejką gondolową na Stog Izerski. Kolejka fajna, przestronna (wagoniki 8-osobowe), a parking pod nią duży i bezpłatny.

Z górnej stacji kolejki do Schroniska na Stogu Izerskim jest ledwie dwa kroki, ale i tak zimny wiatr nas dobrze pogonił – pomimo słoneczka. Schronisko miłe, tylko trafiliśmy na ogromną grupę młodzieży z zimowiska, ale wszyscy z apetytem pałaszujemy schroniskowy obiad!

Dla Sebusia to pierwsze takie przeżycie – w kolejce był trochę oniemiały, ale zachwycony, a w schronisku jednak był już w swoim żywiole: spacerował, „badał” choinkę itp. Nie przeszkadzały mu nawet tłumy, wołał: „dużo gwiazdek (na choince), dużo Mikołajów (ozdób na kominku) i dużo ludziów”…

Dla Tymusia to już kolejna kolejka gondolowa po Szyndzielni i Jaworzynie Krynickiej, ale mimo to bardzo mu się podobało; cieszy nas, że już dobrze się czuje!

Wieczorny wypad na narty – znów do Świeradowa

Postanawiamy „załatwić” to miejsce do końca, bo nie chciało nam się już więcej tak daleko jeździć, w dodatku po koszmarnie nierównej drodze.

Trasa narciarska okazuje się bardzo przyjemna, trochę tylko przydługi środkowy plaskaty odcinek – ale to wina ukształtowania terenu.

Ubieramy się grubo jak nigdy dotąd (trzy warstwy na nogach), a mimo to mróz (-15) daje się nieźle we znaki. Na szczęście mamy ze sobą grzałki do rąk, w desperacji udaje nam się też założyć kaptury na kaski, co wydatnie poprawia nam komfort jazdy!

Zjeżdżamy sześć razy z przerwą na gorącą czekoladę (19:00 – 21:20). Wracamy do domu ok. 22.30.

Dom Zdrojowy w Świeradowie Zdroju.

Dom Zdrojowy w Świeradowie Zdroju.

Modrzewiowa hala spacerowa - najdłużdza w Polsce.

Modrzewiowa hala spacerowa – najdłużdza w Polsce.

Świeradowski kuracjusz.

Świeradowski kuracjusz.

Gondolami na Stóg Izerski.

Gondolami na Stóg Izerski.

Gondolami na Stóg Izerski.

Gondolami na Stóg Izerski.

Na Stogu Izerskim.

Na Stogu Izerskim.

Schronisko na Stogu Izerskim.

Schronisko na Stogu Izerskim.

Tata jest najlepszy...

Tata jest najlepszy…

Narty na Stogu Izerskim.

Narty na Stogu Izerskim.

2 lutego 2012, czwartek

-12oC (w nocy -20oC), wciąż pięknie

Nadal życie bardzo utrudniają nam mrozy, co zmusza nas do planowania wycieczek, które nie wymagają długiego przebywania na dworze, zwłaszcza z chłopcami… tym bardziej, że Tymuś ciągle na antybiotyku, a Sebuś jakiś taki niewyraźny (wieczorem sprawa się wyjaśnia – zaraził się anginą…)

 Jelenia Góra i okolice – całą rodzinką

Podjeżdżamy najpierw do Sobieszowa, planując zwiedzanie Muzeum Karkonoskiego PN, ale okazuje się, że teraz wystawa jest przeniesiona (za to kompletujemy zdjęcie kolejnej siedziby dyrekcji parku narodowego). Szybko więc modyfikujemy plany i trafiamy do Muzeum Przyrodniczego w Cieplicach. Jego zbiory to część prywatnej kolekcji rodziny wieloletnich tutejszych właścicieli ziemskich.

Eksponaty naprawdę imponujące – tysiące wypchanych ptaków i motyli
(a do tego tygrys, kangur, wąż i inne zwierzątka, oczywiście też wypchane). Chłopców szczególnie zaciekawia struś i kuguar.

Potem słuchamy sobie muzyki w samochodzie obok Parku Zdrojowego, a M. biegnie zrobić dokumentację fotograficzną.

Na koniec jedziemy do Jeleniej Góry, oglądamy śliczny rynek z barokowym ratuszem i podcieniowymi kamieniczkami i szukamy odpowiedniej dla nas restauracji. Jemy rosół i kluchy w polsko-włoskiej restauracji.

Cieplice. Pawilon norweski (skopiowany budynek z Norwegii).

Cieplice. Pawilon norweski (skopiowany budynek z Norwegii).

Muzeum Przyrodnicze w Ciepliach.

Muzeum Przyrodnicze w Ciepliach.

Dom Zdrojowy w Cieplicach.

Dom Zdrojowy w Cieplicach.

Barokowy ratusz w Jeleniej Górze.

Barokowy ratusz w Jeleniej Górze.

Na jeleniogórskim rynku.

Na jeleniogórskim rynku.

Wyprawa M. i R. w Góry Kaczawskie na Skopiec

Po drodze oglądamy Dom Tyrolski w Mysłakowicach oraz część Jeleniogórskiej Doliny Pałaców i Ogrodów – pałace w Mysłakowicach, Łomnicy i Wojanowie, obecnie pięknie odnowione i funkcjonujące w większości jako hotele.

Potem jedziemy do naszego celu – na sam koniec wsi Komarno i podchodzimy niebieskim szlakiem na szczyt Skopca.

Niepotrzebnie idziemy starym wariantem szlaku i musimy się przebijać przez głęboki śnieg, obok ujadających psów; później okazuje się, że trzeba było pójść na wprost drogą, która dociera aż na szczyt Barańca do przekaźnika.

Stamtąd już ścieżka przedeptana; bez problemu znajdujemy interesujący nas szczyt. Tam obowiązkowe zdjęcia do KGP i powrót już wygodną drogą.

Podczas zejścia oglądamy zachwycający zachód słońca, z panoramą Karkonoszy ze Śnieżką w tle… niezapomniane!

W samochodzie okazuje się, że jest… -21oC! O kurczę!

Dodatkowo czujniki w kołach wariują i straszą nas, że mamy gumę… Na szczęście alarm jest fałszywy. (PS. Potem okazuje się, że jednak prawdziwy, tylko na tym mrozie opona była tak sztywna, że trudno było to zweryfikować…)

Dom tyrolski w Mysłakowicach (XIX).

Dom tyrolski w Mysłakowicach (XIX).

Neogotycki pałac w Mysłakowicach (XIX).

Neogotycki pałac w Mysłakowicach (XIX).

Pałac w Łomnicy (XVIII).

Pałac w Łomnicy (XVIII).

Pałac w Wojanowie (XVII, przeb.XIX).

Pałac w Wojanowie (XVII, przeb.XIX).

Komarno - Skopiec.

Komarno – Skopiec.

Skopiec (724 m n.p.m.), Góry Kaczawskie.

Skopiec (724 m n.p.m.), Góry Kaczawskie.

W górach Kaczawskich (Skopiec- Komarno). Ale pięknie...

W górach Kaczawskich (Skopiec- Komarno). Ale pięknie…

Zachód słońca nad Karkonoszami.

Zachód słońca nad Karkonoszami.

Karkonosze z Gór Kaczawskich.

Karkonosze z Gór Kaczawskich.

To pokazuje skalę naszego wyczynu.

To pokazuje skalę naszego wyczynu.

 3 lutego 2012, piątek

-11oC (w nocy -20,5oC), wciąż pięknie

Wycieczka do Kopalni Uranu – Sztolnie Kowary

Najpierw ogrzewamy się w restauracji obok wejścia i zamawiamy obiad na później. A potem właściwa część wycieczki – zjazd pod ziemię!

Zwiedzanie bardzo się wszystkim podoba – dla starszych naprawdę ciekawie pokazana praca w kopalni i historia wydobycia uranu na eksport do ZSRR, dla młodszych światełka, piękne kamienie i pokaz laserowy „Hades” (którego nasz dzielny Sebuś się nie przestraszył!).

