25 sierpnia 2016, czwartek
Nadal ciepło i pięknie, do 25 stopni
Marmolada
Trzy dni górskich wędrówek za nami – aklimatyzacja zakończona! Pogoda nadal piękna, więc nie ma co czekać: idziemy na Marmoladę – królową Dolomitów!
Dojazd (na Passo Fedaia) dzisiaj króciutki, zaledwie 20 minut jazdy od naszej mety. Już z drogi podziwiamy jezioro zaporowe Lago di Fedaia i oświetloną porannym słońcem Marmoladę. Ale największe zaskoczenie czeka nas już za chwilę. Pierwszy etap naszej dzisiejszej trasy pokonać mamy wyciągiem, który określano mianem „gondolowy”. Tymczasem okazuje się, że te „gondole” to ażurowe konstrukcje przypominające jako żywo… supermarketowe wózki podwieszone na długich pałąkach! Pakują nas do takiego jednego i jazda w górę! Pakują to dobre określenie, bo pan w biegu wpycha nas do tego ustrojstwa i zamyka jak bydło w zagrodzie!:) Na pewno nie jest to przejażdżka dla osób z lękiem wysokości, bo konstrukcja jest zupełnie ażurowa i osłania nas tylko do pasa. Jednak dla wszystkich odważnych to świetna atrakcja. Takim wyciągiem jeszcze nie jechaliśmy i raczej już nie pojedziemy. Wysiadamy na Pian del Falconi, na chwilkę zaglądamy do całkiem miłego wnętrza schroniska i sprawnie ruszamy. Chcemy wrócić przed zamknięciem wyciągu (aktualnie pracuje do 16:45).
Podejście na przełęcz Forcella Marmolada
Droga, niestety, najpierw sprowadza ponad 100 m w dół, aby ominąć wielkie skały – potem wysokość trzeba będzie nadrobić. Ścieżka kluczy między zadziwiającymi ogładzeniami lodowcowymi w nieco piarżystym terenie. Cały czas trzeba pilnować przebiegu szlaku, bo wokół sporo alternatywnych ścieżek, a oznakowanie, zwłaszcza w górnej części szlaku dojściowego, jest zdecydowanie niewystarczające i mylne (kopczyki często znajdują nie tylko przy właściwej trasie). Odczuliśmy to w drodze powrotnej, kiedy przynajmniej dwa razy zgubiliśmy na chwilę drogę.
Prawdziwe emocje zaczynają się jeszcze przed ferratą. Z daleka niepozorny lodowczyk leżący pod przełęczą okazuje się całkiem spory. Przed południem lód jest bardzo twardy, a kamienie utrudniają wbijanie raków w jego powierzchnię. Na szczęście M. uparła się, żeby raki zabrać, pomimo informcacji w wielu relacjach, że w lecie na tym szlaku najczęściej nie są one konieczne. Dzisiaj jednak praktycznie wszyscy podchodzący tym szlakiem zakładają raki, często też związują się liną i podpierają czekanami, bo zamiast rozmokniętego śniegu pod nogami mamy lód pokryty luźnym materiałem skalnym. Do podparcia wystarczyły kijki. Na szczęście przeprawa obywa się bez przygód, tylko zakładanie, a potem pakowanie raków do plecaka zajmuje sporo czasu.
Zaraz za lodowczykiem zaczyna się ostre, dobrze ubezpieczone podejście w kierunku przełęczy. Właściwie można powiedzieć, że już za lodowcem zaczyna się ferrata, chociaż nominalnie zalicza się do niej tylko odcinek od Forcella Marmolada do szczytu Punta Penia.
Via ferrata Marmolada
Od przełęczy podejścia stają się bardziej strome, właściwie przez znaczną część czasu wchodzimy na kolejne wielometrowe drabiny. Może nie ma jakichś wyjątkowychch wymagań technicznych, jednak pokonywanie tak długich ciągów ubezpieczeń w sporej ekspozycji męczy zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Najbardziej martwiliśmy się, jak to będzie z zejściem, jeżeli trzeba będzie wymijać osoby wchodzące – szlak na Marmoladę cieszy się dużą popularnością.
