XLIV Maraton Pieszy po Puszczy Kampinoskiej

Rokrocznie na jesieni w Puszczy Kampinoskiej jest rozgrywany Maraton Pieszy im. Andrzeja Zboińskiego. Można startować na dystansach 50, 75 lub 100 km (a nawet – od 2021 r. – 150 km!) na trasach dziennych lub nocnych. W tym roku po raz pierwszy bierzemy w nim udział – ale na pewno nie ostatni. Kampinoski maraton wpisujemy na stałe w nasz kalendarz imprez! Poniżej nasza relacja oraz spis niezbędnego – naszym zdaniem – ekwipunku.

8 października 2017

Od rana siąpi, a chwilami całkiem mocno pada, od południa na zmianę słońce i przelotne opady, ok. 10 stopni

XLIV Maraton Pieszy imAndrzeja Zboińskiego w Puszczy Kampinoskiej

Jak to możliwe, że od ponad 40 lat odbywa się tak blisko tak wspaniałe wydarzenie, a my o tym nie wiedzieliśmy!?!

W zeszłym roku późną jesienią, szukając ciekawej trasy pieszej po Puszczy Kampinoskiej, natrafiliśmy na opis poprzedniej edycji maratonu pieszego i… przepadliśmy. Musieliśmy spróbować!

Maraton jest organizowany przez Mazowiecki Klub Górski „Matragona” – Oddział PTTK „Mazowsze” oraz Kampinoski Park Narodowy. W tym roku to już 44. edycja tego przedsięwzięcia. Kto wystartuje w sobotni wieczór, ma możliwość przejścia pełnych 100 km lub nawet 150 km. Marsz można zakończyć także wcześniej, po 50. lub 75. kilometrze. My zaczęliśmy od łatwiejszej wersji, z której korzysta nieco mniej osób – wystartowaliśmy w niedzielę rano. Taka opcja pozwala na przejście „tylko” 50 km. W sam raz jak na pierwszy raz:). W tym roku obie trasy mają wspólną metę w budynku Dyrekcji KPN w Izabelinie. Startujący w nocy mają 24-godzinny limit czasowy na przejście 100 km, a startujący rano (cel: 50 km) dysponują 12 godzinami. Trasy są różne w różnych latach, mogą się także zmienić godziny wyjść – przed wyruszeniem na maraton koniecznie trzeba się więc zapoznać z informacjami organizatorów.

Oczywiście nie radzimy wybierać się na maraton zupełnie bez przygotowania. Ogólnie jednak jeżeli zdarza się Wam regularnie przechodzić kilkanaście lub nieco więcej kilometrów w górach albo na nizinach, to po krótkim przygotowaniu na pewno dacie radę! Nam przez ostatnie tygodnie udało się kilka razy wyskoczyć na wieczorny kilkunastokilometrowy spacer po Warszawie. Zapisy na maraton ruszają zwykle na początku września, a liczba miejsc jest ograniczona, więc lepiej nie zwlekać ze zgłoszeniem. Szczegóły dostępne są zwykle na stronie PTTK Oddział Mazowsze (http://pttk.com.pl/) oraz MKG „Matragona” (http://matragona.org).

Tegoroczna (2017) trasa maratonu w wersji dziennej (50 km) to:

Izabelin (Polana Jakubów za budynkiem Dyrekcji KPN ul. Tetmajera 38 i Gospodą „Kampinówka”) – ścieżka przyrodnicza, szlak niebieski – cmentarz wojenny Laski – szlak niebieski – Lipków – szlak niebieski – Mały Truskaw – szlak niebieski, szlak żółty (Truskawska Droga)  –  Truskaw parking leśny  – szlak czarny – Karczmisko  – szlak czerwony – Cmentarz Partyzancki Wiersze – szlak czerwony – Roztoka – szlak zielony – Ławska Góra – szlak zielony –  Wyględy Górne – szlak zielony – Zaborów Leśny – szlak zielony – Mogiła Powstańców 1863  – szlak zielony – Karczmisko – szlak zielony – Pociecha – szlak zielony, droga bez znaków – Sieraków – droga przez Sieraków, szlak czarny – budynek Dyrekcji KPN w Izabelinie