Przewodnik z wielką wiedzą i pasją opowiada o szczegółach dotyczących pracy górników, minerałach, Walonach itp., ale zupełnie nie ma podejścia do dzieci. Nie zatrzymuje się nawet przy podziemnym akwarium ani nie wspomnia o gwarkach strzegących skarbów.

Chłopcy z zapałem pomagają oświetlić korytarze latarkami i są ogólnie grzeczni. Sebuś połowę czasu spędza w nosidle, resztę na nogach; Tymuś to super-kumpel nie robi z niczego problemu.

Na koniec zjadamy dobry obiad – żurek i kotlety schabowe i zaopatrujemy się u bardzo miłej pani Ewy w nalewkę walońską i wodę Potencjałkę.

Gotowi na wyprawę.

Gotowi na wyprawę.

Sztolnie Kowary - wejście.

Sztolnie Kowary – wejście.

Wybieramy kaski.

Wybieramy kaski.

Kopalnia uranu - sztolnie Kowary.

Kopalnia uranu – sztolnie Kowary.

Markowiny.

Markowiny.

Kopalnia uranu - sztolnie Kowary.

Kopalnia uranu – sztolnie Kowary.

08. Święta Barbara.

Kopalnia uranu - sztolnie Kowary.

Kopalnia uranu – sztolnie Kowary.

Oglądamy pokaz 'światło - dźwięk'.

Oglądamy pokaz 'światło – dźwięk’.

Lekcja Tymusia na nartach

Szkółka M&M w nowym ośrodku Winterpol w Karpaczu, dojście od parkingu przy drodze pod dolną stacją wyciągów na Kopę.

Tymuś zjechał raz z trasy na wyciągu taśmowym, a potem ruszył na prawdziwe trasy – zjechał trzy razy – wszystkimi trasami w ośrodku! Pomimo temperatury (-15oC) był zachwycony i zapisaliśmy się na kolejnych pięć lekcji.

Pierwsza lekcja Tymusia w Białym Jarze.

Pierwsza lekcja Tymusia w Białym Jarze.

Karkonosze, 2012.02

Piękne sudeckie kurorty: Karpacz i Szklarska Poręba, klimatyczna Jelenia Góra, stare zamki, kraina wygasłych wulkanów, nieodkryta Jeleniogórska Dolina Pałaców i Ogrodów i przede wszystkim piękna przyroda. Zapraszamy na mrożącą krew w żyłach relację z zimowego wypadu do Karpacza. Dlaczego mrożącą krew w żyłach? Bo w oprawie trzaskającego mrozu!

 

Na szczycie Szrenicy.

Tydzień I

czyli m.in.: Wrocław, narty, choroby:-(, zabawki;-), Świeradów Zdrój, Jelenia Góra, Skopiec i kopalnia uranu w Kowarach

 

Kopa - Dom Śląski.

Tydzień II

czyli m.in.: Śnieżka, Siedlęcin, Pilchowice, Chojnik, Wysoka Kopa, zamek Grodziec, zamek Czocha i oczywiście narty;-)

Słowenia – ferraty i magia

17 sierpnia 2011, środa

Nadal pięknie, 30 stopni, w górach ok. 20

Wejście na Prisojnik z przełęczy Vršč (obok Prednjego Okna), 10 km, ↕1100 m, 8 godz. całość

Na początku trochę błądziliśmy, bo okazało się, że opisana w przewodniku ścieżka jest zamknięta, a my nieświadomie poszliśmy w jakąś boczną odnogę, zarośniętą kosówką.

Idziemy przez Sovną Glavę i Gladki Rob, potem przyjemnym długim trawersem przez piarżysko. Na koniec uciążliwe podejście i trawers pod Prednje Okno – największe okno skalne w całych Alpach. Okno zaskakuje ogromem. Śwista przez nie zimny wiatr, więc zakładamy uprzęże i idziemy na odpoczynek nieco wyżej. Przez samo okno można przejść dość trudną via ferratą (spotkany przez nas Słoweniec, wyglądający na doświadczonego turystę, w rozmowie z nami stwierdził, że szedł tamtędy raz i nigdy więcej tego nie zrobi, bo mu życie miłe…)

Dalej efektowna ponadgodzinna wspinaczka, głównie wzdłuż grzbietu i grzbietem (najtrudniejsze, zwłaszcza psychicznie, były te nieubezpieczone partie) na szczyt Prisojnka (2547 m n.p.m.)

Po miłym popasie w zacisznym grajdołku ruszamy w dół. Trasa zejściowa (Slovenska pot) prowadzi po usypujących się piargach dość stromym żlebem. Szlak niewygodny, dłużący się i męczący, choć rzeczywiste trudności niewielkie.

Po wygodnym odpoczynku na trawie schodzimy już bez trudności trasą wejściową (od Gladkiego Robu). Końcowe podejście pod Sovnią Glavę zgodnie uznajemy za kopanie leżącego.

Wymęczeni docieramy do Ticarjev Domu, gdzie zjadamy znaną już na jotę (regionalną zupę przypominającą kapuśniak z kiełbasą i grochem).

Wracając, zatrzymujemy się przy punkcie widokowym na masyw Prisojnika, oglądamy okno i rośniemy w dumę, patrząc z tej perspektywy na nasze dzisiejsze dokonanie.

Z Przełęczy Vrsc na Prisojnik (Prisank).

Z Przełęczy Vrsc na Prisojnik (Prisank).

Na Prisojnik (Prisank) - widok na Mangart.

Na Prisojnik (Prisank) – widok na Mangart.

Największe okno skalne w Alpach.

Największe okno skalne w Alpach.

Na Prisojnik (Prisank).

Na Prisojnik (Prisank).

Na Prisojnik (Prisank).

Na Prisojnik (Prisank).

Widok na Przełęcz Vrsc.

Widok na Przełęcz Vrsc.

Prisojnik (Prisank).

Prisojnik (Prisank).

Prisojnik (Prisank).

Prisojnik (Prisank).

Prisojnik (Prisank).

Prisojnik (Prisank).

Nasi tu byli.

Nasi tu byli.

Zejście z Prisojnika na Przełęcz Vrsc.

Zejście z Prisojnika na Przełęcz Vrsc.

Masyw Prisojnika.

Masyw Prisojnika.

18 sierpnia 2011, czwartek

Słońce i 32 stopnie. Bez komentarza:)

Po wczorajszym zmęczeniu robimy sobie dzień odpoczynku od gór. No i mamy bajkowy dzień pełen wrażeń. Oglądamy po kolei:

Jaskinie Szkocjańskie

Zachwycają nas swoim ogromem i – co najciekawsze – rzeką Reką płynącą ich dnem (największy podziemny kanion w Europie). Przejście mostkiem, zawieszonym na wysokości prawie 50 m nad huczącą w dole rzeką, dostarcza niezapomnianych wrażeń. Tego nie da się dobrze pokazać na zdjęciach, więc nawet nie próbujemy… To po prostu trzeba zobaczyć!

Po wyjściu kupujemy upominki i wcinamy absolutnie przepyszny i niedrogi trzydaniowy obiad (promocyjne zestawy obiadowe w przyjaskiniowym kompleksie są absolutnie godne polecenia!)

Wejście do Jaskiń Szkocjańskich.

Wejście do Jaskiń Szkocjańskich.

Jaskinie Szkocjańskie.

Jaskinie Szkocjańskie.

Jaskinie Szkocjańskie jak na folderze.

Jaskinie Szkocjańskie jak na folderze.

Piran

Piran wita nas upałem i urzekającymi widokami na szmaragdowy Adriatyk. Szukając cienia (upał w mieście jednak daje się we znaki), oglądamy główny pirański Plac (dawny zasypany port) z pomnikiem włoskiego skrzypka Tartiniego i z klasycystycznym ratuszem, klasztor Franciszkanów (XIV-XVIII) z malowniczymi renesansowymi krużgankami, pięknie położony na wysokim klifie kościół Św. Jerzego (XVI), wenecką kampanilę – XV-wieczną dzwonnicę będącą znakiem rozpoznawczym miasta, stary rynek z XVIII-wieczną cysterną na wodę i pozostałości średniowiecznych umocnień, z których rozlega się przepiękny widok na zabudowania Piranu, wcinające się cyplem w błękitne morze. Miasto ma niepowtarzalny klimat, a wąskie uliczki starówki są wręcz stworzone do romantycznych spacerów. Warto było przejechać te kilometry.

