Sami się nie spodziewaliśmy, że historyczne miejsce soboru w Konstancji może być tak atrakcyjne dla całej rodziny! Skrojone na potrzeby dzieci oceanarium Sea Life, starówka ze średniowiecznymi domami i arcyciekawą katedrą, a do tego kąpielisko w ogromnej, pięknej rzece, jaką jest Ren wypływający w Konstancji z Jeziora Bodeńskiego! Sześć godzin minęło jak jedna chwila!
Category Archives: Europa z dziećmi
Säntis – najwyższy szczyt północnej Szwajcarii
Säntis – gwiazda masywu Alpstein – to najbardziej rozpoznawalny szczyt całej tej grupy górskiej – łatwo wypatrzyć go z daleka dzięki charakterystycznej sylwetce (i maszcie telekomunikacyjnym na górze;-) ). To jednocześnie najwyższy wierzchołek wapiennego masywu Aplstein i najbardziej znany punkt widokowy w północno-wschodniej Szwajcarii. Widok ze szczytu jest rzeczywiście niebywale rozległy i bogaty – obejmuje aż 6 krajów, widać dwa jeziora: Bodeńskie i Zuryskie oraz całe morze szczytów alpejskich i tych z przedgórza Alp.
Meersburg – średniowieczne miasteczko i zamek w śródziemnomorskiej scenerii
Tysiącletnie zamczysko z doskonale zachowanymi wnętrzami, położone tuż nad brzegiem Jeziora Bodeńskiego. Miasteczko z ciasnymi uliczkami i kolorowymi szachulcowymi domami. Dookoła winnice i piękna iście śródziemnomorska roślinność. Co to za miejsce, gdzie znajdziemy to wszystko? To Zamek Morza, czyli Meersburg!
5 sierpnia 2018 r., poniedziałek
Upał, skwar i pełne słońce
Meersburg – średniowieczne zamczysko nad Jeziorem Bodeńskim
Na tegorocznych wakacjach każdego dnia trasę wybiera inny nasz chłopak – z trzech sugerowanych przez nas do wyboru. Dziś wybierał Sebuś. Gdy usłyszał, że będziemy zwiedzali tajemnicze zamczysko, a na deser pójdziemy na superancką plażę nad Jeziorem Bodeńskim, nie miał wątpliwości, którą wycieczkę wybierze;-)
Od czego zacząć – czyli parking, informacja i bilety
Z małymi problemami udaje nam się trafić na duży, zadaszony parking przy ulicy Stefen-Lochner-Strasse. Stąd mamy już tylko 5 minut do punktu informacji turystycznej – poza mapą Meersburga można też dostać tu ulotki z rejonu niemal całego Jeziora Bodeńskiego. My dodatkowo załatwiamy tu jeszcze jedną ważną sprawę – kupujemy Bodensee erlebniskarte – nie jest tania, ale w ramach niej mnóstwo atrakcji w okolicy Jeziora Bodeńskiego będziemy mieli gratis. Dzisiaj „oszczędziliśmy” w ten sposób na biletach do zamku (wejście dla rodziny kosztuje 12,80 euro).
Rodzinny spacer przez rynek na taras Nowego Zamku
Spacer przez Meersburg jest bardzo przyjemny – wąskie, pochyłe uliczki są wręcz idealnym plenerem leniwych, wakacyjnych spacerów. Nasz spacer oczywiście leniwy nie jest – Grzesiek jedzie na rowerku biegowym, a uliczki momentami mocno spadają w dół, więc hajda za Grzesiem, stop, uwaga! Potem znowu musimy podejść w górę, więc siły brakuje itp., itd… Ach, te rodzinne wakacje!
Z punktu informacji turystycznej idziemy na Marktplatz – serce dawnego Meersburga. Stąd warto jeszcze zajrzeć na taras Nowego Zamku (Neues Schloss) – barokowego pałacu z różową fasadą, trochę przypominającego nam nasze Kurozwęki. Nie na pałac jednak zwracają się oczy wszystkich zwiedzających, ale to, co jest przed nim – przepyszny widok z pałacowego tarasu na Jezioro Bodeńskie, otoczone wianuszkiem miejscowości o iście śródziemnomorskiej atmosferze. Na podziwianie widoków mamy tu trochę czasu, bo Grześ co chwilę wsypuje sobie do butów małe kamyczki, a potem narzeka, że mu niewygodnie. Potem buty zdejmuje, kamyczki wypadają, a on znowu szura nogami i kamyczki z powrotem wpadają. Więc po raz kolejny siadamy i zdejmujemy buty. Ale reszta wycieczki może w tym czasie odsapnąć i cieszyć oczy naprawdę wspaniałymi widokami.
Zamek w Meersburgu
Stary Zamek – największa atrakcja turystyczna Meersburga – leży tuż obok Nowego Zamku. Koniecznie musicie zajrzeć do środka (bilety kupuje się w budynku położonym naprzeciwko wejścia do zamku; w ramach Bodensee erlebniskarte wstęp gratis, lub bodajże 12,80 euro bilet rodzinny), bo oglądanie zamku tylko z zewnątrz zupełnie mija się z celem – wygląda w sumie dość niepozornie. A tymczasem wnętrza – świetnie zachowane i niektóre naprawdę stareńkie – dają świetne wyobrażenie o tym, w jakich surowych warunkach żyli niegdyś mieszkańcy takich warowni.
Zamek zamieszkiwali niegdyś książęta biskupi. Nie wiadomo dokładnie, kiedy został ufundowany, ale jedna z najpopularniejszych wersji mówi, że już w VII wieku! Z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że warownia pochodzi sprzed 1000 r. – w folderze informacji turystycznej czytamy, że to najstarszy zamieszkały zamek w Niemczech.
Zwiedzanie zamku
Spacer po zamkowych zakamarkach wszystkim nam bardzo się podoba. Można pooglądać i reprezentacyjne sale, i lochy, i zamkową łazienkę oraz latrynę, i kuchnię, a także bezdenną zamkową studnię. W komnatach zabytkowe wyposażenie, zbroje rycerskie. Z okien bajkowe (naprawdę bajkowe!) widoki na Jezioro Bodeńskie.
