Wycieczka na Wielką Rawkę i Krzemieniec (Kremenaros)

2 maja 2017, wtorek

Umiarkowane zachmurzenie, temperatury prawie letnie, a deszcz dopiero wieczorem

Przełęcz Wyżniańska – Mała Rawka – Wielka Rawka – Kremenaros (Krzemieniec)

W ostatni dzień naszego wspólnego bieszczadowania wybieramy się na Rawki i Krzemieniec. To dość długa i momentami nużąca trasa, ale bez trudności technicznych – w dzień z odpowiednią pogodą nadaje się dla odpowiednio wyekwipowanych rodzin z dziećmi. Trudy zmęczenia wynagradza moc wrażeń. Szlak ma bieszczadzki oddech. Jak już wdrapiemy się na Małą Rawkę, zapomnimy o całym trudzie. Rawki mają sławę jednego z najlepszych bieszczadzkich punktów widokowych – podobno przy dobrej pogodzie widać stąd nawet Tatry! Dziś widoczność nie jest aż tak dobra, jednak nawet mimo to widoki z Rawek zapadają w pamięć. Największym utrudnieniem wędrówki jest dziś zalegające na szlaku błoto i pośniegowa breja. Naszą poprzednią, listopadową wycieczkę na Rawki (z pięknymi widokami na dole, ale z zerową widocznością na górze) opisujemy tutaj.

Ruszamy z zatłoczonego parkingu na Przełęczy Wyżniańskiej. Na szczęście większość turystów rusza na północ w kierunku Połoniny Caryńskiej (fotorelacja z pięknej jesiennej wycieczki na Caryńską tu); naszą trasę wybiera mniej osób – ruch turystyczny jest oczywiście nasilony, ale nie bardzo uciążliwy.

Zazwyczaj odcinki szlaków do schronisk nie oferują widoków i są mało interesujące. Dojście do Bacówki PTTK Pod Małą Rawką przeczy tej zasadzie. Cały czas towarzyszą nam piękne widoki na połoniny, panoramy są rozległe, a wijąca się droga niezwykle malownicza. Z maluszkiem warto podejść nawet 20 minut tylko do bacówki, a wycieczka dostarczy wspaniałych wrażeń. Schronisko przyjmuje turystów już prawie od 40 lat i wciąż cieszy się dużą popularnością. W bacówce jest przyjemna, domowa atmosfera, można tu też dobrze zjeść – testowaliśmy na sobie 🙂

Parkujemy na Przełęczy Wyżniańskiej (855 m) i ruszamy przed siebie.

Wokół feeria wiosennych barw.

Przed nami rysuje się grzbiet Rawek.

Przy bacówce skręcamy w prawo. Jeszcze przez chwilę towarzyszy nam widok na Caryńską.

My dziś oczywiście idziemy dalej. Przy schronisku szlak skręca w prawo i wchodzi w bukowy las. Po chwili do uszu dobiega szum potoku, tworzącego tu malownicze kaskady. Szlak wznosi się coraz stromiej w górę – na stosunkowo niedużym odcinku musimy wejść 400 m w górę. Robi się nużąco, a sytuacji nie ułatwia śliskie błoto pod nogami. W partiach szczytowych szlak na szczęście się wypłaszcza. Jeszcze kilka kroków i stajemy na szczycie Małej Rawki (1272 m n.p.m.). Z chęcią rozsiadamy się na trawie na krótki postój. Pod nami lasy w wiosennej zieleni, a tutaj płaty śniegu i zupełnie jeszcze brązowe trawy – na tej wysokości wiosna jeszcze na dobre się nie rozgościła. Maluchy z apetytem zjadają obiadowe słoiczki, grzane w kubkach z gorącą wodą z termosu. Sielankę przerywa krzyk Grześka – chwila nieuwagi, a on już odkręcił termos i jego zawartość wylał sobie na nogi. Szybko ściągamy mu spodnie – na szczęście oparzenie jest niewielkie. Jak to przy dzieciach trzeba ciągle uważać! Dobrze, że mamy kilka sztuk zapasowych ubrań – te mokre wywieszamy na plecaku – na końcu wycieczki są już zupełnie suche.

Szlak wprowadza w piękny bukowy las.

Na razie idzie się bardzo przyjemnie – właściwe podejście jeszcze przed nami.

Niektóre buki mają tak wymyślne kształty, że trudno schować aparat.

Po prawej potok tworzy malownicze kaskady.

Z kumplem podchodzi się o niebo łatwiej niż w samotności.

Im wyżej, tym trudniejsze warunki na szlaku.

Hura! Mała Rawka (1272 m n.p.m.)!

Trzeba wrzucić coś na ząb.

A potem można podziwiać widoki… W tle majaczy Wetlińska.

Po odpoczynku ruszamy dalej w kierunku Wielkiej Rawki. Dookoła wspaniałe widoki, więc wędrówka to sama przyjemność, tym bardziej, że idziemy właściwie po jednej poziomicy – przełączka rozdzielająca Rawki jest bardzo płytka. 20 minut marszu i stajemy na szczycie Wielkiej Rawki (1304 m) z charakterystycznym betonowym słupem geodezyjnym. Ten znak rozpoznawczy Wielkiej Rawki stanowił niegdyś element sieci geodezyjnej I stopnia, co oznacza, że w stosunku do m.in. rawiańskiego słupa definiowano mapy. Choć urodą nie grzeszy, turyści niezmiennie robią sobie z nim zdjęcie. Jak byliśmy tu ostatnio, widać było tylko ten słup;), teraz na szczęście mamy możliwość podziwiania szerszej panoramy – widok na każdą stronę jest bardzo rozległy.

Ruszamy dalej. Przed nami Wielka Rawka w całej okazałości.

Grzbietowy odcinek wędrówki jest niesamowicie przyjemny.

Na szczytach barwy jeszcze zupełnie jesienne – ale wiosna już tu idzie!

Przełączka rozdzielająca obie Rawki jest bardzo płytka, więc wędrówka nie jest męcząca.

Pięknie poprowadzona ścieżka wprowadza na kulminację Wielkiej Rawki.

Dla niezdecydowanych. W każdą stronę równie pięknie!

Karłowate buki są jeszcze popielato-wrzosowe.

Rzut oka za siebie – jak pięknie prezentuje się stąd Mała Rawka!

Ach, jak te Bieszczady chwytają za serce…

Wielka Rawka (1304 m) i obowiązkowe zdjęcie pod słupem geodezyjnym.

Chwila wytchnienia na Wielkiej Rawce – pod nogami mamy cały świat!

Z Wielkiej Rawki obniżamy się ok. 200 metrów na przełęcz oddzielającą Rawkę od Kremenarosa, przeklinając w duchu perspektywę późniejszego nadrabiania straconej wysokości. To ciekawy odcinek, bo niemal w całości biegnie polsko-ukraińską granicą. Dodatkową atrakcją są na swój sposób malownicze słupy graniczne – biało-czerwony i niebiesko-żółty szpaler to wdzięczny temat fotograficzny i frajda dla dzieciaków – raz można być w jednym kraju, a za chwilę w drugim! Najciekawiej jest jednak na szczycie granicznego Krzemieńca (Kremenarosa, 1221 m n.p.m.) – zbiegają się tu granice trzech państw – Polski, Ukrainy i Słowacji. Miejsce trójstyku jest oznaczone symbolicznym trójściennym obeliskiem – fotki obowiązkowe! Krzemieniec nie oferuje widoków, ale ze względu na ten wymiar symboliczny jest szczytem ze wszech miar wartym odwiedzenia!

