Bieszczady, 2012.09

Bieszczadzkie babie lato

wrzesień 2012

 

Jesienna konferencja R. jest dla nas doskonałym pretekstem do wypadu w Bieszczady. Prognozy pogody są bardzo zachęcające, więc cieszymy się tym bardziej. Pierwotnie planujemy wyjechać tylko we dwoje, a chłopców zostawić z Dziadkami, ale tak bardzo cieszą się na wspólny wyjazd, że decydujemy się nieco okroić nasze plany górskie i wyjechać całą rodziną.

 

26 września 2012, środa                                             

dzień jak wspomnienie lata, 25 stopni i słońce!

Warszawa – Kraczkowa

Rano zwykły dzień, R. idzie normalnie do pracy, a chłopcy do szkoły i przedszkola. M. zostaje w domu i uwija się jak może, by spakować nas wszystkich na wyjazd. Nieco po 15:00 stawiamy się już zwarci i gotowi pod szkołą/przedszkolem, odbieramy chłopaków i w długą!

Wyjazd z Warszawy jest po prostu koszmarny. Dość powiedzieć, że po godzinie ledwo dojeżdżamy z Woli w okolice Okęcia. W pobliżu Tarczyna już wszyscy mamy dosyć, więc zarządzamy postój pod znakiem czerwonego M. Chłopcy przegryzają coś i szaleją na placu zabaw, my wzmacniamy się kawą.

Potem na szczęście jedzie się już lepiej, choć właściwie resztę drogi musimy odbyć po ciemku. Ok. 20:00 zatrzymujemy się w McD w Ostrowcu Świętokrzyskim, dajemy Sebusiowi twarożek na kolację i podziwiamy kolejne rekordy czasu Tyma w labiryncie Gym&Fun. M. spaceruje jeszcze chwilę z Regą i wsiadamy na ostatnią porcję jazdy. Tymo zasypia niemal od razu, za to Sebuś robi wszystko, żeby nie zasnąć. Na szczęście pora dnia robi swoje i w końcu – uff – także w okolicach jego fotelika zalega cisza.

Dojeżdżamy do Rzeszowa i Dziadków ok. 22:30.

 

27 września 2012, czwartek                                                      

aż trudno uwierzyć: 26 stopni (choć wietrznie)

Kraczkowa – Polańczyk – Strzebowiska

Po wczorajszym pośpiechu mamy ochotę na odrobinę relaksu. Nie śpieszymy się zanadto i zabawiamy u Dziadków aż do wczesnego obiadu. Dopiero ok. 12:30 przyjmujemy azymut Bieszczady.

Pierwszy postój wypada około 14:30 w Polańczyku, gdzie R. szybko załatwia swoje sprawy, a M. spaceruje z chłopcami po parku zdrojowym. Przechadzka po leśnych alejkach wśród dostojnych drzew to prawdziwy relaks. Schodzimy stromymi ścieżkami aż nad brzegi zatoczki Jeziora Solińskiego. Chłopaki biegają i wypatrują wśród drzew kolejnych wiewiórek (stwierdzamy ze smutkiem, że widzimy same ciemne, te amerykańskie). Po niedługim czasie dołącza do nas R. i jemy przemiły podwieczorek (ach, te maliny!) na parkowej ławeczce. Delektujemy się miłym ciepłym wiatrem – pewnie to już ostateczne pożegnanie lata.

Zatoka Jeziora Solińskiego w Polańczyku

Zatoka Jeziora Solińskiego w Polańczyku

R. na konferencji, my biegamy po parku zdrojowym w Polańczyku

R. na konferencji, my biegamy po parku zdrojowym w Polańczyku

Przed 16:00 ruszamy w dalszą drogę. Za Polańczykiem skręcamy na Terkę i tym samym wjeżdżamy na boczne drogi. Od razu robi się przepięknie, malowniczo. Koniec września to chyba najwcześniejsza możliwa pora do cieszenia się pięknymi kolorami jesieni w górach. Wybiegani chłopcy odpływają w samochodzie, więc mamy możliwość w ciszy delektować się pięknym krajobrazem.

Docieramy na miejsce przed 17:00. Tym razem na metę wybraliśmy sobie niewielką miejscowość Strzebowiska, która wita nas przepięknym widokiem na Połoninę Wetlińską. Szybko odnajdujemy panią Jolę, która pokazuje nam nasz domek i bierzemy się za szybkie rozpakowywanie. Wynajmujemy dolną kondygnację domku, mamy do dyspozycji dwie sypialenki, aneks kuchenny i obszerny przedpokój z drewnianym stołem; jak na nasze potrzeby super.

Już na miejscu. Widoki na Połoninę Wetlińską ze Strzebowisk

Już na miejscu. Widoki na Połoninę Wetlińską ze Strzebowisk

Połonina Wetlińska wieczorową porą z tarasu naszego domku

Połonina Wetlińska wieczorową porą z tarasu naszego domku

Chłopaki długo biegają po zielonym terenie dookoła domku (niewielki, ale miły plac zabaw, miejsce na ognisko i – o zgrozo – stawek, który natychmiast lokalizuje Sebuś), a potem Tymo sprawnie uzupełnia część zadań, które dziś robiłby w szkole.

