Kaszuby

Pierwsze wakacje z Tymusiem – Kaszuby

Tymuś urodził się w kwietniu. W sposób naturalny uznaliśmy, że skoro rodzina się powiększyła, będziemy wyjeżdżać w powiększonym składzie. Na początku najbardziej przerażało nas pakowanie (i te gorączkowe wątpliwości przed wyjazdem: czy na pewno wzięliśmy śliniaki, przewijaki, przytulaki i co tam jeszcze można pomyśleć). Nagle bagażnik naszej Fabii okazał się za ciasny, trzeba było dokupić „trumnę” na dach. Potem wpadliśmy na pomysł zrobienia listy rzeczy na wyjazd (zimowy, letni, weekendowy), wyszczególniającej wszystko do zabrania. Przed wycieczką wystarczyło tylko sprawdzić, czy wszystkie pozycje można odhaczyć. I zrobiło się o wiele łatwiej. To, co się zmieniło bez dwóch zdań, to wybór celów wakacyjnych – wycieczki górskie zastąpiliśmy krajoznawczymi (co potem przerodziło się w naszą wielką pasję – no nie chce być inaczej, wszystko przez te dzieci!) – oraz tempo zwiedzania (zamiast 30 km w nogach i 1500 m przewyższenia krótkie spacery i podjazdy samochodem). O dziwo, poziom zmęczenia na rodzinnych wakacjach był porównywalny – a nawet większy – od tego spotykanego po całym dniu w górach, ale to już zupełnie inna historia…:) Pierwsze wakacje z Tymkiem obfitowały w przygody, pogoda średnio dopisała, ale i tak nie żałujemy ani jednego dnia – mamy co wspominać! (Pozdrawiamy przy okazji gorąco naszych sąsiadów z córeczką – towarzyszy tego wyjazdu!) Wybór padł na Kaszuby – po pierwsze z racji odległości (nie tak daleko), po drugie – z uwagi na wygodne spacery z wózkiem (łatwiej spacerować z dużym wózkiem po leśnych ścieżkach nad jeziorem niż grzęznąć w piachu na plaży) i po trzecie – z racji na wielki sentyment M. do tych okolic (wspomnienia wyjazdów kolonijnych ze szkolnych lat). Ale po kolei.

5 sierpnia, sobota

W Warszawie ładnie, im bliżej celu, tym bardziej się chmurzy, ok. 17 stopni

Warszawa-Czarlina

Wyjeżdżamy wczesnym rankiem. Na odcinku do Płońska droga jest dobra, więc jedzie się dobrze, choć sporo samochodów. Odległość Płońsk-Sierpc pokonuje się jednak o wiele gorzej: przebudowy i remonty drogi, koparki pracują bez żadnych znaków ostrzegawczych, przestój za przestojem (w końcu mamy pierwszy weekend sierpnia…). Trochę oddechu mamy dopiero na drogach wojewódzkich, na trasie przez Golub-Dobrzyń – poza przestojem w Grudziądzu (ruch wahadłowy) jechało się płynnie i spokojnie. Na całej trasie urządzamy tylko jeden odpoczynek, w lasach przed Golubiem-Dobrzyniem: robimy mały spacerek, karmimy Tymusia, bawimy się… Przez całą drogę Tymo spisuje się na medal – w większości śpi, budzi się tylko w korkach. Nasz czas: 5:20-11:45, 360 km

