Słowacja – Niskie (i Wysokie) Tatry, tydz. II

4 lutego 2008, poniedziałek

Chmury, wiatr i deszcz, 3 stopnie

Po wczorajszym przepięknym dniu pogoda zupełnie się zepsuła. Wiatr, deszcz i panta rei. W związku z tym zaplanowaliśmy wycieczkę w bardziej cywilizowane okolice – do pobliskiego Liptowskiego Mikulasza.

Szybko obejrzeliśmy rynek i okolice (Plac Wyzwolicieli i ul. 1 Maja), m.in. Kościół św. Mikołaja i ratusz, i przenieśliśmy się do Muzeum Ochrony Przyrody i Speleologii (czy – po słowacku wdzięczniej – Jaskiniarstwa). Continue reading

Słowacja – Niskie Tatry, tydzień I

 29 stycznia 2008, wtorek

Najpierw deszcz, mgła i ciemno, potem tylko mżawka i mgła, ok. 1 stopnia

Wyjeżdżamy z Warszawy o 4.30 rano. Ciemno, na katowickiej tir za tirem. Wyjazd rano jednak zawsze się opłaca: Tymuś po chwili konwersacji o „zimowych wakacjach” zasypia i budzi się dopiero w Częstochowie. W związku z tym udaje się nam wykonać najbardziej optymistyczny plan: dojechać jedną porcją aż za Koziegłowy.

Zatrzymujemy się w znanym nam miejscu na śniadanie. Tymuś ogląda choinki i biega jak szalony. Continue reading

Tatry, 2007.10

Po ponad rocznej abstynencji od tatrzańskich szlaków postanawiamy urządzić sobie małe święto – wyrwać się na przedłużony weekend tylko we dwoje! Na początku mamy wiele obaw – Tymuś nigdy nie zostawał na tak długo bez nas, szczególnie dla M. rozstanie jest trudne, ale w końcu zdobywamy się na odwagę. Na pewno ogromnym ułatwieniem jest to, że możemy zostawić T. pod troskliwą opieką Babci i Dziadka (wielkie dzięki!). Wbrew naszym obawom Tymo znosi rozłąkę rewelacyjnie – na pewno to my bardziej ją przeżywaliśmy, nie on. Możemy cieszyć się górami i wyjątkowo łaskawą jak na tę porę roku pogodą.

10 października 2007, środa

Noc mglista, od 10 do 2 stopni

Wyjeżdżamy wieczorem – R. po pracy podjeżdża pod M. zaraz po zakończeniu jej zajęć ze studentami, pijemy szybką kawę z automatu i o 19.00 ruszamy w drogę!

W Warszawie korki, do Janek przebijamy się 40 min. Katowicką duży ruch (zwłaszcza tirów), ale jedzie się już sprawie. Nowe radary przybywają jak grzyby po deszczu. Po ok. 180 km zmieniamy się za kierownicą, wcześniej podpierając się jeszcze jedną kawą.

Autostradą jedzie się jak zawsze drogo i niewygodnie (remonty widać nigdy się nie skończą). Najbardziej do wiwatu dała nam jednak mgła, zwłaszcza na remontowanej obwodnicy Krakowa. Mimo że bardzo lubimy być w drodze, to jednak nie jesteśmy entuzjastami nocnych podróży.

Po raz kolejny zmieniamy się na stacji po skręcie na Zakopiankę – kolejna kawa pozwala nam zebrać siły na ostatnią część drogi. Na szczęście na tym odcinku jest już niewielki ruch. Udaje się nam złapać dobrego zająca, co bardzo ułatwia nocną jazdę we mgle, i bez przeszkód dojeżdżamy na miejsce. Jest 1:40. Cała droga zajęła nam 6 godz. 40 min (z 2 postojami).

Szybciutko się rozpakowujemy i zasypiamy na materacach na podłodze. Tym razem mamy lokum w samych Kuźnicach, wiec cieszymy się, że jutro nie będziemy mieli daleko do punktu wyjścia szlaków.

11 października 2007, czwartek

Jesień jak lato, słońce i 14 stopni

Chcemy choć troszkę się wyspać, a jesienny dzień jest krótki, więc wybieramy na dziś niezbyt długą trasę: Ścieżką nad Reglami przez Grzybowiec na Giewont (tędy jeszcze na Giewont nie wchodziliśmy).

Ścieżką nad Reglami przez Przełęcz Białego, Czerwoną Przełęcz do Polany Strążysk

W kierunku Kalatówek ciągnie sporo ludzi – co prawda jest środek tygodnia, ale pogoda jest naprawdę prześliczna. Bardzo malowniczy jest zwłaszcza pierwszy odcinek ścieżki (do Przełęczy Białego) – podziwiamy piękną jesień i widoki na okolice Zakopanego, mijamy fotogeniczne skałki i mostki. Marzymy sobie, jak fajnie będzie tu przyjść kiedyś z dzieciakami.

Polana Strążysk zalana słońcem. Bardzo miły odpoczynek w herbaciarni przy pierniku, szarlotce i gorącej herbatce.

Polana Strążysk-Giewont

Najpierw dość stromy, ale wygodny szlak przez las. Potem ścieżka zaskakuje nas swoim urokiem, w słonecznej jesiennej scenerii wygląda po prostu bajkowo. Piękne widoki na Dolinę Małej Łąki i jej otoczenie oraz na Giewont.

Wchodząc, spotykamy sporo wracających turystów, nawet całe wycieczki, ale wybraliśmy się później niż wszyscy, więc na szczycie i w drodze powrotnej możemy się już cieszyć samotnością. Mamy wyjątkową okazję posiedzieć sobie na szczycie Giewontu tylko we dwoje, przy chylącym się ku zachodowi słońcu. Wspominamy nasze poprzednie wycieczki na Giewont, oglądamy widok na Tatry Wysokie i Zachodnie (przykryte malowniczymi mgłami).

Zejście przez Kondratową i Kalatówki

Stopniowo pogrążamy się w cieniu zachodzącego słońca. Nie spotykamy praktycznie nikogo. Jest bardzo klimatycznie.

Na Kalatówkach jemy późny obiad.

Ostatni odcinek pokonujemy już w mroku, z radością witamy światełka Kuźnic.

Nasz czas: 10:00-18:45, ok 17 km i 1400 m różnicy wzniesień.

Przełęcz Białego.

Przełęcz Białego.

Ścieżką nad Reglami - widoki.

Ścieżką nad Reglami – widoki.

Polana Strążysk.

Polana Strążysk.

Przez Przeł. w Grzybowcu na Giewont.

Przez Przeł. w Grzybowcu na Giewont.

Widoki z okolic Giewontu.

Widoki z okolic Giewontu.

Widoki z okolic Giewontu.

Widoki z okolic Giewontu.

Na Giewoncie.

Na Giewoncie.

Babia Góra.

Tam daleko… Babia Góra.

Piękne Tatry z Giewontu.

Piękne Tatry z Giewontu.

12 października 2007, piątek

Jesień jak jesień, rano ładnie i słonecznie, potem zachmurza się, a od 15:00 deszcz

Dziś pora na coś większego: wybieramy się na Skrajny Granat i Przełęcz Karb

Przez Boczań na Halę Gąsienicową i nad Czarny Staw Gąsienicowy

Rano przymrozek, ale wędrówka szybko nas rozgrzewa. Powrót w znajome okolice budzi wiele miłych wspomnień.

Na szlaku zaledwie parę osób. W Murowańcu zamawiamy herbatkę z szarlotką. Patrzymy z rozbawieniem na (chyba) miejscowego psa, który przyszedł z wiaderkiem w zębach, prosząc o jedzenie.

W drodze nad Czarny Staw znowu tradycyjnie przegapiamy głaz z tabliczką upamiętniającą Karłowicza.

Na Skrajny Granat

Szlak poprowadzony bardzo stromo, przypomina ścieżkę znad Zielonego Stawu Kieżmarskiego na Jagnięcy. W górnej części trochę wspinaczki skalnej, tylko w jednym miejscu łańcuch. Niestety, zawróciliśmy spod samego szczytu, bo ścieżka była niemiłosiernie oblodzona, a nie mieliśmy ze sobą raków. Ale nawet z tej wysokości możemy się cieszyć przepięknymi widokami na Czarny Staw Gąsienicowy i jego otoczenie.

Cały czas martwimy się, czy pogoda wytrzyma – prognozy są niedobre, a w oddali widać już nadchodzący front.

Odwrót spod Skrajnego Granatu zostawił w nas pewien niedosyt, więc nad Czarnym Stawem powstał pomysł, żeby wyskoczyć jeszcze na Karb. Oczywiście szybko doczekał się realizacji.

Przez Przełęcz Karb do Murowańca

Wchodzimy w iście ekspresowym tempie (25 min). Na przełęczy szybko pstrykamy zdjęcia (poprzednio gdy tu byliśmy, padła nam bateria w aparacie) i podziwiamy piękny widok na wszystkie Stawy Gąsienicowe i otoczenie.

Po pierwszych krokach zejścia łapie nas krótka (na razie) fala deszczu ze śniegiem. Definitywnie rozpaduje się już po zejściu z przełęczy. Do Murowańca docieramy już w znienawidzonych „plandekach”. Na szczęście szybko rozgrzewamy się plackiem po zbójnicku z buraczkami i ogórkiem małosolnym – jak zwykle pyszne, a porcje ogromne!

Przez Jaworzynkę do Kuźnic

Aż do Karczmiska szliśmy w chmurach – po raz kolejny przekonujemy się, jak błyskawicznie w górach zmienia się pogoda. Zejście trochę się dłuży, zwłaszcza, że jest mokro, zimno i ślisko. Ostatni odcinek pokonujemy już po ciemku, jak wczoraj.

Po powrocie cieszymy się, że pogoda pozwoliła nam dziś na wycieczkę wysokogórską – zapowiadane załamanie spóźniło się o kilka godzin, co sprawiło, że mogliśmy wybrać się wyżej i dłużej pocieszyć się jesienną aurą.

Nasz czas: 7:30-18:30, 21 km, ok. 1500 m różnicy wzniesień

Widoki z Boczania.

Widoki z Boczania.

Widoki z Boczania.

Widoki z Boczania.

Tatry Zachodnie.

Tatry Zachodnie.

Żółta Turnia.

Żółta Turnia.

W drodze na Skrajny Granat.

W drodze na Skrajny Granat.

Czarny Staw Gąsienicowy.

Czarny Staw Gąsienicowy.

Stawy Gąsienicowe, Giewont.

Stawy Gąsienicowe, Giewont.

13 października 2007, sobota

Jesień jak zima, o pogodzie lepiej nie pisać: około zera i śnieg z deszczem

Na plany ostatniego dnia naszej randki największy wpływ miała pogoda – po prostu nie dało się dziś iść wyżej w góry. Zrobiliśmy sobie więc bardziej leniwy, spokojniejszy dzień – ale może to i dobrze!

Do schroniska w Dolinie Chochołowskiej

Wychodzimy z nadzieją, że w ciągu dnia pogoda się poprawi i uda nam się wejść na Trzydniowiański. Dzięki temu mamy sporo zapału i do schroniska docieramy w niespełna półtorej godziny. Po drodze sypie śnieg, spotykamy niewiele osób. Za to szałasy z białymi dachami wyglądają bardzo malowniczo.

W schronisku niewielki ruch. Pijemy grzańca, zajadamy szarlotkę, łudzimy się rychłą poprawą pogody.

Po jakimś czasie podejmujemy niechętnie słuszną – jak się potem okazało – decyzję o powrocie na dół.

W drodze powrotnej znów kilka razy łapie nas śnieżyca, a do tego w twarz wieje przenikliwy wiatr – odczuwalna temperatura minus 5.

Schodząc, widzimy wesele wjeżdżające bryczkami na Polanę Chochołowską. Współczujemy pannie młodej, biedna, na tym mrozie….

Polana Chochołowska.

Polana Chochołowska.

Polana Chochołowska.

Polana Chochołowska.

Popołudniowe spacery

Spacer po centrum Zakopanego

Cieszymy się, że możemy odwiedzić stare kąty. Jest tak zimno, że musieliśmy się ubrać zupełnie po zimowemu. Zadziwia nas duża ilość ludzi – chyba są jakieś zawody na Wielkiej Krokwi.

