Gorce, 2012.11

Listopad to naszym zdaniem najmniej przyjemny miesiąc roku. A jednak wyjazdy listopadowe potrafią zaskakiwać niepowtarzalną atmosferą, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze – byliśmy kiedyś nad morzem w listopadzie, wędrowaliśmy po Tatrach – wszystkie te wypady niezwykle miło wspominamy. W tym roku nadarzyła się okazja, by wyrwać się na przedłużony weekend we dwoje. Nie mogliśmy z niej nie skorzystać. Postanowiliśmy sprawdzić, jak listopad wygląda w Gorcach.

7 listopada 2012, środa

Deszczowo, ok. 5 stopni

Plan był następujący: dzieciaki po południu przejmują Babcia z Dziadkiem, a my wyruszamy w drogę zaraz po pracy R.

Na początku wszystko szło gładko. M., dość zajęta przed południem, zdołała nas dopakować, chłopaki zostali u Dziadków, a my przed 17:00 siedzieliśmy już w samochodzie gotowi do drogi.

Z uwagi na korkową porę wyjechaliśmy z Warszawy autostradą A2, bojąc się stania na Krakowskiej. Tu ruch był duży, ale jechaliśmy bardzo sprawnie. Zjechaliśmy z autostrady na wysokości Nieborowa i przez Skierniewice dojechaliśmy do Rawy Mazowieckiej, gdzie wjechaliśmy na katowicką. To bez wątpienia dłuższa trasa, ale zdecydowanie godna polecenia w godzinach szczytu.

Niespodzianki zaczęły się niedługo potem. W pewnym momencie ni z gruszki ni z pietruszki zapaliła się nam kontrolka wskazująca na zbyt wysoką temperaturę silnika. Zanim M. zdołała zareagować, kontrolna zgasła. Zrzuciliśmy więc wszystko na karb elektroniki i jechaliśmy dalej. Tymczasem za niedługą chwilę sytuacja znowu się powtórzyła. Mimo normalnej pracy silnika kontrolka zapalała się po raz drugi, a potem kolejny. Po szybkiej burzy mózgów uznaliśmy, że jedynym racjonalnym wyjściem jest zatrzymanie się. I w ten sposób zamiast romantycznego wieczoru w górach los zafundował nam romantyczny wieczór w lawecie transportującej nasz samochód z powrotem do Warszawy. Na pewno nie było to to, o czym marzyliśmy, ale co było robić. Samochód został odstawiony do serwisu do wyjaśnienia sprawy, a my  – chcąc nie chcąc – wróciliśmy do domu (dzięki, Tato, za samochód!) Pewnym pocieszeniem był dla nas tylko fakt, że chłopaki spali u Dziadków, więc w nocy nikt nas nie będzie budził.

8 listopada 2012, czwartek

Duże zachmurzenie, do 8 stopni

Uff. Rano okazało się, że w samochodzie wysiadł tylko czujnik temperatury silnika. Naprawili wszystko prawie od ręki. Całe zamieszanie skończyło się jeszcze przed południem i o 11:00 wyjechaliśmy z Warszawy po raz drugi, mając nadzieję, że wszystkie niemiłe niespodzianki już są za nami. Cała ta sytuacja miała oczywiście swoje dobre strony (poza oczywistym minusem w postaci straty jednego dnia w górach) – jechaliśmy w dzień, nie musieliśmy się śpieszyć i mogliśmy pozwiedzać sobie różne rzeczy po drodze.

