13 lutego 2010, sobota
-2 stopnie, cały dzień sypie, do tego podmuchy zimnego wiatru
Przedpołudniowy spacer po alejkach Parku Zdrojowego, tym razem bez M. We dwoje potem wychodzimy jeszcze raz i odbywamy spacer do dwóch krynickich cerkwi – cerkwi grekokatolickiej (XIX) w Krynicy Dolnej i cerkwi prawosławnej (zbudowana w 1995 r, ale bardzo stylowa).
Po południu wszyscy idziemy do Parku Pułaskiego, ale zawracamy w połowie drogi, bo planowane przez nas przejście przez teren Parku Zdrojowego jest nieoświetlone. Za to oglądamy z mostku kolejkę wjeżdżającą na Górę Parkową, a potem kręcimy się wśród padającego śniegu po oświetlonych alejkach.
14 lutego 2010, niedziela
Dalej sypie śnieg, ale dziś na szczęście z przerwami
Pierwsza lekcja nauki jazdy na nartach Tymusia!
Na pierwszą lekcję umawiamy Tymcia z poleconą przez naszych gospodarzy instruktorką, p. Anią, w ośrodku Azoty w Słotwinach. Spodziewaliśmy się jakiejś oślej łączki, a tu patrzymy, a nasz malutki synek wjeżdża z panią wyciągiem krzesełkowym na sam szczyt Takiej Ogromnej Góry! Pierwsza lekcja ogranicza się do jednego zjazdu, ale najważniejsze, że Tymo wraca z niej uśmiechnięty i zadowolony. Jesteśmy z naszego Skarba bardzo dumni – w tym roku jeszcze nie planowaliśmy nauki!
Po obiedzie my sami wyrywamy się na chwilę na narty. Wielkie dzięki dla Babci! Czasu mamy mało – tyle co przerwa między karmieniami Sebusia – ale lepszy rydz niż nic. Podjeżdżamy znów do ośrodka Azoty i spędzamy bardzo miło czas – to przyjemny rodzinny ośrodek, bez kolejek do wyciągów.
Spacer do Parku Słotwińskiego (bez M.), 16:30-18:30
Po opadach śniegu pokonanie zaplanowanej trasy z wózkiem i sankami wymaga sporo wysiłku, ale przynajmniej potem jest co wspominać. Park Słotwiński jest sympatyczny, oglądamy (zamkniętą) pijalnię Słotwinka z 1808 r. Szkoda, że alejki są tak słabo oświetlone – na cały park działa chyba tylko jedna latarnia.
Wieczorem M. i R. powtarzają dla sportu spacer do Parku Słotwińskiego. Po takim spacerze śpi się znakomicie!
15 lutego 2010, poniedziałek
Pochmurno i przelotny śnieg
Tymo od rana jakiś taki niewyraźny. Mamy nadzieję, że nie zaraził się anginą od M.
Spacer na Górę Parkową (znowu…)
Scenariusz jak zazwyczaj: najpierw wjazd kolejką, potem zbieg w dół… W tym czasie M. ślęczy nad swoją robotą, U. spaceruje z Sebusiem po deptaku.
Przejażdżka do Muszyny (M. + R.)
Odżywają wspomnienia z czasów, kiery byliśmy bardziej mobilni i tak dużo zwiedzaliśmy podczas wyjazdów – ale to wróci! Robimy sobie spacer po Muszynie, oglądając barokowy kościół Św. Józefa (XVII), rynek z kapliczkami św. Jana Nepomucena i Floriana (XVII/XIX), uroczą niską zabudowę. Potem przechodzimy przez most na Popradzie i krętą, poprowadzoną na zboczu wzgórza ścieżką docieramy do ruin zamku starostów Państwa Muszyńskiego z XIV w. To jednocześnie wspaniały punkt widokowy na okolicę. Wracamy tą samą drogą.
