Mstów – w cieniu klasztornych fortyfikacji

29 października 2016, sobota

Wszystkiego po trochu, słońce, mżawka i wiatr, 8 stopni

Mstów odwiedzamy przy okazji weekendowego wypadu w Beskid Wyspowy, do Kasiny Wielkiej.

Warszawa-Kasina Wielka

Od wczoraj kolejne plany biorą w łeb. Mieliśmy wyjechać w piątek po południu – jednak w czwartek wieczorem, ledwo ogarnięci z czymkolwiek na następny zwykłotygodniowy dzień, uznajemy to za żart. Kolejny pomysł – wyjazd wczesnym ranem w sobotę i wejście z marszu na Lubomir – również nie wypala. Musimy zadowolić się dopakowaniem w sobotę rano i wyjechaniem po śniadaniu o 9:00. I tak nieźle. Matko, ile roboty z tym pakowaniem w towarzystwie naszej wesołej gromadki!

Mimo obaw (…zbliżające się Wszystkich Świętych) jedzie się zupełnie dobrze. Tymo straszy nas tylko, że mu niedobrze, ale po krótkim postoju na stacji benzynowej wszystko wraca do normy. Jedziemy standardowo, Katowicką. Na turystyczny postój niewiele zbaczamy z drogi – zajeżdżamy do niewielkiego Mstowa.

Mstów

To kameralna miejscowość położona nad brzegiem Warty kilkanaście kilometrów od Częstochowy. Rzadko odwiedzana, z  cudownie prowincjonalnym urokiem i zabytkiem wielkiej klasy – średniowiecznym ufortyfikowanym klasztorem kanoników laterańskich.

Klasztor oficjalnie znajduje się w Wancerzowie, ale tak naprawdę leży tylko pół kilometra od mstowskiego rynku – dwie miejscowości są tak blisko sklejone ze sobą. Zespół klasztorny powstał prawdopodobnie ok. XIII w., ale kościół i budynki klasztorne wielokrotnie przebudowywano. Obecnie mają formę barokową. W obawie przed zrabowaniem klasztornego mienia, a potem dla ochrony przez najeźdźcami, klasztor ufortyfikowano. I to najciekawsza sprawa. Ufortyfikowane zamki widział każdy, ale klasztory? Trzeba przyjechać do Mstowa!

Przed zwiedzeniem klasztoru załatwiamy rzecz bardziej przyziemną, czyli obiad. Parkujemy na rynku, co samo w sobie jest atrakcyjne – rozległy mstowski rynek, otoczony urokliwymi kamieniczkami, pamięta ślady dawnej świetności. Mstów przewyższał niegdyś swoim znaczeniem Częstochowę. Kiedyś na synku stał ratusz, ale został rozebrany dwieście lat temu. Teraz rynek świeci pustkami, mimo soboty i południowej pory. Stanowi za to świetne miejsce do pobiegania dla Grzesia, któremu podobają się zwłaszcza reflektorki podświetlające rynek w nocy.

Trapezowaty rynek w Mstowie świetnie nadaje się do wybiegania dzieciaków.

Trapezowaty rynek w Mstowie świetnie nadaje się do wybiegania dzieciaków.

Studnia powstała podczas rewitalizacji w 2007 r.

Studnia powstała podczas rewitalizacji w 2007 r.

Gdy M. cierpliwie biega za naszym najmłodszym turystą, R. i starsi chłopcy idą do położonej tuż obok karczmy-pizzerii Pod Stodołami zamówić coś do jedzenia. Obsługa jest bardzo miła, a jedzenie smaczne, Co prawda możemy się wypowiedzieć tylko co do pizzy, na którą bardzo nalegali chłopcy:) Grzesiek podczas obiadu zachowywał się nawet całkiem cierpliwie i wył tylko w granicach przyzwoitości. Więc było zupełnie dobrze.

Najedzeni, przenosimy się na teren klasztoru. Po drodze przechodzimy przez stary mstowski most na Warcie. Kiedyś obowiązek utrzymania i naprawy mostu leżał na zakonnikach, jednak w zamian klasztor miał prawo do pobierania cła za przeprawę. Nie zatrzymujemy się tu dłużej, bo zaczyna coraz mocniej padać, tylko kierujemy się od razu w stronę klasztoru.

Cło za przeprawę przez most pobierał kiedyś klasztor.

Cło za przeprawę przez most pobierał kiedyś klasztor.

W dole płynie malownicza Warta.

W dole płynie malownicza Warta.

Klasztor w Mstowie otaczała niegdyś fosa i wały ziemne.

Klasztor w Mstowie otaczała niegdyś fosa i wały ziemne.

Na teren kompleksu wprowadza późnobarokowa brama z XVIII w.

Na teren kompleksu wprowadza późnobarokowa brama z XVIII w.

Całe założenie klasztorne było od XVII w. systematycznie niszczone przez pożary i wojny, na szczęście mstowski proboszcz w okresie międzywojennym odrestaurował budynki klasztorne i odbudował mury obronne.

Na teren kościoła i klasztoru wejść może każdy, i to bezpłatnie. Grześ, niestety, nie wyraża tym najmniejszego zainteresowania, przedkładając nad zwiedzanie zabytków wchodzenie i schodzenie na schody wiodące na wały. Co robić, R. po krótkim rekonesansie przymusowo mu towarzyszy, a do myszkowania po terenie kościelno-klasztornym zostaje oddelegowana M. ze starszakami. Zaglądamy do barokowego wnętrza kościoła (można zajrzeć tylko przez kraty), a potem urządzamy sobie spacer dookoła murów. I to jest atrakcja pierwsza klasa. Do dzisiejszych czasów zachowało się dziewięć baszt (z pierwotnych dziesięciu). Chłopaki chętnie oglądają wszystkie po kolei, zgadując, skąd kiedyś się strzelało – do kilku baszt można nadal wejść. Największą frajdą okazuje się jednak dzwonnica, urządzona w dawnej bramie głównej. Dociekliwi chłopcy odkrywają, że drewniane drzwi broniące do niej nie są zamknięte i można dostać się na górę. Wdrapujemy się po wąskich i stromych schodach – stopnie są tak zużyte, że każdy z nich na środku ma wyraźny ubytek – i stajemy tuż obok sznurów przywiązanych do dzwonów, które wiszą tuż nad naszymi głowami. Niesamowite.

Kościół, pierwotnie romański, obecnie ma postać barokową.

Kościół, pierwotnie romański, obecnie ma postać barokową.

W murach obronnych zachowało się dziewięć baszt.

W murach obronnych zachowało się dziewięć baszt.

Figura św. Floriana w jednej z baszt.

Figura św. Floriana w jednej z baszt.

Z dawnego cmentarza zachował się jeden pomnik nagrobny z figurą Chrystusa Dobrego Pasterza.

Z dawnego cmentarza zachował się jeden pomnik nagrobny z figurą Chrystusa Dobrego Pasterza.

Do niektórych baszt można wejść!.

Do niektórych baszt można wejść!.

W środku miejsca nie za dużo.

W środku miejsca nie za dużo.

Ale można wyobrazić sobie, jak stąd broniono klasztoru.

Ale można wyobrazić sobie, jak stąd broniono klasztoru.

Rzut oka do góry.

Rzut oka do góry.

Kolejna baszta zostaje za nami.

Kolejna baszta zostaje za nami.

Dawna brama główna mieści obecnie dzwonnicę.

Dawna brama główna mieści obecnie dzwonnicę.

Na górę wprowadzają strome i wąskie schodki.

Na górę wprowadzają strome i wąskie schodki.

Wyżej już nie szliśmy.

Wyżej już nie szliśmy.

Niegdyś to było główne wejście na teren kościoła.

Niegdyś to było główne wejście na teren kościoła.

Każda z baszt ma nieco inny kształt.

Każda z baszt ma nieco inny kształt.

Do kościoła przylegają budynki klasztorne.

Do kościoła przylegają budynki klasztorne.

Klasztor jak niegdyś góruje nad Mstowem.

Klasztor jak niegdyś góruje nad Mstowem.

Dalsza droga mija sprawnie i spokojnie. Wszyscy trzej chłopcy zasypiają w samochodzie, tylko Grzesia, niestety, budzą postoje na bramkach na autostradzie. Mimo to pogodę ducha udaje mu się zachować aż do końca podróżyJ

W Stacji Kasina stawiamy się o 16:00. To miejsce niezwykłe. Klimatyczne pokoje i apartamenty urządzone są w dawnym XIX-wiecznym budynku dworca Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, tuż obok w obie strony biegną tory, po których w sezonie jeżdżą zabytkowe składy. Pisaliśmy już o tym miejscu w relacji z naszej zimowego pobytu w Beskidzie Wyspowym (zob. Beskid Wyspowy i okolice, 2015/2016). Zazwyczaj nie lubimy zatrzymywać się w tym samym miejscu, ale dla Kasiny zrobiliśmy wyjątek – chętnie wróciliśmy tu wszyscy: i my, i dzieciaki.

Na nocleg zaadoptowano XIX-wieczny dworzec Galicyjskiej Kolei Transwersalnej.

Na nocleg zaadoptowano XIX-wieczny dworzec Galicyjskiej Kolei Transwersalnej.

Stacja Kasina - jesteśmy na miejscu.

Stacja Kasina – jesteśmy na miejscu.

Piękna klatka schodowa w Stacji Kasina.

Piękna klatka schodowa w Stacji Kasina.

Można poczuć się jak dawny podróżny.

Można poczuć się jak dawny podróżny.

Chłopcy - starym zwyczajem - rysują dzisiejsze wrażenia.

Chłopcy – starym zwyczajem – rysują dzisiejsze wrażenia.

Mstów okiem Sebusia.

Mstów okiem Sebusia.

Wieczorem pobieżne rozpakowanie i konieczny element programu – spacer torami po ciemku (linia nieczynna poza sezonem letnim). Chłopcy nie mogli się tego doczekać!

Obowiązkowy punkt programu - wieczorny spacer.

Obowiązkowy punkt programu – wieczorny spacer.

Przed nami tory, za nami tory.

Przed nami tory, za nami tory.

Zwrotnica nie mogła pozostać niezauważona.

Zwrotnica nie mogła pozostać niezauważona.

W czapce M. Sebusiowi bardzo twarzowo.

W czapce M. Sebusiowi bardzo twarzowo.

Śladami kuracjuszy, kormoranów i … Krzyżaków!

Ciechocinek, Kąty Rybackie, Krynica Morska, Golub-Dobrzyń i Maurzyce

24-26 czerwca i 8-10 lipca 2016

Jak co roku odwiedzamy polskie wybrzeże przy okazji transportowania chłopaków nad morze na wakacje z Dziadkami. W przypływie zmęczenia myślimy: no tak, dwa weekendy z głowy. Ale z drugiej strony to okazja do oderwania się i zmiany otoczenia – choćby na dwa dni. Za miejscowościami nadmorskimi w szczycie sezonu nie przepadamy, ale zawsze przecież można obrać mniej popularny kierunek marszu niż zatłoczona plaża, a przy okazji przerwy w podróży zatrzymać się w jakimś ciekawym miejscu. W tym roku jedziemy do Sztutowa i Kątów Rybackich. Za nami dwa weekendy z kormoranami, żuławskimi domami podcieniowymi i Krzyżakami depczącymi po piętach!

 

24 czerwca 2016, piątek

Dzień dziś niezwykły, bo zakończenie roku! Program dnia ustawiają nam więc godziny uroczystości dla klas czwartych (Tymo) i pierwszych (Sebuś). Obaj chłopcy przynoszą piękne świadectwa i szczerze cieszą się na wakacje. Około południa wracamy do domu i gorączkowo próbujemy skończyć się ogarniać. Ach, to pakowanie, to chyba najgorszy punkt programu w rodzinnych wyjazdach. Niby jedziemy tylko na weekend, a torby ledwo się mieszczą w przedpokoju…

Udaje nam się wyruszyć zaraz po 13:00. Wziąwszy pod uwagę szczególny charakter dzisiejszego dnia i „pomoc” Grzesiowego huraganu, to jednak sukces.

Warszawa- Ciechocinek

Mimo że nad morze zapewne bliżej byłoby siódemką, stawiamy na bezpieczeństwo i wybieramy trasę autostradami. Oczywiście jedzie się płynnie, ale ruch jest dzisiaj szalony. Po skręcie na A1 na szczęście robi się lepiej. Całą drogę zastanawiamy się, gdzie zatrzymać się na turystyczny postój. Może Golub-Dobrzyń? Może Radzyń Chełmiński? Wybór celu trzeba zgrać z porami drzemki i karmienia Grzesia, więc sprawa nie jest taka prosta. Obliczamy odległości i czas dojazdu, aż wreszcie R. dostaje olśnienia: Zatrzymamy się w Ciechocinku!

Po raz drugi odwiedzamy Ciechocinek dwa tygodnie później. Tym razem jedziemy odebrać Sebusia z wakacji z Dziadkami nad morzem. Ogromnie dziękujemy Babci Urszuli i Dziadkowi Jerzemu za opiekę nad naszą pociechą! Jedziemy tylko z Grzesiem – Tymo spędza właśnie czas na obozie harcerskim (pozdrowienia dla 19 WDH Przygoda!). To bardzo dogodne miejsce na postój w drodze nad morze, no a przy tym mamy wrażenie, że poprzednio Ciechocinek tylko liznęliśmy – nie obejrzeliśmy dokładnie ani Parku Zdrojowego, ani wszystkich tężni. Dziś stawiamy więc kropkę nad „i”.

Relacja z obu spacerów po Ciechocinku:

 

Taras widokowy na Tężni II

Ciechocinek i Ciechocinek bis

 

Ciechocinek – Sztutowo

Ciechocinek wypada nam prawie idealnie w połowie drogi, więc po przerwie jedziemy już prosto i bez przebojów do celu. Na miejsce docieramy za każdym razem około 20:00, po mniej więcej siedmiu godzinach od wyjechania z domu.

Po drodze (z autostrady zjeżdżamy w kierunku na Malbork, a potem kierujemy się na Nowy Dwór Gdański) przejeżdżamy przez malownicze Żuławy. Szczególnie zapada nam w pamięć uroczy Nowy Staw.

Nasza mini-relacja tutaj:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Nowy Staw

Sztutowo, Kąty Rybackie i Krynica Morska

Podczas obu nadmorskich weekendów w Sztutowie mieszkamy w gościnnych progach domu Ali (dziękujemy!!!), w Bursztynowym Dworze. To niezwykle klimatyczny niemal 100-letni budynek, który przywędrował na Pomorze aż a Podlasia, gdzie niegdyś pełnił funkcję szkoły.