Na pierwszy odpoczynek zatrzymaliśmy się niedaleko za Warszawą, w Zawadach. Ta niewielka miejscowość kryje w sobie prawdziwą niespodziankę – największy na Mazowszu (i drugi pod względem wielkości w Polsce) głaz narzutowy, tzw. Głaz Mszczonowski. Słowo „kryje” zostało tu użyte nieprzypadkowo – głaz jest tak schowany, że bez wcześniejszego doszkolenia się co do jego położenia naprawdę trudno tu trafić. My trafiliśmy na właściwy zjazd z katowickiej dopiero za drugim podejściem, a i potem mieliśmy zgaduj-zgadulę, gdzie jest ta właściwa ścieżka. W końcu trafiliśmy na dobrą dróżkę i przy ogrodzeniu prywatnej posesji, obok uprawy porzeczek dotarliśmy na miejsce. Głaz chowa się aż do ostatniej chwili, jest bowiem ukryty w kępce drzew, a przy tym leży poniżej obecnego poziomu ziemi. Nie ma żadnego drogowskazu, żadnej strzałki, dopiero przy samym głazie wisi na drzewie wiekowa tabliczka, na której – gdy wytężymy wzrok – wyblakłymi literami możemy wyczytać, że mamy do czynienia z pomnikiem przyrody. Trafiają tu więc naprawdę nieliczni turyści, a szkoda, bo kamyczek rozmiary ma – nie powiem – pokaźne. Robi na nas chyba jeszcze większe wrażenie niż głaz w Bisztynku.

Ruszamy w poszukiwania głazu...

Ruszamy w poszukiwania głazu…

Nie ma to jak fajna dziura...

Nie ma to jak fajna dziura…

A w dziurze... Głaz Mszczonowski!.

A w dziurze… Głaz Mszczonowski!.

Głaz Mszczonowski - drugi w Polsce głaz narzutowy.

Głaz Mszczonowski – drugi w Polsce głaz narzutowy.

Drzewo mocno trzyma tabliczkę...

Drzewo mocno trzyma tabliczkę…

Kolejny postój to Rawa Mazowiecka. Oglądamy tu pozostałości zamku książąt mazowieckich (wyb. XIV w.) z dobrze zachowaną wieżą i fragmentami murów. Zero turystów, wokół lekka mgiełka – ot, uroki listopada.

Wieża i mury Zamku w Rawie Mazowieckiej.

Wieża i mury Zamku w Rawie Mazowieckiej.

Zamek książąt mazowieckich w Rawie Mazowieckiej.

Zamek książąt mazowieckich w Rawie Mazowieckiej.

Z Rawy Mazowieckiej znów wjeżdżamy na katowicką. Zastanawiamy się nad miejscem kolejnego postoju. Kusi nas – z racji ponoć niezwykle malowniczej starówki – Piotrków Trybunalski. I na tym staje. Opuszczamy trasę na odpowiednim zjeździe i po chwili parkujemy na parkingu w centrum Piotrkowa.

Zwiedzanie zaczynamy od … restauracji, bo kiszki głośno marsza nam grają. Jemy smaczny obiad w niezwykle klimatycznej Gospodzie u Szwejka (niedaleko rynku) i tak pokrzepieni ruszamy na właściwe zwiedzanie. Oglądamy m.in. rynek otoczony pięknymi mieszczańskimi kamieniczkami sięgającymi korzeniami XVII wieku, gotycki (XIV/XV, przeb. XVI-XVII w.) kościół św. Jakuba, renesansową wieżę mieszkalną (pocz. XVI w.) – miejsce posiedzeń Trybunału Koronnego, najwyższego sądu Rzeczypospolitej (stąd drugi człon nazwy miasta), XIX-wieczną synagogę, zespoły klasztorne bernardynów i dominikanek (XVII w.) i pozostałości murów miejskich (XIV-XV w.). Zwiedzanie Piotrkowa jest dla nas niezwykle smakowitym kąskiem. Miasto posiada przepięknie zachowaną starówkę o niepowtarzalnym prowincjonalnym charakterze. Sam rynek i uliczki prowadzące do niego są pięknie odnowione, zostały wyłączone z ruchu kołowego, a idyllicznego widoku nie psują  żadne współczesne zabudowania. To zadziwiające, że tak atrakcyjne miejsce jest zupełnie pomijane przez masową turystykę! Na szczęście Piotrków jest doceniany przez koneserów – był planem filmowym wielu znanych reżyserów, nie tylko polskich.

