Muzeum Wsi Radomskiej

Niedziela Palmowa w skansenie

2012.04.01

Przelotny śnieg, 2oC

Przedwielkanocny weekend spędziliśmy u Dziadków na Podkarpaciu. Na drogę powrotną do Warszawy mieliśmy całkiem ambitne plany: w związku z tym, że wypadała akurat Niedziela Palmowa, planowaliśmy pojechać trochę naokoło, przez Lipnicę Murowaną, żeby na własne oczy zobaczyć słynne palmy z lipnickiego konkursu. Pomysł zobaczenia „palm wysokich jak bloki” spodobał się także chłopcom.

Niestety, pogoda spłatała nam primaaprilisowy żart: zamiast wiosny obudził nas biały krajobraz za oknem i silne porywy wiatru. Z żalem podjęliśmy jedyną słuszną decyzję: Lipnica Murowana musi pozostać nieskreślona na naszej liście rzeczy do zobaczenia i poczekać na inną okazję.

Niezrealizowany plan uwierał jednak okropnie. Jedynym skutecznym lekarstwem jest zazwyczaj w takiej sytuacji przyjęcie Planu B. Tak było też tym razem. Żywe Muzeum Porcelany w Ćmielowie wydawało się idealne na dzisiejszy dzień. Blisko naszej trasy, pod dachem: decyzja była szybka: jedziemy. Niestety, tym razem szyki pokrzyżował nam Sebuś, który – nieświadom naszych zamierzeń – walnął w kimono w okolicy Głogowa i spał nieprzerwanie aż do Radomia.

Cóż, radzi nieradzi, nagłowiliśmy się nad Planem C: Muzeum Wsi Radomskiej (z oglądaniem obchodów Niedzieli Palmowej) i obiad w stylowej skansenowej karczmie. Dobrze – myślimy sobie – dzieci się wybiegają po świeżym powietrzu, a my będziemy mieli namiastkę nieodżałowanej do końca Lipnicy. Widocznie nie był to jednak nasz dzień. Jak tylko przekroczyliśmy bramy skansenu, nadciągnęła gradowa chmura, która zaraz dała o sobie dotkliwie znać. Tymuś piszczał, że mu zimno, Sebuś, zmuszony do siedzenia w nosidle pod parasolem, głośno wszem i wobec wyrażał swoje niezadowolenie. Zziębnięci, klucząc między błotnistymi kałużami, szukaliśmy tej stylowej karczmy jak ostatniej deski ratunku. I znaleźliśmy, ale co z tego, skoro wnętrze (mimo pokaźnego kominka) było nieogrzewane, a można się było posilić tylko żurkiem i chlebem ze smalcem, co nie spotkało się z uznaniem naszych chłopców. To zupełnie odebrało nam ochotę do dalszego zwiedzania. Czym prędzej dokonaliśmy zwrotu o 180 stopni i potulnie pomaszerowaliśmy z powrotem do samochodu. Cóż, tym razem nie było nam dane wykonać ani Planu A, ani B, ani C. Jeszcze do nich wrócimy!

Muzeum Wsi Radomskiej - obchody Niedzieli Palmowej

Muzeum Wsi Radomskiej – obchody Niedzieli Palmowej

Muzeum Wsi Radomskiej

Muzeum Wsi Radomskiej

Muzeum Wsi Radomskiej

Muzeum Wsi Radomskiej

Szydłowiec

Spacer po Szydłowcu

2012.03.30

 

Przedwielkanocny weekend spędzamy na wizycie u Dziadków. Wyjazd do Rzeszowa jak zawsze jest okazją, by po drodze zobaczyć coś ciekawego. Cieszymy się i my, i chłopcy (dodatkowo podkręceni Absolutnie Fantastyczną komórką Boba Budowniczego, którą mieli dostać w dzień wyjazdu).

