19 sierpnia 2016, piątek
Ładnie i przyjemnie ciepło, do 26 st.
Warszawa-Kraczkowa
Poranek w domu o dziwo mija bezproblemowo, mimo konieczności wstania o 5:00 i (o zgrozo!) obudzenia chłopaków, przyzwyczajonych na wakacjach do późnego wstawania. Po lekkim śniadaniu, ogarnięciu Grzesia (o 7:00 przejmuje go Pani Małgosia, a potem niezastąpieni Babcia i Dziadek – dziękujemy!) i doszykowaniu bagaży ruszamy tuż po 7:00. Jeszcze nie wierzymy, że jedziemy we dwoje. Na razie głównie martwimy się tym, czy wszystko spakowaliśmy dla dzieci, czy o wszystkim powiedzieliśmy przed odjazdem, czy wszystko będzie dobrze. Najmniej martwimy się tym, czy mamy wszystko dla siebie:)
Sama podróż mija bez większych przygód. Ruch spory, ale płynny. Dojeżdżamy na drugie śniadanie do Ostrowca Świętokrzyskiego. Potem już prosto na pyszny jak zawsze babciny obiad.
Transfer do Wiednia na nocleg
Po odpoczynku i pożegnaniu chłopaków (kto pierwszy się rozklei?…) ruszamy w drogę. Doceniamy autostradową podróż przez Polskę i Czechy, jeszcze niedawno nie było przejazdu w tak komfortowych warunkach jednym ciągiem. Dopiero austriacki odcinek drogi obniża komfort jazdy. Musimy przejechać chyba ponad 100 km lokalnymi, zatłoczonymi jednopasmówkami, do tego w czasie zapadającego zmierzchu. Ogólnie jednak nie było najgorzej – bez korków większych problemów docieramy na miejsce. Zatrzymaliśmy się na dłużej tylko raz, jeszcze w Polsce, żeby zatankować i kupić winiety do Czech i Austrii (są do kupienia przy stacjach przed granicą).
Nasz czas: 7:20–12:30 oraz 14:20–21:50; razem ok. 950 km
Wiedeń, Penzion Liechtenstein, ul. Hörlgasse 9
Udaje nam się zaparkować przy ulicy, bezpośrednio obok wejścia do naszego lokum. Od 22:00 w centrum Wiednia zaczyna się okres darmowego parkowania trwający przez cały weekend. Cudownie się składa! W recepcji sprawna obsługa, dostajemy nawet mapkę Wiednia. Pokój malutki, z oknami na głośną ulicę i dawno remontowany, ale jest wszystko co potrzeba, więc OK. Pensjonat jest idealnie położony – zabytkowe centrum Wiednia mamy w zasięgu 10-minutowego spaceru. Zaraz po wrzuceniu do pokoju bagaży ruszamy na wieczorny spacer. Ogólnie meta do polecania właśnie ze względu na położenie i kameralny charakter. Płacimy 74 Euro.
Wiedeń by night
Do Wiednia przyjeżdżamy wykończeni. Mało snu i stresujące zostawianie dzieci robią swoje. W pierwszej chwili stwierdzamy, że jesteśmy za bardzo zmęczeni, żeby jeszcze gdziekolwiek wychodzić. Jednak bliskość podświetlonych wież Votivkirche działała na nas jak lep na muchy. Prawie do północy włóczymy się po wiedeńskich ulicach. Jaki fajny początek randki!
Najpierw podziwiamy wspomniany przed chwilą neogotycki Votivkirche, zbudowany jako podziękowanie za uratowanie cesarza Franciszka Józefa przed zamachem. Kościół pochodzi z drugiej połowy XIX w., a jego główną ozdobą są dwie 99-metrowe, ażurowe wieże, pięknie podświetlone wieczorem. Niestety, fasadę kościoła ozdabia też wielka, czerwona reklama… piwa!
Oświetlone neogotyckie wieże Votivkirche wyciągają nad na spacer.