Piotrków Trybunalski, zacznijmy od obiadu...

Piotrków Trybunalski, zacznijmy od obiadu…

Rynek w Piotrkowie, w tle Kosciół Farny.

Rynek w Piotrkowie, w tle Kosciół Farny.

Zarys murów dawnego ratusza.

Zarys murów dawnego ratusza.

Rynek i Kościół Jezuitów.

Rynek i Kościół Jezuitów.

Kamieniczki mieszczańskie na Rynku, XVII-XIX w.

Kamieniczki mieszczańskie na Rynku, XVII-XIX w.

Gotycki kościół farny pw. Św. Jakuba, XIV-XV w.

Gotycki kościół farny pw. Św. Jakuba, XIV-XV w.

Urocze uliczki piotrkowskiej starówki.

Urocze uliczki piotrkowskiej starówki.

Klasztor Dominikanek i pozostałości murów miejskich.

Klasztor Dominikanek i pozostałości murów miejskich.

Zamek - wieża mieszkalna Zygmunta Starego, XVIw.

Zamek – wieża mieszkalna Zygmunta Starego, XVIw.

Dawna Synagoga.

Dawna Synagoga.

Gdy kończymy spacer po Piotrkowie, już prawie zmierzcha, więc dalszej podróży nie przerywamy kolejnymi turystycznymi przystankami, tylko – nie licząc jednego zatrzymania na kawę i małe co nieco na stacji przy autostradzie – jedziemy prosto do celu. W Rabce jesteśmy o 19:30.

Nasze lokum (pokoje gościnne na ul. Krótkiej) zaskakuje nas bardzo pozytywnie. Pokój jest przestronny, czysty i urządzony ze smakiem. Rozpakowujemy się i zastanawiamy nad trasą jutrzejszej wycieczki po gorczańskich szlakach.

9 listopada 2012, piątek

Najpierw zachmurzenie, po południu mżawka na zmianę z deszczem, ok. 5 stopni

Wycieczkę na najwyższy szczyt Gorców zaplanowaliśmy na jutro, a dziś wybraliśmy się na Mogielicę – najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. To kolejny szczyt brakujący nam do Korony Gór Polski.

Na Mogielicę wchodziliśmy niebieskim szlakiem od Szczawy. Dojazd samochodem do punktu wyjścia przyniósł nam więcej niespodzianek niż się spodziewaliśmy, głównie za sprawą remontu drogi z centrum Rabki do Mszany Dolnej. Trochę błądziliśmy, a w końcu okazało się, że najkrótszy objazd prowadzi długą, kilkunastokilometrową pętlą przez Skomielną Białą. Przez to całe zamieszanie na wylocie szlaku stawiliśmy się dopiero po 10:00.

Szlak prowadził w większości leśnymi drogami, klucząc między różnymi wariantami tras używanych do zrywki drewna. Przebieg szlaku był dość mylny, wracając nawet raz zapędziliśmy się nie w tę drogę, co potrzeba, co zmuszało nas do stałego kontrolowania znaków. Kolejnym urozmaiceniem wędrówki było błoto – na odcinkach aktualnej zrywki drewna brnęliśmy w nim dosłownie po kostki, zachlapując sobie spodnie aż po uda, o wyglądzie butów nie wspominając. Na szczęście po połączeniu z żółtym szlakiem błoto ustąpiło miejsca bukowym liściom, a niedługo potem ścieżka weszła na urokliwe polany podszczytowe. Paradoksalnie brzydka pogoda wyczarowała dziś tu niepowtarzalny klimat – gęsta mgła i kropelki wody na każdym źdźble trawy sprawiały, że czuliśmy się jak w jakimś nierzeczywistym miejscu. Na szczyt dotarliśmy porządnie zmęczeni – jednak nie doceniliśmy wysiłku, jaki trzeba włożyć w tę – wydawałoby się – błahą trasę (w końcu co to jest Beskid Wyspowy…). Przewyższenie do pokonania (600 m) jednak zrobiło swoje, tym bardziej, że w górnej części ścieżka pięła się mocno stromo w górę.