Obie soboty spędzamy na spacerach do rezerwatu ornitologicznego „Kąty Rybackie”. Mamy też okazję przejść się przepięknym lasem ze Sztutowa na plażę oraz odwiedzić pobliską Krynicę Morską.

Szczegóły w relacji poniżej:

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów i latarnia w Krynicy Morskiej

Powroty znad morza

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zwiedzili czegoś także w drodze powrotnej…

26 czerwca 2016, niedziela

Po słonecznym poranku burzowe popołudnie i przelotne opady

Rano większość czasu zajmuje nam pakowanie – nas do domu, a Sebusia – na wakacje z Dziadkami. Potem opuszczamy gościnne progi Bursztynowego Dworu Ali i przemieszczamy się do Kątów Rybackich. Pożegnalny obiad z Babcią i Dziadkiem, wyściskanie i wycałowanie Sebusia na pożegnanie i nasza środkowa pociecha zostaje cieszyć się urokami morza, a my w okrojonym składzie ruszamy w stronę domu.

Jak pusto tylko z dwójką dzieci na tylnym siedzeniu! Nawet Tymo od razu zwraca na to uwagę. No tak, mocno przyzwyczajeni jesteśmy do naszej „pełnej chaty”:)

Mimo nasilonego ruchu wakacyjnego podróż mija dość sprawnie. Minęłaby jeszcze szybciej, gdybyśmy nie wydłużyli jej o kilkadziesiąt kilometrów na własne życzenie. Zatrzymywanie się tylko na parkingu przy autostradzie? Nuda! Jedziemy w jakieś ciekawsze miejsce. Co powiecie na Golub-Dobrzyń?

Relacja ze zwiedzania zamku golubskiego:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Golub-Dobrzyń

10 lipca, niedziela

Ranek nad morzem chłodny i pochmurny, w centralnej Polsce słonecznie i ciepło

Najpierw planujemy zahaczyć o Radzyń Chełmiński, zjeżdżamy nawet w tym celu z autostrady, ale przerwa w Radzyniu nie zgrywa nam się z porą drzemki Grzesia. Grzesiek jest senny i marudny (właśnie rosną piątki – ratunku! Jak dobrze, że więcej zębów Natura na razie nie przewidziała…), w dodatku zaczyna kropić. W związku z tym w okolicach Grudziądza zatrzymujemy się tylko na obiad w przypadkowo wypatrzonym, ale dość przyzwoitym zajeździe Pod Kasztanem i ruszamy dalej w drogę (zawracamy na A1). Cóż, tym razem się nie złożyło, może uda nam się odwiedzić pozostałości radzyńskiego zamku w przyszłym roku.

Ze względu na nasilony ruch wakacyjny jedzie się dziś dość opornie. Na autostradzie ponad pół godziny stoimy w korku (wypadek). Potem mamy wrażenie, że kierowców ogarnął amok – wszyscy pędzą na łeb na szyję, jakby chcąc nadrobić stracony czas. Na szczęście dzieci drugą porcję jazdy przesypiają. Mimo to jesteśmy zmęczeni tym szalonym ruchem i z chęcią (sic!) w okolicy Łowicza opuszczamy A1 i przenosimy się na boczne drogi. Wszyscy chętnie zatrzymujemy się na postój w Maurzycach.

Uroczy skansen w naszej relacji:

Przed domami, jak kiedyś, kwitną malwy.

Skansen w Maurzycach

Golub-Dobrzyń

Zamek golubski

26 czerwca 2016, niedziela

Po słonecznym poranku burzowe popołudnie i przelotne opady

Golub-Dobrzyń odwiedzamy wracając znad morza po odwiezieniu Sebunia na wakacje z dziadkami.

Lubimy zwiedzać zamki z dziećmi. Każdy zazwyczaj kryje w sobie jakąś działającą na wyobraźnię tajemnicę, są armaty, zbroje, zazwyczaj też jakiś punkt widokowy na wieży – w sam raz dla małych turystów. Zamek w Golubiu-Dobrzyniu patrzył na nas w zeszłym roku ze ściennego kalendarza w kuchni, a dziś mamy okazję odwiedzić go osobiście!

Właściwie powinniśmy pisać „zamek golubski” – Golub i Dobrzyń stanowiły kiedyś odrębne miasta i dopiero kilkadziesiąt lat temu zostały połączone w jeden organizm miejski. Do Golubia-Dobrzynia turystów przyciąga oczywiście zwłaszcza zamek – ładnie odrestaurowany, gotycko-renesansowy, niegdyś pełniący funkcję klasztoru i warowni. Dociekliwi znajdą tu jednak też inne perełki – zachowane średniowieczne mury obronne, malowniczy dom podcieniowy na rynku czy gotycki kościół św. Katarzyny z pocz. XIV w. – szkoda, że nie udało nam się dziś wejść na wieżę – zapewne interesująco by się z niej prezentował zamek.

Golubska warownia została zbudowana przez Krzyżaków na początku XIV w., potem kapryśna historia przerzucała ją z rąk do rąk. Charakter zamku zmienił się na początku XVII w., gdy golubski zamek stał się letnią rezydencją królewny Anny Wazówny, siostry Zygmunta III Wazy. Emancypacja kobiet ma jednak długą tradycję. Anna Wazówna to bardzo ciekawa postać – miała rozległe zainteresowania, interesowała się m.in. botaniką i ziołolecznictwem. Mało kto wie, że to ona jako pierwsza posadziła w Polsce tytoń! Przerobiła gotycką warownię w stylu renesansowym, nadając jej charakter bardziej pałacowy. Z tego okresu pochodzą wieżyczki i ozdobne attyki. Kiedyś ponoć zdobiły je różnokolorowe sgraffita – szkoda, że nie możemy ich podziwiać dzisiaj. Lubimy sgraffita. Tak pięknie wyglądają w Krasiczynie… I ten trzebiatowski słoń…

Sgraffitów nie ma, ale i tak jest malowniczo. Od razu rzuca się nam w oczy kapitalne położenie warowni na wzgórzu, dostępnym tylko od zachodu. Niegdyś zwiększało to znacznie walory obronne zamku, dziś sprawia, że przedzamcze stanowi teraz świetny punkt widokowy. Golub-Dobrzyń mamy jak na dłoni. Dziś golubski zamek przyciąga przede wszystkim turystów i miłośników rycerskich grup rekonstrukcyjnych. Regularnie odbywają się tu międzynarodowe turnieje rycerskie, których zawodnicy mają okazję zmierzyć się w wielu dawnych konkurencjach, dbając jednocześnie o świetne widowisko dla publiczności.

Golubski zamek. Świetne miejsce na przerwę w podróży.

Golubski zamek. Świetne miejsce na przerwę w podróży.

Zamek miał niegdyś głównie warowny charakter.

Zamek miał niegdyś głównie warowny charakter.

Dziś to doskonały punkt widokowy.

Dziś to doskonały punkt widokowy.

Gotycki kościół św. Katarzyny jak na dłoni.

Gotycki kościół św. Katarzyny jak na dłoni.

Kupujemy w kasie bilety i przechodzimy na dziedziniec. Pan w kasie informuje, że zwiedzanie jest możliwe tyko w grupach zorganizowanych. To co, idziemy? Grześ wytrzyma?

W towarzystwie malutkich dzieci zwiedzanie z przewodnikiem jest uciążliwe, ale po szybkim zerknięciu na program oprowadzania po golubskim zamku stwierdzamy, że długich opisów będzie niewiele, a w zamian przewodnik pokaże nam zamkowe ciekawostki. No to próbujemy. Grzesiu, miej wzgląd na innych zwiedzających!

Jako że grupy zbierają się o pełnej godzinie, a do 17:00 mamy jeszcze 45 minut, pobyt na zamku zaczynamy od odwiedzenia zamkowej restauracji. Lody (Tymo) i pyszne zupy (my) to idealny pomysł na początek. Szkoda, że lokal nie dysponuje żadnymi udogodnieniami dla dzieci – nie ma nawet zwykłego krzesełka do karmienia. Grześ chyba to czuje i ponad uroki zamkowej kuchni przedkłada słoiczek wsunięty na ławeczce na dziedzińcu przy akompaniamencie znienawidzonej przez nas (a ukochanej przez niego) piosenki „Koła autobusu kręcą się”. No, akurat, pojedliśmy wszyscy i mamy piątą. Zaczynamy zwiedzanie.

Wchodzimy na dziedziniec. Niebo straszy deszczem.

Wchodzimy na dziedziniec. Niebo straszy deszczem.

Dla dzieci niegrzecznych w podróży.

Dla dzieci niegrzecznych w podróży.

Czas oczekiwania na zwiedzanie umilamy sobie w zamkowej restauracji.

Czas oczekiwania na zwiedzanie umilamy sobie w zamkowej restauracji.

Mają tu pyszne zupy i niezły deser lodowy.

Mają tu pyszne zupy i niezły deser lodowy.

Pierwszy punkt programu to obejrzenie krótkiego filmu o historii i głównych atrakcjach turystycznych zamku. Nie przepadamy za oglądaniem filmów o obiekcie, w którym akurat jesteśmy – wolelibyśmy przecież można to zrobić też w domu – ale tym razem film spełnia swoją funkcję. Przede wszystkim jest krótki i na temat, a przewodnik potem nie musi powtarzać tego, co już zostało powiedziane. No i projekcja odbywa się w stylowych zamkowych piwnicach. Grzesia bardziej niż film interesuje kursowanie po schodach, ale jest przy tym cicho, więc dobra nasza. Po projekcji filmu niezbyt długie, a interesujące zwiedzanie wybranych zamkowych pomieszczeń. Szczególnie interesujące jest dla nas palenisko hypokaustum z zachowanymi oryginalnymi cegłami z czasów krzyżackich – system kanałów i otworów pozwalał ogrzewać wybrane pomieszczenia zamku ciepłem wydzielanym przez rozgrzane kamienie. Na wyobraźnię Tyma działa z kolei izba tortur. Wszyscy z zainteresowaniem słuchamy opowieści o głębokim lochu głodowym – a to loch nie byle jaki, bo pięciogwiazdkowy – miał i wentylację, i toaletę – trzymano tam nieszczęśników głównie dla okupu. Przewodnik opowiada też o specjalnych celach pokutniczych. Potem oglądamy dormitorium z wystawą archeologiczną, prezentującą wykopaliska z terenu wczesnośredniowiecznej osady w pobliżu Góry Świętego Wawrzyńca. W refektarzu główną atrakcją dla dzieci są repliki dawnej broni artyleryjskiej – przewodnik pozwala nawet potrzymać w ręku długaśne kopie. Ostatnie punkty zwiedzania to gotycka kaplica, zakonny szpital i kapitularz – miejsce ważnych spotkań zakonników. Najciekawszy w kapitularzu jest portret kryjący ukryte przejście – na pewno kiedyś znajdowali się chętni, by podsłuchiwać przebieg ważnych narad. Wszyscy chętnie zaglądamy do ukrytej w ścianie klatki schodowej.

Zwiedzanie zamku zaczynamy od ... ekspozycji etnograficznej. Tu najcenniejszy eksponat - łódź z XVIII w.

Zwiedzanie zamku zaczynamy od … ekspozycji etnograficznej. Tu najcenniejszy eksponat – łódź z XVIII w.

Co tam zamek. Grzesia interesują inne sprawy.

Co tam zamek. Grzesia interesują inne sprawy.

Jedno z najciekawszych miejsc w zamku - palenisko hypokaustum z autentycznymi cegłami krzyżackimi.

Jedno z najciekawszych miejsc w zamku – palenisko hypokaustum z autentycznymi cegłami krzyżackimi.

Loch głodowy - obecnie pełen monet wrzucanych przez turystów.

Loch głodowy – obecnie pełen monet wrzucanych przez turystów.

Idziemy zamkowymi krużgankami w stronę zamkowej kaplicy.

Idziemy zamkowymi krużgankami w stronę zamkowej kaplicy.

Ozdobne attyki i wieżyczki zawdzięczamy Annie Wazównie.

Ozdobne attyki i wieżyczki zawdzięczamy Annie Wazównie.

W dawnym refektarzu wyeksponowano dawną broń.

W dawnym refektarzu wyeksponowano dawną broń.

Tymo z kopią. Mimo długości kopia waży tylko kilka kg.

Tymo z kopią. Mimo długości kopia waży tylko kilka kg.

Portal przed wejściem do zamkowej kaplicy.

Portal przed wejściem do zamkowej kaplicy.

Zamkowa kaplica zachowała gotycki charakter.

Zamkowa kaplica zachowała gotycki charakter.

Kapitularz był miejscem ważnych spotkań braci zakonnych.

Kapitularz był miejscem ważnych spotkań braci zakonnych.

Jedna z zamkowych tajemnic - za portretem Anny Wazówny kryje się ukryte przejście.

Jedna z zamkowych tajemnic – za portretem Anny Wazówny kryje się ukryte przejście.

Schodzimy końskimi schodami - mógł tędy wjechać na zamek rycerz w pełnej zbroi.

Schodzimy końskimi schodami – mógł tędy wjechać na zamek rycerz w pełnej zbroi.

Cały program zwiedzania zajmuje około godziny. Gdy wychodzimy, pada. Szybkie dokarmienie Grzesia i pędem do samochodu – zbliża się wieczór, więc nasz plan wcześniejszego powrotu do domu i spokojnego ogarnięcia się przed poniedziałkiem spalił właśnie na panewce. Gdy odpalamy nawigację, załamujemy ręce – korek na autostradzie przez Warszawą o ponad godzinę wydłużył drogę powrotną.

W trakcie drogi spotyka nas jednak miła niespodzianka. Do czasu naszego przyjazdu korek zdążył się rozładować, więc wjeżdżamy do Warszawy bez zbędnych przestojów. Kto wie, może utknęlibyśmy w tym korku, gdybyśmy jechali prosto do domu? Warto czasami wydłużyć drogę!

Nasz czas: Kąty Rybackie‒Golub-Dobrzyń: 13:30-16:00;
Golub-Dobrzyń‒Warszawa: 18:40-21:20

Rezerwat kormoranów i latarnia w Krynicy Morskiej

Rezerwat ornitologiczny „Kąty Rybackie”, spacer pięknym lasem ze Sztutowa na plażę i wizyta w Krynicy Morskiej

 

Rezerwat kormoranów po raz pierwszy

25 czerwca 2016, sobota

Upał, 33 stopnie. Uff..