Upał tak daje się we znaki, że nie możemy się oprzeć pokusie kąpieli w morzu – co uskuteczniamy mimo braku kompletnych strojów kąpielowych – ale od czego pomysłowość:)

Piran.

Piran.

Piran.

Piran.

Pomnik Tortiniego - wloskiego skrzypka, Piran.

Pomnik Tartiniego – wloskiego skrzypka, Piran.

Renesansowe krużganki w klasztorze Franciszkanów.

Renesansowe krużganki w klasztorze Franciszkanów.

Gdzieś w Piranie.

Gdzieś w Piranie.

Widok na dawne umocnienia, Piran.

Widok na dawne umocnienia, Piran.

Pozostałości średniowiecznych umocnień w Piranie.

Pozostałości średniowiecznych umocnień w Piranie.

Piran.

Piran.

Predjamski Grad

XVI-wieczny zamek wbudowany w skałę robi ogromne wrażenie.

Predjamski Grad (XVI).

Predjamski Grad (XVI).

W drodze powrotnej GPS robi nas w balona i zamiast prowadzić prosto do autostrady, wysyła nas leśnymi górskimi drogami. Hmm, skarbonka na przekleństwa na pewno by się dziś zapełniła.

Dzisiejszy dzień dostarczył nam absolutnie fantastycznych wrażeń. A może tylko nam się przyśnił?…

19 sierpnia 2011, piątek

Niewielkie chmurki, ale cieplutko

Dziś pora na wyprawę wyjazdu:

Wejście na Triglav (2864 m n.p.m.; 6:30-20:00, ↕1800 m i ok. 30 km dystansu)

Chyba wypatrujemy na mapie punkt wyjścia dla koneserów, nieco dalej na wprost od Rudno Polje – sami wyszukujemy prawdopodobnie najbardziej optymalną jednodniową trasę wejściową, nieopisaną w przewodnikach.

Najpierw idziemy przez przepiękną planinę z pasącymi się krowami, potem zakosami na przełęcz i wygodnym trawersem do Vodnikov Domu.

Kolejny odcinek wiedzie żmudnymi zakosami do Domu Planika.

No i ostatnia prosta: Dom Planika-Triglav: podchodzimy do grani skalnym terenem z ubezpieczeniami w trudniejszych miejscach.

Od Małego Triglava na Triglav: dół-góra wąską granią, duża ekspozycja i wyślizgane kamienie, ale dobre zabezpieczenia i w sumie bez większych trudności. Zaskakuje nas TŁUM turystów, głównie Słoweńców. Ciągle trzeba się z kimś mijać w eksponowanym terenie, a to uciążliwe.

Szczyt Triglava przypomina wielką majówkę. Rozsiadamy się jak wszyscy, podziwiając piękne widoki na Škrlaticę i „księżycowe” otoczenie Triglavskiego Domu na Kredaricy.

Wracamy bez większych problemów (może poza zmęczeniem) tą samą trasą. W Vodnikov Domu jemy podwójną jotę, popijając piwem i colą.

Wracamy wymęczeni (krzyczymy i skaczemy na radosny widok samochodu), ale przeszczęśliwi i ogromnie dumni z siebie, że udało nam się zrobić taką dużą trasę (choć wyprawa na rumuńskie Moldoveanu nadal chyba pozostaje naszym rekordem) i że zdobyliśmy kolejny szczyt do Korony Europy.

Planina Konjscica.

Planina Konjscica.

Vodnikov Dom - Dom Planika.

Vodnikov Dom – Dom Planika.

Vodnikov Dom - Dom Planika.

Vodnikov Dom – Dom Planika.

Dom Planika.

Dom Planika.

Widok na Kredaricę i otoczenie.

Widok na Kredaricę i otoczenie.

Triglav - 2864 m n.p.m.

Triglav – 2864 m n.p.m.

Widok z Triglava na Skrlaticę.

Widok z Triglava na Skrlaticę.

Triglav - 2864 m n.p.m.

Triglav – 2864 m n.p.m.

Wieszczki - julijskie żółtodzioby.

Wieszczki – julijskie żółtodzioby.

Widok z Triglava na otoczenie Kredaricy.

Widok z Triglava na otoczenie Kredaricy.

Zejście z Triglava na Mały Triglav.

Zejście z Triglava na Mały Triglav.

Triglav - Dom Planika.

Triglav – Dom Planika.

20 sierpnia 2011, sobota

30 stopni i pełne słońce:)

Należy nam się dzień odpoczynku po naszym wczorajszym dokonaniu. Śpimy do 8:00 i byczymy się do 10:00, a o 11:00 ruszamy.

Wycieczka do wąwozu Vintgar

Na początku zaskoczeni jesteśmy ilością ludzi w tym miejscu: pod Vintgar podjeżdżają autokary z turystami z całego świata (spotykamy nawet dwie wycieczki Japończyków). To i my idziemy. Czy było warto? Warto!

Wąwóz przepiękny, burzliwy nurt rzeki Radovna i piękne skalne otoczenie, unosząca się w powietrzu mgiełka i ten kolor wody! Jeszcze na dodatek miły chłód w upalne południe.

Trasa prowadzi wygodną ścieżką po biegnących wzdłuż ścian wąwozu drewnianych (miejscami skalnych) półkach, kilka razy przechodząc na drugą stronę rzeki. Na deser podchodzimy pod urokliwy wodospad Sum.

Wąwóz Vintgar.

Wąwóz Vintgar.

Wąwóz Vintgar.

Wąwóz Vintgar.

Wąwóz Vintgar.

Wąwóz Vintgar.

Wodospad na Radovnej.

Wodospad na Radovnej.

Wodospad na Radovnej.

Wodospad na Radovnej.

Spacer dookoła Jeziora Bled i wejście na Osojnicę

Pobyt w tej okolicy po prostu nie mógł zakończyć się bez zaliczenia tej atrakcji. Okolice jeziora są wyjątkowo malownicze. Okrążamy ścieżką całą taflę, nie mogąc sobie odmówić przyjemności wielokrotnego moczenia nóg. Odsłaniające się widoki po prostu zmuszają nas do robienia kolejnych zdjęć.

Kulminacją naszej dzisiejszej przyjemności jest półgodzinny odpoczynek na widokowej ławeczce pod szczytem Osojnicy. Nie ma tu tłumu turystów, pod sobą mamy urzekający widok na Jezioro Bled i okolice i czujemy się cudownie daleko od codziennego zgiełku i zabiegania. Warto żyć dla takich chwil! (… i wejść w upale 20-25 min w górę:-))

Wieczorem tradycyjnie pijemy słoweńskie piwo Radler, oglądamy zdjęcia i szykujemy się na jutrzejszą ponad tysiąckilometrową drogę do naszych chłopaków.

Bled - kościół (XII-XVII) i zamek (XI-XVIII).

Bled – kościół (XII-XVII) i zamek (XI-XVIII).

Bled.

Bled.

Bled.

Bled.

Widok na Bled z Osojnicy.

Widok na Bled z Osojnicy.

21 sierpnia 2011, niedziela

Do 30 stopni, słonecznie

Powrót do naszych chłopców: 4:45-19:45 (w tym 11,5 godz. czystej jazdy), 1 000 km

Ziewając, wyjeżdżamy jeszcze zupełnie w nocy, ale za to już o 7:30 żegnamy Słowenię (po zatankowaniu i porannej kawie).

Budapeszt – część II (spacer ok. 10:00-11:40)

Tydzień temu obiecaliśmy sobie, że wrócimy do Budapesztu w drodze powrotnej obejrzeć zabytki Budy. Nie mogliśmy tego nie zrobić!

