Niedziela, 22 grudnia 2013
Pogoda iście wiosenna: nawet do 8 stopni i słońce
Warszawa-Kraczkowa
Po wczorajszym zamieszaniu (całe pakowanie przeplatane lataniem do lekarza z chłopakami i podawaniem im leków…) uznajemy, że wyjazd o 9:15 to sukces.
Jedzie się bardzo dobrze, nie ma tirów, a pogoda piękna. Zatrzymujemy się dwukrotnie: raz w Radomiu na drugie śniadanie (na skierowane do chłopców pytanie, co będą jedli, Sebuś odpowiada, że cukier…)), raz na stacji benzynowej ok. 80 km od Rzeszowa. Mimo to stawiamy się u Dziadków już przed 15:00, czyli cała droga zajmuje nam ok. 5,5 godziny. Zjadamy przepyszny obiad, M. sobie trochę odpoczywa, chłopaki wyładowują nadmiar energii, zostawiamy Regusię i dalej w drogę.
Kraczkowa-Bystre
Zgodnie z naszymi przewidywaniami chłopaki zaraz zasypiają. Nam się jedzie w sumie bez problemów, choć już nie tak dobrze jak wcześniej – jest ciemno i droga jest dużo gorsza. Przejechanie 120 km zajmuje ok. 2 godzin. Na miejscu jesteśmy o 19:45.
Ośrodek Leśna Polana, Bystre
Mamy wszystko, czego dusza zapragnie. Wygodny, ciepły dwupoziomowy domek z kominkiem i piękny las dookoła. Na miejscu zastajemy nawet pozostałości śniegu – niestety pewnie wszystko się stopi w najbliższych dniach.
Poniedziałek, 23 grudnia 2013
Od rana wszystko płynie, ok. 5 stopni, rano pochmurno, potem słońce
Rano z przyjemnością wyglądamy przez okno i oglądamy leśnie widoki.
Po śniadaniu idziemy na rekonesans po najbliższej okolicy. Chłopaki mają mnóstwo frajdy, ślizgając się po oblodzonej drodze – jednak dzieciom niewiele do szczęścia potrzeba. Podchodzimy pod ośrodek narciarski przy ośrodku Bystre – wyciąg chodzi, mamy nadzieję, że w kolejnych dniach chłopakom uda się wypróbować tutejsze trasy. Dzieciaki wypatrują stromą drogę w dół, idealną do zjeżdżania na jabłuszkach, po czym oddają się temu zajęciu przez najbliższe pół godziny. Są przeszczęśliwi. Ściągamy ich dopiero wtedy, gdy zauważamy, że buty Tyma są kompletnie przemoczone.
Bystre. Na spacer!.
Ośrodek narciarski Bystre.
Ośrodek narciarski Bystre.
Jabłuszkowy raj.
Jabłuszkowy raj.
Jabłuszkowy raj.
Lokalne klimaty.
Tylko na takiego bałwanka starczyło nam śniegu.
Artyzm w pełnej krasie.
A ile radości!.
Po powrocie do domu i ubraniu towarzystwa w suche ciuchy podporządkowujemy się sygnałom wysyłanym przez nasze burczące brzuchy i wybieramy się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca na obiad. Ulotki zostawione w naszym domku informują o dwóch pizzeriach w Baligrodzie, ale – ku naszemu wielkiemu niezadowoleniu – jednej nie znajdujemy w ogóle, drugą z trudem, a i tak potem okazuje się (jeszcze) zamknięta. Realizujemy więc Plan B i ruszamy w kierunku wypatrzonego na mapie schroniska PTTK Kropiwne w Bystrem. Plan B również okazuje się niewypałem – przejeżdżamy drogą w jedną i w druga stronę parę kilometrów, a schroniska jak nie było, tak nie ma (potem okazuje się, że jego strona internetowa nie działa – czyżby schronisko było już zamknięte?). W końcu lądujemy na obiedzie w restauracji ośrodka wypoczynkowego Bystre. Nie ma tego złego – najadamy się do syta, jest smacznie i nie przesadnie drogo.