Po obiedzie planowaliśmy kolejną lekcję na jazdy na nartach, ale Tymuś jest przeziębiony i kategorycznie odmawia. Cóż, ponowimy próbę w przyszłym roku.
Wieczorem we dwoje idziemy prawie 4 km ul. Pułaskiego do kopca i obelisku ku jego czci. Wracamy przyjemnie zmęczeni. Dobrze tak móc ruszyć w długą…
16 lutego 2010, wtorek
2 stopnie, przebłyski słońca
Tymo przeziębiony, ale czuje się nieźle, dolega mu głównie katar. Sebuś spisuje się ogólnie świetnie, tylko za nic nie chce uczyć się pić z butelki (niedługo M. będzie musiała wychodzić na dłużej i dobrze by było, gdyby potrafił…) mimo wielokrotnych prób.
Spacer do Zakątka Kraszewskiego (bez M.)
Idziemy do zakątka, przechodzimy całą długość krynickiego deptaka, odwiedzamy zjeżdżalnię lodową. Tymo przy pomocy swojego jabłuszka odśnieża wszystko, co może.
Narty w Słotwinach (M. + R.)
Strzelamy sobie po trzy zjazdy w ośrodkach Azoty i Słotwiny. Jak dobrze móc się nareszcie więcej poruszać!
Wycieczka do Powroźnika i Wojkowej
Jedziemy obejrzeć dwie piękne cerkwie łemkowskie. Cerkiew w Powroźniku pochodzi z XVII w i jest najstarszą cerkwią w Karpatach; ta w Wojkowej, nieco młodsza, jest naprawdę niezwykłej urody. Tymo chętnie wybiera się z nami na kolejną wyprawę – lubi jeździć samochodem, słuchając po drodze muzyki. Fajny z niego Obieżyświat! Uchwalamy, że Sebuś nie ma wyjścia – musi szybko wprawiać się do takiego stylu życia 😉
17 lutego 2010, środa
-4 na górze, 5 stopni na dole, słonecznie
U. dziś rano zatrzasnęła się w pokoju tak, ze musieliśmy prosić o pomoc gospodarza, który potem śmiał się z R., że specjalnie uwięził teściową 🙂
Wjazd M., R. i T. na Jaworzynę Krynicką (10:15-12:30)
Po wizycie na Szyndzielni Tymo zakochał się w kolejkach gondolowych. Ta na Jaworzynę Krynicką też sprawia mu wiele radości. Po dojechaniu na szczyt wszyscy razem zbiegamy ok. 10 min. do schroniska PTTK – kupujemy widokówki, przybijamy pieczątki. Potem wracamy szybko na górę (T. na barana u R.), żeby zdążyć na karmienie Sebusia.
Narty na Jaworzynie Krynickiej M. + R. (13:30-15:45)
Po odstawieniu Tymcia i nakarmieniu Sebcia mamy kolejne trzygodzinne okienko. Postanawiamy wybrać się na szybki narciarski rekonesans na Jaworzynie Krynickiej. Ośrodek bardzo nam się podoba. Trasy są ciekawe i zróżnicowane pod względem trudności, ledwo zdążamy wszystkimi się przejechać. Chyba jeszcze wrócimy tu jutro!
Spacer po ciemku
M. zostaje w domu, a reszta wycieczki rusza na spacer po ciemku alejkami Góry Parkowej. Tymowi pozwalamy założyć czołówkę, jest dumny i blady i bardzo podekscytowany. Mała rzecz, a cieszy…
18 lutego 2010, czwartek
-1 na górze, na dole zupełna odwilż
Tymo dziś rano wygłosił wykład o wyciągach – z miną znawcy mówił nam, że wyciągi dzielą się na krzesełkowe, „patyczkowe”, orczykowe i taśmowe, a kolejki – na gondolowe i linowo-terenowe. Hmm, po naszych wycieczkach naprawdę nieźle zna się na temacie.