Na Krupówkach jak zawsze męczący tłum. Oglądamy stragany, kupujemy drewniany pociąg dla Tyma i ładne rzeźbione obrazki do dziecinnego pokoju.

Na Gubałówkę przez Choćkowskie

Mimo niezachęcającej pogody nie mogliśmy oprzeć się pokusie wejścia na Gubałówkę przez Choćkowskie. To taki sympatyczny szlak. Ożywają miłe wspomnienia…

Przez Choćkowskie na Gubałówkę.

Przez Choćkowskie na Gubałówkę.

Przez Choćkowskie na Gubałówkę.

Przez Choćkowskie na Gubałówkę.

Urządzamy sobie krótką przechadzkę pustym grzbietem Gubałówki. Oglądamy nowowybudowane domki i hit sezonu: park linowy. Wracamy kolejką (w X kursuje do 19:30).

Jemy kolację w znajomej karczmie góralskiej. Jest przemiło. Gra kapela, najadamy się do syta, strzelamy sobie po grzańcu.

Powrót pieszo do Kuźnic

Dawno nie spędziliśmy tak miłych chwil. Na dworze zimno, ciemno i mokro, a nam różowo przed oczami. Jednak chwilka odpoczynku od dziecka może zdziałać cuda! I jak się potem chce wracać! Nie spieszymy się, wleczemy się noga za nogą – jak za starych dobrych czasów.

Stary wagonik kolejki.

Kuźnice – stary wagonik kolejki na Kasprowy.

Kreta, 2007.09

Tymo jeszcze nie ma dwóch lat, więc samolotem lata za darmo. Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Mimo że najbardziej lubimy samodzielnie zorganizowane wyjazdy, tym razem decydujemy się pojechać na tygodniową wycieczkę z biurem podróży na Kretę. Niewątpliwie taka opcja jest dużo bardziej kosztowna niż wersja „hand-made”, wynajęcie samochodu na miejscu dodatkowo kosztuje, a i mieszkanie w hotelu, który niezależnie od zakątka świata wygląda tak samo, niezbyt nam odpowiada, ale ogólnie wyjazd wspominamy bardzo przyjemnie. Pozwolił nam wspaniale naładować się słońcem przez nadchodzącą jesienną słotą.

22 września 2007, sobota

W Polsce ranek chłodny, na Krecie akurat załamanie pogody, 20 stopni i wietrznie

Na Okęciu (5:50-8:50)

Check-in idzie sprawnie, potem spędzamy pół godz., w pokoju dla matki z dzieckiem, gdzie Tymo je śniadanie, a następnie biegamy po strefie wolnocłowej, zaglądamy też do kaplicy. O 7:00 przechodzimy przez bramkę i pozostaje nam czekać tylko na samolot. Ten się spóźnia. Zam. o 7:50 wchodzimy na pokład godzinę później. Na szczęście podglądanie startujących i lądujących samolotów jest dla Tymcia doskonałą rozrywką.

Warszawa-Heraklion (8:50-11:10)

W samolocie Tymo od razu odpływa, więc omijają nas problemy z zatkanymi uszami itp. Na szczęście nie ma kompletu pasażerów, więc mamy dla siebie trzy fotele, w tym osobny dla Tyma, i jest bardzo wygodnie. My z chęcią zerkamy za okno. Pięknie widać polskie i słowackie góry, a potem wzniesienia w Bułgarii lub może Rumunii. W dolinach morza mgieł.

Tymuś budzi się przed lądowaniem i jest bardzo dzielny, siedzi nawet sam przypięty pasem. Na koniec – jak wszyscy – bije brawo pilotom.

Na lotnisku w Heraklionie wszystko idzie sprawnie. Do hotelu podjeżdżamy tylko ok. 15 min autokarem.

Popołudnie

Rozlokowujemy się w hotelu. Standardowy 2-osobowy pokój z wstawionym dziecinnym łóżeczkiem na nasze potrzeby wystarcza w sam raz.

Po obfitym obiedzie czas na powitanie z morzem. Niestety, bardzo silny wiatr szybko zagania nas z powrotem. Hmmm, nie po to jechaliśmy taki kawał drogi, żeby teraz musimy uciekać przed zimnem. Humory poprawia nam naprawdę pyszne jedzenie. Dobrze, że jesteśmy tu tylko tydzień, bo inaczej wrócilibyśmy mocno zaokrągleni. Spośród wszystkich dań Tymo docenia niestety głównie ciasto z masłem i arbuza.

Wieczorem czas na jedną z atrakcji wyjazdów zorganizowanych – minidisco. Możemy sobie psioczyć na takie imprezy, ale fakt jest faktem, że naszemu małemu turyście bardzo się podoba. Szalony animator z Tunezji niezbyt się spisuje, na szczęście kto nie chce, nie musi na niego zwracać uwagi.

Wracając, zahaczamy jeszcze o automat z piłkarzykami, który Tymuś – chyba inspirowany Tuwimem – natychmiast chrzci „zabawką blaszaną”. Po powrocie do pokoju nikt nie ma problemów z zaśnięciem.

Na Okęciu

Na Okęciu

W samolocie Tymo na szczęście zasnął

W samolocie Tymo na szczęście zasnął

A za oknem...

A za oknem…

23 września 2007, niedziela

Bardzo silny wiatr, ok. 22 stopni, nie do wiary, że jesteśmy na Krecie…

Wieje tak, że mało głów nie pourywa, więc rezygnujemy z planów plażowania i postanawiamy zwiedzić okolicę.

Spacer po Ammoudarze (9:00-11:30)

To niewielka miejscowość, przyklejona do Heraklionu, pełniąca głównie funkcję sypialni dla turystów: główna ulica ze sklepami i mnóstwo hoteli. M. próbuje trafić do miejsca, w którym mieszkała w 2000 r., w końcu nam się to udaje. Najważniejsze, że przy okazji ucinamy sobie całkiem długi spacer. W drodze powrotnej oglądamy biednego krokodyla w tawernie k. jednej z tawern. Nawet nie wiemy, kiedy Tymo zasypia w wózku.

Po obiedzie przeglądamy przewodniki i próbujemy podjąć trudną decyzję, co zobaczyć w ciągu najbliższych dni. Najchętniej zostalibyśmy tu z miesiąc…

Po południu wybieramy atrakcję pod Tyma – wybieramy się na przejażdżkę tutejszą „ciuchcią” turystyczną (17:00-18:15). To w istocie ciągnik z wagonami, ale trzeba przyznać, że wygląda bardzo estetycznie i zachęca do przejażdżki. Atrakcyjność trasy może budzić wątpliwości: przejeżdżamy obok elektrowni, złomowiska z krzyczącymi miejscowymi, jeziorka z wrakiem samochodu. Na szczęście dzieci są zachwycone. Sytuację ratuje też postój w pobliskiej niewielkiej wiosce z uroczą kapliczką i miejscowymi zbijającymi leniwie czas w niewielkiej kafejce. Wokół widać gaje oliwne, stada kóz i piękne góry.

Kończąc pierwszy pełny dzień naszego pobytu, stwierdzamy, jak bardzo pozytywnie zaskoczył nas pobyt z naszym półtoraroczniakiem. Nie sprawia żadnych problemów. Jest wesoły i zadowolony. Na kolację zbiega w podskokach, wołając „zupka, zupka!”, w ogóle nie peszy go tłum różnojęzycznych gości.

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Kolejką turystyczną - okolice Amoudary

Kolejką turystyczną – okolice Amoudary

Kolejką turystyczną - okolice Amoudary

Kolejką turystyczną – okolice Amoudary

Kolejką turystyczną - okolice Amoudary

Kolejką turystyczną – okolice Amoudary

Kolejką turystyczną - okolice Amoudary

Kolejką turystyczną – okolice Amoudary

24 września 2007, poniedziałek

Rano zupełnie pochmurno i wietrznie, potem coraz więcej słońca, 24 stopnie

Tymo na wyjeździe doskonale się rozwija i mówi coraz więcej – zaczyna posługiwać się pełnymi zdaniami („nie ma chlebka, zjadłeś, chlebki dwa!”)! Rano trochę się denerwujemy, bo Tymuś nie chce jeść, wymiotuje, ale wszystko okazuje się tylko niegroźnym podtruciem – do południa już wraca do siebie. W dalszą wycieczką wstrzymujemy się jednak aż do popołudnia, czas do obiadu spędzając na przyhotelowym placu zabaw.

Wczorajszy stacjonarny program rozbudził w nas chęć wybrania się na dalszą wycieczkę. Na nasz dzisiejszy cel obieramy

Heraklion

Z Ammoudary do Heraklionu podjeżdżamy autobusem. Tymo na szczęście zasypia w wózku po drodze. Stolica Krety jest pełna turystów. Na ulicach ścisk i gwar, trzeba bardzo uważać na tutejszych kierowców, którzy niespecjalnie zwracają uwagę na pieszych i jeżdżą w jakiś dziwnie chaotyczny sposób, potęgowany brakiem sygnalizacji świetlnej na ulicach. To wszystko sprawia, że nie mamy ochoty zabawić tu na dłużej.

Urządzamy sobie spacer szlakiem głównych atrakcji miasta: oglądamy katedrę Agios Minas (XIX), kościół Agios Titos, Fontannę Morosini (XVII) ze ścianami ozdobionymi motywami z mitologii greckiej i średniowieczną twierdzę wenecką w porcie (Rocca al Mare, Koules) oraz mury miejskie. Z portu wypłasza nas nasz znajomy porywisty wiatr, więc zarządzamy odwrót na przystanek.

W drodze powrotnej robimy małe zakupy w tutejszym supermarkecie, choć naszym celem jest głownie wydłużenie spaceru, aby Tymo dłużej pospał.

Pierwsze plażowanie udaje nam się dopiero dziś wieczorem. Mimo utrzymującego się wiatru jest naprawdę fajnie: ciepła woda i piasek, piękny zachód słońca. Tymo najpierw wchodzi na plażę niechętnie, ale potem coraz bardziej mu się podoba, nawet odważa się na zamoczenie stópek w wodzie.

Agios Minas (katedra)

Agios Minas (katedra)

Okolice katedry

Okolice katedry

Muzeum ikon, XVI w

Muzeum ikon, XVI w

Agios Titos

Agios Titos

Port z twierdzą Kules, XVI w

Port z twierdzą Kules, XVI w

25 września 2007, wtorek

Nareszcie piękny dzień, 26-29 stopni

Tymcio budzi się ze słowami „wycieczka … samochodem!”, no to wybieramy się na wycieczkę!

Wycieczka do Matali i Fajstos (12:20-18:20, ok. 150 km w obie strony)

Dziś wcześniej R. załatwia wypożyczenie Hyundaia Accent w pobliskiej wypożyczalni. Auto wydaje się w dobrym stanie, ma klimę, nawet udaje nam się dostać fotelik dla dziecka (choć nie grzeszący zbytnią czystością).

Już sama podróż samochodem po Krecie to spore przeżycie. Kierowcy przeważnie jeżdżą jak szaleni, ulica może jednocześnie pełnić funkcję jezdni, parkingu, chodnika i miejsca spotkań. W Mires motocyklista zatrzymuje się na środku ulicy i spokojnie ucina sobie pogawędkę ze znajomym, nie zważając na to, że tamuje cały ruch.

Widoki za to zapierają dech w piersiach. Góry rozciągają się z każdej strony, roślinność jest uboga, uwagę zwraca wszechobecna rdzawa ziemia. Na nawadnianych polach uprawiane są oliwki. Przy drodze co chwila mijamy maleńkie kapliczki. W pewnym momencie przed naszym samochodem nie wiadomo skąd materializuje się stado owiec.

Matala

To malutka miejscowość słynąca z wydrążonych w piaskowej skale grot w klifie, ponoć wykorzystywanych na początku naszej ery jako katakumby. Groty odwiedzamy pojedynczo. Tymo cały czas okupuje tutejszą piaszczystą plażę i z zapamiętaniem wrzuca kamienie do wody. Woda ciepła jak zupa, z dużą siłą wyporu. Kąpiel jest rajska.

Fajstos

W samochodzie Tymuś niestety nie zasypia, w związku z czym w Fajstos jest marudny, wszędzie chce iść SAM, trudno się z nim dogadać… Nie wchodzimy więc na teren wykopaliska archeologicznego, prezentującego odsłonięte ponad 100 lat temu ruiny pałacu z epoki minojskiej, oglądamy tylko część widoczną z zewnątrz. Zachwyca nas malownicze położenie Fajstos – na wzgórzu między pasmami górskimi – i piękna lokalna roślinność.