Wieczorem panowie wybierają się na krótki spacer po okolicy, a M. kończy nas rozpakowywać.

Idziemy spać z wielką nadzieją, że prognozowane na jutro załamanie pogody pozwoli nam odbyć wycieczkę w góry.

 

28 września 2012, piątek

pogoda znowu cudowna, ok. 22oC i słoneczko, chociaż rano powietrze ostre

Wieczorem przeżyliśmy chwile grozy, gdy usłyszeliśmy czyjeś kroki na tarasie górnego apartamentu (który jest nad naszym sufitem) i baliśmy się, że to złodzieje… Dopiero rano wyjaśniło się, że to przyjechali w nocy nowi goście.

Na szczęście zapowiadane załamanie pogody okazało się bardzo krótkie, tylko nad ranem chwilę popadało, potem szybko się rozpogodziło i pogoda zafundowała nam przepiękną, ciepłą złotą polską jesień.

Budzimy się rano i wyglądamy przez okno...

Budzimy się rano i wyglądamy przez okno…

Przełęcz Wyżnia – Chatka Puchatka

Dzisiejszą wycieczkę rozpoczęliśmy na Przełęczy Wyżniej, kierując się żółtym szlakiem na Połoninę Wetlińską do schroniska Chatka Puchatka.

Zaskoczyła nas naprawdę duża liczba turystów na szlaku, zwłaszcza jak na zwykły wrześniowy piątek. Szło sporo osób w średnim i „mocno średnim” wieku oraz kilka dużych grup.

Szlak wygodny, w przeważającej części szeroką kamienistą drogą. Otoczenie niezwykle malownicze – znaczna część trasy wiedzie przez piękne jesienne buczyny, a na końcu odsłaniają się po prostu bajkowe widoki na obie połoniny, okolice Tarnicy i pozostałe okoliczne szczyty. Cieszymy się słońcem i prawdziwie letnią pogodą.

Pomnik ku pamięci Harasymowicza

Pomnik ku pamięci Harasymowicza

Nasz cel przed nami

Nasz cel przed nami

Z Przełęczy Wyżniej do Chatki Puchatka. Droga jak autostrada

Z Przełęczy Wyżniej do Chatki Puchatka. Droga jak autostrada

Czas na pierwszy postój

Czas na pierwszy postój

Wyżej odsłaniają się widoki jak z bajki

Wyżej odsłaniają się widoki jak z bajki

Połonina Wetlińska w tle

Połonina Wetlińska w tle

Jesień na Połoninie Wetlińskiej

Jesień na Połoninie Wetlińskiej

Chłopcy liczą szczyty na horyzoncie

Chłopcy liczą szczyty na horyzoncie

Połonina Caryńska o rzut beretem

Połonina Caryńska o rzut beretem

Po nacieszeniu oczu widokami kierujemy się na odpoczynek do Chatki Puchatka. Schronisko jest położone przepięknie, a brak wody, prądu i spartańskie warunki nadają mu niepowtarzalny klimat. Zgodnie stwierdzamy jednak, że miejsce byłoby jeszcze przyjemniejsze, gdyby gospodarz zadbał bardziej o porządek i czystość…

Zjadamy dość drogi żurek (jedyne, co było do jedzenia) i popijamy herbatą z cytryną.

Chatka Puchatka

Chatka Puchatka

W drewnie mieszka leśny duszek...

W drewnie mieszka leśny duszek…

Droga powrotna mija bardzo sprawnie. Dokarmiamy jeszcze Sebusia na punkcie widokowym na Przełęczy Wyżniej i wracamy samochodem do domku.

Nasz dzisiejszy spacer to świetna trasa na spacer z dziećmi: ma dobre nachylenie (choć kamienie na drodze mogą być dla małych nóżek męczące) i jest najkrótszym dojściem na połoninę.

Tymuś bez problemu wchodzi i schodzi całą trasę, bawiąc się patykami i słuchając opowieści M. Sebuś w górę sporo jedzie w nosidełku, ale z czasem się rozkręca i coraz więcej idzie na własnych nóżkach. W dół schodzi już samodzielnie około 2/3 trasy, zmęczenie okazuje właściwie już na ostatniej prostej.

Najlepszą zabawę chłopcy mieli ze zrywaniem owoców głogu, które Sebuś ochrzcił mianem „bomb bomb”.

Nasz czas: (9:30-14:00 w obie strony z odpoczynkami)

Bieszczadzka jesień

Bieszczadzka jesień

Czas z powrotem

Czas z powrotem

Zejście na Przełęcz Wyżnią. Jest czadowo!

Zejście na Przełęcz Wyżnią. Jest czadowo!