Zejście z Wielkiej Rawki w kierunku Kremenarosa

Schodzi się cudownie lekko. Tylko potem trzeba będzie nadrobić straconą wysokość.

Szlak zbliża się do granicy polsko-ukraińskiej.

Grześ bardzo dzielnie idzie sam, zbierając z wszystkich stron pochwały.

Raz w Polsce…

…a raz na Ukrainie!

Szlak sprowadza na położoną ok. 200 m niżej przełęcz.

Tu rozsiadamy się na drugi dłuższy postój. Starszaki zalegają na trawie, za to Grzesiek kipi energią, mimo że znaczną część drogi przeszedł dziś na własnych nóżkach. Maluchy miewają lepsze i gorsze dni. Jak dobrze, że na dzisiejszą wycieczkę wypadł Grześkowi akurat ten lepszy:) Nasz najmłodszy turysta przeszedł dziś na własnych nogach ok. 1/4 całego dystansu i prawie nie marudził!

Szczyt Kremenarosa (1221 m) – wycieczka do zdjęcia!

Zdecydowanie zasłużyliśmy na odpoczynek.

Niektórzy mają nawet miejsca leżące!

…i twardy jak kamień plecak pod moją głową…

Wracamy tą samą drogą. Najgorszy punkt programu to oczywiście ponowne podejście pod Wielką Rawkę po obniżeniu się na przełęcz za Kremenarosem. Odcinek daje się we znaki, ale bez przesady – wysokość zdobywamy dość szybko. Kolejne trudniejsze miejsce to strome zejście z Małej Rawki – na szlaku leży błoto pośniegowe i nietrudno o pośliźnięcie i upadek, o co martwią się zwłaszcza tatusiowie taszczący najmłodszych turystów na plecach. Na szczęście wszystko przebiega bez problemów i już niedługo znów meldujemy się przy bacówce. Kupowanie pamiątkowych koszulek, stemplowanie pocztówek i można wracać na dół.

Było miło, ale co robić – wracamy.

Zeszło się łatwo, gorzej z ponownym podejściem.

Grześ kipi dziś energią. Znowu nam gdzieś ucieka.

Już trochę zmęczeni, ale nie ma rady, idziemy dalej.

Od tej strony Wielka Rawka prezentuje się wyjątkowo pięknie.

Wielka Rawka za nami, idziemy w kierunku Małej.

Takie widoki chciałoby się zapisać w głowie na jak najdłużej.

Za Małą Rawką, delikatnie mówiąc, warunki na szlaku nie należą do najlepszych.

Skręcamy na ostatnią prostą do Bacówki pod Małą Rawką.

Jeszcze chwila i stajemy przy schronisku. Teraz trudniej zebrać całą wycieczkę do zdjęcia.

Jak tylko stajemy na parkingu, zaczyna padać deszcz. Ale mieliśmy dziś szczęście – chmury kłębiły się na horyzoncie przez cały dzień! Wycieczka była bardzo udana, do polecenia na każdą porę roku. Po opadach szlak bywa jednak – jak to w Bieszczadach – bardzo błotnisty. Zimą trzeba też pamiętać, że okolice Rawek to jeden z niewielu w Bieszczadach terenów, gdzie możliwe jest zejście lawin. Przy stabilnej pogodzie można się tu wybrać nawet z 6-7 letnimi dziećmi zaprawionymi w górskich wędrówkach (lub z młodszymi w nosidełkach).

Nasz czas: 10:15-16:45, ok. 12 km i 700-800 m przewyższenia

Wieczór mamy przemiły. Wspólne ognisko, żarty, śpiewanie – tak nam wesoło, że dołączają się  do nas nawet inni goście z naszej kwatery! Dzieciaki szybko znajdują wspólny język z sympatycznym harcerzem Michałem z Poznania (pozdrawiamy!). Szkoda, że wspólny wyjazd tak szybko dobiega końca.

Pożegnalne ognisko Bieszczady 2017.

Kto ma dzieci, ten… zmienia plany!

1 maja 2017, poniedziałek

Nareszcie piękny dzień, temperatura stopniowo rośnie do 15 stopni, podmuchy chłodnego wiatru

Kto ma dzieci, ten… zmienia plany

Wczoraj Sebuś był taki trochę niewyraźny – marudził i nie miał na nic siły. Dzisiaj sprawa się wyjaśnia – angina… A mieliśmy o 8:00 ruszać na Tarnicę! Plecaki spakowane, a tu bach! No, niestety, kto ma dzieci, ten… musi czasem zmienić plany…

Tymek jest bardzo zawiedziony taką koleją rzeczy, bo reszta jego kolegów szykuje się do drogi. Nasi cudowni Znajomi przygarniają jednak naszą najstarszą latorośl. Radość Tyma trudno opisać. W dziesięć minut robimy kanapki, pakujemy go i wysyłamy na najwyższy szczyt Bieszczadów. Tomku, Kasiu, Dorotko, Sławku, Januszu i Arku, bardzo Wam dziękujemy!!!

Wciąż jednak pozostaje nam problem, jak rozdzielić nasze młodsze pociechy, żeby Grześ też się nie rozchorował. Nieocenioną pomocą okazują się Dziadkowie. Zgadzają się zaopiekować Sebkiem. Kolejne pośpieszne pakowanie i o 9:30 R. z Sebkiem ruszają do Rzeszowa. Na bieszczadzkich krętych drogach biedny Sebuś trochę się męczy, ale dzielnie znosi trudy podróży i po południu odpoczywa już u Babci i Dziadka.

M. w tym czasie zwiedza z Grzesiem najbliższe okolice naszej kwatery. Idą na plac zabaw, do pieska, do kotka, do drugiego kotka, nad strumyczek itp.

Widok ze stoków Horodka w kierunku Cisnej.

Spodoba się tu wszystkim szukającym ciszy i spokoju.

Oglądamy z Grzesiem sympatycznego psa naszych gospodarzy.

…i szukamy kotka. Tylko gdzie ten kotek?

O, są, nawet aaa, kotki dwa. Takie piękne – tylko w Dołżycy!

Wkrótce po popołudniowej drzemce Grzesia wraca z Rzeszowa R. Po wspólnym obiedzie ruszamy w poszukiwaniu leśnej drogi, która według mapy łączy się ze szlakiem na Łopiennik. Im wyżej się wspinamy, tym szersze widoki rozpościerają się przed i za nami. Wiosenne barwy, te wszystkie odcienie zieleni podobają się nam chyba jeszcze bardziej niż jesienne. Jak miło tak iść przed siebie! Spotykamy jadących konno gości z naszego kompleksu agroturystycznego. Konie pięknie wpisują się w bieszczadzkie krajobrazy. Nie przedłużamy jednak spaceru, bo zaraz wrócą dzisiejsi dzielni zdobywcy Tarnicy, a wśród nich nasz Tymo.