Najlepiej przed startem dokładnie zapoznać się z przebiegiem trasy, bo potem nie ma wiele czasu na sprawdzanie szczegółów:)

W niedzielę rano zaraz po przebudzeniu zerkamy za okno. O kurczę, pada… Szczegółowe prognozy zapowiadają jednak wygasanie opadów do południa: do odważnych świat należy – idziemy! Z dziećmi zgadza się zostać na jeden dzień Babcia (dziękujemy, dziękujemy!). Po pośpiesznym porannym ogarnianiu, w tym przygotowaniu 11 kanapek i 4 termosów z gorącymi napojami:), stawiamy się na miejscu tuż przed 8:00. Przed nami spora kolejka uczestników do punktu rejestracji. Mimo deszczu humory dopisują wszystkim. Ruszamy jako jedni z ostatnich, ale nasze podejście do uczestnictwa w maratonie jest zupełnie nierywalizacyjne, raczej poznawczo-turystyczno-rekreacyjne, więc zupełnie nam to nie przeszkadza:)

Izabelin, punkt startowy trasy dziennej.

Czekamy w kolejce do rejestracji, pogoda – hmmm – nie jest najlepsza.

Ruszamy raźnym krokiem, ale komfort marszu psuje padający deszcz. A raczej ekwipunek przeciwdeszczowy. W nieoddychających pelerynach nawet najlepszy maratończyk szybko wyzionie ducha. W kurtce z membraną na pewno szłoby się lepiej – mamy jednak wątpliwości co do wytrzymałości tejże membrany na kilkugodzinnym deszczu. Po chwili R. pasuje – obraża się na „plandekę” i wyciąga kurtkę. Po krótkim postoju technologicznym w Lipkowie ruszamy więc dalej. No, inne życie. Okresowo przy silniejszych opadach wyciągamy parasole, żeby nieco osłonić buty przed namakaniem. Mamy też założone stuptuty na spodnie. Cały ten ekwipunek pomaga nam przetrwać prawie cztery godziny w deszczu w zupełnie suchym stanie. M. wytrzymuje pod peleryną nieco dłużej, bo kilkanaście kilometrów, później na szczęście deszcz pada już tylko przelotnie.

No to w drogę!

My coraz dalej, ale kałuże coraz większe.

Czasem drogą, czasem wąską ścieżką.

Tuż obok szlaku tworzą się malownicze rozlewiska.

Z powodu aury pierwsze kilkanaście kilometrów idzie się mało przyjemnie. Ciekawe, czy w deszczu damy radę przejść cały dystans? Przed Małym Truskawiem chwila postoju na kanapki i gorącą herbatę. Przy wysiłku i w emocjach jeść się specjalnie nie chce, ale warto pamiętać o regularnym dostarczaniu kalorii – inaczej w pewnym momencie opadniemy z sił i zmarzniemy, podobnie jak w górach.

Hurra, deszcz zaczyna słabnąć!, ale nie może być za różowo – przed nami wyrasta nagle niespodziewana przeszkoda. Zamiast drogi widzimy przed sobą małe jezioro. Żółty szlak (Truskawska Droga) kilkaset metrów przed Truskawiem jest całkowicie zalany. Próbujemy przejść bokiem, ale przejścia z obu stron drogi strzegą rozlewiska; nie da się obejść ani z jednej, ani z drugiej strony. No nic, spróbujemy inaczej. Wycofujemy się kilkaset metrów i próbujemy przebić się w stronę czarnego szlaku, ale tam też przejście zagradzają nam podmokłe tereny.