Gdzie są 'bomby bomby'...

Gdzie są 'bomby bomby’…

Braterska miłość

Braterska miłość

Zejście na Przełęcz Wyżnią

Zejście na Przełęcz Wyżnią

Podziwiamy widoki na Caryńską i Tarnicę

Podziwiamy widoki na Caryńską i Tarnicę

Bieszczadzkie klimaty

Bieszczadzkie klimaty

Połonina Caryńska i Tarnica z Przełęczy Wyżniej

Połonina Caryńska i Tarnica z Przełęczy Wyżniej

Po południu S. ucina sobie zasłużoną drzemkę w domku, a Tymuś uzupełnia lekcje ze szkoły i biega na świeżym powietrzu po terenie dookoła domku.

Wypad do Bacówki pod Honem

Po małym podwieczorku wybieramy się jeszcze odwiedzić kolejne bieszczadzkie schronisko.

Jedziemy do Cisnej i podjeżdżamy w pobliże Bacówki pod Honem. Podchodzimy z chłopcami ostatni dość stromy kawałek drogą (ok. 300 m), żeby jeszcze trochę zmęczyć ich przed spaniem.

Schronisko położone na polanie, odznacza się prawdziwie górską atmosferą, a przy tym, w przeciwieństwie do poprzedniego, jest zadbane i czyste.

Jemy pyszne naleśniki z serem (domowym) i dżemem, popijamy herbatką (za rozsądną cenę) w oryginalnej jadalni, gdzie „ubrania wiszą na suficie”, jak to powiedział Sebuś – na ścianach i suficie powieszone są koszulki z pamiątkowymi wpisami gości.

Do domu wracamy już o zmroku i podziwiamy panoramę połonin w świetle księżyca w pełni…

Popołudniową wycieczkę czas zacząć

Popołudniową wycieczkę czas zacząć

Z Cisnej do Bacówki pod Honem to tylko kilka kroków

Z Cisnej do Bacówki pod Honem to tylko kilka kroków

Bacówka pod Honem

Bacówka pod Honem

Bacówka pod Honem - świetne miejsce na kolację

Bacówka pod Honem – świetne miejsce na kolację

Pełnia księżyca nad Bieszczadami

Pełnia księżyca nad Bieszczadami

 

29 września 2012, sobota

rano przepięknie i słonecznie, potem się trochę chmurzy, ale i tak temperatura letnia, do 21 stopni

Ranek mamy gorący, bo oprócz standardowego wyszykowania się na wycieczkę musimy się jeszcze spakować do domu i na nocleg do Dziadków. Mimo to udaje nam się dość sprawnie zebrać i już o 9:30 wskakujemy zwarci i gotowi do samochodu.

Spacer do Bacówki pod Małą Rawką

Pierwotnie planujemy wejść aż na Małą Rawkę, ale z uwagi to, że Sebuś jest niewyraźny i znów coś mocniej kaszle (w końcu kończy się na Bactrimie…) i że musimy wrócić w okolice Rzeszowa na 16:00 na urodzinowy obiad kuzynki chłopców, Gabrysi, skracamy spacer do około kilometrowego podejścia do Bacówki pod Małą Rawką. Może i dobrze się stało, bo nie śpieszymy się, pozwalaliśmy chłopakom na ich małe szczęścia w postaci wypatrywania owoców głogu (wspominane już „bomby bomby”) i wrzucania kamieni do wody, a my mogliśmy do woli delektować niezwykle malowniczymi okolicami obu połonin w jesiennej szacie. Jest naprawdę przepięknie… Zadziwia nas duża ilość ludzi na szlakach, turyści głównie w średnim i starszym wieku, przewija się też sporo studentów. Czujemy się jak w środku wakacyjnego sezonu na tatrzańskich ścieżkach.

Spojrzenie na Połoninę Wetlińską (wczoraj tam byliśmy!)

Spojrzenie na Połoninę Wetlińską (wczoraj tam byliśmy!)

W drodze do Bacówki pod Małą Rawką

W drodze do Bacówki pod Małą Rawką

Do zdjęcia gotowi, start!

Do zdjęcia gotowi, start!

Widok na okolice Tarnicy

Widok na okolice Tarnicy

Przyszły turysta górski w pełnej krasie

Przyszły turysta górski w pełnej krasie

Krok w krok za starszym bratem

Krok w krok za starszym bratem

Jesienny stok Rawki

Jesienny stok Rawki

Jesienne pejzaże

Jesienne pejzaże

Bacówka pod Małą Rawką wita nas przytulnym wnętrzem i przepysznymi naleśnikami z jagodami. Aaach… Objadamy się jak bąki.

Bacówka pod Małą Rawką przed nami!

Bacówka pod Małą Rawką przed nami!

Bacówka pod Małą Rawką

Bacówka pod Małą Rawką

Bacówka pod Małą Rawką

Bacówka pod Małą Rawką

Droga zejściowa mija szybko, do parkingu mamy blisko, a chłopcom w dół jak zawsze maszeruje się znacznie sprawniej.

