Gorce, 2012.11

Listopad to naszym zdaniem najmniej przyjemny miesiąc roku. A jednak wyjazdy listopadowe potrafią zaskakiwać niepowtarzalną atmosferą, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze – byliśmy kiedyś nad morzem w listopadzie, wędrowaliśmy po Tatrach – wszystkie te wypady niezwykle miło wspominamy. W tym roku nadarzyła się okazja, by wyrwać się na przedłużony weekend we dwoje. Nie mogliśmy z niej nie skorzystać. Postanowiliśmy sprawdzić, jak listopad wygląda w Gorcach.

7 listopada 2012, środa

Deszczowo, ok. 5 stopni

Plan był następujący: dzieciaki po południu przejmują Babcia z Dziadkiem, a my wyruszamy w drogę zaraz po pracy R.

Na początku wszystko szło gładko. M., dość zajęta przed południem, zdołała nas dopakować, chłopaki zostali u Dziadków, a my przed 17:00 siedzieliśmy już w samochodzie gotowi do drogi.

Z uwagi na korkową porę wyjechaliśmy z Warszawy autostradą A2, bojąc się stania na Krakowskiej. Tu ruch był duży, ale jechaliśmy bardzo sprawnie. Zjechaliśmy z autostrady na wysokości Nieborowa i przez Skierniewice dojechaliśmy do Rawy Mazowieckiej, gdzie wjechaliśmy na katowicką. To bez wątpienia dłuższa trasa, ale zdecydowanie godna polecenia w godzinach szczytu.

Niespodzianki zaczęły się niedługo potem. W pewnym momencie ni z gruszki ni z pietruszki zapaliła się nam kontrolka wskazująca na zbyt wysoką temperaturę silnika. Zanim M. zdołała zareagować, kontrolna zgasła. Zrzuciliśmy więc wszystko na karb elektroniki i jechaliśmy dalej. Tymczasem za niedługą chwilę sytuacja znowu się powtórzyła. Mimo normalnej pracy silnika kontrolka zapalała się po raz drugi, a potem kolejny. Po szybkiej burzy mózgów uznaliśmy, że jedynym racjonalnym wyjściem jest zatrzymanie się. I w ten sposób zamiast romantycznego wieczoru w górach los zafundował nam romantyczny wieczór w lawecie transportującej nasz samochód z powrotem do Warszawy. Na pewno nie było to to, o czym marzyliśmy, ale co było robić. Samochód został odstawiony do serwisu do wyjaśnienia sprawy, a my  – chcąc nie chcąc – wróciliśmy do domu (dzięki, Tato, za samochód!) Pewnym pocieszeniem był dla nas tylko fakt, że chłopaki spali u Dziadków, więc w nocy nikt nas nie będzie budził.

8 listopada 2012, czwartek

Duże zachmurzenie, do 8 stopni

Uff. Rano okazało się, że w samochodzie wysiadł tylko czujnik temperatury silnika. Naprawili wszystko prawie od ręki. Całe zamieszanie skończyło się jeszcze przed południem i o 11:00 wyjechaliśmy z Warszawy po raz drugi, mając nadzieję, że wszystkie niemiłe niespodzianki już są za nami. Cała ta sytuacja miała oczywiście swoje dobre strony (poza oczywistym minusem w postaci straty jednego dnia w górach) – jechaliśmy w dzień, nie musieliśmy się śpieszyć i mogliśmy pozwiedzać sobie różne rzeczy po drodze.

Na pierwszy odpoczynek zatrzymaliśmy się niedaleko za Warszawą, w Zawadach. Ta niewielka miejscowość kryje w sobie prawdziwą niespodziankę – największy na Mazowszu (i drugi pod względem wielkości w Polsce) głaz narzutowy, tzw. Głaz Mszczonowski. Słowo „kryje” zostało tu użyte nieprzypadkowo – głaz jest tak schowany, że bez wcześniejszego doszkolenia się co do jego położenia naprawdę trudno tu trafić. My trafiliśmy na właściwy zjazd z katowickiej dopiero za drugim podejściem, a i potem mieliśmy zgaduj-zgadulę, gdzie jest ta właściwa ścieżka. W końcu trafiliśmy na dobrą dróżkę i przy ogrodzeniu prywatnej posesji, obok uprawy porzeczek dotarliśmy na miejsce. Głaz chowa się aż do ostatniej chwili, jest bowiem ukryty w kępce drzew, a przy tym leży poniżej obecnego poziomu ziemi. Nie ma żadnego drogowskazu, żadnej strzałki, dopiero przy samym głazie wisi na drzewie wiekowa tabliczka, na której – gdy wytężymy wzrok – wyblakłymi literami możemy wyczytać, że mamy do czynienia z pomnikiem przyrody. Trafiają tu więc naprawdę nieliczni turyści, a szkoda, bo kamyczek rozmiary ma – nie powiem – pokaźne. Robi na nas chyba jeszcze większe wrażenie niż głaz w Bisztynku.

Ruszamy w poszukiwania głazu...

Ruszamy w poszukiwania głazu…

Nie ma to jak fajna dziura...

Nie ma to jak fajna dziura…

A w dziurze... Głaz Mszczonowski!.

A w dziurze… Głaz Mszczonowski!.

Głaz Mszczonowski - drugi w Polsce głaz narzutowy.

Głaz Mszczonowski – drugi w Polsce głaz narzutowy.

Drzewo mocno trzyma tabliczkę...

Drzewo mocno trzyma tabliczkę…

Kolejny postój to Rawa Mazowiecka. Oglądamy tu pozostałości zamku książąt mazowieckich (wyb. XIV w.) z dobrze zachowaną wieżą i fragmentami murów. Zero turystów, wokół lekka mgiełka – ot, uroki listopada.

Wieża i mury Zamku w Rawie Mazowieckiej.

Wieża i mury Zamku w Rawie Mazowieckiej.

Zamek książąt mazowieckich w Rawie Mazowieckiej.

Zamek książąt mazowieckich w Rawie Mazowieckiej.

Z Rawy Mazowieckiej znów wjeżdżamy na katowicką. Zastanawiamy się nad miejscem kolejnego postoju. Kusi nas – z racji ponoć niezwykle malowniczej starówki – Piotrków Trybunalski. I na tym staje. Opuszczamy trasę na odpowiednim zjeździe i po chwili parkujemy na parkingu w centrum Piotrkowa.

Zwiedzanie zaczynamy od … restauracji, bo kiszki głośno marsza nam grają. Jemy smaczny obiad w niezwykle klimatycznej Gospodzie u Szwejka (niedaleko rynku) i tak pokrzepieni ruszamy na właściwe zwiedzanie. Oglądamy m.in. rynek otoczony pięknymi mieszczańskimi kamieniczkami sięgającymi korzeniami XVII wieku, gotycki (XIV/XV, przeb. XVI-XVII w.) kościół św. Jakuba, renesansową wieżę mieszkalną (pocz. XVI w.) – miejsce posiedzeń Trybunału Koronnego, najwyższego sądu Rzeczypospolitej (stąd drugi człon nazwy miasta), XIX-wieczną synagogę, zespoły klasztorne bernardynów i dominikanek (XVII w.) i pozostałości murów miejskich (XIV-XV w.). Zwiedzanie Piotrkowa jest dla nas niezwykle smakowitym kąskiem. Miasto posiada przepięknie zachowaną starówkę o niepowtarzalnym prowincjonalnym charakterze. Sam rynek i uliczki prowadzące do niego są pięknie odnowione, zostały wyłączone z ruchu kołowego, a idyllicznego widoku nie psują  żadne współczesne zabudowania. To zadziwiające, że tak atrakcyjne miejsce jest zupełnie pomijane przez masową turystykę! Na szczęście Piotrków jest doceniany przez koneserów – był planem filmowym wielu znanych reżyserów, nie tylko polskich.

Piotrków Trybunalski, zacznijmy od obiadu...

Piotrków Trybunalski, zacznijmy od obiadu…

Rynek w Piotrkowie, w tle Kosciół Farny.

Rynek w Piotrkowie, w tle Kosciół Farny.

Zarys murów dawnego ratusza.

Zarys murów dawnego ratusza.

Rynek i Kościół Jezuitów.

Rynek i Kościół Jezuitów.

Kamieniczki mieszczańskie na Rynku, XVII-XIX w.

Kamieniczki mieszczańskie na Rynku, XVII-XIX w.

Gotycki kościół farny pw. Św. Jakuba, XIV-XV w.

Gotycki kościół farny pw. Św. Jakuba, XIV-XV w.

Urocze uliczki piotrkowskiej starówki.

Urocze uliczki piotrkowskiej starówki.

Klasztor Dominikanek i pozostałości murów miejskich.

Klasztor Dominikanek i pozostałości murów miejskich.

Zamek - wieża mieszkalna Zygmunta Starego, XVIw.

Zamek – wieża mieszkalna Zygmunta Starego, XVIw.

Dawna Synagoga.

Dawna Synagoga.

Gdy kończymy spacer po Piotrkowie, już prawie zmierzcha, więc dalszej podróży nie przerywamy kolejnymi turystycznymi przystankami, tylko – nie licząc jednego zatrzymania na kawę i małe co nieco na stacji przy autostradzie – jedziemy prosto do celu. W Rabce jesteśmy o 19:30.

Nasze lokum (pokoje gościnne na ul. Krótkiej) zaskakuje nas bardzo pozytywnie. Pokój jest przestronny, czysty i urządzony ze smakiem. Rozpakowujemy się i zastanawiamy nad trasą jutrzejszej wycieczki po gorczańskich szlakach.

9 listopada 2012, piątek

Najpierw zachmurzenie, po południu mżawka na zmianę z deszczem, ok. 5 stopni

Wycieczkę na najwyższy szczyt Gorców zaplanowaliśmy na jutro, a dziś wybraliśmy się na Mogielicę – najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. To kolejny szczyt brakujący nam do Korony Gór Polski.

Na Mogielicę wchodziliśmy niebieskim szlakiem od Szczawy. Dojazd samochodem do punktu wyjścia przyniósł nam więcej niespodzianek niż się spodziewaliśmy, głównie za sprawą remontu drogi z centrum Rabki do Mszany Dolnej. Trochę błądziliśmy, a w końcu okazało się, że najkrótszy objazd prowadzi długą, kilkunastokilometrową pętlą przez Skomielną Białą. Przez to całe zamieszanie na wylocie szlaku stawiliśmy się dopiero po 10:00.

Szlak prowadził w większości leśnymi drogami, klucząc między różnymi wariantami tras używanych do zrywki drewna. Przebieg szlaku był dość mylny, wracając nawet raz zapędziliśmy się nie w tę drogę, co potrzeba, co zmuszało nas do stałego kontrolowania znaków. Kolejnym urozmaiceniem wędrówki było błoto – na odcinkach aktualnej zrywki drewna brnęliśmy w nim dosłownie po kostki, zachlapując sobie spodnie aż po uda, o wyglądzie butów nie wspominając. Na szczęście po połączeniu z żółtym szlakiem błoto ustąpiło miejsca bukowym liściom, a niedługo potem ścieżka weszła na urokliwe polany podszczytowe. Paradoksalnie brzydka pogoda wyczarowała dziś tu niepowtarzalny klimat – gęsta mgła i kropelki wody na każdym źdźble trawy sprawiały, że czuliśmy się jak w jakimś nierzeczywistym miejscu. Na szczyt dotarliśmy porządnie zmęczeni – jednak nie doceniliśmy wysiłku, jaki trzeba włożyć w tę – wydawałoby się – błahą trasę (w końcu co to jest Beskid Wyspowy…). Przewyższenie do pokonania (600 m) jednak zrobiło swoje, tym bardziej, że w górnej części ścieżka pięła się mocno stromo w górę.

Szczytu Mogielicy (1173 m n.p.m.) nie sposób przeoczyć – są tu tablice informacyjne, szlakowskazy, stacja drogi krzyżowej i – przede wszystkim – imponująca wysokością wieża widokowa. Wdrapaliśmy się na wieżę widokową, ale tylko pro forma – ze szczytu spowitego mgłą nie rozpościerał się absolutnie żaden widok, na górze wiało i zaczynało coraz wyraźniej kropić, więc zjedliśmy tylko szybko kanapki na środkowej kondygnacji schodów (tu było jeszcze w miarę sucho) i nie zwlekaliśmy z udaniem się w drogę powrotną.

Wróciliśmy tym samym szlakiem. Błoto było nawet większe niż przedtem, pewnie dlatego, że coraz mocniej padało. Gdy dotarliśmy do samochodu, zaczęło lać. Cała wycieczka zajęła nam 4 godziny (10:05-14:10) i wymagała pokonania 600 m przewyższenia.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Bukowe dywany.

Bukowe dywany.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Idziemy drogą używaną do zrywki drwena - błoto po kostki.

Idziemy drogą używaną do zrywki drwena – błoto po kostki.

Kapliczka w miejscu połączenia szlaków.

Kapliczka w miejscu połączenia szlaków.

Listopad potrafi być piekny...

Listopad potrafi być piekny…

Podejście na Mogielicę.

Podejście na Mogielicę.

Okolice Hali Stumorgowej pod szczytem Mogielicy.

Okolice Hali Stumorgowej pod szczytem Mogielicy.

Szczyt Mogielicy (1170 m).

Szczyt Mogielicy (1170 m).

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Na wieży widokowej. Co za widoki!.

Na wieży widokowej. Co za widoki!.

W samochodzie usiedliśmy mokrzy, zmęczeni i tak brudni, że nie mogliśmy wybrać się do cywilizowanej restauracji na obiad. To przekonało nas, żeby – zgodnie z pierwotnym planem – wejść jeszcze dzisiaj do Bacówki na Maciejowej (chociaż po drodze, która trwała ponad godzinę z powodu objazdu, byliśmy bliscy zwątpienia, bo chwilami naprawdę lało…)

Podjechaliśmy w okolicę dolnej stacji wyciągu na Maciejową i ruszyliśmy w górę czarnym szlakiem. Tym razem największe błoto czekało na nas na samym początku, gdzie szlak prowadzi wiejską drogą (woda płynęła nią jak potok). Potem wraz z nabieraniem wysokości było trochę lepiej. Szlak biegł pod górę skrajem łąk, które porastają trasę narciarską, a potem leśną drogą przez grzbiet Maciejowej. Na szczęście już nie padało, a zapadający zmrok i coraz gęstsza mgła dodawały niesamowitej magii temu miejscu. Światełko schroniska napełniło nas radością i nadzieją na ciepły posiłek.

Do Bacówki na Maciejowej.

Do Bacówki na Maciejowej.

Zmierzch na szlaku do Bacówki na Maciejowej.

Zmierzch na szlaku do Bacówki na Maciejowej.

Bacówka na Maciejowej, Gorce.

Bacówka na Maciejowej, Gorce.

Bacówka PTTK na Maciejowej, z zewnątrz podobna do wielu bacówek w polskich górach, była dla nas dzisiaj po prostu jak marzenie – ciepła i przytulna, z miłą, domową atmosferą. Dobra i tania kuchnia (pełne drugie danie dla dwóch osób z herbatą za 40 zł) oraz rzeźbione w drewnie detale jadalni dopełniały dobrego wrażenia. Wyszliśmy stamtąd w świetnych humorach wprost w objęcia zapadającej nocy.