Cóż robić – M. wpada na najprostszy, ale jakże genialny pomysł, żeby zdjąć buty i przejść na bosaka. Wspólnie z grupą sympatycznych uczestniczek maratonu (pozdrawiamy serdecznie, było nam bardzo miło się spotkać!) wchodzimy z butami w rękach w lodowatą wodę. Zamiast maszerować szeroką w tym miejscu drogą, brodzimy prawie do połowy łydek w wodzie! W ten sposób pokonujemy prawie 100-metrowej długości „kałużę”. Uff, wreszcie na drugiej stronie. Szybkie wytarcie nóg i włożenie suchych butów i skarpetek. Wierzcie albo nie, to lepsze niż najlepsze SPA. Majstersztyk! A nogi po takiej krioterapii praktycznie przestają boleć. I jak ciepło nam w stopy! Cudo!

Tuż przed Truskawiem przeszkoda nr 1.

Nie sądzilibyśmy, że będziemy musieli ją pokonać w ten sposób.

Z rozpędu i ten fragment przechodzimy na bosaka.

Za nami podobną taktykę przyjęła grupka sympatycznych turystek.

Zakładamy buty i zaraz jesteśmy w Truskawiu.

No, fajnie było, ale prawie 40 minut poszło się paść. Najpierw walka z pelerynami, teraz to.. Zaczynamy się martwić, czy zdążymy na czas. Ale co tam, ma być przygoda, a nie wyścig:)

Mimo poślizgu czasowego rozkładamy się pod wiatą w Truskawiu na „obiad”. W końcu to tylko maraton pieszy, a nie jakiś wyścig, prawda? Kolejne kanapki znikają z plecaka, a nad nami – zaczyna świecić słońce:) Taka miła zmiana pogody zdecydowanie poprawia nam humory. Nie zwlekając, ruszamy więc dalej. I przygód ciąg dalszy. Czarny szlak do Karczmiska to chyba najbardziej zabłocony odcinek dzisiejszej trasy. Czujemy się zupełnie jak na wczesnowiosennym bieszczadzkim szlaku. Trochę gimnastyki i najgorszy odcinek za nami. Od błota jeszcze nikt nie umarł:)

Za Truskawiem wkraczamy na malownicze kładki na czarnym szlaku.

Wiedzie tędy też ścieżka przyrodnicza 'Do Karczmiska’.

Łąki są tu całe zalane wodą.

Kładki ułatwiają pokonanie podmokłych odcinków szlaku.

Szlak wiedzie skrajem obszaru ochrony ścisłej 'Cyganka’.

Piękna gra światłocienia w jesiennych barwach i zapominamy o bólu nóg!

Nie idziemy na czas. Cieszymy się chwilą.

Dalsza trasa okazuje się o wiele przyjemniejsza. Czerwony szlak prowadzi prosto na zachód przez kolejne wydmowe wzniesienia. Przed nami maszeruje grupka znajomych wędrowniczek. Miło nam się rozmawia. Czujemy prawdziwy przypływ endorfin i michy nam się nie przestają uśmiechać, pomimo nieuniknionego po dwudziestu kilometrach bólu nóg. Czujemy się jak na prawdziwej górskiej wyrypie. Chwilo, trwaj!

Ale, ale… Gdzie ten szlak?… Przecież przed chwilą był, a droga cały czas prosta… A teraz nie ma. No zgubił się, bezczelny! Nie tylko nam zresztą – do tego samego wniosku dochodzą poprzedzające nas turystki. Z pomocą map i nawigacji ustalamy kierunek i błądzimy kilkanaście minut ścieżkami, aż w końcu udaje nam się znaleźć z powrotem czerwone znaki niedługo przed cmentarzem partyzanckim Wiersze. Później okazuje się, że wiele osób błądziło w tym miejscu – chyba jest niewielka niespójność między przebiegiem szlaku w terenie i na mapie – najważniejsze, że kolejna przygoda kończy się dobrze!

Za Karczmiskiem skręciliśmy w czerwono znakowaną ścieżkę.