Szczytu Mogielicy (1173 m n.p.m.) nie sposób przeoczyć – są tu tablice informacyjne, szlakowskazy, stacja drogi krzyżowej i – przede wszystkim – imponująca wysokością wieża widokowa. Wdrapaliśmy się na wieżę widokową, ale tylko pro forma – ze szczytu spowitego mgłą nie rozpościerał się absolutnie żaden widok, na górze wiało i zaczynało coraz wyraźniej kropić, więc zjedliśmy tylko szybko kanapki na środkowej kondygnacji schodów (tu było jeszcze w miarę sucho) i nie zwlekaliśmy z udaniem się w drogę powrotną.

Wróciliśmy tym samym szlakiem. Błoto było nawet większe niż przedtem, pewnie dlatego, że coraz mocniej padało. Gdy dotarliśmy do samochodu, zaczęło lać. Cała wycieczka zajęła nam 4 godziny (10:05-14:10) i wymagała pokonania 600 m przewyższenia.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Bukowe dywany.

Bukowe dywany.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Idziemy drogą używaną do zrywki drwena - błoto po kostki.

Idziemy drogą używaną do zrywki drwena – błoto po kostki.

Kapliczka w miejscu połączenia szlaków.

Kapliczka w miejscu połączenia szlaków.

Listopad potrafi być piekny...

Listopad potrafi być piekny…

Podejście na Mogielicę.

Podejście na Mogielicę.

Okolice Hali Stumorgowej pod szczytem Mogielicy.

Okolice Hali Stumorgowej pod szczytem Mogielicy.

Szczyt Mogielicy (1170 m).

Szczyt Mogielicy (1170 m).

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Na wieży widokowej. Co za widoki!.

Na wieży widokowej. Co za widoki!.

W samochodzie usiedliśmy mokrzy, zmęczeni i tak brudni, że nie mogliśmy wybrać się do cywilizowanej restauracji na obiad. To przekonało nas, żeby – zgodnie z pierwotnym planem – wejść jeszcze dzisiaj do Bacówki na Maciejowej (chociaż po drodze, która trwała ponad godzinę z powodu objazdu, byliśmy bliscy zwątpienia, bo chwilami naprawdę lało…)

Podjechaliśmy w okolicę dolnej stacji wyciągu na Maciejową i ruszyliśmy w górę czarnym szlakiem. Tym razem największe błoto czekało na nas na samym początku, gdzie szlak prowadzi wiejską drogą (woda płynęła nią jak potok). Potem wraz z nabieraniem wysokości było trochę lepiej. Szlak biegł pod górę skrajem łąk, które porastają trasę narciarską, a potem leśną drogą przez grzbiet Maciejowej. Na szczęście już nie padało, a zapadający zmrok i coraz gęstsza mgła dodawały niesamowitej magii temu miejscu. Światełko schroniska napełniło nas radością i nadzieją na ciepły posiłek.

Do Bacówki na Maciejowej.

Do Bacówki na Maciejowej.

Zmierzch na szlaku do Bacówki na Maciejowej.

Zmierzch na szlaku do Bacówki na Maciejowej.

Bacówka na Maciejowej, Gorce.

Bacówka na Maciejowej, Gorce.

Bacówka PTTK na Maciejowej, z zewnątrz podobna do wielu bacówek w polskich górach, była dla nas dzisiaj po prostu jak marzenie – ciepła i przytulna, z miłą, domową atmosferą. Dobra i tania kuchnia (pełne drugie danie dla dwóch osób z herbatą za 40 zł) oraz rzeźbione w drewnie detale jadalni dopełniały dobrego wrażenia. Wyszliśmy stamtąd w świetnych humorach wprost w objęcia zapadającej nocy.