Właściwie pierwszy raz szliśmy dłuższy odcinek szlaku po ciemku, ale trasa świetnie się do tego nadawała, bo nie sprawiała żadnych trudności orientacyjnych. Przydała się nasza wprawa w nocnych spacerach po lesie w okolicy działki… Latarkę włączyliśmy dopiero po dłuższej chwili, gdy konieczne było omijanie kałuż i głębszego błota, a już niedługo później nasze oczy ucieszył widok światełek Rabki w dole.

Pewien problem stanowiło jeszcze trafienie do naszej kwatery, bo nawigacja wysłała nas na jakąś ślepą uliczkę, ale w końcu dotarliśmy i po wypiciu kawki i dokonaniu niezbędnych zapisków poświęciliśmy się oglądaniu dobrego thrillerka na laptopie!

10 listopada 2012, sobota

Rano przymrozek, potem do 5 stopni, cały dzień piękne słońce

Po wczorajszym deszczu dziś ucieszyliśmy się niezmiernie, widząc rano bezchmurne niebo. Dobrze, że tak piękny dzień trafił nam się na naszą główną gorczańską wyprawę – na najwyższy szczyt Gorców, Turbacz (1310 m n.p.m.).

Podjechaliśmy samochodem na koniec wsi Obidowej – dojście stąd wydało nam się stosunkowo krótkie, a przy tym zahaczało o dwa gorczańskie schroniska, których jeszcze nie odwiedziliśmy. Z Obidowej ruszyliśmy na południe zielonym szlakiem, po lewej stronie mając wzniesienie Bukowiny Obidowskiej. Potem ruszyliśmy czarnym szlakiem na wschód, minęliśmy ołtarz myśliwski na Bukowinie Miejskiej (tu pierwszy odpoczynek z herbatką i z kanapkami), po czym żółtym szlakiem, mijając piękną drewnianą Kaplicę Papieską, dotarliśmy do Schroniska PTTK na Turbaczu. Wróciliśmy czerwonym szlakiem wiodącym w kierunku Rabki, przechodząc przez szczyt Turbacza. Obok schroniska Stare Wierchy odbiliśmy na południe zielonym szlakiem i zamykając pętlę, doszliśmy do samochodu zostawionego w Obidowej.

Cała wycieczka zajęła nam nieco ponad 6 godzin (9:00-15:20) i wymagała pokonania ok. 600 m przewyższenia. Nie licząc wielkiego błota, które po raz kolejny umazało nas od stóp do głów (listopad plus zrywka drewna…), szlaki były bardzo wygodne, niemęczące, łatwo zdobywaliśmy wysokość. Nasza dzisiejsza trasa była też bardzo widokowa. Okolice Turbacza i Starych Wierchów obfitowały w przepiękne widoki na Tatry, a schodząc z Turbacza nie mogliśmy oderwać oczu od widoków na Beskid Wyspowy. Bardzo malownicze były też trawiaste polany, przez które co i rusz prowadził nasz szlak. Takie właśnie klimaty chcemy zapamiętać z Gorców! Dwa schroniska, położone na naszej dzisiejszej trasie, też miło nas zaskoczyły. Schronisko na Turbaczu, mimo swojej dużej kubatury, jest miłe dla oka, a tatrzański styl miło wkomponowuje je w krajobraz. Warto tu przyjść choćby dla samego widoku na Tatry, rozlegającego się z tarasu (no i dla pysznych domowych pierogów z jagodami –sprawdziliśmy na sobie). Pięknymi widokami może poszczycić się też schronisko Stare Wierchy. Jest mniejsze i bardziej kameralne niż schronisko Na Turbaczu, ale ma przytulną, miłą atmosferę. Gorący żurek i herbatka naprawdę działają tu cuda, regenerując obolałe kości.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Gorczańskie błoto.

Gorczańskie błoto.

Widok na Babią Górę.

Widok na Babią Górę.

Błotnisty szlak na Turbacz.

Błotnisty szlak na Turbacz.

Kaplica Papieska.

Kaplica Papieska.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

...

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Gorczańskie klimaty...

Gorczańskie klimaty…

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Widok na Beskid Wyspowy.

Widok na Beskid Wyspowy.

Polana przy Starych Wierchach.

Polana przy Starych Wierchach.

Schronisko PTTK Stare Wierchy.

Schronisko PTTK Stare Wierchy.

W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o piękny drewniany kościółek Św. Krzyża z XVIII w., położony u stóp Piątkowej.

Kościół pw. Św. Krzyża, XVIII w, Chabówka.

Kościół pw. Św. Krzyża, XVIII w, Chabówka.

Nasz gorczańską randkę zakończyliśmy wieczornym spacerem po Rabce. Przeszliśmy przez Park Zdrojowy (Rabka jest znanym uzdrowiskiem dziecięcym), spoglądając na przykłady zabudowy uzdrowiskowo-willowej, a na deser obejrzeliśmy przepiękny modrzewiowy kościół pw. Marii Magdaleny z 1606 roku (!), mieszczący obecnie muzeum Orkana z ekspozycją rzeźby ludowej (podobno największa w Polsce kolekcja świątków – niestety, ze względu na późną porę nie było nam dane jej zobaczyć). I tak w okolice Rabki musimy wpaść jeszcze raz z dziećmi, m.in. po to, by odwiedzić Rabkoland i Skansen Taboru Kolejowego w Chabówce.

Park zdrojowy, Rabka Zdrój.

Park zdrojowy, Rabka Zdrój.

Dworzec kolejowy, Rabka Zdrój.

Dworzec kolejowy, Rabka Zdrój.

11 listopada 2012, niedziela

Pogoda iście wiosenna, słońce i powyżej 10 stopni

Powrót mija nam sprawnie. Wyjeżdżamy rano tuż po 8:00, dojeżdżamy do Warszawy niewiele po 17.00. Tym razem jedziemy prosto na Kraków i Radom.

Zajeżdżamy jeszcze pod rabczański kościół pw. Marii Magdaleny z 1606 (wczoraj było już za ciemno na zrobienie zdjęcia…).

Kosciół pw. św. Marii Magdaleny (pocz. XVII) - żegnamy Rabkę.

Kosciół pw. św. Marii Magdaleny (pocz. XVII) – żegnamy Rabkę.

W celach turystycznych zatrzymujemy się dwa razy. Pierwszy postój urządzamy sobie w Jędrzejowie, gdzie mamy nadzieję obejrzeć słynne Muzeum im. Przypkowskich, gromadzące imponującą kolekcję zegarów i przyrządów astronomicznych. Mimo informacji, że jest czynne codziennie oprócz poniedziałków (wejścia co pół godziny od 8:00 do 15:00 włącznie) czekamy i czekamy i nikt nie przychodzi. Ku naszemu rozczarowaniu muzeum okazuje się zamknięte. Może to z powodu dzisiejszego święta? Szkoda. Pocieszamy się tylko tym, że kiedyś na pewno wrócimy tu z dziećmi – chłopakom na pewno spodoba się bogata kolekcja zegarów słonecznych.

Mimo niepowodzenia w zwiedzaniu muzeum udaje się nam zaliczyć drugą atrakcję turystyczną, która przyciągnęła nas do Jędrzejowa – najstarsze opactwo cysterskie w Polsce (klasztor został założony w XII w.). Oglądamy dokładnie trójnawowy kościół św. Wojciecha (XVIII w. przeb. barokowa), udaje nam się nawet uczestniczyć we mszy świętej. Zespół opactwa robi wrażenie, choć jest tu zdecydowanie mniej pozostałości romańskich niż w odwiedzonym przez nas w lutym Wąchocku. Przypominamy sobie również Koprzywnicę. To wspaniałe uczucie, że znamy coraz więcej wspaniałych miejsc w Polsce i coraz częściej wszystko zaczyna się nam układać w spójny obraz!

Jędrzejów, Muzeum im. Przypkowskich.

Jędrzejów, Muzeum im. Przypkowskich.

Widoczna kopuła obserwatorium astronomicznego.

Widoczna kopuła obserwatorium astronomicznego.

Pan Twardowski w Jędrzejowie.

Pan Twardowski w Jędrzejowie.

Śpiesz się powoli... Na rynku w Jędrzejowie.

Śpiesz się powoli… Na rynku w Jędrzejowie.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie - najstarsze w Polsce.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie – najstarsze w Polsce.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Barokowe wnętrza kościoła św. Wojciecha w Jędrzejowie.

Barokowe wnętrza kościoła św. Wojciecha w Jędrzejowie.

Widać XVIII-wieczne organy.

Widać XVIII-wieczne organy.

Drugi turystyczny postój zaplanowaliśmy w Radomiu (wcześniej zatrzymaliśmy się na obiad tuż przed Radomiem). Nie zliczę, ile razy przejeżdżaliśmy przez to miasto po drodze do Rzeszowa i nigdy nie odwiedziliśmy go w innych celach niż gastronomiczne. Dziś wykorzystujemy okazję, że jesteśmy bez dzieci i łatwiej nam zatrzymać się na zwiedzenie. Radom to duże miasto, szczycące się długą, doniosłą historią. Trochę rozczarowują więc nas nieco zaniedbane okolice rynku. XIX-wieczny ratusz ma ciekawą architekturę, ale jakoś tak gryzie się z otoczeniem. Właściwie jedynym, na czym można z przyjemnością zatrzymać na dłużej wzrok, są dwie kolorowe barokowe (XVII w.) kamieniczki, tzw. Dom Gąski i Dom Esterki. Z rynku kierujemy się na ulicę Żeromskiego. Po drodze oglądamy zabytkowy kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. w stylu neogotyczkim przez Piusa Dziekońskiego na pocz. XX w.). Spacer kończymy zwiedzeniem kościoła św. Katarzyny i klasztoru bernardynów (XV/XVI w.). Przylegający do kościoła wirydarz i zabytkowe nagrobki zostały w 2010 roku pięknie odnowione; jest to miejsce o wyjątkowym klimacie. Z ciekawością oglądamy też pogrążone w półmroku wnętrze dwunawowej świątyni.

Rynek w Radomiu. W tle kosciół św. Jana Chrzciciela.

Rynek w Radomiu. W tle kosciół św. Jana Chrzciciela.

Dawne kolegium pijarów, obecnie Muzeum im. Malczewskiego.

Dawne kolegium pijarów, obecnie Muzeum im. Malczewskiego.

Radomski ratusz (poł. XIX).

Radomski ratusz (poł. XIX).

Dom Gąski i dom Esterki.

Dom Gąski i dom Esterki.

Kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. pocz. XX).

Kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. pocz. XX).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Zabytkowe nagrobki okalające wirydarz.

Zabytkowe nagrobki okalające wirydarz.

Wnętrze kościoła św. Katarzyny (XV-XVI).

Wnętrze kościoła św. Katarzyny (XV-XVI).

Ul. Żeromskiego, Radom.

Ul. Żeromskiego, Radom.

Z Radomia jedziemy już prosto do domu. Na szczęście na wjeździe do Warszawy nie ma korków, więc bez zbędnej zwłoki docieramy do naszych kochanych chłopaków. I to właśnie w randkach we dwoje jest najpiękniejsze  – wyjazd jest wspaniały, ale chce się z niego wracać, bo czekają na nas nasze Skarby!

Okolice Gór Kamiennych – część II

2 maja 2012, środa

28 oC, piękne lato, po południu zbierało się na burzę

Wyprawa do Skalnego Miasta Adrszpach w Czechach (4 godziny „spacerku”, ok. 5,5 km)

Mieszkamy tak blisko (kilka km w linii prostej), że grzechem byłoby nie zajrzeć do tego miejsca, zwłaszcza, że mamy świeżo w pamięci zeszłoroczne zwiedzanie wspaniałych Gór Stołowych.

Od wejścia widać profesjonalne turystyczne przygotowanie tego miejsca – duże parkingi, sklepiki, restauracje, dobre oznakowanie itp. Koniecznie trzeba mieć ze sobą czeskie korony, my – nasz błąd – nie mamy i musimy wymienić pieniądze po złodziejskim kursie (no ale to było wliczone w koszty).

Szczególnie zachwyca nas pierwsza część trasy, głównie dlatego, że jesteśmy tu wcześnie rano (ruszamy o 8:40) i dłuższą chwilę idziemy sami, podziwiając piękno ogromnych skał (Sebuś zachwyca się głównie towarzyszącym nam cały czas potokiem, do którego namiętnie wrzuca kamienie i patyki… dla każdego coś miłego). Warto pamiętać o dodatkowym ubraniu dla dzieci, bo między skałami, zwłaszcza rano, bywa naprawdę zimno (widzieliśmy nawet resztki śniegu).

Potem dajemy się naciągnąć na masową atrakcję, czyli przejażdżkę łódkami po jeziorku. Dla dzieci warto, bo to frajda, jednak obiektywnie to nic ciekawego… 50 koron od głowy, na łódce ściśnięte 60 osób, a trasa „rejsu” ma zaledwie ok. 200 m i trwa 5 minut.

Już od dojścia do łódek opuszczamy koryto potoku i zaczynają się schody – dosłownie! Coraz więcej wejść i zejść, ale przygotowanych wygodnie, nawet Sebuś radzi sobie świetnie. Jednak jeżeli ktoś jest z ciężkim wózkiem, albo nie ma siły na podejścia, to można wrócić płaską trasą wejściową.

Cudownie nam się włóczy po tych skałach, niestety już późnej w coraz liczniejszym towarzystwie, głównie Polaków (cóż, urok długiego weekendu).

Podsumowując: wszystko jest tutaj jakby większe, bardziej imponujące i potężne niż nasz Szczeliniec czy Błędne Skały, ale trochę brakuje tego kameralnego klimatu i wąskich przejść. Oczywiście nie można porównywać tych miejsc, po prostu każdy musi zobaczyć je wszystkie, bo według nas to atrakcja na skalę co najmniej europejską!

Chłopcy spisują się dziś świetnie – te 4 godziny na nogach nawet nam dały się we znaki, a oni właściwie nie okazywali zmęczenia… Niesamowite.

Na koniec trafiamy do restauracji Skalne Miasto przy parkingu, gdzie zjadamy mięsko z knedlikami (szczerze mówiąc średnie), a chłopcy rosół i kotlet z kurczaka (niezłe), nie zrażając się kiepskim poziomem obsługi.

Skalne Miasto, Czechy.

Skalne Miasto, Czechy.

Jezioro Piaskownia.

Jezioro Piaskownia.

Dzban.

Dzban.

Głowa cukru.

Głowa cukru.

Zaraz wejdziemy w prawdziwy labirynt skał.

Zaraz wejdziemy w prawdziwy labirynt skał.

Gotycka brama zaprasza do środka.

Gotycka brama zaprasza do środka.

Skalne Miasto.

Skalne Miasto.

Diabelski most.

Diabelski most.

Mały wodospad.

Mały wodospad.

Nasi dzielni turyści.

Nasi dzielni turyści.

Przez skały do przystani łódek.

Przez skały do przystani łódek.

Łódką po Adszpaskim Jeziorku.

Łódką po Adszpaskim Jeziorku.

To chyba krab z bajki.