Po raz pierwszy odwiedzamy otulinę rezerwatu od strony Sztutowa. Podjeżdżamy na główny parking przy kąpielisku miejskim w Sztutowie. Tu mamy satysfakcję nie lada – tłum w różnobarwnych kostiumach wali na plażę, a my skręcamy w drugą stronę. Tam ścisk, tu inny świat. Idziemy leśną ścieżką przez wydmy do rezerwatu ornitologicznego „Kąty Rybackie”. Rezerwat znajduje się pomiędzy Sztutowem i Kątami Rybackimi. Został utworzony ponad 50 lat temu do ochrony miejsc lęgowych kormorana czarnego i czapli siwej. To największe lęgowisko kormoranów w Europie. Kormoran czarny niegdyś był gatunkiem zagrożonym wyginięciem, teraz intensywnie się rozmnaża. Co chwila słychać skargi na kormorany – a to że zjadają za dużo ryb, a to że ich odchody przyczyniają się do obumierania drzew. Na szczęście główni bohaterowie wydają się niczym nie przejmować. Pozdrawiają odwiedzających donośnym krakaniem. Siedzą na uschniętych drzewach w charakterystycznej pozycji do suszenia piór, nurkują na głębokość kilkunastu metrów, na niebie tworzą piękne klucze, które sprawiają, że chce się podnosić głowę do góry.

Przez teren rezerwatu prowadzi niebieski i żółty szlak. Tablic informacyjnych i mapek jak na lekarstwo, trudno też znaleźć jakikolwiek schemat szlaków w Internecie, idziemy więc trochę na nosa. Potem okazuje się, że dziś kręciliśmy się tylko na obrzeżach rezerwatu – dobrze będzie tu wrócić na jeszcze jeden spacer.

Ruszamy do kormoranów. Kanapka z mchu na pokrzepienie.

Ruszamy do kormoranów. Kanapka z mchu na pokrzepienie.

Ale mam kij - teraz mogę iść dalej.

Ale mam kij – teraz mogę iść dalej.

Przez wydmy do kormoranów.

Przez wydmy do kormoranów.

Za następnym zejściem zaczyna się otulina rezerwatu.

Za następnym zejściem zaczyna się otulina rezerwatu.

I jesteśmy.

I jesteśmy.

Kormorany suszą pióra na drzewach.

Kormorany suszą pióra na drzewach.

Wrrr... Ostatni kormoran odlatuje nam z kadru...

Wrrr… Ostatni kormoran odlatuje nam z kadru…

Później dawały się fotografować tylko w locie.

Później dawały się fotografować tylko w locie.

Sznur kormoranów...

Sznur kormoranów…

Krajobraz po bitwie... lęgowisku kormoranów.

Krajobraz po bitwie… lęgowisku kormoranów.

Krajobraz po bitwie... lęgowisku kormoranów.

Krajobraz po bitwie… lęgowisku kormoranów.

W tym upale trzeba odpocząć.

W tym upale trzeba odpocząć.

Grzesiomina

Grzesiomina

Po odwiedzeniu rezerwatu zaliczamy obowiązkową kąpiel w morzu.

A teraz nareszcie na plażę.

A teraz nareszcie na plażę.

Jak ja bym się cały zanurzył.

Jak ja bym się cały zanurzył.

Chłopcy dzisiaj jacyś tacy zadumani... Jak na obrazie.

Chłopcy dzisiaj jacyś tacy zadumani… Jak na obrazie.

 

Spacer ze Sztutowa przez piękny las na plażę

Wieczorem urządzamy sobie spacer ze Sztutowa na plażę drogą przez las. To spory, ponad 3-kilometrowy odcinek, ale niezwykle malowniczy. Tak pięknego mieszanego lasu nadmorskiego jak w Sztutowie nie widzieliśmy chyba w żadnym innym miejscu na polskim wybrzeżu. Po godzinie wreszcie docieramy na plażę. Zamiast planowanego wieczornego pluskania zarządzamy jednak szybki odwrót – na horyzoncie widać ciemne burzowe chmury. Idziemy plażą do głównego sztutowskiego zejścia i wracamy do domu melexem. Uff, zdążyliśmy przed deszczem. W nocy burza obudziła chyba każdego śpiocha.

Wieczorny spacer na plażę ze Sztutowa.

Wieczorny spacer na plażę ze Sztutowa.

Trzech muszkieterów...

Trzech muszkieterów…

Ostatnia wydma i...

Ostatnia wydma i…

...morze.

…morze.

Tutaj też dolatują kormorany.

Tutaj też dolatują kormorany.

Pluskamy się chwilkę i... uciekamy przed deszczem!

Pluskamy się chwilkę i… uciekamy przed deszczem!

Rezerwat kormoranów bis

9 lipca 2016, sobota

Przelotne opady, do 20 stopni

Podczas poprzedniego pobytu nad morzem odwiedziliśmy co prawda rezerwat kormoranów, ale niedosyt pozostał – ptaków było wtedy jak na lekarstwo. Może dlatego, że spacerowaliśmy po obrzeżach rezerwatu, a może trafiliśmy akurat na złą porę i gospodarze właśnie obiadowali sobie gdzieś na Zalewie Wiślanym? W każdym razie mieliśmy wielką ochotę przyjść tu raz jeszcze.

Okazja nadarza się dwa tygodnie później, gdy przyjeżdżamy nad morze po Sebcia. Tym razem towarzyszy nam Babcia Urszula i odwiedzamy rezerwat od strony Kątów Rybackich, nie Sztutowa. To chyba dogodniejsze dojście. A przy tym nareszcie spotykamy to, po co tu przyszliśmy – kormorany! Obchodzimy dookoła jeden z dwóch głównych obszarów referencyjnych, mieszczących główne kolonie kormoranów. No, teraz nareszcie możemy uwierzyć, że ptasich gniazd jest tu kilka tysięcy. Kormorany i ich gniazda widać niemal na każdym drzewie, a gdyby ktoś zapomniał, kto rozdaje karty na tym terenie, niezwłocznie przypomni o tym specyficzny zapach.

Tym razem idziemy do rezerwatu kormoranów od strony Kątów Rybackich.

Tym razem idziemy do rezerwatu kormoranów od strony Kątów Rybackich.

Droga długa, ale jak się człowiek zmęczy, można odpocząć.

Droga długa, ale jak się człowiek zmęczy, można odpocząć.

Miejsca gniazdowania kormoranów najłatwiej poznać po zniszczonym lesie.

Miejsca gniazdowania kormoranów najłatwiej poznać po zniszczonym lesie.

W obszarze referencyjnym gniazda znajdują się niemal na każdym drzewie.

W obszarze referencyjnym gniazda znajdują się niemal na każdym drzewie.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Rezerwat kormoranów w Kątach Rybackich.

Patrzymy wszyscy do góry.

Patrzymy wszyscy do góry.

Nad głowami co chwila przelatują nam kormorany.

Nad głowami co chwila przelatują nam kormorany.

Dobrze widać piękną pracę ich skrzydeł.

Dobrze widać piękną pracę ich skrzydeł.

Przypominają nam się nieco ozdoby choinkowe.

Przypominają nam się nieco ozdoby choinkowe.

Las zniszczony przez kormorany.

Las zniszczony przez kormorany.

Jednak bez koralowy dobrze się tutaj czuje.

Jednak bez koralowy dobrze się tutaj czuje.

Wracamy.

Wracamy.

Abstrahując od kormoranów, wizyta w rezerwacie to po prostu piękny spacer.

Abstrahując od kormoranów, wizyta w rezerwacie to po prostu piękny spacer.

Okolice Kątów Rybackich.

Okolice Kątów Rybackich.

Przypomina nam się sosna kandelabrowa z Kampinoskiego Parku Narodowego.

Przypomina nam się sosna kandelabrowa z Kampinoskiego Parku Narodowego.

Przechodzimy dziś chyba ponad 8 km. Sebuś jest bardzo dziennym piechurem, Grześ też sporo idzie na nóżkach, a potem zasypia w nosidle. Spacer do polecania dla każdego wypoczywającego na tym odcinku polskiego wybrzeża!

Latarnia w Krynicy Morskiej

Po spacerze czas na szybki obiad w Kątach Rybackich. Po obiedzie zbieramy chętnych na kolejną wycieczkę – do Krynicy Morskiej. Zgadza się dołączyć do nas Babcia Urszula, to świetnie, ruszamy! Krynica to duży ośrodek turystyczny i w środku sezonu ruch tu jak na Marszałkowskiej. Nie mamy ochoty zwiedzać zatłoczonych kramów z pamiątkami – od razu kierujemy się do latarni morskiej. Charakterystyczna czerwona latarnia w Krynicy znajduje się z dala od turystycznego centrum. Jej obecna postać pochodzi z 1951 r. – starą latarnię zniszczyły wycofujące się wojska niemieckie.

Na szczyt latarni prowadzą dość wąskie schody z charakterystyczną stromą drabiną na samej górze. Z tego powodu turyści wpuszczani sią na raty, co 15 minut. Musimy więc odstać swoje w kolejce po bilety. Z Grzesiem zostaje na dole Babcia (dziękujemy!) – nie jest dozwolone zwiedzanie latarni z dziećmi poniżej 4. r.ż. Sebuś radzi sobie na schodach znakomicie. Ostatnią drabinkę pokonuje bez najmniejszych problemów – oj, chyba niedługo zabierzemy go na jakieś ferraty!

Latarnia w Krynicy Morskiej.

Latarnia w Krynicy Morskiej.

Na górę wiodą kręte, wąskie schody.

Na górę wiodą kręte, wąskie schody.

Najtrudniejsza jest drabinka na szczycie - brawo dla Sebusia!.

Najtrudniejsza jest drabinka na szczycie – brawo dla Sebusia!.

Z góry latarni rozlega się pyszny widok na Mierzeję Wiślaną i Zalew Wiślany. To wystarczający powód, żeby odwiedzić to miejsce, nawet jeśli nie jest się miłośnikiem latarni. Ciekawe jest również zobaczenie latarnianej żarówki o mocy – bagatela – 1000 W.

Widok na Zalew Wiślany.

Widok na Zalew Wiślany.

Ze szczytu latarni pięknie widać Mierzeję Wiślaną.

Ze szczytu latarni pięknie widać Mierzeję Wiślaną.

Pora na dół.

Pora na dół.

Na koniec wizyty w Krynicy odwiedzamy okolice portu na Zalewie Wiślanym. To okolica gwarna i pełna turystów, ale niepozbawiona uroku. Można pospacerować po krótkim molo, popatrzeć na żaglówki przycupnięte w marinie, wybrać się na rejs po Zalewie Wiślanym.

Port jachtowy w Krynicy Morskiej.

Port jachtowy w Krynicy Morskiej.

Można stąd wybrać się na rejs po Zalewie Wiślanym.

Można stąd wybrać się na rejs po Zalewie Wiślanym.

Widok na zalew w kierunku zachodnim.

Widok na zalew w kierunku zachodnim.

W wycieczce udział wzięli...

W wycieczce udział wzięli…

Wycieczki do Krynicy nie przedłużamy, bo zbliża się wieczór. Odwozimy Babcię Urszulę do Kątów Rybackich, a my sami wracamy do Sztutowa. Jak dobrze, że Sebuś już jest z nami!

Nowy Staw – perełka Żuław

Gotycka kolegiata, zabytkowa słodownia i piękny dom podcieniowy

Przez Nowy Staw przejeżdżamy dwukrotnie w drodze do Sztutowa. To niewielkie żuławskie miasto, położone nad rzeką Świętą. Zazwyczaj nie wspominają o nim przewodniki, a to miejsce warte choćby krótkiego postoju w podróży. Podróżnym przejeżdżającym przez Nowy Staw z okien samochodu najpierw rzucą się w oczy charakterystyczne pozostałości XIX-wiecznych zakładów przemysłowych – słodowni i cukrowni – to jeden z najlepiej zachowanych zabytków tego typu w Polsce!

XIX-wieczna słodownia w Nowym Stawie. Cudowna.

XIX-wieczna słodownia w Nowym Stawie. Cudowna.

Dociekliwy obserwator dostrzeże na dalszym planie charakterystyczną monumentalną wieżę kolegiaty św. Mateusza. XIV-wieczna bazylika w Nowym Stawie to największa gotycka świątynia na Żuławach! A z oddali wygląda na mniej okazałą niż jest w rzeczywistości. W środku świątyni kryje się cenne zabytkowe wyposażenie.

Widok z rynku w Nowym Stawie w stronę kolegiaty.

Widok z rynku w Nowym Stawie w stronę kolegiaty.

Kolegiata św. Mateusza to największy gotycki kościół na Żuławach.

Kolegiata św. Mateusza to największy gotycki kościół na Żuławach.

Tuż obok bazyliki znajduje się rynek. Wokół rynku przycupnęły ciekawe XIX- i XX-wieczne domy, ale prawdziwa gratka tkwi na środku placu. Podobna do ołówka wieża należy do dawnego kościoła ewangelickiego. Obecnie neogotycka budowla (pocz. XIX w) nie pełni już funkcji sakralnych, lecz kryje w sobie … „Galerię Żuławską”. Kierowcy zapewne z uśmiechem zauważą, że wokół Galerii urządzono … rondo!

Na wyjeździe z Nowego Stawu w stronę Nowego Dworu Gdańskiego na turystów czeka jeszcze jedna atrakcja – drewniany dom podcieniowy z 1820 r. Budynek nadal żyje: obecnie mieści … lokalny sklep spożywczy.

Szachulcowy dom podcieniowy, wybudowany w 1820 r.

Szachulcowy dom podcieniowy, wybudowany w 1820 r.

Jak to dobrze, że takie miejsca są jeszcze na świecie!

Ciechocinek – postój w drodze nad morze

To idealne miejsce na postój dla rodzin podróżujących nad morze autostradą A1. Wcale nie trzeba być kuracjuszem w słusznym wieku, by mile spędzić tu czas. Zadbane alejki Parku Zdrojowego, place zabaw, imponujące tężnie z punktami widokowymi na szczycie i – przede wszystkim – brak konieczności dużego zbaczania z autostrady. Nam nawet udaje się dziś zahaczyć o dancing. Serio! Było tak:

Ciechocinek po raz pierwszy

24.06.2016

 

Mówisz: sanatorium, myślisz: Ciechocinek. To chyba najbardziej znane polskie miasto uzdrowiskowe. Tylko że nasza ciechocińska „kuracja” jest dziś iście ekspresowa – spędzamy tu zaledwie nieco ponad dwie godziny przerwy w podróży nad morze. Ale cel zostaje osiągnięty: dzieci wybiegane do tego stopnia, że z radością witają powrót do samochodu, a my mamy za sobą sympatyczny spacer w urokliwym otoczeniu.