Tym razem postój zaplanowaliśmy w Szydłowcu. To niewielkie miasteczko kryje w sobie atrakcje turystyczne wielkiej trasy i z całą pewnością jest warte choćby dłuższej przerwy w podróży.

Parkujemy tuż przy rynku. Chłopcy od razu wypatrują schodki prowadzące na scenę naszykowaną na obchody Niedzieli Palmowej (obejmujące m.in. ciekawą procesję z figurą Jezusa na osiołku) i wdrapują się na nią, jak najszybciej się da. M. biegnie za nimi (… Sebuś + brak barierek = katastrofa) i za chwilę wszyscy razem próbują swoich sił w przygotowanym naprędce pokazie artystycznym („Chłopcy, dziewczęta, dalej wszyscy wraz”). W tym czasie R. ogląda naprawdę piękny, okazały renesansowy ratusz z początku XVII w., próbując znaleźć jakieś sensowne miejsce na zdjęcie (budynek jest w trakcie remontu). Biały kolor ratusza przywodzi nam na myśl kowieńskiego Białego Łabędzia. Na tle błękitnego nieba wygląda po prostu przepięknie.

M. cudem ściąga chłopaków ze sceny, sprawdza, jak wyglądają pod dawnym pręgierzem, po czym pod pretekstem liczenia latarni kierujemy się wszyscy razem w stronę późnogotyckiego kościoła Św. Zygmunta. Zimno, paradoksalnie, jest naszym sprzymierzeńcem – chłopcy dają się nawet namówić na wejście do środka. Podziwiamy piękną polichromię na modrzewiowym stropie, późnogotycki poliptyk, renesansowy nagrobek Mikołaja Szydłowieckiego z XVI w.

Szydłowiecki ratusz, pocz. XVII.

Szydłowiecki ratusz, pocz. XVII.

Późnogotycki kościół Św. Zygmunta, XV-XVI, Szydłowiec

Późnogotycki kościół Św. Zygmunta, XV-XVI, Szydłowiec

Późnogotycki kościół Św. Zygmunta, XV-XVI, Szydłowiec

Późnogotycki kościół Św. Zygmunta, XV-XVI, Szydłowiec

Polichromia na modrzewiowym stropie

Polichromia na modrzewiowym stropie

Po obejrzeniu okolic rynku pora na gwóźdź programu: Muzeum Ludowych Instrumentów Muzycznych. Placówka mieści się w dobrze zachowanym (choć pilnie wymagającym remontu!) magnackim zamku (XVI w.), zbudowanym na sztucznej wyspie. Już samo to mogłoby być interesującym celem podróży, a co dopiero, gdy do obejrzenia mamy unikatową w skali kraju ekspozycję. Ludowe instrumenty – od najprostszych trawek i liści po wyrafinowane kozły i dudy – okazały się dla nas wszystkich bardzo interesujące. Chłopcy byli tylko bardzo nieszczęśliwi, że nie mogli na nich pograć. To dopiero byłaby gratka! Na pocieszenie na wyjściowym kupujemy im drewniane fujarki. Razem z chłopakami śmiejemy się z nazw instrumentów: burczybas, bumcyk, suka, koza, mazanki, diabelskie skrzypce i – hit Tymusia – pierdziele.

Renesansowy magnacki zamek z Szydłowcu, XV, przeb. XVI.

Renesansowy magnacki zamek z Szydłowcu, XV, przeb. XVI.

Przed zamkiem witają nas muzykanci

Przed zamkiem witają nas muzykanci

I my dołączamy się do nich!

I my dołączamy się do nich!

Renesansowy magnacki zamek z Szydłowcu, XV, przeb. XVI.

Renesansowy magnacki zamek z Szydłowcu, XV, przeb. XVI.

Diabelskie skrzypce i burczybas

Diabelskie skrzypce i burczybas

Do której kapeli pasowaliby chłopcy...