Zamek zwiedza się samemu, podążając za wytyczoną trasą zwiedzania – trzeba wypatrywać czerwonych strzałek (co bardzo podobało się Grzesiowi), ale zgubić się nie sposób. Pomieszczenia, przez które przechodzimy, są oznaczone kolejnymi numerkami i opisane w folderze informacyjnym. Warto kupić taką dodatkową mapkę zwiedzania – kosztuje tylko 1 euro, a jest bardzo przejrzysta (wersje po niemiecku, angielsku, francusku i rosyjsku dostępne w punkcie sprzedaży biletów). Dokładniejsze informacje znajdziecie na stronie internetowej zamku: www.burg.meersburg.de
Jezioro Bodeńskie, kąpielisko Aquastadt w Immenstadt
W drodze powrotnej zatrzymujemy się na bardzo sympatycznym kąpielisku Aquastaadt w miejscowości Immenstaadt (wstęp gratis w ramach karty Bodensee:)). Ogromna trawiasta plaża, wielgaśne kąpielisko z pływającymi wyspami kąpielowymi, na miejscu jest także kryty basen i brodzik dla dzieci. W pawilonie wejściowym gastronomia (wsuwamy naprawdę smaczną domową pizzę – nasz Google translator zachęca: „teraz domowa pizza z otwartą świeżością ciasto z podłogi cukierniczej” – nie mogliśmy się nie skusić;-) ). Woda w Jeziorze Bodeńskim jest cudownie ciepła, musicie tylko pamiętać, że wejście do wody jest kamieniste – nie ma złocistego piaseczku, znanego z naszych jezior, tylko kamienie, a dalej wodorosty – w niektórych miejscach może przydać się obuwie kąpielowe. Takiego oczywiście nie mieliśmy – tj. mieliśmy, tylko niezabrane na wakacje zostało w domu;-) Wszyscy pluskamy się z największą przyjemnością. To taka wisienka na torcie naszej dzisiejszej wycieczki.
Wyspa Mainau – ogród kwiatów na Jeziorze Bodeńskim
Piękna kwiatowa wyspa-ogród na Jeziorze Bodeńskim. Roślinność zachwyca – większości gatunków nawet nie potrafilibyśmy nazwać. Od ogromnych sekwoi po kwiaty rodem chyba z tajemniczej baśni. Motylarnia z „halą wolnych lotów”, w której wielkie kolorowe motyle latają tuż przed nosami zwiedzających. Pałac. Palmiarnia. Przystań. Niezwykle estetyczne, po prostu piękne zaaranżowanie krajobrazu, cudne widoki na Jezioro Bodeńskie.
Naszym dzieciom szczególnie podobała się motylarnia, a najbardziej ze wszystkiego – rewelacyjny plac zabaw z tratwami, na których samemu można pływać, zwodzonymi mostkami, „maszyną” dla drewnianych kulek, labiryntem z wiszących drągów. Wyspa Mainau to miejsce, gdzie spokojnie można spędzić cały dzień. Warto jednak wejść po 17.00 – bilet wstępu będzie wtedy o połowę tańszy, turystów wielokrotnie mniej, no i kwiatowy ogród w przedwieczornym świetle zaprezentuje się wyjątkowo uroczo. Dla dzieciaków trzy godziny na wyspie to wystarczająco dużo czasu, żeby skorzystać z jej atrakcji, a jednocześnie się nie znudzić.
Wyspa Mainau – kraina kwiatów i motyli
Wyspa Mainau przeszła nasze oczekiwania. Wyspa-ogród – eee tam, myślimy sobie, ogrodów widzieliśmy już wiele, co nas może zaskoczyć? Ale to blisko od nas, duża lokalna atrakcja – jedziemy.
Wyboru tej wycieczki nie żałujemy ani przez chwilę. Z każdym krokiem spacer sprawia nam coraz większą przyjemność – to wspaniałe doświadczenie zanurzenia się w estetykę, w kolory, wielka przyjemność bycia tu i teraz.
Na początek garść informacji praktycznych
Wstęp na wyspę Mainau jest dość drogi – bilet dla dorosłego kosztuje 21 euro (ale dzieci do lat 12 wchodzą gratis), bilet rodzinny – 42,50. Warto wydać te pieniądze, zwłaszcza jeżeli chcemy spędzić na wyspie przynajmniej kilka godzin. Jest jednak sposób, żeby zaoszczędzić na biletach. Wchodząc po 17.00, zapłacimy tylko połowę ceny (tzw. late entry) – my z trójką naszych chłopaków zapłaciliśmy właściwie tylko cenę biletu dla jednego dorosłego, co było już zdecydowanie do zaakceptowania (kolejnego dnia kupiliśmy Bodensee erlebniskarte, ale nawet ta karta nie daje możliwości wejścia na Mainau gratis).
Wyspa jest otwarta od wschodu do zachodu słońca – pilnuje się tu tego co do minuty;-) – np. dziś Mainau trzeba było opuścić do godziny 20.53:) Motylarnia zamykana jest wcześniej – o 19.00, więc jeśli wchodzicie na Mainau po 17.00, trzeba pilnować tej godziny, bo naprawdę szkoda byłoby nie odwiedzić krainy motyli. Wydaje nam się, że można też wypożyczyć przy wejściu wózki-przyczepki dziecięce, ale taką informację trzeba by było jeszcze sprawdzić. Naszemu Grześkowi wzięliśmy ze sobą rowerek biegowy, co było bardzo dobrym rozwiązaniem, bo znacznie usprawniło nam przemieszczanie się. Ogród na wyspie jest ogromny – zajmuje aż 45 hektarów. My sami po przejściu może połowy alejek zrobiliśmy tam dziś ładnych kilka kilometrów.
Zaczynamy do motylarni
Witają nas piękne kompozycje kwiatowe – kwiat, paw i kaczki. Po chwili przechodzimy obok alei platanów. Niedaleko wejścia jest też wielki i bardzo pomysłowy plac zabaw – ale teraz przemknęliśmy tylko obok niego ukradkiem – zależało nam przede wszystkim na zobaczeniu motylarni, która po 19.00 byłaby już zamknięta.