Właściwie pierwszy raz szliśmy dłuższy odcinek szlaku po ciemku, ale trasa świetnie się do tego nadawała, bo nie sprawiała żadnych trudności orientacyjnych. Przydała się nasza wprawa w nocnych spacerach po lesie w okolicy działki… Latarkę włączyliśmy dopiero po dłuższej chwili, gdy konieczne było omijanie kałuż i głębszego błota, a już niedługo później nasze oczy ucieszył widok światełek Rabki w dole.

Pewien problem stanowiło jeszcze trafienie do naszej kwatery, bo nawigacja wysłała nas na jakąś ślepą uliczkę, ale w końcu dotarliśmy i po wypiciu kawki i dokonaniu niezbędnych zapisków poświęciliśmy się oglądaniu dobrego thrillerka na laptopie!

10 listopada 2012, sobota

Rano przymrozek, potem do 5 stopni, cały dzień piękne słońce

Po wczorajszym deszczu dziś ucieszyliśmy się niezmiernie, widząc rano bezchmurne niebo. Dobrze, że tak piękny dzień trafił nam się na naszą główną gorczańską wyprawę – na najwyższy szczyt Gorców, Turbacz (1310 m n.p.m.).

Podjechaliśmy samochodem na koniec wsi Obidowej – dojście stąd wydało nam się stosunkowo krótkie, a przy tym zahaczało o dwa gorczańskie schroniska, których jeszcze nie odwiedziliśmy. Z Obidowej ruszyliśmy na południe zielonym szlakiem, po lewej stronie mając wzniesienie Bukowiny Obidowskiej. Potem ruszyliśmy czarnym szlakiem na wschód, minęliśmy ołtarz myśliwski na Bukowinie Miejskiej (tu pierwszy odpoczynek z herbatką i z kanapkami), po czym żółtym szlakiem, mijając piękną drewnianą Kaplicę Papieską, dotarliśmy do Schroniska PTTK na Turbaczu. Wróciliśmy czerwonym szlakiem wiodącym w kierunku Rabki, przechodząc przez szczyt Turbacza. Obok schroniska Stare Wierchy odbiliśmy na południe zielonym szlakiem i zamykając pętlę, doszliśmy do samochodu zostawionego w Obidowej.

Cała wycieczka zajęła nam nieco ponad 6 godzin (9:00-15:20) i wymagała pokonania ok. 600 m przewyższenia. Nie licząc wielkiego błota, które po raz kolejny umazało nas od stóp do głów (listopad plus zrywka drewna…), szlaki były bardzo wygodne, niemęczące, łatwo zdobywaliśmy wysokość. Nasza dzisiejsza trasa była też bardzo widokowa. Okolice Turbacza i Starych Wierchów obfitowały w przepiękne widoki na Tatry, a schodząc z Turbacza nie mogliśmy oderwać oczu od widoków na Beskid Wyspowy. Bardzo malownicze były też trawiaste polany, przez które co i rusz prowadził nasz szlak. Takie właśnie klimaty chcemy zapamiętać z Gorców! Dwa schroniska, położone na naszej dzisiejszej trasie, też miło nas zaskoczyły. Schronisko na Turbaczu, mimo swojej dużej kubatury, jest miłe dla oka, a tatrzański styl miło wkomponowuje je w krajobraz. Warto tu przyjść choćby dla samego widoku na Tatry, rozlegającego się z tarasu (no i dla pysznych domowych pierogów z jagodami –sprawdziliśmy na sobie). Pięknymi widokami może poszczycić się też schronisko Stare Wierchy. Jest mniejsze i bardziej kameralne niż schronisko Na Turbaczu, ale ma przytulną, miłą atmosferę. Gorący żurek i herbatka naprawdę działają tu cuda, regenerując obolałe kości.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Gorczańskie błoto.