W Budzie zaskakują nasz jeszcze większe tłumy turystów niż w Peszcie – dosłownie wycieczka za wycieczką, a wszędzie dziesiątki autokarów. Parkujemy z dala od tego zgiełku, przy ulicy Attila, i główne atrakcje oglądamy na piechotę. Choć zamek (odbudowany po II wojnie, wg nas trochę bez charakteru) nie bardzo nam się spodobał, to już Placem Trójcy Świętej z kolumną morową (XVIII), słynnym Kościołem Macieja (XIII-XIX) i Basztą Rybacką (pocz. XX) się zachwycaliśmy. Żegnamy Budapeszt pięknymi widokami Mostu Łańcuchowego, Parlamentu i całego Pesztu.

Panorama Pesztu.

Panorama Pesztu.

Budapeszteński Parlament (kon. XIX).

Budapeszteński Parlament (kon. XIX).

Kościół Macieja (XIII) i pomnik Trójcy Świętej (XVIII w).

Kościół Macieja (XIII) i pomnik Trójcy Świętej (XVIII w).

Kościół Macieja (XIII).

Kościół Macieja (XIII).

Baszta rybacka, Budapeszt (pocz. XX).

Baszta rybacka, Budapeszt (pocz. XX).

Koszyce (15:00-16:30)

Miasto mogące się pochwalić największą starówką na Słowacji jest celem naszego kolejnego postoju. Na Słowacji zawsze jest nam miło, a zabytkowa część Koszyc jest naprawdę piękna, więc postój jest bardzo udany.

Zwiedzanie zaczynamy – zupełnie słusznie – od obiadu w Karczmie Młyn, gdzie z błogością konsumujemy zestaw regionalnych pierogów, haluski i wyprażany ser. Patrzymy, jak środkiem rynku ciekawie płynie rzeka. Najedzeni, urządzamy sobie krótki spacer, podziwiając Katedrę Św. Elżbiety z kaplicą Św. Michała (XIV), teatr im. Borodača, przykład historyzmu, i piękną tańczącą fontannę, urokliwe staromiejskie uliczki i pozostałości murów miejskich.

Koszyce - teatr (XIX) i kościół uniwersytecki (XVII).

Koszyce – teatr (XIX) i kościół uniwersytecki (XVII).

Koszycki teatr (XIX).

Koszycki teatr (XIX).

Dawny ratusz w Koszycach.

Dawny ratusz w Koszycach.

Gotycka katedra Św. Elżbiety (XIV), Koszyce.

Gotycka katedra Św. Elżbiety (XIV), Koszyce.

Dojeżdżamy do Dziadków (Kraczkowa k. Rzeszowa) przed 20:00 i cieszymy się, że łapiemy Tymusia jeszcze przez zaśnięciem, możemy go wyściskać, wycałować i wygilgotać. Wrażenia z wyprawy były wspaniałe, ale teraz cudownie znów słyszeć jego szczebiot. A jutro Warszawa i czekający na nas Sebuś!

Słowenia, chociaż powoli staje się wspomnieniem, zostawiła w naszych sercach po prostu magiczne wrażenia i wspomnienia!

Słowenia – aklimatyzacja i pierwsza ferrata

12 sierpnia 2012, piątek

Ładnie, do 25 stopni, wieczorem przelotny deszcz

Sebuś od wczoraj wieczorem na działce z Dziadkami. Dziś odwozimy Tymusia do drugich Dziadków i dalej w drogę!

Warszawa-Kraczkowa (6:20-12:10, w tym 5 godz. jazdy)

Droga do Rzeszowa mija nam w miłej atmosferze nowej płyty Zakopowera (wyjątkowo podoba się naszym chłopcom). Zatrzymujemy się tylko raz na drugie śniadanie pod znakiem literki M w Ostrowcu Świetokrzyskim (tym razem zaskakuje nas interaktywny pokój zabaw w środku – i dziwić się, że dzieci lubią tu przyjeżdżać…).

Tymo zostaje u Dziadków bez problemu, szykuje się na atrakcje kolejnej części wakacji,
a my po wspólnym obiedzie ruszany dalej – już tylko we dwoje:)

Kraczkowa-Bardiów (14:45-17:45)

Ach, te polskie drogi. Wąsko, kręto, remonty. Miło nam się jedzie głownie przez okolice Magurskiego PN – na pewno tu jeszcze kiedyś przyjedziemy. Z chęcią wysiadamy na turystyczną przerwę.

Bardiów

Słowacki Bardiów z pewnością wart jest co najmniej kilkugodzinnego spaceru. Ma miłą, kameralną atmosferę i zabytki światowej klasy.

Spoglądając na coraz ciemniejsze chmury na horyzoncie, urządzamy sobie miłą przechadzkę po bardiowskim rynku i jego okolicach. Kościół św. Idziego (XIV-XVI) z hurdycją na wieży, gotycko-renesansowy (pocz. XVI) ratusz, gotycko-renesansowe domy mieszczańskie otaczające rynek (niektóre z malowidłami) sprawiają, że czujemy się zupełnie ukontentowani. Dodatkowo obchodzimy sobie dawne mury obronne z basztami i barbakanem. Wspaniałe jest to, że nie musimy się nareszcie nigdzie spieszyć i możemy oglądać wszystko w swoim tempie – jak dobrze od czasu do czasu wyrwać się gdzieś tylko we dwoje! Staramy się zapomnieć, że oboje jesteśmy od czwartku na antybiotyku (R. zapalenie płuc…, M. – zatok; hmm, tak działają stresy) i cieszyć się chwilą.

Bardiów-Koszyce (19:00-20:30)

Tu już na szczęście lepsza droga, na koniec jeszcze tylko małe problemy ze znalezieniem naszego noclegu (remont ulicy…) i już rozgoszczamy się w przestronnym apartamencie  „hotelu” Ives (Šturowa 12). Jak dobrze, że rano czeka na nas śniadanie!

Kościół Św. Idziego, XIV-XVI w,  Bardiów.

Kościół Św. Idziego, XIV-XVI w, Bardiów.

Renesansowo-gotycki ratusz (XVI) w Bardiowie.

Renesansowo-gotycki ratusz (XVI) w Bardiowie.

Rynek w Bardiowie.

Rynek w Bardiowie.

Malowana kamienica w Bardiowie.

Malowana kamienica w Bardiowie.

Górna Brama z barbakanem.

Górna Brama z barbakanem.

13 sierpnia 2011, sobota

Pięknie, do 29 stopni, tylko w okolicach Balatonu przelotny deszcz

Całość trasy: 8:20-20:45, w tym ok. 8,5 godz. jazdy

Koszyce-Budapeszt

Na drogach spory ruch, jedziemy w sznureczku Polaków i Słowaków udających się na wakacje. Na szczęście po ok. godzinie zaczynają się autostrady, które z niewielkimi przerwami towarzyszą nam dziś do końca dnia. Zupełnie inny komfort jazdy.

Budapeszt (ok. 11:50-14:00)

Doprawdy, byłoby grzechem przejeżdżać tuż obok Budapesztu i nie zatrzymać się tu na choćby krótki postój… Nie chcemy grzeszyć, więc zbaczamy z autostrady i urządzamy sobie dwugodzinny spacer po najważniejszych zabytkach Pesztu. To chyba najładniejsze miasto, jakie oglądaliśmy! (no, może poza Rzymem)

Znajdujemy z trudem miejsce na niezwykle zatłoczonym parkingu przy Parku Miejskim i po przejściu przez przestronny Plac Bohaterów z Pomnikiem Millenium, kierujemy się w stronę zamku Vajdahunyad. Ten wielostylowy żart z początku XX wieku stał się prawdziwą atrakcją turystyczną. Musimy przyznać, że cieszy oczy. M., kończąca w bólach swój doktorat, dotyka z nadzieją pióra Anonimusa. Natchnienie ma przyjść samo.