Nasz czas: 10:15-12:45

Ach, ta jesień

Ach, ta jesień

Jesienne barwy

Jesienne barwy

Ostatnie spojrzenie na jesienne Bieszczady

Ostatnie spojrzenie na jesienne Bieszczady

Z parkingu pod Małą Rawką jedziemy już prosto do Dziadków. Sebuś zasypia niemal natychmiast, Tymusia pod koniec też morzy sen. Droga przez Bieszczady cieszy oczy, potem tylko męczą nas coraz to nowe zakręty i kolejne obszary zabudowane. 180 km jedziemy 2,5 godziny.

Po południu świętujemy wszyscy 13. urodziny Gabrysi. A my cieszymy się, że udało nam się wyrwać na ten wyjazd i zobaczyć w pięknym jesiennym słońcu niezwykle malownicze bieszczadzkie krajobrazy. W Bieszczady wrócimy na pewno jeszcze nie raz, bo ciągną, oj ciągną!

Ujazd

Zamek Krzyżtopór w Ujeździe

2012.08.19

Słonecznie, do 30 stopni

Nasze pierwsze spotkanie z Zamkiem Krzyżtopór miało miejsce w majowy weekend 2005 roku, przy okazji zwiedzania (jeszcze tylko we dwoje, z Tatą M.) Sandomierza i okolic. Monumentalne ruiny zrobiły wówczas na nas takie wrażenie, że postanowiliśmy jeszcze tu wrócić, najlepiej razem w dziećmi.

Okazja nadarzyła się w sierpniu 2012 roku. Dzień wcześniej wróciliśmy z naszej randki w Alpach Bawarskich i zajechaliśmy w okolice Rzeszowa odebrać Tymusia od Dziadków. Następnego dnia, w niedzielę, po wczesnym obiedzie, ok. 14.00, ruszyliśmy do Warszawy.

W naszym wydaniu podróż nie byłaby podróżą bez postoju w jakimś ciekawym miejscu – Tymuś już od rana dopytywał się, jaką będziemy dziś mieli „wyprawę”. Nie chcieliśmy zbytnio zbaczać z trasy, więc zatrzymaliśmy się w Zamku Krzyżtopór w Ujeździe.

W porównaniu z naszą ostatnią wizytą siedem lat temu, trochę się zmieniło. Po pierwsze: znacznie podrożały bilety wstępu – z 3 na 8 zł. Ale to dobrze, potrzebne są przecież środki na utrzymanie tego miejsca. Po drugie: zauważyliśmy, że prowadzone są obecnie prace remontowe (na pewno dach i prace zabezpieczające ruiny, ale chyba też odbudowywanie fragmentów murów) w ramach finansowanego częściowo z funduszy europejskich projektu „Zamek Krzyżtopór sztandarowym produktem turystycznym województwa świętokrzyskiego”. Aż nam się ciepło zrobiło na sercu. Co jak co, ale ruiny w Ujeździe są naprawdę niezwykle interesujące i trzeba zainwestować w ich odpowiednią oprawę, by przyciągnąć turystów, nie tylko lokalnych. I po trzecie: ostatnio, w majowy weekend, kręciło się tu tylko kilka osób. Dziś oglądaliśmy zamek w tłumie zwiedzających. Pewnie to zasługa sierpniowej niedzieli, zamykającej „długi weekend”.

Miło wrócić ze swoim dzieckiem w znane z ”przeddzieciowego” okresu miejsce. Opowiadaliśmy Tymusiowi o ogromie i przepychu dawnej (1. poł. XVIII w.) rezydencji obronnej Krzysztofa Ossolińskiego, pokazywaliśmy mu symbole krzyża i toporu nad wejściem, wywodząc z nich nazwę zamku, mówiliśmy o powiązaniach konstrukcji budowli z kalendarzem: cztery wieże – jak pory roku, 12 sal balowych – jak liczba miesięcy, 52 komnaty – tyle, ile tygodni, i 365 okien – tyle, ile dni w roku. Próbowaliśmy odnaleźć miejsce dawnego akwarium w suficie i wyobrazić sobie, że stoimy w stajni z marmurowymi żłobami i kryształowymi lustrami. Tymo był zachwycony. Najbardziej podobało mu się to, że może sam ustalać trasę zwiedzania ruin: wynajdywał więc głównie wąskie przejścia i jakieś boczne zaułki. Wróciliśmy do samochodu kompletnie zakurzeni. Ale co tam! Zawsze to jakaś pamiątka:)