Park Zdrojowy

Parkujemy w centrum i pierwsze kroki kierujemy do Parku Zdrojowego. Park chlubi się prawie 150-letnią historią i jest idealnym miejscem na spacer dla osób w każdym wieku i o różnych zainteresowaniach. Dzieci mogą po prostu pohasać po malowniczych alejkach i odpocząć przy niemal 100-letniej bajkowej fontannie „Jaś i Małgosia”, przyrodników zainteresują wymyślne gatunki drzew i krzewów i słynne ciechocińskie dywany z kwiatów, miłośnicy architektury z chęcią przyjrzą się zachowanym przykładom drewnianej zabudowy uzdrowiskowej.

Park Zdrojowy w Ciechocinku

Park Zdrojowy w Ciechocinku

Fontanna Jaś i Małgosia

Fontanna Jaś i Małgosia

U nas – jak zwykle – dominują tematy przyziemne. W pierwszej kolejności szukamy czegoś, gdzie można wrzucić coś na ząb i spokojnie nakarmić Grześka. Trafiamy idealnie – zasiadamy przy drewnianej pijalni wód mineralnych z 1880 r. Budynek został zbudowany w stylu szwajcarskim i bardzo przypomina nam „kurslaale”, które odwiedzaliśmy przy okazji wakacji w Estonii. Mieści się tu Restauracja Bristol. Brzmi dobrze, prawda? Więc dziwimy się tym bardziej, że latte to lurowaty napój z automatu, a lody nawet nasz rodzinny smakosz Tymo je zupełnie bez smaku. Wrażenia zdecydowanie się nam poprawiają dopiero gdy wchodzimy do środka. Jednak nie przestronne wnętrze to największa atrakcja dzisiejszego dnia, tylko … dancing, fajf, zwał jak zwał, potańcówa z prawdziwego zdarzenia! M. wchodzi do środka i z zachwytu mowę jej odbiera. Biegnie do R.-  kochanie, musisz to zobaczyć. Orkiestra przygrywa skoczne rytmy, na parkiecie gęsto od par w wieku 60+, bluzki bez pleców, cekiny, korzystamy z życia! Grześ na rękach M. też chętnie uczestniczy w imprezie, niestety, my dziś tylko w przelocie. Tak się bawi, tak się bawi Ciechocinek!

Dawny Kursaal (z 1880 r.), dzisiaj restauracja Bristol

Dawny Kursaal (z 1880 r.), dzisiaj restauracja Bristol

Tężnie

Po takiej atrakcji humory zdecydowanie nam się poprawiają. Nie mamy czasu na dokładne pomyszkowanie po alejach Parku Zdrojowego, bo najbardziej zależy nam na obejrzeniu tężni. Te ciechocińskie (są trzy, dwie z lat 1824-33 i jedna z 1859 r.) są uznawane za zabytek myśli technicznej, a ich rozmiary są doprawdy imponujące.

Kwiaty są wielką ozdobą Ciechocinka

Kwiaty są wielką ozdobą Ciechocinka – przed wejściem do Parku Tężniowego

Aby zobaczyć tężnie, trzeba opuścić Pak Zdrojowy i udać się do położonego nieopodal Parku Tężniowego. Wstęp na teren obiektów jest płatny, jednak zdecydowanie warto wydać tych kilka złotych, i to nie tylko z racji walorów zdrowotnych. Dla naszych chłopaków oglądanie gigantycznych konstrukcji z tarniny, po której spływa solanka, jest niezwykle interesujące. Dziś z racji ograniczeń czasowych dokładniej zapoznajemy się z Tężnią I. Najpierw urządzamy sobie spacer wzdłuż niej – tarninowa ściana ma długość 650 m, idzie się i idzie, a tężnia nie chce się skończyć. A to wcale nie największa z ciechocińskich konstrukcji – tę największą, nr II, oglądaliśmy dziś tylko z oddali. Dodatkową atrakcją Tężni I (i II, ale o tym dalej) jest możliwość wejścia na taras widokowy na górze. Z tej możliwości skwapliwie korzystają M. ze starszymi chłopcami. R. dziś „Grzesiowy”, więc zostają na pobieganie na dole. Warto wejść na taras widokowy nawet nie ze względu na widok na Park Tężniowy, tylko na możliwość popodglądania, jak solanka spływa na dół. Chłopcy są urzeczeni solankowymi rynnami, zaworami itp. S. moczy z namaszczeniem swój tarninowy patyczek w solance – będzie pamiątka na zawsze. Szkoda, że górny taras widokowy sprawia wrażenie takiego zaniedbanego – to przecież miejsce jedyne w swoim rodzaju!

Tężnia II

Tężnia I

Jak ta tężnia jest zbudowana...

Jak ta tężnia jest zbudowana…

Tabliczka informuje, że sto metrów za nami

Tabliczka informuje, że sto metrów za nami

Wejście na tężnię i przejście pod tężnią

Wejście na tężnię i przejście pod tężnią

Sebuś pierwszy do wchodzenia

Sebuś pierwszy do wchodzenia

Taras widokowy na Tężni II

Taras widokowy na Tężni I

R. z Grzesiem zostali na dole

R. z Grzesiem zostali na dole

Czy to jest naprawdę słone

Czy to jest naprawdę słone?

Kropelki pracują na atmosferę miejsca...

Kropelki pracują na atmosferę miejsca…

Za Tężnią II wyłaniają się kolejne

Za Tężnią I wyłaniają się kolejne

Trudno uchwycić ogrom całego założenia uzdrowiskowego

Trudno uchwycić ogrom całego założenia uzdrowiskowego

Ciechocinek bis

8 lipca 2016, piątek

 

Po raz drugi odwiedzamy Ciechocinek dwa tygodnie później. Tym razem jedziemy odebrać Sebusia z wakacji z Dziadkami nad morzem. Ogromnie dziękujemy Babci Urszuli i Dziadkowi Jerzemu za opiekę nad naszą pociechą! Jedziemy tylko z Grzesiem – Tymo spędza właśnie czas na obozie harcerskim (pozdrowienia dla 19 WDH Przygoda!). To bardzo dogodne miejsce na postój w drodze nad morze, no a przy tym mamy wrażenie, że poprzednio Ciechocinek tylko liznęliśmy – nie obejrzeliśmy dokładnie ani Parku Zdrojowego, ani wszystkich tężni. Dziś stawiamy więc kropkę nad „i”.

Dawne baseny termalno-solankowe

Parkujemy na wypatrzonej ostatnio ulicy Warzelnianej i tym razem przechodzimy pod Tężnią I kierując się od razu w kierunku kolejnych tężni. Idziemy trochę na azymut i zupełnie przypadkowo trafiamy na nieplanowaną, a niezmiernie interesującą atrakcję – pozostałości po ciechocińskim zespole basenów termalno-solankowych. Niegdyś chluba Ciechocinka, dziś ruina. Baseny są położone na terenie,,pomiędzy” tężniami. Zostały otwarte w 1932 r. przez prezydenta Mościckiego i stanowiły kiedyś wielką atrakcję miasta. Po dawnej świetności zostały tylko wspomnienia. Teren dawnych basenów jest zachłannie odzyskiwany przez przyrodę. Bez problemu można jednak odgadnąć dawne przeznaczenie obiektu – dokładnie widać, gdzie kiedyś były baseny, są pozostałości drabinek, stanowisk ratowników, starych zjeżdżalni. Niesamowite miejsce. Kto chce je zobaczyć w takim stanie, powinien się spieszyć – ma tu niebawem powstać nowoczesny kompleks termalno-rekreacyjny. Obecnie to łakomy kąsek dla miłośników zapomnianych miejsc (pozdrawiamy stronę forgotten.pl !).

Wejście do dawnych basenów termalno-solankowych.

Wejście do dawnych basenów termalno-solankowych.

Basen - widmo.

Basen – widmo.

Jest klimat!

Jest klimat!

Tężnie są świadkami dawnej świetności tego miejsca.

Tężnie są świadkami dawnej świetności tego miejsca.

Na ratownika nadal czeka wieżyczka...

Na ratownika nadal czeka wieżyczka…

Skok na głęboką wodę.

Skok na głęboką wodę.

Tężnie

Od strony dawnego wejścia na teren basenów dostaliśmy się zupełnie bez problemu, od strony tężni teren jest jednak ogrodzony. Ścieżka bez problemu doprowadza do dziury w ogrodzeniu – widać wędrowaliśmy tędy nie tylko my. Przechodzimy przez dziurę i przenosimy się w inny świat zadbanych uliczek Parku Tężniowego. Tym razem ominęliśmy odwiedzaną poprzednio Tężnię I i przenosimy się do dwóch pozostałych. Tężnia III, krótsza i nieco młodsza od swoich dwóch koleżanek, intensywnie pracuje. Pod kątem ostrym do niej położona jest najokazalsza Tężnia II. Idziemy i idziemy, a tarninowa konstrukcja nie chce się skończyć. Przygodę z ciechocińskimi tężniami kończymy wizytą na punkcie widokowym na Tężni II. Tym razem z Grzesiem zostaje M., a R. wchodzi na górę. Kuracjusze mogą tu skorzystać z inhalacji w grocie solankowej, R. jednak ogranicza się tylko do odwiedzenia tarasu widokowego.

Śliczny budyneczek źródła sprzed kilkudziesięciu lat.

Śliczny budyneczek źródła sprzed kilkudziesięciu lat.

To najkrótsza z wszystkich tężni, a i tak trudno ją objąć obiektywem.

To najkrótsza z wszystkich tężni, a i tak trudno ją objąć obiektywem.

Ścieżka dla wtajemniczonych.

Ścieżka dla wtajemniczonych.

Tężnia II w pełnej okazałości.

Tężnia II w pełnej okazałości.

Oj, jak by tam wpuścić Grzesia, to by się działo!

Oj, jak by tam wpuścić Grzesia, to by się działo!

Rok budowy Tężni II.

Rok budowy Tężni II.

Widok z tarasu widokowego na Tężni II.

Widok z tarasu widokowego na Tężni II.

M. z Grzesiem zostali na dole.

M. z Grzesiem zostali na dole.

Park Zdrojowy

Naszą drugą wizytę w Ciechocinku kończymy wizytą w Parku Zdrojowym. Z przyjemnością spacerujemy zadbanymi alejkami wśród kompozycji kwiatowych. Grzesiowi bardzo podobają się białe i czarne łabędzie pływające po stawie. Robimy jeszcze kilka zdjęć budynku pijalni i przysiadamy chwilę przy drewnianej muszli koncertowej, zbudowanej w stylu zakopiańskim w 1909 r. – właśnie odbywa się tu koncert w ramach Wielkiej Gali Tenorów. Mamy więc zupełnie inną odsłonę Ciechocinka niż ostatnio – przynajmniej od strony muzycznej. Ciekawe, co napotkamy, gdy przyjedziemy tu po raz kolejny:)

Park Zdrojowy w Ciechocinku tonie w kwiatach.

Park Zdrojowy w Ciechocinku tonie w kwiatach.

 

Wieliczka z dziećmi

Wieliczka i Kraków

08.05.2016

Przed południem w Krakowie pochmurno i deszczowo, potem słońce, do 18 stopni

Czy można sobie zrobić jednodniowy citybreak z dziećmi? Oczywiście, że można – zwłaszcza, gdy mamy szybki i wygodny dojazd na miejsce, plan zwiedzania uwzględnia atrakcje dla dzieci i … kilkunastomiesięczniaki zostaną w domu:)

Zamiast zwiedzania Krakowa, dziś nacisk kładziemy na Wieliczkę. Dla najmłodszych organizowana jest tu specjalna trasa turystyczna – Solilandia. Zdecydowanie polecamy to rozwiązanie dla rodzin z dziećmi! Dorośli nic nie tracą, bo zwiedzanie przebiega po klasycznej trasie turystycznej, a dzieci zamiast słuchania długich opisów przewodnika spotykają Soliludka, uciekają przez Solizaurem, by na końcu dotrzeć do rządzonej przez Skarbnika Solilandii i spróbować prawdziwych solilizaków! Takiej Wieliczki jeszcze nie znaliście!

Dzisiejszy dzień był całkowitą niespodzianką dla starszych chłopaków. Chcieliśmy spędzić trochę czasu tylko z nimi, żeby choć trochę zrekompensować im niedawny brak rodziców – operacja Grzesia wyjęła nam niemal pełne dwa tygodnie z życiorysu. Wszyscy potrzebowaliśmy odrobiny luzu.

Rano Ciocia Małgosia przejmuje Grzesia, a my pakujemy chłopaków do samochodu i przed siebie. Panowie nie wiedzą, czego się spodziewać. Czy jedziemy na leśny spacer, a może do parku linowego, albo do kina? Tylko dlaczego bierzemy tyle kanapek? Czyżbyśmy mieli oglądać kilka filmów po kolei?

Po dojechaniu na dworzec zakres możliwych rozwiązań znacznie się zawęża. Już wiemy, że będzie pociąg. Chłopcy sprawdzają rozkład i po chwili zgadują, że obieramy kierunek na Kraków. Zaraz zaraz, to nie do końca prawda – w Krakowie przesiądziemy się w drugi pociąg! To już zupełnie ich rozbraja. To dokąd jedziemy? W góry, do jeszcze innego miasta, a może – jak zgaduje Sebuś – do Danii? Mamy ubaw po pachy. I my, i oni:)

Czekamy na nasz pociąg.

Czekamy na nasz pociąg.

Punkt 8:00 wsiadamy do pociągu. Ale dziś to nie byle jaki pociąg, tylko Pendolino! To atrakcja również dla nas, bo nigdy wcześniej Pendolino nie jechaliśmy. Zajmujemy miejsca przy czteroosobowym stoliku – bardzo dobre rozwiązanie dla rodziców podróżujących ze starszymi dziećmi. Gramy w Uno, w wojnę, w kartofla, wsuwamy jajecznicę w Warsie i nie wiadomo kiedy podróż ma się ku końcowi. Było szybko i komfortowo. Chłopcom podoba się wszystko (najbardziej toaleta:)), nam również. Może poza cenami biletów, które mocno uderzyły nas po kieszeni.