Na drugą część spaceru przenosimy się w okolice Bazyliki św. Stefana. Po przejechaniu reprezentacyjnej Alei Andrássyego (na liście UNESCO; piękne secesyjne budynki, w tym gmach Opery), kierujemy się za znakami na parking podziemny Garaż Bazylika. Garaż okazał się atrakcją nie większą niż zabytkowa zabudowa (oj, spodobałby się chłopcom!). Wjechaliśmy do boksu, a tu okazało się, że nasz samochód został przetransportowany za tajemne drzwi i zniknął, dosłownie zapadł się pod ziemię. Na szczęście dzięki żetonowi po zwiedzaniu udało się go odzyskać (w automacie wyświetla się odpowiedni numer bramki, w której po chwili pojawia się auto). Z tych wszystkich wrażeń na spacer zapomnieliśmy – bagatela – przewodnika z mapą. Na szczęście poczytaliśmy sporo wcześniej, a nos geografa R. okazał się, jak zwykle, niezawodny. Udało nam się dotrzeć i do monumentalnej, pachnącej Watykanem Bazyliki Św. Stefana na Placu Wolności (pod którym spał nasz Peugeot), na naddunajskie korso z przystanią, na Plac Vörösmartyego, na Váci utca – najbardziej znany deptak Budapesztu… Wrażeń było w bród, a tu w drodze powrotnej jeszcze jedno (no, może o nieco innym charakterze): okolice Váci utca, turystów multum, a tu na środku dziewczyna, nagusieńka jak ją Pan Bóg stworzył, zaczyna się kąpać w fontannie i tańczyć przed próbującymi jej przemówić do rozsądku policjantami. Bezcenne!

Na pożegnanie Budapesztu przejeżdżamy sobie przez Most Łańcuchowy i podziwiamy budańskie wzgórza. Bardzo miła przerwa w podróży.

Plac Bohaterów z Pomnikiem Milenium, Budapeszt.

Plac Bohaterów z Pomnikiem Milenium, Budapeszt.

Zamek Vajdahunyad - wielostylowy.

Zamek Vajdahunyad – wielostylowy.

Zamek Vajdahunyad.

Zamek Vajdahunyad.

Opera w Budapeszcie.

Opera w Budapeszcie.

Katedra Św. Stefana ,,jak w Rzymie''.

Katedra Św. Stefana ,,jak w Rzymie”.

Budapeszt-Maribor

Kolejna porcja jazdy mija gładko: cały czas mamy autostradę, więc tak bardzo nie przeszkadza nasilony (szcz. w okolicach Balatonu) ruch. W środku trasy zmiana kierowcy i mała przerwa na tankowanie i kawę.

Maribor (18:00-19:00)

To sympatyczne słoweńskie miasto (w 2012 ma być europejską stolicą kultury) wybieramy sobie na drugą przerwę w podróży. Spacer pozwala rozprostować nogi. Oglądamy zamek miejski (XV) na Trgu Svoboda, Grajski Trg z figurą św. Floriana (XVIII), katedrę („stolnicę”!) św. Jana Chrzciciela (XII, przeb.) ze stojącą tuż obok gotycką latarnią umarłych (XVI), Glavni Trg z ratuszem (XVI) i XVII-wiecznym słupem maryjnym, a na deser – najstarszą winorośl na świecie: ma 400 lat, a niepozornie rośnie sobie na ścianie kamienicy.

Zamek miejski, XV w, Maribor.

Zamek miejski, XV w, Maribor.

Ratusz, XVI w na Glavnim trgu, Maribor.

Ratusz, XVI w na Glavnim trgu, Maribor.

Najstarsza winorośl na świecie, Maribor.

Najstarsza winorośl na świecie, Maribor.

Maribor-Bled (19:00-20:45)

Zmęczenie wynagradzają nam piękne widoki kolejnych słoweńskich pasm górskich z promieniami zachodzącego słońca. Autostradę urozmaicają wielokrotne przejazdy tunelami (nawet z rozjazdami w środku – chłopaki by się cieszyli!)

Wreszcie docieramy do naszej mety: miłej kwatery ARH (Bodešce 1a). Mamy niewielki, ale czysty i sympatyczny pokój na poddaszu z aneksem kuchennym i balkonem. Czego chcieć więcej…

Powitanie Słoweńskich widoków.

Powitanie Słoweńskich widoków.

14 sierpnia 2011, niedziela

Słonecznie, 28 stopni

Rano śpimy do 8.00 i cały dzień nie musimy się spieszyć. Czy to bajka?

Z uwagi na nasze szwankujące zdrowie planujemy 1-2 dni aklimatyzacyjne, bo dalsze plany są już bardziej ambitne.

Wodospad Peričnik

To pierwszy punkt dzisiejszego programu, w sam raz dla turystów z zapaleniem płuc, można by powiedzieć:). 10-minutowy szlak podprowadza pod imponujący wodospad, spadający jednym strumieniem z wysokiego progu skalnego. Wokół mgła wody, tęczowe refleksy, bajka. Największych wrażeń dostarcza jednak wejście za strumień wody. Szkoda, że zdjęcia nie oddają tego wrażenia ogromu. Wracamy zmoczeni jak po ulewie.

Po zobaczeniu wodospadu podjeżdżamy pod schronisko Aljazev dom, położone pod północną ścianą Triglava. Podziwiamy najwyższe szczyty Julijek: Triglav i Škrlticę, uczestniczymy we mszy odprawianej w przyschroniskowej kapliczce. Na koniec leniwy obiad na schroniskowym tarasie. Wokół tłumy Słoweńców, ale też przedstawicieli innych nacji.
I nasze pierwsze pozytywne słoweńskie zaskoczenie: jeszcze nigdy nie wiedzieliśmy tylu ludzi na rowerach! Jeżdżą całymi rodzinami. To bardzo miły obrazek.

Wodospad Savica

Wczesnym popołudniem podjeżdżamy (bardzo wąskimi i krętymi drogami; w pewnym momencie bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze stadem krów) pod ponoć najpiękniejszy słoweński wodospad – Savicę.

Dojście do wodospadu to 20-min spacer ścieżką po schodkach przez las. Wokół mnóstwo różnojęzycznych turystów.

Sam wodospad naprawdę piękny, wpada z hukiem do zielonej głębiny.

Bohnij

To trzeci punkt programu. Z wielkim trudem znajdujemy miejsce do parkowania w turystycznej wiosce Ribčev Laz. Uff, wreszcie się udało. Robimy sobie przemiły postój na ławeczce nad brzegiem jeziora. Jest bardzo malownicze, zielonkawa tafla wody otoczona górami. W planach jeszcze Radovljica, więc po chwili odpoczynku oglądamy jeszcze pomnik kozicy nad brzegiem jeziora i bardzo fotogeniczny kościół św. Jana Chrzciciela.

Radovljica

Zachwycający spacer po kameralnych uliczkach starego miasta z renesansowymi kamieniczkami (często pokrytymi freskami). Oglądamy też XVIII-wieczny zamek rodziny Thurn na rynku i gotycki kościół (XIII-romański, potem XV-gotycki).

Wieczorem doceniamy przyjemne turystyczne zmęczenie i SPOKÓJ, który dziś nam towarzyszył przez cały dzień.

Wodospad Pericnik, M. za słupem wody.

Wodospad Pericnik, M. za słupem wody.

Wodospad Pericnik, tęcza na pożegnanie.

Wodospad Pericnik, tęcza na pożegnanie.

Aljazev Dom i północna ściana Triglava.

Aljazev Dom i północna ściana Triglava.

Widok na Skrlaticę.

Widok na Skrlaticę.

Widoki z drogi.

Widoki z drogi.

Wodospad Savica.

Wodospad Savica.

Kościół nad jez. Bohinj, XVIII w.

Kościół nad jez. Bohinj, XVIII w.

Jezioro Bohinj.

Jezioro Bohinj.

Jezioro Bohinj.

Jezioro Bohinj.

Rynek w Radovljicy.

Rynek w Radovljicy.

Radovljica, plebania.

Radovljica, plebania.

15 sierpnia 2011, poniedziałek

Do 30 stopni w Ljublianie, w górach 26 stopni (17 po burzy)

Czujemy się trochę lepiej, więc czas na nieco dłuższy spacer aklimatyzacyjny. Wybór pada na…

Wodospady Martuliańskie (Martulijkov Slap) – Spodnij i Zgornij (8:00-14:00 całość)

Wychodzimy z miejscowości Gozd Martuljek i od razu kilka przygód. Najpierw okazuje się, że nie ma mostku, by przejść na drugą stronę potoku. Znajdujemy inne przejście, ale zaraz potem okazuje się, że brak kolejnego mostku, tuż przed wodospadem. Chcąc nie chcąc, musimy się cofać kawał drogi. Nadłożenie drogi ma jednak swoje plusy: mamy okazję podziwiania pięknego, dzikiego wąwozu.