Piękne okolice Dołżycy.

Horodek w świetle przedwieczornego słońca.

Spotykamy wycieczkę konną.

Czas wracać.

Dwunastoosobowa wyprawa z naszym Tymkiem w składzie zdobyła dzisiaj nie tylko najwyższy szczyt polskich Bieszczadów, ale pokonała całą dwudziestokilkukilometrową pętlę z Wołosatego przez Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec z powrotem do Wołosatego. Wśród nich był nawet jeden dzielny siedomiolatek  (brawo, Olku!). Wrócili niesamowicie opaleni, trochę zmęczeni i… ubłoceni po szyję, ale pełni wrażeń, którymi przez cały wieczór dzielili się z pozostałymi uczestnikami naszej bieszczadzkiej eskapady.

Wieczorem czcimy udaną wycieczkę wspólnymi lodami i kolejnym śpiewograniem w naszej świetlico-jadalni. Dwie piosenki dedykujemy Sebusiowi przez telefon. Nasz synek bardzo się wzrusza (i my też…!). Sebusiu, bardzo nam Ciebie brakuje!

Zagroda pokazowa żubrów w Mucznem i Łopienka – dawny ośrodek kultu Maryjnego

30 kwietnia 2017, sobota

Deszcz i śnieg, temperatura jak w zimie 

Zagroda pokazowa żubrów w Mucznem

Sprawdzamy te prognozy i sprawdzamy. Od rana miało nie padać, a pada. Reklamacja! Temperatura bez zmian. Ale pogódka! Modele ICM przewidują jednak poprawę w ciągu najbliższych godzin. Uzbrajamy się więc w kurtki przeciwdeszczowe i stuptuty, i zwarci i gotowi podjeżdżamy na Przełęcz Wyżniańską z zamiarem wejścia na Połoninę Caryńską. Opady jednak zamiast ustawać, tylko się nasilają – w pewnym momencie zaczyna padać nawet deszcz ze śniegiem. W takich warunkach z dzieciakami musimy odpuścić.

Pakujemy się więc z powrotem do samochodów i podjeżdżamy ok. 40 min do osady Muczne, leżącej w dolinie potoku o tej samej nazwie. Główną atrakcją turystyczną Mucznego jest zagroda pokazowa żubrów. Zagroda jest niewielka, zajmuje tylko 7 hektarów, ale dzięki temu łatwiej wypatrzeć głównych bohaterów. Dla zwiedzających wybudowano dwa tarasy widokowe. Żubry jednak dziś robią nam psikusa i uciekają nam w przeciwległy kraniec zagrody – gdyby komuś przydarzyło się to samo, należy wrócić do szosy i podejść nią ok. 200 m w kierunku południowym, po czym skręcić w prawo w następną leśną drogę. Pozwoli to na spacer południowym skrajem zagrody i podpatrzenie uciekinierów.

Spacer po Mucznem jest bardzo przyjemny; właściwie jedyne, co nam przeszkadza, to pogoda – cały czas popaduje deszczyk. Dzieciaki chętnie oglądają największe ssaki lądowe Europy. Grześ mówi, że żubry to „krowy”. W sumie połowicznie ma chłopak rację:)  My, starzy, chętnie czytamy informacje z tablic informacyjnych. Dowiadujemy się m.in., że żubry zostały reintrodukowane w Bieszczadach w latach 60. i obecnie w kilku stadach żyje tu ok. 280 sztuk. Czy wiedzieliście, że Polska ma najliczniejszą populację żubrów na świecie? – żyje u nas ok. 30% wszystkich osobników tego gatunku!

Po pożegnaniu z żubrami wracamy do domu na obiad. Nareszcie przestaje padać, a zza chmur wygląda słońce. Tak niewiele trzeba, by zaczarować widok za oknem!

Zagroda pokazowa żubrów w Mucznem zajmuje obszar 7 hektarów.

Dla turystów zbudowano dwa tarasy widokowe. Co y tego, skoro żubry nam uciekły!

Zawsze jednak możemy podziwiać budzącą się do życia przyrodę.

W poszukiwaniu żubrów. Wchodzimy w drogę przylegającą do zagrody od południowej strony.

Hura! Mamy go!

Niczym paparazzi obserwujemy rodzinną sielankę.

Króla puszczy mało interesuje zamieszanie, jakie wywołuje swoją obecnością.

Dama z łasiczką, a Tymo … z żubrem!

A gdyby tak wejść za ogrodzenie… – myśli Grzesiek.

Łopienka – dawny ośrodek kultu Maryjnego

Po obiedzie wybieramy się wszyscy do Łopienki – nieistniejącej już dawnej wsi słynnej z cerkwi z cudowną ikoną Matki Bożej. Uroczo położona u stóp Łopiennika wioska miała  burzliwą historię. Kiedyś pełna życia, słynęła z najstarszej (XVIII w. ) murowanej cerkwi w Bieszczadach, Łopienka była ważnym ośrodkiem kultu Maryjnego. Jak chce legenda, niegdyś w koronie lipy objawiła się tu 7-letniej dziewczynce Matka Boska w postaci cudownej ikony. Szybko wystawiono odpowiednią kaplicę, a potem zbudowaną tuż obok cerkiew z cudownym obrazem. W 1946 r. mieszkańcy Łopienki zostali wysiedleni do ZSRR. Cerkiew zaczęła niszczeć, a jej wyposażenie rozkradano. Ikona na szczęście znalazła schronienie w kościele w Polańczyku. W latach 70. rozpoczęto starania o odbudowę cerkwi – prace były prowadzone do 2011 r.

Cerkiew w Łopience jest cały czas otwarta, za zwiedzanie nie są pobierane opłaty. Wewnątrz znajduje się kopia cudownego obrazu. Chętni mogą kupić cegiełkę na odbudowę świątyni. Niesamowicie klimatyczne miejsce! Polecamy na rodzinny spacer, na dzień „kondycyjny” lub deszczowy! Kiedyś do Łopienki nie można było podjeżdżać samochodem, teraz można zaparkować przy samej cerkwi – my jednak radzimy zostawić samochód przy szosie. Spacer będzie dużo przyjemniejszy.

Dobrzy piechurzy mogą kontynuować wędrówkę z Łopienki w kierunku północno-zachodnim, my jednak ze względu na zbliżający się wieczór zarządzamy odwrót.

Droga do Łopienki zaczyna się nieco na południe od miejscowości Buk.

Nasza droga uroczo wije się doliną potoku.

Idziemy wzdłuż jednego z dopływów Solinki.

… na którym miejscami oglądamy malownicze odsłonięcia skalne

Mijamy stanowiska bieszczadzkich smolarzy.

Nie możemy powstrzymać chęci bliższego przyjrzenia się miejscu ich pracy.

Za surowiec do wypału służy zazwyczaj drewno bukowe.

Bukowe kłody pakuje się do pieca i czeka, aż ulegną zwęgleniu.

Idziemy dalej. Po dawnej wiosce nie zostało nic.

Wszystkie kolory wiosny.

