Śladami bunkrów na Anenský Vrch, czyli betonowa granica w Górach Orlickich

30 grudnia 2016, piątek

I znowu piękna, słoneczna zima, rano -9, potem -2 stopnie

Betonowa granica, czyli dawne czechosłowackie fortyfikacje w Górach Orlickich

Kiedy zobaczyliśmy na mapie Gór Orlickich linię tajemniczych bunkrów tuż za czeską granicą, to wiadomo było, że na pewno odwiedzimy to miejsce. Linia bunkrów i podziemnych twierdz powstała wzdłuż pasa najwyższych wzniesień Gór Orlickich w latach trzydziestych XX w. Ta „betonowa granica” miała chronić Czechosłowację przed napaścią ze strony Niemiec, do których należała wówczas Kotlina Kłodzka. Po niemieckiej stronie z kolei powstała wygodna szosa do szybkiego przemieszczania wojsk, dzisiaj zwana „Autostradą Sudecką” (jeździmy nią codziennie do Zieleńca!).

Dojazd mamy krótki, ale emocjonujący. Przejeżdżamy przez graniczny most prowadzący z Mostowic do czeskiej miejscowości Orlické Zahoři, tam kierujemy się w lewo i po ponad dwóch kilometrach w prawo w kierunku na Ričky. Droga nie jest w zimie utrzymywana, ale przejezdna, choć jazda obodzoną i krętą trasą dostarcza nieco adrenaliny. Dojeżdżamy w okolice szczytu Komaří Vrch, pokonując około trzysta metrów przewyższenia. Nasze pierwsze zaskoczenie to ilość ludzi. Przy rozstaju szlaków stoją dziesiątki czeskich samochodów, z których wysypują się z nich liczni narciarze biegowi. To chyba narodowy sport naszych południowych sąsiadów (który zresztą bardzo nam się podoba – biegówki pozwalają na bliższy kontakt z przyrodą i są jakieś takie mniej komercyjne niż narty zjazdowe). Ruszamy czerwonym szlakiem w lewo i już po kilkuset metrach możemy obejrzeć pierwszy niewielki betonowy bunkier.

Parkujemy na przełęczy między szczytami Komaří vrch i Mezivrší i ruszamy na południowy-wschód

Cały nasz dzisiejszy szlak to utrzymywana trasa narciarstwa biegowego

Las pięknie pomalowany światłem

Śnieg przepięknie skrzy się w słońcu.

Dać chłopakom kija i bałwana..

Na sankach miał jechać Grześ, ale skoro nie chce, trzeba korzystać!

Przed nami widać pierwsze bunkry

Pierwszy z bunkrów spotkany na naszej trasie.

Sebuś też się ufortyfikował

Betonowa granica

Sztuka współczesna?

Kolejny przypomina już minitwierdzę, ma nawet swoja nazwę – Průsek. M. z Tymkiem i Sebkiem eksplorują fortyfikacje, a R. próbuje przemieszczać się z Grzesiem we właściwym kierunku… Nasz dwulatek ma zazwyczaj swój plan wycieczki, ale od czasu do czasu udaje nam się porozumieć i pokonujemy kolejne metry szlaku, sporo na nóżkach, a trochę więcej na plecach taty.

Betonowa granica

Průsek – największy schron na dzisiejszej trasie.

Betonowa granica

Průsek leży tuż przed szczytem Mezivrší.

Niestety nie można zajrzeć do środka.

Szlak delikatnie to wznosi się, to znów łagodnie opada, prowadząc samym grzbietem. W zimie zamienia się w trasę narciarstwa biegowego, więc musimy cały czas uważać na przejeżdżających (często dość szybko) narciarzy. Po jakimś czasie z prawej dołącza się niebieski szlak, a na koniec idziemy na boczne odgałęzienie czerwonego szlaku, prowadzące do naszego dzisiejszego celu.

Anenský Vrch (992 m n.p.m.) wita nas kolejnymi dwoma bunkrami. RS-84 ostrzeliwał jedną, a RS-85 (o wdzięcznym imieniu „Anna”) – drugą stronę wzgórza (na tablicach informacyjnych są nawet polskie opisy). Dominantą wzniesienia jest jednak efektowna wieża widokowa z metalowymi spiralnymi schodami. Chłopcy, a szczególnie Grześ (schody = Grzesia miłość), długo okupują jej wierzchołek. Widok jest naprawdę piękny. Podziwiamy Góry Orlickie i Bystrzyckie, na południowym wschodzie pięknie widać Masyw Śnieżnika.

Wieża widokowa na szczycie Anenského vrchu (992 m n.p.m.)

A na niej my!

Były schody = było fajnie 🙂

Widok w kierunku północno-zachodnim.

Spojrzenie z góry na szczyt Anenského Vrchu.

Pora na dół. Ażurowa konstrukcja schodów świetnie sprawdza się w zimie.

Betonowa granica

Schron R-S 84 Arnošt ma grobość ścian sięgającą 175 cm! Osłaniał szczyt od zachodu.

Betonowa granica

Schron R-S 85 Anna osłaniał szczyt od strony północno-wschodniej.

Na ławeczce pod wieżą urządzamy krótki postój z kanapkami i herbatką z termosu. Potem już prosto tą samą, ponad dwukilometrową trasą, do samochodu. Tym razem Grześ przemieszcza się głównie w nosidle, a Sebuś (i czasami też Tymuś…) na sankach ciągniętych przez M.

Jeżeli kogoś zainteresowała betonowa granica, to więcej informacji można znaleźć np. tutaj: link

Wracamy tą samą drogą.

Główna atrakcja dla starszaków to sanki.

E tam, Grześ woli dreptać na własnych nóżkach.

Na sanki udało się zapakować nawet Tymowi!

Turysta Sebusiowy

Turysta Tymusiowy

Przez cały czas trwania wycieczki idziemy przez piękny las, a na polankach drobiny lodu i śniegu skrzą się w promieniach zimowego słońca.

Nasz czas: 10:20 – 12:40 (spacer z postojem), ok. 4,5 km

Po wycieczce zawozimy Grzesia i M. do domu, tam nasz Młody je obiadek i idzie spać. W tym czasie reszta wycieczki je obiad w czeskim hotelu Zahori i przywozi do domu porcję dla M.

Po południu chłopcy tradycyjnie szusują na nartach w pobliskim Zieleńcu, a M. z Grzesiem bawi się w domu.

Dzielni narciarze z Zieleńca