Niby to zwykłe reglowe dolinki, ale w zimowej aurze nabierają zupełnie innego, jakby tajemniczego wyglądu. A i pewne trudności techniczne na podejściach i zejściach się znajdą 😉 W razie oblodzeń raczki mile widziane!
Taka trasa to dobry wybór na pochmurny, czy nawet lekko śnieżny dzień, bo rozleglejsze widoki są tu właściwie tylko z Sarniej Skały i z górnej części Doliny Strążyskiej. Więc nawet przy złej pogodzie wycieczka się broni dzięki urokowi wąskich, całkiem kameralnych w zimie, dolinek.
Dolinki reglowe w zimowej odsłonie
12 listopada 2016, sobota
Cały dzień sypie śnieg, ok. -2 st
Prognozy zapowiadają cały dzień pochmurny i z opadami śniegu. Wobec tego rezygnujemy z planu wejścia na Gęsią Szyję, bo i tak w takich warunkach nie miałoby to większego sensu. W tej aurze zdecydowanie lepszym pomysłem są tatrzańskie dolinki reglowe. Planowaną na ostatni dzień trasę z Doliny Białego do Doliny Strążyskiej rozszerzamy o Dolinkę ku Dziurze.
Podjeżdżamy busem pod wylot Doliny Strążyskiej. Ruszamy stąd na wschód, traktując Drogę pod Reglami jako szlak komunikacyjny pomiędzy dolinkami. Na początek kierujemy się do Dolinki ku Dziurze. Śnieg sypie, wszystko przysypane na biało wygląda jak posypane cukrem pudrem. Spacerowiczów jest sporo, jak na długi weekend przystało, ale to i tak mniej niż w wakacyjny dzień.
Dolinka ku Dziurze
Szlak prowadzi do niewielkiej, ale bardzo ciekawej jaskini, jednej z kilku udostępnionych do zwiedzania w Tatrach. Jest zdecydowanie rzadziej odwiedzana niż jej większe i bardziej znane koleżanki, choć położenie przy ruchliwej Drodze pod Reglami mogłoby sprzyjać liczniejszym odwiedzinom turystów.
Jaskinia powstała w wyniku działania wód termalnych. Dla chłopców najfajniejsza jest możliwość samodzielnego wejścia i wyjrzenia przez dziurę w niebo. Przy mroźnej pogodzie trzeba uważać na oblodzone skały w jaskini. Zadziwia nas, jak dużo liści bukowych wpadło do środka jesienią. Tworzą sporą zaspę, zsuwającą się aż do głębszych partii jaskini. Sebusiowi opowiadamy, że w tych liściach lubią zagrzebywać się małe smoki. Niezwykle malownicze są też sople zwisające zarówno ze stropu, jak i ze skał na zewnątrz jaskini.
Sama trasa dojściowa do Jaskini Dziura wiedzie wzdłuż niewielkiego potoku, który chwilami niknie pod ziemią, by potem ponownie płynąć wzdłuż szlaku. Dziwią nas duże ilości połamanych drzew zaścielających zbocza dolinki i częściowo koryto potoku. To efekty wiatrołomu z 2013 r. Spacer do jaskini i z powrotem zajmuje nam nieco ponad godzinę. Powoli robimy się głodni, więc znajdujemy zaciszne miejsce pod daszkiem szałasu obok Drogi pod Reglami i z apetytem pałaszujemy kanapki, popijając gorącą herbatą z termosu. Przynajmniej na głowy nie pada nam śnieg. Posileni, sprawnie przechodzimy kilkanaście minut i meldujemy się w kolejnej reglowej dolinie.
Dolina Białego
W zimowej scenerii Dolina Białego wygląda trochę jak w negatywie. Dzisiaj wszystko dookoła jest białe, a potok, a właściwie skały, po których płynie, prawie czarne. Biały Potok jest główną ozdobą doliny. Największy spadek w Tatrach Polskich powoduje, że jego koryto jest głęboko wyrzeźbione w skałach, tworząc wymyślne kształty. Woda kotłuje się w baniorach i z szumem spada w kaskadach.
Dolina ma strome, skaliste ściany porośnięte pięknym lasem. Szlak wiedzie drogą, która kilkakrotnie przemieszcza się to na prawy, to na lewy brzeg potoku przez urocze mostki. Mijamy rozgałęzienie doliny przy malowniczej dolomitowej skale i pniemy się coraz stromiej w górę.
Po kilkudziesięciu minutach marszu i pokonaniu prawie 200 m przewyższenia robimy kolejny postój. Opróżniamy termosy (nosimy dziś ze sobą ponad dwa litry gorącej herbaty) i zjadamy resztę kanapek.
Wkrótce potem szlak opuszcza dno doliny, zostawiając przed oczami widok położonych nieco dalej sporych kaskad Białego Potoku. Mamy dziś odczucie, że Dolina Białego urodą co najmniej dorównuje Kościeliskiej. Gdyby jeszcze świeciło słońce, to widoki byłyby po prostu niesamowite.