Wiatę turystyczną zbudowano na miejscu dawnej karczmy.

Zespół cerkiewny w Łopience.

…obejmuje odbudowaną XVIII-wieczną cerkiew

…zrekonstruowaną drewnianą dzwonnicę

…oraz odbudowaną XIX-wieczną kaplicę grobową.

Przycerkiewne nagrobki w dużej mierze zostały zniszczone.

Grześ w Łopience.

W środku można zobaczyć kopię cudownej ikony Matki Bożej z Dzieciątkiem.

Oryginalna ikona przetrwała w Polańczyku dzięki poświęceniu księdza F. Stopy.

Cerkiew p.w. św. Paraskiewy była najstarsza murowaną cerkwią w Bieszczadach.

Figura Chrystusa Bieszczadzkiego została wykonana z kawałków surowego bieszczadzkiego drewna.

Wycieczka podobała się wszystkim. Mistyczny klimat dawnego miejsca kultu, możliwość podpatrzenia stanowisk pracy bieszczadzkich smolarzy, dookoła piękna budząca się do życia przyroda. Dzieciakom szczególnie spodobała się wypalona stara lipa, rosnąca nieopodal cerkwi. Jej wnętrze spokojnie mogło pomieścić do 4 osób (choć niektórzy mówią nawet o dziesięciu!).

Przy cerkwi rośnie charakterystyczna stara lipa – te drzewa tradycyjnie wiązano z postacią Maryi.

W środku spokojnie mieści się kilka osób.

Jak pięknie prezentuje się na takim tle knieć błotna.

Spojrzenie na zachód, w stronę dawnej górnej wsi.

Ostatni rzut oka na serce dawnej Łopienki.

Wracamy.

Ach, te wiosenne kolory!

Grzesiek przeważającą część spaceru przechodzi na własnych nóżkach i  niespecjalnie chce wsiadać do nosidła. Jesteśmy dumni z krzepy najmłodszego członka naszej rodziny, ale jednak wspólne przemieszczanie się na dłuższe dystanse stało się ostatnio dużo trudniejsze. Starsze dzieciaki są zajęte sobą i o nie właściwie nie musimy się martwić.

Wieczór spędzamy przy ognisku, jednak zimno dość wcześnie wygania nas do łóżek.

Wielkanoc w Muzeum Wsi Radomskiej

Muzeum Wsi Radomskiej, Poniedziałek Wielkanocny

17 kwietnia 2017

Dość pogodnie, ale zimno, rano przymrozek, w dzień do 8 st.

Nie lubicie długiego biesiadowania przy świątecznym stole? Wybierzcie się na wycieczkę i koniecznie zabierzcie ze sobą całą rodzinę! A do plecaka wielkanocne baby i mazurki. Gotowi? No to w drogę! Continue reading

Sierpc – Niedziela Palmowa

Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu – Niedziela Palmowa

9 kwietnia 2017

Pochmurno i chłodno, do 13 st.

Przez ostatnie kilka tygodni prześladuje nas wyjazdowy pech. Co plan to porażka – oczywiście przez choroby dzieci. Jakoś tak czujemy się przytłoczeni szarą codziennością i właściwie nic nam się nie chce. Ale czy może być na to lepsze lekarstwo niż choćby krótki wypad?! Continue reading

Niepokalanów – Muzeum Pożarnictwa

Muzeum Pożarnictwa w Niepokalanowie

26 marca, niedziela

Słonecznie, 8 stopni

„Chyba każdy chłopiec marzy, by w pożarnej służyć straży” – śpiewał Jacek Wójcicki. Wiadomo, propaganda Strażaka Sama zrobiła swoje:) Przyszłych pogromców ognia warto zabrać w miejsce niepozorne, choć bardzo ciekawe – tak tak, nie przesłyszeliście się – do Niepokalanowa!

Niepokalanów kojarzy się oczywiście głównie z sanktuarium Matki Bożej Niepokalanej i św. Maksymiliana Kolbego, odwiedzanym przez rzesze pielgrzymów. Mało kto wie, że na terenie klasztoru znajduje się także Muzeum Pożarnictwa. Muzeum jest niewielkie, ale wyjątkowe – dokumentuje lata działalności klasztornej (!) straży pożarnej. Do 1999 r. pełniący tu strażacy-zakonnicy wyjeżdżali gasić pożar w czarnych tradycyjnych habitach, przewiązanych w pasie białym sznurem, stanowiąc ewenement na skalę międzynarodową. Teraz zabraniają tego przepisy –  bracia pełnią strażacką służbę w nowoczesnych strojach ochronnych. Na dawnych zdjęciach wyglądają jednak zaiste niezwykle.

Już samo wejście do muzeum stanowi nie lada atrakcję, bo prowadzi przez „czynną”, aktualnie działającą remizę strażacką. Dwa czerwone wozy strażackie gotują się do wyjazdu, wzdłuż ściany rząd czarnych strażackich butów i strojów ochronnych, ułożone w idealnym porządku węże strażackie czekają na swoją kolej. Obok nowoczesnych wozów przycupnął jeden z najcenniejszych eksponatów – wóz Minerva z 1905 r.

Muzeum Pożarnictwa w Niepokalanowie mieści się na piętrze remizy strażackiej.

Budynek z zewnątrz nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale warto zajrzeć do środka.

Ekspozycja bez reszty wciąga naszych chłopców.

Zakonnicy nie wyjeżdżają już do akcji w habitach, ale zdjęcia i obrazy zdradzają, jak kiedyś bywało.

Muzeum zajmuje dwie niewielkie sale na piętrze remizy. Można tu obejrzeć pochodzące z różnych okresów pompy, drabiny, bosaki, prądownice, kaski i pasy bojowe używane przez braci, a także dawny srebrny strój strażacki, wyglądający jak wyjęty żywcem z „Gwiezdnych wojen”.

Eksponaty pochodzą z różnych okresów działalności straży.

Maski i hełmy – te najstarsze jeszcze poniemieckie.

Niektóre jak prawdziwe dzieła sztuki.

Dawny strój strażacki wygląda jak z planu 'Gwiezdnych wojen’.

Strażak strażakowi nierówny.

To muzeum pożarnictwa, gdyby ktoś miał wątpliwości:)

Osobny dział zajmuje bardzo ciekawa kolekcja modeli wozów strażackich.

Marzenie kolekcjonera.

Piękny design dawnych wozów strażackich.

Św. Florian czuwa.

Franciszkańska Ochotnicza Straż Pożarna powstała w 1931 r. dla ochrony drewnianych zabudowań klasztornych przed pożarem. Bracia zakonni zostali wyposażeni w prosty sprzęt (własnoręcznie zrobiony beczkowóz, drabiny, pompy ręczne itp.) i podzieleni na trzy oddziały: toporników, sikawkowy i wodny. Co zadziwiające, służbę strażacką pełnili sami zakonnicy  – rozwiązanie niespotykane gdzie indziej.