W Krakowie wysiadamy o 10:15, kupujemy bilet Kolei Małopolskich do Wieliczki i o 10:40 już jedziemy w kierunku naszego docelowego miejsca. Dopiero teraz odkryliśmy przed chłopcami wszystkie karty. A więc będziemy zwiedzać kopalnię soli! Ale fajnie!

Ze stacji w Wieliczce do Szybu Daniłowicza, skąd rozpoczyna się zwiedzanie, to tylko krótki spacer. Na miejscu zaskakuje nas ogrom różnojęzycznego tłumu turystów. Fakt, byliśmy tu ostatnio kilkanaście lat temu, od tego czasu wiele się zmieniło. Wieliczka przyciąga odwiedzających z całego świata. I bardzo dobrze, wszak mamy się czym chwalić!

Zwiedzanie rozpoczyna się od Szybu Daniłowicza.

Zwiedzanie rozpoczyna się od Szybu Daniłowicza.

Na szczęście nie musimy stać w imponującej kolejce do kas, tylko kierujemy się prosto do Działu Organizacji Imprez, gdzie odbieramy bilet na Solilandię (konieczna była wcześniejsza rezerwacja). To dodatkowa zaleta tej formy zwiedzania. Mamy wyznaczoną godzinę i zamiast tłoczenia się w kolejce, możemy miło spędzić czas w parku sąsiadującym z głównym wejściem do kopalni. Jak tu dużo się zmieniło! Otoczenie uporządkowano, teraz wszędzie wokół widać zadbane alejki, jest spory plac zabaw. Uwagę zwraca duża konstrukcja modrzewiowej tężni, która od 2014 przyciąga do Wieliczki nie tylko turystów, lecz także kuracjuszy.

Czekając na wstęp, rzucamy okiem na park Św. Kingi z niedawno wybudowaną tężnią.

Czekając na wstęp, rzucamy okiem na park Św. Kingi z niedawno wybudowaną tężnią.

Czekając na wejście, próbujemy uświadomić chłopcom, jak długą historię ma wielicka kopalnia soli i jak wielkim jest unikatem na skalę europejską, a nawet światową! Korytarze drążono tu już 10 wieków temu, a dużo wcześniej, od 3000 lat p.n.e. eksploatowano sól ze źródeł solankowych. Dowodem szerokiego uznania dla niezwykłości kopalni w Wieliczce było uwzględnienie jej już na pierwszej Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO z 1978 r.

Wieliccy przewodnicy czekają na swoje grupy.

Wieliccy przewodnicy czekają na swoje grupy.

O 11:45 po naszą grupę przychodzi przewodnik, stylowo ubrany w mundur wzorowany na górniczym stroju galowym, i na trzy godziny przenosimy się pod ziemię – w inny świat. Na dzień dobry zaliczamy zejście po 380 schodach w dół. Może to i żmudne, ale dzieciaki nie marudzą. Pokonanie tego dystansu na własnych nogach daje niezłe pojęcie o tym, jak głęboko schodzimy. Zaczynamy od 65 m, a kończymy nawet na 135 m pod ziemią!

Najpierw musimy zejść na dół po 380 schodach na głębokość 65 m.

Najpierw musimy zejść na dół po 380 schodach na głębokość 65 m.

Zwiedzanie zaczynamy od przywitania ze Skarbnikiem. Jeszcze go nie widać, ale dzieci przykładają swoje rączki do odcisku Skarbnikowej dłoni w słonej ścianie – to bilet to krainy Solilandii. Do tej bajkowej krainy zaprowadzą nas strzałki z wizerunkiem Skarbnika – najmłodsi turyści muszą bacznie wypatrywać ich na ścianach.

Przewodnik opowiada skrótowo o wydobyciu soli.

Przewodnik opowiada skrótowo o wydobyciu soli.

Dziś trasę wskazuje nam Skarbnik.

Dziś trasę wskazuje nam Skarbnik.

Chłopaki nie mogą uwierzyć, że wszędzie dookoła jest sól. No dobra, po polizaniu ścian już wierzą. Mamy wrażenie, że nawet powietrze wdychane ustami ma słony smak. Korytarze zamieniają się w korytarze, z jednej komory przechodzimy do innej. Odwiedzamy Komorę Kopernika z solną rzeźbą, wykonaną w 500-lecie urodzin Kopernika i kaplicę św. Krzyża. Komora Janowice z naturalnej wielkości rzeźbą św. Kingi to doskonały moment na zapoznanie dzieci z legendą wyjaśniającą, skąd wzięła się wielicka sól. Mijamy zrekonstruowane urządzenia służące do transportu soli. Naprawdę pięknie robi się w Komorze Pieskowa Skała. Schodzimy tu schodami w dół, pod nogami otwiera się przestrzeń. Z jednej strony przycupnęły trzy ponad stuletnie rzeźby krasnoludków, z drugiej widać fragmenty starych schodów wykutych w soli. Tymo wypatruje różne solne formy naciekowe – stalaktyty, a nawet jeden stalagmit i stalagnat. Największe wrażenie na wszystkich wywiera oczywiście największa na świecie podziemna świątynia – kaplica Św. Kingi. Kaplica została urządzona w końcu XIX w. w komorze powstałej po eksploatacji soli, a jej wystrój był tworzony przez ponad 70 lat przez górników-rzeźbiarzy. Chłopcy zachwycają się, że wszystko tu jest z soli – płaskorzeźby przedstawiające sceny z Nowego Testamentu, ołtarz, nawet ogromne żyrandole.

Zdjęcie dla Babci Urszuli

Zdjęcie dla Babci Urszuli

Św. Kinga przyjmuje pierścień znaleziony w bryle soli.

Św. Kinga przyjmuje pierścień znaleziony w bryle soli.

Ściany są słone. Kto nie wierzy, może sprawdzić.

Ściany są słone. Kto nie wierzy, może sprawdzić.

Komora Pieskowa Skała. Jak tu pięknie...

Komora Pieskowa Skała. Jak tu pięknie…

Te leciwe skrzaty mają już ponad 100 lat.

Te leciwe skrzaty mają już ponad 100 lat.

Z kopalni wciąż trzeba na bieżąco odprowadzać wodę.

Z kopalni wciąż trzeba na bieżąco odprowadzać wodę.

Dzieci słuchają soliludka, dorośli podziwiają wielickie plenery.

Dzieci słuchają soliludka, dorośli podziwiają wielickie plenery.

Kaplica Św. Kingi z kon. XIX w.

Kaplica Św. Kingi z kon. XIX w.

Soliludek przepytuje dzieci o znaczenie kolejnych płaskorzeźb.

Soliludek przepytuje dzieci o znaczenie kolejnych płaskorzeźb.

Żyrandol z krzyształów soli przyciąga uwagę każdego.

Żyrandol z krzyształów soli przyciąga uwagę każdego.

Słone klejnoty.

Słone klejnoty.

Kaplica Św. Jana

Kaplica Św. Jana

Na trasie zwiedzania bardzo atrakcyjne są też dwie komory z jeziorkami solankowymi – pięknie podświetlona Komora Barącza i Komora Weimar. Muzyka Chopina, słuchana pod ziemią w wyrobisku zalanym solanką, brzmi naprawdę wyjątkowo.

Piękna Komora Barącza.

Piękna Komora Barącza.

Komory komorami, zabytki zabytkami, dzieci zajęte są czymś innym. A czym? Szukaniem drogi do Solilandii! Po drodze czai się wiele niebezpieczeństw, w tym krwiożercze solizaury. Spotykamy nawet jaja jednego z nich. Dzień wcześniej jaja były cztery, dziś są tylko trzy. Oj, niedobrze, trzeba mieć się na baczności. Czy wiedzieliście, że Smok Wawelski tak naprawdę jest solizaurem? My też nie, a teraz już wiemy:)

Jaja solonia - może z nich wykluć się groźny solizaur.

Jaja solonia – może z nich wykluć się groźny solizaur.

W Komorze Pieskowa Skała czeka na nas niespodzianka. Śpiący soliludek! Na szczęście przy odrobinie wysiłku udaje się go obudzić. Od teraz już on prowadzi naszą grupę. Jest wesoło i dalsza droga mija w mgnieniu oka. Uff, w końcu udaje się, trafiamy do Solilandii. A tam czeka na nas Skarbnik, prawdziwa księżniczka – która, jak się okazuje, ukryła się w naszej grupie – i solilizaki o smaku… Zgadniecie? Nie zdradzimy!

Spotykamy śpiącego soliludka. Dzieci właśnie go obudziły.

Spotykamy śpiącego soliludka. Dzieci właśnie go obudziły.

Wreszcie docieramy do Solilandii!

Wreszcie docieramy do Solilandii!

Na koniec jeszcze pokaz multimedialny i atrakcja na deser – wyjazd prawdziwą górniczą widną!

Wow, wyjechaliśmy prawdziwą górniczą windą!

Wow, wyjechaliśmy prawdziwą górniczą windą!

Atrakcji było mnóstwo, więc wychodzimy porządnie zmęczeni. Już nawet nie mamy ochoty zostawać na obiad w podziemnej restauracji czy wjeżdżać na taras widokowy w monumentalnie wysokiej Komorze Staszica. Pod ziemią spędzamy ok 3 godzin, trzeba przejść spory kawałek drogi (ok. 3 km), dodatkowo zwiedzanie utrudniają wymuszone przestoje – w śluzach, podczas wymijania się z innymi grupami, w trakcie czekania na windę. Pod ziemią harmonogram jest napięty – grupa dosłownie goni grupę, ruch jak na Marszałkowskiej, trzeba pilnować dzieci. Zwiedzanie na pewno byłoby przyjemniejsze i bardziej kameralne poza sezonem. To zdecydowanie nie atrakcja dla maluszków (jak to dobrze, że byliśmy bez Grzesia…), ale kilkulatki czy dzieci w szkolnym wieku z pewnością wyjdą pełne wrażeń!

Po zwiedzeniu Wieliczki całą rodziną jesteśmy zgodni: czas na obiad. Po drodze kupujemy jeszcze obowiązkowe pamiątki – oczywiście wielicką sól. Jemy w karczmie położonej niedaleko stacji. Wszystkim apetyty dopisują; nie musimy czekać nawet na Sebusia.

Po obiedzie wskakujemy w pociąg powrotny do Krakowa. Składy Kolei Małopolskiej kursują na tej trasie co pół godziny, a podróż jest bardzo wygodna.

Do Krakowa docieramy dopiero ok 16:30. Szkoda, że jest tak późno – za godzinę musimy być już z powrotem na dworcu. Tyle chcieliśmy chłopcom pokazać, i rynek, i wzgórze wawelskie, i wawelskiego smoka. W trakcie jednego dnia to oczywiście niewykonalne – do Krakowa będziemy więc musieli zawitać ponownie. I dobrze!

Mając godzinę do dyspozycji, pozostaje nam tylko przystać na plan minimum – urządzamy sobie spacer na rynek i z powrotem. Po drodze pokazujemy chłopcom fotogeniczny barbakan – ten wyjątkowy przykład XV-wiecznej architektury militarnej przyciąga uwagę i dużych, i małych. Kto zgadnie, ile tu wieżyczek? A ile otworów strzelniczych? Po chwili już idziemy w różnojęzycznym tłumie po ulicy Floriańskiej. Z przyjemnością odnotowujemy, że średniowieczna Brama Floriańska została w ostatnich latach pięknie odrestaurowana.

Wychodzimy z pociągu i biegniemy na rynek!

Wychodzimy z pociągu i biegniemy na rynek!

Eklektyczna bryła Teatru im. J. Słowackiego (kon. XIX w.).

Eklektyczna bryła Teatru im. J. Słowackiego (kon. XIX w.).

Fragmenty zachowanych murów miejskich.

Fragmenty zachowanych murów miejskich.

W Bramie Floriańskiej wypatrujemy XVIII-wieczną płaskorzeźbę św. Floriana.

W Bramie Floriańskiej wypatrujemy XVIII-wieczną płaskorzeźbę św. Floriana.

Krakowski rynek bardzo się chłopcom spodobał. Mówili, że dobrze jest na własne oczy zobaczyć coś, co do tej pory widzieli tylko na kartkach podręczników szkolnych. Pokazujemy chłopcom kościół Mariacki i przepytujemy z legendy tłumaczącej różną wysokość wież, potem obchodzimy piękne renesansowe Sukiennice, spoglądamy w górę na ocalałą gotycką wieżę ratuszową, mijamy malutki kościół św. Wojciecha – jedną z najstarszych krakowskich świątyń, zwracamy uwagę na pomnik Mickiewicza i domykamy kółko, zaglądając na Plac Mariacki. Ten teren po dawnym cmentarzu to niezwykle malowniczy zakątek. Widok zamyka gotycki kościół św. Barbary, a przed nim – urokliwa postać krakowskiego żaka, ozdabiająca studzienkę.

Kościół Mariacki chłopcy znali dotąd tylko ze szkolnych podręczników.

Kościół Mariacki chłopcy znali dotąd tylko ze szkolnych podręczników.

Kraków bez dorożkarzy - niemożliwe!

Kraków bez dorożkarzy – niemożliwe!

Kwintesencja krakowskiego rynku.

Kwintesencja krakowskiego rynku.

My oglądamy Sukiennice, a chłopcy sprawdzają, czy z pompy leje się woda.

My oglądamy Sukiennice, a chłopcy sprawdzają, czy z pompy leje się woda.

Jedyna wieża pozostała z gotyckiego ratusza.

Jedyna wieża pozostała z gotyckiego ratusza.

Uroczy Plac Mariacki z kościołem Św. Barbary i figurką krakowskiego żaka na studzience.

Uroczy Plac Mariacki z kościołem Św. Barbary i figurką krakowskiego żaka na studzience.

Rynek zaskoczył chłopców głównie swoim rozmiarem. Idealny kwadrat o boku 200 m na każdym chyba robi wrażenie. My też chętnie przypomnieliśmy sobie, jak oddycha się w sercu Krakowa. Mamy wrażenie, że z roku na rok jest tu coraz więcej turystów. Dziś ani na chwilę nie można było spuścić dzieci z oczu. Choć w sumie to powinniśmy się tylko cieszyć, że to piękne miasto jest tak chętnie wybieranym celem turystycznych wizyt.

Czas nas goni, pora wracać na dworzec. Dziś Kraków tylko liznęliśmy. No ale naszym głównym celem była przecież Wieliczka, a na dokładniejsze zwiedzanie przyjdzie czas, jak wszyscy trzej chłopcy podrosną. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze tylko na szybkie lody – dla chłopaków to równie wielka frajda jak wszystkie dotychczasowe dzisiejszego dnia.