Do której kapeli pasowaliby chłopcy…

Pierdziele rozbawiły Tymusia najbardziej

Pierdziele rozbawiły Tymusia najbardziej

Szkoda, że nie można trochę pobębnić

Szkoda, że nie można trochę pobębnić

Dudy i kozy

Dudy i kozy

Muzeum jest arcyciekawe, a obsługa bardzo miła. Szkoda tylko, że nie pomyślano o jakichkolwiek atrakcjach dla dzieci. Przecież można by np. naciskać przyciski umieszczone obok instrumentów, żeby usłyszeć ich głos; można by też zostawić choć jeden mniej zabytkowy bęben czy kołatkę, na których można by samemu zagrać. Dobrze, że chociaż można było kupić związane z tematem pamiątki.

Odjeżdżając z Szydłowca, zahaczamy jeszcze o cmentarz żydowski (wyskakuje sama M., a chłopcy uzupełniają kalorie w samochodzie).

Tutejszy kirkut (a właściwie lapidarium z trzech szydłowieckich cmentarzy: Żydzi stanowili w okresie międzywojennym ponad trzy czwarte mieszkańców Szydłowca!) jest jednym z największych żydowskich cmentarzy w Polsce. Zobaczyć można ponad 2500 nagrobków, nie tylko typowych macew, ale także nagrobków o rzadziej spotykanym kształcie (np. sarkofagi, podwójne nagrobki, nagrobki w kształcie ściętego drzewa). Niestety, miejsce jest bardzo zaniedbane, co wywiera niezwykle przygnębiające wrażenie i wywołuje refleksję nad tragiczną historią szydłowieckich Żydów.

Cmentarz żydowski w Szydłowcu

Cmentarz żydowski w Szydłowcu

Cmentarz żydowski w Szydłowcu

Cmentarz żydowski w Szydłowcu

Pacanów, 2012.01

 

Europejskie Centrum Bajki w Pacanowie

2012.01.06

 

Nowy Rok witamy wizytą u Babci Stasi i Dziadka Janka. Po ponad czteromiesięcznej abstynencji od wyjazdów ciągnie nas niesamowicie w długą… Zresztą chłopcy (zwł. Tymo) też dopytują się, kiedy będzie kolejna wyprawa „z długą jazdą samochodem” (dzień wcześniej obaj! pakują swoje „vipy” do plecaczków – oczywiście Seba wkłada to samo, co jego Idol – Tymo:),

…więc postanawiamy zboczyć nieco z trasy i zahaczyć o…

Europejskie Centrum Bajki w Pacanowie *****

Krótko mówiąc, „europejskie” nie tylko z nazwy. Chłopcy wychodzą zachwyceni i pełni wrażeń. A my nie żałujemy pieniędzy wydanych na bilety!

Czuć, że gospodarzem całego miejsca jest Koziołek Matołek (ur. w 1933 postać z książek Kornela Makuszyńskiego) – jego postać wita nas już u granic Pacanowa i towarzyszy w przejeździe przez miasteczko (pomnik na rynku itp.).

Centrum Bajki zostało zaplanowane z rozmachem i z wykorzystaniem nowoczesnych technologii. Teren dookoła zadbany, zachęca do dłuższego pobytu. Centrum jest bardzo interaktywne. W zdecydowanej większości wszystkiego można dotykać. Obsługa bardzo sympatyczna i przyjazna dzieciom (my trafiamy na fantastyczną panią przewodnik). Dbałość o szczegóły (np. ochronne buty do zwiedzania w fasonie „krasnoludzkim”).