Opisywane w relacjach szczytowe pole śnieżne w tym roku jest wyraźnie mniejsze i w związku z tym praktycznie nie idziemy po śniegu, tylko po piarżystym zboczu. Sam skraj lodowca jest miękki, więc tym razem obywamy się bez raków. Na szczycie zaskakuje nad widok brzydkiej budy letniego schroniska Capanna Punta Penia. Mimo to zaglądamy do środka i jesteśmy mile zaskoczeni. Wnętrze przytulne i ciepłe, gospodarz bardzo sympatyczny. Ceny adekwatne do wysokości, ale nareszcie mamy możliwość zamówić kluchy! Zamawiamy więc spaghetti i lecimy na krótką sesję foto na pobliski szczyt. Nasz rekord wysokości został pobity kolejny raz podczas tego wyjazdu – Marmolada wystaje 3343 m ponad poziom morza. Widoki oczywiście przepiękne, a z perspektywy szczytu nawet schronisko wygląda lepiej. Wracamy sprawnie i zaraz możemy doceniać walory smakowe naszego spaghetti, poprawionego pyszną kawą z mlekiem!
Zejście nad jezioro Lago di Fedaia
Posileni i pełni sił ruszamy w drogę powrotną. Raczej nie mamy już (i słusznie) nadziei na powrót kolejką, ale perspektywa schodzenia o 550 m więcej każe nam przyspieszyć kroku. Zejście trochę się dłuży, bo sama ferrata jest dość monotnna (prawie cały czas bardzo ostro w dół po stalowych kotwach i stopniach). Dzisiaj jakoś męczy nas pokonywanie drogi w ten sposób. Na szczęście podczas zejścia spotkamy tylko kilka wchodzących osób, więc nie ma problemów z wymijaniem się. Mocno zmęczeni przechodzimy przez Forcella Marmolada i schodzimy na skraj lodowca. Tam robimy dłuższy postój, a potem przechodzimy ponownie lodowczyk. Ciężko znaleźć dobre miejsce do zejścia z niego, bo obrzeża są zasypane drobnymi kamyczkami, po których ciężko przejść w rakach, a buty bardzo się ślizgają na wystającym miejscami lodzie. Po chwili lodowcowych łamigłówek bezpiecznie przechodzimy ten odcinek trasy, a potem sporo błądzimy w poszukiwaniu kiepsko oznakowanego i mylnego szlaku.
Przy górnej stacji kolejki „wózkowej” meldujemy się około dwie godziny po jej zamknięciu (a bilety na powrót – jak poprzednio – w kieszeni…), więc niestety czeka nas jeszcze spore zejście. Początkowo teren jest piarżysty, a później w najbliższym otoczeniu szlaku dominują zjawiska krasowe, zwłaszcza naprawdę urodziwe lejki krasowe. Chwilę odpoczynku przy rozstaju szlaków pod Col do Bousc umila nam oglądanie świstaka – warto było jednak tędy zejść!
Nasze czasy: Wejście: 9:15 (Pian dei Fiacconi) – 13:40 (szczyt Punta Penia), zejście: 14:10–19:40 (ze szczytu na parking nad Lago di Fedaia)
Na tej wycieczce zależało nam chyba najbardziej. Wiadomo, Marmolada. Królowa Dolomitów nas nie rozczarowała. Może sama w sobie nie jest najładniejszym szczytem, ale pokryta lodowcem bardzo wyróżnia się wśród okolicznych masywów. Emocjonujące przejście przez lodowczyk, całkiem spora ferrata i zaskakująco miła atmosfera sezonowego schroniska na szczycie Punta Penia na długo pozostaną w naszej pamięci.
Trudości na tym szlaku nie są większe niż te na Orlej Perci, jednak ciągłe pokonywanie długich eksponowanych ścian może się dać psychicznie i fizycznie we znaki. Na pewno nie jest to trasa dla turystów zaczynających przygodę z ferratami, ale szlak nie powinien sprawić problemu z osobom z doświadczeniem w pokonywaniu trudniejszych wysokogórskich szlaków, o dość dobrej kondycji i przy stabilnej pogodzie. Polecamy zabranie raków na pokonywanie lodowczyka, bo – jak przypuszczamy – warunki na nim mogą być bardzo zmienne. Jeśli raki będą niepotrzebne, najwyżej zostaną w plecaku – nam się dziś bardzo przydały.