Uff, atrakcji na dziś dość. Pora do domu.

Uff, atrakcji na dziś dość. Pora do domu.

O 17:45 wyruszamy w stronę domu. Tym razem niemal wszystkie miejsca w wagonach są zajęte – jedziemy w weekendowej fali powrotów.

Podróż mija błyskawicznie. W pociągu chłopcy czytają pamiątkę z Wieliczki – książkę Beaty Kołodziej „Pamiętnik wielickiego skrzata”. Kogo zainteresowała Solilandia i jej mieszkańcy, koniecznie powinien do niej zajrzeć!

Ciechanowiec – idealna wycieczka na Wielkanoc

28 marca 2016, Poniedziałek Wielkanocny

Do 15 stopni, piękne słońce, drugi dzień prawdziwej wiosny!

Idealna wycieczka na Wielkanoc? Oczywiście Muzeum Pisanki! Jedziemy do Ciechanowca*!

Po wielkanocnej Niedzieli (spędzonej głównie przy stole) z wielką chęcią ruszamy w długą. Zaplanowana wycieczka wymaga wstania przed 7:00; potem musimy jeszcze w miarę sprawnie przetrwać poranek z naszą trójeczką, kilkakrotnie licząc do dziesięciu i starając się nie denerwować. No nic, ważne, że ok. 9:30 udaje nam się wsiąść do samochodu. Jedzie się dobrze i sprawnie – drogi są świątecznie puste, a widoki – zwłaszcza od okolic Broka, gdzie nasza droga zbliża się do Bugu – bardzo malownicze. O 11:20 meldujemy  się na parkingu w Ciechanowcu. Od kilkunastu minut czekają tu na nas Babcia i Dziadek, których tym razem nie musieliśmy długo namawiać na wycieczkę. Świeci ciepłe słońce, jest naprawdę miło… ruszamy!

Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu to wyjątkowa placówka. Właściwie można odnieść wrażenie, że to cały konglomerat muzeów, z których każde mogłoby być zwiedzane osobno i stanowić sporą atrakcję samo w sobie. Wart odwiedzenia jest już choćby sam zespół parkowo-pałacowy – dawna siedziba Starzeńskich.

Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu zajmuje teren zespołu pałacowo-parkowego Starzeńskich.

Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu zajmuje teren zespołu pałacowo-parkowego Starzeńskich.

Na teren parku przeniesiono kilkadziesiąt zabytkowych budynków z pogranicza Podlasia i Mazowsza, składających się na ekspozycję skansenową; klasycystyczny XIX-wieczny pałac mieści ekspozycje stałe;  w dworku myśliwskim Potockich ma swą siedzibę niezwykle ciekawe Muzeum Pisanki. To jeszcze nie wszystko. Całe muzeum składa się z dziewięciu działów, a samych wystaw stałych nie sposób zliczyć i „ogarnąć”.

Ciechanowieckie muzeum ma niezwykły potencjał turystyczny. Gdy planowaliśmy wycieczkę tutaj, wydawało nam się idealnym celem wypraw z dziećmi. Organizacja zwiedzania okazała się jednak mało przyjazna dla rodzin i trochę nas rozczarowała. Planowaliśmy zobaczyć jedyne w Polsce (i jedno z dwóch w Europie) Muzeum Pisanki (zwłaszcza je – w końcu to dla niego jechaliśmy 130 km w jedną stronę w wielkanocny Poniedziałek:)), Muzeum Weterynarii oraz przespacerować się po terenie skansenu, oglądając we własnym tempie (bo Grześ itp.) zabytkowe budynki. Na miejscu okazało się jednak, że nie można zobaczyć poszczególnych ekspozycji w dowolnym momencie albo o konkretnej godzinie. Wszystko jest zamknięte na głucho. Można tylko dołączyć do przewodnika, który podchodzi z grupą do kolejnych obiektów, opowiada o nich i otwiera je na chwilę, umożliwiając obejrzenie wnętrza lub znajdujących się wewnątrz wystaw stałych i czasowych. Całość zwiedzania w grupie z przewodnikiem trwa ponad 2,5 godziny.

Jeden z pracowników muzeum doprowadza nas do grupy zwiedzającej z panią przewodnik.

Jeden z pracowników muzeum doprowadza nas do grupy zwiedzającej z panią przewodnik.

Dla rodziny z dziećmi, zwłaszcza tak małymi jak nasz Grześ (aktualnie rok i osiem miesięcy) to po prostu porażka. Maluchy nie są w stanie grzecznie słuchać niewątpliwie ciekawych, ale jakże długich i szczegółowych opisów pani przewodnik. Jak na złość Grześ wbrew naszym planom nie przespał się w samochodzie i w Ciechanowcu jest wyjątkowo marudny. W związku z tym już od wejścia M. musi się wyłączyć ze zwiedzania i podąża ścieżkami Grzesia.

Na razie jest dobrze. Grześ wypatrzył owieczki wrzosówki.

Na razie jest dobrze. Grześ wypatrzył owieczki wrzosówki.

Im starsze, tym jaśniejsze.

Im starsze, tym jaśniejsze.

A może by tak wejść do nich. Skoro mama nie patrzy...

A może by tak wejść do nich. Skoro mama nie patrzy…

Ogólnie rzecz biorąc, na razie grzecznie zwiedzam...

Ogólnie rzecz biorąc, na razie grzecznie zwiedzam…

Grześ zamiast oglądania wnętrz woli zamykać i otwierać furteczki.

Grześ zamiast oglądania wnętrz woli zamykać i otwierać furteczki.

Od czasu do czasu próbuje narzucić mu własną marszrutę, ale już po kilkunastu minutach kończy się to wrzaskiem i uspokajaniem go przez kolejne kilkadziesiąt minut… Nasza najmłodsza latorośl ma charakter – Grzesiowi nie spodobało się, że przez furtkę, której otwieranie i zamykanie bardzo go zajęło, chcieli przejść ludzie. M. próbuje go uśpić w wózku, bezskutecznie. W końcu Grześ zajmuje się głównie jedzeniem paluszków (zamiast zaplanowanego słoiczka) i wchodzeniem w różne zakamarki, co chwilę włączając syrenę, a M. ogląda Muzeum Rolnictwa… na zdjęciach w domu!

U M. mniej sielankowo. Po wielkiej awanturze Grzesia uspokoiły dopiero koniki.

U M. mniej sielankowo. Po wielkiej awanturze Grzesia uspokoiły dopiero koniki.

Druga część wycieczki, czyli Dziadkowie oraz R. i starsi chłopcy, dużo bardziej korzystają ze zwiedzania. Dzielnie dotrzymują kroku pani przewodnik, R. stara się o dokumentację fotograficzną. Oglądają najpierw kilka chałup oraz zagrodę szlachecką. Wnętrza rzeczywiście urządzono z dbałością o szczegóły, dzięki czemu można przenieść się w wiek XIX i pierwszą połowę XX wieku.

Na ławeczce (jednej z niewielu na terenie Skansenu).

Na ławeczce (jednej z niewielu na terenie Skansenu).

Wnętrze chaty - szkoda, że nasi chłopcy nie mieli takiej kołyski.

Wnętrze chaty – szkoda, że nasi chłopcy nie mieli takiej kołyski.

W takiej chacie moglibyśmy mieszkać...

W takiej chacie moglibyśmy mieszkać…

Grześ zainteresował się czymś przy żurawiu. Można nawet zrobić zdjęcie.

Grześ zainteresował się czymś przy żurawiu. Można nawet zrobić zdjęcie.

Wnętrze chaty bogatszego gospodarza.

Wnętrze chaty bogatszego gospodarza.

Potem oglądają dawną własność hrabiostwa Potockich – przeniesiony z Siemion dwór myśliwski z drugiej połowy XIX w.

Dwór myśliwski z Siemion (2. poł. XIX w.).

Dwór myśliwski z Siemion (2. poł. XIX w.).

Wewnątrz mieszczą się cztery wystawy stałe, w tym ta najciekawsza i najbardziej związana z Wielkanocą :

Muzeum Pisanek ze zbiorów prof. Ireny Stasiewicz-Jasiukowej i Jerzego Jasiuka z Warszawy

W środku mieści się Muzeum Pisanek!

W środku mieści się Muzeum Pisanek!

Państwo Jasiukowie w 2004 r. ofiarowali tutejszej placówce swój zbiór ponad tysiąca pisanek. Od tej pory kolekcja sukcesywnie się rozrasta, swoje dzieła ofiarowują kolejni kolekcjonerzy i pisankarze. Obecnie zbiory liczą już około 2300 egzemplarzy. Różnorodność tworzywa (pisanki – poza tymi „tradycyjnymi” – zrobione są z drewna, metalu, porcelany, szkła i kamieni szlachetnych) i sposobu zdobienia („pisane” woskiem, malowane, oklejane, a nawet „dziurawione” dentystycznym wiertłem) przyprawia o zawrót głowy! Czy może być lepsze miejsce na wielkanocną wycieczkę?

W każdej gablocie inne pisanki.

W każdej gablocie inne pisanki.

Zadziwiają nas kolory...

Zadziwiają nas kolory…

...zdobienia...

…zdobienia…

...czasami także klasyczne formy...

…czasami także klasyczne formy…

 ...i przeróżne materiały wykorzystane do tworzenia pisanek.

…i przeróżne materiały wykorzystane do tworzenia pisanek.

Idealne miejsce na wielkanocną wycieczkę.

Idealne miejsce na wielkanocną wycieczkę.

Tę pisankę zrobił chyba wprawny dentysta!.

Tę pisankę zrobił chyba wprawny dentysta!.

Po obejrzeniu Muzeum Pisanek najchętniej przeszlibyśmy prosto do Muzeum Weterynarii, po czym obejrzeli młyn wodny i obrali kurs na obiad. Niestety, musimy podążać za przewodnikiem i grzecznie wysłuchać szczegółowych opowieści o historii kolejnych obiektów, a czas leci i leci… Następny przystanek to główny budynek Muzeum Rolnictwa – klasycystyczny pałac Starzeńskich.

Pałac Starzeńskich został odbudowany pod koniec lat 60.

Pałac Starzeńskich został odbudowany pod koniec lat 60.

Zwiedzanie go jest szczególnie niekomfortowe. Grupa zostaje wpuszczona do wnętrza pałacu, po czym pani przewodnik … zamyka na klucz drzwi wejściowe. Wyjście lub wejście jest możliwe tylko w przerwach między oglądaniem kolejnych wystaw. Czy to dlatego, by wszyscy dzielnie wysłuchali do końca? Ale chyba nie do końca zgodne z przepisami dot. bezpieczeństwa przeciwpożarowego…

Tematyka wystaw stałych jest bardzo szeroka, jednak nawet starsi chłopcy nie wytrzymują tak wielkiego nawału kultury i w połowie zwiedzania pałacu odmawiają współpracy, opuszczając budynek w jednej z przerw. Na ich miejsce od razu wskakuje R., myśląc, że w budynku mieści się Muzeum Weterynarii. Srogo się jednak rozczarowuje, bo zamiast ekspozycji weterynaryjnych trafia na kolejne opisy wnętrz i ich wyposażenia oraz na wystawę czasową prezentującą mapy Podlasia z różnych okresów historycznych:)

Oglądamy tu m.in. kolekcję dawnych map. Tak kiedyś wyobrażano sobie naszą Ziemię!

Oglądamy tu m.in. kolekcję dawnych map. Tak kiedyś wyobrażano sobie naszą Ziemię!

Starsi chłopcy razem z Babcią i Dziadkiem spędzają chwilę na terenie obok dawnej dworskiej oficyny. M. dalej bezładnie biega za Grzesiem. Grupa zwiedzających pałac, w tym R., zostaje w końcu wypuszczona na zewnątrz i wkrótce już całą rodzinką podziwiamy położony nieopodal „Ogród roślin zdatnych do zażycia lekarskiego”.

Coś dla przyrodników - 'Ogród roślin zdatnych do zażycia lekarskiego'.

Coś dla przyrodników – 'Ogród roślin zdatnych do zażycia lekarskiego’.

Chyba najbardziej zaciekawia on Tymusia, który szczególnie lubi przyrodę, ale chyba dla wszystkich jest interesujący. Ogród podzielono na kilkaset kwater, obsadzonych roślinami według XVIII-wiecznego rejestru roślin leczniczych autorstwa samego patrona muzeum. Ksiądz Krzysztof Kluk, bo o nim tu mowa, to ciechanowiecki proboszcz, sprawujący swoją posługę kapłańską w drugiej połowie XVIII w. Zasłynął swoją zdolnością do niezwykle wnikliwej obserwacji zjawisk społecznych. Jako społecznik przyczyny zacofania i problemów chłopów widział w feudalnym ucisku. Jako naukowiec odnosił sukcesy na polu botaniki i zoologii, przenosząc m.in. na polski grunt systematykę gatunków Linneusza. Niezwykle ciekawa postać.

Po obejrzeniu ogrodu Kluka kierujemy się do kolejnego asa ciechanowieckiej placówki – młyna wodnego. To jedyny drewniany obiekt-tubylec: młyn nie został – jak inne drewniane budynki – przeniesiony do muzeum z innych terenów, tylko oryginalnie wchodził kiedyś w skład tutejszego zespołu zabudowań dworskich. W okresie letnim koło młyńskie poruszane jest wodą, co niewątpliwie stanowi dodatkową atrakcję dla turystów. Ale nawet bez tego jest bardzo ciekawie – młyn jest malowniczo położony, można dokładnie obejrzeć jego wnętrze. Dawną część „przemysłową” zajmują zrekonstruowane urządzenia młyńskie oraz eskpozycja żaren, kół młyńskich, miar i wag. Pani przewodnik tłumaczy m.in. czym różni się mąka razowa (mielona tylko raz) od pytlowej (mielonej 5 do 7 razy). W dawnym mieszkaniu młynarza obecnie mieści się Muzeum Chleba z pięknym, okazałym piecem chlebowym.

Młyn wodny - od ponad stu lat w tym samym miejscu.

Młyn wodny – od ponad stu lat w tym samym miejscu.

Mechanizm młyna gotowy do pracy.

Mechanizm młyna gotowy do pracy.

Na górze oglądamy koła młyńśkie i różne wagi.

Na górze oglądamy koła młyńśkie i różne wagi.

Pozyskiwanie mąki było kiedyś bardzo czasochłonne...

Pozyskiwanie mąki było kiedyś bardzo czasochłonne…

Muzeum chleba mieści się na dolnej kondygnacji młyna.

Muzeum chleba mieści się na dolnej kondygnacji młyna.