Odwiedzenie motylarni powinno być żelaznym programem każdej wizyty na Mainau. Spacer wśród latających na wyciągniecie ręki motyli – w większości takich, których nigdy w życiu na oczy nie widzieliśmy – to naprawdę gigantyczna frajda! Motylom można łatwo się przyglądać przy „karmidełkach” – pokrojonych cząstkach owoców, na których przysiadają te piękne owady. Najbardziej podobał nam się jeden gatunek motyla – taki ogromny, intensywnie niebieski, latający jak szybowiec – ale on nie chciał przysiąść nigdzie ani na chwilkę – nie pragnął widać zostać uwieczniony na żadnym zdjęciu z wakacji;) Były też motyle zawisające przy kwiatach jak kolibry. Naprawdę rewelacja – trzeba to zobaczyć na własne oczy!
Kwiatowe ogrody czy plac zabaw?
Po wyjściu z motylarni mamy dylemat typowy dla większości podróżujących rodzin. My chcielibyśmy robić co innego niż dzieci, a młodsze dzieci – co innego niż te starsze. My chcemy pomyszkować dokładniej po różnych zakamarkach wyspy, obejść ją całą, a młodszym chłopcom w głowie tylko jedno – świetny plac zabaw, który jednak, kurczę, zlokalizowali podczas drogi do motylarni. Wersja kompromisowa – tj. chwila na placu zabaw, a potem szybkie obejście wyspy – odpada: oderwanie każdego kilkulatka po kilku minutach od superwciągającej zabawy na pewno zakończyłoby się histerią, a nie mamy serca chłopców na ten plac zabaw nie puszczać.
W końcu decydujemy się rozdzielić. M. z chłopakami zostaje na placu zabaw, gdzie z dziką frajdą zdobywają wodne zamki, buszują w labiryncie drewnianych trzcin i pływają po wodzie na tratwach, odpychając się drewnianymi drągami. Potem spędzają upojne pół godziny przy konstrukcji dla drewnianych kulek – po umieszczeniu kulki na górze konstrukcji drewniana piłeczka spada w dół zmyślnie skonstruowaną trasą, czemu oczywiście cały czas można się przyglądać, a nawet modyfikować przebieg trasy (cena kulki: 1 euro, do kupienia w automacie obok).
Wyspa Mainau – cudowny świat roślin
W tym czasie R. idzie na fotograficzny spacer po wyspie. Idzie przez arboretum (gdzie uwagę zwracają przede wszystkim gigantyczne sekwoje – jeszcze nigdy nie widzieliśmy tych pięknych drzew na własne oczy) do barokowego pałacu Mainau – jednego z symboli wyspy. Rzuca okiem na ogród różany, po czym schodzi do cypla ze sfinksem i przystani. Potem południowo-zachodnią stroną wyspy wraca na plac zabaw, w który jakiś czas temu wsiąknęli nasi chłopcy.
Po powrocie R. na obchód wyspy rusza skład drugi, czyli M. z Tymem. Tymo od lat znany jest ze swego zamiłowania do roślin, więc z wielką przyjemnością ogląda dywany kwiatowe i okazy rzadkich gatunków drzew, krzewów i kwiatów. Tak wielkich tuj jak na Mainau chyba jeszcze nie widzieliśmy! W takim składzie oblatujemy wyspę w pół godziny – no ale my nie robiliśmy zdjęć i szliśmy naprawdę bardzo szybko.
Mainau opuszczamy kilkanaście minut przed zamknięciem, już przy zachodzącym słońcu. Spacer podobał nam się ogromnie, był też bardzo atrakcyjny i dla kilkulatka Grzesia, i dla nastolatka Tyma. Wspaniały pomysł na wakacyjną wycieczkę. Późne wejście jest godne polecenia jeszcze z innego powodu – mogliśmy cieszyć się spacerem po wyspie nie w południowym upale – do 17.00 w upalne dni jest nad Jeziorem Bodeńskim tak gorąco, że trudno tu wytrzymać. Ciekawi jesteśmy, jak wygląda kwiatowy ogród w innych porach roku – patrząc na posadzone rośliny, domyślamy się, że musi się zmieniać w zależności od sezonu. Chętnie byśmy wrócili tu jeszcze kiedyś!
Jezioro Bodeńskie, kąpielisko w Radolfzell
Na Mainau byliśmy po południu, a co robiliśmy po śniadaniu? Hmm – to, co moglibyśmy robić na pierwszym dniu rodzinnych wakacji nad Jeziorem Bodeńskim? Oczywiście pobiegliśmy na plażę! Na pierwszy ogień wybraliśmy kąpielisko w miejscowości Radolfzell, w której mieszkaliśmy.
Z tego, co tu widzimy, wydaje się, że trudno nad Jeziorem Bodeńskim o dziką plażę – trzeba szukać tych oznaczonych, w miejscowościach. Na takie kąpieliska wstęp jest płatny (dziś zapłaciliśmy ok. 8 euro za wszystkich), no ale w zamian dostaje się bezpieczne (zazwyczaj bardzo duże) wyznaczone miejsce do kąpania, trawiasty, zadrzewiony i zacieniony teren, przebieralnie, toalety i natryski, punkt gastronomiczny, często też plac zabaw.
Kąpiel i spacer w upalnej odsłonie
Kąpiel przyniosła nam dwa zaskoczenia. Po pierwsze: temperatura wody. Była tak ciepła, że nie czuliśmy prawie chłodu podczas wchodzenia – ze 30 stopni jak nic! Po drugie – dno jeziora. Myślisz jezioro, mówisz piasek i przejrzysta woda. A tu zupełnie inna bajka! Przy brzegu dno jest bardzo kamieniste (na płatnych plażach wejście ułatwiają gumowe chodniczki wprowadzające głęboko do wody), dalej zamulone, trochę podobne jak w Balatonie.