Po południu rozpakowujemy zakupy zrobione przy okazji w Baligrodzie i trochę się lenimy.
Chłopaki wybierają się jeszcze na spacer po ciemku „naszą” drogą dalej do góry. Jest straszna chlapa, więc wracają dość szybko.
Wieczorem słuchamy przy kominku audiobooka o Zezi i Gillerze – jest bardzo miło.
Wtorek, 24 grudnia 2013, Wigilia
Nie do wiary: 8 stopni i słońce
Po śniadaniu zgarniamy rzeczy potrzebne na dwa dni i o 9:15 wyruszamy do Dziadków w kierunku na Rzeszów. Na miejscu jesteśmy niewiele przed południem.
O 16:00 zaczynamy uroczystą Wigilię. Objadamy się niemiłosiernie, przychodzi Mikołaj, ani się spostrzegamy i robi się wieczór. Chłopcy pięknie bawią się ze starszym kuzynem, a nastoletnia Gabrysia chętnie chwilami zajmuje się Sebuniem – na wieczór mamy dzieciaki z głowy.
Środa, 25 grudnia 2013
Wiosennej pogody cd – temperatura dochodzi nawet do 10 stopni
Dzień zaczynamy Mszą Świętą w kościele farnym w Łańcucie. Potem czas na świąteczny obiad – obżarstwa ciąg dalszy. Miło spędzać rodzinne święta, ale po dwóch dniach za stołem chętnie wyrywamy się o 15:00 do naszego bieszczadzkiego domku. Po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Wita nad domek wygrzany kominkowym ciepłem – pani gospodyni zajrzała tu wcześniej, żeby napalić przed naszym przyjazdem.
Spędzamy prawdziwie świąteczny wieczór – zawieszamy nastrojowe światełka, śpiewamy kolędy przy kominku, przychodzą nawet dwie grupy kolędników. Dopiero czujemy, że odpoczywamy.
Z powrotem po świętach. Kolędowy wieczór.
26.12.2013, czwartek
Iście wiosenna aura, 10 stopni, Tymo nawet wypatrzył stokrotki na trawniku
Baligród
Jako że z nart nici, przerzucamy się na zwiedzanie i piesze wycieczki. Dziś przed południem wybieramy się na spacer do położonego tuż obok Baligrodu. Parkujemy przy rozległym rynku, którego układ sięga XVII w. Chłopaki od razu biegną do stojącego na środku czołgu. Co prawda po Bieszczadach jeździły czołgi innego typu, jednak chłopców to nie zraża – uważnie badają szczegóły konstrukcyjne pojazdu.
Rynek w Baligrodzie.
Chłopcy studiują budowę czołgu.
Następnie kierujemy kroki do położonego kilkaset metrów dalej kirkutu. Cmentarz jest przepięknie położony na wzgórzu – już sama malowniczość terenu i piękny widok z góry na Baligród mogłyby być dobrą motywacją do wycieczki w te stronę. Chłopcy biegają po trawiastych pagórkach, a M. idzie z bliska obejrzeć kirkut. Kilkadziesiąt macew (najstarsza z pocz. XVII w.) jest zarośniętych trawą, część zachowała się w dobrym, część w dużo gorszym stanie. Cały teren jest zaniedbany. Pofałdowane krajobrazy przywodzą nam na myśl Bobową. Takie miejsca w wyjątkowy sposób skłaniają do refleksji i do wyciągania nie zawsze pozytywnych wniosków…
Na baligrodzki kirkut.
Kirkut w Baligrodzie.
Kirkut w Baligrodzie.
M. z kirkutu wypatruje chłopaków.
Widok na Baligród z góry.
Tutejsze pagórki są stworzone do biegania.
Tutejsze pagórki są stworzone do biegania.