 

Wycieczka do Matali

Wycieczka do Matali

Matala

Matala

Matala

Matala

Matala

Matala

Matala

Matala

Okolice Matali

Okolice Matali

Festos (ruiny minojskie)

Festos (ruiny minojskie)

Festos

Festos

Figowiec w Festos

Figowiec w Festos

26 września 2007, środa

Bardzo silny wiatr, ok. 22 stopni, nie do wiary, że jesteśmy na Krecie…

Przed południem idziemy wszyscy na plażę. Nareszcie zupełnie nie wieje, a woda jest wprost cudowna (ok. 25 stopni) – cieplejsza niż w przyhotelowym basenie! Tymo z zamiłowaniem grzebie się w piasku, zwłaszcza podoba mu się burzenie piaskowych babek („bach – zepsuła…”)

Aqua Plus (16:00-18:00)

Po południu jedziemy do tutejszego parku wodnego. Kompleks jest bardzo ładnie położony w górskim otoczeniu, zjeżdżalnie naturalnie wkomponowane w zbocza góry, teren tonie w zieleni – jest nawet normalna trawa, nie mówiąc oczywiście o palmach i roślinności śródziemnomorskiej.

Same zjeżdżalnie sprawiają wrażenie nieco przybrudzonych, ale zapewne to zasługa tutejszej wody. Tymuś kąpie się w brodziku i zjeżdża na malutkich zjeżdżalniach, a potem bawi się długo na placu zabaw. My na zmianę wymykamy się na bardziej adrenalinogenne atrakcje (niektóre naprawdę są niezłe…).

Dzień kończymy na przyhotelowym minidisco, gwarantującym mocny sen Tymcia. Rzeczywiście, po powrocie do pokoju nasz mały turysta po prostu pada.

Zwiedzanie zwiedzaniem, popluskać się też fajnie

Zwiedzanie zwiedzaniem, popluskać się też fajnie

AquaPlus.

AquaPlus.

27 września 2007, czwartek

Piękne lato, słońce, 30 stopni

Rano znów plażujemy i pławimy się najpierw w morzu, potem w basenie – Tymusiowi bardzo podoba się tutejszy brodzik.

Po południu (jak to dobrze, że mamy samochód…) jedziemy na wycieczkę do Kret-Aquarium (16:00-18:30)

Atrakcją jest już sama droga dojazdowa, pięknie położona nad morzem. Samo akwarium okazuje się ciekawe i dla nas, i dla Tymusia. Obiekt jest nowoczesny, a akwaria duże i ciekawie zaaranżowane. Od rekinów i żółwi wodnych po langusty, koniki morskie i mieszkańców rafy koralowej. Tymo z zapamiętaniem biega po ciemnych korytarzach i ogląda rybki (choć trochę się dziwimy, gdy potem, po powrocie, na pytanie, co widział, odpowiada „pociąg”…). Wstęp 8€/os., ale nie żałujemy wydanych pieniędzy. Na wychodnym zahaczamy o bogato zaopatrzony sklep z pamiątkami i nie wychodzimy z pustymi rękami.

Wieczór na minidisco. Zabawa dla dzieci przednia. Jeszcze tak ciepło chyba nie było. Ach, jak fajnie. W pokoju Tymo zasypia – z zegarkiem w ręku – w 12 sekund.

CretAquarium  (Kokkini Hani).

CretAquarium (Kokkini Hani).

W CretAquarium  (Kokkini Hani).

W CretAquarium (Kokkini Hani).

CretAquarium  (Kokkini Hani).

CretAquarium (Kokkini Hani).

Przed CretAquarium  (Kokkini Hani).

Przed CretAquarium (Kokkini Hani).

27 września 2007, czwartek

Nadal pięknie, ale znowu trochę wieje, 26 stopni

Wycieczka na Wyżynę Nida w Oros Idi (9:40-13:40)

To przepiękna wycieczka krajobrazowa. Przez 50 km jedziemy niemal non stop pod górę, najpierw zboczami pięknej doliny, dalej serpentynami z niezmiennie pięknymi widokami. Naszą uwagę zwracają podziurawione strzelaniem znaki drogowe – efekt znanej ponoć rozrywki miejscowych. Trzeba zwracać pilną uwagę na miejscowych kierowców, wchodzących w zakręty z piskiem opon, tym bardziej, że droga jest wąska i miejscami bardzo przepaścista, a barierek brak.

Nasz cel to olbrzymi płaskowyż otoczony górami. Wszędzie wokół podzwaniają dzwonki owiec. Po drodze udaje się nam zobaczyć nawet dwie kozy kri-kri. Krajobraz sprawia wrażenie dzikiego i surowego. Na miejscu zastajemy sprawiającą wrażenie prowizorycznej (ale obecnie rozbudowywaną) cafe-tawernę. W pobliżu są też szlaki turystyczne, m.in. ten wiodący do Jaskini Ida, znanej jako Grota Zeusa. Z uwagi na towarzystwo naszego najmłodszego turysty nie ograniczamy się jednak do eksploracji bliższych okolic.

Cała wycieczka jest bardzo widokowa i dostarcza nam fantastycznych wrażeń.

Po obiedzie idziemy na plażę, a wieczorem na pożegnalne mini-disco.

 

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Droga powrotna.

Droga powrotna.

Droga powrotna.

Droga powrotna.

Domki pasterzy.

Domki pasterzy.

29 września 2007, sobota, dzień wyjazdu

Kreta: 30 stopni, Warszawa: też bardzo ładnie, tylko 10 stopni mniej

Poranne pożegnanie z hotelem

Z łezką w oku jemy ostatnie śniadanie przy basenie. Potem żegnamy się z plażą, morzem, placem zabaw (Tymuś robi „pa-pa”); zabieramy ostatnie rzeczy z pokoju i idziemy na autokar, który ma nas zabrać na lotnisko.

Heraklion-Warszawa (sam lot 12:10-14:40)

Lotnisko w Heraklionie jest szare i zupełnie nieciekawe. Tymo zmęczony – straszna maruda. Na szczęście w końcu zasypia w wózku, nie budzi się nawet jak M. wnosi go na rękach do samolotu. Na pokładzie niestety już nie jest tak różowo. Tym razem wszystkie miejsca są zajęte i musimy gnieździć się we trójkę na dwóch siedzeniach. Tymuś sam nie wie, czego chce – schodzi pod siedzenie, macha do pana z tyłu, wyrzuca słomki i kopie w siedzenie pani z przodu. Na deser zalewamy się wodą z butelki. Na szczęście w końcu dolatujemy do celu.

Sześć dni na Krecie to zdecydowanie za mało, by zwiedzić wyspę, szczególnie gdy plany trzeba dostosowywać do kilkunastomiesięcznego dziecka. To jednak wystarczająco długi okres czasu, by nabrać apetytu na bardziej szczegółowe zwiedzanie i zakochać się w tutejszych górzystych krajobrazach i przyrodzie. Może tu jeszcze wrócimy…

Na koniec jeszcze kilka migawek z plaży

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Suwalszczyzna, tydzień II

 18 sierpnia 2007, sobota

Poranki już chłodne, po południu słonecznie, 22 stopnie

Kontynuujemy pobyt z Dziadkami.

Rano wybieramy się na wspólny spacer do pobliskiej stadniny koni. Sielskie widoki, spokój, jezioro przebłyskujące w oddali. Widzimy myszołowa. Po drodze zahaczamy o wzniesienie zwane Górką Różańcową, na której znajdują się groby żołnierzy niemieckich i radz. z okresu I wojny św.

W południe Tymo ucina sobie drzemkę pod opieką Babci, a my z Dziadkiem płyniemy dostępnym na naszej kwaterze rowerkiem na wycieczkę po jeziorze. Ambitne plany spalają na panewce. Rowerek wodny to konstrukcja hand-made i mimo szaleńczego pedałowania przemieszczamy się niewiele do przodu. Zapada decyzja o przesiadce na łódź wiosłową – nareszcie wiosłowanie idzie szybko i sprawnie. Opływamy połowę jeziora. Za galerników robią R. w 80% i M. z Dziadkiem po 10%.

Po obiedzie zabieramy Dziadków do Wigier na zwiedzanie zespołu pokamedulskiego. Tymo szaleje z nowozakupioną piłką, cieszy się na widok kaczek i kolorowych rybek. Jest bardzo sympatycznie.

Wieczorkiem zajeżdżamy po raz kolejny na stację kolejki w Płocicznie. Tymuś rozpoznaje swoje ulubione miejsce, cieszy się na nadjeżdżającą ciuchcię. My pijemy herbatkę na miłych ławkach-huśtawkach.

Podczas wizyty Dziadków nie odwiedzamy wielu nowych miejsc, ale za to spędzamy bardzo przyjemne, spokojne dwa dni. Nasi goście wyjeżdżają następnego dnia po śniadaniu.

Jezioro Długie

Jezioro Długie

Jezioro Długie

Jezioro Długie

Jezioro Długie

Jezioro Długie

Jezioro Długie

Jezioro Długie

Wigry

Wigry

Wigry

Wigry

19 sierpnia 2007, niedziela

Rano chłodno, potem słonecznie i do 22 stopni

Góra Cisowa i okolice Smolnik (8:55-13:55)

Wytęsknieni za wycieczkami, wybieramy się dziś na dłuższą wycieczkę do Suwalskiego Parku Krajobrazowego.

Nasze przystanki to po kolei:

Góra Cisowa

Tajemniczo regularne wzniesienie, nazywane suwalską Fudżijamą, jest symbolem Suwalszczyzny. Wznosi się na wysokość 256 m n.p.m. i mimo charakterystycznego kształtu przypominającego wulkan, obecnie jest uważane za utworzone przez morenę czołową.

Wspięcie się na Górę Cisową powinno być żelaznym programem wszystkich wycieczek po Suwalszczyźnie. Zaskakuje nas już samo strome nachylenie zboczy, a widok ze szczytu też wart jest wysiłku. Podjeżdżamy wózkiem ile się da, a dalej Tymo wchodzi sam na własnych nóżkach.

Smolniki

To przyjemna wieś letniskowa, znana z kręcenia tu filmu „Pan Tadeusz”, o czym przypomina punkt widokowy (bilety 1 zł). Niespektakularnie, ale miło.

Ścieżka poznawcza „Wokół Jeziora Jaczno”

Zaczynamy od nakarmienia Tyma, potem pakujemy go do wózka, gdzie Młody na 1,5 godz. zasypia, a my mamy możliwość dłuższego spaceru naszym tempem. Przechodzimy ok. połowę trasy. Mimo dziur i wszechobecnych wertepów bez problemu można ją pokonać wózkiem na pompowanych kołach. Polodowcowy krajobraz jest zachwycający. Uderzają duże różnice wysokości względnych (nawet ponad 100 m), z dwóch miejsc piękny widok na (naprawdę zielone!) Jezioro Jaczno.

Po południu i wieczorem odbywamy spacery po naszej okolicy. Po kolacji Tymuś pada, nie daje się nawet wykąpać, zasypia przed 20:00. A nam … psuje się komputer. Ratunku!

Góra Cisowa (258 m.n.p.m.)

Góra Cisowa (258 m.n.p.m.)

Widoki z Góry Cisowej

Widoki z Góry Cisowej

Widoki z Góry Cisowej

Widoki z Góry Cisowej

Piknik w SPK pod białą Fabią

Piknik w SPK pod białą Fabią

Ścieżka wokół J. Jaczno

Ścieżka wokół J. Jaczno

Jezioro Jaczno

Jezioro Jaczno

Punkt widokowy 'U Pana Tadeusza' w Smolnikach

Punkt widokowy 'U Pana Tadeusza’ w Smolnikach

Tymo model

Tymo model

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

20 sierpnia 2007, poniedziałek

Dzień pochmurny i chłodny, z przelotnymi opadami deszczu, 16 stopni

Po wczorajszym przegonieniu Tymcio śpi w nocy bite 11 godzin i budzi się w szampańskim humorze.