Ze względu na późną porę spacer ograniczamy do okolic ratusza. To wyjątkowa część miasta, w całości zaprojektowana i zbudowana w drugiej połowie XIX w. Podziwiamy rozmach gmachów uniwersytetu, parlamentu i – przede wszystkim – samego ratusza. Niewiele mniejszy zachwyt budzą wplecione pomiędzy nie regularne kwartały secesyjnych kamienic. Jak pięknie to zaplanowano! Na mapie centrum Wienia można by uczyć się geometrii! Całe założenie urbanistyczne imponuje spójnością i „oddechem”, którego nieco brakuje w starym zabytkowym centrum miasta – rozplanowanie ulic w Wiedniu ma średniowieczny rodowód, stąd wąskie uliczki i ciasne zaułki. Powplatano w nie okazałe barokowe i secesyjne gmachy, budowane w okresie Habsburgów. Wielu budynków nie da się nawet ująć w całości na zdjęciu – brak odpowiedniej perspektywy!
Neogotycki budynek ratusza jest niezwykle okazały. Początkowo jesteśmy zawiedzeni brakiem podświetlenia, wkrótce jednak okazuje się, że właśnie trwa projekcja na wielkim ekranie umieszczonym przed fasadą budynku. Setki, może tysiące ludzi oglądają balet „Jezioro Łabędzie” Czajkowskiego.
Nad budynkiem ratusza góruje 98-metrowa wieża
Pod ratuszem wieczorem odbywają się pokazy festiwalu filmowego.
Rzut oka pod arkady.
Po nieudanej próbie znalezienia wejścia na dziedziniec ratusza i krótkim spacerze pod klasycystyczny budynek parlamentu dołączamy na chwilę do widzów akurat w chwili zakończenia projekcji i ponownego uruchomienia iluminacji fasady i prawie 100-metrowej wieży ratusza. Poszczególne sekcje świateł włączają się po kolei. Coś pięknego! Razem z ludzkim potokiem przechodzimy jeszcze przed Burgtheater, zbudowany w stylu włoskiego renesansu w tym samym okresie co wszystkie pozostałe reprezentacyjne gmachy w tej okolicy. Z takimi widokami przed oczami wracamy do naszego pokoiku i błyskawicznie zasypiamy, zmęczeni wrażeniami dzisiejszego dnia.
Burgtheater – wiedeński teatr.
20 sierpnia 2016, sobota
28 stopni. Jak cudnie! Nareszcie możemy poczuć trochę lata!
Spacer po Wiedniu
Jak moglibyśmy wstać rano i po prostu pojechać dalej, bez choćby szybkiego zwiedzenia miasta? Przecież do końca życia smażylibyśmy się w turystycznym piekle! Wstajemy więc raniutko i po szybkim hand-made śniadaniu, wyposażeni w mapę, przewodnik i aparat ruszamy w poszukiwaniu Freuda i Mozarta!
Zaczynamy od odwiedzenia Hoher Markt – najstarszego placu miasta, po drodze znajdując budynek starego ratusza (Altes Rathaus). Najciekawszym elementem na placu jest ponadstuletni zegar Anker. Każdą godzinę reprezentuje na nim inna postać zasłużona dla historii Wiednia, od Marka Aureliusza po Józefa Haydna. Szkoda, że nie byliśmy tutaj w południe – wtedy można zobaczyć korowód wszystkich 12 postaci.
Po prawej budynek starego ratusza. Reprezentacyjne gmachy tłoczą się w ciasnych uliczkach.
Zegar Anker. Godzinę 8.00 wskazuje Andreas von Liebenberc.
Wiedeńskie wąskie zaułki są pozostałością średniowiecznego rozplanowania miasta.
Potem kierujemy się w kierunku kościoła św. Ruprechta – najstarszej świątyni w Wiedniu (XI w.). Obrośnięty winoroślą kościół chowa nam się jednak za ścianami innych budynków. Dochodzimy do przepływającego przez Wiedeń Kanału Dunaju. Na położonym obok Placu Szwedzkim bezskutecznie próbujemy odnaleźć opisywane przez nasz przewodnik pozostałości dawnych murów miejskich z zachowanymi dawnymi zasadami ruchu drogowego i kołem do przywiązywania koni. Szkoda, brzmiało to tak dobrze… Stąd kierujemy się na południe docieramy na plac Ignaza Seipla, uznawany za jeden z najładniejszych placów Wiednia . Wzrok przyciąga zwłaszcza ozdobna rokokowa fasada siedziby Austriackiej Akademii Nauk oraz znajdujący się naprzeciw kościół jezuitów (pocz. XVIII w.). Niedaleko placu jest też inna, nieco starsza świątynia – kościół dominikanów (kon. XVII w.). Kierujemy się teraz na południowy-zachód i odnajdujemy Figarohaus. To właśnie tutaj Mozart napisał „Wesele Figara” i wiele innych arcydzieł.