Po muzeum oprowadzał nas dziś niezwykle miły franciszkanin. Chętnie i z ogromną pogodą ducha opowiadał dzieciakom o wszystkich eksponatach, cierpliwie odpowiadał na pytania 7-letnich przyszłych strażaków. Ani razu nie padły słowa „tego nie wolno dotykać”. Na koniec wsadził chłopaków za kierownicę prawdziwego wozu strażackiego (ale wysoko!) i pozwolił im przymierzyć hełmy strażackie. Szczęście dzieciaków sięgnęło zenitu. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni Braciom za tak ciepłe przyjęcie!

Na parterze stoi chluba muzeum – samochód Minerva z 1905 r.

Są też dwa współczesne wozy.

Chłopcy sami mogli zasiąść za sterami!

Zobaczyli też, jak wygląda standardowe wyposażenie wozu strażackiego.

Ścianę remizy pięknie ozdabiają węże strażackie.

Przy ścianie wiszą stroje i wyposażenie osobiste każdego z braci strażaków.

Wyobrażacie sobie, co dla siedmiolatka znaczy założyć prawdziwy hełm strażacki?

Symbol franciszkańskiej straży pożarnej.

Wszystko obejrzane, wychodzimy. Było super!

Planując wizytę w Muzeum Pożarnictwa w Niepokalanowie, warto wcześniej zadzwonić i upewnić się, czy zwiedzanie będzie możliwe. Bracia strażacy aktywnie pełnią swoją służbę, więc gdy wyjadą na akcję, remizę zastaniemy zamkniętą. Na zwiedzanie nie obowiązują płatne bilety, budżet franciszkańskiej OSP można zasilić jednak dobrowolną ofiarą. Wszystkie informacje tutaj: http://osp.franciszkanie-warszawa.pl/historiaa1.html

Serdecznie pozdrawiamy kolegę Sebusia, Olka, który towarzyszył nam w dzisiejszej wycieczce!

Wypad w Góry Stołowe – wycieczka do schroniska PTTK „Na Szczelińcu”

28 grudnia 2016, środa

Pogoda jak z marzeń: do -2 stopni i piękne słońce

Do Schroniska  PTTK „Na Szczelińcu”

Rano budzi nas błękitne niebo i skrzący się w słońcu śnieg. Jednogłośnie stwierdzamy, że w taką pogodę najpiękniej będzie w nieodległych Górach Stołowych. Błędne Skały (podobnie jak platforma szczytowa Szczelińca) w zimie nie są udostępnione do zwiedzania, ale przecież możemy zrobić sobie miłą rodzinną wycieczkę pod szczyt, do schroniska PTTK „Na Szczelińcu”. Dodatkowym jej atutem będzie możliwość ogrzania się w schronisku, istotna głównie ze względu na Grzesia.

Budzi nas taki świt w Górach Orlickich. Pogoda zapowiada się piękna!

Gospodarze schroniska przez  telefon doradzają nam wybranie żółtego szlaku od Karłowa jako najlepiej utrzymanego w zimie. Chętnie przejdziemy się nieznaną nam trasą – ostatnio na Szczeliniec wchodziliśmy niebieskim szlakiem od strony zachodniej.

Parkujemy w Karłowie i ruszamy za żółtymi znakami (aby dojść na wierzchołek i do schroniska, trzeba pod szczytem skręcić w prawo w niebiesko znakowaną ścieżkę). Pogoda jest przecudowna. Z okolicy parkingu doskonale prezentuje się masyw Szczelińca Wielkiego – najwyższego szczytu Gór Stołowych (919 m n.p.m.). Oglądany z pewnego oddalenia, doskonale nadaje się do opowiedzenia dzieciom o specyfice Gór Stołowych – jedynych w Polsce gór o budowie płytowej. Sebuś przed wycieczką pyta się, skąd nazwa „stołowe” – po spojrzeniu na masyw Szczelińca wątpliwości znikają 🙂  Nazwa „Szczeliniec” pochodzi od  charakterystycznej sieci głębokich spękań. W szczelinach skalnych śnieg potrafi zalegać nawet do lipca – sami przekonaliśmy się o tym na własnej skórze, brodząc kiedyś na Szczelińcu do kostek w śniegu mimo upalnego maja.

Ruszamy z Karłowa. Przed nami nasz cel – masyw Szczelińca.

Na szczyt Szczelińca od strony Karłowa wchodzi się po …723 skalnych schodkach (wg dzisiejszych szacunków Tyma :)). Najbardziej zachwycony tym faktem jest Grzesiek – ostatnio schody bardzo go fascynują, więc po zobaczeniu, jak będzie wyglądał nasz szlak, krzyczy radośnie „Idziemy na schody!” i ochoczo rusza przed siebie. Dla starszaków wejście po schodach to też niezła atrakcja. Stopnie są zasypane śniegiem i wyślizgane, ale z obu stron są poręcze ułatwiające wędrówkę. Schody prowadzące z Karłowa na szczyt Szczelińca mają już ponad 200 lat. Z zainteresowaniem wyczytujemy, że udostępnianie szczytu Szczelińca do zwiedzania ma historię militarną – celem pierwszych prac było ufortyfikowanie masywu pod koniec XVIII w.

No to zaczynają się schody:)

Ścieżka wije się przez urokliwy las.

Schodki są śliskie, ale poręcze ułatwiają wchodzenie – no , chyba że ktoś nie ma wolnych rąk:)

Im wyżej, tym formacje skalne bardziej okazałe.

Nad głowami wiszą malownicze sople.

Schodki pozwalają na bardzo sprawne zdobywanie wysokości. Wycieczka jest niezwykle atrakcyjna dla całej rodziny –  idziemy wśród wymyślnych form skalnych, im wyżej, tym bardziej spektakularnych. Wąskie skalne przejścia od razu zostają ochrzczone przez Grzesia mianem „tuneli”. W okolicy szczytu skały są porośnięte przez skarłowaciałe sosny. Wokół tyle atrakcji, że droga mija nie wiadomo kiedy.

Skrzyżowanie szlaków tuż przed szczytem – teraz skręcamy w prawo za niebieskimi znakami.

Idziemy w cieniu majestatycznych skalnych baszt.

Szlak jest bardzo urozmaicony pod względem widokowym.

Skały poubierały się w zimowe dekoracje.

Rzut oka do góry – komu nie zakręci się w głowie?

Okolice szczytowe porastają skarłowaciałe sosny zwyczajne.

Drzewa i skały tworzą tu przedziwną mieszankę.

Najatrakcyjniejszy jest końcowy fragment ścieżki.

Kto chce dojść do celu, musi przecisnąć się przez ucho igielne.

Na północnych tarasach Szczelińca rozsiadło się urokliwe Schronisko PTTK „Na Szczelińcu”, zwane „Szwajcarką”. To najstarsze polskie schronisko zbudowane w celach obsługi ruchu turystycznego – budowa obiektu zaczęła się w 1845 r. Jako jedyne w Sudetach nie posiada drogi dojazdowej – zaopatrzenie wciągane jest wyciągiem towarowym. Budynek jest niezwykle atrakcyjnie położony na urwistym skalnym tarasie. Będąc tutaj, koniecznie trzeba zajść na wszystkie dostępne punkty widokowe – nawet dzieciom bardzo się podoba.

Schronisko PTTK Na Szczelińcu

To jedno z najstarszych polskich schronisk, budowane od 1845 r.