Zwiedzanie odbywa się w grupach z przewodnikiem, ale wziąwszy pod uwagę świetne przygotowanie przewodników do pracy z dziecięcą widownią, można uznać to za zaletę, nie wadę. No, chyba że ktoś się boi pytań dot. znajomości bajek, zadawanych przez panią przewodnik:)

Oglądamy m.in.:

  • Garderobę Czarów z takimi eksponatami, jak czarodziejskie zwierciadło czy ziarnko grochu weryfikujące królewny
  • Zaczarowany dworzec w Pacanowie, przez który przejeżdżają (wyświetlane) pociągi z bajkowymi postaciami.
  • Interaktywną mapę: zadanie doprowadzenia bajkowych postaci do ich rodzinnych krajów.
  • Czarodziejski ogród z przejściem przez pień drzewa i kwiatami-fotelami opowiadającymi bajki (bardzo podoba się chłopcom).
  • Ścianę bajki polskiej – bardzo estetyczne, wykonane z drewna elementy z mnóstwem drzwiczek, które można otwierać, wizjerów, w które można zaglądać itp. Hit dla dzieci! Sebusia nie można było wyciągnąć!
  • Skarbnicę Bajek – w czarodziejskich kulach zamknięte sceny z bajek z różnych stron świata

Całości szczęścia dopełnia seans bajki (wybranej poprzez wrzucanie do odpowiednich koszyczków kasztanów i szyszek rozdawanych przez obsługę – prawda, jaki dobry pomysł?)

Całość po prostu bajkowa, ale – uwaga – nie kiczowata. Po wyjściu robimy książkowe zakupy w dobrze zaopatrzonej księgarni dla dzieci.

Bardzo miło spędziliśmy tu czas z chłopakami. Szczególnie pozytywnie zaskoczył nas Sebuś, który dzielnie zniósł prawie półtoragodzinne zwiedzanie, niczego się nie bał, a wręcz przeciwnie – wyglądał na absolutnie zachwyconego życiem. Na koniec tylko  zafundował nam mocny akcent – odkręcił zawór z wodą w toalecie i krzycząc jak małpa w kąpieli, zalał i siebie, i całą łazienkę. Fajnie jest.

Tymowi wyjątkowo spodobała się mapa rozdawana w muzeum. Chodził z nią aż do wieczora.

Pacanów wita koziołkowo

Pacanów wita koziołkowo

Europejskie Centrum Bajki, Pacanów

Europejskie Centrum Bajki, Pacanów

Czujemy się jak krasnoludki

Czujemy się jak krasnoludki

Zaczarowany dworzec w Pacanowie

Zaczarowany dworzec w Pacanowie

M. miała obawy, czy się zmieści po świętach...

M. miała obawy, czy się zmieści po świętach…

Kwiatki opowiadają bajki

Kwiatki opowiadają bajki

Czarodziejski Ogród

Czarodziejski Ogród

Czarodziejski Ogród

Czarodziejski Ogród

Ściana bajki polskiej

Ściana bajki polskiej

Wszystko można samemu otwierać!

Wszystko można samemu otwierać!

Skarbnica Bajek

Skarbnica Bajek

Sebuś ewidentnie tęskni za zimą...

Sebuś ewidentnie tęskni za zimą…

Chłopcy uzupełniają swoje mapy

Chłopcy uzupełniają swoje mapy

Liw

Liw nad Liwcem

2011.05.07

 

Liw to doskonałe miejsce na krótki, kilkugodzinny wypad na wschód od Warszawy.

Razem z chłopakami oglądamy pozostałości XV-wiecznego zamku (wieża) i przylegający do nich barokowy dworek, mieszczący Muzeum Zbrojownię.

Całość leży nad płynącym leniwie Liwcem (ale korci nas spływ kajakowy w przyszłości!). Widok na nadrzeczne zielone łąki i wycelowane w nie zamkowe armaty naprawdę zostaje w pamięci. Obok wymalowany na stodole napis głosi: „Bractwo rycerzy Ziemi Liwskiej i ziem ościennych zaprasza”, a na to wszystko patrzy się krowa, przeżuwająca leniwie trawę. Bajka.

W Muzeum Zbrojowni chłopcom najbardziej podoba się prawdziwa zbroja rycerska i miecze; dzieciaki z radością przystają również na pomysł wejścia na zamkową wieżę. W środku wieży wystawa malarstwa lokalnych twórców: obrazy oryginalne i wysmakowane.

