Wyjazd w okresie świąteczno-noworocznym to gwarancja wysokich cen i tłumów w kurortach. A wyjazd w okresie przedświątecznym? Pusto, spokojnie, a infrastruktura turystyczna w pełnej gotowości. Jeśli do tego uda się wyrwać tylko we dwoje, to już chyba lepiej być nie może. Taka bajka przytrafiła nam się naprawdę w grudniu 2008, tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
18 grudnia 2008, czwartek
Cały dzień deszczowo, 2-4 stopnie
Warszawa – Korbielów, 8:10-16:10, ok. 390 km
Całą drogę jedzie R., bo tuż przed wyjazdem M. zorientowała się, że ma przeterminowane prawo jazdy… Mamy cudowną, spokojną atmosferę. Jaka to wielka odmiana od funkcjonowania na co dzień z żywym dwulatkiem! Słuchamy Raz dwa trzy i Czesława, czytamy przewodniki i zapiski z naszych poprzednich wyjazdów. Czy może być coś lepszego niż taka jazda przed siebie? To chyba jakieś obciążenie genetyczne… Nawet ten deszcz specjalnie nam nie przeszkadza.
Bierzemy ze sobą Regusię. A niech psina poczuje się trochę dopieszczona, zeszła na drugi plan po narodzinach Tymka. Naprawdę cieszy się, że z nami jedzie!
Robimy sobie przemiły postój w Starej Karczmie w Jeleśni. To niezwykle klimatyczne miejsce. Budynek XVIII-wiecznej karczmy jest doskonale zachowany, w środku cieszy oko regionalny wystrój, mamy też stary piec i ręcznie wykonane bożonarodzeniowe ozdoby. Z wielką chęcią zajrzymy tu jeszcze kiedyś!
Po dojechaniu na miejsce rozlokowujemy się w wynajętym małym domku. Bez luksusów, ale miło i czysto. Korbielów wita nas ciemnością i deszczem. Ale to też ma swój klimat.
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy (mimo deszczu) nie wybrali się jeszcze na wieczorny spacer po Korbielowie. Idziemy główną ulicą (Beskidzką) przez centrum miejscowości „w dół”. Na ulicy żywej duszy – turyści nadciągną dopiero za kilka dni – więc na razie mamy cały Korbielów dla siebie!
19 grudnia 2008, piątek
Czarów cd. Rano deszcz zamienia się w śnieg. Cały dzień od zera do -1 i przepiękna zima.
Załamani wczorajszym deszczem rano z obawą wyglądamy za okno, a tam sceneria jak z bajki: biało i dalej sypie!
W planach były narty, ale w związku ze złymi warunkami narciarskimi po miłym leśnym spacerku z Regą wybieramy się w góry.
W górę Potoku Sopotniańskiego … i z powrotem
Podjeżdżamy 12 km do Sopotni, zostawiamy samochód i ruszamy przed siebie. Za cel obieramy Schronisko Rysianka. Szlak prowadzi najpierw asfaltową drogą, następnie trawersuje zbocza. Potem wg mapy kolejny raz miał przeciąć drogę, ale nie przeciął. W ogóle nam się zgubił. Szukamy szlaku zawzięcie, idziemy, podpierając się mapą, tak jak szlak powinien wg nas prowadzić. Nawet przyjemnie wchodzi nam się wzdłuż potoku , ale szlaku jak nie było, tak nie ma. Za to wokół dziewicza śnieżna kołderka skutecznie zakrywające ślady jakiejkolwiek ścieżki. Co robić, wracamy . (Nota bene w drodze powrotnej znajdujemy zgubiony szlak, ale jest już za późno by za dnia zdążyć dojść do schroniska i wrócić z powrotem.) Mamy lekkie poczucie niedosytu. Humor poprawia się nam na chwilę, gdy M. znajduje rękawiczkę zgubioną w drodze wejściowej.
No nic, za nami kolejna nauka, że w razie zgubienia szlaku trzeba wrócić do poprzedniego znaku, a nie iść na pewniaka przed siebie. Szczególnie śnieżną zimą…
Ale i tak było bardzo przyjemnie. Powłóczyliśmy się we dwoje po zimowym lesie, nie spotykając żywej duszy przez kilka godzin, i nacieszyliśmy oczy piękną śnieżną scenerią.
Wodospad Sopotnia – największy w Beskidach!
W drodze powrotnej podjeżdżamy do centrum Sopotni i oglądamy sopotniański wodospad. Naprawdę imponuje ogromem przelewającej się wody i pięknie prezentuje się w zimowej dekoracji.
