Alpy Sztubajskie, dzień 8. Ferrata Fernau.

Ferrata Fernau – krótka, ambitna trasa w pobliżu schroniska Dresdner Hütte

To bardzo dobra propozycja na kilkugodzinne okienko pogodowe dla turystów zaznajomionych z żelaznymi perciami. Wjazd kolejką praktycznie do samego punktu startu ferraty, łatwy powrót w bezpieczne miejsce, do tego na deser widokowy szczyt. Trudności D.

21 lipca 2017, piątek

Rano pięknie, ok. 12:00 nagłe załamanie pogody z burzą i gradem, a potem znowu ładnie, do 22 st.

Prognozy na dzisiaj zapowiadają przelotne burze przez właściwie cały dzień. Długa graniowa wędrówka odpada. Planujemy więc wjazd kolejką do Dresdner Hütte i próbę wejścia na Hinterer Daunkopf. Rano jednak przypominamy sobie, że obok schroniska jest jeszcze atrakcyjna ferrata! Nie jest zbyt długa (ok. 2 godziny na szczyt) i szybko można wrócić do schroniska po jej przejściu, więc patrząc na pogodę (póki co piękne błękitne niebo), powinniśmy zdążyć.

Po wjeździe kolejką (tylko pierwszy etap do stacji pośredniej, nomen omen Fernau) ruszamy spod schroniska ok. 9:00. Najpierw ścieżką na północ za drogowskazem na Drezno;-) , potem odbijamy na progu doliny Fernau w lewo i w górę podchodzimy kilka minut pod ścianę. Na początku ferraty postawiono stosowną tabliczkę z rzetelną informacją o trudnościach, których możemy się spodziewać. Tuż obok urządzono miniogród wspinaczkowy z odcinkami oznaczonymi trudnością A, C i D – można tu spróbować swoich sił przed wejściem w trudniejszy teren. Uwaga! Na szczyt Egesengrat wiodą dwie ferraty, ferrata Fernau (D) i sportowa ferrata Fernau Expres. Początek ferraty Fernau Expres, opisywanej jako ekstremalnie trudna (E), znajduje się nieco wyżej i bardziej na lewo – przed podejściem baliśmy się, żeby ich przypadkiem nie pomylić ;-).

Wysiadamy na niższej pośredniej stacji kolejki Stubaier Gletscher.

Ścieżka w 15 min doprowadza do początku ferraty.

Schronisko Dresdner Hütte zostaje za nami.

Piękny próg doliny Fernautal.

Ścieżkę słabo widać, ale strzałka na kamieniu pomaga w orientacji.

Przed nami grań Egesengrat (2631 m n.p.m.) – poprowadzono na nią dwie ferraty.

Tabliczka informująca o początku ferraty i spodziewanych trudnościach.

Przez pierwsze 45 minut wspinamy się bez większych problemów. Trudności są na poziomie akceptowalnym (C, C/D), ale trzeba się trochę napracować rękami, bo znaczna część drogi biegnie pionowo w górę. Przyjemność sprawia nam kontakt z granitową skałą, jest dużo naturalnych punktów podparcia dla rąk i nóg. Do tej pory minęliśmy może ze dwa nieco problemowe miejsca. Przychodzi pora na problem nr 1. Przed nami wyrasta wąska szczelina skalna, w którą wprowadza nasza droga. Chwilę zastanawiamy się, jak się przeciśniemy z naszymi nieźle wypchanymi plecakami, ale nic, trzeba po prostu spróbować. Każde z nas stosuje nieco inną taktykę, ale po odrobinie gimnastyki oboje jakoś się mieścimy. Problemem jest tu głównie brak swobody ruchów przy jednoczesnej konieczności wspięcia się nieco w górę. Na szczęście nie ma tam ekspozycji. Ta pojawia się (nie po raz pierwszy ani nie ostatni dzisiaj) na następnych metrach, ale to nam nie przeszkadza, mimo że właśnie ten odcinek wyceniany jest na D. Problem nr 2 jest nieco wyżej i wymaga od nas o wiele więcej wysiłku  i pogłówkowania. Kłopot polega na baaardzo dużej przerwie między punktami podparcia przy jednoczesnej konieczności sporego (nieco odpychającego) podciągnięcia się w górę i w lewo. Lina była poprowadzona też jakoś tak nieszczęśliwie, że właściwie bardziej przeszkadzała niż pomagała. R jeszcze jakoś się wgramolił, opierając się o skałę biodrem i wciągając się górę. M., próbując szukać podparcia dla nóg, wklinowała sobie stopę w szczelinę i miała problem z wyciągnięciem jej – druga stopa nie miała na tyle pewnego punktu podparcia, by przenieść na nią ciężar ciała (co przychodzi do głowy kobiecie w takiej sytuacji? Dzięki Ci, Panie, że nie wzięłam dziś swoich nowych butów Salewy, na które wydałam połowę swojej pensji, tylko te stare trupy ;)). Pewnie można by pokonać to miejsce siłowo, podciągając się na rękach, ale chyba nie mamy do tego odpowiednich muskułów;-). Na szczęście nosimy w plecaku kilka pętli z taśmy i linę. Pętle okazały się świetne jako podwieszony (na klamrze znajdującej się powyżej) punkt podparcia dla nogi i mamy happy end! – M. z uśmiechem pokonała trudne miejsce (żeberko?). Po raz pierwszy w naszej karierze na ferratach musieliśmy posiłkować się dodatkowymi gadżetami.

Zaczynamy od podejścia stromą ścianą.