Nasz mały podróżnik na pierwszym postoju

Nasz mały podróżnik na postoju

Zakwaterowanie w Czarlinie O ile drogę można porównać  do filmu familijnego z happy endem, o tyle nasza meta okazała się horrorem dla ludzi o mocnych nerwach. Fakt, narodziny Tymka sprawiły, że nie rezerwowaliśmy mety dużo wcześniej i jak przyszło co do czego wszystko, to co przyzwoite, było już zarezerwowane. Znajomi, ufając telefonicznym zapewnieniom miłej pani, zarezerwowali w końcu dwupoziomowy domek działkowy. Niestety, nikt z nas nie widział tego lokum na zdjęciach. Przyjechaliśmy z nadzieją, że będzie przyzwoicie i czysto. Tymczasem rzeczywistość mocno rozminęła się z oczekiwaniami. Było brudno, mokro, po spuszczeniu wody w toalecie prysznic eksplodował czarną breją itp. NIGDY WIĘCEJ. Zdecydowaliśmy, że noc jakoś przetrzymamy, a rano udamy się na poszukiwanie nowego lokum. Wieczorem idziemy na spacer z T. do Czarliny-wsi i punktu widokowego. Widok na krzyż ramion wdzydzkich rekompensuje trudy całego dzisiejszego dnia, Wdzydze na wyciągnięcie ręki.

Jezioro Wdzydze wieczorem

Jezioro Wdzydze wieczorem

6 sierpnia, niedziela

Rano okropna mżawka, potem wiatr, dopiero po południu się rozchmurza, do 18 stopni

Wycieczka do Wdzydz Kiszewskich M. zakochała się we Wdzydzach już wiele lat temu. Teraz tylko utwierdzamy się w przekonaniu o sympatycznym klimacie tej uroczo położonej wsi turystycznej. Początkowo koncentrujemy się głownie na poszukiwaniu kwatery. Większość fajnych miejsc jest niestety zajęta. W końcu pani Maria, oferująca sympatyczne noclegi koło przystani, poleca nam niedrogie lokum u swojej znajomej w Czarlinie. Oddychamy z ulgą i świętujemy mały sukces obiadem w zajeździe koło skansenu. Tymusia kładziemy na stole w restauracji, jest uśmiechnięty i generalnie bezproblemowy. Po obiedzie już na spokojnie oglądamy całe Wdzydze i stanicę wodną.

Plaża we Wdzydzach Kiszewskich

Plaża we Wdzydzach Kiszewskich

Potem udajemy się na spacer leśną ścieżką turystyczną (uwaga na kiepskie oznaczenia), miło się idzie przez las, wzdłuż jeziora. Wieczorem musimy, niestety, przejść przez mały horrorek: przeprowadzkę na inną kwaterę. Cóż, z pewnością nie jest to miły sposób na spędzenie wieczoru – to, ile klamotów podróżuje z niemowlakiem, wiedzą tylko sami rodzice…. Całe popołudnie z głowy. Mimo to z chęcią opuściliśmy tamto miejsce i przenieśliśmy się w inne. Co prawda też nie było idealnie – wspólna łazienka i brak prywatności – ale te niewygody rekompensowało piękne położenie domku tuż nad samym jeziorem. Mieliśmy wielką nadzieję, że pogoda pozwoli spędzać jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu.

7 sierpnia, poniedziałek

Pochmurno, ale nie ponuro, czasami przelotna mżawka, 19 stopni

Wycieczka do Bytowa Bytów sam w sobie nie czaruje może jakimś wyjątkowym klimatem, ale przyciąga turystów dwiema atrakcjami. Pierwsza z nich to XIX-wieczny wiadukt kolejowy  – monumentalna budowla w niepozornym otoczeniu wygląda naprawdę niezwykle! Kolorytu dodaje jej fakt, że nigdy nie przejechał tędy pociąg. Cóż, mylić się jest rzeczą ludzką. Mimo malowniczości i niewątpliwych walorów turystycznych tego miejsca, atrakcja ta nie jest w żaden sposób oznaczona – znajdujemy ją, pytając o drogę mijanych przechodniów. A szkoda, może skusiłoby się więcej turystów.

XIX-wieczne wiadukty kolejowe w Bytowie

XIX-wieczny wiadukt kolejowy w Bytowie

Po obejrzeniu wiaduktu kierujemy kroki do atrakcji nr 2: ładnie zachowanego, odrestaurowanego zamku krzyżackiego. Szczególnie podoba nam się klimatyczny dziedziniec, którego zaaranżowanie zachęca do zabawienia na dłużej – są oczywiście typowe zamkowe atrakcje typu szubienica do zrobienia zdjęcia, armaty, powiewające flagi, ale są też ławeczki, na których można przysiąść, odpocząć i zjeść przepyszne naleśniki (do tego po 1,50 zł sztuka, mniam!). Karmimy Tymusia i wyruszamy dalej.