Po odwiedzeniu kirkutu chłopaki zabawiają chwilę na nieco podniszczonym placu zabaw w centrum Baligrodu, a M. idzie zrobić zdjęcie XIX-wiecznej cerkwii Uśpienia – największej murowanej cerkwi w Bieszczadach (świątynia przeszła ostatnio generalny remont). Potem podjeżdżamy jeszcze pod (niezbyt spektakularne) pozostałości wałów XVII-wiecznego zamku Balów (ród rycerski z XIV w.; miasto nazwane na cześć jego założyciela) i przejeżdżamy obok dwóch położonych niemal naprzeciw siebie kościołów katolickich – starego i nowego, w którym obecnie odbywają się nabożeństwa.
Murowana Cerkiew Uśnięcia (XIX), Baligród.
Opuszczamy Baligród, myśląc o dawnej bogatej i różnorodnej kulturze tego rejonu – dziś współistnienie obok siebie niemal w idealnej równowadze Żydów, grekokatolików, katolików i Bojków pozostaje tylko wspomnieniem, o którym przypominają baligrodzkie zabytki.
Żernica Wyżna
Drugi punkt dzisiejszego programu urzekł nas, gdy tylko wypatrzyliśmy go na mapie. Kawałek za Baligrodem w prawo odgałęzia się droga w kierunku dawnej wsi – obecnie już niemal zupełnie wyludnionej, po 4 km doprowadza do cerkiewki (1800 r), po czym kończy się. Taki lokalny koniec świata. Całość oprawiona w piękne pofałdowane krajobrazy. Niesamowicie malownicze miejsce. Chłopaki biegają wesoło zaraz po wypuszczeniu ich z samochodu – po spędzeniu dwóch dni za stołem dziś rozsadza ich energia.
Wracając zahaczamy jeszcze o baligrodzki cmentarz wojenny.
Cerkiew w Żernicy Wyżnej.
Żernica Wyżna – lokalny koniec świata.
Bieszczadzka pasieka na końcu świata.
Cmentarz wojenny w Baligrodzie.
Napis jest wymowny…
Popołudniowy spacer w kierunku Roztok Dolnych
Po południu wybieramy się na spacer leśną drogą w pobliżu naszego ośrodka. Grudniowy dzień jest bardzo krótki i zaraz po 15:00 robi się szaro. Droga jest błotnista, z pozostałościami lodu. Mimo to spacer jest bardzo przyjemny. Sielanka kończy się w momencie, gdy Sebuś przewraca się jak długi na brejowatą drogę, przemaczając sobie dokumentnie spodnie. Nie ma wyjścia, zawracamy.
Wieczorny spacer w kierunku Roztok Dolnych.
Wieczór przy kominku z grami i innymi rodzinnymi rozrywkami rekompensuje nam jednak skróconą przechadzkę. Znów nawiedzają nas dwie grupy kolędników – dziś otwieramy im już mniej chętnie:)
27.12.2013, piątek
Pogoda nie do wiary: 13 stopni i słońce – wiosna
Lesko
Dzisiejsza wycieczka do Leska satysfakcjonuje nas pod wszelkimi względami – od przyrodniczych po architektoniczno-kulturowe. Atrakcje są położone niedaleko od siebie i spacer po mieście nie jest forsujący nawet dla małych dzieci. Miasteczko jest urokliwe, a słynna leska synagoga na długo zostaje w pamięci.
Wizytę w Lesku zaczynamy od podjechania samochodem na parking w pobliżu słynnego Kamienia Leskiego. Ścieżka po chwili doprowadza do imponującej grzędy skalnej – odkryta skała ciągnie się przez kilkadziesiąt metrów, osiągając miejscami wysokość nawet 20 m. Ścieżki umożliwiają obejście skały dookoła. Taki spacer pozwala na docenienie jej rozmiaru, jest przy tym bardzo atrakcyjny dla chłopców. Wycieczka do rezerwatu przyrody Kamień Leski to żelazny punkt programu, szczególnie z dziećmi.