Ogólnie przedpołudnie nad wodą spędziliśmy przemiło. Przy okazji wycieczki na plażę przespacerowaliśmy się też przez Radolfzell. Nasz domek znajduje się na obrzeżach miejscowości, więc na plażę mieliśmy prawie 3 km. Poszliśmy pieszo (chłopcy na hulajnogach, Grześ na rowerku biegowym). W końcu żaden inny sposób tak dobrze nie pozna się jakiegoś miejsca jak podczas spacerów na własnych nogach. Powrót w południowym słońcu dał nam jednak dość mocno w kość – było chyba ze 35 stopni, a na trasie cienia niewiele – chętnie odsapnęliśmy trochę przed wycieczką na Mainau.
Jaskinia Diabła (Teufelshöhle) i kolejki grawitacyjne w Pottenstein
Półtorakilometrowa Jaskinia Diabła (Teufelshöhle), położona w miejscowości Pottenstein, to jedna z najdłuższych jaskiń w Niemczech. Piękna szata naciekowa i wyjątkowo urokliwe położenie wśród dolomitowych skałek w samym sercu Szwajcarii Frankońskiej jak magnes przyciągają tu rzesze turystów. Podróżujecie z dziećmi? Warto przedłużyć wycieczkę o wizytę na położonym tuż obok centrum rekreacyjno-sportowym Sommerrodelbahnen Pottenstein z bardzo fajnymi letnimi torami saneczkowymi i widokowym, ażurowym mostem „Skywalk”, zawieszonym 65 m nad powierzchnią ziemi. Kto nie gustuje w takich atrakcjach, powinien odwiedzić urocze miasteczko i XI-wieczny zamek Pottenstein, przepięknie położony na szczycie dolomitowej grupy skalnej. Continue reading
Salzburg, twierdza Hohensalzburg
Twierdza Hohensalzburg
Jak głosi legenda, w VII w. św. Rupert, uznawany za założyciela miasta, miał uderzyć laską pasterską w salzburskie skały i spowodować wypłynięcie z nich słonej wody, w ten sposób odkrywając bogate złoża solne. Salzburg – miasto soli, pięknie położone na przełomie uroczej alpejskiej rzeki Salzach, jest głównie znany jako miasto Mozarta. Piękno zabytkowego centrum, z wpisaną na listę UNESCO starówką, wabi tu każdego roku tysiące turystów. To jedno z najpiękniejszych miast, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Dokładniej zwiedzaliśmy je podczas wakacji 2017 r. we dwoje (opis i bogata fotorelacja tutaj – zobaczcie, jaki Salzburg jest piękny latem!), dziś – z dziećmi – ograniczyliśmy się od odwiedzenia twierdzy Hohensalzburg. Robi wrażenie!
28 grudnia 2017, czwartek
Od rana pada śnieg, ok. zera stopni
Zwiedzenie twierdzy to świetny pomysł dla wszystkich, którzy dysponują niewielką ilością czasu na wizytę w Salzburgu – to taki „Salzburg w pigułce” – poza odwiedzeniem bardzo ciekawej warowni będziemy mieli też okazję podziwiania zachwycającej panoramy miasta z kilku punktów widokowych. Szczerze polecamy taki plan wszystkim zwiedzającym Salzburg z dziećmi – najmłodsi zazwyczaj nie gustują w oglądaniu kościołów, a w twierdzy atrakcji będzie co niemiara. Wspaniałym zwieńczeniem rodzinnej wizyty w Salzburgu będzie przechadzka promenadą wzdłuż rzeki Salzach i spacer po pięknych ukwieconych ogrodach Mirabell – no, ale one mają urok głownie w ciepłych porach roku.
Twierdza została zbudowana przez książąt-arcybiskupów na dolomitowym szczycie Góry Mniszej (Mönchsberg). Góruje 120 m nad lustrem rzeki Salzach, a widok z góry na miasto jest naprawdę przepiękny. Budowa zaczęła się w XI w, ale w kolejnych stuleciach warownia była rozbudowywana. Wzmacniano jej walory obronne, jednocześnie przekształcając ją w wygodną rezydencję dla arcybiskupów.
Do zamku można dostać się na dwa sposoby – albo podejść pieszo (ok. kilkunastu minut z placu katedralnego), albo wybrać przejażdżkę kolejką linowo-terenową (bilety obejmują również zwiedzanie zamku, 26 euro – bilet rodzinny). Wybraliśmy tę drugą opcję ze względu na jej większą atrakcyjność dla dzieci i mocno niezachęcającą pogodę.
Na górze zadziwia nas rozległość całego założenia – przedmurze zamku tworzy niemal całe małe miasteczko. Najeżony flankami zamek o wybitnie obronnym położeniu prezentuje się naprawdę imponująco. Największe wrażenie wywierają na nas jednak przepiękne widoki na stary Salzburg, wtulony między wzgórza i przecięty zakręcającą tu rzeką Salzach. Z góry doskonale widać mnogość zabytkowych kościołów, a jest ich w Salzburgu naprawdę wiele.
Szczyt sezonu turystycznego robi swoje – zwiedzamy zamek w tłumie innych turystów. Kolejka do wejścia do Muzeum Zamkowego jest tak długa, że w końcu rezygnujemy, poprzestając tylko na spacerze po warowni. Na pewno warto jednak zwiedzić zamkowe komnaty – szczególnie nam szkoda, że nie udało się zobaczyć Złotej Izby ze słynnym gotyckim (!) piecem kaflowym.
Bez problemu dostajemy się za to na ekspozycję marionetek, urządzoną w jednej z zamkowych sal – w Salzburgu odbywały się niegdyś słynne przedstawienia kukiełkowe. Chłopcom bardzo się podobało, mogli też spróbować swoich sił w ożywianiu szmacianych aktorów.