Zamek krzyżacki w Bytowie

Zamek krzyżacki w Bytowie

Z Bytowa kierujemy się w kierunku Więsiorów, chcąc zobaczyć na własne oczy tajemnicze kamienne kręgi Gotów. Już sam przejazd samochodem dostarcza nam fantastycznych wrażeń – jest niezwykle malowniczo, za oknami migają wzgórza i jeziora, a droga kręta jak w górach. Na przystanku PKS grzecznie czeka … koza. Nie możemy nie zrobić zdjęcia.

Pasażerka czeka na autobus...

Pasażerka czeka na autobus…

W odróżnieniu od bytowskich atrakcji, dojazd do kamiennych kręgów jest świetnie oznaczony, więc trafiamy bez problemów. Trzy kamienne kręgi są doskonale zachowane, w lesie widać też pozostałości kurhanów. Spacerujemy leśnymi dróżkami, starając się wyczuć tę energię, którą ponoć emanują te niezwykłe miejsca. Niestety, gdy tylko przystajemy, Tymo niezadowolony marudzi, poprzestajemy więc na spacerze 😉

Kamienne kręgi Gotów w Więsiorach - czujemy moc!

Kamienne kręgi Gotów w Więsiorach – czujemy moc!

Z Więsiorów wracamy już prosto do naszej Czarliny. Cała wycieczka zajęła nam 5 godzin i wymagała przejechania ok. 130 km. Tymo przez ogromną większość czasu był doskonałym kompanem – tylko w Bytowie męczyła go kolka. Żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że podróżujemy z niemowlakiem. Po południu planujemy poplażowanie nad jeziorem, ale mżawka skutecznie zatrzymuje nas na tarasie. Wieczorem udaje nam się razem z towarzyszami naszego wyjazdu wybrać się „ na dwa wózki” na dwugodzinny spacer w kompleks lasów za Wdą. To bardzo przyjemnie spędzony czas; szczególnie malownicze przejście przez Wdę z widokiem na pasące się konie. Niestety, dzieciaki nie czują takich kilmatów i w drodze powrotnej jedno przez drugie zaczynają marudzić. Za to Regatka ma swój psi raj – może sobie hasać do woli.

 8 sierpnia, wtorek

Rano pochmurno i pada, z upływem dnia coraz lepiej: do 24 stopni i słońce!

Dzień nad morzem Korzystając z tego, że Dziadkowie w tym samym czasie spędzają urlop we Władysławowie, planujemy wybrać się do nich z wizytą i przy okazji pokazać Tymusiowi morze. Wyjeżdżamy przed ósmą, po czym przez niemal 2,5 godziny jedziemy wąskimi, krętymi (ale miejscami bardzo malowniczymi) wojewódzkimi drogami. Na miejscu stawiamy się o 10.00. Z Władysławowem łączą się nam bardzo miłe wspomnienia – w listopadzie, gdy M. była w ciąży, spędziliśmy tu niezwykle miły tydzień. Chodziliśmy na długie spacery pustą plażą, zwiedziliśmy kawał wybrzeża od Jastrzębiej Góry po Hel, oglądaliśmy sztorm i przekonaliśmy się, że Bałtyk w listopadzie może być dużo przyjemniejszy niż w sezonie urlopowym. Teraz, w letniej aurze, chętnie znów odwiedzamy to miejsce. Nasz nadmorski dzień zaczynamy od godzinnego plażowania. Oczywiście czteromiesięczny Tymuś jest jeszcze o wiele za mały, by docenić uroki zabawy na plaży, na razie więc głównie troszczymy się, by grzechotki i cały niemowlęcy ekwipunek nie utonął do reszty w piachu. Do tego na plaży dziki tłum – czujemy się jak sardynki w puszcze. Mimo to miło znów zobaczyć i poczuć morze.