Dolina Fernautal zostaje coraz bardziej w dole. Emocji nie brakuje.

M. szuka schodów. O kurczę, nie ma…

Ferrata prowadzi wąską szczeliną skalną – uwaga na plecaki

Za szczeliną przeszliśmy eksponowany trawers, teraz znów stromo w górę.

Nareszcie łatwiejsze miejsce na przepięcie karabinków.

Jedno z trudniejszych miejsc – stromo w górę w lekkiej przewieszce.

Nasza dzisiejsza autostrada.

Dalej trudności nie przekraczają znanego nam z innych ferrat poziomu (C, C/D). Kilka prawie pionowych ścianek, mijamy ferratową księgę wejść (nie omieszkamy się wpisać!), jeszcze kilkanaście metrów i – hurra! – jesteśmy na szczycie! Obie ferraty (Fernau i Fernau Expres) kończą się w jednym miejscu, z którego na szczyt Egesengrat (2631 m n.p.m.) podchodzi się tylko dobre kilka minut łatwą i niezbyt stromą ścieżką.

Obowiązkowy wpis w księdze wejść.

Ostatni ferratowy odcinek.

Hurra! Udało się! To była naprawdę szczera radość.

Piękna Fernautal u naszych stóp.

Na wierzchołek Egesengrat wprowadza trawiasta ścieżka.

W nagrodę – piękny taras widokowy.

Rzut oka w kierunku Schaufelspitze, na który weszliśmy pierwszego dnia w ramach aklimatyzacji.

Jesteśmy dzisiaj naprawdę z siebie dumni, bo była to najtrudniejsza z ferrat, na których byliśmy. Z założenia nie traktujemy ferrat sportowo i nie idziemy w góry dla wyczynu. Najbardziej lubimy widokowe przejścia, a dzisiejsze do takich należy. Można oczywiście krzywić się na zniszczenia przyrody spowodowane przez kolejki, wyciągi i drogę w okolicy ferraty, ale nadal jej otoczenie pozostaje malownicze i ciekawe.

Na szczycie Egesengrat robimy sobie dłuższy odpoczynek, korzystając z pięknego słońca. Spoglądamy głównie na zachodnią stronę z widokiem na Wilde Grube i jezioro Mutterberger See. Rozważamy, czy podejść na przełęcz obok Hinterer Daunkopf, czy może odwiedzić wspomniane jezioro. Wstępnie wygrywa druga opcja, więc pakujemy się i ruszamy w dół w okolice jeziorka Egesen See.

Brawo my! Egesengtrat (2631 m n.p.m.).

Przed nami piękna panorama okolicznych trzytysięczników.

Odpoczynek z widokiem na staw Mutterberger See.

To prawdziwa nagroda za trudy dzisiejszej trasy.

Szlak zejściowy wiedzie najpierw przyjemną ścieżką przez grań.

Potem zakosy sprowadzają do doliny Fernautal.

W ciągu kilku minut plany biorą w łeb. Z sąsiedniej doliny Sulzenau ni stad ni zowąd nadciągają czarne chmury. W okolicy stawu zmieniamy decyzję – odwrót w stronę schroniska. Zaczynamy szybko schodzić w kierunku Dresdner Hütte, ale i tak po 5 minutach łapie nas najpierw deszcz, a potem prawdziwa nawałnica z wiatrem i gradem. Wszystko trwa może kilka minut, ale pogoda nadal jest na tyle niestabilna, że nie decydujemy się na wyjście na eksponowany teren. Jak dobrze, że na ferracie pogoda wytrzymała! Mijamy schronisko i idziemy wprost do stacji kolejki. Na dole świeci już słońce – tutaj nawet nie padało.

Mijamy stawek Egesensee.

Zbiegamy do Dresdner Hütte – zaraz złapie nas burza.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jedziemy do domu na obiad, zapisujemy trasę i planujemy w szczegółach jutrzejszą wyprawę na Wilder Freigera.

A po południu – przygotowujemy się na jutrzejszą wycieczkę.

Nasza trasa w liczbach: 3,5 godziny (bez przejazdu kolejką); 350 m przewyższenia, ok 3 km. Ferrata obiektywnie trudna (ale bez przesady, do przejścia), choć dość krótka.

Wieczorem jedziemy na małe zakupy upełniające do Neustift i podjeżdżamy do miejscowości Patsch popatrzeć z oddali na słynny Most Europa, należący do największych tego typu budowli na świecie. Most zbudowano w latach 60. Spektakularna niemal 800-metrowa konstrukcja, przerzucona 190 m powyżej lustrem rzeki, faktycznie robi wrażenie. Jadąc autostradą, która biegnie tym mostem, łatwo nawet przegapić tę atrakcję – z samochodu niewiele widać. Znacznie lepiej oglądać most z pewnego oddalenia – podjechać do miejscowości Patsch lub (co jest chyba lepszym rozwiązaniem) udać się na punkt widokowy, położony przy południowej stronie mostu. Dodatkowym atutem jest piękne wysokogórskie otoczenie Doliny Sztubajskiej, widoczne na horyzoncie.

Most Europa leży dokładnie u wylotu Doliny Sztubajskiej.

Most Europa – jeden z najwyższych w Europie.

Zachód słońca w okolicy Innsbrucka.

Wycieczka była przyjemna, choć to chyba najdroższe zdjęcia w naszym życiu – za przejechanie tego odcinka autostrady Brenner pobierana jest opłata. My jakimś cudem trafiliśmy na dwa punkty poboru opłat i całość kosztowała nas 5,50 euro…