Po odwiedzeniu zamku obieramy kurs na sprawdzoną podczas naszej poprzedniej wizyty w Salzburgu włoską knajpkę Trattoria Domani niedaleko Kajetanerplatz. Nie jest tu może najtaniej, ale objadamy się jak bąki – nie wiemy, czy podczas tego wyjazdu jeszcze pozwolimy sobie na taką rozpustę😊
Ostatni punkt programu to zakup pysznych czekoladek Mozartkugeln – to nadziewane m.in. nadzieniem pistacjowym czekoladowe kulki z charakterystycznym wizerunkiem Mozarta. Ostatnio zagapiliśmy się i nie kupiliśmy ich w Salzburgu, musieliśmy na nie polować w innych miejscach w Austrii. Receptura czekoladek jest niezmienna od 1890 r. Są naprawdę przepyszne – rozkochają w sobie każdego łasucha😊
Szczególna pochwała należy się dzisiaj Grzesiowi, bo przeszedł na własnych nóżkach ponad cztery kilometry, w ogóle nie narzekając, i z grubsza nie utrudniał nam oglądania salzburskiej twierdzy. Nie wzięliśmy ze sobą nosidła, bo pierwotny plan zakładał wizytę w podsalzburskim skansenie. Po drodze jednak prószący śnieg zamienił się w siąpiący deszcz, wymuszając zmianę planów. Mamy nadzieję, że na skansen trafi nam się lepsza pogoda 😉.
Abtenau – dobre miejsce na rodzinne ferie
Abtenau – rekonesans turystyczny, narciarski i saneczkowy
Abtenau to miejscowość turystyczna przytulona do stóp dolomitowego masywu Kogel. W lecie to dobra baza wypadowa do górskich wycieczek, w zimie ściągają tu głównie narciarze. Na miejscu ośrodek Karkogel oferuje sporą kolejkę gondolową (ok. 400 m przewyższenia) i kilka mniejszych wyciągów, są też trasy narciarstwa biegowego i zimowe szlaki piesze. W promieniu kilkunastu kilometrów znajdziemy też kilka innych ośrodków narciarskich, w tym największy w rejonie Dachstein West. Największą zimową atrakcją Abtenau jest jednak 3-kilometrowa (oświetlona wieczorami) trasa do jazdy na sankach. Frajda dla całej rodziny!
Pierwszy ranek w Abtenau rozpoczynamy późno i – jak to na początku wyjazdu – jacyś tacy jesteśmy ze wszystkim nieogarnięci. Po późnym śniadaniu decydujemy na wycieczkę-rekonesans do Abtenau.
Miejscowość jest bardzo malowniczo położona wśród wapiennych szczytów Tennengebirge, kameralna, bardzo sympatyczna. Największym zabytkiem jest gotycki dwunawowy kościół parafialny św. Błażeja z pocz. XVI w. Zdecydowanie warto tu zajrzeć ze względu na cenne wnętrze i mistyczną atmosferę, pozostającą w jaskrawej opozycji wobec głośnego przemysłu narciarsko-turystycznego widocznego na ulicach. Zwracamy uwagę na piękne gotyckie sklepienie („oscypkowe”, jak to nazwali chłopcy), dwupiętrowy chór, zachowane fragmenty fresków i XVI-wieczne figury św. św. Jerzego i Floriana.
Rekonesans zobowiązuje, więc po spacerze po Abtenau podjeżdżamy pod stację narciarską Karkogel. Mimo szczytu sezonu turystycznego (okres świąteczno-noworoczny) bez problemu znajdujemy miejsca na (bezpłatnym) parkingu, a kolejek do wyciągów brak. Tak, tu to można sobie pojeździć.
Zbliża się pora drzemki Grześka, więc kończymy wycieczkę i kierujemy się w stronę domu. Na sczęście dziś mamy gotowy, zabrany jeszcze z domu obiad (dziękujemy Babci)! Gołąbki znikają z talerzy w ekspresowym tempie.
Po obiedzie Grześ śpi, a R. ze starszymi chłopcami wskakują do samochodu i ruszają na kolejny rekonesans – tym razem narciarski do ośrodka Karkogel. Trasa niebieska na schemacie okazała się całkiem solidnie na początku nachylona, więc Sebuś zrezygnował i w końcu jeździł sam Tymo.
Tor saneczkowy, Karkogel
Wieczorem wspólnie idziemy na trasę saneczkową (szczegóły i aktualny cennik tutaj, obowiązek jazdy w kaskach). Grześ na początku jest niepewny, czy w ogóle chce iść na sanki, czy też może nie, ale w końcu jest bardzo zadowolony. Sanki (naprawdę solidne, jedno-lub dwuosobowe) można wypożyczyć na dole przy kasach, potem wjeżdża się gondolką na gorę i ziuuuu na dół! Ale się pędzi! Zwłaszcza na początku trasy jest spore nachylenie, trzeba uważać i zachować kontrolę nad sankami, bo początkowy odcinek trasy jest dość przepaścisty. Dzisiejszy zmrożony śnieg nie ułatwia manewru hamowania. Na prostych odcinkach można jednak poczuć prędkość. Wielka przygoda dla dużych i małych!
My dziś poprzestajemy na jednym zjeździe, tylko Tymo jedzie jeszcze raz sam. W domu szybka kolacja i dzieci do łóżek – i spacer po Abtenau, i narty, i sanki – ale mieliśmy dziś aktywny dzień!
Biohof Haus Wieser, Wagner, Abtenau – tu mieszkamy
Podczas pobytu w Alpach Salzburskich zatrzymaliśmy się w przysiółku Wagner k. Abtenau. Przysiółek leży na wysokości ok. 870 m i wyraźnie góruje nad okolicą – widok z okien na otaczające Abtenau góry jest przepiękny. Wokół cisza, spokój. Biohof Haus Wieser to duży, trzykondygnacyjny dom o typowej dla regionu architekturze. Zajmujemy najwyższe piętro – mamy kompaktowy, ale przytulny i czysty apartamencik (chłopcy: łóżko piętrowe plus tapczanik, sypialnia dla nas, kuchnia z posiedzeniem). U gospodyni można kupić świeże mleko od krowy i jajka. W lecie przed domem jest dostępny niewielki basen dla gości. Przyjemne miejsce na rodzinne wakacje.