Rezerwat Kamień Leski.
Szlak jak w górach.
Kamień Leski w pełnej okazałości.
Oglądamy go z każdej strony.
Kamień Leski – imponujące rozmiary.
Drzewa przy nim wydają się niewielkie.
Po leśnym spacerze podjeżdżamy do centrum Leska. Parkujemy na Nowym Rynku i ruszamy na spacer. Zaraz po wyjściu z samochodu lokalizujemy ładny budynek XIX-wiecznego ratusza z ciekawym „dłutowatym” dachem. Potem kierujemy się w kierunku słynnej leskiej synagogi (XVI/XVII w.). Widzieliśmy ją już wielokrotnie w różnych publikacjach turystycznych i bardzo cieszyliśmy się, że zobaczymy ją wreszcie na własne oczy. Budynek, wyróżniający się niezwykle oryginalną okrągłą wieżą, łączył funkcje kultowe z obronnymi. Obecnie nie służy już celom religijnym (mieści galerię bieszczadzkiej sztuki), ale jego niezwykła sylwetka nadal przyciąga wzrok. Niedaleko synagogi, na wzgórzu znajduje się jeden z najcenniejszych cmentarzy żydowskich w Polsce, z nagrobkami nawet z XVI w. Brama jest zamknięta, ale przechodząca pani podpowiada nam, do którego domu trzeba zapukać, by uzyskać klucz (żółty budynek po przeciwnej stronie ulicy). Chętnie korzystamy z okazji i wchodzimy na teren kirkutu. Usytuowanie na wzgórzu, wśród starych drzew sprawia, że miejsce jest niezwykle malownicze, jednak widok zniszczonych, porosłych mchem i niekiedy poprzewracanych macew składnia do smutnych refleksji. Tymo pyta, dlaczego obecnie nie ma kto dbać o żydowskie groby. Odpowiadamy, jak umiemy…
Ratusz w Lesku (kon. XIX).
Szkoda, że fontanna nieczynna…
Synagoga w Lesku (XVI-XVII).
Synagoga w Lesku (XVI-XVII).
Bramę kirkutu zastajemy zamkniętą.
Na szczęście udaje nam się wejść.
Leski kirkut.
Leski kirkut.
Około południa zaczyna nam burczeć w brzuchach, więc dobrze się składa, że na ul. Moniuszki lokalizujemy przyzwoitą pizzerię. Pokrzepieni pizzą i dużą porcją sałatek chętnie ruszamy dalej. Podchodzimy pod późnogotycki (XVI w.) kościół parafialny (barokowa dzwonnica w remoncie), po czym cofamy się na kameralny, zadrzewiony stary rynek. Na balkonie jednej z otaczających go kamienic R. wypatruje opisywaną w przewodniku kratę z motywem menory, stanowiącą niegdyś … część wyposażenia leskiej synagogi. Ostatnim punktem programu podczas pobytu w Lesku jest zahaczenie o XVI-wieczny zamek Kmitów (obecnie pensjonat), sąsiadujący z miłym parkiem zamkowym.
Późnogotycki kościół parafialny.
Stary rynek.
Kamienica z balustradą pochodzącą z synagogi.
Zamek Kmitów (XVI).
Cała wycieczka do Leska jest przesympatyczna.
W drodze powrotnej do Bystrego zajeżdżamy w Baligrodzie na myjnię samochodową. M. podziwia heroiczne zmagania R. z tłustym bieszczadzkim błotem, które aż za dobrze zadomowiło się na karoserii naszego samochodu.
Późnym popołudniem chłopaki podchodzą jeszcze pod wyciąg narciarski na Dzidową i palą po ciemku zimne ognie.
Wieczorem kolejna sesja przy kominku ze szwedzkim serialem Millenium – mamy możliwość dobrze utrwalić sobie książkę.