To chyba krab z bajki.

Skalne Miasto.

Skalne Miasto.

Kochankowie.

Kochankowie.

My z przodu, tuptupiści ciągną tyły.

My z przodu, tuptupiści ciągną tyły.

Noga Tyma jest naprawdę bardzo kontuzjowana...

Noga Tyma jest naprawdę bardzo kontuzjowana…

To chyba jakiś wieloryb.

To chyba jakiś wieloryb.

Panorama Skalnego Miasta urzekła nawet Tyma.

Panorama Skalnego Miasta urzekła nawet Tyma.

Uff, można odpocząć.

Uff, można odpocząć.

21. ... i podziwiać Skalne Miasto.

Starosta.

Starosta.

Mysia nora.

Mysia nora.

Popołudniowy objazd okolicy

Jeździmy, szukając miejscowych perełek, przy okazji pozwalając chłopcom poszaleć w roli cyklistów.

Najpierw jedziemy do Kochanowa, gdzie oglądamy tamtejszy krzyż pokutny (z ok. XIV-XVI w., stawiany zwykle przez mordercę w miejscu popełnionej zbrodni) oraz średniowieczny kamienny stół sędziowski (zachowany praktycznie w całości „zestaw mebli sądowych”), gdzie przeprowadzamy rozprawę naszego sądu rodzinnego (która na szczęście kończy się ugodą!)

Potem jedziemy do Chełmska Śląskiego, które zaskakuje nas nie tylko pięknie zachowanymi oryginalnymi ponad trzystuletnimi domami tkaczy (tzw. Dwunastu Apostołów, chociaż „Judasz” spłonął), lecz także przepięknym rynkiem z cudnymi, choć strasznie zaniedbanymi kamieniczkami z XVII-XVIII w.(niesamowicie trafne jest przewodnikowe określenie, że „miejsce to ma perwersyjny prowincjonalny urok”…)

Średniowieczny krzyż pokutny w Kochanowie.

Średniowieczny krzyż pokutny w Kochanowie.

Średniowieczny krzyż pokutny w Kochanowie.

Średniowieczny krzyż pokutny w Kochanowie.

Do stołu sądowego w Kochanowie.

Do stołu sądowego w Kochanowie.

Średniowieczny stól sądowy, Kochanów.

Średniowieczny stól sądowy, Kochanów.

SĄD RODZINNY.

SĄD RODZINNY.

Ugoda.

Ugoda.

Domy tkaczy (pocz. XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Domy tkaczy (pocz. XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Domy tkaczy (pocz. XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Domy tkaczy (pocz. XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Barokowe podcieniowe kamieniczki (XVII-XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Barokowe podcieniowe kamieniczki (XVII-XVIII) w Chełmsku Śląskim.

3 maja 2012, czwartek 

24 oC, przyjemnie, ale przelotne deszcze i burze po południu zamieniają się w jedną wielką burzę z ulewami

Wyprawa w Góry Sokole (ok. 4,5 godziny z dojazdem)

Podjeżdżamy pod schronisko Szwajcarka, główną bazę wypadową w tej okolicy, zarówno dla „zwykłych” turystów, jak i dla wspinaczy (droga dość kiepska i trudno ją znaleźć, ale dzięki informacjom ze strony internetowej schroniska udaje nam się bez problemu).

Wybieramy się na chyba najpopularniejszy w tej okolicy czerwony szlak na Sokolik. To również jak dotąd najbardziej zatłoczona trasa naszego wyjazdu, na szczęście nie ma tu raczej zorganizowanych grup, tylko ekipy kilkuosobowe, często z dziećmi (bo szlak dość krótki, a efektowny).

Mijamy Husyckie Skały i ruszamy wygodnymi zakosami na szczyt. R. i T. urządzają po drodze zbójeckie napady na M. i S., którzy oczywiście niczego się nie spodziewają:-)

Na szczycie Sokolika (642 m n.p.m.) cieszy oko kilka sporych skałek, na które wchodzą „skałkowcy”; my zadowalamy się zdobyciem punktu widokowego na szczycie (schody są bezpieczne, ale niektóre osoby mogą mieć problem z lękiem wysokości).

Tymuś nasz dzisiejszy cel wycieczki określa mianem „parówki”, ponieważ firma Sokołów wypuściła na rynek parówki dla dzieci o nazwie Sokoliki:) Sebuś (na szczęście) nie jest zainteresowany zdobywaniem szczytu, wystarczyły mu kamienie i odrobina swobody w okolicy szczytu. Obaj chłopcy b. dzielnie dziś maszerują.

Wycieczkę kończymy posiłkiem ze schroniskowego bufetu: pierogami ruskimi (niestety nie były domowe) i zupą jarzynową.

Zarówno schronisko, jak i najbliższa okolica mają swój klimat, tylko budynek wymaga remontu i może należałoby się zastanowić, czy koniecznie trzeba tu wpuszczać tyle samochodów (ale nie narzekamy na to, bo dzięki temu z dziećmi było nam łatwiej dotrzeć do punktu wyjścia).

W samochodzie tym razem zasypiają obaj chłopcy i po powrocie do domu śpią jeszcze ponad godzinę (bo dzisiaj po raz kolejny wstali kilkanaście minut po 5 rano…

Góry Sokole od strony Karkonoszy.

Góry Sokole od strony Karkonoszy.

Schronisko Szwajcarka (30. XIX), Rudawy Janowickie.

Schronisko Szwajcarka (30. XIX), Rudawy Janowickie.

Na Sokolik.

Na Sokolik.

'Skróty' Tyma.

'Skróty’ Tyma.

Na Sokolik.

Na Sokolik.

Zbójcy na szlaku.

Zbójcy na szlaku.

Zbójcy porwali Sebusia.

Zbójcy porwali Sebusia.

Sokolik (642 m n.p.m.), Góry Sokole, Rudawy Janowickie.

Sokolik (642 m n.p.m.), Góry Sokole, Rudawy Janowickie.

Widok z Sokolika na Karkonosze.

Widok z Sokolika na Karkonosze.

Widok z Sokolika.

Widok z Sokolika.

Mały Sokolik.

Mały Sokolik.

Wyprawa do sztolni „Włodarz” w kompleksie Riese (Olbrzym):  zwiedzanie 1,5 godziny

To bardzo tajemnicze miejsce pozwala puścić wodze fantazji na temat przeznaczenia skomplikowanych podziemnych konstrukcji i ewentualnych skarbów, jakie jeszcze mogą kryć podziemia w Górach Sowich.

Podczas wędrówki przez podziemne korytarze zaskakuje nas ilość błota, jaka zostaje na naszych butach, spodniach i kurtkach… głównie za sprawą szarpiącego się na rękach Sebusia. Dla małych dzieci nie jest to pewnie najlepsza atrakcja (no, może poza możliwością nieustannego wrzucania kamyczków do kałuż), ale Tymuś jest już bardzo zadowolony i nawet sporo wynosi z seansu filmowego w podziemnej sali kinowej (Sebusiowi natomiast podczas projekcji najbardziej podobają się wybuchy… Krzyczy: „bomba, bomba”!)

Kulminacją wyprawy jest „rejs” łodziami po zalanym odcinku sztolni – to naprawdę oryginalna atrakcja!

Przewodnik opowiada ciekawie i nie przeszkadzają mu dzieciaki. Wynosimy z Olbrzyma dużo refleksji na temat tysięcy ludzi, którzy zakończyli swoje życie w tym miejscu (nawet Tymuś wpada w refleksyjny nastrój, przyswajając różne informacje o okresie wojny). Ciekawie snuje się nam też domysły na temat hipotetycznego przeznaczenia sztolni i ewentualnych ukrytych w nich skarbach i tajemnicach.

Włodarz - kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz – kompleks Riese (Olbrzym).

Który kask będzie pasował...

Który kask będzie pasował…

Włodarz - kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz – kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz - kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz – kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz - kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz – kompleks Riese (Olbrzym).

Na łodziach.

Na łodziach.

Dzielni turysci do wyjścia!.

Dzielni turysci do wyjścia!.

4 maja 2012, piątek

Przed południem przelotny deszcz 16oC, po południu pogodnie, 20 oC

W związku z ciemnymi chmurami na horyzoncie, które widzimy rano z okna, rezygnujemy ze spaceru w góry i przyjmujemy Plan B: zwiedzanie ruin gotyckiego zamku piastowskiego w Bolkowie (XIII w., potem rozb.).

Zwiedzanie ruin zamków z dziećmi lubiliśmy od zawsze, więc – jak się spodziewaliśmy – miło spędzamy czas i tym razem. Dla Tymusia największą atrakcją – jak zawsze – jest wejście na wieżę; Sebuś natomiast standardowo rozgląda się za kamyczkami i kałużami, w które można by je wrzucać. Na szczyt wieży też dzielnie sam wchodzi.

Miejsce jest godne polecenia, przyjazne i dobrze przygotowane na przyjęcie turystów. Już sam widok na pofalowane pola z zamkowej wieży byłby dla nas wystarczającym powodem, by tu przyjechać.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

To prawdziwie męska sprawa.

To prawdziwie męska sprawa.

Muzeum Zamkowe.

Muzeum Zamkowe.

Wchodzimy na wieżę.

Wchodzimy na wieżę.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Na wieży bolkowskiego zamku.

Na wieży bolkowskiego zamku.

Rycerskie zdobycze chłopaków.

Rycerskie zdobycze chłopaków.

Sebus przed wycieczką.

Sebus przed wycieczką.

I Sebuś po wycieczce.

I Sebuś po wycieczce.

W drodze powrotnej Sebuś oczywiście – jak zawsze zasypia, ale – o dziwo – budzi się przy przenoszeniu z samochodu. Dzięki temu po krótkim odpoczynku w domu możemy ruszyć na kolejną wyprawę: do Kolorowych Jeziorek (k. Wieściszowic) w Rudawach Janowickich. (Po drodze jemy obiad w przyklasztornej restauracji w Krzeszowie – pyszne domowe jedzenie, niestety, nie najtańsze.)

Rudawy Janowickie mają swój niepowtarzalny urok. Urzekł nas już Sokolik, a dzisiejsza wyprawa utwierdziła nas tylko w tym przekonaniu. A na pewno było by jeszcze milej, gdyby nie towarzyszyły nam ciągle przewijające się grupki ludzi (uroki długiego majowego weekendu…)

Jeziorka powstały w wyrobiskach po dawnych kopalniach, a swój niespotykany kolor wody zawdzięczają obecnym w skałach minerałom. Kolorowe Jeziorka nie są może jakoś nadzwyczaj spektakularne: są niewielkie i kolor wody prezentuje się mniej jaskrawie niż na folderach reklamowych (na pewno najlepiej je odwiedzić w słoneczny dzień). To raczej miejsce kameralne, ale o wyjątkowym, niepowtarzalnym charakterze.

Sebuś jest zachwycony, bo może wrzucać swoje kamyczki do woli. M. może się więc spełniać turystycznie: razem z Tymusiem (sam chętnie wprosił się na dalszy spacer! Takiego mamy kumpla, ha!) zostawia „tuptupistów” nad Błękitnym Jeziorkiem i idą zobaczyć trzeci, najdalej położony, Zielony Stawek (który, nota bene, najbardziej rozczarowuje: jest tak niepozorny, że M. z T. przeoczają go i zapędzają się szlakiem dużo za daleko; T. nazywa stawek „stawkiem przegapkiem”).

Aha, uwaga na drogi prowadzące do kolorowych jeziorek! My, nieświadomi niczego, wybieramy wariant z Kamiennej Góry przez Raszów i Wieściszowice: droga jest tak dziurawa i zakałużowiona, że M. obgryza wszystkie paznokcie na dojeździe (choć, musimy przyznać, jest bardzo malowniczo).

Z Raszowa do Wieściszowic (Rudawy Janowickie).

Z Raszowa do Wieściszowic (Rudawy Janowickie).

Kolorowe Jeziorka w Rudawach Janowickich.

Kolorowe Jeziorka w Rudawach Janowickich.

Żółte Jeziorko.

Żółte Jeziorko.

Gdzie by tu wrzucić kamień...

Gdzie by tu wrzucić kamień…

O, tu można!.

O, tu można!.

Czerwone Jeziorko (zabarwione żelazem).

Czerwone Jeziorko (zabarwione żelazem).

Między Żółtym i Czerwonym Jeziorkiem...

Między Żółtym i Czerwonym Jeziorkiem…

Błękitne Jeziorko.

Błękitne Jeziorko.

Błękitne Jeziorko.

Błękitne Jeziorko.

Odopczynek przy ZIelonym Stawku.

Odopczynek przy ZIelonym Stawku.

PRZESZKODA, czyli to, co Tymo lubi najbardziej.

PRZESZKODA, czyli to, co Tymo lubi najbardziej.

Na parkingu czeka tuptupista.

Na parkingu czeka tuptupista.

Po powrocie z wycieczki chłopcy mają siłę poszaleć jeszcze na swoich rowerkach w okolicy domu. Dobrze, dobrze, może wreszcie dłużej pośpią!

5 maja 2012, sobota  

Kolejny piękny dzień, 23 oC, pogoda psuje się na dobre dopiero wieczorem (ale mieliśmy szczęście!)

Piękna pogoda zachęca nas do wycieczki górskiej, więc rezygnujemy z planów zwiedzenia Zamku Grodno i wybieramy się na wycieczkę z Karpacza do Schroniska nad Łomniczką (żółtym szlakiem; 9:00-15:00 z dojazdami).

Miło wrócić w miejsce, w którym byliśmy podczas lutowych mrozów – Karpacz na wiosnę wygląda tak inaczej, że nawet zastanawiamy się, czy nie pokręciliśmy dróg. Karkonosze z ośnieżonymi szczytami na tle łąk pełnych kwitnących mleczy wyglądają po prostu bajkowo.

Szlak jest bardziej nachylony niż alternatywne (czerwone) dojście spod dolnej stacji „Zbyszka”, ale mamy krótszy dystans do pokonania, co jest lepsze dla naszych chłopców.

Tymusiowi wyraźnie podoba się szlak ułożony z dużych kamieni, skacze po nich jak mała kózka. Dla Sebusia natomiast atrakcją numer jeden jest – jak nietrudno zgadnąć – płynąca po lewej stronie szlaku Łomniczka i małe strumyczki przepływające przez nasza drogę. Wiele razy zatrzymujemy się, żeby Sebuś mógł zaspokoić swoją dziką żądzę wrzucania kamyków do wody. Na szczęście większość drogi w górę S. daje się wnieść w nosidle, dzięki czemu wchodzimy całkiem sprawnie (ok. 1,15’).

Schronisko nad Łomniczką jest niewielkie, klimatyczne i z turystyczną atmosferą (brak prądu, dach z patyków itp.) Sebusia po wyjściu z nosidła rozpiera energia – nawet chcemy go sprzedać chatarowi na rok na przyuczenie (niestety, nie daje się namówić:). Zjadamy pyszne naleśniki i żurek i zarządzamy odwrót.

Wracamy tą samą drogą. Dobrą połowę trasy S. pokonuje na własnych nóżkach mimo nierównej, kamienistej nawierzchni!