W okolicy muzeum spotykamy jeszcze jedną małą grupkę turystów. Poza tym wszystko świeci pustkami. A takie ciekawe! Szkoda.

Wycieczka do Liwu, zamek ks. mazowieckich, XV w.

Wycieczka do Liwu, zamek ks. mazowieckich, XV w.

Sala rycerska

Sala rycerska

Muzeum Zbrojownia w Liwie

Muzeum Zbrojownia w Liwie

Na wieżę liwskiego zamku

Na wieżę liwskiego zamku

Na wieży liwskiego zamku

Na wieży liwskiego zamku

Na wieżę liwskiego zamku

Na wieżę liwskiego zamku

Zamek od strony Liwca

Zamek od strony Liwca

Łąki nad Liwcem

Łąki nad Liwcem

Bractwo zaprasza

Bractwo zaprasza

Chłopcy wracają z wyprawy

Chłopcy wracają z wyprawy

Zapomnieliśmy zahaczyć o kościół w Liwie, wokół którego rozmieszczono tabliczki nawołujące do ochrony przyrody – musimy tu wrócić w przyszłości!

Plan na dzisiejszy dzień przewidywał jeszcze Siedlce, ale wobec deszczu, zimna i wiatru decyzja mogła być tylko jedna: wracamy.

Jaskinia Raj, 2011.01.21

Jaskinia Raj, 2011.01.21

 

Pod Jaskinią Raj zaliczyliśmy już jeden falstart – chcieliśmy ją obejrzeć z małym Tymusiem w maju 2007 roku, podczas naszego wyjazdu w Góry Świętokrzyskie. Niestety, nie doceniliśmy wtedy tłumów zwiedzających przybywających w to miejsce na weekend majowy – zdobycie biletów było marzeniem ściętej głowy. Obiecaliśmy sobie, że następnym razem przyjedziemy tu poza sezonem.

Okazja nadarzyła się w styczniu 2011, przy okazji odwożenia Tymusia na kilkudniowy pobyt u Dziadków. Wcześniej, nauczeni doświadczeniem, kilkakrotnie telefonicznie upewnialiśmy się, o której godzinie można zwiedzać jaskinię. Bilety w styczniu nie były żadnym problemem. Okazało się, że poza grupami dzieci z zimowisk jaskinia o tej porze świeci pustkami: przyszło nam nawet czekać ok. 50 min na wejście. Cicho, pusto, kameralnie, punkty gastronomiczne nieczynne, ale i tak zdecydowanie wolimy to niż obrazek z maja 2007. Rega grzecznie czeka w samochodzie ponad dwie godziny – w lecie (z racji na temperaturę) to manewr nie do wykonania.

Po jaskini oprowadza przemiła pani przewodnik, łapiąca świetny kontakt z dziećmi. Tymuś jest najmłodszym turystą w grupie, ale zachowuje się jak wytrawny „jaskiniowiec”: świeci wszędzie latarką i – jak się potem okazało – naprawdę uważnie słucha pani przewodnik.

Jaskinia Raj jest niewielka, ale bardzo ciekawa – mamy tu przegląd form naciekowych w pigułce: stalaktyty, stalagmity, kolumny, makarony, wełnę, cebule, perły jaskiniowe, „słonie”, „kalafiory” itp. Niestety, nasza dokumentacja fotograficzna jest znikoma: w jaskini obowiązuje zakaz robienia zdjęć.

Tymek wyszedł zachwycony. Wejście pod ziemię, ciemność, możliwość zabrania własnej latarki i atmosfera „prawdziwej przygody”: chyba żadne dziecko nie pozostanie wobec tego obojętne.

Na szczęście jest na co popatrzeć

Na szczęście jest na co popatrzeć

Musimy poczekać na naszą godzinę...