28.12.2013, sobota
Wieczorem nawet na chwilę złapał przymrozek, ale potem znowu ciepło, piękny wiosenny i słoneczny dzień, do 12 st.
Solina
Wykorzystujemy ten – prawdopodobnie już ostatni – tak słoneczny dzień na spacer nad „bieszczadzkim morzem”. Już sam dojazd drogą wijącą się wśród wzgórz sprawia nam dużą frajdę. Spacer po długiej na ponad 600 metrów koronie zapory w promieniach zimowego (a jakby wiosennego…) słońca to naprawdę wielka przyjemność! Nawet podmuchy wiatru są dzisiaj całkiem ciepłe.
W stronę Jaworu idziemy prawie sami, okolica przystani też jest zupełnie opustoszała. Po krótkim odpoczynku na ławeczce (chłopcy piją soczki, wszyscy wygrzewamy się na słoneczku) ruszamy z powrotem. Tym razem na zaporze jest już więcej spacerowiczów. Chłopcy urządzają wyścigi, a Sebuś opowiada przygodnym turystom o dzidzi, od której będzie starszy, a która teraz jest u mamy w brzuchu:)
Zapora w Solinie.
Rzut oka na drugą stronę zapory.
Jezioro Solińskie.
Konstrukcja zapory budzi respekt.
Uśpiona przystań.
Zapora w Solinie.
Chłopcy szaleją…
Ciekawe, do czego służą te urządzenia…
Potem buszujemy przez chwilę po kramach w poszukiwaniu jakiejś sensownej pamiątki. Planowaliśmy nowe poduszeczki, ale w końcu za namową chłopców decydujemy się na „pukawki”, strzelające gumowymi korkami na nitce. Chłopcy są przeszczęśliwi i cały dzień bawią się nową zabawką. Tymuś stwierdza nawet, że to najlepsza pamiątka, jaką kiedykolwiek miał!
Kramy w Solinie.
Na koniec idziemy do restauracji w pobliżu głównego parkingu. Wczesny obiad poprawia nam humory. Tymuś zjada ulubione spaghetti, Sebuś pierogi ruskie, a my barszcz z uszkami i placki ziemniaczane z gulaszem. Budynek ośrodka jest dość niepozorny, ale w środku zadbany, a z okien restauracji jest piękny widok na jezioro Solińskie i otoczenie zapory.
Naprawdę warto zajrzeć do Soliny, bo ogrom największej zapory w Polsce budzi prawdziwy respekt, a jezioro i otaczające je wzgórza są przepiękne. Niestety, sama najbliższa okolica zapory to po prostu totalny odpustowy chaos. W porównaniu z tym zakopiańskie Krupówki są po prostu świetnie zorganizowane… Niestety tu i tu króluje komercja i nie są to wymarzone miejsca do spokojnego wypoczynku i obcowania z naturą. Na szczęście brzegi jeziora solińskiego są dostatecznie długie, żeby znaleźć jakąś zaciszną zatoczkę…
Wracając do domu, zatrzymujemy się na chwilę w Średniej Wsi, by sfotografować najstarszy w Bieszczadach drewniany, XVI-wieczny kościół Narodzenia NMP i rzucić okiem na położony obok park podworski z okazami kilkusetletnich dębów i lip.
Kościół Narodzenia NMP w Średniej Wsi, XVI w.
Chłopcy o dziwo nie zasypiają w drodze powrotnej. W ogóle należy im się duża pochwała, bo nie marudzili, tylko dzielnie (nawet ze sporymi harcami…) pokonali trasę ok. trzykilometrowego spaceru. Świetni z nich kumple.
Po południu, chcąc skorzystać z reszty słonecznego dnia, wychodzimy przed 15:00 na spacer drogą w kierunku Rabego. Nadal miejscami przeszkadza strasznie kleiste błoto, więc zawracamy w okolicy skrętu do starego kamieniołomu. Spacer zaczynamy i kończymy na należącym do naszego ośrodka placu zabaw, a największą atrakcją znowu są zimne ognie, rozświetlające zapadający zmrok.