Władysławowo - Tymuś pierwszy raz nad morzem!

Władysławowo – Tymuś pierwszy raz nad morzem!

W końcu niebo zaciąga się chmurami, a Tymo dostaje kolki, więc uznajemy, że plażowania na dziś wystarczy. Po miłym poleniuchowaniu na tarasie nadmorskiego hotelu, w którym zatrzymali się Dziadkowie, i zjedzeniu dużego obiadu wybieramy się na spacer na główki portu. Wszędzie tłum ludzi, po drodze wesołe miasteczko (hmmm, zostawiamy Tyma Dziadkom, a my nie możemy sobie odmówić przejażdżki kolejką górską i karuzelą rzucającą na wszystkie strony…) – atmosfera zupełnie inna niż w sennym i tajemniczym listopadzie. Puste ulice i zamknięte poza sezonem lokale teraz tętnią życiem, ale brakuje tej wyjątkowej listopadowej atmosfery. Kto by pomyślał, że można napisać takie słowa – a jednak! Po spacerze czas na drogę powrotną. Tym razem wracamy przez Puck, Wejherowo, a potem krajową 20. Jedzie się na pewno wygodniej, choć ruch też znacznie większy. Tymo (podobnie jak poprzednio), pełny wrażeń i „ochrzczony” morzem, całą drogę przesypia.

 9 sierpnia, środa

Rano kropi, ale potem bardzo ładny, ciepły i słoneczny dzień

Chmielno – Łapalice – Kartuzy Piękną pogodę wykorzystujemy na wycieczkę do Chmielna. Z Czarliny jedziemy wzdłuż Jezior Raduńskich bocznymi drogami (miejscami gruntowymi), więc bardzo malowniczy jest już sam dojazd samochodem. Wizytę w Chmielnie rozpoczynamy od bezskutecznych poszukiwań grodziska z X wieku. Niestety, nawet miejscowi nie potrafią wskazać nam właściwego miejsca, więc w końcu rezygnujemy i przenosimy się pod zakład garncarski rodziny Neclów.

Chmielno, zakład garncarski

Chmielno, zakład garncarski

Chętni mogą uczestniczyć w pokazach lepienia garnków, do czego zachęcają piękne, kolorowe dzbanki fantazyjnie zawieszone na sztachetkach płotu. Niestety, to jeszcze nie atrakcja dla Tyma, ale może wrócimy tu kiedyś ze starszymi dzieciakami.

Nasza dzielna bryka!

Nasza dzielna bryka!

Dlatego chce się tu wracać...

Dlatego chce się tu wracać…

Następnie nasze kroki kierujemy w kierunku Łapalic. Znajduje się tu wyjątkowa atrakcja – zamek zbudowany – uwaga uwaga – pod koniec XX wieku! Budowla nie jest zakończona, właściciel wstrzymał inwestycję i w efekcie całe przedsięwzięcie prezentuje się niespotykanie – ni stąd ni zowąd turysta napotyka ogromny ogrodzony teren, a gdy zajrzy przez płot, zobaczy gigantyczną, nieukończoną budowlę, najeżoną mnóstwem wieżyczek i przywodzącą na myśl leśną siedzibę Gargamela lub finezyjny zamek z piasku. Atrakcja jest widać dość popularna, bo w odróżnieniu od pustego Chmielna, tu, spacerując dookoła płotu, spotykamy minimum kilkunastu innych turystów.

Niedokończony (prywatny!) zamek w Łapalicach

Niedokończony (prywatny!) zamek w Łapalicach

Ostatni punkt dzisiejszego programu to Kartuzy. To spore miasto, więc brakuje nieco kameralnej atmosfery zachęcającej do wypoczynku, ale gdy ktoś chce, może znaleźć urokliwe i zaciszne miejsca. My na przykład spacerujemy malowniczą alejką nad Jeziorem Klasztornym Małym zwaną Ścieżką Filozofów w Gaju Świętopełka.