Kopalnia soli Salzbergwerk w Berchtesgaden
Kopalnia soli Salzbergwerk w Berchtesgaden
Wydobycie w kopalni Salzbergwerk Berchtesgaden trwa nieprzerwanie od 1517 r. Przed wiekami pieniądze ze sprzedaży soli, zwanej często „białym złotem”, stanowiły źródło dochodów dla całego regionu, szczególnie dla kanoników, do których należały te tereny. Od 1880 roku część korytarzy kopalnianych jest udostępniona dla celów masowej turystyki. Trasa w obecnej postaci funkcjonuje od 2007 r. To prawdziwa gratka dla każdego, ale chyba szczególnie dla rodzin z dziećmi, bo zwiedzanie jest dość krótkie i wypełnione atrakcjami.
4 stycznia 2017, czwartek
Cały dzień pada, głównie deszcz, ok. 3 st.
O czym myślimy, słysząc o kopalni soli? O Wieliczce oczywiście (relacja z naszej wycieczki do Wieliczki ze specjalnym programem zwiedzania dla dzieci tutaj). Austriacy i Niemcy pewnie jednak na pierwszym miejscu pomyślą o swoich kopalniach. Tradycje wydobycia soli w Alpach Salzburskich sięgają nawet kilku tysięcy lat wstecz! Na informacje o austriackich kopalniach trafiliśmy przy okazji szukania informacji o Hallstatt. Z żalem stwierdziliśmy, że tamtejsza kopalnia jest w zimie zamknięta dla zwiedzających. Pozostałe dwie – w Hallein i w Altaussee – są otwarte nawet w sezonie zimowym, ale mają skrócone godziny otwarcia. Co gorsza, nie można ich odwiedzać z dziećmi poniżej 4 lat.
Na szczęście przypadkiem natknęliśmy się na informację o równie atrakcyjnej kopalni, Salzbergwerk Berchtesgaden, położonej w Bawarii w Niemczech. To jednak zaledwie 50 minut jazdy od naszej kwatery w austriackim Abtenau, więc wpisujemy kopalnię w plan pobytu, czekając tylko na dzień z najbardziej niesprzyjającą aurą (bo w końcu pod ziemią nie będzie nam to przeszkadzać). Taki „idealny” deszczowy dzień trafił się właśnie dzisiaj.
Zanim wjechaliśmy pod ziemię
Samo zwiedzanie kopalni trwa nieco ponad godzinę, ale razem z przebraniem się w specjalny strój i czasem na zakup pamiątek spędzimy tu zapewne co najmniej dwie godziny, nawet przy zakupie biletu przez Internet na określoną godzinę. My do końca nie wiedzieliśmy, którego dnia i o której godzinie odwiedzimy kopalnię, więc nie kupowaliśmy biletów wcześniej. Udało się to jednak zrobić nawet tego samego dnia. Przy wjeździe na parking specjalny zegar pokazuje godzinę, na którą aktualnie sprzedawane są wejścia. Po dojechaniu na miejsce R. z Tymem szybko biegną po bilety, a M. w tym czasie organizuje w samochodzie przekąskę dla młodszych chłopców. Potem już razem sprawnie idziemy do wejścia, bo zaczyna coraz mocniej padać, a do kopalni z parkingu jest dobrych kilkaset metrów pieszo.
W kolejce do wejścia spędzamy kilkanaście minut – takie jest opóźnienie. Grupy liczą po 50 osób, wejścia co 10-20 minut. Najpierw dostajemy gustowne górnicze kombinezony, w które staramy się sprawnie przebrać 🙂 . W zimie można zdjąć kurtki, bo pod ziemią jest około 12 stopni, dla dzieci warto mieć cieńsze czapki. Czasu na przebranie jest wystarczająco dużo, zdążamy odwiesić kurtki, schować cenniejsze rzeczy do schowka i skorzystać z toalety. Najgorsza jest dla nas informacja, że wewnątrz nie można filmować ani robić zdjęć. Chyba tylko dlatego, żeby kupić potem zdjęcia wykonywane przez obsługę… No trudno, co mamy zrobić, dokumentacja foto z dzisiejszego dnia będzie bardziej skąpa niż zazwyczaj…
Kopalnia prawie jak Park Rozrywki
Do kopalni wjeżdżamy specjalnymi wagonikami z długimi siedziskami, na których siada się okrakiem. Pociąg pędzi całkiem szybko kilkaset metrów przez miejscami naprawdę wąski tunel. Wysiadamy i idziemy prosto do sali o nazwie Solna Katedra. Tu zwiedzającym prezentowana jest animacja pokazującą, jak woda wypełnia sale kopalni, wypłukując sól ze ścian, a potem jest odpompowywana w celu odzyskania soli w warzelni.
Zaraz potem po krótkiej instrukcji dotyczącej bezpieczeństwa czeka nas najbardziej emocjonująca chwila – zjazd drewnianą zjeżdżalnią górniczą. Osoby, które nie chcą zjeżdżać, mogą wybrać obejście po chodniczku, ale warto się odważyć! Dzielimy się na dwie drużyny (w jednej grupie mogą jechać maksymalnie cztery osoby) i mkniemy w dół! Nachylenie jest naprawdę spore, ale konstrukcja zjeżdżalni jest w pełni bezpieczna, a na dole wyhamowanie następuje automatycznie (chyba dobre tarcie zapewniają nasze gustowne czarne kombinezonki😉).
Dalej zwiedzanie przebiega bardziej „klasycznie”. Odwiedzamy kamienną solną grotę, poświęconą pamięci króla Ludwika II Bawarskiego, a później słuchamy o dawnych i obecnych technikach wydobycia soli. Oglądamy ciekawy film połączony z prezentacją poszczególnych poziomów kopalni na trójwymiarowym modelu. Dowiadujemy się, jak powstały tutejsze złoża soli oraz że kopalnia nadal jest eksploatowana.
Kolejne przystanki pozwalają z bliska obejrzeć niektóre maszyny służące do drążenia tuneli i wydobywania solanki, która transportowana jest do oddalonej o dwadzieścia kilka kilometrów warzelni w Bad Reichenhall (tamtejsze nieco mniejsze tunele oraz muzeum także są udostępnione do zwiedzania, można kupić łączony bilet na obie atrakcje). Przewodnik opowiada po niemiecku, ale my (wszyscy, nawet Grześ!) dostaliśmy gratis audioprzewodniki, które pozwalają wysłuchać informacji po polsku (oraz w kilkunastu innych językach).