Kolejne kilkaset metrów zakosów przez las to chyba najbardziej uciążliwy odcinek dzisiejszej trasy. Wszystko przez koszmarne wyślizganie przysypanego śniegiem szlaku. Jesteśmy też już trochę zmęczeni. Nachylenie niby nie jest bardzo duże, ale idzie się kiepsko, przynajmniej w porównaniu z odcinkiem wzdłuż potoku. Cieszymy się, że nie musimy tędy schodzić, widząc jak bardzo ślizgają się ludzie idący w przeciwnym kierunku.
Ścieżką nad Reglami przez Czerwoną Przełęcz
Na szczęście po dołączeniu do czarnego szlaku szlak robi się zdecydowanie wygodniejszy. Nadal wspinamy się monotonnie przez las, ale bardziej nachylone fragmenty szlaku są ułożone z kamieni w wygodne stopnie, dzięki czemu idzie się przyzwoicie. Jest bardzo uroczo, bo pokrywa śnieżna jest na tej wysokości (ok. 1300 m n.p.m.) jest nieco grubsza, a dodatkowo drzewa pokryte są szadzią.
Po kilkunastu minutach dochodzimy na niewielką polankę na Czerwonej Przełęczy. Wypad na Sarnią Skałę w warunkach zupełnego zachmurzenia i mgły oraz z perspektywą zbliżającego się zmroku nie ma większego sensu. Zaczynamy więc zejście na Polanę Strążyską.
Szlak jest dosyć stromy, ale sprowadza nas w dół wygodnymi kamiennymi schodkami. Chłopcy zadziwiają nas swoją sprawnością w pokonywaniu wyślizganych stopni. Trudno uniknąć niewielkich pośliźnięć, ale mimo to schodzimy bardzo sprawnie. Chyba w dół gna nas głód…
Dolina Strążyska
Po zejściu ze schodków Ścieżki nad Reglami pierwsze kroki kierujemy do Herbaciarni Parzenica, ulokowanej w dawnym szałasie pasterskim. Budynek ma już dziewięćdziesiąt lat i służył turystom jako bufet już przed wojną.
W środku nie dość, że tłoczno, to jeszcze ciemno. Chyba nie ma dzisiaj prądu. Po chwili przyzwyczajamy się do mroku i zajmujemy miejsce wychodzącej grupki turystów. W ostatniej chwili zamawiamy oscypki z grilla z żurawiną i żurki. Pałaszujemy szybko, bo w herbaciarni jest dzisiaj zimno jak w psiarni, i ruszamy dalej.
Jest już 15:30 i błyskawicznie robi się ciemno. Rezygnujemy więc z podejścia jeszcze kilkanaście minut w górę do Siklawicy, chcąc zdążyć na ostatniego busa do centrum. Schodzimy nad wyraz sprawnie, pomimo miejscami bardzo wyślizganej nawierzchni drogi. Wszystko dzięki temu, że całą drogę dopisują nam szampańskie humory. Tworzymy wspólnie śmieszne modyfikacje piosenek i tekstów pochodzących głównie z zabawek naszego małego Grzesia. Dominuje tematyka pośliźnięć na lodzie i śniegu. Po przeróbce tekstu księżniczki Celestii „polećmy do zamku” na „pojedźmy na zadku” po prostu zaśmiewamy się do łez. W ten sposób zejście przez całą dolinę zajmuje nam niecałe pół godziny.
Dzisiaj pod względem urody Dolina Strążyska zdecydowanie przegrywa z Doliną Białego. Wpływ na to ma jednak zapadający zmrok i brak widoków, szczególnie majestatycznego Giewontu, które stanowią o uroku Polany Strążyskiej.
Nasz czas: 10:00–16:00, ok. 10 km i 550 m przewyższenia
Sadowimy się w busie i szybko zmieniamy Sebusiowi buty i skarpetki, bo lekko się przemoczył. Dobrze, że mieliśmy wszystko na zmianę. Wszystko przez to, że nie może, biedak, chodzić w zimowych butach po tym, jak wczoraj na obu nogach nabawił się bąbli.
Wieczorny spacer po Krupówkach
Jakoś nie w pełni najedliśmy się w herbaciarni, więc postanawiamy wysiąść przy Krupówkach, żeby skoczyć na kolację. Długo szukamy miejsca w jakiejkolwiek sensowniejszej knajpie. W długi weekend przed 17:00 jest to bardzo trudne, chyba warto wtedy poszukać czegoś z dala od Krupówek. Już mamy iść znowu do Sabały, ale tam z kolei cała sala jest zarezerwowana przez grupę.
W końcu, zrezygnowani, stajemy w kolejce (tak, tak, naprawdę w KOLEJCE!) do restauracji Pstrąg Górski prawie na samym dole Krupówek. Knajpa jest bardzo duża, więc po kilku minutach mamy już stolik i czekamy na niezłe jedzonko. Chłopcy pałaszują dziecięce zestawy, a my jemy gulaszową w chlebku i pierogi z jagodami – PYCHA!
W powrotnej drodze jeszcze tylko uzupełniające zakupy w okolicy dworca i około 18:00 jesteśmy już w naszej Cisówce. Po chwili odpoczynku chłopców nadal rozpiera energia. Czy oni naprawdę dzisiaj przeszli łącznie z 13 km i byli ponad 6 godzin na mrozie?!