Po śniadaniu plany spaceru krzyżuje nam deszcz, przewracamy się we trójkę po pokoju. Podczas drzemki Tyma czytamy sobie książkę, cudowny odpoczynek…

Wycieczka do Suwałk, 14:30-16:30

Centrum miasta ogranicza się właściwie do jednej ulicy (Kościuszki) i właśnie po niej się kręcimy. Wokół jest bardzo estetycznie – odnowione kamieniczki, donice z kwiatami na ulicach. Oglądamy m.in. kościół ewangelicki pod wezwaniem św. Trójcy (XIX), budynek, w którym spędziła dzieciństwo Maria Konopnicka (obecnie muzeum poetki), ratusz i odwach (XIX). Tymusiowi najbardziej się podoba zabawa w miłym Parku Konstytucji 3 Maja – biega za piłką, znajduje „kam”, czyli pomnik-głaz. Na pożegnanie R. kupuje sękacze.

Wieczorem spacerujemy po Krasnem. Napawamy się widokiem prawdziwej wsi, która bezpowrotnie odchodzi w zapomnienie – domami z gliny, stadami krów, pasącymi się końmi, przydrożnymi kapliczkami (Tomuś woła: ”o, bozie!”). Dziś naprawdę odpoczęliśmy…

Kościół Św. Aleksandra, Suwałki

Kościół Św. Aleksandra, Suwałki

Ulica Kościuszki

Ulica Kościuszki

Ratusz

Ratusz

Dworek Marii Konopnickiej

Dworek Marii Konopnickiej

Okolice Krasnego - i znów na spacer

Okolice Krasnego – i znów na spacer

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

21 sierpnia 2007, wtorek

Po nocnej burzy bardzo ładny, słoneczny dzień, 27 stopni

Wycieczka w okolice Suwalskiego Parku Krajobrazowego, 9:10-15:40

Góra Zamkowa: spacer z Szurpił

Spacer ścieżką turystyczną zaczynamy z Szurpił – ładnie położonej wioski letniskowej. Trasa w większości wiedzie drogą żwirową, co jest wygodne dla rodziców z maluchami w wózkach. Dopiero na Górę Zamkową wspinamy się w pojedynkę po schodkach. To morenowe wzniesienie znane jest z pozostałości średniowiecznego grodziska. Równie atrakcyjne są nad wyraz malownicze widoki, które można podziwiać ze szczytu – dookoła rzeźba polodowcowa i piękne jeziora, na tle zieleni dużo krów i koni.

Tymo śpi tylko pół godziny w wózku, więc decydujemy się zahaczyć jeszcze o Stańczyki.

Stańczyki

Ta miejscowość słynie przede wszystkim ze spektakularnych (o niemal 40-metrowej wysokości) zabytkowych wiaduktów kolejowych. Ich widok i spacer na górze naprawdę robią wrażenie.

Wracamy okrężną, krajoznawczą trasą. Zahaczamy o Puszczę Romincką z mokradłami, przejeżdżamy przez Wiżajny i Sejny. W tych okolicach pusto i pięknie, dusza aż wyrywa się na wycieczkę rowerową.

Z Szurpił na Górę Zamkową

Z Szurpił na Górę Zamkową

Jeziorko wytopiskowe

Jeziorko wytopiskowe

Z Szurpił na Górę Zamkową

Z Szurpił na Górę Zamkową

Jezioro Kluczysko

Jezioro Kluczysko

Góra Zamkowa

Góra Zamkowa

Widoki z Góry Zamkowej

Widoki z Góry Zamkowej

Z Góry Zamkowej do Szurpił

Z Góry Zamkowej do Szurpił

Wiadukty kolejowe, Stańczyki

Wiadukty kolejowe, Stańczyki

Wiadukty kolejowe, Stańczyki

Wiadukty kolejowe, Stańczyki

22 sierpnia 2007, środa

Piękny, upalny dzień

Po śniadaniu spacerujemy po okolicach Krasnego. A po obiedzie czas na atrakcję dnia:

Przejażdżka Wigierską Kolejką Wąskotorową (15:00-19:00, w tym sama przejażdżka 16:00-18:00)

To atrakcja głownie dla najmłodszych – naszemu małemu turyście bardzo się podobało! W kolejce siedzi spokojniutko i od czasu do czasu gwiżdże jak pociąg. Trasa kolejki wiedzie głownie przez las, ale dużym urozmaiceniem są leśne postoje – można wyjrzeć na jezioro, rozprostować kości. Przez cały czas boimy się o burzę – w oddali wciąż słychać jej pomruki, a od czasu do czasu kropi, ale jakoś omija nas bokiem. Przejażdżkę kończymy wizytą na placu zabaw w Płocicznie.

Spacer po Krasnem

Spacer po Krasnem

Dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe

Dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe

Wigierska Kolej Wąskotorowa

Wigierska Kolej Wąskotorowa

Jezioro Wigry

Jezioro Wigry

Wigierska Kolej Wąskotorowa

Wigierska Kolej Wąskotorowa

Wigierska Kolej Wąskotorowa

Wigierska Kolej Wąskotorowa

23 sierpnia 2007, czwartek

Pochmurny poranek przeradza się w jeden z najpiękniejszych dni, 31 stopni

Dzień zaczął się niezbyt dobrze: Tymo wstał po 5:00, a na spacerze Rega wytarzała się w krowim łajnie. Ale potem było już tylko lepiej.

Przed południem wrzucamy na luz: spacerujemy (m.in. po położonej nieopodal wiosce Gremzdy) i kąpiemy się w naszym jeziorze. Na wycieczkę wybieramy się dopiero po obiedzie.

Puńsk, 17:30-19:30

Puńsk jest obecnie silnym ośrodkiem kultury litewskiej. Napisy po litewsku spotkać można niemal na każdym kroku. Spacerujemy po urokliwym centrum, podziwiając malownicze drewniane domy; zahaczamy o neogotycki Kościół Wniobiwzięcia NMP (XIX). Puszczamy z Tymciem bańki.

Za Puńskiem zatrzymujemy się przy małym skansenie – odtworzona zagroda daje wyobrażenie o tutejszej architekturze wiejskiej –oraz w Trakiszkach, znanych z pięknego, drewnianego budynku dworca kolejowego. Tymo niezadowolony, że nie przejeżdża żaden „popo”, ale ostatecznie zadowala się samymi torami.

 

Krejwiany

Krejwiany

Kościół w Puńsku, XIX w.

Kościół w Puńsku, XIX w.

Puńsk, XIX w

Puńsk, XIX w

Puńsk

Puńsk

Skansen pod Puńskiem

Skansen pod Puńskiem

Skansen pod Puńskiem

Skansen pod Puńskiem

Stacja Trakiszki, XIX w - coś dla miłośników kolei

Stacja Trakiszki, XIX w – coś dla miłośników kolei

Badamy stan torów

Badamy stan torów

24 sierpnia 2007, piątek, dzień pożegnalny

W nocy wielka burza, w dzień gorąco i parno

Na nasz cel pożegnalny wybieramy siedzibę Wigierskiego Parku Narodowego – Krzywe

Krzywe, 9:10-12:10

Ekspozycja przyrodnicza mimo swoich niewielkich rozmiarów naprawdę nam się podoba, nasz niespełna półtoraroczny turysta też jest zadowolony. To właściwie tylko jedno pomieszczenie, ale naprawdę ciekawie zaaranżowane. Wielu rzeczy można samemu dotykać, układać ruchome układanki itp. Na odchodnym kupujemy Tymusiowi kilka drewnianych zwierzątek. Od razu zapałał miłością do malutkiego ślimaczka.

Po drugim śniadaniu, zjedzonym na ławeczce na dworze, idziemy na przechadzkę ścieżką dydaktyczną Suchary, pozwalająca zapoznać się z osobliwością przyrodniczą Suwalszczyzny – „suchymi” (bezrybnymi) jeziorami z wodami nasyconymi tzw. kwasami humusowymi, powstałymi z rozpadu substancji organicznych: drobnych gałązek i liści, igliwia; obrośniętymi roślinnością torfowiskową.

Sama ścieżka jest bardzo ciekawa, ale spacer okazuje się niewypałem: trasa jest trudna do przejechania wózkiem – do głównych atrakcji musimy podchodzić pojedynczo. Życia nie ułatwia nam też koszmarna plaga komarów, które zjadają nas i za nic mają sobie moskitierę na wózku. W efekcie Młody już po pół godziny budzi się z płaczem i wracamy biegiem do domu.

Po południu wybieramy się z Regą na spacer nad pobliskie Jezioro Żubrowo – Tymuś odsypia w wózku, a my delektujemy się spacerem w pięknej okolicy. Od połowy drogi ściga nas groźna, czarna chmura. Deszcz łapie nas na szczęście dopiero w Krasnem. Tymo po raz drugi na tym wyjeździe widzi tęczę.

Wieczorem nieuniknione pakowanie do domu.

 

Wystawa przyrodnicza WPN, Krzywe

Wystawa przyrodnicza WPN, Krzywe

Jak w prawdziwym lesie

Jak w prawdziwym lesie

Przed budynkiem WPN, Krzywe

Przed budynkiem WPN, Krzywe

Suchar III

Suchar III

Nad Sucharem IV

Nad Sucharem IV

Suchar IV

Suchar IV

Jezioro Żubrowo

Jezioro Żubrowo

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

25 sierpnia 2007, sobota

Rano chłodno, potem wietrznie, do 25 stopni

Krasne-Tykocin, 9:00-11:15 (w tym 20 min postoju w Krzywym, gdzie dokupujemy drewnianych zwierzątek dla Tyma)

Spory ruch, zwł. w okolicy Augustowa. Na drodze plaga traktorów, które trzeba wyprzedzać. W chęcią omijamy Białystok, by zajechać do Tykocina na dłuższy postój.

Tykocin, 11:15-13:30

To miasteczko znane z pięknej barokowej zabudowy i najstarszego (po kolumnie Zygmunta) świeckiego pomnika (60. XVIII) hetmana Stefana Czarnieckiego, czarujące wyjątkowym klimatem. Warto tu zajrzeć przede wszystkim ze względu na piękny barokowy zespół kościoła Świętej Trójcy (XVIII), niską, sięgającą XVIII w zabudowę dookoła rynku, barokową Wielką Synagogę (XVII), alumnat wojskowy – dom żołnierzy-weteranów (XVII).Dziś wizytę uatrakcyjnia nam Podlaska Biesiada Miodowa – okolice rynku pełne są straganów, jest turystycznie i wesoło. Kupujemy Tymciowi traktor – zabawkę, a nam – jak mogło by być inaczej – miód pitny. Jemy obiad w żydowskiej Restauracji Tejsza nieopodal synagogi, oferującej spory wybór tradycyjnych żydowskich potraw, np. cymesu – gulaszu z kaszą gryczaną i miodem. Cały postój obfituje we wspaniałe wrażenia.

Tykocin-Warszawa, 13:30-15:50

Znaczny ruch, ale ogólnie przejeżdżamy nienajgorzej. Wieczorem z trudem opanowujemy cały bałagan. Przygoda z komputerem kończy się happy endem. Przypominamy sobie, jak w Tykocinie jacyś turyści zwracają uwagę na Regę, a jakiś chłopiec mówi: „O, pudel! Nie, to chyba PUDELNICA!”

Zamek w Tykocinie

Zamek w Tykocinie

Najstarszy świecki pomnik

Najstarszy świecki pomnik

Barokowy kościół w Tykocinie

Barokowy kościół w Tykocinie

Tykocin

Tykocin

Tykocińska uliczka

Tykocińska uliczka

Synagoga, XVII w

Synagoga, XVII w

Żydowska restauracja

Żydowska restauracja

Pora do domu...

Pora do domu…

Suwalszczyzna, tydzień I

 11 sierpnia 2007, sobota

Rano pochmurno i mgła, potem upał i burza

Warszawa-Nowogród, 7:20-10:00

Nasz Skarb pospał dziś aż do …6:30. Grzechem byłoby zrywać go wcześniej. Po szybkim śniadaniu ruszamy. Mimo weekendu droga zatłoczona, jedzie się niespecjalnie. Na szczęście Tymo 2,5 godziny grzecznie jedzie w samochodzie.

Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie

Z chęcią zatrzymujemy się na dłuższą przerwę. I to jaką! Zajeżdżamy do niezwykle malowniczego Skansenu Kurpiowskiego w Nowogrodzie, położonego na skarpą nad Narwią vis a vis ujścia Pisy. To wspaniałe miejsce na postój z dzieckiem podczas podróży na północny-wschód Polski.