Na koniec zostają jeszcze dwie atrakcje. Kolejna, jeszcze większa i szybsza zjeżdżalnia oraz przejażdżka łodzią po słonym Lustrzanym Jeziorze z towarzyszącym pokazem audiowizualnym. Jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani, a dzieci krzyczą „jeszcze raz”!… Wjeżdżamy na początkowy poziom windą, przypominającą wyciąg linowo-terenowy, a na powierzchnię wyjeżdżamy takim samym pociągiem, jaki przywiózł nas pod ziemię godzinę temu.
Z powrotem na powierzchni
Jeszcze pełni emocji zostawiamy nasze piękne wdzianka, bez żalu zostawiamy 15 euro za 3 zdjęcia dokumentujące naszą wizytę (w tym zjazd górniczą zjeżdżalnią) i idziemy do sklepu z pamiątkami, gdzie zostawiamy kolejne kilkadziesiąt euro. Kupujemy pamiątkowe solniczki i młynek z zapasem soli chyba na cały rok! Chłopcy kupują nasionka szarotki w zestawie do zasiania na wiosnę i małe minerały.
Na miejscu spędziliśmy ok. 3 godzin, z czego około godzinę zajęło czekanie na wejście, reszta to sama wizyta w kopalni z czasem na przebranie się i zakupy w sklepie z pamiątkami. Po wyjściu okazuje się, że na dworze jest tak samo paskudnie jak przed przyjazdem, co tylko utwierdza nas w przekonaniu, że wybraliśmy świetną atrakcję na dzisiejszy dzień!
Jeżeli potrzebujecie aktualnych informacji dotyczących zwiedzania kopalni, odwiedźcie jej stronę internetową: www.saltzeitreise.de
Adres dla nawigacji to Berchtesgaden, Salzburger Straße 24 (piszemy, bo nasz przewodnik podawał adres samej kopalni, a nie trasy turystycznej, i to w dodatku błędny…).
Zwiedzanie kopalni bardzo podoba się dzieciom. Nie ma tu ograniczeń dot. wieku, ale nie można zabierać na trasę zwiedzania wózków dziecięcych. Naszym zdaniem atrakcja nadaje się dla dzieci od trzech lat w górę.
Jezioro Königsee – najpiękniejsze jezioro Bawarii?
Rejs po Jeziorze Königsee i kaplica św. Bartłomieja
Rejs po jeziorze wciśniętym między góry niczym fiord. Do tego widoki na zaśnieżone szczyty, w tym na imponującą prawie dwukilometrową ścianę Watzmanna. To najwyższa skalna ściana w całych Alpach! Czy można chcieć więcej? Chyba tylko pobyć tutaj dłużej w bardziej sprzyjającej wędrówkom porze roku!
31 grudnia 2017, niedziela
Piękny słoneczny dzień z prawie wiosenną temperaturą, do 7 stopni
To zaledwie niespełna godzina jazdy z Abtenau, chociaż po drodze pokonujemy niemiecką granicę. Nawigacja utrudnia nam dotarcie do celu, ale w końcu trafiamy na ogromny parking w Schönau am Königssee. Płacimy za trzy godziny parkowania 4 euro i ruszamy ze sporym tłumkiem ludzi w stronę przystani. Dzisiaj odwiedzamy perłę niemieckich Alp – Jezioro Königsee. To jedno z turystycznych must see w Niemczech, więc nie dziwi nagromadzenie stoisk z pamiątkami czy przekąskami (w tym słynnymi niemieckimi preclami). Czujemy się trochę jak na Krupówkach 😉.
W kilka minut docieramy do kasy przy nabrzeżu. Rejs całej naszej rodziny (pięć osób, w tym troje dzieci) kosztuje 37 euro. Na łódź musimy poczekać około pół godziny (żeby uniknąć czekania, należałoby zameldować się tutaj przed 10:30, nam – jak to na rodzinnych wyjazdach – udało się dotrzeć dopiero ok. 12:00…). Czekając, przegryzamy precle i zdejmujemy swetry spod kurtek, bo słońce przygrzewa zupełnie jak na wiosnę. Zadziwiają nas stare tradycyjne konstrukcje drewnianych „garaży” dla łodzi, usadowione na palach. Piękne stare budowle.
Nieco zniecierpliwieni czekaniem w sporej kolejce wsiadamy na stateczek. Mieści on na pokładzie prawie 100 osób, wszyscy mają wygodne miejsca siedzące. W środku jest dość ciepło – chyba mają jakieś ogrzewanie. Łódź jest napędzana elektrycznie (już od ponad stu lat tylko jednostki o takim napędzie mogą pływać po jeziorze) – na jednym ładowaniu może pływać przez kilkanaście godzin. Nasza podróż trwa nieco ponad pół godziny w każdą stronę.
Początkowo widoki przypominają krajobraz naszych Pienin, tylko zamiast Dunajca widzimy oczywiście Königsee😉. Jednak z każdym kilometrem perspektywa się rozszerza. Mniej więcej w połowie drogi dopływamy w okolice słynnej Ściany Echa. Obsługa statku wyłącza silnik i nasz przewodnik rozpoczyna grę na trąbce. Melodia jest prosta, ale cudownie uzupełniana przez odpowiedzi echa. Wrażenia bezcenne!
To chyba najprzyjemniejszy moment podróży. Przewodnik z humorem (i skutecznie😉) prosi o wrzucenie symbolicznej monety do czapki w ramach podziękowania za koncert. Przez całą drogę opowiada o mijanych widokach nie tylko po niemiecku, lecz także po angielsku.