Gdyby ktoś nie wiedział, skąd nazwa „Szczeliniec”…

W pobliżu schroniska znajdują się niezwykle atrakcyjne punkty widokowe.

Chłopcy sprawdzili to na własnej skórze!

Widoki są bardzo rozległe.

Wnętrze schroniska jest ciepłe i przytulne. A jedzenie – poezja. Na pewno nie będziecie żałować decyzji o obiedzie tutaj. Porcje są ogromne, a wszystko bardzo smaczne. Grześ wsuwa swój obiadek. Wczoraj na Orlicy bardzo brakowało miejsca, w którym nasz maluch mógłby się ogrzać i zjeść coś ciepłego. Dziś taki odpoczynek owocuje w dwójnasób. Po pierwsze: obywatel nie marudzi w drugiej części wycieczki, tylko kipi energią. Sam schodzi większość drogi powrotnej i nie chce wsiąść do nosidła (R. musi się nieźle gimnastykować, asekurując Grześka na zlodzonych schodkach). Po drugie: udaje się dociągnąć go na drzemkę do domu, przez co mamy chwilę popołudniowego oddechu.

Wracamy tą samą drogą.

Grześ dzielnie maszeruje sam.

Oczywiście najbardziej podobają mu się schodki.

Sebuś i Tymuś dziś prowadzą wycieczkę.

Turysta górski dumny z siebie – dał radę sam zejść ze Szczelińca!

Z dołu wypatrujemy tarasy widokowe na szczycie Szczelińca

Rewelacyjna zimowa wycieczka!

Wszystko nam się dobrze dzisiaj poskładało. A wycieczka była naprawdę przepiękna. Świetna od odbycia także w zimie – schronisko jest czynne przez cały rok (choć przy dużych śniegach przejście zapewne może być utrudnione).

Nasz czas: 10:20-11:20 w górę, 12:20-13:00 w dół, ok. 200 m przewyższenia.

Po południu starsi chłopcy jadą z R. do Zieleńca na swoją pierwszą w tym sezonie lekcję na nartach 🙂

Nasz cel: Mostowice

26 grudnia 2016, poniedziałek

Cały dzień pada i mocno wieje, do 9 stopni

Kraczkowa-Mostowice

W Góry Orlickie ruszamy rano drugiego dnia Świąt. Żegnamy się z Babciami, Dziadkami i poświątecznie objedzeni pakujemy się do samochodu. To cud, że wszystko udało się wpakować do bagażnika.

Gotowi na podbój Sudetów!

Pierwsze 370 km, od Rzeszowa do wysokości Opola mkniemy autostradą A4. Co tu dużo mówić, bajka mimo pogody i zwiększającego się z biegiem dnia ruchu. Gramy w nasze rodzinne zabawy – inteligencję i wymienianie jak największej ilości rzeczy na daną literę, które udaje nam się wypatrzeć z okien samochodu. Chłopcy spisują się na medal. Nie korzystają ze swoich „mocy” (moc „Jamu” = Ja mu tego nie zrobiłem, moc „BoOn” (..zrobił to i to), moc „Noi (co z tego)” itp.). Grzesiek stara się bawić razem z nami, momentami rozbawiając całą rodzinę (samochód na h? – „ZABA!”) /żabki są ostatnio bardzo na topie/. Zatrzymujemy się raz w StopCafé, gdzie nawet udaje nam się (mimo drugiego dnia świąt) zjeść obiad. Po zjeździe z autostrady im dalej, tym jazda idzie bardziej opornie. I coraz ciemniej, i droga coraz gorsza. Z radością witamy Mostowice – naszą feryjną metę.

Mostowice

Mostowice to stara łańcuchowa wieś położona między Górami Bystrzyckimi i Orlickimi. Leży nad malowniczą graniczną rzeką Dzika Orlicą – dopływem Łaby. Do II wojny światowej była największą wsią regionu – funkcjonował tu niegdyś młyn wodny, browar, gorzelnia, tartak, wytwórnia zabawek i zapałek, a nawet jedyna w Prusach szlifiernia kamieni ozdobnych!. Tuż za mostem granicznym pyszniła się pokaźna gospoda z kilkudziesięcioma miejscami noclegowymi. Teraz trudno w to uwierzyć. Według naszego gospodarza obecnie w Mostowicach mieszka tylko … siedmiu stałych mieszkańców, a po dawnej gospodzie została tylko rzucająca się w oczy ruina.

Mostowice zaczynają się zaraz za polską granicą. Na drugim planie – ruiny dawnej gospody.

 

Mostowice leżą w dolinie Dzikiej Orlicy – jednym z bardziej urokliwych miejsc w Górach Orlickich

Dzika Orlica należy do zlewiska Morza Północnego.

Dzika Orlica równie pięknie prezentuje się zimą co latem.

Jedną nogą w Polsce, drugą w Czechach.

Obecnie jedynym świadkiem dawnej świetności Mostowic jest późnobarokowy kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Świątynia powstała pod koniec  XVIII w. Z tego samego okresu pochodzi też obraz w ołtarzu głównym i stojąca przed wejściem rzeźba św. Jana Nepomucena. Kiedyś na tyłach kościoła znajdował się – jak nam się wydaje – niemiecki cmentarz. Obecnie większość nagrobków jest poniszczona i ustawiona pod rozsypującym się kamiennym murkiem. Spod śniegu i trawy wystają dawne niemieckie napisy. Jak się ogląda to miejsce, ma się ciarki na plecach.

Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Mostowicach

Późbobarokowa świątynia powstała pod koniec XVIII w.

Z tego samego okresu pochodzi obraz w ołtarzu głównym

…i figura św. Jana Nepomucena, stojąca przed głównym wejściem do świątyni.

Tablica upamiętniająca Niemców, którzy zginęli w okresie I wojny światowej.

Na tyłach świątyni znajdował się kiedyś – jak przypuszczamy – niemiecki cmentarz.

Dziś po danych nagrobkach zostały tylko ślady

Zachowane tablice nagrobne poukładano pod kamiennym murkiem okalającym świątynię.

W większości są bardzo zniszczone.

Stare niemieckie napisy wystają spod śniegu

Tuż obok rozsypujący się murek

Mieszkamy w apartamentach Dzika Orlica. Nasze lokum jest miłe, ciepłe i czyste, ale niezbyt duże, co wymaga od nas doskonałej organizacji przy rozpakowywaniu. Domek jest miło usytułowany tuż przy granicznej rzece Dzika Orlica. Do Czech mamy rzut beretem – pieszo 2 minuty do granicznego mostu. Jedyny minus tej lokalizacji to zasięg komórkowy – dociera tutaj tylko czeski sygnał, więc chcąc nie chcąc, funkcjonujemy na roamingu.

Po przeciwnej stronie rzeki mamy Czechy.

Do Czech chodzimy na lodowe ślizgawki.

Taaaaakiej ślizgawy jeszcze nie widzleliśmy!

Z przodu Mostowice, tuż za nimi Orlickie Zahori.