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Tymo, krzyż i topór

Tymo, krzyż i topór

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII), Ujazd

Zamek Krzyżtopór (XVIII) - jeszcze jedno spojrzenie

Zamek Krzyżtopór (XVIII) – jeszcze jedno spojrzenie

Zamek Krzyżtopór (XVIII) - jeszcze jedno spojrzenie

Zamek Krzyżtopór (XVIII) – jeszcze jedno spojrzenie

Zamek Krzyżtopór (XVIII) - jeszcze jedno spojrzenie

Zamek Krzyżtopór (XVIII) – jeszcze jedno spojrzenie

Muzeum Wsi Radomskiej

Niedziela Palmowa w skansenie

2012.04.01

Przelotny śnieg, 2oC

Przedwielkanocny weekend spędziliśmy u Dziadków na Podkarpaciu. Na drogę powrotną do Warszawy mieliśmy całkiem ambitne plany: w związku z tym, że wypadała akurat Niedziela Palmowa, planowaliśmy pojechać trochę naokoło, przez Lipnicę Murowaną, żeby na własne oczy zobaczyć słynne palmy z lipnickiego konkursu. Pomysł zobaczenia „palm wysokich jak bloki” spodobał się także chłopcom.

Niestety, pogoda spłatała nam primaaprilisowy żart: zamiast wiosny obudził nas biały krajobraz za oknem i silne porywy wiatru. Z żalem podjęliśmy jedyną słuszną decyzję: Lipnica Murowana musi pozostać nieskreślona na naszej liście rzeczy do zobaczenia i poczekać na inną okazję.

Niezrealizowany plan uwierał jednak okropnie. Jedynym skutecznym lekarstwem jest zazwyczaj w takiej sytuacji przyjęcie Planu B. Tak było też tym razem. Żywe Muzeum Porcelany w Ćmielowie wydawało się idealne na dzisiejszy dzień. Blisko naszej trasy, pod dachem: decyzja była szybka: jedziemy. Niestety, tym razem szyki pokrzyżował nam Sebuś, który – nieświadom naszych zamierzeń – walnął w kimono w okolicy Głogowa i spał nieprzerwanie aż do Radomia.

Cóż, radzi nieradzi, nagłowiliśmy się nad Planem C: Muzeum Wsi Radomskiej (z oglądaniem obchodów Niedzieli Palmowej) i obiad w stylowej skansenowej karczmie. Dobrze – myślimy sobie – dzieci się wybiegają po świeżym powietrzu, a my będziemy mieli namiastkę nieodżałowanej do końca Lipnicy. Widocznie nie był to jednak nasz dzień. Jak tylko przekroczyliśmy bramy skansenu, nadciągnęła gradowa chmura, która zaraz dała o sobie dotkliwie znać. Tymuś piszczał, że mu zimno, Sebuś, zmuszony do siedzenia w nosidle pod parasolem, głośno wszem i wobec wyrażał swoje niezadowolenie. Zziębnięci, klucząc między błotnistymi kałużami, szukaliśmy tej stylowej karczmy jak ostatniej deski ratunku. I znaleźliśmy, ale co z tego, skoro wnętrze (mimo pokaźnego kominka) było nieogrzewane, a można się było posilić tylko żurkiem i chlebem ze smalcem, co nie spotkało się z uznaniem naszych chłopców. To zupełnie odebrało nam ochotę do dalszego zwiedzania. Czym prędzej dokonaliśmy zwrotu o 180 stopni i potulnie pomaszerowaliśmy z powrotem do samochodu. Cóż, tym razem nie było nam dane wykonać ani Planu A, ani B, ani C. Jeszcze do nich wrócimy!

Muzeum Wsi Radomskiej - obchody Niedzieli Palmowej

Muzeum Wsi Radomskiej – obchody Niedzieli Palmowej

Muzeum Wsi Radomskiej

Muzeum Wsi Radomskiej

Muzeum Wsi Radomskiej

Muzeum Wsi Radomskiej

Szydłowiec

Spacer po Szydłowcu

2012.03.30

 

Przedwielkanocny weekend spędzamy na wizycie u Dziadków. Wyjazd do Rzeszowa jak zawsze jest okazją, by po drodze zobaczyć coś ciekawego. Cieszymy się i my, i chłopcy (dodatkowo podkręceni Absolutnie Fantastyczną komórką Boba Budowniczego, którą mieli dostać w dzień wyjazdu).

Tym razem postój zaplanowaliśmy w Szydłowcu. To niewielkie miasteczko kryje w sobie atrakcje turystyczne wielkiej trasy i z całą pewnością jest warte choćby dłuższej przerwy w podróży.

Parkujemy tuż przy rynku. Chłopcy od razu wypatrują schodki prowadzące na scenę naszykowaną na obchody Niedzieli Palmowej (obejmujące m.in. ciekawą procesję z figurą Jezusa na osiołku) i wdrapują się na nią, jak najszybciej się da. M. biegnie za nimi (… Sebuś + brak barierek = katastrofa) i za chwilę wszyscy razem próbują swoich sił w przygotowanym naprędce pokazie artystycznym („Chłopcy, dziewczęta, dalej wszyscy wraz”). W tym czasie R. ogląda naprawdę piękny, okazały renesansowy ratusz z początku XVII w., próbując znaleźć jakieś sensowne miejsce na zdjęcie (budynek jest w trakcie remontu). Biały kolor ratusza przywodzi nam na myśl kowieńskiego Białego Łabędzia. Na tle błękitnego nieba wygląda po prostu przepięknie.