W samochodzie chłopcy natychmiast odpadają, a my wydłużamy drogę powrotną o urokliwą przejażdżkę na Przełęcz Okraj. Z drogi roztaczają się naprawdę cudne widoki… Na Przełęczy Okraj M. wyskakuje opstrykać schronisko i upolować pieczątkę.

Wiosenne Karkonosze z okolic Kowar.

Wiosenne Karkonosze z okolic Kowar.

Wiosenne Karkonosze z okolic Kowar.

Wiosenne Karkonosze z okolic Kowar.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

,,Zmęczony piesek''.

,,Zmęczony piesek”.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Schronisko Nad Łomniczką.

Schronisko Nad Łomniczką.

Zmęczony turysta...

Zmęczony turysta…

Schronisko Nad Łomniczką.

Schronisko Nad Łomniczką.

Schronisko Na Przełęczy Okraj.

Schronisko Na Przełęczy Okraj.

Wracamy dość późno i mamy przed sobą perspektywę pakowania, więc na popołudniową wycieczkę wybieramy krótki cel: Bacówkę pod Trójgarbem w Górach Wałbrzyskich.

Bacówka jest położona w naprawdę urokliwym miejscu, jest przed nią sporo miejsca na rekreację, widać resztki wiat i placu zabaw. Tym bardziej dziwi nas, że wszystko jest zamknięte na głucho i obiekt wyraźnie niszczeje. Szkoda.

Chłopcy chwilę szaleją na rowerkach, po czym, poganiani zbliżającą się burzą, pakujemy towarzystwo do samochodu i wracamy do siebie, by oddać się upojnemu pakowaniu wieczorem.

Bacówka PTTK Pod Trójgarbem.

Bacówka PTTK Pod Trójgarbem.

Bajkowe widoki przed schroniskiem.

Bajkowe widoki przed schroniskiem.

...ale mi wesoło...

…ale mi wesoło…

Poszalejmy z mamą...

Poszalejmy z mamą…

Udał nam się wyjazd...

Udał nam się wyjazd…

Jestem zawadiaka...

Jestem zawadiaka…

Zgodnie stwierdzamy, że wyjazd udał nam się na piątkę z plusem. Tereny ziemi kamiennogórskiej są wprost wymarzone do aktywnej turystyki, idealne na krótsze i dłuższe wakacje z rodziną.

Waligóra, Skalnik, Ślęża i Chełmiec

26 kwietnia 2012, czwartek

Słonecznie i ciepło, ok. 20 stopni

Warszawa – Kraków; 16:30–22:45, 295 km

To wstyd, że te miasta nie mają lepszego połączenia drogowego… Jedzie się tak sobie, spory ruch, zwłaszcza końcówka i wjazd do Krakowa daje nam się we znaki (chociaż nie było korka ze względu na późną porę).

Po drodze postój w fajnym McD za Tarczynem i przy stacji benzynowej z widokiem na podświetlone ruiny zamku w Chęcinach (potem chłopcy zasnęli i przenieśliśmy ich śpiących do łóżek w hotelu).

Nocleg w Domu Turystycznym w Nowej Hucie: rozsądny stosunek ceny do jakości, a przy tym blisko miejsca jutrzejszej konferencji R.

27 kwietnia 2012, piątek

25oC, po prostu upał… Pięknie!

Rano jemy śniadanie w hotelu, a potem M. spędza z chłopcami upojne półtorej godziny w pokoju, a R. szybko załatwia uczestnictwo w konferencji. Wracając, kupuje dla chłopców małe flagi na zbliżający się Dzień Flagi. To atrakcja dnia: chłopcy biegają i wymachują nimi, krzycząc: „Polska gola”.

Kraków – Gorzeszów; 10:30–17:40, 370 km

Znaczna część drogi mija naprawdę szybko dzięki autostradzie. Mimo że płatna i zatłoczona, to jednak wygodna. Zatrzymujemy się na zupę w restauracji przy stacji Shell: znośny żurek, ale drogo i kiepski wybór jedzenia; na plus – przyzwoity plac zabaw.

Potem chłopcy śpią, a my przejeżdżamy w tym czasie aż w okolice masywu Ślęży, żeby zjeść obiad w schronisku – Domu Turysty PTTK „Pod Wieżycą” w Sobótce: poza weekendem można podjechać samochodem pod samo schronisko. Sam budynek nie grzeszy może urodą, ale obiady dają dobre – jemy pomidorówkę, gołąbki i pierogi ruskie; niezapomniane wrażenia z toalety bez drzwi (bo właśnie był remont) 🙂

Bardzo podobają się nam widoki na Ślężański Park Krajobrazowy, stuningowane przez pola kwitnącego rzepaku na „przedpolu”.

Potem jeszcze krótki postój w Świdnicy, żeby opstrykać największy w Europie Kościół Pokoju.

Gorzeszów

Zatrzymujemy się w agroturystyce o wdzięcznej nazwie „EkoKrasnoludki”. Dom ładnie wykończony, mamy „podwójny” pokój – w części z aneksem kuchennym lokujemy chłopców, a my zajmujemy „salon” – będzie naprawdę wygodnie i… bardzo tanio (płacimy tylko 75 zł za dobę). Na zewnątrz brakuje placu zabaw (jest tylko piaskownica), ale chłopcom to nie przeszkadza, bo zaraz dosiadają swoich pojazdów – roweru i „tuptupa” i objeżdżają okolice.

Postój na autostradzie Kraków-Wrocław.

Postój na autostradzie Kraków-Wrocław.

Postój na autostradzie Kraków-Wrocław.

Postój na autostradzie Kraków-Wrocław.

Ślęża z okien samochodu.

Ślęża z okien samochodu.

PTTK pod Wieżycą.

PTTK pod Wieżycą.

Widok sprzed schroniska.

Widok sprzed schroniska.

Ewangelicki Kościół Pokoju (XVII) w Świdnicy.

Ewangelicki Kościół Pokoju (XVII) w Świdnicy.

Ewangelicki Kościół Pokoju (XVII) w Świdnicy.

Ewangelicki Kościół Pokoju (XVII) w Świdnicy.

Ewangelickie nagrobki.

Ewangelickie nagrobki.

Katedra w Świdnicy (XIV-XV).

Katedra w Świdnicy (XIV-XV).

28 kwietnia 2012, sobota   

25oC, pięknie

Aż buzie nam się śmieją, gdy wyglądamy rano za okno, a tam piękne słoneczko i ani jednej chmurki na niebie! Chłopcy tez nie mogą doleżeć w łóżkach i zaraz po 6:00 przychodzą do nas.

Rano rozmawiamy chwilę z gospodarzami, chłopcy oglądają mieszkającego w samochodzie (!) króliczka i malutką owieczkę pijącą z butelki mleko.

Na Waligórę (936 m n.p.m.); ~9.00-13.00

Wycieczką na najwyższy szczyt Gór Kamiennych inaugurujemy nasz pobyt. I to w wielkim stylu!

Chłopcy spisują się na medal. Mimo bardzo stromego podejścia od schroniska Andrzejówka, Tymuś dosłownie wbiega na górę, wybierając tylko „trudne warianty” – jak sam to określa, a Sebuś też dużą część drogi pokonuje na nóżkach (schodzi praktycznie zupełnie samodzielnie). Naprawdę kumple na medal nam rosną.

My cieszymy oczy ciekawymi krajobrazami Gór Kamiennych: wierzchołki rzeczywiście są strome i regularne, jak na wulkaniczny rodowód przystało. Mimo początku majowego weekendu nie ma dzikiego tłumu turystów; spotyka się raczej koneserów.

Chłopaki zwracają uwagę raczej na innego typu atrakcje: huśtanie się na szlabanie i podnoszenie suchych konarów (Tymo) czy szukanie kamieni i kałuż (czynności powiązane) i odpływów na drodze (Sebuś).

Nie chcemy ryzykować zejścia najkrótszym stromym wariantem, więc decydujemy się nadłożyć drogi i naokoło (szlaki: żołty i czarny) zejść do schroniska Andrzejówka. (Decyzja bardzo trafna i – zwłaszcza z dziećmi – godna polecenia). Wszystkim nam wesoło, urządzamy konkurs „kto zna więcej piosenek z kategorii…”

Przemiłym uwieńczeniem wycieczki jest obiad w schronisku Andrzejówka. Schronisko ma niesamowicie klimatyczny wystrój. Każdemu detalowi można się przyglądać: wszystko ślicznie wyrzeźbione w drewnie. Jedzeniu też nie można nic zarzucić. Najadamy się jak bąki żurkiem, zupą gulaszową, pierogami ruskimi i naprawdę pysznymi naleśnikami z serem.

Od schroniska Andrzejówka na Waligórę.

Od schroniska Andrzejówka na Waligórę.

Przed Sebusiem nasz cel - Waligóra.

Przed Sebusiem nasz cel – Waligóra.

Na Waligórę - można się pohuśtać na szlabanie!.

Na Waligórę – można się pohuśtać na szlabanie!.

Stromizna, a Tymo śmiga.

Stromizna, a Tymo śmiga.

Przed atakiem szczytowym przyda się odpoczynek.

Przed atakiem szczytowym przyda się odpoczynek.

Uff, można wyjśc z nosidła.

Uff, można wyjśc z nosidła.

07. Waligóra (936 m n.p.m.), Góry Kamienne.

Waligóra (936 m n.p.m.), Góry Kamienne.

08. Waligóra (936 m n.p.m.), Góry Kamienne.

Waligóra (936 m n.p.m.), Góry Kamienne.

09. A to nasz Wyrwidąb.

A to nasz Wyrwidąb.

10. Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

11. Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

13. Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

'Miało być lato, jest zima'

'Miało być lato, jest zima’

14. Schronisko Andrzejówka.

Schronisko Andrzejówka.

16. Schronisko Andrzejówka.

Schronisko Andrzejówka.

15. Schronisko Andrzejówka.

Schronisko Andrzejówka.

 

Schronisko Andrzejówka.

Schronisko Andrzejówka.

Wracając, przejeżdżamy przez Sokołowsko. Oglądamy dawne budynki sanatoryjne (szcz. ciekawy jest lekko „gargamelowaty” ogromny ceglany Grunwald) i ceglaną cerkiew z pocz. XX w. Seba pochrapuje z tyłu. Odpadł zaraz po wejściu do samochodu, a i Tymowi niewiele brakowało.

Po powrocie Sebuś śpi, T. biega trochę po podwórku, a R. załatwia najpotrzebniejsze zakupy.

Rezerwat „Głazy Krasnoludków” k. Gorzeszowa

To ostatni bastion Gór Stołowych, a jednocześnie atrakcja położona najbliżej naszej kwatery; dzisiaj posłużyła nam jako wybieganie chłopców przed snem:)

Przy parkingu jest spory teren, który doskonale wykorzystuje miejscowa młodzież i nie tylko (ogniska, grille itp.); w samym rezerwacie – pojedynczy turyści. Chłopcy dosiadają swoich maszyn i, o dziwo, świetnie sobie radzą na lokalnej błotnisto-kamienistej drodze do zwózki drewna! T. i M eksplorują okolice skałek, robią fotoreportaż, a na koniec „zasypiają” na łączce obok parkingu; Sebuś i R. idą dzielnie (choć niespiesznie) wzmiankowaną drogą u podnóża skał (Sebuś nie przepuścił chyba żadnej kałuży, zasypując je wprost kamieniami, patykami i szyszkami). Tymusiowi chyba brakowało towarzystwa młodszego brata, bo kilka razy mówił: „czekamy na tuptupistów”

18. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

 

20. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

21. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

22. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

23. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Czekamy na tuptupistów.

Czekamy na tuptupistów.

Po powrocie chwilę bawimy się na naszym podwórku z nowoprzybyłymi dziećmi.

29 kwietnia 2012, niedziela

26 oC, ładnie, wręcz upalnie, ale bardzo wietrznie, zwłaszcza w górach

Wyprawa na Skalnik (945 m n.p.m.): ok. 4 godz. z dojazdem

Dziś wycieczka na najwyższy szczyt Rudaw Janowickich. Wybieramy dojście od strony Czarnowa, dojeżdżamy wąziuteńką drogą pod dawne schronisko Czartak; po drodze zadziwia nas widok faceta w białej spódnicy (… który okazuje się mieszkańcem tutejszej farmy Hare Kriszny).

Wejście w większości po kamieniach i leśnych drogach przez las, trochę się dłuży. Główny wierzchołek nie jest zbyt spektakularny (zalesiony grzbiet bez wyraźnej kulminacji); robimy tu obowiązkowe zdjęcia i piknik na kocu, korzystając z nieobecności innych turystów.

Druga kulminacja – Ostra Mała nadrabia efektownością za główny wierzchołek (trzy skałki, na jednej z nich punkt widokowy z którego ładnie widać Karkonosze i Rudawy); Tymuś z radością wspina się na środkową skałkę, a najchętniej wlazłby na każdą po kilka razy…

Sebuś wręcz zadziwia nas swoją sprawnością i determinacją – pokonuje na własnych nóżkach ok. połowę dystansu zarówno w górę, jak i w dół; przed samochodem w końcu jednak zasypia w nosidle i śpi jeszcze dwie godziny w domu.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Chłopcy w siódmym niebie...

Chłopcy w siódmym niebie…

Punkt widokowy w okolicy Skalnika.

Punkt widokowy w okolicy Skalnika.

Punkt widokowy w okolicy Skalnika.

Punkt widokowy w okolicy Skalnika.

Widok na Karkonosze.

Widok na Karkonosze.

Podczas drzemki Sebusia Tymo rozgrywa z R. pierwszy cały mecz w piłkarzyki (który oczywiście nieznacznie wygrywa:)

Zamek w Książu (prawe 4 godziny z obiadem i dojazdem)

Największy zamek na Śląsku, pochodzi z XIII w., przebud. XVIII w., należał niegdyś do Hochbergów.

Nas uderza przede wszystkim tłum ludzi, którzy wylewają się z zamku i okolicznych parkowych alejek (niedzielna kulminacja kilkudniowych targów i towarzyszącego im jarmarku). Tenże tłum bardzo skutecznie uprzykrza nam spacer, praktycznie uniemożliwiając pokonywanie parkowych alejek na rowerze czy tup-tupie.

W końcu jakoś docieramy w okolice zamku, ale, głównie ze względu na późną porę, odpuszczamy sobie zwiedzanie, poprzestając na chwili zabawy z nadmuchiwanym ludzikiem i drewnianymi zwierzątkami.

Na koniec i… na deser podchodzimy kilkadziesiąt metrów na świetnie położony punkt widokowy, który pozwala docenić ogrom i urodę zamku!

Wcześniej po drodze jemy spóźniony obiad w Karczmie Kamiennej w Czarnym Borze (to bardzo niedoreklamowany obiekt, a szkoda, żeby stał pusty, bo ma bardzo ciekawe wnętrza, a do tego gotują tu dobrze i niedrogo); wsuwamy po pierogach i odrobinie schabowego od Tyma.

Karczma w Czarnym Borze z XVIII-w rodowodem.

Karczma w Czarnym Borze z XVIII-w rodowodem.

Karczma w Czarnym Borze z XVIII-w rodowodem.

Karczma w Czarnym Borze z XVIII-w rodowodem.