Spod młyna ładnie prezentuje się pałac.

Spod młyna ładnie prezentuje się pałac.

Skansenu ciąg dalszy.

Skansenu ciąg dalszy.

Po ponad dwóch godzinach nareszcie doczekaliśmy się – mamy Muzeum Weterynarii. Placówka mieści się w budynku dawnej stajni, którą przez wiele lat zajmowała lecznica weterynaryjna. Po zakończeniu jej działalności środowisku weterynaryjnemu udało się zgromadzić wyjątkową kolekcję eksponatów związanych ze swoją pracą. Poza narzędziami lekarsko-weterynaryjnymi oglądamy m.in. podkowy, zwierzęce figurki wotywne, sprzęt laboratoryjny. Szczególną atrakcją dla chłopców stanowi … maszyna rentgenowska, wykorzystywana w przeszłości przez US Army (Sebuś bardzo intensywnie ją ogląda, szukając inspiracji do swoich prac nad teleportacją:)). Wszyscy na dłużej zatrzymujemy się przed gablotą z prawdziwymi bezoarami (Harry Potter na pewno zabrałby kilka…) – kamieniami powstałymi z sierści zlizywanej przez krowy w okresie linienia. Dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy – np. tego, że do zdiagnozowania ciała obcego w brzuchu zwierzęcia można używać… wykrywacza metali, a wyciągać je przy pomocy magnesu!

Nareszcie dotarliśmy do Muzeum Weterynarii.

Nareszcie dotarliśmy do Muzeum Weterynarii.

Ekspozycja jest bardzo ciekawa.

Ekspozycja jest bardzo ciekawa.

Figurki wotywne - pomagały wyjść zwierzętom z chorób.

Figurki wotywne – pomagały wyjść zwierzętom z chorób.

Konie też miały opony zimowe...

Konie też miały opony zimowe…

Jak tu by z tego zrobić maszynę do teleportacji...

Jak tu by z tego zrobić maszynę do teleportacji…

Te bezoary są naprawdę ciekawe!

Te bezoary są naprawdę ciekawe!

Jeżeli myślicie, że opisaliśmy wszystkie wystawy udostępniane przez muzeum w Ciechanowcu, to grubo się mylicie. Pozostało jeszcze co najmniej kilkanaście innych! Nie widzieliśmy chociażby maszyn rolniczych czy ekspozycji „Transport wiejski”… Ogrom tutejszych zbiorów po prostu powala, szkoda jednak, że organizacja zwiedzania nie pozwala na choć trochę samodzielności i elastyczności. Przy wejściu nie dostajemy nawet planu terenu z umiejscowieniem poszczególnych wystaw. Nie ma możliwości obejrzenia konkretnej wystawy w z góry dającym się zaplanować czasie. Dla naszej rodziny z dziećmi w różnym wieku jest to dość uciążliwe. Może warto byłoby choćby w popularnych turystycznie terminach zatrudnić kilka dodatkowych osób, żeby umożliwić stałe otwarcie kilku najpopularniejszych wnętrz… Skoro już marudzimy, to jeszcze dodamy, że bardzo przydałby się choćby mały plac zabaw, albo jakikolwiek inny ukłon w stronę dzieci. Byliśmy już w kilkunastu skansenach w Polsce i innych krajach i wiemy, że można… choćby w konwencji rekonstrukcji dawnych huśtawek. Przecież dzieci i ich rodzice są szczególnie często gośćmi tego typu placówek!

Kwestia nieprzyjaznej organizacji zwiedzania to jednak nasz jedyny zarzut wobec ciechanowieckiego muzeum. Sama jego oferta jest niezwykle bogata i atrakcyjna dla gości w różnym wieku. Już samo Muzeum Pisanki to perełka. Zdecydowanie warto więc odwiedzić Ciechanowiec. Na koniec zadowolona jest nawet M., która mimo że nie ma możliwości spokojnego posłuchania pani przewodnik, po prostu cieszy się piękną wiosenną pogodą i możliwością spędzenia czasu na świeżym powietrzu w malowniczym otoczeniu.

Ostatnie spojrzenia na skansen.

Ostatnie spojrzenia na skansen.

Wycieczkę kończymy wspólnym obiadem w pobliskiej hotelowej restauracji, po czym ruszamy w dwugodzinną podróż powrotną (wydłużoną nieco przez poświąteczne powroty). W domu meldujemy się o 17:30. Cała wyprawa zajęła nam osiem godzin, z czego prawie połowę stanowił dojazd (łącznie 270 km), ale czy dla takich wrażeń nie było warto? Warto, jak zwykle warto!

*Ciechanowiec  to urocze podlaskie miasto, położone nad Nurcem, dopływem Bugu, jednak dla porządku (i jako że wycieczka stanowiła wypad z Warszawy) relację zamieszczamy w dziale Mazowsze.

Pałuki, 2014.08 – pierwsza wyprawa w pełnym składzie! (2+3)

Wakacjami na Pałukach inaugurujemy wyjazdy w pełnym rodzinnym składzie – z trójką dzieci. Trzy tygodnie wcześniej do naszej rodzinki dołącza najmłodszy jej członek – nasz synek Grześ. Tym samym ten wyjazd jest rekordowy również pod innym względem – na żadnym wcześniejszym wyjeździe nie byliśmy jeszcze z takim maluszkiem. Wymusza to na nas istotne ograniczenia w planie pobytu, ale mimo to udaje nam się bardzo dużo zobaczyć i aktywnie spędzić czas. Bardzo ułatwia nam to dobry terenowy wózek, komfortowe też jest karmienie piersią – jedzonko jest zawsze na miejscu i na każde zawołanie. Te wakacje są dla nas absolutnie wyjątkowe. Mimo że chyba jak żadne wcześniejsze wymagają z naszej strony ogromnego zaangażowania i perfekcyjnej organizacji, a czas dla siebie ograniczony jest do minimum, z każdym kolejnym spędzonym wspólnie dniem czujemy coraz większą satysfakcję – uczymy się być razem mimo tak różnych potrzeb każdego z nas. Cieszymy się, że ten wyjazd doszedł do skutku – do końca nie wiedzieliśmy, czy uda nam się wyjechać – w związku z problemami zdrowotnymi Grzesia M. dużo czasu spędziła z nim w szpitalu. Wspólne wakacje są doskonałym odreagowaniem trudnych chwil. Co prawda nie jest łatwo, ale nie zamienilibyśmy tylu wyjątkowych rodzinnych wspomnień na leżenie plackiem w ciepłych krajach!

 

Rekonstrukcja osady łużyckiej (VIII w p.n.e.).

Pałuki część, I – śladami przeszłości

 

Czy to Bydgoszcz, czy Amsterdam...

Pałuki część II – od Bydgoszczy do Pobiedzisk

Nadmorskie weekendy (Mielno), 2013.06/07

Na przełomie czerwca i lipca trzykrotnie mamy okazję pokonać trasę Warszawa-Mielno – odwozimy najpierw jednego, potem drugiego chłopaka na nadmorskie wakacje, w końcu wszyscy razem wracamy do domu. Staje się to dla nas pretekstem nie tylko do spędzenia kilku chwil na plaży, lecz także do zwiedzenia kilku ciekawych miejsc leżących na trasie naszego przejazdu. Ale po kolei:

22-23 czerwca 2013, weekend nad morzem

Po drodze upał, nad morzem przyjemnie ciepło, 30–21 st.

Babcia i Dziadek zgodnie z wcześniejszymi planami zabierają nad morze naszych chłopców. Na pierwszy tydzień jedzie Sebuś, ale przy okazji wszyscy robimy szybki wypad nad morze.

Tym razem naszym celem jest Mielno, a to spory kawałek drogi. Wybieramy trasę maksymalnie „autostradową”, żeby zwiększyć poziom bezpieczeństwa. Przejeżdżamy dość sprawnie jak na odległość i standard naszych dróg. Zatrzymujemy się tylko dwa razy: na drugie śniadanie pod literką M we Włocławku oraz w pizzerii w Chojnicach (całkiem smaczne jedzonko i miłe miejsce do siedzenia na piętrze). 540 kilometrów pokonujemy w czasie 7:00-16:00. Najtłoczniej jest na odcinku „jedynki” pomiędzy autostradami i odcinkami na ostatnich 200 km. Gdyby tak cała droga była ekspresówką, to naprawdę byłoby super.

Nad morzem tym razem jesteśmy bardzo krótko, więc tylko zaliczamy obowiązkowe powitanie z morzem (na plaży nawet nie ma tłumów, ale to zasługa dzisiejszego ochłodzenia), dwie wizyty na placu zabaw, a potem kolację i wizytę na tarasie na piątym piętrze jednego z budynków ośrodka wypoczynkowego, w którym zatrzymali się Dziadkowie.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Strasznie hałasujący paralotniarze.

Strasznie hałasujący paralotniarze.

W Mielnie wieczorem...

W Mielnie wieczorem…

Romantyczna sceneria na randkę.

Romantyczna sceneria na randkę.

I ta pusta plaża...

I ta pusta plaża…

W niedzielę po śniadaniu zbieramy się i ruszamy w powrotną drogę. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zaliczyli jakiejś atrakcji turystycznej. Tym razem padło na największy w Polsce głaz narzutowy „Trygław” w Tychowie. Ogromny eratyk o ponad 40-metrowym obwodzie i wysokości 4 metrów (nie licząc „części podziemnej”, prawdopodobnie znacznie większej) położony jest… na środku cmentarza parafialnego. Ta geologiczna ciekawostka od zawsze przemawiała do wyobraźni ludzi (lub pobudzała do ekscentrycznych wyczynów). Dawne pogańskie plemiona czciły tutaj swoich bogów, a w XVII w. jeden z tutejszych właścicieli ziemskich wjechał na głaz czterokonną karetą i nawet udało mu się zawrócić! Tymo wchodzi na sam szczyt i cieszy się, że udało się nam zobaczyć taki „mały kamyczek”. Dodatkową atrakcją Tychowa jest XVI-wieczny ryglowy kościółek MB Wspomożenia Wiernych, otoczony pięknymi starymi lipami – robimy kilka szybkich zdjęć i wyruszamy w dalszą drogę.

Na cmentarzu parafialnym w Tychowie...

Na cmentarzu parafialnym w Tychowie…

Największy eratyk, Trygław.

Największy eratyk, Trygław.

Największy eratyk, Trygław.

Największy eratyk, Trygław.

Kościół w Tychowie, murowano-szachulcowy, XV w.

Kościół w Tychowie, murowano-szachulcowy, XV w.

Kościół w Tychowie, murowano-szachulcowy, XV w.

Kościół w Tychowie, murowano-szachulcowy, XV w.

28-30 czerwca 2013, piątek-niedziela

Zakończenie roku szkolnego i kolejny nadmorski weekend

Pogoda znośna, w Warszawie do 23 stopni, nad morzem ok. 18-20 stopni i nie pada, ale trochę wietrznie, pogoda psuje się w sobotę wieczorem, ale pada i wieje głównie w nocy.

Piątek

W kolejną wyprawę nad morze wybieramy się tym razem już w piątek, niestety dość późno (19:00) – R. dopiero wieczorem kończy pracę, a Tymo też ma dużo atrakcji – zalicza swój pierwszy w życiu koniec roku szkolnego, obowiązkowe lody i po południu urodziny jednego z kolegów. Jesteśmy zmęczeni, ale nęci nas wizja jednego spokojnego dnia na miejscu.

Sobota

Zaczyna się o 6:00 radosnym i nakręconym szczebiotaniem Sebusia, który opowiada Tymkowi i nam o swoim tygodniu nad morzem. Nasze Słoneczko – stęskniliśmy się za nim…

Po śniadanku ruszamy na obowiązkową wyprawę – tym razem odwiedzamy latarnię morską w Gąskach. M. z chłopcami wspinają się na szczyt pięknej, ponad 130-letniej budowli, a R. odpoczywa na dole, przypominając sobie nasze wizyty w innych latarniach. Sebuś oczywiście wysępia od nas dwie przejażdżki na „bujakach”, a Tymuś kupuje kolejny wiatraczek w straganie-wyrwigroszu.

Latarnia morska w Gąskach.

Latarnia morska w Gąskach.

Latarnia morska w Gąskach.

Latarnia morska w Gąskach.

Gąski w Gąskach...

Gąski w Gąskach…

Pod latarnią...

Pod latarnią…

Już nie mam siły...

Już nie mam siły…

Bliskość celu dodaje sił.

Bliskość celu dodaje sił.

Jesteśmy na szczycie.

Jesteśmy na szczycie.

Widoki z latarni.

Widoki z latarni.

Latarnia w Gąskach.

Latarnia w Gąskach.

Po wycieczce ruszamy jeszcze nad morze i spędzamy bardzo miłą godzinkę na plaży, w zaciszu za wydmami jest całkiem ciepło pomimo chmur i podmuchów chłodnego wiatru. Odwiedzamy również miejscowy zabytek – gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie, pochodzący z XV w.

Gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie, XV w.

Gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie, XV w.

Gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie.

Gotycki kościół Przemienienia Pańskiego w Mielnie.

Z wieczornego spaceru mieleńską promenadą, który zaplanowali sobie M. i R., wychodzą nici, bo zaczyna strasznie wiać i lać, więc idziemy tylko na chwilę na taras na piątym piętrze najwyższego budynku ośrodka i zza szyb oglądamy panoramę z wzburzonym morzem w tle.

Niedziela

Po śniadaniu kolejna chwila na placu zabaw w ośrodku (który to plac zabaw obaj chłopcy po prostu uwielbiają). Przy okazji Tymuś przedstawia nam świeżo poznaną wakacyjną koleżankę, Zosię (zawsze „wyhaczy” fajną laskę… po kim on to ma?…) i jej braci.

Razem z Sebusiem ruszamy w powrotną drogę jeszcze przed 10:00. Po drodze „rzucamy okiem” (aparatu) na oryginalny budynek cerkwi w Białym Borze (dość nowej, bo i grekokatolicy mieszkają tutaj od niedawna…)

Oryginalna grekokatolicka cerkiew w Białym Borze (J.Nowosielski).

Oryginalna grekokatolicka cerkiew w Białym Borze (J.Nowosielski).

Jedzie się dobrze, chociaż bardzo uciążliwe są ciągłe ostrzeżenia przed radarami, które są tutaj wszechobecne (tylko przenośnych naliczamy cztery). Ciekawe, czy dostaniemy pamiątkę z wakacji… (potem okazuje się, że tak – list od straży miejskiej z Człuchowa nie był tylko kurtuazyjnymi pozdrowieniami, kurczę;-) ).