Walka na zdobienia – kościół jezuitów vs. Austriacka Akademia Nauk.
Miasto budzi się do życia – spotykamy nawet kominiarza!
Stąd tylko krok do punktu kulminacyjnego naszego dzisiejszego spaceru – ponad ośmiusetletniej katedry św. Szczepana Męczennika. To jeden z najbardziej znanych symboli Wiednia. Zachwycamy się pięknymi romańskimi Wieżami Pogańskimi i Bramą Olbrzymów, z portalem pokrytym romańskimi rzeźbami. Nad katedrą dominuje 137–metrowa gotycka wieża (XV w.). We wnętrzu katedry człowiek czuje się taki malutki… Patrzymy na piękne sklepienie i czujemy się jak w animacji „Katedra” Tomasza Bagińskiego. Turyści zwiedzający świątynię mają możliwość wejścia na taras widokowy albo niższej Wieży Północnej, albo najwyższej gotyckiej Wieży Południowej. Wybieramy pierwsze rozwiązanie. Na szczyt wjeżdża się windą. Z góry otwiera się szeroki widok na całe miasto, ale też na detale architektoniczne katedry. Można dobrze przyjrzeć się m.in. kolorowym glazurowanym dachówkom zdobiącym dach. Z katedry wychodzimy tylko dlatego, że czas nas goni – do 11:00 musimy się wymeldować i opuścić pokój.
Katedra św. Szczepana – jedna z najpiękniejszych, jakie widzieliśmy.
Można studiować każdy centymetr kwadratowy, a nudy nie będzie
Wieże Pogańskie i Brama Oblrzymów to pozostałość po XIII-wiecznym dawnym kościele.
W Bramie Olbrzymów – bogate późnoromańskie zdobienia.
Wnętrze katedry aż przytłacza nas-maluczkich.
Widok z Wieży Północnej na Wieże Pogańskie.
W głowie się kręci, gdy popatrzy się w dół.
Widok na Wiedeń z Wieży Północnej.
Glazurowane dachówki katedry przyciągają wzrok każdego.
Po opuszczeniu katedry zaglądamy na ulicę Graben – jedną z najelegantszych ulic handlowych Wiednia, otwartą tylko dla ruchu pieszego. Na deptaku znajdują się dwie zabytkowe fontanny i kolumna Trójcy Świętej (kon. XVII w.). Idziemy dalej na południe i po chwili docieramy do zamku cesarskiego (Alte Burg). To ogromne, wieloczęściowe założenie pałacowe powstawało latami (XV-XX w.) i miało ilustrować świetność dynastii Habsburgów. Oglądamy najstarszą część pałacu i nowy pałac, powstały w przededniu II wojny światowej.
Wchodzimy do kompleksu zamku cesarskiego.
Dziedziniec wewnętrzny z pomnikiem Franciszka I.
Wiedeński teatr w świetle dnia wygląda jeszcze okazalej.
Rzut oka na Burgtheater od strony Volksgarten.
Zamykamy pętelkę, zaglądając w okolice naszego wczorajszego spaceru – oświetlone wieczorem budynki były bardzo urokliwe, teraz jednak można je znacznie lepiej obejrzeć. Ponownie przechodzimy obok budynków parlamentu, uniwersytetu wiedeńskiego, teatru i ratusza. Wszystkie te gmachy powstały w drugiej połowie XIX w. Rano tu dużo spokojniej niż wieczorem.
Ratusz oglądaliśmy już wieczorem, ale nie mogliśmy się powstrzymać, by przyjść tu raz jeszcze.
Niemal 100-metrowej wieży towarzyszą o 30 m niższe koleżanki.
Ulicę Reichsratstrasse zamyka znajoma sylwetka Votivkirche.
Dwie i pół godziny od naszego wyjścia i wracamy do pensjonatu. Uff, ale mieliśmy spacer. Jak te wszystkie wspomnienia poupychać w głowie?