Wyprawa do Oravic – kolejny falstart.
Po powrocie szybki spacer z Regą. Psina szaleje – zjada śnieg prosto z ziemi i połyka śnieżki, które jej rzucamy. Potem szykujemy się na obiad i na kąpielisko termalne do słowackich Oravic.
Niestety, dziś chyba ciąży nad nami fatum dnia niezrealizowanych planów. 2 km za Korbielowem rezygnujemy z wycieczki – po świeżych opadach śniegu droga jest tak śliska, że nasza Fabia pląsa na niej jak chce. Widok innych tańczących samochodów upewnia nas o słuszności decyzji o odwrocie.
20 grudnia 2008, sobota
Pochmurno, od zera do -2, po południu lekko prószy śnieg
Narty na Pilsku (9:30-15:30)
Po całym dniu opadów śniegu ochoczo wybieramy się na narty. Nigdy wcześniej nie byliśmy w tym ośrodku. Ogólnie bardzo nam się podoba, piękne widoki, brakuje głównie śniegu – dolne trasy pozostają zamknięte, więc jeździmy tylko na orczykach na górze. Trasa (czerwona) może trochę krótka, ale przyjemna – można pozjeżdżać różnymi wariantami.
Robimy sobie dwie przerwy w Schronisku PTTK na Hali Miziowej. To ładny, duży budynek o sympatycznych wnętrzach. Najpierw w dolnym barze zatrzymujemy się na kwaśnicę i herbatę, a za jakiś czas odwiedzamy górną restaurację i ze smakiem pałaszujemy wielką porcję pierogów. Przy okazji kupujemy dla Tymusia pamiątkę – drewnianego Konika Beskidka.
Po nartach padamy. Ale, jak na prawdziwych turystów przystało, nie osiadamy na laurach, tylko jedziemy dzielną Fabią…
Do Meander Parku w Oravicach (17:00-22:00, ok. 60 km w jedną stronę)
Tym razem nie jest ślisko i droga mija bez problemów. Słuchamy Czesława i wspominamy dawne dzieje.
Ośrodek trochę nas rozczarowuje – cały czas jest w trakcie budowy, więc nie ma jeszcze kompleksu zjeżdżalni i basenu dla dzieci. Za to kompleks dla dorosłych jest dopracowany – ładnie, dużo basenów na zewnątrz (do jednego trzeba nawet przeskoczyć kilka kroków po dworze – i po krótkim wahaniu to robimy!). Jak miiiiło… Bulgoczemy się na wszystkie strony. Zaczyna padać śnieg, co podrasowuje jeszcze nasze wrażenia.
21 grudnia 2008, niedziela
Cały dzień pada – nad dole deszcz ze śniegiem,
na górze prawdziwa zima z mrozem i zamieciami śnieżnymi
Do schroniska na Hali Rysiance (10:15-15:10)
Idziemy zielonym szlakiem z Żabnicy. W górach wita nas przepiękna zima… Po drodze mijamy dom ludowego artysty, Wojciecha Opani, i z przyjemnością oglądamy jego prace.
Szlak – na szczęście – jest przetarty. W dolnej partii idzie się b. przyjemnie, ścieżką przez las. W górnych partiach mamy chwile z adrenaliną – wciąż uczymy się nie lekceważyć gór. Momentami śniegowa zawierucha zupełnie zaciera jakiekolwiek ślady, szczególnie na polanach. Kilka razy mamy problemy orientacyjne, co krok zapadamy się dosłownie po pas – taka wędrówka skutecznie wyciąga z nas siły. Na szlaku spotykamy tylko kilka osób.
Schronisko na Hali Rysianka jest bardzo przytulne i miłe. Z apetytem pałaszujemy obfity obiad – porcje są tak wielkie, że nie dajemy rady dokończyć. Nie zabawiamy jednak długo – spieszymy się, przewidując problemy orientacyjne w powrotnej drodze i chcąc zdążyć przez zmierzchem. Na szczęście poza jednym miejscem, które przysporzyło nam problemów orientacyjnych, ogólnie nie jest źle i bez problemu wracamy do samochodu.
Bardzo się cieszymy, że udała nam się ta wspaniała wycieczka w przepięknej scenerii zimowego lasu. Zakochujemy się na zabój w Beskidzie Żywieckim…
Po południu i wieczorem jeszcze wyrywamy się na spacerek z Regą. Idziemy leśną drogą, wokół zimowa noc. Ale fajnie! Oczywiście rozmawiamy o … kolejnych wyjazdach.