Musimy poczekać na naszą godzinę…

Jaskinia Raj - idziemy do wejścia

Jaskinia Raj – idziemy do wejścia

Krasiczyn

Zamek Krasickich i park krajobrazowy w Krasiczynie

2010.09.24

Do pięknego późnorenesansowego zamku Krasickich (XVI w.) urządzamy sobie wycieczkę w piękny, ciepły wrześniowy piątek. Porywamy dla towarzystwa Babcię Stasię, pakujemy chłopców do samochodu i w drogę!

Zamek naprawdę jest przepiękny. Największe wrażenie robią na nas sgraffitowe dekoracje (przypominamy sobie słonia w Trzebiatowie, któremu kilka lat temu dziwiliśmy się z małym Tymkiem) i ozdobna attyka.

Zamek w Krasiczynie, XVI w.

Zamek w Krasiczynie, XVI w.

Dziedziniec zamkowy.

Dziedziniec zamkowy.

Co tam jest...

Co tam jest…

Zamek w Krasiczynie, XVI w.

Zamek w Krasiczynie, XVI w.

Zamek w Krasiczynie, XVI w.

Zamek w Krasiczynie, XVI w.

Zamek w Krasiczynie, XVI w.

Zamek w Krasiczynie, XVI w.

Spacer po otaczającym zamek parku krajobrazowym to naprawdę sama przyjemność. Chłopaki biegają po parkowych alejkach; najbardziej podoba im się drewniany podeścik, po którym można ganiać dookoła miłorzębu japońskiego.

Dęby Sapiehów.

Dęby Sapiehów.

Sebuś w Krasiczynie.

Sebuś w Krasiczynie.

Dookoła miłorzębu japońskiego.

Dookoła miłorzębu japońskiego.

Wracając, zatrzymujemy się nad Sanem. Jest po prostu przepięknie. Tymuś wrzuca kamienie do wody, Sebuś je podwieczorek.

Nad Sanem.

Nad Sanem.

Cała wycieczka była bardzo udana. Oczywiście z maluchami nigdy nie jest za słodko. Sebuś nie bardzo chciał jeździć w wózku (wolałby chodzić za rączki, ale tylko tam, gdzie on sam chce), w foteliku samochodowym miewał chwile słabości. Ale takie rzeczy na szczęście z czasem się zapomina. Ogólnie rzecz biorąc, wróciliśmy wszyscy bardzo zadowoleni i pełni wrażeń.

Zamek Kamieniec w Odrzykoniu i Rezerwat Prządki

Czarnorzecko-Strzyżowski Park Krajobrazowy

2007.12.31

 

Na okres noworoczny odwiedzamy Dziadków na Podkarpaciu. Dziadkowie chcą nacieszyć się wnusiem, więc my wykorzystujemy okazję i hop! – na kilkugodzinny wypad we dwoje.

Półtoraroczny Tymuś skutecznie uniemożliwia nam na co dzień długie spacery, które tak bardzo lubimy, więc decydujemy się pojechać w miejsce (a) gdzie będzie można poczuć, że ma się nogi; (b) ciekawe przyrodniczo i (c) niezbyt odległe od miejsca zamieszkania Dziadków. Wybór pada na Pogórze Dynowskie, na Czarnorzecko-Strzyżowski Park Krajobrazowy.

Od Rzeszowa jedziemy ok. 60 km urokliwą drogą, miejscami przypominającą widokowo Zakopiankę.

Wycieczkę zaczynamy od ruin zamku Kamieniec k. Odrzykonia.