Gorczańskie błoto.

Widok na Babią Górę.

Widok na Babią Górę.

Błotnisty szlak na Turbacz.

Błotnisty szlak na Turbacz.

Kaplica Papieska.

Kaplica Papieska.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

...

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Gorczańskie klimaty...

Gorczańskie klimaty…

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Widok na Beskid Wyspowy.

Widok na Beskid Wyspowy.

Polana przy Starych Wierchach.

Polana przy Starych Wierchach.

Schronisko PTTK Stare Wierchy.

Schronisko PTTK Stare Wierchy.

W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o piękny drewniany kościółek Św. Krzyża z XVIII w., położony u stóp Piątkowej.

Kościół pw. Św. Krzyża, XVIII w, Chabówka.

Kościół pw. Św. Krzyża, XVIII w, Chabówka.

Nasz gorczańską randkę zakończyliśmy wieczornym spacerem po Rabce. Przeszliśmy przez Park Zdrojowy (Rabka jest znanym uzdrowiskiem dziecięcym), spoglądając na przykłady zabudowy uzdrowiskowo-willowej, a na deser obejrzeliśmy przepiękny modrzewiowy kościół pw. Marii Magdaleny z 1606 roku (!), mieszczący obecnie muzeum Orkana z ekspozycją rzeźby ludowej (podobno największa w Polsce kolekcja świątków – niestety, ze względu na późną porę nie było nam dane jej zobaczyć). I tak w okolice Rabki musimy wpaść jeszcze raz z dziećmi, m.in. po to, by odwiedzić Rabkoland i Skansen Taboru Kolejowego w Chabówce.

Park zdrojowy, Rabka Zdrój.

Park zdrojowy, Rabka Zdrój.

Dworzec kolejowy, Rabka Zdrój.

Dworzec kolejowy, Rabka Zdrój.

11 listopada 2012, niedziela

Pogoda iście wiosenna, słońce i powyżej 10 stopni

Powrót mija nam sprawnie. Wyjeżdżamy rano tuż po 8:00, dojeżdżamy do Warszawy niewiele po 17.00. Tym razem jedziemy prosto na Kraków i Radom.

Zajeżdżamy jeszcze pod rabczański kościół pw. Marii Magdaleny z 1606 (wczoraj było już za ciemno na zrobienie zdjęcia…).

Kosciół pw. św. Marii Magdaleny (pocz. XVII) - żegnamy Rabkę.

Kosciół pw. św. Marii Magdaleny (pocz. XVII) – żegnamy Rabkę.

W celach turystycznych zatrzymujemy się dwa razy. Pierwszy postój urządzamy sobie w Jędrzejowie, gdzie mamy nadzieję obejrzeć słynne Muzeum im. Przypkowskich, gromadzące imponującą kolekcję zegarów i przyrządów astronomicznych. Mimo informacji, że jest czynne codziennie oprócz poniedziałków (wejścia co pół godziny od 8:00 do 15:00 włącznie) czekamy i czekamy i nikt nie przychodzi. Ku naszemu rozczarowaniu muzeum okazuje się zamknięte. Może to z powodu dzisiejszego święta? Szkoda. Pocieszamy się tylko tym, że kiedyś na pewno wrócimy tu z dziećmi – chłopakom na pewno spodoba się bogata kolekcja zegarów słonecznych.

Mimo niepowodzenia w zwiedzaniu muzeum udaje się nam zaliczyć drugą atrakcję turystyczną, która przyciągnęła nas do Jędrzejowa – najstarsze opactwo cysterskie w Polsce (klasztor został założony w XII w.). Oglądamy dokładnie trójnawowy kościół św. Wojciecha (XVIII w. przeb. barokowa), udaje nam się nawet uczestniczyć we mszy świętej. Zespół opactwa robi wrażenie, choć jest tu zdecydowanie mniej pozostałości romańskich niż w odwiedzonym przez nas w lutym Wąchocku. Przypominamy sobie również Koprzywnicę. To wspaniałe uczucie, że znamy coraz więcej wspaniałych miejsc w Polsce i coraz częściej wszystko zaczyna się nam układać w spójny obraz!

