2 sierpnia 2016, wtorek
Znów czasem słońce, czasem deszcz, do 20 stopni
Wczoraj jechaliśmy na północ, to dziś na południe. A co! Na pierwszy ogień idzie Grenaa – największa miejscowość półwyspu Mols. Magnesem przyciągającym turystów jest zwłaszcza oceanarium Kattegat Centret. Największą atrakcją ekspozycji jest wielki basen z rekinami, pod dnem którego poprowadzono panoramiczny tunel – oglądanie wielkich rekinów przepływających tuż nad głową to przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Ciekawym pomysłem są też akwaria, w których można zanurzać ręce i dotykać odpowiednio dobranych gatunków ryb i krabów – dzieciaki są zachwycone. Poza tym ośrodek nieco nas rozczarowuje – spodziewaliśmy się nie wiadomo czego, a samo oceanarium nie jest specjalnie duże. Poza tym mamy świeże porównanie do naszego gdyńskiego akwarium, które odwiedzaliśmy z chłopcami półtora roku temu – naprawdę nie mamy się czego wstydzić, mamy w Polsce ekspozycję na prawdziwie europejskim poziomie. Choć fakt, chodzenie wśród rekinów to fantastyczna atrakcja i wyróżnik Kattegat Center.
Pobyt w oceanarium do łatwych nie należy, bo Grześ urządza swoją popisową histerię. Wielki zachwyt związany z moczeniem rąk w „dotykowych” akwariach przeszedł płynnie w wielką złość, gdy M. stanowczo nie pozwoliła Grzesiowi wykąpać się całemu razem z rybkami. Oj, trudno podróżować z dwulatkiem. Są chwile cudowne, gdy wszystko przebiega gładko i człowiek ma poczucie, że złapał Pana Boga za nogi, a są chwile, gdy ze zmęczenia i rodzicielskiej frustracji ręce opadają. Grześ nie przespał się w samochodzie, bo starszaki go zagadywały, więc był zmęczony; potem w oceanarium nie mógł zjeść swojego obiadowego słoiczka, bo obsługa w punktach gastronomicznych nie dysponowała mikrofalówką. Przynajmniej my zjedliśmy po panini z kurczakiem i mozzarellą. Szybki obiad zaliczony. Potem chcieliśmy jeszcze popatrzeć na karmienie rekinów, ale przy basenach był taki tłok, że nic nie było widać. No trudno, może uda się innym razem. Wizytę w Kattegat Centret kończymy odwiedzeniem sklepu z pamiątkami. Chłopcy mają swój określony budżet na pamiątki z wakacji, a do tej pory nie mieli okazji go uszczuplić. R. w tym czasie ewakuuje się do samochodu z Grzesiem, który w ciszy i swoim foteliku od razu zasypia.
Ze śpiącym Grześkiem jedziemy na południe półwyspu, do parku narodowego Mols Bjerge. Atrakcje przyrodnicze to dla nas zawsze największa frajda na wyjazdach. Po drodze M. wyskakuje jeszcze na chwilę z aparatem, by przejść się po Ebeltoft. To niezwykle urokliwe miasteczko, położone nad zatoką Ebeltoft Vig. Na kameralnej starówce można pospacerować wąskimi, brukowanymi uliczkami. Przy kamieniczkach z muru pruskiego kwitną kolorowe malwy. Na uroczym rynku wdzięczy się malutki ratusz. Niewątpliwą atrakcją Ebeltoftjest też cumująca przy nabrzeżu fregata Jylland, uznawana za najdłuższy drewniany żaglowiec na świecie.
Park narodowy Mols Bjerge to raj dla rowerzystów i miłośników pustych dróg, wijących się wśród malowniczych krajobrazów. W okolicy jest wiele miejsc widokowych i szlaków turystycznych. My z konieczności ograniczamy się do dwóch atrakcji. Pierwsza z nich to wzgórze Agri Bavnehøj. Na szczyt w kilka minut wprowadza sympatyczna ścieżka. Wysokość wzgórza nie jest powalająca, ale z góry rozlega się piękny rozległy widok na wzgórza parku narodowego i wybrzeże od Aarhus po Ebeltoft. Podoba się nawet Grzesiowi – zbieganie po ścieżce prowadzącej ze wzgórza to atrakcja w sam raz na małe nóżki.
Atrakcję nr 2 stanowi Poskær Stenhus – to niezwykle ciekawy przykład komnaty funeralnej, szacowanej na 2000-3000 r. p.n.e. Grobowiec jest otoczony 23 głazami (24. głaz dawny właściciel terenu podobno wykorzystał do celów kamieniarskich, na szczęście potem go powstrzymano). Wszyscy – od najmłodszego do najstarszego – jesteśmy bardzo usatysfakcjonowani odwiedzeniem tego miejsca, choć pewnie każdy z innych powodów:)
Serce boli, że musimy opuszczać malowniczy Nationalpark Mols Bjerge, ale wieczór zbliża się nieubłaganie. Po drodze jeszcze z pewnego oddalenia robimy zdjęcie ruinom zamku Kalø. Zamek powstał na przełomie XIII i XIV w. Kiedyś więziony w nim był nawet Gustaw Waza, późniejszy władca Szwecji. Do dzisiejszych czasów zachowały się tylko ruiny i 700-letnia droga po grobli.
Każdego dnia obiecujemy sobie, że wrócimy wcześniej, tymczasem znów jest późno i znów po ogarnięciu chłopaków oraz zapisków i zdjęć zastaje nas północ. Ale co zrobić, skoro wokół tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia?…
Nasz czas: 10:30-19:15, ok. 380 km