Po drugiej stronie jeziora widać kartuską kolegiatę

Po drugiej stronie jeziora widać kartuską kolegiatę

Karmimy Tyma na pomoście na punkcie widokowym (wiwat naturalne karmienie!) – bardziej malowniczą scenerię trudno by było wymarzyć.

Kartuzy - czas na małe co nieco

Kartuzy – czas na małe co nieco

Po spacerku idziemy obejrzeć słynną kolegiatę wraz z pozostałościami budynków klasztornych zakonu kartuzów. O odpowiednią atmosferę dba już przy wejściu biały anioł śmierci z kosą – oryginale wahadło zegara zdające się mówić „memento mori”. Aż trudno nie schylić głowy.

Anioł śmierci - automatycznie schylamy głowy

Anioł śmierci – automatycznie schylamy głowy

A do tego dach kolegiaty kształtem przypomina trumnę. Dostajemy gęsiej skórki. Wewnątrz podziwiamy m.in. przepiękne rzeźbione stalle. Wychodząc, kupujemy haftowany kaszubski bieżnik. Wracamy tzw. Kaszubską Drogą.

Naszą dzisiejszą trasę możemy obejrzeć ...

Naszą dzisiejszą trasę możemy obejrzeć … na kamieniu!

Kaszubską drogą - widoki

Zatrzymujemy się na ładnym punkcie widokowym przy pomniku partyzantów kaszubskich na Złotej Górze. Po drodze zwracamy uwagę na sympatyczne miejscowości turystyczne – Brodnicę Dolną i Ostrzyce – ze świetnie zorganizowaną agroturystyką. Po południu nareszcie plażujemy, kąpiemy się i karmimy łabędzie. Jest przemiło. Tymo przez cały dzień był wspaniałym kompanem, dopiero wieczorem przy grillu trochę marudził.

Nasze łabędzie

Nasze łabędzie

 10 sierpnia, czwartek

Rano całkiem ładnie, po południu opady rzęsistego deszczu

Odry – Fojutowo – Brusy – Wdzydze Zachęceni niezwykłą atmosferą kamiennych kręgów w Więsiorach, zdecydowaliśmy się odwiedzić także Odry. Do rezerwatu dojechać dość trudno – jechaliśmy w większości gruntowymi drogami, kierując się strzałkami-drogowskazami.

Po drodze... Chciałoby się wskoczyć na kajak

Po drodze… Chciałoby się wskoczyć na kajak

W porównaniu z Więsiorami, rezerwat w Odrach zajmuje większy teren, jest też lepiej przystosowany do ruchu turystycznego (tablice informacyjne itp.), ale same kręgi i kurhany są bardziej zarośnięte przez roślinność (głównie wrzosy), a przez to mniej widoczne. Mimo to oglądanie dawnego cmentarzyska skandynawskiego plemienia Gotów jest dla nas bardzo ciekawe i świetnie nadaje się do zwiedzania z niemowlakiem.

Kamienne kręgi w Odrach

Kamienne kręgi w Odrach

Następny punkt programu to Fojutowo – akwedukt – skrzyżowanie cieków wodnych. Z Tymusiem w nosidełku idziemy długim tunelem (którym przepływa mniejsza rzeczka) pod kanałem Brdy.

Fojutowo - skrzyżowanie cieków wodnych

Fojutowo – skrzyżowanie cieków wodnych

Brakuje zaplecza turystycznego (choć to lada chwila się zmieni – widać już budowę odstawionej knajpy), ale w tym miejscu to właśnie jest dla nas atutem – wyciągamy się na kocyku nad Brdą pod świerkiem i w takim pięknym otoczeniu karmimy Tymusia. Dalej kierujemy się do pracowni Józefa Chełmowskiego w Brusach. Dzieła tego ludowego artysty mają w sobie coś niezwykłego, ujmują prostotą i głębią zarazem, i na długo zostają nam w pamięci.