Późnogotycko-renesansowy zamek w Książu (XII, przeb. XVIII w).

Późnogotycko-renesansowy zamek w Książu (XII, przeb. XVIII w).

Zamek w Książu.

Zamek w Książu.

Zamek w Książu.

Zamek w Książu.

... i na krokodylu.

… i na krokodylu.

Na punkt widokowy Skały Olbrzyma.

Na punkt widokowy Skały Olbrzyma.

Tata-siłacz.

Tata-siłacz.

Tymo zadziwia nas swoją kondycją: przez cały dzień jest ruchu, wydaje się nawet mniej zmęczony niż my! Pada dopiero o 21:00.

30 kwietnia 2012, poniedziałek 

26 oC, upalny letni dzień – cudnie

Wyprawa na Ślężę (717 m n.p.m.): ok. 7 godzin, w tym 2,5 godz. dojazdów

Dojazd upływa nam jak zwykle w miłej atmosferze dzięki płycie Justynki i Tomka.

Zaplanowaliśmy wejście możliwie najkrótszym szlakiem żółtym z Przełęczy Tąpadła, ale mimo to jednak prawie 350 m przewyższenia i ok. 1,5 godziny marszu (w naszym tempie…)

Trasa prowadzi równomiernie nachyloną kamienistą drogą, a trudy marszu dzisiaj bardzo łagodzi wyjątkowo miłe otoczenie – soczysta wiosenna zieleń młodych liści i ciepłe promienie słońca ubarwione śpiewem ptaków… poezja!

Intensywność kontaktu z naturą potęguje spotkanie trzech mieszkańców ślężańskich lasów: popielicy, myszki polnej i niewielkiego ciemnego węża (zaskrońca?). Niestety, żaden nie chciał zapozować nam do zdjęcia.

Na szczycie atmosfera pikniku; robimy obowiązkowe zdjęcia z kaplicą na szczycie i z rzeźbą niedźwiedzicy sprzed ok. 2,5 tys. lat, a potem oddajemy się błogiej przyjemności konsumpcji kiełbasy z grilla (bo, niestety, jedzenie w schronisku albo z proszku, albo z grilla), a na deser dogadzamy sobie szarlotką („domową”).

Chłopcy, niestety, nie czują ani powagi miejsca, ani zmęczenia i zapamiętale biegają, a potem wygłupiają się przy jedzeniu. Sebek bywa nieznośny – rozrzuca jedzenie i bije wszystkich, a zwłaszcza Tyma. A tyle trudu wkładamy w wychowanie…

Obaj chłopcy z każdym dniem mają chyba coraz więcej sił; dzisiaj Seba wszedł połowę a zszedł 80% trasy, zasypiając dopiero w samochodzie (za to spał potem łącznie przez 3 godziny i nie można go było dobudzić…). Tymuś natomiast chodzi już jak wytrawny turysta, utrzymuje równe tempo i w ogóle nie marudzi, a po powrocie zaraz znowu biegnie na podwórko.

Spotykamy dzisiaj mnóstwo rodzin z większymi i mniejszymi dziećmi, nawet kilkutygodniowymi maluchami w chustach. To jakieś takie pozytywne.

Ślęża - nasz cel.

Ślęża – nasz cel.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

W wiacie Sebuś szukał króliczków.

W wiacie Sebuś szukał króliczków.

Nie ma króliczków...

Nie ma króliczków…

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Przed nami szczyt Ślęży.

Przed nami szczyt Ślęży.

Przed nami szczyt Ślęży.

Przed nami szczyt Ślęży.

Ślęża (718 m n.p.m.) .

Ślęża (718 m n.p.m.) .

Tymo zafascynował się zabawką z Książa...

Tymo zafascynował się zabawką z Książa…

Rzeźba datowana na 400-700 r p.n.e.

Rzeźba datowana na 400-700 r p.n.e.

Ślęża (718 m n.p.m.).

Ślęża (718 m n.p.m.).

Schronisko Na Ślęży.

Schronisko Na Ślęży.

Schronisko Na Ślęży.

Schronisko Na Ślęży.

Szczyt Ślęży (718 m n.p.m.).

Szczyt Ślęży (718 m n.p.m.).

Aniołki (z różkami).

Aniołki (z różkami).

Aniołki (z różkami).

Aniołki (z różkami).

Ze Ślęży na Przełęcz Tąpadła - widać wały kultowe.

Ze Ślęży na Przełęcz Tąpadła – widać wały kultowe.

Popołudniowy spacerek po Gorzeszowie

Jak co dzień próbujemy jeszcze przed wieczorem „wybiegać” chłopców na rowerze i tup-tupie. Tym razem ograniczamy się do najbliższych okolic, bo jest już późno, przy okazji robimy zdjęcia Diabelskiej Maczudze (imponującemu głazowi przy drodze).

Nasi chłopcy bardzo łatwo nawiązują kontakty zarówno z tubylcami, jak i z innymi gośćmi w naszym gospodarstwie; Sebuś robi furorę swoim tuptupem, tutaj nikt „czegoś takiego” nie widział, a Tymuś umawia się na następny dzień na zabawę z koleżanką z pokoju obok.

Wycieczka po Gorzeszowie.

Wycieczka po Gorzeszowie.

Diabelska Maczuga.

Diabelska Maczuga.

Diabelska Maczuga i Tymo.

Diabelska Maczuga i Tymo.

O, woda!!!.

O, woda!!!.

1 maja 2012, wtorek

27 oC, upał, a po południu burze z przelotnym deszczykiem

Wyprawa na Chełmiec (851 m n.p.m.): ok. 4 godziny z dojazdem

Najwyższe wzniesienie Gór Wałbrzyskich to ostatni szczyt KGP w Sudetach, który został nam do zdobycia!

Po drobnych problemach orientacyjnych ze znalezieniem właściwej drogi w Boguszowie podjeżdżamy kilkaset metrów trasą górniczej drogi krzyżowej i ruszamy. Dzisiejsza wędrówka okazuje się w sumie bardzo przyjemna i mało uciążliwa; początek kamienistą drogą, a potem leśnym żółtym szlakiem (skrót na szczyt, miejscami dość stromy, ale też ma miłe fragmenty trawersujące zbocza z pięknym bukowym lasem)

Na samym szczycie… „majówka”: ogniska, grille, msza pod krzyżem itp.

My robimy dokumentację fotograficzną, wchodzimy na wieżę widokową (lada dzień w budynku ma ruszyć punkt gastronomiczny), podbijamy pieczątki w książeczkach KGP i zmywamy się na własny piknik (puszczanie baniek itp.)

Droga w dół mija bardzo sprawnie, choć w tym czasie zdążają się wytworzyć chmurki z których przed samym samochodem zaczyna nieźle padać.

Chłopcy jak zwykle spisali się na medal; Tymuś to prawdziwy, wytrawny turysta, ma krzepę jak stary i nie bał się wejścia na strome schody na wieży (dużo starsze dzieci się bały), a Sebuś też coraz mniejszą część drogi idzie w nosidle, nie chce do niego wsiadać, twierdząc: „dam radę”; obaj tylko czasami są trochę nieznośni… nasze urwisy…!

Chełmiec (851 m n.p.m.) - nasz dzisiejszy cel.

Chełmiec (851 m n.p.m.) – nasz dzisiejszy cel.

Z Boguszowa na Chełmiec górniczą drogą krzyżową.

Z Boguszowa na Chełmiec górniczą drogą krzyżową.

Stacja górniczej drogi krzyżowej.

Stacja górniczej drogi krzyżowej.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Nabieramy sił.

Nabieramy sił.

Sebuś nadal nabiera...

Sebuś nadal nabiera…

Z Boguszowa na Chełmiec.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Chelmiec (851 m n.p.m.), Góry Wałbrzyskie.

Chelmiec (851 m n.p.m.), Góry Wałbrzyskie.

Chelmiec (851 m n.p.m.), Góry Wałbrzyskie.

Chelmiec (851 m n.p.m.), Góry Wałbrzyskie.

Tymo na wieży widokowej na Chełmcu.

Tymo na wieży widokowej na Chełmcu.

Widok z Chełmca na Wałbrzych, Ślęża w tle.

Widok z Chełmca na Wałbrzych, Ślęża w tle.

Widok z Chełmca na Karkonosze ze Śnieżką i Rudawy Janowickie.

Widok z Chełmca na Karkonosze ze Śnieżką i Rudawy Janowickie.

Z Chełmca do Boguszowa.

Z Chełmca do Boguszowa.

Wizyta w Krzeszowie (ok. 2,5 godziny)

Wygłodniali zaczynamy zwiedzanie od… Restauracji Rustykalnej, gdzie zjadamy pierogi ze szpinakiem i pizzę (jedzenie niezłe, obsługa kiepska), w tym czasie trochę straszy nas deszczyk i grzmoty, ale w końcu nie ma większego deszczu.

Oglądamy pocysterski zespół klasztorny: kościół klasztorny Wniebowzięcia NMP, kościół św. Józefa, klasztor. Budynki pochodzą w większości z XVII-XVIII w., chociaż cystersi żyli w tym miejscu już od XIII stulecia; uderza niesamowite bogactwo zdobień zarówno fasad, jak i wnętrz.

Podjeżdżamy jeszcze pod Górę św. Anny i wchodzimy pod kaplicę św. Anny, po drodze i u celu wyprawy oglądając urzekające widoki na założenie klasztorne na tle Gór Kruczych, Karkonoszy i chylącego się ku zachodowi słońca. Chłopcy oczywiście zaliczają przy okazji obowiązkową przejażdżkę rowerowo-tuptupową.

Na koniec podjeżdżamy jeszcze do krzeszowskiego Betlejem z XVII-wiecznym drewnianym pawilonem letnim pośrodku stawu oraz oglądamy z okien samochodu kilka malowniczo położonych barokowych kaplic kalwaryjskich (z XVIII w.).

Podsumowując, zadziwiamy się, że jest w tych tak ciekawych okolicach naprawdę mało turystów (jak na środek długiego weekendu majowego) , a miejsce jest co najmniej tak samo urocze i piękne jak choćby Kazimierz n. Wisłą. Ale może to i dobrze!

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Z Krzeszowa na Górę Św. Anny.

Z Krzeszowa na Górę Św. Anny.

Widoki na zespół pocysterski w Krzeszowie.

Widoki na zespół pocysterski w Krzeszowie.

Renesansowo-barokowa kaplica Św. Anny.

Renesansowo-barokowa kaplica Św. Anny.

Krzeszowskie krajobrazy - można się zakochać.

Krzeszowskie krajobrazy – można się zakochać.

Kaplice kalwarii krzeszowskiej (XVIII).

Kaplice kalwarii krzeszowskiej (XVIII).

Letni pawilon Opatów (XVII).

Letni pawilon Opatów (XVII).

Góry Kamienne i okolice, 2012.05

Prolog: Przygoda przed wyjazdem, czyli… nie może być za różowo

Tym razem na dwa dni przed wyjazdem okazało się, że mamy zepsuty samochód i nie wiadomo było, czy i kiedy będziemy mogli nim pojechać. Czy u nas zawsze musi coś się dziać? Na szczęście ostatecznie w południe samochód był gotowy i w końcu wyjechaliśmy.

Jak się jednak okazuje, kłopoty przed wyjazdem są prognostykiem udanej eskapady – wypad w Góry Kamienne i okolice chyba należy do najbardziej udanych naszych wyjazdów. Udało nam się zdobyć z chłopcami kolejne szczyty Korony Gór Polski: Waligórę (Góry Kamienne), Ślężę (Masyw Ślęży), Skalnik (Rudawy Janowickie) i Chełmiec (Góry Wałbrzyskie) i na własne oczy zobaczyć wiele innych cudów przyrody – m.in. kolorowe jeziorka k. Wieściszowic i czeskie Skalne Miasto. Te tereny to również przepiękny barokowy Krzeszów, piękny zamek w Książu, tajemniczy kompleks Riese, Chełmsko Śląskie z malowniczymi domkami tkaczy. To wszystko w oprawie cudownie budzącej się do życia przyrody, w przepięknej pogodzie. Było super!

 

Z Boguszowa na Chełmiec.

Część I – Waligóra, Skalnik, Ślęża i Chełmiec, czyli kończymy sudecką część KGP

 

Udał nam się wyjazd...

Część II – Skalne Miasto, Góry Sokole, podziemia, kolorowe jeziorka i inne atrakcje

Karkonosze zimą – tydzień II

 

 4 lutego 2012, sobota

-12oC na dole, na Śnieżce -20oC, rano prószy śnieżek,
potem słoneczko i chmury nad szczytami

Wyprawa z Tymusiem na Śnieżkę

Dziś mamy wyjątkowy dzień. To nasza najpoważniejsza wyprawa górska z Tymusiem, jaką kiedykolwiek odbyliśmy! Dla nas z kolei to wyprawa przy najniższej jak dotąd temperaturze (na szczycie przez cały dzień było -20
do -22oC, z porywami wiatru dawało to odczucie do ok. 30 stopni mrozu…! Hmmm, mimo to był to jeden z cieplejszych i najmniej wietrznych dni na Śnieżce w ostatnim czasie…) Continue reading

Karkonosze zimą – tydzień I

28 stycznia 2012, sobota

-14 oC do -1oC, piękny zimowy dzień…

Warszawa – Wrocław

Tymuś i my już od dawna nie mogliśmy się doczekać tego wyjazdu! (…Sebuś jeszcze nie za bardzo rozumiał, co to te ferie). Wstajemy zgodnie z planem o 4:30 i przed 6:00 już w komplecie z Babcią ruszamy w drogę.

Katowicka nadal w remontach, a do tego sprawia wrażenie, jakby remonty zamarzły na zimę, więc bez żalu ją opuszczamy i ruszamy na z góry upatrzony postój pod literą M w Bełchatowie. „Ósemkę” do Wrocławia pokonujemy bez problemów i rozpoczynamy „danie główne” dzisiejszego dnia…

Spacer śladami krasnali po wrocławskiej starówce

Starówka we Wrocławiu jest naprawdę imponująca, wrażenie robią zwłaszcza monumentalne gotyckie kościoły oraz ratusz – perła świeckiego europejskiego gotyku i ogromny rynek z kamieniczkami – świadkami różnych epok i stylów od gotyku po secesję. Oglądamy m.in.:

  • Kościół św. Marii Magdaleny (XIV-XV w.)
  • Ulicę Jatki z „pomnikiem” zwierząt rzeźnych (fundacji wdzięcznego konsumenta…)
  • Kościół św. Elżbiety (XIV-XV w.)
  • Domki altarystów: Kamienice Jaś (XVI w.) i Małgosia (XVIII w.)
  • Rynek z blokiem zabudowy pośrodku
  • Gotycki ratusz (XV-XVI w.) – zgodnie uznajemy, że jest to najpiękniejszy ratusz, jaki kiedykolwiek widzieliśmy.

Krasnale najpierw nam się pochowały (chyba przez remont części ulic, na których mieszkały), ale potem już się do nas przyzwyczaiły i chętnie dawały się podziwiać – na razie naliczyliśmy ich 11. Zabawa w szukanie krasnali to naprawdę świetny patent na zwiedzanie Wrocławia z dziećmi!