Przedwieczorny spacer.
Zimne ognie.
Potem delektujemy się spokojnym wieczorem z chłopcami, m.in. oglądamy początek „Strażników marzeń”. Potem oczywiście kolejna część „Millennium”… Kominek grzeje aż za bardzo, więc nauczeni wczorajszym doświadczeniem (było tak gorąco, że Sebuś i my nie mogliśmy spać…) nie dokładamy zbyt wiele do ognia.
29.12.2013, niedziela
W nocy b. silny wiatr, dzień znów z częstymi przebłyskami słońca i temperaturą w okolicy 10 stopni
Sanok
Niedzielę przeznaczamy na wycieczkę do tego pięknie położonego nad Sanem miasta. Zaczynamy od dwugodzinnego spaceru po jednym z największych i najciekawszych w Polsce skansenów. Sanockie muzeum budownictwa ludowego wyróżnia się arcyciekawą ekspozycją etnograficzną – na pagórkowatym, częściowo zalesionym terenie można zobaczyć przykłady budownictwa bojkowskiego, łemkowskiego, a także typowego dla zamieszkujących tereny bardziej na północ Pogórzan i Dolinian. Dla chłopaków wycieczka do sanockiego skansenu to przede wszystkim miły spacerek – biegają, rozładowując nadmiar energii, cieszą się lizakami i przerwą na małe co nieco, chętnie zaglądają do udostępnionych wnętrz. Obaj są doskonałymi kompanami – jesteśmy dumni zwłaszcza z Sebusia, który – mimo że jest naszym najmłodszym turystą – ma dziś chyba najwięcej siły i bez problemu spędza dwie godziny na nogach (drugą połowę dystansu niemal bez przerwy biegną razem z Tymkiem). Dla nas oglądanie obiektów zgromadzonych w skansenie to prawdziwa gratka – cały teren jest podzielony na działy (zrekonstruowany małomiasteczkowy galicyjski rynek, Bojkowie, Łemkowie, Pogórzanie, Dolinianie oraz dział poświęcony historii wydobycia i przetwarzania ropy naftowej), co ułatwia turyście zorientować się, co akurat ogląda. Najbardziej zapada nam w pamięć XVIII-wieczna bojkowska cerkiew grekokatolicka z Grąziowej (z oryginalnym dachem, bez kopuł, przypominającym stóg siana) oraz – również bojkowska – maleńka, prześliczka cerkiewka z Rosolina (XVIII w.), efektowna łemkowska cerkiew grekokatolicka z Ropek (pocz. XIX w.) z pięknymi drewnianymi kopułami oraz drewniany kościół z Bączala Dolnego (XVII); chętnie oglądamy też rekonstrukcję małomiasteczkowego rynku – gdy oglądaliśmy taki rynek w litewskim skansenie w Rumszyszkach, narzekaliśmy, że w polskich skansenach najczęściej można zobaczyć tylko budynki wiejskie. Wszyscy kończymy spacer zadowoleni. Żałujemy tylko, że skansenowa karczma jest poza sezonem nieczynna (pilnuje jej tylko biały, wyjątkowo spasiony kot); chłopcy też pewnie doceniliby jakiś ukłon w stronę dzieci typu ludowy plac zabaw itp. Ale ogólnie rzecz biorąc, wizyta w sanockim skansenie jest bez dwóch zdań warta polecenia rodzicom z dziećmi w każdym wieku.
Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku.
Wypasiony strażnik skansenu…
Skansenowa karczma (w zimie nieczynna…).
Galicyjski Rynek.
Na Galicyjskim Rynku.
Na Galicyjskim Rynku.
Na Galicyjskim Rynku.
Można nawet spojrzeć z lotu ptaka.
Bojkowskie chaty.
Spacer po sektorze bojkowskim.
Zaraz będzie lekcja pt. Jak działał młyn wodny.