Będąc realistami, kupujemy bilety spacerowe (po 2,5 zł) i oglądamy główne atrakcje spaceru. Dla Tymcia to po prostu cudowne miejsce na pobieganie po malowniczych alejkach. Zwiedzanie kończymy wczesnym obiadem w przyskansenowej karczmie. Zamawiamy – jakże by mogło być inaczej – regionalne cepeliny i ogórki małosolne. Jest przemiło.

Nowogród-Krasne, 11:30-14:00

Po takiej przerwie z chęcią ruszamy dalej. Jakoś nawet mniej przeszkadzają nam przestoje spowodowane ruchem wahadłowym. Tymo podsypią. Na końcowym odcinku błądzimy nieco w poszukiwaniu kwatery, ale objazd tutejszej wsi też ma swój urok. Wieczorem z nosidłem eksplorujemy najbliższą okolicę.

Dolina Narwi, Nowogród - piękne miejsce na postój

Dolina Narwi, Nowogród – piękne miejsce na postój

Skansen kurpiowski

Skansen kurpiowski

Skansen kurpiowski

Skansen kurpiowski

Zaliczamy regionalny posiłek

Zaliczamy regionalny posiłek

Tymo szaleje...

Tymo szaleje…

Dojechaliśmy na miejsce. Krasne - okolice

Dojechaliśmy na miejsce. Krasne – okolice

Jezioro Dlugie i Rega

Jezioro Dlugie i Rega

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

12 sierpnia 2007, niedziela

Po wczorajszej burzy poranek rześki, ale potem słońce i 25 stopni

W związku z tym, że nasze dziecko zazwyczaj wstaje przed 6:00… (dziś 5:30), dzień mamy długi. Dziś, jak i w późniejszych dniach, zaczynamy od wspólnego spaceru z Regą po najbliższej okolicy. Nie obywa się bez przygód. Najpierw napada nas żarłoczne stado komarów w okolicy tutejszych bagien, potem jesteśmy ścigani przez nieprzewidywalnego źrebaka. Tymuś biegnie, kopiąc piłkę, zatrzymuje się na dłużej tylko przy zdechłej żabie.

Wigry

Wybór pierwszego celu naszej wycieczki nie sprawił nam żadnych kłopotów. Pokamedulski zespół klasztorny (kon. XVII) jest w końcu znany nawet tym, którzy nie zwiedzali bliżej tej okolicy. Oglądamy kościół, eremy zakonników (które obecnie można wynająć na nocleg, ale podobno w przyszłości ma to się zmienić), wchodzimy na wieżę zegarową (Tymo dokonuje tego wyczynu zupełnie sam), skąd rozciąga się piękny widok na okolicę. Podziwiamy wyjątkowe położenie klasztoru. Na całej wycieczce towarzyszy nam ślimaczek-zabawka, ku uciesze Tyma wygrywający non stop hałaśliwe melodyjki…

Wracając, zachodzimy jeszcze na pomost, by z bliska przywitać się z Jeziorem Wigry.

Popołudniowe plażowanie nad Jeziorem Krasne

Jest super: trawiasta łączka tylko dla nas, łagodne i piaszczyste zejście do wody. Tymuś ku naszemu zaskoczeniu od razu zachwyca się wodą – chlapie się od stóp do głów, bawi się konewką i piłką. Rega biega jak szalona po największych chaszczach, polując na obsikaną pieluchę Tyma. My wspaniale się relaksujemy. Dla każdego coś miłego.

 

Klasztor kamedułów, Wigry

Klasztor kamedułów, Wigry

Widoki z wieży

Widoki z wieży

Widoki z wieży

Widoki z wieży

Klasztorne zaułki

Klasztorne zaułki

13 sierpnia 2007, poniedziałek

Zachmurzenie umiarkowane, 26-28 stopni, po południu burza

Dziś pora na dalszy objazd okolic:

Wycieczka w okolice Suwalskiego Parku Krajobrazowego, 8:50-14:40

Jedziemy bocznymi, dziurawymi drogami, ale za to jest spokój i możemy podziwiać prawdziwe piękno tutejszej przyrody. Okolice SPK są wyjątkowo malownicze dzięki naprawdę sporym pagórkom morenowym, wpływającym na znaczne zróżnicowanie krajobrazu.

Nasze przystanki to po kolei:

Wodziłki

Po drodze tutaj jedziemy przez wioski, o których czas zapomniał, o wdzięcznych nazwach typu Głęboki Rów. Droga miejscami w stanie katastrofalnym, mamy wrażenie, że jedziemy na koniec świata. I o to chodzi! Urocza molenna staroobrzędowców (niestety, zamknięta na cztery spusty) warta jest tej drogi. Podchodzimy też pod banię u sołtysa. Wokół chałupy z gliny kryte strzechą. Wszystko razem tworzy żywy skansen. Po powrocie z wyjazdu zdjęcie z Wodziłek natychmiast ląduje na ścianie…

Głazowisko Bachanowo

Łąka pokryta głazami narzutowymi stanowi zapewne zazwyczaj sporą atrakcję dla dzieci, tym razem jednak Tymo jest już marudny, kilkusetmetrowe dojście i skakanie przez dziwny płotek dodatkowo go zniechęcają.

Turul – siedziba SPK

To miły, kameralny zakątek; dyrekcja SPK i IT oraz pokoje gościnne w zabudowaniach dawnego gospodarstwa. Karmimy Tymcia na ławce w towarzystwie miłego kotka domagającego się pieszczot. Potem czas na krótki spacerek: oglądamy pozostałości młyna nad Czarną Hańczą i wchodzimy na punkt widokowy. Ścieżka przyrodnicza wzdłuż Czarnej Hańczy, podobno bardzo interesująca, jest niestety niedostępna dla wózka.

W drodze powrotnej zahaczamy o Przerośl, zerkając na „dom ziemi” ze słomy i gliny, i podjeżdżamy na chwilę na brzeg najgłębszego w Polsce Jeziora Hańcza (ponad 106 m).

Wieczorem wszyscy razem idziemy jeszcze na spacer w stronę jeziora położonego za Krasnem. Tymo przechodzi ponad pół km na własnych nóżkach. W nocy śpi jak zabity 😉

 

Wodziłki

Wodziłki

Wodziłki

Wodziłki

Tradycyjna bania

Tradycyjna bania

Głazowisko Bachanowo

Głazowisko Bachanowo

Czarna Hańcza - spiętrzenie

Czarna Hańcza – spiętrzenie

Jezioro Hańcza

Jezioro Hańcza

Tymo - turysta

Tymo – turysta

14 sierpnia 2007, wtorek

Pochmurno, ale ciepło, do 23 stopni

Była już architektura, była przyroda, więc czas na atrakcję dla dzieci:

Płociczno, stacja kolejki wąskotorowej

Idealne miejsce dla rodzin z kilkulatkami. Teren bardzo dobrze zagospodarowany turystycznie: nie licząc głównej bohaterki: kolorowej ciuchci sapiącej parą, mamy tu konduktorów w stylowych czapkach, plac zabaw z drewnianym pociągiem, stara lokomotywy, wieżę widokową, zaplecze gastronomiczne.

Tymo zachwycony. Krzyczy „ko[min]”, „wa[gon]”. Machamy odjeżdżającemu pociągowi i postanawiamy, że przyjedziemy tu raz jeszcze, tym razem na przejażdżkę.

Po południu miał być tylko spacer nad jezioro, ale skończył się spacerem z kąpielą Tyma i szaleństwami Regi.

Sejny

Wieczorem wybieramy się na wycieczkę do Sejn. To magiczne miejsce krzyżowania się kultur, o czym przypomina budynek fundacji Pogranicze… Oglądamy zespół kościelno-klasztorny dominikanów (XVII/XVIII) i frapującymi drewnianymi rzeźbami dookoła, kapliczkę Św. Agaty, Nowy i Stary Rynek z ratuszem oraz piękną XIX-wieczną (ale wymagającą remontu) Białą Synagogę.

Na koniec wynagradzamy Tymciowi przydługi spacer w nosidle: M. rysuje z nim kredą po chodnikach, a w tym czasie R. zaopatruje nas w tradycyjny sękacz i „mrowisko”.

 

Kolejka Wigerek

Kolejka Wigerek

Atrakcje w Płocicznie

Atrakcje w Płocicznie

Kościół i klasztor dominikanów w Sejnach

Kościół i klasztor dominikanów w Sejnach

Kościół i klasztor dominikanów w Sejnach

Kościół i klasztor dominikanów w Sejnach

Dom ośrodka Pogranicze...

Dom ośrodka Pogranicze…

Dom ośrodka Pogranicze...

Dom ośrodka Pogranicze…

Biała Synagoga (XIX )

Biała Synagoga (XIX )

Rynek w Sejnach

Rynek w Sejnach

15 sierpnia 2007, środa

Rano deszczowo, potem piękne słońce, 26 stopni

Augustów

Tymo śpi po drodze prawie półtorej godziny, a my w tym czasie polnymi, koszmarnie dziurawymi drogami jedziemy zobaczyć Rospudę; widzimy też później ogrodzony teren budowy obwodnicy Augustowa i ochroniarzy…

Wizytę w Augustowie zaczynamy oczywiście od Portu Żeglugi Augustowskiej, gdzie szybko kupujemy bilety i zaokrętowujemy się na półtoragodzinny rejs po Kanale Augustowskim i Jeziorze Necko. Dla nasz oczywiście główną atrakcją są śluzy i sam kanał, na Tymusiu jednak największe wrażenie robią łabędzie i kaczki: ogólnie cała impreza bardzo mu się podoba, co chwilę głośno krzyczy „plum”, „bul bul” i „sta[tek]”. Na rejs trzeba było trochę poczekać, ale nie stanowi to problemu – można przyjrzeć się obrotowej poczekalni czy skorzystać z możliwości dedykacji piosenki, poprzedzonej wesołym komentarzem obsługi. Dla naszego młodego turysty też się znalazła atrakcja – małe białe kamyczki leżące na ziemi.

Po rejsie zaglądamy jeszcze na całkiem przyjemny augustowski rynek.

Wracamy z wycieczki w stu procentach usatysfakcjonowani.

Zwieńczeniem dnia jest wieczorna kąpiel w naszym Jeziorze Długim. Czego chcieć więcej…

Rospuda

Rospuda

Port w Augustowie

Port w Augustowie

Śluza Augustów

Śluza Augustów

Tymo na statku

Tymo na statku

Jezioro Necko

Jezioro Necko

... w Augustowie

… w Augustowie

Kościół w Augustowie

Kościół w Augustowie

Augustowski rynek

Augustowski rynek

Okolice Krasnego - popołudniowy spacer

Okolice Krasnego – popołudniowy spacer

16 sierpnia 2007, czwartek

Pogoda cudna, upał

Krzywe

Po śniadaniu odwiedzamy siedzibę Wigierskiego Parku Narodowego z niewielką, ale przyjazną dzieciom ekspozycją przyrodniczą. Zaciekawiają nas konstrukcje przypominające ule z gliny, które okazują się „domkami” dla owadów mieszkających w glinie.

Potem wybieramy się na spacer ścieżką dydaktyczną Las. Bez problemu można pokonać ją wózkiem, nastawiwszy się jednak na kilka „przeniosek”. Nam najbardziej uprzykrzają życie stada wygłodniałych komarów, dostających się jakimś cudem do wózka mimo zaciągniętej moskitiery. Gdyby nie to, spacer byłby arcymiły. Najpierw ścieżka prowadzi przez urocze kładki przerzucone nad podmokłym terenem, tablice informują o mijanych różnych rodzajach lasu; potem wiedzie obok zrekonstruowanego szałasu łowców reniferów, ale największą atrakcją jest suchar, do którego podchodzi się po drewnianym mostku.

Po południu idziemy na spacer do stadniny koni, położonej nieopodal naszej kwatery. Piękne polne drogi i zero ludzi. To lubimy… Potem czas na kąpiel w jeziorze. Tymo zajęty głownie siedzeniem w … dętce od traktora.