Dziś w dużej mierze powtarzamy wczorajszy program. Tak więc po śniadaniu pora na wjazd na Jaworzynę Krynicką i odwiedzenie schroniska PTTK, tylko tym razem skład się zmienia – chcemy, żeby Babcia też miała tę frajdę (dziś M. zostaje z Sebusiem), a potem M. i R. znów wyrywają się na narty na Jaworzynie i znów przejeżdżają wszystkie trasy – chętnie tu jeszcze kiedyś wrócimy
Wieczorem wszyscy razem ruszamy na spacer do Pijalni Głównej. W środku spędzamy czas jak rasowi kuracjusze, siedzimy aż do samego zamknięcia pijalni. Tymo biega jak szalony, a Seba bardzo grzecznie ogląda sobie świat.
19 lutego 2010, piątek, dzień pożegnalny
Słonecznie, 10 stopni, totalna odwilż
Wycieczka do Kamiannej
Do Kamiannej dojeżdżamy piękną widokowo boczną drogą. Naszym celem jest znany ośrodek pszczelarski. Leży może na uboczu głównych tras turystycznych, ale to miejsce urokliwe i z wyjątkowym klimatem. Oglądamy kościół (dawną cerkiew) i gwóźdź programu – pszczelarski skansen, na który składają się stare ule o przeróżnych kształtach. Na koniec kupujemy najlepszą możliwą pamiątkę z tego miejsca – pięć słoików miodu różnych rodzajów.
Wracając, zatrzymujemy się jeszcze przy dwóch cerkwiach łemkowskich – w Polanach i przy wyjątkowo pięknej cerkwi w Bereście.
Tymo wszędzie nosi ze sobą upominek z Jaworzyny – drewnianą kolejkę gondolową.
Po powrocie wybieramy się na pożegnalną wizytę do jednej z krynickich restauracji. Podsumowujemy pobyt, jest bardzo przyjemnie. Sebcik super kumpel.
Spacer M. + R. na Górę Parkową (13:30-14:50)
Robimy rekonesans, czy wobec odwilży Tymo może na pożegnanie wieczorem zbiec swoją „leśną trasą”. Po drodze patrzymy, jak niewiarygodnie szybko topi się śnieg, który towarzyszył nam przez ostatnie dwa miesiące. Lodowa zjeżdżalnia też niestety płynie. Na górze oglądamy bałwanki i różne inne stwory ze śniegu. Chcieliśmy jeszcze obejrzeć altanę Janina po drugiej stronie góry – nie zdążyliśmy. Będzie po co wracać.
Wieczorem pozwalamy Tymciowi na jego ulubioną atrakcję – zbiegnięcie alejkami Góry Parkowej. W drodze powrotnej Tymo żegna się z Krynicą, mówi pa-pa kolejce, Górze Parkowej, „kapryśniej latarni”, lodowej zjeżdżalni, „mamie-stonodze” (jednej ze świetlnych dekoracji na deptaku).
Wieczorem (o dziwo nad wyraz sprawnie) pakujemy się do domu. Zgodnie przyznajemy, że wyjazd bardzo się udał. Towarzystwo czteromiesięcznego turysty (w dodatku w zimowej porze roku, wymagającej czasochłonnego ubierania przed każdym wyjściem z domu) oczywiście wpłynęło na plan naszego wyjazdu – musieliśmy trochę złamać nasze przyzwyczajenia i więcej czasu spędzać w tym samym miejscu. Ale z drugiej strony pewna powtarzalność bardzo podobała się Tymusiowi. Nieoceniona okazała się też pomoc Babci – mogliśmy kilka razy wyrwać się na spacer tylko we dwoje, co – o czym wie każdy rodzic małych dzieci – jest naprawdę na wagę złota. Na pewno wszyscy przełamaliśmy codzienną rutynę, nacieszyliśmy się zimą i poprzebywaliśmy wiele czasu na świeżym powietrzu. Teraz wypatrujemy wiosny i wiosennych wyjazdów – w ciepłej porze roku jest się zdecydowanie bardziej mobilnym, nawet z niemowlęciem!