Jędrzejów, Muzeum im. Przypkowskich.

Jędrzejów, Muzeum im. Przypkowskich.

Widoczna kopuła obserwatorium astronomicznego.

Widoczna kopuła obserwatorium astronomicznego.

Pan Twardowski w Jędrzejowie.

Pan Twardowski w Jędrzejowie.

Śpiesz się powoli... Na rynku w Jędrzejowie.

Śpiesz się powoli… Na rynku w Jędrzejowie.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie - najstarsze w Polsce.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie – najstarsze w Polsce.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Barokowe wnętrza kościoła św. Wojciecha w Jędrzejowie.

Barokowe wnętrza kościoła św. Wojciecha w Jędrzejowie.

Widać XVIII-wieczne organy.

Widać XVIII-wieczne organy.

Drugi turystyczny postój zaplanowaliśmy w Radomiu (wcześniej zatrzymaliśmy się na obiad tuż przed Radomiem). Nie zliczę, ile razy przejeżdżaliśmy przez to miasto po drodze do Rzeszowa i nigdy nie odwiedziliśmy go w innych celach niż gastronomiczne. Dziś wykorzystujemy okazję, że jesteśmy bez dzieci i łatwiej nam zatrzymać się na zwiedzenie. Radom to duże miasto, szczycące się długą, doniosłą historią. Trochę rozczarowują więc nas nieco zaniedbane okolice rynku. XIX-wieczny ratusz ma ciekawą architekturę, ale jakoś tak gryzie się z otoczeniem. Właściwie jedynym, na czym można z przyjemnością zatrzymać na dłużej wzrok, są dwie kolorowe barokowe (XVII w.) kamieniczki, tzw. Dom Gąski i Dom Esterki. Z rynku kierujemy się na ulicę Żeromskiego. Po drodze oglądamy zabytkowy kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. w stylu neogotyczkim przez Piusa Dziekońskiego na pocz. XX w.). Spacer kończymy zwiedzeniem kościoła św. Katarzyny i klasztoru bernardynów (XV/XVI w.). Przylegający do kościoła wirydarz i zabytkowe nagrobki zostały w 2010 roku pięknie odnowione; jest to miejsce o wyjątkowym klimacie. Z ciekawością oglądamy też pogrążone w półmroku wnętrze dwunawowej świątyni.

Rynek w Radomiu. W tle kosciół św. Jana Chrzciciela.

Rynek w Radomiu. W tle kosciół św. Jana Chrzciciela.

Dawne kolegium pijarów, obecnie Muzeum im. Malczewskiego.

Dawne kolegium pijarów, obecnie Muzeum im. Malczewskiego.

Radomski ratusz (poł. XIX).

Radomski ratusz (poł. XIX).

Dom Gąski i dom Esterki.

Dom Gąski i dom Esterki.

Kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. pocz. XX).

Kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. pocz. XX).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Zabytkowe nagrobki okalające wirydarz.

Zabytkowe nagrobki okalające wirydarz.

Wnętrze kościoła św. Katarzyny (XV-XVI).

Wnętrze kościoła św. Katarzyny (XV-XVI).

Ul. Żeromskiego, Radom.

Ul. Żeromskiego, Radom.

Z Radomia jedziemy już prosto do domu. Na szczęście na wjeździe do Warszawy nie ma korków, więc bez zbędnej zwłoki docieramy do naszych kochanych chłopaków. I to właśnie w randkach we dwoje jest najpiękniejsze  – wyjazd jest wspaniały, ale chce się z niego wracać, bo czekają na nas nasze Skarby!