M. cudem ściąga chłopaków ze sceny, sprawdza, jak wyglądają pod dawnym pręgierzem, po czym pod pretekstem liczenia latarni kierujemy się wszyscy razem w stronę późnogotyckiego kościoła Św. Zygmunta. Zimno, paradoksalnie, jest naszym sprzymierzeńcem – chłopcy dają się nawet namówić na wejście do środka. Podziwiamy piękną polichromię na modrzewiowym stropie, późnogotycki poliptyk, renesansowy nagrobek Mikołaja Szydłowieckiego z XVI w.

Szydłowiecki ratusz, pocz. XVII.

Szydłowiecki ratusz, pocz. XVII.

Późnogotycki kościół Św. Zygmunta, XV-XVI, Szydłowiec

Późnogotycki kościół Św. Zygmunta, XV-XVI, Szydłowiec

Późnogotycki kościół Św. Zygmunta, XV-XVI, Szydłowiec

Późnogotycki kościół Św. Zygmunta, XV-XVI, Szydłowiec

Polichromia na modrzewiowym stropie

Polichromia na modrzewiowym stropie

Po obejrzeniu okolic rynku pora na gwóźdź programu: Muzeum Ludowych Instrumentów Muzycznych. Placówka mieści się w dobrze zachowanym (choć pilnie wymagającym remontu!) magnackim zamku (XVI w.), zbudowanym na sztucznej wyspie. Już samo to mogłoby być interesującym celem podróży, a co dopiero, gdy do obejrzenia mamy unikatową w skali kraju ekspozycję. Ludowe instrumenty – od najprostszych trawek i liści po wyrafinowane kozły i dudy – okazały się dla nas wszystkich bardzo interesujące. Chłopcy byli tylko bardzo nieszczęśliwi, że nie mogli na nich pograć. To dopiero byłaby gratka! Na pocieszenie na wyjściowym kupujemy im drewniane fujarki. Razem z chłopakami śmiejemy się z nazw instrumentów: burczybas, bumcyk, suka, koza, mazanki, diabelskie skrzypce i – hit Tymusia – pierdziele.

Renesansowy magnacki zamek z Szydłowcu, XV, przeb. XVI.

Renesansowy magnacki zamek z Szydłowcu, XV, przeb. XVI.

Przed zamkiem witają nas muzykanci

Przed zamkiem witają nas muzykanci

I my dołączamy się do nich!

I my dołączamy się do nich!

Renesansowy magnacki zamek z Szydłowcu, XV, przeb. XVI.

Renesansowy magnacki zamek z Szydłowcu, XV, przeb. XVI.

Diabelskie skrzypce i burczybas

Diabelskie skrzypce i burczybas

Do której kapeli pasowaliby chłopcy...

Do której kapeli pasowaliby chłopcy…

Pierdziele rozbawiły Tymusia najbardziej

Pierdziele rozbawiły Tymusia najbardziej

Szkoda, że nie można trochę pobębnić

Szkoda, że nie można trochę pobębnić

Dudy i kozy

Dudy i kozy

Muzeum jest arcyciekawe, a obsługa bardzo miła. Szkoda tylko, że nie pomyślano o jakichkolwiek atrakcjach dla dzieci. Przecież można by np. naciskać przyciski umieszczone obok instrumentów, żeby usłyszeć ich głos; można by też zostawić choć jeden mniej zabytkowy bęben czy kołatkę, na których można by samemu zagrać. Dobrze, że chociaż można było kupić związane z tematem pamiątki.

Odjeżdżając z Szydłowca, zahaczamy jeszcze o cmentarz żydowski (wyskakuje sama M., a chłopcy uzupełniają kalorie w samochodzie).

Tutejszy kirkut (a właściwie lapidarium z trzech szydłowieckich cmentarzy: Żydzi stanowili w okresie międzywojennym ponad trzy czwarte mieszkańców Szydłowca!) jest jednym z największych żydowskich cmentarzy w Polsce. Zobaczyć można ponad 2500 nagrobków, nie tylko typowych macew, ale także nagrobków o rzadziej spotykanym kształcie (np. sarkofagi, podwójne nagrobki, nagrobki w kształcie ściętego drzewa). Niestety, miejsce jest bardzo zaniedbane, co wywiera niezwykle przygnębiające wrażenie i wywołuje refleksję nad tragiczną historią szydłowieckich Żydów.