Wieczorem robimy krótki wypad do Starego Folwarku

Znajdujące się tu schronisko PTTK czasy swojej świetności zdecydowanie ma już za sobą. Warto jednak odwiedzić to miejsce przede wszystkim na bajkowy widok na klasztor kamedułów, oddzielony błękitnymi wodami Jeziora Wigry. Wyjątkowe walory widokowe tego miejsca pozwala docenić wieża widokowa (Tymo wchodzi zupełnie sam!). Atutem Starego Folwarku jest też bardzo dobrze zorganizowana plaża z placem zabaw, boiskami i wypożyczalnią sprzętu wodnego.

 

Krzywe

Krzywe

Ścieżka ''Las''

Ścieżka ”Las”

Suchar I

Suchar I

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

Okolice Krasnego

Nasza Słodycz

Nasza Słodycz

PTTK, Stary Folwark

PTTK, Stary Folwark

Na platformie widokowej

Na platformie widokowej

17 sierpnia 2007, piątek

W nocy i rano leje, po południu słonecznie, 23 stopnie

Rano – z uwagi na deszczową aurę – urządzamy sobie samochodowy objazd okolic (że też niektórzy nie mogą spokojnie usiedzieć w miejscu…). Przejeżdżamy przez Maćkową Rudę z przepływającą przez nią Czarną Hańczę, Wysoki Most (węzeł szlaków turystycznych, ścieżka poznawcza „Puszcza”, z mostu piękny widok na wijącą się Czarną Hańczę), Rosochaty Róg (w okolicy pętla szlaków ze ścieżką przyrodniczą „Płazy”).

Ok. 11:00 odwiedzają nas Dziadkowie, bawiący na wakacjach nad morzem. W związku z tym luzujemy nieco nasz plan turystyczny. Tymuś obskakuje Babcię i Dziadka, a my … wymykamy się cichaczem na opłynięcie kajakiem naszego Jeziora Długiego. Bardzo uroczo i spokojnie, w trakcie 6-km pętli spotykamy tylko dwóch wędkarzy i nurkującego perkoza. Podpływamy pod dwa wielkie głazy, wystające ponad taflę jeziora.

Wieczorem wyciągamy Dziadków na małą przejażdżkę na platformy widokowe w okolicy Leszczewa.

Platforma II znajduje się nad Jeziorem Pierty. Bardzo trudno do niej trafić – musimy pytać się kilku osób, a po dojechaniu samochodem trzeba jeszcze podejść ok. 400 m, ale widok wart jest wysiłku – dzikie Jezioro Pierty, otoczone lasami i trzcinami i ozdobione wyspą, jest bardzo malownicze. Tymo przez większą część drogi chce iść sam – i rzeczywiście: wraca na rękach dopiero w drodze powrotnej.

Platforma I jest widoczna już z samochodu; oferuje widok na Stary Folwark i Wigry z klasztorem kamedułów. Widok jest chyba mniej spektakularny niż ten w Starym Folwarku, ale zawsze to przyjemny cel wycieczki.

Na szlaku...

Na szlaku…

Czarna Hańcza

Czarna Hańcza

Okolice Rosochatego Rogu

Okolice Rosochatego Rogu

Widok na Jezioro Pierty

Widok na Jezioro Pierty

Platforma w Leszczewie

Platforma w Leszczewie

Platforma w Leszczewie

Platforma w Leszczewie

Suwalszczyzna, 2007.08

Kiedyś w pewnym magazynie podróżniczym zobaczyliśmy krainę jak z bajki: pofałdowany trawiasty krajobraz, ozdobiony błękitem jezior, oprawiony w głazy narzutowe. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Decyzja nie mogła być inna: jedziemy!

Z perspektywy czasu wakacje z półtorarocznym dzieckiem nad jednym z tamtejszych jezior wspominamy jako jedne z najbardziej udanych. A to wszystko przez wyjątkową atmosferę, wszechobecny spokój i przepiękną przyrodę.

Szczegóły oczywiście poniżej…

Suwalszczyzna, tydzień I

Suwalszczyzna, tydzień II

Góry Świętokrzyskie, 2007.04-05

Na nasz pierwszy weekend majowy we troje szukaliśmy miejsca, które oferowałoby wiele możliwości spacerów w przyrodzie, obfitowało w atrakcje turystyczne, było nie za daleko od Warszawy i jednocześnie było przyjazne dla rodziców z małymi dziećmi. Góry Świętokrzyskie wydawały się idealnie wpisywać w nasze założenia. I rzeczywiście, wyjazd doskonale spełnił nasze oczekiwania – było pięknie, ciekawie, wygodnie i nie za daleko. Polecamy te okolice na wakacje z dzieciakami w każdym wieku!

27 kwietnia, piątek

Bardzo ładnie i ciepło, ok. 25 stopni

…tło historyczne…

Dzień wcześniej R. obronił pracę mgr (hura!), po czym poszedł na dyżur. W piątek rano M. jeszcze była na uniwersytecie, a R. prosto z dyżuru zaczął pakowanie. Na szczęście Ciocia Andzia zajęła się Tymusiem, więc udało nam się sprawnie zgarnąć i wyjechać o 14.30.

Warszawa-Radom-Lechów

Wbrew oczekiwaniom przez Warszawę przejechało nam się nie najgorzej. Dalej szło nam znacznie wolniej – budowa dwupasmówki do Radomia skutecznie wydłużyła nam przejazd – przejechanie 80 km zajęło nam … 3 godziny.

Za Radomiem skręciliśmy na drogi wojewódzkie i skończyły się uciążliwe przestoje. Na miejsce dojechaliśmy o 14.30.

Tymo w samochodzie szybko zasnął i – na szczęście – przespał znaczną część remontów. Na postoju wesoło biegał dookoła stolików w knajpie, chowając się przed nami. Później już nie zasnął, więc po przyjeździe na miejsce był trochę zmęczony. W dodatku przydarzyła się niespodziewana przygoda toaletowa – nie będę opisywać szczegółów, grunt że powiem, że cały obywatel razem z ubraniem kwalifikował się do prania. No tak, kto ma pszczoły, ten ma miódJ

Regusia to – jak zawsze – cudowny pies i bezproblemowy towarzysz podróży. Jak trzeba, to zostaje w samochodzie, a na miejscu od razu znajduje zaciszny kąt, idealny na posłanie.

Ogólnie droga nie była tak zła, jak by się mogło wydawać (początek długiego weekendu).

Nasza meta (przyjemna agroturystyka w Lechowie, urządzona z pomysłem przez młode małżeństwo) zaskoczyła nas bardzo pozytywnie. Życzymy powodzenia Gospodarzom!

Tu mieszkaliśmy

Tu mieszkaliśmy

Na wypadek, gdybyśmy spotkali czarownice

Na wypadek, gdybyśmy spotkali czarownice

Lechów - okolice

Lechów – okolice

Nasza Smoczyca

Nasza Smoczyca

Bukowe lasy wiosną są przepiękne

Bukowe lasy wiosną są przepiękne

28 kwietnia, sobota

Przed południem lato, do 25 stopni, potem się ochładza i na wieczór zaczyna padać

Przed południem M. pracuje nad korektą książki, a R. z T. idą na spacer z Regą – trochę niebieskim szlakiem, trochę po prostu leśnymi drogami, podziwiając przepiękny bukowy las w jasnozielonych, wiosennych barwach (tak, zdecydowanie wiosna i jesień są najbardziej malowniczymi porami roku). Po południu wszyscy razem ruszamy na wycieczkę.

Szydłów

To bardzo atrakcyjne turystycznie średniowieczne miasteczko ze wszech miar zasługuje na odwiedzenie. Najciekawsze są oczywiście doskonale zachowane mury obronne (dzięki którym Szydłów nazywany bywa „polskim Carcassonne”) z bramą, ale wart obejrzenia jest też kościół pokutny Kazimierza Wielkiego (p.w. Św. Władysława) i w ogóle warto przespacerować się urokliwymi uliczkami Szydłowa.

Tymo przeszedł ok. pół kilometra na własnych nogach z liściem kasztanowca w ręku. Zabytki oczywiście nie zrobiły na nim żadnego wrażenia, ale te wielkie liście (i mrówki) – owszem.

Po zwiedzeniu Szydłowa następnym punktem programu są

Kurozwęki

To naprawdę wymarzone miejsce dla rodziców z małymi dziećmi. Dla każdego jest coś interesującego – starsi mogą obejrzeć pałac (zamek zbudowany w XIV w, w XVII przebudowany na pałac) położony w ładnym, XVIII-wiecznym parku, a dla dzieciaków jest masa innych atrakcji: atrakcyjny plac zabaw, i – przede wszystkim – najprawdziwsze w świecie stado bizonów! Wprawdzie Tymo nie docenił egzotyki tych zwierząt – bardziej podobały mu się kury, perliczki i pawie (hodowane w przypałacowym minizoo), ale my z chęcią obejrzeliśmy te egzotyczne dla nas zwierzęta (a także wielbłądy i strusie).

Po zaliczeniu wszystkich atrakcji siadamy w pałacowej restauracji przy stolikach na dworze, a Tymo – będąc cały czas na naszych oczach – może sobie hasać po zielonej trawce do woli. Tak właśnie wyglądają restauracje przyjazne rodzinom. Pyszne lody dopełniają naszego szczęścia.

Tymo, zadowolony, najedzony i wyhasany, zasypia od razu w drodze na Łysą Górę. Podjeżdżamy do Huty Szklanej i stamtąd pieszo wchodzimy na górę. Wyasfaltowana nawierzchnia sprawia, że spacer nie stanowi żadnego problemu dla wózka – raz dwa i jesteśmy na szczycie. Tymo śpi, a my oglądamy gołoborza z wałem kultowym sprzed ponad 10 wieków i zwiedzamy (niestety, tylko pobieżnie) słynny Święty Krzyż – opactwo benedyktynów z relikwiami Krzyża Świętego.

Wieczorem R. spędza upojne chwile z T. na buju.

Zgodnie stwierdzamy, że dzień był ze wszech miar udany – kto powiedział, że nie da się zwiedzać z małym dzieckiem i to tak, żeby obie strony były zadowolone? Oczywiście nie zawsze rzeczywistość wpisuje się w plany, ale dziś wszystko udało się nam rewelacyjnie. Dni takie, jak ten, wynagradzają cały wysiłek.

 

Szydłów - przenosimy się w inny świat

Szydłów – przenosimy się w inny świat

Kosciół Św. Władysława - Szydłów

Kosciół Św. Władysława – Szydłów

Brama Krakowska - Szydłów

Brama Krakowska – Szydłów

Polskie Carcassone

Polskie Carcassone

Kurozwęki - platany

Kurozwęki – platany

Zespół parkowo-pałacowy w Kurozwękach

Zespół parkowo-pałacowy w Kurozwękach

Ale fajna zielnona trawka!

Ale fajna zielnona trawka!

Bizony w Kurozwękach

Bizony w Kurozwękach

Minizoo - Kurozwęki

Minizoo – Kurozwęki

Gołoborza na Łysej Górze

Gołoborza na Łysej Górze

Na Łysej Górze

Na Łysej Górze

Klasztor Benedyktynów na Łysej Górze

Klasztor Benedyktynów na Łysej Górze

29 kwietnia, niedziela

Po nocnej burzy znacznie się ochłodziło, do 15 stopni i wiatr

Przed południem R. z T. i Regą znów dwie godziny buszują po okolicy (T. śpi, a Rega szaleje), a M. pracuje nad korektą. Potem długo zastanawiamy się, co będziemy robili i w jakiej kolejności, aż wreszcie decydujemy się na

Wycieczkę na Łysicę

Tymo w nosidle (szlak wejściowy jest kamienisty i nie nadaje się dla wózka) całkiem nieźle „zniósł” drogę, na szczycie bawił się butelką z wodą, w drodze powrotnej już trochę marudził, ale przecież nie może być za słodko.

My wizytą na Łysicy – najwyższym szczycie Gór Świętokrzyskich – rozpoczynamy inaugurację rodzinnego zdobywania Korony Gór Polski – do tematu będziemy jeszcze wracać w kolejnych wyprawach. To świetna inicjatywa, stanowi dobrą rodzinną motywację do aktywnego spędzania czasu oraz sprawia, że odwiedza się urokliwe miejsca, w które inaczej zapewne by się nie zajrzało (kto słyszał o Górach Orlickich ręka do góry). Gorąco polecamy wszystkim aktywnym rodzinom! (szczegóły można znaleźć na stronie internetowej http://kgp.amos.waw.pl/).