Na właściwym szlaku spory ruch, spotykamy głównie pary w średnim i starszym wieku oraz rodziny z dziećmi. Trasa momentami mozolna, bo bez widoków. Przy okazji poznajemy specyfikę słoweńskiego znakowania szlaków: znaki szlaku (czerwone kółka lub kreski) są zostawiane skąpo i tylko tam, gdzie są widoczne wątpliwości co do dalszego przebiegu ścieżki. Naprawdę można docenić doskonałą robotę PTTK przy znakowaniu naszych szlaków.

Do „spodniego” wodospadu schodzimy kilka minut zakosami. Przez pierwsze krople deszczu oglądamy (niestety, z tego miejsca to dość daleko i z boku) dwie części wodospadu, prawie 100 m spadku. Ścieżka do górnego wodospadu jest w końcowym odcinku ubezpieczona. Można podejść tuż pod sam wodospad.

Schodząc, jemy gulasz i „kislo mleko” w bacówce Brunarica pri Ignotu. Podziwiamy urok alpejskiej polany. Na zejściu łapie nas burza z solidną ulewą.

Potok Martuljek.

Potok Martuljek.

Wąwóz Potoku Martuljek.

Wąwóz Potoku Martuljek.

Do górnego Martuljkov slap.

Do górnego Martuljkov slap.

Zgornji Martuljkov slap.

Zgornji Martuljkov slap.

Po południu, przeczekując opady, urządzamy sobie sjestę w pokoju z planowaniem zwiedzania Ljubliany.

16:30-20:30: wypad do Ljubliany

Mimo braku gps-a trafiamy idealnie – tak to jest, gdy prowadzi żona;-)

Ljubliana wita nas kameralną atmosferą, nie ma tu wielkomiejskiego hałasu, więc spacer po centrum jest bardzo przyjemny. Oglądamy m.in.

  • Okolice Prešernov Trgu (kościół franciszkanów z XVII w i pomnik Prešerena, Trojmostovie)
  • Kongresni Trg i okolice: barokowy (XVII) kościół Urszulanek, uniwersytet i filharmonię
  • Kriažnke – krzyżacki zespół klasztorny, przebudowany przez Plečnika
  • Szewski most i Stari Trg – wąską uliczkę ze stolikami na środku
  • Most Smoczy z symbolem miasta – smokiem
  • Katedrę Św. Mikołaja (XVIII)
  • Mestni trg z ratuszem (XV-XVIII) i Fontanną Trzech Rzek

Bardzo przyjemna jest też wyprawa na wieżę lubljańskiego zamku (mimo słonych cen wstępu, 5€). Zamek jest położony na wyraźnie górującym nad zamkiem wzgórzu, przez co z wieży roztacza się rozległy widok na miasto.

Spacerując po Ljublianie stwierdzamy, że rzeczywiście wszędzie widać rękę Plečnika. Zrobił naprawdę dużo dobrego dla miasta. Jedyne co można by mu zarzucić, to może zbyt nadmierna oszczędność w doborze surowców (dużo elementów z lastriku z białymi kamykami).

 

kościół Franciszkanów, XVII w, Lublana.

kościół Franciszkanów, XVII w, Lublana.

Trójmost, dzieło Plečnika.

Trójmost, dzieło Plečnika.

Biblioteka Narodowa i Uniwersytet, Ljubliana.

Biblioteka Narodowa i Uniwersytet, Ljubliana.

Kriżanke, siedziba Krzyżaków, przeb. przez Plecznika.

Kriżanke, siedziba Krzyżaków, przeb. przez Plečnika.

Ljubliański zamek, XVI w, przeb. 2009.

Ljubliański zamek, XVI w, przeb. 2009.

Widok na Ljublianę z zamkowej wieży.

Widok na Ljublianę z zamkowej wieży.

Ratusz (XVXVII w) i Fontanna Trzech Rzek, XVIII w.

Ratusz (XVXVII w) i Fontanna Trzech Rzek, XVIII w.

Most Smoczy (pocz. XX), Lublana.

Most Smoczy (pocz. XX), Lublana.

16 sierpnia 2011, wtorek

Góry: ok. 13 stopni; na dole 25 stopni

Trzeci dzień, plan górski czas zacząć.

Samochodem na Przełęcz Mangarcką trasą przez Włochy (niecałe 2 h)

Mamy frajdę, że przejeżdżamy samochodem przez kolejny kraj. Piękne widoki, nie możemy sobie odmówić zatrzymania się przy urokliwym włoskim Lago del Predil.

Słoweńska droga na Przełęcz Mangarcką to atrakcja sama w sobie: niezliczone zakręty, tunele, wąsko. Drogą przechadzają się kozy. Widoki kapitalne. Świetnie widać górujący nad okolicą Mangart.

Wejście na Mangart słoweńską via ferratą (2 h 40′)

Jesteśmy bardzo podekscytowani, bo to nasza pierwsza „żelazna perć”. Szlak jest dość eksponowany i poprowadzony śmiało w górę. W porównaniu ze znanymi nam tatrzańskimi ubezpieczeniami, podejście ferratą jest jedna nieporównanie bardziej komfortowe. Orla też powinna tak wyglądać…

Szczyt Mangartu wita nas spowity chmurami (schodząc i wchodząc mieliśmy jednak piękne widoki). Robimy sobie półgodzinny odpoczynek pod szczytowym krzyżem w towarzystwie żółtodziobej wieszczki.

Zejście włoskim szlakiem (1 h 40′)

To zdecydowanie łatwiejszy (na tym odcinku) wariant, możliwy do przejścia niemal z rękami w kieszeni. Uciążliwe są jedynie piargi i usypujące się spod stóp kamyczki.

Na zakończenie wycieczki jemy obiad (zupę kapuściano-grochowo-fasolową – lokalny specjał) w kameralnej koczy pod Przełęczą Mangarcką. Po schronisku krąży nawiedzony Włoch, zagadujący do każdego.

Powrót słoweńską drogą przez Przełęcz Vršč (ok. 2 h).

Zatrzymujamy się za Trentą i z wiszącego mostka robimy zdjęcie baniora na burzliwym potoku Soča. W Kranjskiej Górze robimy zakupy.

Wieczorem podziwiamy zdjęcia i jesteśmy dumni z siebie!

Włoskie Lago del Predil.

Włoskie Lago del Predil.

Mangart z Przełęczy Predil.

Mangart z Przełęczy Predil.

Kozy na drodze na Przełęcz Mangarcką.

Kozy na drodze na Przełęcz Mangarcką.

Owieczki na Przełęczy Mangarckiej.

Owieczki na Przełęczy Mangarckiej.

Podejście na Mangart.

Podejście na Mangart.

Via ferrata na Mangart.

Via ferrata na Mangart.

Via ferrata na Mangart.

Via ferrata na Mangart.

Zejście włoskim szlakiem.

Zejście włoskim szlakiem.

Widok na Laghi di Fusine.

Widok na Laghi di Fusine.

Słowenia – Alpy Julijskie, 2011.08

To było nieuniknione. Wieloletnia fascynacja Tatrami – najpierw polskimi, potem słowackimi. Uwielbienie dla gór i niezmierna radość z ich poznawania. Ogromna chęć do doświadczania ciągle czegoś nowego. Prędzej czy później i tak trafilibyśmy na opisy via ferrat i zdjęcia ze Słowenii. A jak trafiliśmy, to i przepadliśmy.

To po prostu musiało skończyć się na Alpach Julijskich. 

Pomimo wielu przeciwności losu, natłoku obowiązków, chorób (R. jedzie w trakcie leczenie zapalenia płuc), trudności organizacyjnych udaje nam się wyrwać do tego przecudnego zakątka Europy. Tutaj ludzie mają słowiańską duszę, chociaż wokoło panuje porządek jak w Austrii. A Julijki… No cóż – to po prostu trzeba zobaczyć – najlepiej na własne oczy!