W łodzi warto zająć miejsca z przodu po prawej stronie (w drodze powrotnej po lewej), bo wówczas lepiej można docenić walory widokowe rejsu. R. nie może odłożyć aparatu (wieczorem selekcja zdjęć jest wyjątkowo trudna, bo mamy po kilkanaście ujęć z jednego miejsca…😉). Nie chce pominąć żadnego dobrego kadru, szczególnie gdy dopływamy już na Półwysep św. Bartłomieja. To z wody można najlepiej ująć słynny widok z czerwonymi kopułami kaplicy.
Po dopłynięciu na półwysep M. zajmuje się tym, na co akurat ochotę ma Grzesiek, czyli dreptaniem po resztkach rozmakającego śniegu i bujaniem się na huśtawce na miejscowym placu zabaw. R. ze starszakami realizuje plan bardziej turystyczny: szybko obchodzą pobliski teren, fotografując co się da. Czujemy się trochę jak japońscy turyści, których zresztą tu nie brakuje 😉.
Najchętniej obeszlibyśmy cały półwysep i podeszli chociaż do kaplicy lodowej u stóp Watzmanna, ale potrzebowalibyśmy na to co najmniej jeszcze trzech godzin. Widok wysokogórskiego otoczenia jeziora, szczególnie imponującej ściany drugiego co do wysokości szczytu Niemiec – Watzmanna – powoduje, że zapisujemy to miejsce gdzieś na liście naszych wyjazdowych planów – tam koniecznie trzeba będzie wejść! O dziwo słynna niemal dwukilometrowa ściana nie sprawia jakiegoś przytłaczającego wrażenia, pięknie wkomponowuje się w krajobraz. Może to spojrzenie z brzegu jeziora powoduje takie wrażenie, ale te dwa kilometry wzwyż wydają się jak dobre kilkaset metrów.
Wyruszając na Półwysep św. Bartłomieja po południu w zimie nie ma oczywiście co liczyć na długie spacery: ostatni stateczek odpływa dzisiaj o 16:20, później nie można już stąd wrócić, o czym informują wyraźnie informacje na statku i przy kasach. Do szybkiego powrotu zmusza nas też coraz dłuższa kolejka do przystani. Musimy w niej odstać ponad pół godziny, a w międzyczasie sznurek oczekujących na powrót znacznie się wydłuża. Nie chcemy myśleć, co tutaj się dzieje w szczycie sezonu turystycznego! W ciepłej części roku można popłynąć aż na południowy kraniec jeziora. Tam z przystani Salem w kilkanaście minut można dotrzeć nad brzeg Obersee, a to podobno niezapomniany widok… Ach, trzeba tu jeszcze wrócić!
W drodze powrotnej lepiej przyglądamy się północnemu otoczeniu jeziora, które prezentuje się teraz przed nami. Wypatrujemy górę Jenner, której szczyt jest podobno świetnym punktem widokowym na jezioro (obecnie kolejka na niego jest w remoncie do wiosny 2018 r.). Szukamy też Orlego Gniazda – reprezentacyjnej rezydencji Hitlera na skalnej ostrodze Kehlstein (można tam dotrzeć specjalnymi autobusami i windą, ale tylko w ciepłej części roku). Chłopcy nie kryją też radości, rozpoznając kształt leżącej czarownicy w grani Schlafende Hexe.
Pomimo pełnej wrażeń wycieczki udaje nam się dowieźć Grzesia do domu bez drzemki. Dzięki temu po zjedzeniu przygotowanego wczoraj spaghetti możemy położyć naszą najmłodszą latorośl na drzemkę już w naszej kwaterze. M. zyskuje chwilę dla siebie i komputera, a R. z Tymkiem i Sebkiem jadą do Abtenau na kilka zjazdów torem saneczkowym (3-kilometrowy, frajda dla całej rodziny, szczegóły w relacji nt. Abtenau). Takiego Sylwestra jeszcze nie było – na pewno go zapamiętamy!
Cała nasza rodzinka celebruje ostatni wieczór 2017 roku, robiąc sobie wróżby i grając w kalambury. Im hasło śmieszniejsze, tym lepiej! Nie kupiliśmy co prawda fajerwerków, ale z okien i tak podziwiamy piękny kolorowy spektakl za oknem (nieco ograniczony przez mgłę spowijającą Abtenau). Wszyscy chłopcy dzielnie czekają do północy, ale potem już w miarę grzecznie idą spać, a i my nie przedłużamy imprezy – na jutro planujemy rodzinny spacer po Postalm – największej górskiej hali w austriackich Alpach (fotorelacja tutaj).
Berchtesgaden na weekend – co zobaczyć
Najciekawsze atrakcje okolic Berchtesgaden
Weekend w okolicy bawarskiego Berchesgaden? Zimą? Dlaczego nie! Podpowiadamy, jakie atrakcje wybrać, gdy nie dysponujemy dużą ilością czasu. Kehlsteinhaus – „orle gniazdo” Hitlera jest co prawda dostępny tylko w ciepłych miesiącach roku, ale pozostają inne wycieczki. Rejs po Jeziorze Królewskim (Königsee) do kaplicy św. Bartłomieja i emocjonująca wizyta w kopalni soli (Berchtesgaden Salzbergwerk) to turystyczne must see okolic Berchtesgaden. Gwarantujemy, że spodobają się wszystkim członkom rodziny niezależnie od pory roku!
Dzień 1. Jezioro Königsee – najpiękniejsze jezioro Bawarii?
Dzień 2. Kopalnia soli Salzbergwerk w Berchtesgaden
Wycieczki do Jeziora Königsee i kopalni soli w Berchtesgaden zrealizowaliśmy podczas zimowego wyjazdu w austriackie Alpy Salzburskie (pełna relacja z naszego pobytu tutaj). Stamtąd to tylko rzut beretem do Berchtesgaden. Wycieczki po Bawarii mogą być jednak znakomitym celem samym w sobie. Alpy Bawarskie oferują miłośnikom gór sieć przepięknych szlaków pieszych i wspinaczkowych o zróżnicowanej trudności, co mieliśmy już przyjemność sprawdzić na własnej skórze (wędrówki po Alpach Bawarskich, w tym wycieczkę na najwyższy szczyt Niemiec – Zugspitze opisujemy tutaj). Piękne tereny, bardzo ciekawe turystycznie.