Spacer kończymy w Piwnicy Świdnickiej, najstarszej restauracji Europy, której początki sięgają 1273 r. (nie wychodzimy z niej głodni, chociaż portfel nieco się odchudził… mimo to polecamy – głównie ze względu na wnętrza, bo jedzenie smaczne, ale nie wyróżnia się jakoś specjalnie).

Chłopcy to już prawdziwi turyści, Tymuś wypatrzył wszystkie krasnale, a Sebuś chciał wszędzie chodzić sam, „za rączkę” (w końcu gdy po obiedzie wzięliśmy go do nosidełka, to zasnął w ciągu dwóch minut „na glonojada”).

Wrocław. Renesansowy Jaś i barokowa Małgosia, gotcki kościół Św.Elżbiety w tle.

Wrocław. Renesansowy Jaś i barokowa Małgosia, gotcki kościół Św.Elżbiety w tle.

Pomnik zwierząt rzeźnych, ul.Jatki.

Pomnik zwierząt rzeźnych, ul.Jatki.

Szukamy krasnali. Jest jeden!.

Szukamy krasnali. Jest jeden!.

Okiem Jasia i Małgosi.

Okiem Jasia i Małgosi.

Wrocławski rynek.

Wrocławski rynek.

Wrocławski rynek.

Wrocławski rynek.

Ten krasnal się Tymusiowi spodobal najbardziej.

Ten krasnal się Tymusiowi spodobal najbardziej.

Najstarsza restauracja w Europie.

Najstarsza restauracja w Europie.

Wrocławski ratusz (XV-XVI w).

Wrocławski ratusz (XV-XVI w).

Wrocławski ratusz (XV-XVI w).

Wrocławski ratusz (XV-XVI w).

Krasnoludzkie latarnie na Oławskiej.

Krasnoludzkie latarnie na Oławskiej.

Sebuś zasnął na glonojada...

Sebuś zasnął na glonojada…

Reszta drogi upływa spokojnie i na 17:00 docieramy na miejsce.

Nasza meta to „Dom natury” w Karpaczu. Wynajęty apartament udaje się nam świetnie przystosować do naszych potrzeb – mamy „sypialnię” i „living”(sypialnię Babci). Dużo miejsca i funkcjonalny rozkład za bardzo przystępną cenę – godne polecenia!

Chłopcy przeszczęśliwi, radośni, długo roznoszą kwaterę, pomagając nam się urządzić i rozpakować (…czasem rzeczywiście pomocni!)

29 stycznia 2012, niedziela

-3 oC, kolejny piękny dzień,
w Karpaczu całkiem ciepło, a w górach silny mroźny wiatr

Rekonesans w Karpaczu

Orientujemy się, co, gdzie i jak. Podchodzimy pod nowy wyciąg Winterpol, kupujemy plastikowe sanki i jabłuszko dla Sebka, robimy małe zakupy
i próbujemy dotrzeć pieszo do snowtubingu i wyciągów, które miały być 200 m od parkingu, a okazało się, że były ok. kilometr dalej, więc musieliśmy zawrócić.

Potem jeszcze podjeżdżamy pod Kościółek Wang, ale Seba już jest za bardzo zmęczony na kolejną wycieczkę, więc zawracamy i jedziemy na obiad. Po długich poszukiwaniach restauracji z miejscem do zaparkowania udało się nam złapać ostatnie miejsca w Restauracji Astoria w centrum i zjeść pyszny obiad. Sebuś wciągnął całą zupę pomidorową, a my drób w różnych formach z różnymi dodatkami.

Po powrocie Tymuś z M. jeszcze testuje na jabłuszku górkę na naszym terenie, w czasie gdy R. pacyfikuje Sebusia.

Narty na Kopie (14:00-16:00)

Udaje nam się odkupić karnety po 10 zł (+kaucja) i ruszamy „Zbyszkiem” na samą górę – wyciąg pamięta chyba czasy Gomułki lub Gierka, ale mozolnie osiąga szczyt.

Na górze naprawdę nieźle wieje, dając odczucie arktycznego zimna, przypominając nam przy tym wyprawę na szczyt Chopoka w 2008 r. Zjeżdżamy dwa razy najwyższym i jednocześnie najciekawszym odcinkiem trasy, a potem po kolei „zaliczamy” wszystkie wyciągi i trasy kompleksu – wyrabiamy się dokładnie na zamknięcie tras – zjeżdżamy na dół już po 16:00.

Miejsce godne polecenia, podobała nam się mała ilość ludzi, różnorodność tras i poczucie bliskości przyrody, widać, że zachowano tu względny kompromis pomiędzy „industrializacją” a zachowaniem przyrody dla następnych pokoleń.

Po powrocie okazuje się, że niestety sielanka zdrowia panującego w naszej rodzinie podczas ostatnich tygodni się skończyła… Sebuś rozłożył się – z katarku rozwinęło mu się obturacyjne zapalenie oskrzeli (co wydatnie pogorszyło naszą jakość snu), a Tymuś zwrócił w domu cały obiad – mamy nadzieję, że to tylko przejedzenie lub małe zatrucie.

Poza tym trochę się martwimy nadchodzącym dalszym ochłodzeniem, ale w sumie, to nie możemy narzekać, bo zima jest przepiękna, a mróz na razie daje się znieść.

... i ziuuu na sam dół!.

… i ziuuu na sam dół!.

... i ziuuu na sam dół!.

… i ziuuu na sam dół!.

Na Kopę.

Na Kopę.

Na Kopie.

Na Kopie.

Strzecha akademicka.

Strzecha akademicka.

Strzecha akademicka.

Strzecha akademicka.

30 stycznia 2012, poniedziałek

-6 oC, znowu piękny dzień, samo słoneczko

W nocy Tymuś niestety potwierdził nasze przypuszczenia i rozchorował się
na anginę, więc rodzinnej wycieczki dzisiaj zrobić nie mogliśmy…

Wycieczka w Góry Izerskie (M. + R.)

Z trudem znajdujemy na zaśnieżonej drodze ze Szklarskiej do Świeradowa miejsce wyjścia szlaku (zasłania je półtorametrowa zaspa). Szlakiem przed nami w ostatnich dniach szła tylko para narciarzy na biegówkach, i to tylko przez kilkaset metrów do pierwszego rozstaju, a dalej ruszamy już przez głęboki dziewiczy śnieg.

Szybko okazuje się, że nasz plan na dzisiaj, czyli wejście na Wysoką Kopę, jest niemożliwy do zrealizowania w tych warunkach, mimo to brniemy jeszcze, zmieniając się na prowadzeniu, przez ok. dwa kilometry (których przejście w tych warunkach zajmuje nam ok. godzinę), zauroczeni bielą, słońcem, ciszą… To trzeba po prostu poczuć! Gdy za kolejnym zakrętem okazuje się, że czeka nas zakręt szlaku, a nie skrzyżowanie, poddajemy się i po małym popasie wracamy na dół.

Pomimo niepowodzenia, dzisiejszy dzień zaliczamy do udanych. Nasze PUT (podstawowe umiejętności turystyczne:)) poszerzyły się o zdolność przecierania szlaków w ciężkich zimowych warunkach.

Z Rozdroża Izerskiego na Wielką Kopę.

Z Rozdroża Izerskiego na Wielką Kopę.

Z Rozdroża Izerskiego na Wielką Kopę.

Z Rozdroża Izerskiego na Wielką Kopę.

Kościółek Wang

Wracając, postanawiamy podjechać jeszcze do Karpacza Górnego, żeby zobaczyć ten unikatowy zabytek. Kościółek Wikingów z XII w. urzeka i budzi podziw dla cieśli sprzed prawie dziewięciu wieków, którzy zbudowali go bez użycia gwoździ. Miejsce, chociaż bardzo popularne, jednak zdecydowanie warte odwiedzenia; zadziwia nas m.in. to, że kościółek naprawdę pasuje do karkonoskiego otoczenia!

Norweski Kościółek Wang (XII w).

Norweski Kościółek Wang (XII w).

Rzeźba Łazarza.

Rzeźba Łazarza.

Bardzo sympatyczne dojście przez zimowy las z górnego parkingu.

Wieczorny spacer (Sebuś z R. i Babcią)

Docieramy do głównej ulicy i kupujemy czapkę dla Tymusia, wypatrując potencjalnych knajp na obiady, wracając robimy małe zakupy. Chłopcy na szczęście już wieczorem czują się trochę lepiej, a my robimy jeszcze krótki spacer po najbliższej okolicy.

31 stycznia 2012, wtorek

-7 oC, w nocy było -14oC, pogoda jw. – pięknie!

Narty na Szrenicy (10:30–14:15 + dojazd)

Ośrodek rewela, tylko ceny dość wysokie, praktycznie nie było kolejek ani tłoku na trasach, zwłaszcza górnych, trudniejszych (na czarnej – najfajniejszej – prawie nie było ludzi).

Bardzo przyjemne schroniska – Na Hali Szrenickiej i Szrenica – w pierwszym jemy żurek, w drugim ciasta i herbatę. Oba z klimatem, chociaż nie zaszkodziłby mały remont (już są w trakcie odnawiania).

Trasy na Hali Szrenickiej bardzo przyjemne, ale trochę nudne (poza możliwością slalomowania między choinkami) – szerokie wypłaszczenie z trzema podwójnymi orczykami. Lolobrygida w górnej części też b. fajna (obok orczyka), dolna część dłuży się, bo jest nudna, plaskata i pełna ludzi. Najbardziej podobała się nam czarna trasa FIS ze „ścianą”, którą M. postanowiła pokonać efektownym ześlizgiem głową w dół (potem słyszy, jak jakaś kobieta instruuje kilkuletniego chłopca: „Jak będziesz się bał zjechać, siądź na pupę i zrób tak jak ta pani”:)

Ogólnie dzisiaj mieliśmy jeden z najfajniejszych dni na nartach – cudowna bliskość przyrody i gór, jeżdżenie w partiach szczytowych, a do tego piękne słońce.

Schronisko na Hali Szrenickiej.

Schronisko na Hali Szrenickiej.

Narty na Szrenicy.

Narty na Szrenicy.

Widok na Łabski Szczyt ze zboczy Szrenicy.

Widok na Łabski Szczyt ze zboczy Szrenicy.

Na szczycie Szrenicy.

Na szczycie Szrenicy.

PTTK Szrenica.

PTTK Szrenica.

PTTK Szrenica.

PTTK Szrenica.

Wycieczka do Muzeum Zabawek w Karpaczu

Przez dwa dni choroby chłopaków zatęskniliśmy za wspólnym wypadem.

Muzeum całkiem fajne, zabawki nawet z XVIII w.(!) pokazane w kilkudziesięciu gablotach. Szczególnie zaciekawiły nas krakowskie szopki, lalki sprzed ponad 100, a nawet ponad 200 lat (inny wzorzec urody…), śliczne domki i gospodarstwa z całym wyposażeniem (zrobione z wielką dbałością o szczegóły i odzwierciedlające prawdziwy, a nie „plastikowy” świat…).

Brakuje odrobiny interaktywności i możliwości zabawy (kończy się ona na dwóch ławkach-zwierzątkach przy wejściu) – trochę to frustruje chłopców, zwłaszcza Sebusia, który ciągle woła „wyjąć!”. Na dłużej zatrzymuje ich szopka z ruchomymi elementami.

Można za to kupić bardzo fajne zabawki z drewna po niewygórowanej cenie. Chłopcy nareszcie zdrowsi, dokazują w domu, musimy jutro ich porządnie przegonić, bo wykończą Babcię…

Muzeum Zabawek w Karpaczu.

Muzeum Zabawek w Karpaczu.

Muzeum Zabawek w Karpaczu.

Muzeum Zabawek w Karpaczu.

To nasz ulubiony eksponat.

To nasz ulubiony eksponat.

Wieczorem kolejny krótki spacerek M. i R. po trzaskającym mrozie.

Choroba chłopaków zmusiła nas do znalezienia alternatywnego źródła pożywienia: wiwat pizza (wczoraj) i catering (dzisiaj)!

1 lutego 2012, środa

-10oC (w nocy -17oC), ale pięknie…

Wycieczka całą rodziną do Świeradowa Zdroju

Świeradów to ładne i kameralne uzdrowisko, podjeżdżamy pod same Domy Zdrojowe. Oglądamy ładne tarasy przed Domami Zdrojowymi, zaglądamy do sztucznej groty, która pełniła w XIX w. funkcję pijalni, i spacerujemy w pijalni – największej drewnianej hali spacerowej w Polsce!

Chłopcom najbardziej podoba się bieganie po pijalni i zabawa dużymi figurami szachowymi.

Kulminacyjnym punktem dnia był jednak wjazd nową kolejką gondolową na Stog Izerski. Kolejka fajna, przestronna (wagoniki 8-osobowe), a parking pod nią duży i bezpłatny.

Z górnej stacji kolejki do Schroniska na Stogu Izerskim jest ledwie dwa kroki, ale i tak zimny wiatr nas dobrze pogonił – pomimo słoneczka. Schronisko miłe, tylko trafiliśmy na ogromną grupę młodzieży z zimowiska, ale wszyscy z apetytem pałaszujemy schroniskowy obiad!

Dla Sebusia to pierwsze takie przeżycie – w kolejce był trochę oniemiały, ale zachwycony, a w schronisku jednak był już w swoim żywiole: spacerował, „badał” choinkę itp. Nie przeszkadzały mu nawet tłumy, wołał: „dużo gwiazdek (na choince), dużo Mikołajów (ozdób na kominku) i dużo ludziów”…

Dla Tymusia to już kolejna kolejka gondolowa po Szyndzielni i Jaworzynie Krynickiej, ale mimo to bardzo mu się podobało; cieszy nas, że już dobrze się czuje!

Wieczorny wypad na narty – znów do Świeradowa

Postanawiamy „załatwić” to miejsce do końca, bo nie chciało nam się już więcej tak daleko jeździć, w dodatku po koszmarnie nierównej drodze.

Trasa narciarska okazuje się bardzo przyjemna, trochę tylko przydługi środkowy plaskaty odcinek – ale to wina ukształtowania terenu.

Ubieramy się grubo jak nigdy dotąd (trzy warstwy na nogach), a mimo to mróz (-15) daje się nieźle we znaki. Na szczęście mamy ze sobą grzałki do rąk, w desperacji udaje nam się też założyć kaptury na kaski, co wydatnie poprawia nam komfort jazdy!

Zjeżdżamy sześć razy z przerwą na gorącą czekoladę (19:00 – 21:20). Wracamy do domu ok. 22.30.

Dom Zdrojowy w Świeradowie Zdroju.

Dom Zdrojowy w Świeradowie Zdroju.

Modrzewiowa hala spacerowa - najdłużdza w Polsce.

Modrzewiowa hala spacerowa – najdłużdza w Polsce.

Świeradowski kuracjusz.

Świeradowski kuracjusz.

Gondolami na Stóg Izerski.

Gondolami na Stóg Izerski.

Gondolami na Stóg Izerski.

Gondolami na Stóg Izerski.

Na Stogu Izerskim.

Na Stogu Izerskim.

Schronisko na Stogu Izerskim.

Schronisko na Stogu Izerskim.

Tata jest najlepszy...