Nasz czas: Rzeszów-Mostowice, 10:00-16:30, ok. 500 km

Góry Orlickie i Bystrzyckie i okolice, 2016.12/2017.01

Góry Orlickie i Bystrzyckie,
czyli co robić zimą w okolicy Zieleńca, jeśli nie jeździ się na nartach 🙂

Gdy mówisz „góry”, większość osób myśli „Tatry”. W Sudetach? – Karkonosze, no może jeszcze Góry Stołowe. Gdy powiemy, że wyjeżdżamy w Góry Orlickie i Bystrzyckie, większość osób popatrzy na nas dziwnym wzrokiem. To zadziwiające, wziąwszy pod uwagę, jak wiele atrakcji turystycznych oferują te pasma, zwłaszcza dla rodzin z dziećmi! Szczyty nie są skaliste, a odległości na szlakach niewielkie. W sam raz dla małych turystów i dla tych starszych poszukujących spokoju i ciszy. Wokół gęsta sieć tras narciarstwa biegowego. Dla narciarzy zjazdowych w sezonie otwiera swoje podwoje słynny Zieleniec – idealne miejsce na naukę jazdy na nartach dla całej rodziny. Dla miłośników architektury i starych zabytków techniki te okolice to wyjątkowo łakomy kąsek. Pięknie zachowane Kłodzko i Bystrzyca Kłodzka, unikatowa w skali Europy 400-letnia papiernia w Dusznikach-Zdroju, stare kopalnie, urokliwe uzdrowiska. Na pograniczu Gór Orlickich i Bystrzyckich spędzamy 11 dni na przełomie 2016 i 2017 r. W naszej relacji proponujemy (jak zazwyczaj) nie model ski i after-ski, ale sprawdzony i gorąco polecany ski i before ski :). Sztucznie oświetlone trasy pozwalają na szusowanie wieczorem – zimowe dni są zbyt piękne, by spędzać je na wyciągu. Lepiej wybrać się na ośnieżony szlak lub odwiedzić któryś z okolicznych zabytków. Na pewno nie będziecie żałować!

Relacje z poszczególnych wycieczek poniżej:

Dzień 1. Nasz cel: Mostowice

Dzień 2. Wejście na Orlicę – najwyższy polski szczyt Gór Orlickich

Dzień 3. Wypad w Góry Stołowe – do schroniska PTTK „Na Szczelińcu”

Dzień 4. Torfowisko pod Zieleńcem

Dzień 5. Śladami betonowej granicy na Anenský Vrch, czyli dawne czechosłowackie fortyfikacje w Górach Orlickich

Dzień 6. Do jaskini Solna Jama w Górach Bystrzyckich; ruiny zamku Szczerba

Dzień 7. Masarykova Chata – czeski symbol Gór Orlickich

Dzień 8. Kłodzko – Twierdza Kłodzka i starówka

Dzień 9. Strażnik Wieczności – kto nie przestraszy się Drogi Wieczność i Drogi Wielkiego Strachu?

Dzień 10. Muzeum Papiernictwa w Dusznikach-Zdroju i rewelacyjne warsztaty czerpania papieru

Dzień 11. Zimowy spacer do schroniska „Pod Muflonem”

Dyskretny urok Gór Bystrzyckich

Dzień 12. Królewskie miasto – Bystrzyca Kłodzka, a po południu – Zieleniec i okolice

Figura św. Jana Nepomucena nad Bystrzycą Łomnicką.

 

Twierdza Modlin

Twierdza Modlin – idealne miejsce na jesienny spacer

25 września, niedziela

Złota polska jesień, 18 stopni, a kolory na drzewach bajkowe

W Twierdzy Modlin ostatnio byliśmy tu trzy lata temu w listopadzie – było mglisto i klimatycznie, ale punkt widokowy na wieży tatarskiej był zamknięty. Uznaliśmy, że ostatni weekend września może być zarazem ostatnią w tym roku okazją spojrzenia na połączenie Narwi i Wisły z góry.

Twierdza Modlin to idealne miejsce na spacer dla małych i dużych chłopców. Duża dziewczynka też Modlinem zachwycona:) Zwiedzanie Modlina to wielka gratka dla miłośników historii i dawnych umocnień – już sama ponad 200-letnia historia twierdzy, wielokrotnie rozbudowywanej; służącej najpierw Napoleonowi, potem Rosjanom, by na końcu zostać w polskich rękach – jest niezwykle ciekawa. Ale dzieciaki też na pewno wrócą zadowolone. Działające na wyobraźnię zakamarki, ciemne podziemne przejścia, błądzenie po zapomnianych zaułkach, a do tego szukanie śladów sympatycznej niedźwiedzicy Baśki – który dzieciak nie lubi takich rzeczy?

Rozległy teren twierdzy można zwiedzać z przewodnikiem – dla rodzin z dziećmi ciekawy wydaje się zwłaszcza przeznaczony dla najmłodszych program zwiedzania śladami Baśki Murmańskiej (http://www.baskamurmanska.pl/) – ale można też poruszać się tu całkiem samodzielnie, z mapką w ręku. A spacerować jest tu gdzie, oj jest –Modlin to jedna z największych twierdz w Polsce. Samo przejście obok ścian najdłuższego budynku w Europie – budynku koszar (nawet na chłopcach robi wrażenie te niemal 2,5 km!) to całkiem pokaźna przechadzka! Chyba najlepiej wybrać się do Twierdzy Modlin kilka razy i za każdym razem skupić się na czymś innym.

Dziś parkujemy w tym samym miejscu co trzy lata temu, przy budynku koszar, niedaleko Bramy Poniatowskiego. Wita nas niewielka figurka białego niedźwiadka, upamiętniająca słynną Baśkę Murmańską. Ta oswojona niedźwiedzica przewędrowała z batalionem murmańczyków z północnej Rosji aż do Modlina. Wiodła żołnierskie życie, miała przydzielony wikt, a nawet potrafiła wziąć udział w warszawskiej defiladzie na Placu Saskim i w odpowiednim momencie zasalutować naczelnikowi Piłsudskiemu! Zginęła tragicznie w okolicach Modlina, zabita przez chłopów po pechowej przeprawie przez Wisłę. Niewiarygodna historia.

Wszyscy nasi chłopcy chętnie witają się z Baśką, Grześ z animuszem – rozpoznawszy w Baśce czworonoga – krzyczy ‘hau hau’ i bierze się do głaskania.

Wita nas Baśka Murmańska.

Wita nas Baśka Murmańska.

Dla Grzesia Baśka to wzorcowy przykład 'hau haua'...

Dla Grzesia Baśka to wzorcowy przykład 'hau haua’…

Tak jak poprzednio najpierw przechodzimy obok Bramy Poniatowskiego.

Tak jak poprzednio najpierw przechodzimy obok Bramy Poniatowskiego.

Po powitaniu z Baśką ruszamy na południowy zachód w kierunku Wieży Tatarskiej (Wieży Czerwonej). Tym razem punkt widokowy jest otwarty – hura! Oznaczenia co prawda żadnego – jeśli ktoś nie wiedziałby, gdzie się udać, zapewne nie trafiłby w dobre miejsce – wita nas tylko tabliczka z napisem ‘Teren wojskowy – wstęp wzbroniony’. Żadnego drogowskazu, strzałki, informacji, że obok jest punkt widokowy. NIC. Aż żal serce ściska, że tak ogromny potencjał turystyczny twierdzy nie jest wykorzystywany! Oby zmieniło się to w przyszłości, bo twierdza Modlin to przecież wspaniała atrakcja turystyczna!