  • Niestety, już na miejscu okazuje się, że od grudnia do kwietnia zwiedzanie jest niemożliwe i obiekt otwierany jest tylko dla grup po uzgodnieniu telefonicznym. Co tu otwierać, myślimy, skoro mamy przed sobą tylko zabezpieczone ruiny i co to za zwyczaje, które odstraszają turystów od rejonu w inne niż letnie miesiące. Po chwilowym zniesmaczeniu wypatrujemy wyraźną ścieżkę wydeptaną w śniegu. Idziemy. Jak można się domyślić, ścieżka prowadzi do sporej dziury w ogrodzeniu. Widać z tego, że korzystało z niej wielu innych „nieletnich turystów”. Wchodzimy, oglądamy pozostałości zamku, robimy zdjęcia.
  • Same ruiny Kamieńca nie robią może jakiegoś piorunującego wrażenia, ale gdy odejdziemy od zamku nieco dalej, okazuje się, że został on osadzony bezpośrednio na kilkunastometrowych skałach na szczycie wzniesienia. Dla tego widoku warto było tu przyjechać.
    Zamek Kamieniec k. Odrzykonia.

    Zamek Kamieniec k. Odrzykonia.

    Ruiny Zamku Kamieniec.

    Ruiny Zamku Kamieniec.

    Ruiny Zamku Kamieniec.

    Ruiny Zamku Kamieniec.

Po zwiedzeniu zamku, ruszamy na spacer ścieżką turystyczną Kamieniec-Prządki.

  • Ścieżka jest bardzo dobrze oznakowana. Jak się później okazuje, biegnie ona niedawno wyznakowanym czarnym szlakiem. Przez większość trasy towarzyszy nam niepłochliwy kotek – miejscowy turysta?
  • Najciekawszy jest dalszy odcinek ścieżki, wiodący grzbietem, na którym ukazują się najpierw pojedyncze skałki, a po przekroczeniu szosy (parking) – Rezerwat Prządki w całej okazałości. Miejsce jest niezwykle atrakcyjne, Prządki zadziwiają nas swoją wysokością (do ok. 20 m) i nagromadzeniem formacji skalnych. Jak Tymo podrośnie, koniecznie musimy mu je pokazać!
    Okolice zamku Kamieniec.

    Okolice zamku Kamieniec.

    Rezerwat Prządki.

    Rezerwat Prządki.

    Rezerwat Prządki.

    Rezerwat Prządki.

    Rezerwat Prządki.

    Rezerwat Prządki.

Po opuszczeniu rezerwatu kierujemy się czarnym szlakiem przez Czarnorzeki na Suchą Górę.

  • Szlak jest bardzo dobrze oznakowany, towarzyszą nam dwie różne ścieżki edukacyjne. Prowadzi przez las (w dużej mierze bukowy), przecina wieś Czarnorzeki (w której bezskutecznie szukamy starej cerkwi).
  • Jest przepiękna szadź, nie spotykamy nikogo, leśna ścieżka i „adrenalinogenne” podmuchy zimowego wiatru na szczycie Suchej Góry (widoki przez drzewa); bardzo urokliwa ścieżka grzbietem, słońce przebijające się przez chmury, cudny zimowy krajobraz i wspólne rozmowy sprawiają, że chce się żyć.
    Zima na szlaku...

    Zima na szlaku…

    Zima na szlaku...

    Zima na szlaku…

    Przez Czarnorzeki na Suchą Górę.

    Przez Czarnorzeki na Suchą Górę.

    Przez Czarnorzeki na Suchą Górę.

    Przez Czarnorzeki na Suchą Górę.

Wspaniały pomysł na spędzenie ostatniego dnia roku!

Mińsk Mazowiecki

Randka w Mińsku

2007.07.12

Czwartą rocznicę ślubu planujemy uczcić w sposób, który lubimy najbardziej: urządzić sobie (choćby krótki) wypad w długą.

Z racji bliskości od naszej leśnej działki, wybór pada na Mińsk Mazowiecki. Dziadkowie zgadzają się zostać na kilka godzin z małym Tymusiem, więc my korzystamy z okazji i dalej w drogę.

Lubimy Mińsk Mazowiecki od zawsze. Może dlatego, że kojarzy nam się z beztroskimi dziecięcymi szaleństwami na działce… Mińsk ma cudownie prowincjonalny klimat. Ale to naprawdę nie wada, to zaleta.