Cmentarz żydowski w Szydłowcu

Cmentarz żydowski w Szydłowcu

Cmentarz żydowski w Szydłowcu

Cmentarz żydowski w Szydłowcu

Pacanów, 2012.01

 

Europejskie Centrum Bajki w Pacanowie

2012.01.06

 

Nowy Rok witamy wizytą u Babci Stasi i Dziadka Janka. Po ponad czteromiesięcznej abstynencji od wyjazdów ciągnie nas niesamowicie w długą… Zresztą chłopcy (zwł. Tymo) też dopytują się, kiedy będzie kolejna wyprawa „z długą jazdą samochodem” (dzień wcześniej obaj! pakują swoje „vipy” do plecaczków – oczywiście Seba wkłada to samo, co jego Idol – Tymo:),

…więc postanawiamy zboczyć nieco z trasy i zahaczyć o…

Europejskie Centrum Bajki w Pacanowie *****

Krótko mówiąc, „europejskie” nie tylko z nazwy. Chłopcy wychodzą zachwyceni i pełni wrażeń. A my nie żałujemy pieniędzy wydanych na bilety!

Czuć, że gospodarzem całego miejsca jest Koziołek Matołek (ur. w 1933 postać z książek Kornela Makuszyńskiego) – jego postać wita nas już u granic Pacanowa i towarzyszy w przejeździe przez miasteczko (pomnik na rynku itp.).

Centrum Bajki zostało zaplanowane z rozmachem i z wykorzystaniem nowoczesnych technologii. Teren dookoła zadbany, zachęca do dłuższego pobytu. Centrum jest bardzo interaktywne. W zdecydowanej większości wszystkiego można dotykać. Obsługa bardzo sympatyczna i przyjazna dzieciom (my trafiamy na fantastyczną panią przewodnik). Dbałość o szczegóły (np. ochronne buty do zwiedzania w fasonie „krasnoludzkim”).

Zwiedzanie odbywa się w grupach z przewodnikiem, ale wziąwszy pod uwagę świetne przygotowanie przewodników do pracy z dziecięcą widownią, można uznać to za zaletę, nie wadę. No, chyba że ktoś się boi pytań dot. znajomości bajek, zadawanych przez panią przewodnik:)

Oglądamy m.in.:

  • Garderobę Czarów z takimi eksponatami, jak czarodziejskie zwierciadło czy ziarnko grochu weryfikujące królewny
  • Zaczarowany dworzec w Pacanowie, przez który przejeżdżają (wyświetlane) pociągi z bajkowymi postaciami.
  • Interaktywną mapę: zadanie doprowadzenia bajkowych postaci do ich rodzinnych krajów.
  • Czarodziejski ogród z przejściem przez pień drzewa i kwiatami-fotelami opowiadającymi bajki (bardzo podoba się chłopcom).
  • Ścianę bajki polskiej – bardzo estetyczne, wykonane z drewna elementy z mnóstwem drzwiczek, które można otwierać, wizjerów, w które można zaglądać itp. Hit dla dzieci! Sebusia nie można było wyciągnąć!
  • Skarbnicę Bajek – w czarodziejskich kulach zamknięte sceny z bajek z różnych stron świata

Całości szczęścia dopełnia seans bajki (wybranej poprzez wrzucanie do odpowiednich koszyczków kasztanów i szyszek rozdawanych przez obsługę – prawda, jaki dobry pomysł?)

Całość po prostu bajkowa, ale – uwaga – nie kiczowata. Po wyjściu robimy książkowe zakupy w dobrze zaopatrzonej księgarni dla dzieci.

Bardzo miło spędziliśmy tu czas z chłopakami. Szczególnie pozytywnie zaskoczył nas Sebuś, który dzielnie zniósł prawie półtoragodzinne zwiedzanie, niczego się nie bał, a wręcz przeciwnie – wyglądał na absolutnie zachwyconego życiem. Na koniec tylko  zafundował nam mocny akcent – odkręcił zawór z wodą w toalecie i krzycząc jak małpa w kąpieli, zalał i siebie, i całą łazienkę. Fajnie jest.

Tymowi wyjątkowo spodobała się mapa rozdawana w muzeum. Chodził z nią aż do wieczora.

Pacanów wita koziołkowo

Pacanów wita koziołkowo

Europejskie Centrum Bajki, Pacanów

Europejskie Centrum Bajki, Pacanów

Czujemy się jak krasnoludki

Czujemy się jak krasnoludki

Zaczarowany dworzec w Pacanowie

Zaczarowany dworzec w Pacanowie

M. miała obawy, czy się zmieści po świętach...

M. miała obawy, czy się zmieści po świętach…

Kwiatki opowiadają bajki

Kwiatki opowiadają bajki

Czarodziejski Ogród

Czarodziejski Ogród

Czarodziejski Ogród

Czarodziejski Ogród

Ściana bajki polskiej

Ściana bajki polskiej

Wszystko można samemu otwierać!

Wszystko można samemu otwierać!

Skarbnica Bajek

Skarbnica Bajek

Sebuś ewidentnie tęskni za zimą...