Brusy - w pracowni Józefa Chełmowskiego

Brusy – w pracowni Józefa Chełmowskiego

Było po deszczu, więc mogliśmy obejrzeć ule

Było po deszczu, więc mogliśmy obejrzeć ule

Samego twórcę (mówiącego po kaszubsku) zastaliśmy przy pracy, żona robiła kiszone ogórki. To po prostu trzeba poczuć i zobaczyć na własne oczy. To magiczne miejsce, napawa optymizmem, skłania do refleksji nad prostymi (sic!) zasadami rządzącymi światem. Wieże WTC = „wieża Babel milenium”, Internet Pana Boga, „Tam, gdzie dociera słońce, tam nie dociera lekarz”, „Czas ucieka, wieczność czeka”. Niestety, nie możemy zostać tyle, ile byśmy chcieli – zaczyna padać, a Tymuś zaczyna marudzić. Wracamy przez Loryniec do Wdzydz koszmarną ziemistą drogą z kałużami. Zatrzymujemy się na obiad w stanicy wodnej PTTK we Wdzydzach. Tawerna jest pięknie położona nad samiuteńkim brzegiem jeziora. Patrzymy na ulewę, a Tymo szaleje na stole. Deszcz zatrzymał nas w domu aż do wieczora. Dopiero wtedy mogliśmy wybrać się na spacer z Regą. Idziemy do Czarliny-wsi i dalej, wzdłuż ośrodka wypoczynkowego.

Wokół żywej duszy - lubimy tak wypoczywać

Wokół żywej duszy – lubimy tak wypoczywać

11 sierpnia, piątek

Rano pogoda tragiczna – zimno i leje; potem chwile przejaśnień i ciepła

Skansen we Wdzydzach Kiszewskich O 11.00 przyjechali do nas w odwiedziny rodzice M. Pogoda (bezskutecznie poprawiająca się od tygodnia) nie nastraja optymistycznie. Nasi znajomi z córeczką pakują się do wyjazdu. Jak tylko przestaje padać, wybieramy się całą piątką do Wdzydz. Robimy spacer do stanicy wodnej i na punkt widokowy. Powoli się przejaśnia. Potem kierujemy się do słynnego wdzydzkiego skansenu – najstarszego obiektu tego typu w Polsce. To ładnie zaaranżowany, rozległy teren (nota bene idealnie nadający się na spacer z maluchem) nad jeziorem, na którym rozmieszczono wiele starych kaszubskich budynków. Największe wrażenie robią oczywiście dwa wiatraki (uruchamiane raz na parę lat na jarmark w 3. niedzielę lipca), ale ciekawa jest też szkoła, kościółek (1700 r) ze Swornychgaci, tartak czy lokomobila.

Skansen we Wdzydzach Kiszewskich

Skansen we Wdzydzach Kiszewskich

Skansen we Wdzydzach Kiszewskich

Skansen we Wdzydzach Kiszewskich

Rodzice M. nie spacerują z nami do końca, zmywają się już po 10 minutach – my chodzimy o wiele dłużej – na zwiedzanie trzeba przeznaczyć minimum półtorej godziny. Dużo tego wszystkiego – na koniec porządnie bolą nas nogi. Jemy smaczny podwieczorek w karczmie położonej na terenie skansenu – po takim spacerze plince (placki ziemniaczane) ze śmietaną i ruchanki (racuchy) smakują wyjątkowo dobrze. Szkoda tylko, że w takim stylowym miejscy dania serwowane są na plastikowych talerzykach. Wieczorem idziemy z Regą na spacer w pobliskie lasy. Nareszcie wygląda słońce.