Po południu Tymo zdrzemnął się w domu, a my pojechaliśmy na drugą wycieczkę: do kieleckiej Kadzielni. To wapienne wzgórze, objęte ochroną rezerwatową, jest ze wszech miar warte zobaczenia. Podziwiamy urokliwe jeziorko w wyrobiskach po kamieniołomie i malownicze skałki (pod spodem podobno kryją się jaskinie). Oglądamy też ładnie wkomponowany w otoczenie amfiteatr. Tymo dziś pokazuje różki – za wszelką cenę chce iść sam, a przepaściste fragmenty wymagają trzymania go za rączkę. Cóż, negocjacje nie zawsze są łatwe.

W drodze powrotnej „zwiedzamy” Kielce niestety tylko z okien samochodu – robi się już późno – ale dobre i to.

Nasz czas: 1. 12:20-14:40; 2. 17:00-19:40

Nasz dzisiejszy kierunek

Nasz dzisiejszy kierunek

Kapliczka Św. Franciszka

Kapliczka Św. Franciszka

Tymuś wchodzi na Łysicę

Tymuś wchodzi na Łysicę

Gołoborze na Łysicy

Gołoborze na Łysicy

Na Łysicy

Na Łysicy

Na Łysicy

Na Łysicy

Święta Katarzyna

Święta Katarzyna

Kadzielnia w Kielcach

Kadzielnia w Kielcach

30 kwietnia, poniedziałek

W nocy temperatura spadła do -4 stopni, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom! W dzień piękne słońce, ale zimne powietrze, 9 stopni.

Przed południem R. z T. i Regą znowu robią piękny spacer po okolicznych bukowych lasach, potem wybieramy się na współną wycieczkę:

Jaskinia Raj – próba 1.

Okazuje się, że wejście do Jaskini Raj w okresie długiego weekendu majowego może być nie lada wyzwaniem. Na szczęście udaje nam się dorwać dwa miejsca, z których ktoś zrezygnował. Tymczasem termin zwiedzania nieuchronnie się zbliża, a mu tkwimy w gigantycznym korku w Kielcach. Podchodzimy pod Jaskinię tylko po to, żeby dowiedzieć się, że nasza grupa już weszła i że nie mamy szans na kupno biletu ani na dziś, ani na jutro. Co robić – zadowalamy się kupieniem książeczki ze zdjęciami. Na szczęście otoczenie Jaskini Tymusiowi bardzo się podoba – asfaltowy chodniczek pełen ludzi, szyszek i kałuż spełnia funkcje atrakcji turystycznej dla roczniaka. T. przechodzi sam ok 300 m, a w drodze powrotnej odkrywa uroki skoków-gigantów.

Chęciny

Nieusatysfakcjonowani turystycznie wybieramy się na osłodę do nieodległych Chęcin. Ruiny średniowiecznego zamku królewskiego, niegdyś przepięknie położonego na wzgórzu, robią na nas duże wrażenie. Tymo oczywiście, zmęczony wrażeniami spod jaskini Raj, już śpi, więc przekładamy go do wózka i w drogę. Niestety, kamieniste podejście zmusza nas do rozłączenia się – jedno lula śpiącego Tyma, a drugie ogląda zamek, po czym zmiana. Ruiny są dobrze zachowane, z baszty rozciąga się piękna panorama okolicy, obojgu nam bardzo się podoba, starsze dzieci na pewno też byłyby usatysfakcjonowane. Szkoda tylko, że nie zadbano o lepsze zrobienie z Chęcin profesjonalnego produktu turystycznego – pod zamkiem są pojedyncze stragany, każdy sobie rzepkę skrobie, aż prosiłoby się połączyć siły, zbudować porządniejsze zaplecze turystyczno-gastronomiczne itp.

Po zwiedzeniu zamku schodzimy lesistą ścieżką ze śpiącym Tymem na chęciński rynek (b. miły spacer) i wracamy na parking.

Chcąc ominąć kieleckie korki, na kwaterę wracamy bocznymi drogami. Niestety, kiepskie oznakowanie sprawia, że trochę błądzimy.

Nasz czas: 12:40-17:40

 

Pod Jaskinią Raj

Pod Jaskinią Raj

Nie ma miejsc... Musimy tu wrócić.

Nie ma miejsc… Musimy tu wrócić.

Co zrobić, wracamy do samochodu

Co zrobić, wracamy do samochodu

Zmiana pieluchy w przerwie

Zmiana pieluchy w przerwie

Zamek w Chęcinach (XIV w)

Zamek w Chęcinach (XIV w)

Zamek w Chęcinach (XIV w)

Zamek w Chęcinach (XIV w)

Zamek w Chęcinach (XIV w)

Zamek w Chęcinach (XIV w)

Zamek w Chęcinach (XIV w)

Zamek w Chęcinach (XIV w)

Na zboczu Góry Zamkowej

Na zboczu Góry Zamkowej

1 maja, poniedziałek

Rano … -2 stopnie, potem tylko do 8 stopni, po południu znów zimniej i nawet pada śnieg!

Tymo jak zwykle budzi nas przed 6:00 (o rety… ale za to długi dzień mają rodzice małych dzieci!). Po śniadaniu (o 8:00) jesteśmy gotowi do drogi.

 

Nowa Słupia, Pielgrzym

Nowa Słupia, Pielgrzym

Muzeum Starożytnego Hutnictwa

Muzeum Starożytnego Hutnictwa

Muzeum Starożytnego Hutnictwa

Muzeum Starożytnego Hutnictwa

Zamek w Bodzentynie

Zamek w Bodzentynie

Zamek w Bodzentynie

Zamek w Bodzentynie

Zamek w Bodzentynie

Zamek w Bodzentynie

Stareńkie Góry Świętokrzyskie to niezwykle atrakcyjny cel podróży z dziećmi. Mnóstwo tu atrakcji i turystycznych, i przyrodniczych; i dla dużych i dla małych. Dystanse do pokonania są niewielkie, baza noclegowo-gastronomiczna dobra. Na pewno jeszcze tu zawitamy (mamy nadzieję, że w większym składzie;-)!

Słowacja – Wysokie Tatry, 2007.02

Od ostatniego dłuższego wyjazdu minęło już dobrych kilka miesięcy i z utęsknieniem czekaliśmy na zimowy wyjazd w góry – miały to być pierwsze ferie Tymusia! Wszystko było dopięte na ostatni guzik, ambitne plany spisane, bagaże spakowane, a tu klops – kilka dni przed wyjazdem Tymek dostał wysokiej temperatury. Żadnych innych objawów poza rosnącymi trzonowcami. Pediatra obejrzał Tymka i stwierdził, że nie ma się czym martwić. Rzeczywiście, po lekach przeciwgorączkowych przechodziło jak ręką odjął. Złożyliśmy więc wszystko na karb ząbkowania i – w nerwach bo w nerwach – zdecydowaliśmy się wyjechać.

 9 lutego 2007, piątek

Pogoda w kratkę, 2 stopnie, od mżawki po bezchmurne niebo

Zamiast planowanego wyjazdu o świcie, z Warszawy wyruszyliśmy dopiero o 9.30 – do ostatniej chwili obserwowaliśmy uważnie samopoczucie Tymka.

Z punktu widzenia kierowcy droga była wymagająca, ale minęła dość gładko – oczywiście jak na nasze realia: spory ruch i kilka świateł w Warszawie, tiry na katowickiej i mały korek za Częstochową, potem w miarę płynnie na Zakopiance i na deser zmrożona nawierzchnia Oswalda Balzera i zupełnie białe drogi na Słowacji. Dojeżdżamy późno, ok. 22.30, ale jednak dystans był spory (530 km) i trzeba się było zatrzymać na trzy godzinne odpoczynki.

Dużo bardziej martwiliśmy się zdrowiem Tymusia. Pierwsza część podróży minęła bardzo dobrze, był wesoły, bawił się, ale po południu znów złapała go temperatura – skończyło się – jak to u Tyma – wymiotowaniem na fotelik samochodowy i nerwami, zwłaszcza M. Po leku przeciwgorączkowym znów wszystko wróciło do normy. Późnym wieczorem chrzęszczący pod kołami lód budził Tyma, ale M. śpiewała trochę kolędy, trochę kołysanki i tak jakoś dojechaliśmy na miejsce.

10 lutego 2007, sobota

Rano bajkowo, błękitne niebo, potem chmury, 2 stopnie

Dzień zaczynamy od ogarnięcia całego bałaganu, który zostawiliśmy poprzedniego dnia wieczorem, co nie jest łatwe z marudzącym dzieckiem (a bardzo pomaga nam Babcia Urszula, która mieliśmy przyjemność ze sobą porwać).

Tymek ciągle falami gorączkuje, a my się denerwujemy. Skoro plany aktywnego wypoczynku z dzieckiem spaliły na panewce, staramy się chociaż wyrwać na chwilę we dwoje – robimy trzygodzinny wypad na narty na Solisko. Warunki świetne, trasa b. przyjemna – pod tym względem nic się nie zmieniło. Na górze pracują armatki śnieżne, robiąc klimat rodem z marcowej Goryczkowej. Sporo ludzi – widać ogromną różnicę między sezonem a marcem – ale kolejka szybko się przesuwa.

Po południu Tymo czuje się lepiej, mimo to jeszcze nie bierzemy go ze sobą na spacer. Tylko M. z U. ucinają sobie wieczorną przechadzkę do Nowego Szczyrbskiego Jeziora.

Narty na Solisku

Narty na Solisku

Wspominamy letnie wyprawy...

Wspominamy letnie wyprawy…

 11 lutego 2007, niedziela

W nocy około zera i niewielki śnieg, w dzień 4 stopnie i przebłyski słońca

Nareszcie z Tymusiem zauważalnie lepiej, więc wybieramy się wszyscy czworo na niedługi spacer po Szczyrbskim – nie chcemy przesadzić. Docieramy na dworzec kolejki zębatej i „elektryczki”, oglądamy „areał” narciarski, podchodzimy pod skocznie i wyciągi. Tymo oczywiście cały spacer przespał.

Po południu pogoda jest nieco gorsza. Wymykamy się we dwoje na narty na Solisko – tym razem w górę udało nam się złapać skibusa – to jednak znaczne ułatwienie. Szkoda, że chmury zasłaniały Patrię i resztę pięknego górskiego otoczenia.

 12 lutego 2007, poniedziałek

B. ładny, słoneczny dzień, zwłaszcza po południu, 2-3 stopnie

Po ciężkiej nocy (Tymo budził się kilkanaście razy) zarzucamy plan wczesnorannej wyprawy na narty i wstajemy dopiero po 8.00. Na narty (Solisko) uciekamy dopiero po spokojnym wspólnym śniadaniu, przed 10.00. W dodatku skibus nie przyjeżdża i musimy iść pieszo – w rezultacie zaczynamy jeździć już po 11.00.

Po południu wychodzimy na spacer wszyscy czworo. Tymuś dopiero od niedawna nie gorączkuje, więc nie porywamy się na żadne dłuższe wyprawy (które wcześniej planowaliśmy). R. z T. spacerują po prostu w okolicach drogi do Popradzkiego Stawu, potem podchodzą pod wyciągi na Solisko. M. i U. w tym czasie wjeżdżają wyciągiem na Solisko – widoki są dziś naprawdę przepiękne, a chcemy, żeby Babcia też miała trochę frajdy z wyjazdu.

Wieczorem jemy wspólną kolację w regionalnej karczmie – gulasz z dziczyzny z knedlem. Pycha.

Solisko

Solisko

Czas coś zjeść

Czas coś zjeść

 13 lutego 2007, wtorek

Śnieg z deszczem na zmianę z deszczem ze śniegiem…

Wobec – delikatnie mówiąc – niezachęcającej pogody rezygnujemy ze wspólnej wycieczki z Tymusiem do Popradzkiego Stawu. Tymo nareszcie czuje się świetnie, najada się jak bąk i wesoło baraszkuje, więc decydujemy się na dłuższy wypad we dwoje.