Budynek koszar zakręca na południe i doprowadza do Wieży Tatarskiej.

Budynek koszar zakręca na południe i doprowadza do Wieży Tatarskiej.

Wieża Tatarska pełniła niegdyś głównie funkcję obserwacyjną.

Wieża Tatarska pełniła niegdyś głównie funkcje obserwacyjne

Napisy nie zachęcają do zwiedzania...

Napisy nie zachęcają do zwiedzania…

Mimo niezachęcających komunikatów wchodzimy w otwarte drzwi i – jak się okazuje – trafiamy. Bilety dla nas kosztują nas tylko 10 zł (za dwoje dorosłych, dzieci do 10 lat nie płacą). Wchodzimy dwa piętra w górę i… schody się kończą, a my lądujemy w koszarach! Chodzimy od drzwi do drzwi, a tam same pokoje z żołnierskimi metalowymi łóżkami. Chłopcy z radością przymierzają się do nich, ale przecież my chcieliśmy wejść na wieżę!

Budynek koszar to niekończące się korytarze.

Budynek koszar to niekończące się korytarze.

Koszarowe realia.

Koszarowe realia.

 ... nie odstraszyły chłopaków.

… nie odstraszyły chłopaków.

Dawne toalety.

Dawne toalety.

Wchodzimy na taras widokowy.

Wchodzimy na taras widokowy.

Na szczęście po chwili znajdujemy właściwe przejście i ruszamy kolejną klatką schodową dalej w górę. Ostatnie kondygnacje pokonujemy po metalowych ażurowych schodach, jednak bez trudności – wchodzenie na latarnie morskie bywa o wiele trudniejsze:). Widok z Wieży Tatarskiej jest zdecydowanie wart wysiłku. Jesteśmy kilkadziesiąt metrów powyżej poziomu łączących się pod nami wód Narwi i Wisły, co pozwala docenić walory przyrodnicze tego miejsca. Dodatkowo nieźle widać z góry sporą część samego gigantycznego budynku koszar.

Widok na połączenie Wisły i Narwi oczaruje każdego.

Widok na połączenie Wisły i Narwi oczaruje każdego.

Malowniczy cypel

Malowniczy cypel

... z ruinami spichlerza J. J. Gaya.

… z ruinami spichlerza J. J. Gaya.

Rzut oka w drugą stonę

Rzut oka w drugą stonę

Widok na elewator, w tle bloki podoficerskie.

Widok na elewator, w tle bloki podoficerskie.

Koszary Twierdzy Modlin.

Koszary Twierdzy Modlin.

...to najdłuższy budynek Europy!

…to najdłuższy budynek Europy!

Koszary tworzą zwężający się owal

Koszary tworzą zwężający się owal

Widok na Wieżę Tatarską od zachodu

Widok na Wieżę Tatarską od zachodu

Po zejściu pytamy obsługę przy kasie, którędy dojść do drugiego punktu widokowego (Kojec Meciszewskiego) – na mapie wydaje się, że cały budynek koszar można obejść dookoła. Okazuje się jednak, że bezpośredniego zejścia nad Narew spod Wieży Tatarskiej nie ma. Co robić, musimy od północy objechać samochodem koszary i zaparkować w okolicach Bramy Ostrołęckiej (drugi raz płacąc za bilet…).

Nad Narew nie ma zejścia, więc przenosimy się do samochodu, żeby objechać koszary od północy

Nad Narew nie ma zejścia, więc przenosimy się do samochodu, żeby objechać koszary od północy

M. z Tymem eksplorują jeszcze okolice elewatora zbożowego

M. z Tymem eksplorują jeszcze okolice elewatora zbożowego

Ciekawe, co kryją te wrota...

Ciekawe, co kryją te wrota…

Podjeżdżamy w okolice Bramy Ostrołęckiej

Podjeżdżamy w okolice Bramy Ostrołęckiej

Kiedyś w tej XIX-wiecznej bramie fortecznej mieściła się restauracja, dziś już nie działa. Dojeżdżamy aż pod Kojec Meciszewskiego. Ta działobitnia pierwotnie miała za zadanie bronić budynku koszar, potem, po wojnie, mieściło się tu kasyno żołnierskie. Obecnie taras Kojca stanowi świetny punkt widokowy na ruiny niemal 200-letniego spichlerza J. J. Gaya. Niegdyś jeden z najpiękniejszych budynków Królestwa Polskiego, dziś stoi sobie samotnie na przeciwległym brzegu, stanowiąc niezwykle malowniczy plener. W sezonie letnim można podpłynąć pod ruiny kajakiem wypożyczonym z wypożyczalni sprzętu wodnego w pobliżu Bramy Ostrołęckiej.

Kojec Meciszewskiego

Kojec Meciszewskiego

Na tarasie po wojnie odbywały się imprezy taneczne. Teraz to świetny punkt widokowy

Na tarasie po wojnie odbywały się imprezy taneczne. Teraz to świetny punkt widokowy

... na ruiny spichlerza J. J. Gaya

… na ruiny spichlerza J. J. Gaya

Spichlerz to filmowy Zamek Horeszków z 'Pana Tadeusza'

Spichlerz to filmowy Zamek Horeszków z 'Pana Tadeusza’

Chłopców bardziej niż widoki fascynuje myszkowanie po opuszczonym budynku kojca. Można z tarasu zejść wewnątrz budynku na dolną kondygnację, a stamtąd wyjść nad wodę. Trzeba tylko koniecznie mieć latarkę, bo wokół ciemno choć oko wykol. To zresztą ogólna uwaga do zwiedzania opuszczonych budynków twierdzy – latarka zawsze powinna być na podorędziu, bo w wiele miejsc można zajrzeć, pomyszkować. Oglądanie tych tworzących przemyślany system pomieszczeń, teraz zupełnie opuszczonych, potrafi przyprawić o gęsią skórkę!

Chłopakom najbardziej podoba się myszkowanie po wnętrzach Kojca

Chłopakom najbardziej podoba się myszkowanie po wnętrzach Kojca

Idealne miejsce na poszukiwanie tajemnic

Idealne miejsce na poszukiwanie tajemnic

Twierdza Modlin - świetna na jesienny spacer

Twierdza Modlin – świetna na jesienny spacer

Z dzisiejszej wycieczki wszyscy wracamy zadowoleni. Starszym chłopcom najbardziej podobało się szukanie tajemnic w opuszczonych zakamarkach, Grzesiowi – zjeżdżanie na pupie po schodach wiodących na taras Kojca Mociszewskiego, na nas największe wrażenie zrobił – jak poprzednio – ogrom całego założenia i piękne nadwiślańsko-nadnarwiańskie widoki. Wszyscy mamy przy tym piękny jesienny spacer.

Link do naszej poprzedniej wycieczki do Twierdzy Modlin:

Twierdza Modlin, listopad 2013