Sebuś ewidentnie tęskni za zimą…

Chłopcy uzupełniają swoje mapy

Chłopcy uzupełniają swoje mapy

Jaskinia Raj, 2011.01.21

Jaskinia Raj, 2011.01.21

 

Pod Jaskinią Raj zaliczyliśmy już jeden falstart – chcieliśmy ją obejrzeć z małym Tymusiem w maju 2007 roku, podczas naszego wyjazdu w Góry Świętokrzyskie. Niestety, nie doceniliśmy wtedy tłumów zwiedzających przybywających w to miejsce na weekend majowy – zdobycie biletów było marzeniem ściętej głowy. Obiecaliśmy sobie, że następnym razem przyjedziemy tu poza sezonem.

Okazja nadarzyła się w styczniu 2011, przy okazji odwożenia Tymusia na kilkudniowy pobyt u Dziadków. Wcześniej, nauczeni doświadczeniem, kilkakrotnie telefonicznie upewnialiśmy się, o której godzinie można zwiedzać jaskinię. Bilety w styczniu nie były żadnym problemem. Okazało się, że poza grupami dzieci z zimowisk jaskinia o tej porze świeci pustkami: przyszło nam nawet czekać ok. 50 min na wejście. Cicho, pusto, kameralnie, punkty gastronomiczne nieczynne, ale i tak zdecydowanie wolimy to niż obrazek z maja 2007. Rega grzecznie czeka w samochodzie ponad dwie godziny – w lecie (z racji na temperaturę) to manewr nie do wykonania.

Po jaskini oprowadza przemiła pani przewodnik, łapiąca świetny kontakt z dziećmi. Tymuś jest najmłodszym turystą w grupie, ale zachowuje się jak wytrawny „jaskiniowiec”: świeci wszędzie latarką i – jak się potem okazało – naprawdę uważnie słucha pani przewodnik.

Jaskinia Raj jest niewielka, ale bardzo ciekawa – mamy tu przegląd form naciekowych w pigułce: stalaktyty, stalagmity, kolumny, makarony, wełnę, cebule, perły jaskiniowe, „słonie”, „kalafiory” itp. Niestety, nasza dokumentacja fotograficzna jest znikoma: w jaskini obowiązuje zakaz robienia zdjęć.

Tymek wyszedł zachwycony. Wejście pod ziemię, ciemność, możliwość zabrania własnej latarki i atmosfera „prawdziwej przygody”: chyba żadne dziecko nie pozostanie wobec tego obojętne.

Na szczęście jest na co popatrzeć

Na szczęście jest na co popatrzeć

Musimy poczekać na naszą godzinę...

Musimy poczekać na naszą godzinę…

Jaskinia Raj - idziemy do wejścia

Jaskinia Raj – idziemy do wejścia

Kaszuby

Pierwsze wakacje z Tymusiem – Kaszuby

Tymuś urodził się w kwietniu. W sposób naturalny uznaliśmy, że skoro rodzina się powiększyła, będziemy wyjeżdżać w powiększonym składzie. Na początku najbardziej przerażało nas pakowanie (i te gorączkowe wątpliwości przed wyjazdem: czy na pewno wzięliśmy śliniaki, przewijaki, przytulaki i co tam jeszcze można pomyśleć). Nagle bagażnik naszej Fabii okazał się za ciasny, trzeba było dokupić „trumnę” na dach. Potem wpadliśmy na pomysł zrobienia listy rzeczy na wyjazd (zimowy, letni, weekendowy), wyszczególniającej wszystko do zabrania. Przed wycieczką wystarczyło tylko sprawdzić, czy wszystkie pozycje można odhaczyć. I zrobiło się o wiele łatwiej. To, co się zmieniło bez dwóch zdań, to wybór celów wakacyjnych – wycieczki górskie zastąpiliśmy krajoznawczymi (co potem przerodziło się w naszą wielką pasję – no nie chce być inaczej, wszystko przez te dzieci!) – oraz tempo zwiedzania (zamiast 30 km w nogach i 1500 m przewyższenia krótkie spacery i podjazdy samochodem). O dziwo, poziom zmęczenia na rodzinnych wakacjach był porównywalny – a nawet większy – od tego spotykanego po całym dniu w górach, ale to już zupełnie inna historia…:) Pierwsze wakacje z Tymkiem obfitowały w przygody, pogoda średnio dopisała, ale i tak nie żałujemy ani jednego dnia – mamy co wspominać! (Pozdrawiamy przy okazji gorąco naszych sąsiadów z córeczką – towarzyszy tego wyjazdu!) Wybór padł na Kaszuby – po pierwsze z racji odległości (nie tak daleko), po drugie – z uwagi na wygodne spacery z wózkiem (łatwiej spacerować z dużym wózkiem po leśnych ścieżkach nad jeziorem niż grzęznąć w piachu na plaży) i po trzecie – z racji na wielki sentyment M. do tych okolic (wspomnienia wyjazdów kolonijnych ze szkolnych lat). Ale po kolei. Continue reading