 

Zejście włoskim szlakiem.

Część I – dojazd, aklimatyzacja i pierwsza ferrata

czyli m.in.: Bardiów, Budapeszt, Maribor, wodospady, jeziora, Radovljica, Ljubljana i Mangart

 

Triglav - 2864 m n.p.m.

Część II – ferraty, jaskinie, riviera i magia

czyli m.in.: Prisojnik, Triglav, Jaskinie Szkocjańskie, Piran, Predjamski Grad, Vintgar, Bled, Budapeszt i Koszyce

Litwa – Rumszyszki i Wilno (po raz drugi)

 

12 lipca 2011, wtorek

Po wieczornej burzy rano opady, potem się wypogadza, 24 stopnie

Wycieczka do skansenu w Rumszyszkach

To największe muzeum tradycyjnej architektury na Litwie. Faktycznie, teren jest ogromny – pokonanie „pełnowymiarowej” pętli wymaga przejścia aż 7 km. My trochę trasę skracamy, ale mimo to nasz spacer ma i tak z 5 km. 5-letni Tymo bez problemu całą drogę przechodzi na własnych nogach. Po raz kolejny nas zadziwia – ale turysta nam rośnie! Sebuś też dużą część spaceru idzie sam, polując na kamyczki i bajora lub kałuże (od których potem nie można go odciągnąć). Continue reading

Litwa – Kowno, wzgórza, grodziska i kosmos!

 

 

8 lipca 2011, piątek

Nareszcie piękny, słoneczny dzień, 26 stopni

Wycieczka do Auksztockiego Parku Narodowego

Atrakcje przyrodnicze od zawsze interesowały nas co najmniej w równym (jeśli nie w większym) stopniu co architektoniczne. Będąc na Litwie, nie mogliśmy nie odwiedzić słynącego z pięknych krajobrazów Auksztockiego Parku Krajobrazowego.

Przejeżdżamy przez Łabonary z drewnianą zabudową, potem już tylko lasy, droga góra-dół, jeziora i rozrzucone zabudowania wiejskie. Bajka.

Same Auksztoty charakterem przypominają nam Suwalski Park Krajobrazowy, są tylko dużo bardziej odludne. Świetne miejsce na kajak i na rower. To raj dla turystów – aż dziwne, że jest ich tu tak niewielu – na Litwę nie dotarła jeszcze  chyba moda na masową turystykę – niewiele tu oznakowanych szlaków – doceniamy, jaką robotę zrobiło nasze PTTK.

Pierwszy postój urządzamy sobie w miejscowości Ginučiai. Jest tu fajny XIX-wieczny budynek młyna, obok można sią kąpać w darmowym jacuzzi. Chłopcom podoba się jednak najbardziej wrzucanie kamyczków do jeziora – to ostatnio pasja Sebcia.

Drugi postój robimy pod Górą Lodową (Ladakalnis), która jest miejscem dawnego kultu Łady. Warto wejść na to wzniesienie, wejście i okolice szczytu są świetnie zorganizowane pod turystów, dodatkowy atut to piękny widok na jeziora ze szczytu. Sebuś wchodzi i schodzi na własnych nogach! Coraz lepszy z niego kumpel!

Po raz trzeci i ostatni zatrzymujemy się pod pozostałościami grodziska (piliakalnis). Mają one postać trzech dość stromych pagórków, na które można wejść po drewnianych schodkach. Wchodzimy na najwyższy. Sebuś znów w większości sam na nóżkach. Ale się rozwinął w ciągu ostatniego pół roku! Tymo to turysta na 102. Ciekawy wszystkiego, kipi energią, nie marudzi. Na każdą wyprawę bierze ekwipunek – plecaczek ze swoimi „vipami” – zabawkami.

Po południu wreszcie robimy sobie prawdziwe powitanie z jeziorem – wszyscy czworo z wielką przyjemnością chodzimy po wodzie. Sebuś najpierw trochę się bał zimnej wody, ale już po chwili nie można go było z niej wyciągnąć.

Wieczorem jeszcze przeganiamy chłopaków na spacer. Wszystko jest miło aż do czasu aż obaj wchodzą w błotnistą kałużę, przemaczają buty, więc zaganiamy towarzystwo do domu.

Drewniane Łabonary.

Drewniane Łabonary.

Typowy element litewskiego pejzażu.

Typowy element litewskiego pejzażu.

Na Lodową Górę - Auksztocki Park Narodowy.

Na Lodową Górę – Auksztocki Park Narodowy.

Widoki z Lodowej Góry na Auksztocki Park Narodowy.

Widoki z Lodowej Góry na Auksztocki Park Narodowy.

Widoki z Lodowej Góry na Auksztocki Park Narodowy.

Widoki z Lodowej Góry na Auksztocki Park Narodowy.

Piliakalnis, Auksztocki Park Narodowy.

Piliakalnis, Auksztocki Park Narodowy.

Na Piliakalnis, Auksztocki Park Narodowy.

Na Piliakalnis, Auksztocki Park Narodowy.

Sebuś schodzi SAM.

Sebuś schodzi SAM.

Do 'naszych' bocianów.

Do 'naszych’ bocianów.

Do 'naszych' bocianów.

Do 'naszych’ bocianów.

9 lipca 2011, sobota

Dalej piękna pogoda, 28 stopni i słońce

Dzisiejszą wycieczką zaczynamy zdobywać Koronę Europy!

Wycieczka na Górę Józefową (292 m n.p.m.) i Górę Auksztocką (294 m n.p.m.) – najwyższe wzniesienia Litwy

Wysokości względne nie powalają, no i to od nas kawał drogi (prawie 100 km w jedną stronę), ale idea Korony Europy zwycięża! Dojazd kiepsko oznaczony, dojeżdżamy chyba tylko dzięki ściągniętej wcześniej mapie z Internetu.

Na obu „szczytach” ustawiono tablice informacyjne i kamienie; na Górze Józefowej jest też drewniany Mendog na słupie. Góra Auksztocka kilka lat temu okazała się wyższa od Józefowej, dlatego teraz w szczególny sposób oznaczone są oba wzniesienia. Spacer polnymi drogami między „górami” jest bardzo miły – spotykamy stado owiec, ale żadnych ludzi. Obaj chłopcy beczą po drodze jak dorodne baranki. Na „szczycie” Góry Auksztockiej urządzamy sobie bardzo miły popas – karmienie, przewijanie, oglądanie chmur i takie tam, a dookoła pola, lasy, owieczki i rozrzucone pojedyncze gospodarstwa.

Popołudnie nad Jeziorem Bebrusai

Dziś po raz pierwszy kąpiemy się w naszym jeziorze. Nam nawet udaje się przepłynąć na zmianę i zjechać z „saunowej” zjeżdżalni.

Wieczorem przeganiamy jeszcze towarzystwo na spacer.

Góra Józefowa - 293 m n.p.m.

Góra Józefowa – 293 m n.p.m.

Góra Józefowa.

Góra Józefowa.

Pomnik Mendoga na Górze Józefowej.

Pomnik Mendoga na Górze Józefowej.

Na Górę Auksztocką.

Na Górę Auksztocką.

Góra Auksztocka (294 m n.p.m.) - najwyższy punkt Litwy.

Góra Auksztocka (294 m n.p.m.) – najwyższy punkt Litwy.

Góra Auksztocka - najwyższy punkt Litwy.

Góra Auksztocka – najwyższy punkt Litwy.

Jezioro Bebrusai - Ilankos Sodyba.

Jezioro Bebrusai – Ilankos Sodyba.

Na Jeziorze Bebrusai.

Na Jeziorze Bebrusai.

Motylek.

Motylek.

10 lipca 2011, niedziela

Rano mgła, potem upał

Rano M. i R. rozkładają się na anginę. Ale jesteśmy udane egzemplarze… Na szczęście antybiotyki mamy przy sobie.