Sprawnie wymeldowujemy się z pokoju i przenosimy bagaże do samochodu. Ostatnim elementem zwiedzania Wiednia jest podejście pod Freud Haus – dom, w którym żył i pracował Zygmunt Freud, w którym tworzył i rozwijał teorię psychoanalizy. Teorię można połączyć z konkretnym nazwiskiem, a jego – z konkretnym budynkiem, który stoi po dziś dzień. Niesamowite.
Ruszamy w dalszą drogę, wymieniając się swoimi uwagami na temat Wiednia. Na pewno można powiedzieć, że ma swój własny charakter. Gmachy, budowane w okresie Habsburgów i mające świadczyć o świetności tej dynastii, są utrzymane w spójnym stylu. Imponują rozmachem i kunsztem zdobień. W pierwszej dzielnicy ringu nadmiar zdobień aż przytłacza – aż prosiłoby się o więcej „oddechu” Jednocześnie zabytkowe centrum cały czas tętni życiem. Z biegiem dnia coraz więcej turystów, ludzie spieszą się do pracy, służby miejskie pracują pełną parą. Ciekawie było nam zobaczyć dziś rano budzące się do życia miasto.
W Wiedniu tak naprawdę zachwyciły nas dwie rzeczy. Po pierwsze: katedra. Patrząc na majestatyczną świątynię, aż ma się ochotę pochylić głowę. Architekturę katedry, harmonijnie łączącej elementy romańskie, gotyckie i barokowe, możnaby studiować godzinami. Po drugie: ratusz i jego okolice. Wyniosłe, bogato zdobione strzeliste wieże jasno pokazują, że nie patrzymy na byle jaki budynek i nie jesteśmy w byle jakim mieście.
Wiedeń-Sottoguda
Wiedeń był piękny, ale Dolomity czekają. Ruszamy dalej!
Za Wiedniem ruch spory, ale płynny. Przez pierwsze ok. 400 km jedziemy autostradami. Nudno nie jest, bo przecinamy pasma górskie, więc co chwila tunel, zakręty, tunel. Za oknem bardzo malowniczo. Za Villach żegnamy się z autostradami, Jedziemy w sznureczku samochodów, mijając różne miejscowości, więc kilometrów ubywa wyraźnie wolniej. Potem wjeżdżamy na obszar Wschodniego Tyrolu, więc drogi jeszcze bardziej kluczą.
Podczas podróży zatrzymujemy się trzy razy. Raz na przyautostradowym parkingu, raz na stacji benzynowej (tankowanie i szybki obiad w fast foodzie). Na chwilę dłużej wysiadamy w miejscowości Lienz – stolicy Tyrolu Wschodniego. Są tu zabytkowe kościoły, jednak najciekawszym zabytkiem jest zamek Bruck (XIII-XV w.) z zachowaną romańską wieżą. My jednak ograniczamy zwiedzanie do krótkiego spaceru i załatwienia podstawowych spraw:)
Spacer po Lienz – stolicy Tyrolu Wschodniego.
Przez miasto przepływa malownicza Isel.
Zaraz za granicą Włoch witają nas Dolomity. I to witają nie byle jak! Widoki są takie, że człowiek ma wrażenie, że ogląda fototapetę, a nie naturalny krajobraz. Wrażeń nie psuje nawet padający deszcz i temperatura – brrr – poniżej 15 stopni. A drogi… O nich można by opowiadać godzinami. Na odcinku Cortina d’Ampezzo–Sottoguda (trasa przez przełęcz Giau) mamy wrażenie, że jesteśmy na wesołym miasteczku dla samochodów. Takich zakrętów, z takim nachyleniem i w takim nagromadzeniu jeszcze chyba nie widzieliśmy. Cieszymy się, kiedy wreszcie docieramy na miejsce. Leje jak z cebra.
Nasz czas: 11:00- 20:40, ok. 600 km
Nasza meta: Ciesa la Verda, Sottoguda 72.
Cudowny lokalny koniec świata. Zajmujemy część domu przemiłej włoskiej rodziny. Kiedyś mieszkali tu rodzice naszych gospodarzy. Bardzo miło, przestronie, czysto. Czy to nie lepsze niż hotel, w którym każdy pokój jest taki sam?