Po postoju obiadowym Sebuś zasypia, a my w tym czasie zaliczamy naszą dzisiejszą atrakcję turystyczną:

Chełmno

Do tej pory, aż wstyd się przyznać, nie słyszeliśmy wiele o tym mieście, wpadliśmy na jego trop dopiero szukając w przewodnikach miejsca do zatrzymania się po drodze znad morza. Okazało się, że to niepozorne na mapie miasto ma jeden z najpiękniejszych, praktycznie w całości zachowanych, średniowiecznych układów urbanistycznych.

Parkujemy na rynku, skąd M. biegnie, żeby „opstrykać” starówkę, a R. zostaje w samochodzie ze śpiącym Sebusiem. Nie ruszając się z miejsca, może jednak podziwiać piękny XVI-wieczny ratusz w stylu włoskiego renesansu. Na jednej ze ścian umieszczono wzorzec XIII-wiecznej miary długości – pręt chełmiński  (ok. 4,35 m, dzielił się na łokcie i stopy). Za pomocą wielokrotności tej miary Krzyżacy rozplanowali szczegółowo układ Chełmna. Ulice miały szerokość 2,5 pręta, a kwartały ulic to kwadraty o boku dwóch sznurów (sznur to równowartość 10 prętów). Przywilej lokacyjny „wzorcowego” miasta pochodził z 1233 r. Zbiór praw w nim określony stał się wzorem powielanym w setkach powstających później miast. To robi wrażenie, prawda?

Chełmno bywa też nazywane „miastem kościołów”, ponieważ na niewielkim obszarze jest ich aż sześć, z czego cztery pochodzą z XIII i XIV w. W podziemiach gotyckiego kościoła farnego z końca XIII w. spoczywają relikwie św. Walentego, co pozwoliło nadać miastu kolejny przydomek – „miasta zakochanych” (na plantach za murami jest nawet ławeczka zakochanych).

Całokształtu wrażeń dopełniają praktycznie w całości zachowane XII-wieczne mury obronne z 17 basztami i gotycką bramą z XIII/XIV w., otoczone przez pięknie utrzymane i ukwiecone planty. To po prostu wymarzone miejsce na romantyczny spacer albo na przyjemną rodzinną wycieczkę! Polecamy!

Rynek w Chełmnie.

Rynek w Chełmnie.

Renesansowy ratusz (XVI), Chełmno.

Renesansowy ratusz (XVI), Chełmno.

Słynny pręt chełmiński - wzorcowa miara długości.

Słynny pręt chełmiński – wzorcowa miara długości.

Gotyki kościół farny (XIII-XIV).

Gotyki kościół farny (XIII-XIV).

Tu są relikwie Św. Walentego.

Tu są relikwie Św. Walentego.

Baszta prochowa (XIII-XIV).

Baszta prochowa (XIII-XIV).

Gotyckie mury miejskie z Basztą Prochową i Kosciół Św. Ducha.

Gotyckie mury miejskie z Basztą Prochową i Kosciół Św. Ducha.

Kościół Franciszkanów (XIV).

Kościół Franciszkanów (XIV).

Polskie Carcassonne...

Polskie Carcassonne…

Za murami rozciągają się planty.

Za murami rozciągają się planty.

Jak na Miasto Zakochanych przystało.

Jak na Miasto Zakochanych przystało.

Chełmińskie planty.

Chełmińskie planty.

Gotycka Brama Grudziądzka.

Gotycka Brama Grudziądzka.

...z dobudowaną barokową kaplicą.

…z dobudowaną barokową kaplicą.

Detal kaplicy przy Bramie Grudziądzkiej.

Detal kaplicy przy Bramie Grudziądzkiej.

Ulica Grudziądzka.

Ulica Grudziądzka.

Rzut oka w drugą stronę, na bramę.

Rzut oka w drugą stronę, na bramę.

Widok na Chełmno - jak za czasów średniowiecza.

Widok na Chełmno – jak za czasów średniowiecza.

5-7 lipca 2013, piątek – niedziela

Ostatni nadmorski weekend – jedziemy zabrać Tymusia z wakacji

Tym razem piękna pogoda, nad morzem piękne słońce, ale bez upału, do 22-24 st., przy wietrze od morza, woda ok. 17 st.

Piątek

W ostatnią podróż nad morze (tym razem po odbiór Tymka) udaje się nam wyruszyć dużo wcześniej niż ostatnio – parę minut po 14:00 ruszamy. Niestety, w to piątkowe wakacyjne popołudnie ruch jest o wiele większy niż ostatnio. Szczególnie we znaki daje nam się przejazd przez Włocławek. Nawet próbujemy objechać korek, ale zamknięte ulice skutecznie nam to utrudniają, w końcu po długim kluczeniu uliczkami wracamy do korka tylko kilkaset metrów dalej…

Sebuś przez całą drogę jest wzorcowo grzeczny, śpi tylko przez pierwszy, autostradowy odcinek, a potem słucha z nami muzyki i chwilę ogląda bajki na tablecie (sam je sobie zmienia jak chce, spryciarz…). Zasypia dopiero przed samym Koszalinem po 23:00.

Urządzamy sobie jeszcze jeden miły postój w małej miejscowości przed Chojnicami (Pawłowo zdaje się). Sebuś bawi się na placu zabaw, a potem je kolację na trybunach stadionu. Jest miło i spokojnie.

Na koniec ok. 30 km od celu zatrzymuje nas korek spowodowany koniecznością wyciągania samochodów z rowu po wypadku. Stoimy ok. 45 minut, rozmawiamy z panią stojącą za nami, m.in. o historiach ze zwierzętami wbiegającymi pod samochody (dzisiaj znowu widzimy kilka saren i liska…)

Na miejsce docieramy ok. 23:30.

Sobota

Po  śniadaniu idziemy na ostatnie plażowanie podczas tego wyjazdu. Zaliczamy łapanie fal, studnię z wodą, dwa duże zamki z piasku i wojnę zrównującą nasze budowle z ziemią… Jest cudnie!… tylko te tłumy dookoła przypominają nam, że wakacje w zatłoczonym kurorcie to jednak nie nasza bajka…

Po obiedzie M., babcia i T. idą na spacer nad Jezioro Jamno (gdzie godzinkę pływają na rowerku wodnym), a R. zapisuje trasę, a potem budzi Sebusia. Potem wszyscy razem idziemy do wesołego miasteczka. Sebuś zalicza przejażdżkę ciuchcią i automatem za 2 zł (nie przepuści takiej okazji…), a Tymuś helikopterem z regulowaną wysokością. Na koniec wszyscy czworo jedziemy na diabelskim młynie, który – mimo że drogi – jest, przyznajmy, świetnym punktem widokowym na Mielno i jezioro Jamno. Dodatkową atrakcją dla chłopców jest możliwość kręcenia całą gondolką jak karuzelą. Chłopaki są wesołym miasteczkiem zachwyceni i nie można ich stąd wyciągnąć. Nie wiem, ile pieniędzy by od nas i od Dziadków wysępili (wszystkie karuzele są naprawdę drogie), gdybyśmy zdecydowanie nie zarządzili powrotu.

Po kolacji idziemy jeszcze z chłopcami na pożegnanie z morzem. Jest pięknie i dość ciepło – chłopcy biegają na spotkanie fal i tworzą jakieś konstrukcje z patyczków. Widoki są przecudne, bo po całym dniu wiatru od morza pojawiły się piękne fale.

AAAA, fala mnie goni!.

AAAA, fala mnie goni!.

Sebuś pogłębia studnię.

Sebuś pogłębia studnię.

To się nazywa poświęcenie.

To się nazywa poświęcenie.

Gdzie, o gdzie, o gdzie jest Sebuś.

Gdzie, o gdzie, o gdzie jest Sebuś.

Który rowerek wybrać...

Który rowerek wybrać…

Ten będzie w sam raz.

Ten będzie w sam raz.

Jezioro Jamno - płyniemy!.

Jezioro Jamno – płyniemy!.

Tymo daje z siebie wszystko.

Tymo daje z siebie wszystko.

Na diabelski młyn skusiliśmy się wszyscy.

Na diabelski młyn skusiliśmy się wszyscy.

Na Jezioro Jamno.

Na Jezioro Jamno.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Ale jest fajnie.

Ale jest fajnie.

Do biegu, gotowi...

Do biegu, gotowi…

Hop!.

Hop!.

Niedziela

Podczas drogi powrotnej zatrzymujemy się w Grudziądzu, gdzie zachwycamy się wspaniałymi spichlerzami, których ogromny kompleks wzniesiono na brzegu Wisły w czasach prosperity tutejszego handlu zbożem w XVI w. Budynki, wbudowane w skarpę wiślaną, stanowiły jednocześnie mur broniący miasta od strony rzeki. Widok kilkusetletnich ceglanych spichrzy sprawiających wrażenie podpory, na której opiera się cały Grudziądz, robi niezwykłe wrażenie. Widać, że budynki są stopniowo odnawiane, a władze miasta starają się dbać o estetykę zabytkowego centrum – pod latarniami zielenią się świeże kwiaty, przyjezdnych wita też duży kwiatowy napis „Grudziądz”, uliczka prowadząca na starówkę jest wybrukowana – trzymamy kciuki za dalsze starania, bo miasto jest ze wszech miar warte odwiedzenia!

Zwiedzanie Grudziądza rozpoczynamy od powitania z Wisłą – zatrzymujemy się na parkingu za murami, nad rzeką. Potem chłopcy biegną w stronę urokliwej fontanny przedstawiającej wiślanego flisaka i oglądają tabliczki „Ulicy Grudziądzkiej” z różnych czasów i z różnych miast.

Na starówkę wchodzimy jak za czasów średniowiecznych – przez gotycką Bramę Wodną (XIV w.). Uliczka prowadząca przez bramę, sama brama i sąsiadujące z nią fragmenty średniowiecznych murów miejskich są odnowione i naprawdę cieszą oko turysty. Potem kierujemy się na rynek – po czterech godzinach jazdy chłopcy są zmęczeni i głodni. Po chwili znajdujemy to, czego szukamy – ogródki restauracyjne na świeżym powietrzu. Zamawiamy pizzę i chłopcy mogą sobie bezpiecznie pohasać po wolnym od ruchu samochodowego rynku – biegają głównie pod pomnik żołnierza polskiego, wspinają się na schodki i wracają z powrotem. My tymczasem możemy spokojnie rozejrzeć się dookoła. Rynek otaczają wysokie kamieniczki, odbudowane w stylu barokowym. M. idzie rozejrzeć się dalej. Podchodzi pod gotycki kościół Św. Mikołaja (XIII-XV w.) z późnoromańską chrzcielnicą, ogląda barokowy budynek ratusza – dawne kolegium jezuickie i wygląda na Wisłę obok urokliwego pomnika ułana i dziewczyny. Potem biegiem wraca do chłopaków zestresowana, żeby nie zjedli jej całej pizzy:)

Po obiedzie wracamy do samochodu nadwiślańskimi plantami wzdłuż wielokondygnacyjnych ścian dawnych spichrzów. Chłopcy mogą swobodnie pobiegać, my nie pozostajemy obojętni wobec uroku tego miejsca. Zauważamy, że w niektórych budynkach są normalne mieszkania komunalne, inne świecą pustkami.

Wizytę w Grudziądzu kończymy miłym postojem na trawce w cieniu pod jabłonką, z pieknym widokiem na Wisłę. Niestety, z uwagi na „przelotowy” charakter naszej wizyty nie mieliśmy okazji zwiedzić wszystkich atrakcji tego miasta – wszystkich kościołów, pozostałości pruskiej twierdzy i innych zabytków  (żałujemy zwłaszcza tego, że nie zdążyliśmy podjechać na drugą stronę Wisły, by z zarzecznej perspektywy spojrzeć na grudziądzkie spichlerze). Ale już samo to, co widzieliśmy, wystarczyło, by nasze wspomnienia z Grudziądza były niezwykle bogate.

Grudziądz wita nas widokiem spichlerzy (XVI-XVII).

Grudziądz wita nas widokiem spichlerzy (XVI-XVII).

Wypatrujemy tez Bramę Wodną.

Wypatrujemy tez Bramę Wodną.

Chłopcy biegną do fontanny - wiślanego flisaka.

Chłopcy biegną do fontanny – wiślanego flisaka.

Ulica Grudziądzka w różnych odsłonach.

Ulica Grudziądzka w różnych odsłonach.

Na starówkę wchodzimy przez gotycką Bramę Wodną.

Na starówkę wchodzimy przez gotycką Bramę Wodną.

Grudziądzki rynek.

Grudziądzki rynek.

Ale fajne białe tramwaje!.

Ale fajne białe tramwaje!.

Obiad z widokiem na rynek - ale miło!.

Obiad z widokiem na rynek – ale miło!.

Ulica na tyłach spichlerzy - klimat jest niepowtarzalny!.

Ulica na tyłach spichlerzy – klimat jest niepowtarzalny!.

Pomnik ułana i dziewczyny; stąd można wyjrzeć na Wisłę.

Pomnik ułana i dziewczyny; stąd można wyjrzeć na Wisłę.

Dawne kolegium jezuickie (XVII-XVIII), obecnie funkcje ratusza.

Dawne kolegium jezuickie (XVII-XVIII), obecnie funkcje ratusza.

Gotycki kościół Św. Mikołaja (XIII-XIV).

Gotycki kościół Św. Mikołaja (XIII-XIV).

Schodzimy na nadwiślańskie planty.

Schodzimy na nadwiślańskie planty.

Ostatni rzut oka na grudziądzką starówkę.

Ostatni rzut oka na grudziądzką starówkę.

Nawdiślańskie planty - idziemy wzdłuz ścian spicherzy.

Nawdiślańskie planty – idziemy wzdłuz ścian spicherzy.

Planty w całej okazałości.

Planty w całej okazałości.

Zasłużyliśmy na postój pod jabłonką.

Zasłużyliśmy na postój pod jabłonką.

Panorama Grudziądza.

Panorama Grudziądza.

Zespół 26 spichlerzy robi wrażenie.

Zespół 26 spichlerzy robi wrażenie.

Dalsza droga mija nam już bez większych przestojów. Poza korkiem na zjeździe z autostrady i przed Włocławkiem jedzie się płynnie. Zatrzymujemy się jeszcze tylko raz, na przyautostradowym parkingu.

W domu jesteśmy około 19:30, po – bagatela – 10 godzinach jazdy.