Wycieczka do Kowna (9:40-16:40)

Jesteśmy ciekawi tego drugiego pod względem liczby mieszkańców miasta na Litwie. Kowno bardzo nam się podoba, kto wie, czy z wycieczki nie przywozimy nawet bogatszych wrażeń niż z Wilna.

Parkujemy na Placu Ratuszowym i pierwsze kroki kierujemy do pozostałości kowieńskiego zamku (XIV w). Tymo z chęcią wchodzi na hurdycję. Seba gustuje we wrzucaniu kamyków do fosy. Z baszty wypatrujemy XV-wieczny kościół św. Jerzego (obecnie w ruinie). Po zwiedzeniu zamku zahaczamy też o XVII-wieczny kościół św. Trójcy, dawny klasztor bernardynek.

Trasa naszego dalszego spaceru wiedzie przez plac ratuszowy z pięknym ratuszem, zwanym „Białym Łabędziem” (XVI, przeb. XVIII w), kościołem jezuitów (XVII w) i pięknymi kamieniczkami (wiele gotyckich i renesansowych). Niedaleko ratusza znajduje się tzw. Dom Perkuna, zbudowany w stylu gotyku płomienistego.

Potem ruszamy Aleją Wolności – przyjemnym deptakiem – w kierunku kościoła św. Michała Archanioła (XIX w) o wyglądzie cerkwi. Chłopcom podoba się zwłaszcza fontanna, do której Sebuś namiętnie wrzuca zeschłe liście. Wypatrujemy znajdującą się tuż obok miłą własną knajpkę, do której wstępujemy na obiad. Tymo dosłownie pochłania spaghetti i sporą część lasange. Mówi, że jest „głodny jak trzy wilki”.

Po obiedzie wjeżdżamy kolejką linowo-terenową na Górę Zieloną. Pan w kasie mówi po polsku. Wierzchołek zaniedbany. Sebuś upodobał sobie ogromną kałużę, do której tak namiętnie wrzucał kamyczki, że aż w końcu cały się przemoczył. T. i R. wjeżdżają na wysoką wieżę ogromnego kościoła Zmartwychwstania (XX w) i oglądają Kowno i M. i S. z góry.

Wracamy m.in. staromiejską ul. Wileńską. Sebuś kilka razy zrzuca z głowy czapkę, po którą potem musimy się wracać. Mimo takich atrakcji próbujemy oglądać miasto – m.in. gotycką ogromną archikatedrę św. św. Piotra i Pawła i XVI-wieczne kamienice.

Tymo cały ogromny spacer (ponad 5 km po mieście) przeszedł na własnych nogach – jesteśmy z niego tacy dumni!

Po południu chłopcy zdążają się jeszcze wykąpać w jeziorze – obaj to uwielbiają. Na brzeg przypływa łabędź z młodymi.

Wieczorem czas na atrakcję dnia – urodziny Mikusia (maskotki). Przyrządzamy tort wg przepisu Tyma – bułka z nutellą i  kawałkami czekolady (piętrowa). Śpiewamy „Sto lat” i wręczamy Mikusiowi prezenty. Takie chwile wynagradzają nam całe zmęczenie. Potem Tymo mówi, że mama jest „najpiękniejsza, jak różyczka”…

Ratusz ,,Biały Łabędź'', XVI w.

Ratusz ,,Biały Łabędź”, XVI w.

Zamek Kowieński, XIV w.

Zamek Kowieński, XIV w.

A Sebuś swoje... kamyczki.

A Sebuś swoje… kamyczki.

Nasza restauracja na Al. Wolności.

Nasza restauracja na Al. Wolności.

Ul. Mickiewicza.

Ul. Mickiewicza.

Kolejką linowo-terenową na Zieloną Górę.

Kolejką linowo-terenową na Zieloną Górę.

Kościół Zmartwychwstania, XX w.

Kościół Zmartwychwstania, XX w.

Taras widokowy na dachu Kościoła Zmartwychwstania.

Taras widokowy na dachu Kościoła Zmartwychwstania.

Kowieńska Starówka z Zielonej Góry.

Kowieńska Starówka z Zielonej Góry.

Archikatedra Św. Piotra i Pawła, XV-XVII w.

Archikatedra Św. Piotra i Pawła, XV-XVII w.

Kamieniczki i Archikatedra z Placu Ratuszowego.

Kamieniczki i Archikatedra z Placu Ratuszowego.

Kąpiel w Jez. Bebrusai (2).

Kąpiel w Jez. Bebrusai (2).

 Jezioro Bebrusai

Jezioro Bebrusai

Piąte urodziny Mikusia...

Piąte urodziny Mikusia…

Chłopcy dokazują na tarasie, a tata pilnuje...

Chłopcy dokazują na tarasie, a tata pilnuje…

11 lipca 2011, poniedziałek

Słońce, 29 stopni

Na mapie naszych najbliższych okolic – Łabonarskiego Parku Regionalnego – wypatrujemy coś o frapującej nazwie „muzeum etnokosmologiczne”. Musimy sprawdzić, co się za tym kryje!

Muzeum Etnokosmologiczne w Łabonarskim Parku Regionalnym

Wycieczka okazuje się pierwszorzędna. Architektura muzeum przypomina połączenie statku kosmicznego z konstrukcjami z magnesowych klocków chłopców. „Etnokosmologia stanowi ogół związków wizualnych, emocjonalnych, etnicznych, duchowych, poznawczych, pragmatycznych,
prognostycznych i ontologicznych ze Światem Kosmicznym” – czytamy na stronie internetowej muzeum (http://www.etnokosmomuziejus.lt; jest wersja polska!). Te właśnie związki można badać na miejscu, w muzeum. Coś jest niejasne? Trzeba samemu przyjechać i zobaczyć na własne oczy!

Teren przyjemnie zorganizowany, z ciekawym ogrodem z tyłu. Wjeżdżamy na samą górę konstrukcji, skąd oglądamy przepiękną panoramę okolic Molet i Auksztotów (udaje nam się odnaleźć nawet Ladakalnis!). Miły przewodnik próbuje nam coś opowiadać po angielsku. Sebuś całe zwiedzanie przesypia w wózku.

Do muzeum można przyjechać na nocne zwiedzanie i pooglądać gwiazdy. Ktoś miał świetny pomysł!

Wycieczka na Kulionių piliakalnis

To drugi punkt programu. Miła ścieżka przez las i mostek nad jeziorem doprowadza nas na szczyt dawnego grodziska. Rozkładamy się na popas na kocyku. Obok ładna drewniana rzeźba kobiety z ptakiem. Sebuś rozkręca i wylewa na siebie cały płyn na komary… O rety…

Kąpiel w naszym jeziorze

Jeszcze przed południem chłopcy zdążają się pochlapać w wodzie.. Sebcik już sam wchodzi do wody i pluska się jak mała rybka, Tymo „pływa” w rękawkach – to już poważna sprawa. My nadzorujemy wszystko z brzegu.

Wieczorem tradycyjnie wybieramy się na spacer po naszej okolicy, wśród pól, łąk, pojedynczych domków. Widzimy bocianie gniazdo na … sośnie. Szaukszteliszki to naprawdę miłe, spokojne okolice. Chłopaki mają coraz więcej krzepy.

Muzeum Etnokosmologiczne k. Malatów.

Muzeum Etnokosmologiczne k. Malatów.

...Obcy nadchodzą!.

…Obcy nadchodzą!.

Muzeum Etnokosmologiczne.

Muzeum Etnokosmologiczne.

Muzeum Etnokosmologiczne - na wieży.

Muzeum Etnokosmologiczne – na wieży.

Muzeum Etnokosmologiczne - na wieży.

Muzeum Etnokosmologiczne – na wieży.

Muzeum Etnokosmologiczne - ogród.

Muzeum Etnokosmologiczne – ogród.

W drodze na Kalioniu Piliakalnis.

W drodze na Kalioniu Piliakalnis.

Popas na Kalioniu Piliakalnis.

Popas na Kalioniu Piliakalnis.

Kąpiel w Jeziorze Bebrusai (3).

Kąpiel w Jeziorze Bebrusai (3).

Przedwieczorny spacer w naszej okolicy.

Przedwieczorny spacer w naszej okolicy.