Wiersze

Głównym szlakiem Puszczy Kampinoskiej. Zbliżamy się do połowy dystansu.

Z postoju w wiatce nieopodal cmentarza ruszamy 6 godzin od startu, a za nami dopiero 23 kilometry – musimy trochę się streszczać. Teraz jednak brak przeszkód terenowych i idzie nam sprawniej. W niespełna godzinę docieramy do najdalej oddalonego od startu punktu trasy. Na rozstaju w Roztokach z radością witamy państwa z punktu kontrolnego – cieszymy się, jakbyśmy dotarli już na metę! Przed nami jeszcze „tylko” 22 kilometry:)!

Punkt kontrolny w Roztoce.

To najdalej na zachód wysunięty punkt naszej trasy.

Za nami ponad 27 km, zostało jeszcze 'tylko’ 23.

Po nawrotce w Roztokach na dłużej zaprzyjaźniamy się z zielonym szlakiem. Po paru kilometrach robimy kolejny postój na miłej brzozowej kłodzie, a potem – co robić – ruszamy dalej. Marsz, o dziwo, wcale nie robi się coraz trudniejszy. Poziom zmęczenia, jaki osiągnęliśmy po kilkunastu kilometrach, pozostaje właściwie stały. Nogi bolą może i trochę bardziej, szczególnie przez pierwsze kilkanaście minut po postoju. Ale humory dopisują nam wyśmienicie. To chyba endorfiny i witamina N dają takiego kopa!

Teraz z każdym krokiem zbliżamy się już w kierunku celu.

Teraz tędy. Jak w bajce!

Cały czas trzymamy się teraz zielonego szlaku.

Po 30 km w nogach należy się postój!

A gdzie Żwirek?

Skarłowaciałe dęby w okolicach Ławskiej Góry.

Poźnopopołudniowe słońce. Jest pięknie!

No proszę, mamy nawet znaki drogowe.

Mostek na Kanale Zaborowskim.

…przeprowadza przez zarastający Kanał Zaborowski.

Szlak wiedzie przez piękny las, na tym odcinku nie ma błota ani innych przeszkód, więc dystans pokonujemy zupełnie sprawnie. Szczególnie miło nam się idzie na odcinku pomiędzy Wyględami Górnymi a Zaborowem Leśnym. Jest tam chyba najdłuższa kładka przez bagna w całym KPN. Musimy koniecznie przyprowadzić tutaj dzieciaki!

Obszar ochrony ścisłej 'Kalisko’ przed Zaborowem Leśnym.

To chyba najdłuższa kładka w Kampinoskim Parku Narodowym.

Jesienna biżuteria.

Ostatni „dzienny” postój robimy w wiacie przy węźle szlaków Zaborów Leśny. Przy okazji udaje nam się przeczekać jeden z kilku krótkich popołudniowych opadów deszczu, zwieńczony przepiękną tęczą… Ale przyroda robi nam pożegnanie! Przez kolejną godzinę robi się ciemno i ostatni postój w wiacie nieopodal węzła szlaków Pociecha robimy już w zupełnej ciemności.

Przedostatni postój urządzamy sobie w Zaborowie Leśnym.

Na pożegnanie dnia – przepiękna tęcza!

Pomnikowy dąb przy rozstaju szlaków w Zaborowie Leśnym.

Kręta Droga. Dosłownie i w przenośni.

Piękne kolory jesieni sprawiają, że zamiast spieszyć się, cykamy kolejne zdjęcia…

Znów kierujemy się w stronę Karczmiska.

Ostatni postój. Już po ciemku.

Dobrze, że kilka tygodni temu w ramach rekonesansu (opis wycieczki tutaj) przechodziliśmy ostatni odcinek naszej dzisiejszej trasy, bo po ciemku wcale nie byłoby łatwo skręcić ze szlaku w odpowiednim miejscu w nieoznakowaną drogę przeciwpożarową, a tak musimy zrobić, żeby dojść do Sierakowa. Ostatnie kilometry mijają nam nadspodziewanie sprawnie i z zapasem kilkunastu minut przed upływem 12-godzinnego limitu czasu meldujemy się na mecie.