 12 sierpnia, sobota

Od rana pada, dopiero po południu przestaje, do 20 stopni

Kościerzyna – Wieżyca – Szymbark Cały czas pada deszcz, więc w Kościerzynie tylko robimy szybki wypad z samochodu na obejrzenie rynku. Potem R. robi zakupy, a M. czeka ze śpiącym Tymusiem w samochodzie. Jemy w miłej pizzerii na rynku, karmimy Tyma. Chcieliśmy obejrzeć skansen kolejowy, ale nadal leje, więc jedziemy dalej. Wieżyca To najwyższe wzniesienie niżu środkowoeuropejskiego (329 m n.p.m.) już na etapie planów było obowiązkowym punktem naszego programu. Podjechaliśmy na parking i przestało padać. Hura! Ziemisto-kamienisty szlak (prawie jak w górach!) w otoczeniu pięknych świerków w niecałe 10 minut wprowadza na szczyt „ozdobiony” wieżą widokową. Warto wejść na górę, by obejrzeć rozległą panoramę okolicy.

Widoki z WIeżycy - najwyższego wzniesienia niżu środkowoeuropejskiego

Widoki z WIeżycy – najwyższego wzniesienia niżu środkowoeuropejskiego

Schodzimy z Wieżycy

Schodzimy z Wieżycy

Przy wyjeździe z parkingu wjeżdżamy tyłem (ku uciesze parkingowego) w jedyne rosnące tam drzewo. Bum! Na szczęście nasza Fabia jest pancerna i wychodzi z tego bez szwanku 😉 Szymbark To ostatni punkt dzisiejszej wycieczki. Przyjechaliśmy tu skuszeni możliwością zobaczenia … najdłuższej deski świata ze stołem na 200 osób. To dziwo jest zaprezentowane w ramach Skansenu Budownictwa Drewnianego. Mimo że – poza deską – niewiele tu do zobaczenia (a całość wydaje się żywą reklamą pobliskiej firmy produkującej domy z drewna), wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane. Po obejrzeniu deski, drewnianego domu polskiego, wystawy poświęconej zesłańcom na Syberię i bunkru z okresu drugiej wojny światowej oraz po odwiedzeniu sporego sklepu z pamiątkami opuszczamy to miejsce zadowoleni.

Szymbark - najdłuższa deska świata

Szymbark – najdłuższa deska świata

Wieczorem tradycyjnie czas na spacer. Tym razem wybieramy się do lasów za Wdą. Pierwotnie planujemy iść przez Loryniec dookoła Jeziora Słupinko, ale nie doceniamy odległości, a gdy zaczynamy skracać drogę, błądzimy (jednak przysłowie o prostowaniu dróg i nocowaniu w polu prawdę mówi…).

Lasy za Wdą

Lasy za Wdą

W końcu wracamy do domu lasami wzdłuż Wdy, mając w nogach dobre 12 km. Tymo w większości z zadowoleniem patrzy z wózka na drzewa, pod koniec trochę marudzi.

Rega nie opuszcza nas na spacerach

Rega nie opuszcza nas na spacerach

Latam z tatą

Latam z tatą

 13 sierpnia, niedziela

Rano piękne słońce i już mamy nadzieję na długi spacer do Wdzydz. Jednak gdy tylko wyruszamy, niebo zaciąga się i zaczyna lać. Bez komentarza…

Kalwaria Wielewska Wobec niezachęcającej aury zmieniamy plany na wycieczkę samochodem. Podjeżdżamy do miejscowości Wiele i – wcinając się w przerwy między opadami deszczu – ucinamy sobie przyjemny spacer między kapliczkami niemal stuletniej Kalwarii Wielewskiej. Kaplice i naturalnej wielkości rzeźby są malowniczo położone na wzgórzach nad jeziorem – naprawdę warto zobaczyć.

Kalwaria Wielewska

Kalwaria Wielewska

Kalwaria Wielewska

Kalwaria Wielewska

Koniec spaceru to już jednak tylko uciekanie do samochodu przed ulewą. W powrotnej drodze czas na obiadowe plince i deserowe ruchanki w karczmie we Wdzydzach. Jakoś trzeba sobie humor poprawiać… Wieczorem chcemy obejść Jez. Radolne, czekamy na przerwę w deszczu, wreszcie wychodzimy. Niestety, po kilku minutach łapie nas kolejna ulewa. Czekamy pół godziny na przystanku autobusowym (Tymo szczęśliwie śpi) w nadziei, że przestanie. Wiadomo, czyją matką jest nadzieja…

Kiedy wreszcie przestanie padać...