Naszą randkę zaczynamy od „zaliczenia” głównych zabytków Mińska: kościoła Narodzenia Najświętszej Marii Panny (pierwotny z XVI w.), późnoklasycystycznego (poł. XIX w.) budynku starostwa, klasycystycznego pałacu Dernałowiczów (XVII-XIX w.) z urokliwym romantycznym parkiem krajobrazowym.

Zabytki zabytkami, nas w Mińsku urzekło zupełnie coś innego. Te Stasiukowskie klimaty. Drewniane domy na rynku. Bar kawowy Black Cat. Cudownie retro kino Światowid (niestety, już nieczynne…) Brak pośpiechu i takie jakieś „nieplastikowe” życie na ulicach…

Kościół Narodzenia NMP, kon. XVI w.

Kościół Narodzenia NMP, kon. XVI w.

Klasycystyczny budynek dawnego starostwa, poł. XIX w.

Klasycystyczny budynek dawnego starostwa, poł. XIX w.

Pałac barokowo-klasycystyczny, pocz. XVII w.

Pałac barokowo-klasycystyczny, pocz. XVII w.

Park im. Dernałowiczów (poł. XIX w).

Park im. Dernałowiczów (poł. XIX w).

Drewniane domy na Starym Rynku (sendomierskim).

Drewniane domy na Starym Rynku (sendomierskim).

Stasiukowskie klimaty

Stasiukowskie klimaty

Pełni szczęścia dopełnia przejazd zupełnie bocznymi drogami z traktorami, rowerzystami i bocianami na polach.

Kaszuby

Pierwsze wakacje z Tymusiem – Kaszuby

Tymuś urodził się w kwietniu. W sposób naturalny uznaliśmy, że skoro rodzina się powiększyła, będziemy wyjeżdżać w powiększonym składzie. Na początku najbardziej przerażało nas pakowanie (i te gorączkowe wątpliwości przed wyjazdem: czy na pewno wzięliśmy śliniaki, przewijaki, przytulaki i co tam jeszcze można pomyśleć). Nagle bagażnik naszej Fabii okazał się za ciasny, trzeba było dokupić „trumnę” na dach. Potem wpadliśmy na pomysł zrobienia listy rzeczy na wyjazd (zimowy, letni, weekendowy), wyszczególniającej wszystko do zabrania. Przed wycieczką wystarczyło tylko sprawdzić, czy wszystkie pozycje można odhaczyć. I zrobiło się o wiele łatwiej. To, co się zmieniło bez dwóch zdań, to wybór celów wakacyjnych – wycieczki górskie zastąpiliśmy krajoznawczymi (co potem przerodziło się w naszą wielką pasję – no nie chce być inaczej, wszystko przez te dzieci!) – oraz tempo zwiedzania (zamiast 30 km w nogach i 1500 m przewyższenia krótkie spacery i podjazdy samochodem). O dziwo, poziom zmęczenia na rodzinnych wakacjach był porównywalny – a nawet większy – od tego spotykanego po całym dniu w górach, ale to już zupełnie inna historia…:) Pierwsze wakacje z Tymkiem obfitowały w przygody, pogoda średnio dopisała, ale i tak nie żałujemy ani jednego dnia – mamy co wspominać! (Pozdrawiamy przy okazji gorąco naszych sąsiadów z córeczką – towarzyszy tego wyjazdu!) Wybór padł na Kaszuby – po pierwsze z racji odległości (nie tak daleko), po drugie – z uwagi na wygodne spacery z wózkiem (łatwiej spacerować z dużym wózkiem po leśnych ścieżkach nad jeziorem niż grzęznąć w piachu na plaży) i po trzecie – z racji na wielki sentyment M. do tych okolic (wspomnienia wyjazdów kolonijnych ze szkolnych lat). Ale po kolei. Continue reading