Cerkiew bojkowska z Graziowej (XVIII).
Cerkiew bojkowska z Graziowej (XVIII).
Wewnątrz piękny ikonostas.
Cerkiew bojkowska z Rosolina (XVIII).
Zaglądamy do wnętrza.
Cerkiew bojkowska z Rosolina (XVIII).
Przechodzimy do kolejnego sektora.
Łemkowska chata.
Łemkowska wieś.
Cerkiew łemkowska z Ropek (pocz. XIX).
Dzwon cerkiewny odkopany w 2006 r.
Wnętrze cerwki z Ropek.
Cerkiew łemkowska z Ropek (pocz. XIX).
Odpoczynek pod dawną karczmą (kon. XIX).
Sanok z terenu skansenu.
Sektor naftowy.
Sektor Pogórzan.
Czy ktoś widział dom w kropki.
Zagroda Pogórzan.
Coś dla małych strażaków.
Dochodzimy do wioski Pogórzan Wschodnich.
Kościół z Bączala Dolnego (XVII).
Spacer na świeżym powietrzu wszystkim zaostrza apetyty. Podjeżdżamy do centrum Sanoka i dalsze zwiedzanie zaczynamy od położonej na rynku regionalnej karczmy, oferującej dania bojkowskie, łemkowskie i ukraińskie. To miejsce, w którym wizyty nie będą żałować wszyscy miłośnicy prawdziwych, zapomnianych smaków. Próbujemy zupy łewesz, chlipców, hreczanyków i stolników – kto jest ciekawy, jak smakują te zagadkowe potrawy, sam powinien spróbować. Chłopaki pałaszują pierogi (ruskie i z mięsem) z mąki razowej. Palce lizać.
Karczma regionalna ma pierwszeństwo.
Posileni regionalnymi specjałami chętnie spacerujemy po sympatycznym sanockim rynku (kamieniczki XIX, XX w.). Odnajdujemy kościół franciszkanów (XVII, i XVIII, przeb. XIX w.), chłopcy oglądają urządzoną przed nim szopkę; lokalizujemy ratusz, wyglądamy na zamkniętą dla ruchu samochodowego ul. 3 Maja. Po wizycie na rynku przenosimy się pod sanocki zamek (XIV, przeb. XVI w.). Z tej niegdyś imponującej budowli przetrwało do dzisiejszych czasów tylko skrzydło. Nie decydujemy się na obejrzenie ogromnej kolekcji ikon (XV-XIX w.) oraz wystawy malarstwa Beksińskiego, uznając, że byłoby to już po całym dniu na nogach zbyt trudne wyzwanie dla chłopców, ale wchodzimy na urządzony na miejscu niezachowanej baszty punkt widokowy, z którego rozlega się bardzo malownicza panorama na San i pofalowany krajobraz Gór Słonnych.
Sanocki rynek.
Zachodnia pierzeja rynku.
Ratusz w Sanoku.
W tle kościół Franciszkanów (XVII, XVIII).
Rynek to świetne miejsce do pobiegania.
Zamek w Sanoku (XIV, przeb. XVI).
Widać miejsce po dawnej studni.
Obrońcy sanockich murów.
Obrońca Sebuś.
Widok na San i Góry Słonne.
Wracając na parking, spoglądamy jeszcze na położoną niedaleko zamku XVIII-wieczną cerkiew Trójcy Świętej.
Sanok to przesympatyczne miasto, oferujące turystom w każdym wieku dużo do zobaczenia. Rodzinom z dziećmi szczególnie polecamy wizytę w sanockim skansenie i odwiedzenie podzamkowego punktu widokowego z urzekającą panoramą, na pewno nie będzie się też żałować spróbowania dawnych specjałów w regionalnej karczmie.
Po południu chłopaki jadą na 18:00 na mszę do Leska. Wracają witani ciepłym ogniem z kominka. Wieczorem kończymy naszą przygodę z sagą Millennium.