Kiedy wreszcie przestanie padać…

W końcu zrezygnowana M. zostawia chłopaków i biegnie po samochód. Jedziemy na kolację do Wdzydz, żeby zupełnie nie stracić wieczoru.

 14 sierpnia, poniedziałek – dzień pożegnalny

Nareszcie dzień bez deszczu! 20 stopni i komfort termiczny.

Dzień Turystyki Pieszej z Wózkiem

Tymusiowy podróżnik

Tymusiowy podróżnik

Zachęceni słoneczną aurą obwieszczamy rano Dzień Turystyki Pieszej z Wózkiem. Podjeżdżamy samochodem do Wdzydz, a stamtąd wyruszamy czerwonym szlakiem Wdzydze- Gołuń. Sympatyczna dróżka wiedzie lasem wzdłuż jeziora.

Czerwonym szlakiem Wdzydze- Gołuń

Czerwonym szlakiem Wdzydze- Gołuń

Jest bardzo miło dopóki nie okazuje się, że to szlak PIESZY, nie wózkowy. Cóż mamy robić… Ahoj, przygodo! Dalej do przeniosek nad płotkiem zagradzającym szlak przy ośrodku wypoczynkowym, dalej Tymem przez korzenie i trzciny. Gdyby dziecko wiedziało, co wyprawiają z nim rodzice… Po chwili zmieniamy szlak na zielony i udajemy się z Gołunia w kierunku Jeziora Jelenie. Nareszcie droga jest wygodna.

Dzień Turystyki Pieszej z Wózkiem

Dzień Turystyki Pieszej z Wózkiem

Robimy sobie godzinny popas z karmieniem i czytaniem legend kaszubskich. Chwilo trwaj.

Chłopaki na schwał!

Chłopaki na schwał!

Ostatni odcinek (powrót czerwonym szlakiem do Wdzydz) jednak znów dostarcza nam kolejnej porcji adrenaliny. Uwaga! To nie jest szlak przeznaczony dla wózków! Sprawdziliśmy na sobie (…) i wiemy, co mówimy! Trawestując Nykę: trudności znaczne, odcinki przepaściste i nieubezpieczone, tylko dla turystów wprawnych w manewrowaniu wózkiem jednym kołem! W końcu wobec ryzyka wypadnięcia Tymka z wózka do jeziora, wózek jedzie pusty, a Tymo podróżuje u M. w nosidełku.

Tu już wózkiem się nie dało

Tu już wózkiem się nie dało

R. brnie ostatkiem sił fizycznych (i psychicznych), klnąc, że połamie wózek, pokonuje kolejne trudności. Wreszcie – uff – skręcamy na ścieżkę przyrodniczą i nią docieramy do Wdzydz. Na zakończenie fundujemy sobie smaczny rybny obiad w jednej z wdzydzkich karczm i w refleksyjnym nastroju podsumowujemy nasz pierwszy rodzinny wakacyjny wyjazd.

Jezioro Wdzydze wieczorem

Jezioro Wdzydze wieczorem

*****************

Po powrocie z wakacji obiektywnie przyznajemy, że wyjazd nie należał do tych najbardziej udanych – głównie ze względu na niemiłe przygody z zakwaterowaniem i brzydką, deszczową pogodę. Mimo to jednak wracamy zadowoleni i pozytywnie nakręceni tym, że z niemowlęciem można aktywnie spędzić czas, że maluch nie musi ograniczać nas do siedzenia na kocyku z butelką i grzechotką, że razem można zobaczyć mnóstwo ciekawych rzeczy i tak po prostu przeżyć coś razem – a nawet jeśli przygody nie są miłe, to i tak zapewniają wspólne wspomnienia. Jeszcze w samochodzie przeglądamy więc przewodniki i szukamy inspiracji co kolejnych wypraw we troje (plus pies).