Tata jest najlepszy…

Narty na Stogu Izerskim.

Narty na Stogu Izerskim.

2 lutego 2012, czwartek

-12oC (w nocy -20oC), wciąż pięknie

Nadal życie bardzo utrudniają nam mrozy, co zmusza nas do planowania wycieczek, które nie wymagają długiego przebywania na dworze, zwłaszcza z chłopcami… tym bardziej, że Tymuś ciągle na antybiotyku, a Sebuś jakiś taki niewyraźny (wieczorem sprawa się wyjaśnia – zaraził się anginą…)

 Jelenia Góra i okolice – całą rodzinką

Podjeżdżamy najpierw do Sobieszowa, planując zwiedzanie Muzeum Karkonoskiego PN, ale okazuje się, że teraz wystawa jest przeniesiona (za to kompletujemy zdjęcie kolejnej siedziby dyrekcji parku narodowego). Szybko więc modyfikujemy plany i trafiamy do Muzeum Przyrodniczego w Cieplicach. Jego zbiory to część prywatnej kolekcji rodziny wieloletnich tutejszych właścicieli ziemskich.

Eksponaty naprawdę imponujące – tysiące wypchanych ptaków i motyli
(a do tego tygrys, kangur, wąż i inne zwierzątka, oczywiście też wypchane). Chłopców szczególnie zaciekawia struś i kuguar.

Potem słuchamy sobie muzyki w samochodzie obok Parku Zdrojowego, a M. biegnie zrobić dokumentację fotograficzną.

Na koniec jedziemy do Jeleniej Góry, oglądamy śliczny rynek z barokowym ratuszem i podcieniowymi kamieniczkami i szukamy odpowiedniej dla nas restauracji. Jemy rosół i kluchy w polsko-włoskiej restauracji.

Cieplice. Pawilon norweski (skopiowany budynek z Norwegii).

Cieplice. Pawilon norweski (skopiowany budynek z Norwegii).

Muzeum Przyrodnicze w Ciepliach.

Muzeum Przyrodnicze w Ciepliach.

Dom Zdrojowy w Cieplicach.

Dom Zdrojowy w Cieplicach.

Barokowy ratusz w Jeleniej Górze.

Barokowy ratusz w Jeleniej Górze.

Na jeleniogórskim rynku.

Na jeleniogórskim rynku.

Wyprawa M. i R. w Góry Kaczawskie na Skopiec

Po drodze oglądamy Dom Tyrolski w Mysłakowicach oraz część Jeleniogórskiej Doliny Pałaców i Ogrodów – pałace w Mysłakowicach, Łomnicy i Wojanowie, obecnie pięknie odnowione i funkcjonujące w większości jako hotele.

Potem jedziemy do naszego celu – na sam koniec wsi Komarno i podchodzimy niebieskim szlakiem na szczyt Skopca.

Niepotrzebnie idziemy starym wariantem szlaku i musimy się przebijać przez głęboki śnieg, obok ujadających psów; później okazuje się, że trzeba było pójść na wprost drogą, która dociera aż na szczyt Barańca do przekaźnika.

Stamtąd już ścieżka przedeptana; bez problemu znajdujemy interesujący nas szczyt. Tam obowiązkowe zdjęcia do KGP i powrót już wygodną drogą.

Podczas zejścia oglądamy zachwycający zachód słońca, z panoramą Karkonoszy ze Śnieżką w tle… niezapomniane!

W samochodzie okazuje się, że jest… -21oC! O kurczę!

Dodatkowo czujniki w kołach wariują i straszą nas, że mamy gumę… Na szczęście alarm jest fałszywy. (PS. Potem okazuje się, że jednak prawdziwy, tylko na tym mrozie opona była tak sztywna, że trudno było to zweryfikować…)

Dom tyrolski w Mysłakowicach (XIX).

Dom tyrolski w Mysłakowicach (XIX).

Neogotycki pałac w Mysłakowicach (XIX).

Neogotycki pałac w Mysłakowicach (XIX).

Pałac w Łomnicy (XVIII).

Pałac w Łomnicy (XVIII).

Pałac w Wojanowie (XVII, przeb.XIX).

Pałac w Wojanowie (XVII, przeb.XIX).

Komarno - Skopiec.

Komarno – Skopiec.

Skopiec (724 m n.p.m.), Góry Kaczawskie.

Skopiec (724 m n.p.m.), Góry Kaczawskie.

W górach Kaczawskich (Skopiec- Komarno). Ale pięknie...

W górach Kaczawskich (Skopiec- Komarno). Ale pięknie…

Zachód słońca nad Karkonoszami.

Zachód słońca nad Karkonoszami.

Karkonosze z Gór Kaczawskich.

Karkonosze z Gór Kaczawskich.

To pokazuje skalę naszego wyczynu.

To pokazuje skalę naszego wyczynu.

 3 lutego 2012, piątek

-11oC (w nocy -20,5oC), wciąż pięknie

Wycieczka do Kopalni Uranu – Sztolnie Kowary

Najpierw ogrzewamy się w restauracji obok wejścia i zamawiamy obiad na później. A potem właściwa część wycieczki – zjazd pod ziemię!

Zwiedzanie bardzo się wszystkim podoba – dla starszych naprawdę ciekawie pokazana praca w kopalni i historia wydobycia uranu na eksport do ZSRR, dla młodszych światełka, piękne kamienie i pokaz laserowy „Hades” (którego nasz dzielny Sebuś się nie przestraszył!).

Przewodnik z wielką wiedzą i pasją opowiada o szczegółach dotyczących pracy górników, minerałach, Walonach itp., ale zupełnie nie ma podejścia do dzieci. Nie zatrzymuje się nawet przy podziemnym akwarium ani nie wspomnia o gwarkach strzegących skarbów.

Chłopcy z zapałem pomagają oświetlić korytarze latarkami i są ogólnie grzeczni. Sebuś połowę czasu spędza w nosidle, resztę na nogach; Tymuś to super-kumpel nie robi z niczego problemu.

Na koniec zjadamy dobry obiad – żurek i kotlety schabowe i zaopatrujemy się u bardzo miłej pani Ewy w nalewkę walońską i wodę Potencjałkę.

Gotowi na wyprawę.

Gotowi na wyprawę.

Sztolnie Kowary - wejście.

Sztolnie Kowary – wejście.

Wybieramy kaski.

Wybieramy kaski.

Kopalnia uranu - sztolnie Kowary.

Kopalnia uranu – sztolnie Kowary.

Markowiny.

Markowiny.

Kopalnia uranu - sztolnie Kowary.

Kopalnia uranu – sztolnie Kowary.

08. Święta Barbara.

Kopalnia uranu - sztolnie Kowary.

Kopalnia uranu – sztolnie Kowary.

Oglądamy pokaz 'światło - dźwięk'.

Oglądamy pokaz 'światło – dźwięk’.

Lekcja Tymusia na nartach

Szkółka M&M w nowym ośrodku Winterpol w Karpaczu, dojście od parkingu przy drodze pod dolną stacją wyciągów na Kopę.

Tymuś zjechał raz z trasy na wyciągu taśmowym, a potem ruszył na prawdziwe trasy – zjechał trzy razy – wszystkimi trasami w ośrodku! Pomimo temperatury (-15oC) był zachwycony i zapisaliśmy się na kolejnych pięć lekcji.

Pierwsza lekcja Tymusia w Białym Jarze.

Pierwsza lekcja Tymusia w Białym Jarze.

Karkonosze, 2012.02

Piękne sudeckie kurorty: Karpacz i Szklarska Poręba, klimatyczna Jelenia Góra, stare zamki, kraina wygasłych wulkanów, nieodkryta Jeleniogórska Dolina Pałaców i Ogrodów i przede wszystkim piękna przyroda. Zapraszamy na mrożącą krew w żyłach relację z zimowego wypadu do Karpacza. Dlaczego mrożącą krew w żyłach? Bo w oprawie trzaskającego mrozu!

 

Na szczycie Szrenicy.

Tydzień I

czyli m.in.: Wrocław, narty, choroby:-(, zabawki;-), Świeradów Zdrój, Jelenia Góra, Skopiec i kopalnia uranu w Kowarach

 

Kopa - Dom Śląski.

Tydzień II

czyli m.in.: Śnieżka, Siedlęcin, Pilchowice, Chojnik, Wysoka Kopa, zamek Grodziec, zamek Czocha i oczywiście narty;-)

Góry Orlickie, Stołowe i okolice

8 czerwca 2011, środa

Duszno, wieczorem deszcz, 27 stopni

Wycieczka do Kudowy Zdroju

Dziś robimy sobie odpoczynek od wycieczek górskich i planujemy zwiedzenie trzeciego pobliskiego kurortu – Kudowy Zdroju. Najpierw podjeżdżamy do niezwykłej atrakcji Kudowy – kaplicy czaszek w Kudowie-Czermnej. Ta niewielka barokowa (kon. XVIII w) kaplica słynie z tego, że jej ściany i sklepienie pokrywają ciasno tysiące kości ludzkich – zmarłych z okresu XVII i XVIII w. Oglądamy kaplicę na zmianę, w tym czasie chłopcy bawią się kamyczkami i fascynują się kratką odpływową. Kaplica czaszek robi duże wrażenie, które jednak zapewne byłoby spotęgowane w innych warunkach zwiedzania – dziś wchodzi tu wycieczka za wycieczką, a cała infrastruktura wokół kaplicy przypomina maszynkę do zarabiania pieniędzy.

Po zwiedzeniu kaplicy podjeżdżamy do centrum Kudowy i ruszamy na spacer po parku zdrojowym. Tutaj nareszcie tańcząca fontanna jest czynna. Siłą musimy odciągać od niej Sebka – dla niego atrakcją nr 1 byłoby całodzienne wrzucanie do niej kamieni… Wchodzimy do mieszczącej się w pięknym budynku pijalni wód, a potem dłuższy czas spacerujemy po parku. To uzdrowiskowe serce Kudowy jest bardzo zadbane – wszędzie donice z kwiatami, w parku piękne drzewa, miłe wrażenie robią też budynki zdrojowe. Kudowa podoba nam się chyba najbardziej spośród wszystkich zwiedzonych w ostatnich dniach uzdrowisk.

Na koniec odwiedzamy położony w parku plac zabaw, co obaj chłopcy witają z radością. Tymo świetniej opanowuje wspinaczkę po linach-pajęczynach, a Sebuś biega za innymi dziećmi i rozkręca fantastyczną zabawę – w raczkowanie.

Na koniec podjeżdżamy obejrzeć siedzibę Parku Narodowego Gór Stołowych z Muzeum Żaby.

Kaplica czaszek w Czermnej, XVIII w.

Kaplica czaszek w Czermnej, XVIII w.

A to zajmuje naszych chłopców.

A to zajmuje naszych chłopców.

Kudowa Zdrój.

Kudowa Zdrój.

Kudowa Zdrój.

Kudowa Zdrój.

Kudowa Zdrój.

Kudowa Zdrój.

Popołudniowa wycieczka do Wambierzyc

Planowaliśmy jechać do Błędnych Skał, ale nie trafiliśmy z czasem wjazdu na jednokierunkowy końcowy odcinek drogi, więc zmieniamy plany na Wambierzyce. Miejscowość ta słynie z zespołu kalwaryjnego (XVII, przeb. XIX), na który składają się 74 kaplice pięknie położone na wzgórzach. Spod wejścia do kalwarii rozlega się piękny widok na majestatyczny barokowy (XVII/XVIII) kościół pw. nawiedzenia NMP. Nie udaje nam się przespacerować wszystkimi dróżkami kalwarii wambierzyckiej, bo przepłasza nas burza.

Z punktu widzenia dzieci największą atrakcją Wambierzyc jest jednak XIX-wieczna (!) ruchoma szopka. Podziw budzi zwłaszcza doskonale zachowany mechanizm zegarowy, uruchamiający figury (które – nota bene – poruszają się w b. pomysłowy sposób – np. dzięcioł stuka dziobem w dwie strony drzewa). To niesamowite, że to wszystko działa od ponad 100, a w przypadku części scen – nawet od 150 lat. Chłopcy z ciekawością oglądają wszystkie 7 scen, przedstawiających sceny z życia Chrystusa, oraz pracę górników w kopalni.

Bazylika Maryjna w Wambierzycach, XVII-XVIII w.

Bazylika Maryjna w Wambierzycach, XVII-XVIII w.

Kalwaria w Wambierzycach, XVII - XVIII w.

Kalwaria w Wambierzycach, XVII – XVIII w.

Wchodzimy oglądać ruchomą szopkę z poł. XIX w.

Wchodzimy oglądać ruchomą szopkę z poł. XIX w.

9 czerwca 2011, czwartek

Rano deszcz i 11 stopni, potem lepiej – 16 stopni i nie pada – ale szał!

Wycieczka do Muzeum Papiernictwa w Dusznikach-Zdroju

Będąc w okolicach Dusznik, niewybaczalnym grzechem byłoby przegapienie takiej atrakcji. Ogromne wrażenie robi już sam przepiękny budynek starej papierni z 1605 roku. To żywa historia, której można tu własnoręcznie dotknąć – i to dosłownie, podczas warsztatów czerpania papieru, to jedyne takie miejsce w Polsce.

Co prawda w naszym przypadku zwiedzanie ogranicza się do biegania pomiędzy grupami wycieczkowymi za marudnym Sebciem, który dziś sam już nie wie, czego chce. W efekcie wieczorem dopiero w Internecie doczytujemy sobie na spokojnie, jak wyrabia się papier, bo na spokojne poczytanie sobie nie było szans.

Po południu obaj chłopcy zasnęli w domu. Sebek spał 3 godziny, aż obiad musieliśmy jeść na zmianę.

Stara Papiernia (1605 r), Duszniki.

Stara Papiernia (1605 r), Duszniki.

Stara Papiernia, Duszniki.

Stara Papiernia, Duszniki.

Muzeum Papiernictwa w Dusznikach.

Muzeum Papiernictwa w Dusznikach.

Wieczorne wejście na Orlicę

Po południu wreszcie przestaje padać, więc decydujemy się na spacer, przy okazji którego zdobywamy jeszcze jeden szczyt KGP – Orlicę (1084 m n.p.m.), najwyższe wzniesienie polskiej części Gór Orlickich. To bardzo miły spacer leśną drogą, niewygodnie nam tylko przez ostatnie 300 m – wąska ścieżka i mokre trawy – trzeba było nieść chłopaków, żeby kompletnie się nie przemoczyli. Obaj pobijają dziś swój rekord wysokości. Na szczycie słodko siedzą obok siebie na głazie. Jesteśmy bardzo dumni z naszych turystów. W ogóle cały spacer jest przesympatyczny – jak dobrze, że wciągnęliśmy się w ideę KGP – gdyby nie to, zapewne nie odwiedzilibyśmy tak urokliwego miejsca!

Na Orlicę, Góry Orlickie.

Na Orlicę, Góry Orlickie.

Widok na Góry Bystrzyckie.

Widok na Góry Bystrzyckie.

Orlica, 1084 m n.p.m.

Orlica, 1084 m n.p.m.

Orlica, 1084 m n.p.m.

Orlica, 1084 m n.p.m.