9.45-15.15 Wycieczka do Chaty Plesnivec ( ok. 500 m, 14 km)

Zbójnickim Chodnikiem do Kieżmarskich Żłobów

Parkujemy na płatnym parkingu przy Białej Wodzie. Dojście asfaltem do wyjścia szlaku jest mało przyjemne, ale na szczęście krótkie. Z ulgą docieramy do Zbójnickiego Chodnika. Tu małe rozczarowanie: szlak jest zupełnie nieprzetarty. Ciężko brniemy w mokrym, przepadającym śniegu. Taak, nasze masochistyczne przyjemności. Co chwila zapadamy się w śniegu po kolana. Dodatkowo klimat psuje nieprzyjemna, mokra mżawka. Szczególnie w drodze powrotnej ten odcinek dał na popalić – R. chciał tu nawet nocowaćJ

Żółtym (dolinnym) szlakiem do Chaty Plesnivec

Ścieżką szło przed nami kilka osób, więc jest o wiele wygodniej. Otoczenie niezwykle malownicze – dróżka malowniczo wije się przez las: cudownie jest znów wędrować w dzikiej przyrodzie! Cały czas idziemy dnem doliny. Dopiero ostatni odcinek jest stromy i w warunkach zimowych stanowi pewne wyzwanie. Na szczęście na końcu drogi czeka na nas ciepłe schronisko.

W Chacie Plesnivec („Szarotce”) jesteśmy jedynymi gośćmi, więc klimat jest nieporównanie bardziej górski w porównaniu z naszą ostatnią wizytą (szczyt sezonu i zlot myśliwych…). Grochówka popita herbatą smakuje nieziemsko!

Powrót zielonym (trawersującym) szlakiem to zdecydowanie wygodniejszy i częściej uczęszczany wariant dojścia do schroniska, idzie się naprawdę wygodnie. Przed 16.00 wracamy do Szczyrbskiego.

Wieczorem, już po naszym powrocie, wybieramy się wszyscy razem na spacer po Szczyrbskim.

Zimowe impresje

Zimowe impresje

Ruszamy do Schroniska Szarotka-Chaty Plesnivec

Ruszamy do Schroniska Szarotka-Chaty Plesnivec

My przed Szarotką, mgły pod nami

My przed Szarotką, mgły pod nami

Odpoczęliśmy, czas wracać

Odpoczęliśmy, czas wracać

W górach nie ma brzydkiej pogody

W górach nie ma brzydkiej pogody

Nasza kaczuszka czeka na nas w domu

Nasza kaczuszka czeka na nas w domu

 14 lutego 2007, środa

Rano prószy śnieg, potem piękne słoneczko

Przedpołudnie spędzamy na nartach na Solisku. Na stoku jesteśmy tuż po 9.00, ale to już za późno – przy wyciągach szybko robi się tłok. Z podsłuchanych rozmów kolejkowych wiemy, że w niżej położonych ośrodkach (nawet na dolnych stacjach Chopoku) brakuje śniegu i można jeździć tylko na Łomnicy i w Szczyrbskim… Wytrzymujemy do południa i wracamy do Tymusia.

Po wspólnym obiedzie dzielimy się na podgrupy: chłopaki spacerują dookoła zamarzniętego Szczyrbskiego Jeziora, podziwiając pięknie oświetlone słońcem tatrzańskie szczyty, a dziewczyny biorą samochód i jadą popluskać się w termalnych wodach Aquacity Poprad (przyjemność jest jeszcze większa zimą niż w lecie…). Zauważamy, że gospodarze postarali się o przewijaki i krzesła dla dzieci, jest również brodzik i plac zabaw dla maluchów. Wrócimy tu jeszcze z Tymkiem! Wracamy (z małym pobłądzeniem…) wygrzane i w szampańskich humorach.

Ale rano jest wesoło

Ale rano jest wesoło

Narty na Solisku

Narty na Solisku

 15 lutego 2007, czwartek

Rano ładnie, od południa się zachmurza, po południu śnieg, około zera

Tymuś kończy 10 miesięcy!

Tym razem udaje się nam dotrzeć na stok dostatecznie wcześnie i już o 8.30 jesteśmy na nartach (ułatwił nam to Tymo, wstając o 5.30 po przespanej nocy). Dzięki temu możemy cieszyć się doskonałymi warunkami i brakiem kolejek. Koło południa wracamy, bo robi się coraz bardziej tłoczno (na Chopoku już podobno nie da się jeździć).

Po południu wychodzimy na spokojny spacer z Tymusiem. Jemy bardzo smaczny obiad w karczmie nad jeziorem i z pełnymi brzuchami ruszamy na spacer. Okrążamy całą taflę jeziora, idąc cały czas wzdłuż przygotowanego toru dla narciarzy biegowych. Sceneria jest przemiła. Tymo oczywiście przesypia całą wycieczkę.

Wieczorem wyskakujemy we dwoje jeszcze raz na narty. Na początku jeździ się świetnie, ale potem wypłasza nas padający intensywnie mokry śnieg.

I znów na narty

I znów na narty

I ziuuuu!

I ziuuuu!

Wokół Szczyrbskiego Jeziora

Wokół Szczyrbskiego Jeziora

 16 lutego 2007, piątek

Niebo zachmurzone, ale wysoki pułap chmur, niewielki mróz w okolicy zera

Spokojne spacery z dzieckiem są niezmiernie miłe, ale bardzo ciągnie nas w góry. Po raz kolejny korzystamy więc z towarzystwa nieocenionej Babci i urządzamy sobie wspaniałą zimową wycieczkę.

Drogą Kieżmarską do Zelenego Plesa

Wędrówka tą trasą to sama przyjemność. Idziemy po cienkiej warstwie świeżego, dziewiczego śniegu i oddychamy pełną piersią. Jest bardzo wygodnie: do schroniska dojeżdża skuter śnieżny i szlak jest doskonale widoczny i dobrze ubity. Gdyby Tymo był na sto procent zdrowy, wybralibyśmy się tu z sankami. Zauważamy, że końcowy odcinek szlaku biegnie inaczej niż w lecie, nie dnem doliny, ale trawersując zbocze (wzdłuż kabli telefonicznych). Naszą uwagę przyciąga grupa taterników, wspinających się na lodospady.

Jest pięknie, ale widoczność mizerna. Cokolwiek odsłania się dopiero w okolicach Chaty przy Zielonym Stawie. Robimy kilka zdjęć i wchodzimy się ogrzać do środka. Pałaszujemy przepyszny zestaw z wyprażanym serem. Mniam… Atmosfera kameralna, zresztą zawsze lubiliśmy to schronisko, oprócz nas przewijają się jeszcze tylko ze dwie, trzy osoby.

Na drogę powrotną pierwotnie planowaliśmy obrać inny szlak, przez Białe Stawy, ale zdecydowanie lepiej była przetarta ścieżka na Jagnięcy, co zmyliło nas i przez co zapędziliśmy się bez sensu ok. 150 metrów w górę. W końcu, pokonani, wracamy tę samą trasą. Wracając, spotykamy zdecydowanie więcej turystów (głównie skitourowców).

W drodze powrotnej zahaczamy samochodem o znaną nam dobrze Szczyrbę i zadziwiamy się, jak szybko postępuje budowa autostrady.

Wieczorem M. zostaje z Tymusiem, a R. z kochaną Teściową wybierają się na miłą – a jak! – wycieczkę do Smokowca. Wjeżdżają kolejką na Hrebienok i zjadają pyszne bryndzowe haluszki w Bilikovej Chacie. W kolejce dużo saneczkarzy, ale na Hrebienoku ciemno, pusto i … ślisko.

Drogą Kieżmarską do Zelenego Plesa

Drogą Kieżmarską do Zelenego Plesa

Postój nr 1. Gorąca herbata - bezcenna

Postój nr 1. Gorąca herbata – bezcenna

Widać już Chatę przy Zielonym Stawie

Widać już Chatę przy Zielonym Stawie

Chata przy Zielonym Stawie

Chata przy Zielonym Stawie

... w iście majestatycznym otoczeniu

… w iście majestatycznym otoczeniu

Chcąc nie chcąc, wracamy

Chcąc nie chcąc, wracamy

 17 lutego 2007, sobota

Pogoda jak z folderów reklamowych: błękit nieba i -5 stopni

Ostatni dzień pobytu udał się nam jak na zamówienie. Po pierwsze: pogoda była iście bajkowa i po drugie: udało nam się odbyć wycieczkę, którą ze względu na niesprzyjającą aurę musieliśmy kilka razy przekładać.

Zimowy spacer do Chaty przy Popradzkim Stawie (9.15-14.45, w tym 1,5 h w schronisku; ok. 12 km i 250 m przewyższenia).

Trasa, która w warunkach letnich i bez dziecka była dla nas jedynie pierwszym etapem wycieczki, teraz – z 10-miesięczym Tymusiem i w zimie – stała się wspaniałym celem sama w sobie.

Długo myśleliśmy, jak przetransportować Tyma. Wózek mógł się nie sprawdzić na zaśnieżonej górskiej drodze, a w sankach takiemu maluchowi jak nasz Tymuś, śpiącemu przez znaczną część spaceru, mogłoby być nie dość bezpiecznie i wygodnie. Idealnym połączeniem byłyby wózko-sanki… Od myśli do czynu droga krótka i już po chwili mieliśmy przygotowany idealny pojazd na dzisiejszą wycieczkę: górę dziecięcego wózka przymocowaliśmy do sanek. Dodatkowo pojazd wyposażyliśmy w dwie liny: jedną z przodu, do ciągnięcia, i drugą z tyłu – do hamowania, na powrotną drogę, z góry. Mimo że wehikuł wyglądał dość nietypowo i zwracał powszechną uwagę, sprawdził się znakomicie.

Tymo zapewne był nieświadomy niezwykłości pojazdu, a którym przyszło mu podróżować, ale zafascynowały go ośnieżone drzewa: przez niemal połowę drogi leżał z otwartymi oczami i jak zaczarowany patrzył na otoczenie.

Dla nas też cała trasa była po prostu zachwycająca: pogoda i doskonała widoczność sprawiły, że dookoła nas przesuwały się widoki jak z pocztówek. Przy schronisku widzieliśmy ludzi wchodzących na Osterwę – ech, w taki dzień też chciałoby się tam być… Przypominaliśmy sobie nasze wszystkie „wysokotaterne” bezdzieciowe tury. Ale dziś czuliśmy się chyba nawet szczęśliwsi.

W Schronisku przy Popradzkim Stawie zatrzymaliśmy się na długi, półtoragodzinny odpoczynek, głównie żeby wybiegać i nakarmić Tyma. Było nam bardzo wygodnie. W środku nie było tłumu, więc zajęliśmy cały stolik i okoliczne ławy, zalazło się nawet krzesełko do karmienia.

Droga w dół minęła sprawnie i szybko. Dobrze, że z tyłu przyczepiliśmy drugą linę, bo inaczej Tymo ciągle by nas wyprzedzał 😉

Po południu, jeszcze przed pakowaniem, dziewczyny (M. i U.) wyskoczyły na ostatni szybki spacer. Kupiły chłopakom tatrzańskie koszulki w Informacji Turystycznej i podziwiały piękny widok znad brzegów Szczyrbskiego Jeziora.

 

Wyruszamy do Chaty przy Popradzkim Stawie

Wyruszamy do Chaty przy Popradzkim Stawie

Jest po prostu bajkowo

Jest po prostu bajkowo

Nasz cel przed nami

Nasz cel przed nami

Chciałoby się wejść na Osterwę

Chciałoby się wejść na Osterwę

Jeszcze krótka sesja foto

Jeszcze krótka sesja foto

W schronisku przy Popradzkim Stawie

W schronisku przy Popradzkim Stawie

Za oknem pięknie

Za oknem pięknie

Tymusiowy wehikuł - wart Nobla

Tymusiowy wehikuł – wart Nobla

Tak właśnie szliśmy. Patent do polecenia!

Tak właśnie szliśmy. Patent do polecenia!

EPILOG. Po powrocie z wyjazdu okazało się, że gorączka Tymka była spowodowana najprawdopodobniej zapaleniem układu moczowego. W związku z podejrzeniem u niego refluksu, czekały nas długie badania i potem wieloletnie leczenie. Po tych problemach zostało już tylko wspomnienie, ale na zawsze uwrażliwiliśmy się na potrzebę wykonania badania moczu u dziecka w przypadku temperatury niewiadomego pochodzenia. Uczulamy więc na to też innych Rodziców!