Hurra! Udało się!

To był wspaniały dzień!

Jesteśmy zachwyceni naszym dzisiejszym wyczynem i zaskoczeni, że w sumie nie czujemy się jakoś szczególnie źle poza nieco może obolałymi mięśniami i ścięgnami w nogach. Nasz samozachwyt szybko jednak mija, gdy tuż przed metą spotykamy jedną z uczestniczek maratonu, która właśnie razem z nami ukończyła pełne sto kilometrów i to… po raz 23. z rzędu! Wielki szacunek dla Pani Doroty! Ogromnie gratulujemy!!!

Ekwipunek na maraton pieszy

Na koniec kilka słów na temat ekwipunku na trasę 50-kilometrowego marszu. Koniecznie sprawdzone buty! Każde z nas niosło typowy plecak turystyczny z dobrym systemem nośnym, sprawdzony na górskich trasach, a w plecakach:

  • Komórki i power-banki
  • Dowody osobiste
  • Mapa
  • Karteczka otrzymana na starcie z miejscem na potwierdzenie wpisów z punktów kontrolnych (niestety, nie zostaje na pamiątkę – trzeba ją oddać na mecie – to dokumentacja marszu)
  • Mapka z przebiegiem szlaku
  • Folia NRC oraz ogrzewacze do rąk (nie były przez nas używane – to raczej asekuracyjne wyposażenie na wypadek czekania na pomoc w razie kontuzji na oddalonym od siedzib ludzkich szlaku)
  • Latarki (najlepiej czołówki) i zapasowe baterie
  • Kurtka z membraną
  • Parasole i peleryny przeciwdeszczowe (nawet najlepsza kurtka przy kilkunastogodzinnym deszczu może nie dać rady – sprawdzone w górach)
  • Stuptuty – też się sprawdziły, dzięki nam nie moknie dolna część spodni, pozwalają też mniej zmoczyć buty przy padającym deszczu.
  • Aparat fotograficzny z zapasową baterią
  • Podkładka do siadania na mokrej kłodzie/trawie/mchu (od wielu lat służy nam do tego celu osłona na przednią szybę samochodu, używana podczas upałów – sprawdza się świetnie, bo zrobiona jest z cienkiej gąbki, która dobrze izoluje od chłodu! Może też być cienka karimata)
  • Zapasowy pełny zestaw ubrań w razie przemoczenia (upadek w kałużę może się przydarzyć każdemu, sami dziś widzieliśmy taką scenkę), w tym ciepła bluza/polar/sweter
  • Łącznie cztery termosy, w tym jeden z kawą, razem około 3 litry gorących napojów na dwie osoby – była to odpowiednia ilość. Dodatkowo mieliśmy 3 litry wody (trochę nam zostało)
  • 11 kanapek i trochę kabanosów (na dwie osoby, zjedliśmy bez problemu)
  • Banany i sporo słodyczy (część została jako żelazna rezerwa)
  • Chusteczki higieniczne, chusteczki nawilżone
  • Apteczka z podstawowymi lekami

Bądź gotowy dziś do drogi:)

Dzisiejszy dzień był jak kalejdoskop wrażeń. Od deszczu po słońce i przepiękną tęczę. Od piaszczystej drogi po błotniste ścieżki. Udało nam się też zgubić (i odnaleźć) szlak  i maszerować w wodzie na bosaka. Do tego 12 godzin czasu na spokojną rozmowę. I nagroda – duma z przejścia całego zaplanowanego dystansu:) W przyszłym roku też idziemy, koniecznie!

Dziękujemy Organizatorom za urządzenie takiej wspaniałej imprezy. Dla miłośników pieszych wędrówek i pięknej przyrody to gratka nie lada!