Powrót z Orlicy - super tata.

Powrót z Orlicy – super tata.

Powrót z Orlicy.

Powrót z Orlicy.

10 czerwca 2011, piątek

Słońce wychodzi zza chmur, do 20 stopni

Wyprawa do Torfowiska pod Zieleńcem (9:15-12:45 z dojazdem)

Jedziemy obejrzeć rezerwat chroniący naturalny obszar torfowiskowy wraz z właściwą mu roślinnością. Zwiedzenie rezerwatu umożliwia  ciekawa ścieżka przyrodnicza, przyjazna turystom z dziećmi – są tu i wiaty turystyczne, i wieża widokowa, i kładki przez bagna. To miła odmiana dla górskich spacerów. Zadziwia nas konstrukcja wieży widokowej – została zbudowana na tratwach-platformach, zapobiegających zapadaniu się konstrukcji. Zauważamy, że znaczna część torfowiska jest zarośnięta lasem – miejscami przypominają nam się suchary z Wigierskiego PN.

W drodze powrotnej Sebuś zasypia, a my podjeżdżamy pod Schronisko pod Muflonem – tym razem R. biegnie zrobić zdjęcie, kupić kartę i przybić pieczątkę

Do torfowiska pod Zieleńcem.

Do torfowiska pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem.

Widok na Duszniki sprzed schroniska.

Widok na Duszniki sprzed Schroniska pod Muflonem.

Buuu… Nie może być za pięknie… Po południu Sebuś budzi się z temperaturą, więc popołudnie musimy zaplanować osobno. R. zostaje z nim w domu, a M. z Tymusiem jadą na

Wycieczkę do Błędnych Skał

Koniecznie trzeba tu zawitać, będąc w Górach Stołowych! Błędne Skały robią na nas ogromne wrażenie – przez ponad pół godziny przeciskamy się (dosłownie!) przez labirynt najprzeróżniejszych skalnych dziwów: „grzybów”, „statków”, „kurzych stóp”. Miejscami jest tak wąsko, że M. ma problemy z przeciśnięciem się z plecakiem. To trzeba zobaczyć na własne oczy!

Tymo jak w raju. Biegnie przodem i jest po prostu ZACHWYCONY, a M. – dumna ze swego turysty!

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

Błędne Skały, Góry Stołowe.

11 czerwca 2011, sobota

Słonecznie, 23 stopnie

W związku z tym, że Sebuś złapał wczoraj infekcję, ograniczamy program do minimum.

Przedpołudniowa wycieczka do Skalnych Grzybów w Górach Stołowych

Sebcik zasypia w wózku i człapią powoli z M., a T. i R. – wytrawni turyści – wyrywają do przodu na szlak. Pod nazwą „skalne grzyby” kryją się malowniczo porozrzucane po lesie wysokie skały o fantazyjnych kształtach – grzybów, bram itp. Szlak niemęczący, leśny, „grzybów” trzeba wypatrywać między drzewami lub wyrastają ogromne tuż przy szlaku. Tymo idzie bez przerw prawie 2 godziny i b. mu się podoba. Rozmawiają z R. o tym, jak się buduje domy. Ale z niego turysta w tym roku!

Po południu S. nie czuje się najlepiej i zostaje z M. w domu, a R. i T. jadą na wyprawę pt. „Błędne Skały bis” – Tymo chce pójść jeszcze raz, tak bardzo mu się wczoraj podobało!

Do Skalnych Grzybów, Góry Stołowe.

Do Skalnych Grzybów, Góry Stołowe.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Pajęczyna by R.

Pajęczyna by R.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Skalne Grzyby, Góry Stołowe.

Odpoczynek pod LINIĄ.

Odpoczynek pod LINIĄ.

Granica w Górach Stołowych.

Granica w Górach Stołowych.

Wieczorem pakujemy się do domu i myślimy z niecierpliwością o wyjeździe na Litwę za 3 tygodnie! Zapisujemy również to, co musimy jeszcze w przyszłości zobaczyć w okolicach Gór Stołowych – nie na wszystko starczyło czasu: kopalnię w Nowej Rudzie, podziemne miasto Osówka, twierdze: Kłodzko i Srebrna Góra, Wodospady Pośny i Radkowskie Skały w Górach Stołowych oraz Skalne Miasto w Czechach. Gdybyśmy mogli, nie mielibyśmy problemu z zaplanowaniem pobytu nawet na 3 tygodnie!

Góry Bystrzyckie, Stołowe i Sowie

4 czerwca 2011, sobota

Piękna pogoda: słońce, 31 stopni

Warszawa – Łężyce, 7:00-16:30, 450 km

Jedzie się naprawdę dobrze, a byłoby rewelacyjnie, gdyby nie remonty i 70 km zwężeń na katowickiej. Udaje nam się machnąć drogę na dwa postoje: postój na placyku zabaw przy stacji ok. 180 km od Warszawy i zatrzymanie na obiad w znajomej z zimy restauracji przed Opolem.

Chłopaki przez całą drogę spisują się na medal; Sebuś dopiero na miejscu daje nam popalić – marudzi, ciągle chce gdzieś iść i płacze o byle co.

Zakwaterowujemy się w Łężycach. Warunki mamy komfortowe – dwupokojowy apartament z ogromnym tarasem i osobnym wejściem. Cały teren bardzo zadbany – jest czysto i  przyjemnie, dwa place zabaw, trampolina dla dzieci; do tego smaczne wyżywienie. Z chęcią wspieramy takie miejsca.

5 czerwca 2011, niedziela

30 stopni, krótki przelotny deszcz

Wycieczka na Jagodną (↑60’, ↓50’, ↕250 m, 6 km)

Naszą rodzinną przygodę z Koroną Gór Polski zaczynamy od najwyższego szczytu Gór Bystrzyckich. Jagodna to pierwszy szczyt, na który Tymuś od początku do końca wchodzi zupełnie sam (pomimo bąbla na pięcie w drodze powrotnej). Gratulacje! Sebuś też próbuje trochę iść sam – pod górę przechodzi z 200 m, a w dół nawet z pół km.

Ruszamy od strony Przełęczy Nad Porębą. Na początku nachylenie wyraźne, ale znośne. Potem większość drogi prowadzi leśną drogą do zrywki drewna.

Na szczycie urządzamy sobie przemiły popas w cieniu ambony – rozkładamy się na kocyku i konsumujemy małe co nieco. Chłopcy wesoło biegają w zasięgu naszego wzroku.

Wracamy tą samą trasą. Sebcik zasypia w nosidle.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Z )( Nad Porębą na Jagodną.

Na Jagodnej (977 m n.p.m., Góry Bystrzyckie).

Na Jagodnej (977 m n.p.m., Góry Bystrzyckie).

Na Jagodnej (977 m n.p.m., Góry Bystrzyckie).

Na Jagodnej (977 m n.p.m., Góry Bystrzyckie).

W drodze powrotnej podjeżdżamy pod dwa schroniska: Jagodna na Przełęczy Spalonej i Orlicę w Zieleńcu. Nie wchodzimy do środka, bo chłopcy śpią w samochodzie.

Popołudniowa wycieczka do parku zdrojowego w Dusznikach-Zdroju

To bardzo miłe miejsce na spacer z maluchami. Sprawia wrażenie czegoś pośredniego między parkiem i deptakiem. Są fontanny, małe kamyczki na ścieżkach – czego więcej chłopakom potrzeba… A my oglądamy pijalnię wód , ujęcie Pieniawy Chopina, dworek Chopina (w którym kompozytor bawił podczas swojej bytności w Dusznikach w 1826 r.) oraz budynki zdrojowe. Pijemy wodę Jan Kazimierz i Pieniawa Chopina. Jednym słowem: pełna regeneracja po górskiej trasie!

Duszniki, Park Zdrojowy.

Duszniki, Park Zdrojowy.

Duszniki, Park Zdrojowy.

Duszniki, Park Zdrojowy.

Duszniki, Park Zdrojowy.

Duszniki, Park Zdrojowy.

Duszniki, Park Zdrojowy.

Duszniki, Park Zdrojowy.

Duszniki, Park Zdrojowy.

Duszniki, Park Zdrojowy.

Pijalnia wód w Dusznikach.

Pijalnia wód w Dusznikach.

Dworek Chopina.

Dworek Chopina.

 

6 czerwca 2011, poniedziałek

Piękne słońce i 28 stopni, ale spory wiatr

Wycieczka na Szczeliniec Wielki (919 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Gór Stołowych (9:45-12:12 od samochodu do samochodu)

Podjeżdżamy na parking od południowej strony, pod wylot drogi do Schroniska Pasterka. Dzisiaj wszystko nas zachwyca, począwszy od widoków z samochodu – zadziwiają nas wielkie głazy (skały?) porośnięte lasem, a potem jest już tylko lepiej!

Podejście do schroniska PTTK „Na Szczelińcu” wiedzie najpierw 20 min typowo „górskim” szlakiem, po głazach i korzeniach, a potem po kamiennych schodkach wśród ogromnych skał. Budynek schroniska jest niesamowicie położony tuż nad krawędzią urwiska – widok robi wielkie wrażenie! Karmimy Sebusia na ławeczkach przed schroniskiem i ruszamy dalej, nieświadomi tego, jakie przygody nas jeszcze czekają!

Podejście ścieżką turystyczną po zakamarkach Szczelińca w naszych wyobrażeniach miało być małym spacerkiem, a w takim składzie jak nasz przyniosło emocje porównywalne chyba z przejściem Orlej Perci. Strome zejścia i wejścia po kamiennych schodach, przeciskanie się wąskimi przesmykami przez „brzuch” góry, wąskie przejścia między skałami. Miejscami R. miał problemy ze zmieszczeniem się z nosidłem na plecach, a trzeba było przenieść jakoś Sebka, mimo że po nogami wąsko i ślisko. Nie wierzyliśmy ostrzeżeniom o śniegu (w upalnym czerwcu? Na takiej wysokości?), ale faktycznie okazały się prawdziwe. Samo wejście na szczytową skałę było zamknięte z powodu trwającego remontu, ale emocji na dziś starczyło nam aż nadto.

Najbardziej zadowolony chyba był Tymo – to była dla niego prawdziwa przygoda!  Przez cały dzień zadziwiał nas swoją kondycją i siłą. Trzeba go było trochę hamować, bo gdyby mógł, wszedłby chyba na każdy kamień i skałę! Sebuś był bardzo grzeczny, tylko szlag go trochę trafiał przy tych różnych atrakcjach z przeciskaniem się we wnętrzu góry. Najbardziej chciał iść na własnych nóżkach, a w takich warunkach nie dało się tego urządzić.

W PN Gór Stołowych.

W PN Gór Stołowych.

Na Szczeliniec Wielki.

Na Szczeliniec Wielki.

Na Szczeliniec Wielki.

Na Szczeliniec Wielki.

Na Szczeliniec Wielki.

Na Szczeliniec Wielki.

Na Szczeliniec Wielki.

Na Szczeliniec Wielki.

PTTK 'Na Szczelińcu'.

PTTK 'Na Szczelińcu’.

PTTK 'Na Szczelińcu'.

PTTK 'Na Szczelińcu’.

Widok sprzed schoniska 'Na Szczelińcu'.

Widok sprzed schoniska 'Na Szczelińcu’.

Widok sprzed schoniska 'Na Szczelińcu'.

Widok sprzed schoniska 'Na Szczelińcu’.

Małpolud.

Małpolud.

Ścieżka przyrodnicza na Szczelińcu.

Ścieżka przyrodnicza na Szczelińcu.

W 'sercu góry' wg Tyma.

W 'sercu góry’ wg Tyma.

Przed wierzchołkiem Szczelińca Wielkiego (919 m n.p.m.).

Przed wierzchołkiem Szczelińca Wielkiego (919 m n.p.m.).

Powrót ze Szczelińca.

Powrót ze Szczelińca.

Powrót ze Szczelińca.

Powrót ze Szczelińca.

Popołudniowa wycieczka do Polanicy Zdroju

Po drodze oglądamy arcyciekawy kościół warowny w Starym Wielisławiu.

Park zdrojowy w Polanicy – oczywiście w remoncie:) – ale i tak spacer sprawił nam dużą przyjemność; atmosfera podobała nam się nawet chyba bardziej niż w Dusznikach. Zachodzimy do pijalni, gdzie oczywiście degustujemy leczniczą wodę, potem przed pijalnią puszczamy z chłopakami bańki. Na koniec Sebcik urządza histerię przy próbach wsadzenia go do wózka, gubiąc przy tym but – na szczęście jakiś miły pan znajduje zgubę i oddaje ją nam.

Średn. kościół warowny, Stary Wielisław.

Średn. kościół warowny, Stary Wielisław.

Polanica Zdrój.

Polanica Zdrój.

Polanica Zdrój - pijalnia.

Polanica Zdrój – pijalnia.

Polanica Zdrój - pijalnia.

Polanica Zdrój – pijalnia.

7 czerwca 2011, wtorek

Słonecznie, ale wietrznie, 26 stopni

Wycieczka na Wielką Sowę (1015 m n.p.m.); ↕ ok. 5,5 km, 11:00-14:45

Podchodzimy od strony Przełęczy Sokolej. Idzie się bardzo wygodnie, spory kawałek drogą jezdną. Mijamy dwa schroniska – Schronisko Orzeł (urządzamy tu postój w drodze zejściowej) i Schronisko Sowa (jest dziś zamknięte, ale biesiadujemy na zewnętrznych ławkach).

Dalej droga jezdna zamienia się w ścieżkę, w górnej partii trochę kamienistą.

Szczyt Wielkiej Sowy wydaje się jakby stworzony do odpoczynku. Są tu wiaty, miejsca na ognisko, no i przede wszystkim niedawno wyremontowana wieża widokowa. Warto wejść na szczyt – widoki są naprawdę rozległe i imponujące.

Wracamy tą samą drogą.

Chłopaki spisują się na medal – Tymo kipi energią, udaje, że jest tramwajem, wesoło trajkocząc, pokonuje całą drogę i je za dwóch. Seba to trudniejszy turysta – ale i jego wiek jest zupełnie inny. Najchętniej wszystko by robił po swojemu i szedł tam, gdzie on chce, a nie my. Ale ogólnie jest bardzo dzielny!

W drodze powrotnej chłopcy śpią w samochodzie, a my zahaczamy jeszcze o klimatyczne schronisko Zygmuntówka (sprint M., R. w samochodzie).

Z )( Sokolej na Wielką Sowę.

Z )( Sokolej na Wielką Sowę.

Z )( Sokolej na Wielką Sowę.

Z )( Sokolej na Wielką Sowę.

Schronisko Sowa.

Schronisko Sowa.

Schronisko Sowa.

Schronisko Sowa.

Na Wielką Sowę.

Na Wielką Sowę.

Wielka Sowa, 1015 m n.p.m.

Wielka Sowa, 1015 m n.p.m.

My na Wielkiej Sowie.

My na Wielkiej Sowie.

Wielka Sowa, wieża widokowa.

Wielka Sowa, wieża widokowa.

Wielka Sowa, wieża widokowa.

Wielka Sowa, wieża widokowa.

Wielka Sowa, wieża widokowa.

Wielka Sowa, wieża widokowa.