Muzeum Erwina Hymera – muzeum podróży

Takiego miejsca przepuścić nie mogliśmy! Ludzkie pragnienie, by poznawać, doświadczać, podróżować zalazło swoje urzeczywistnienie w koncepcji domu na kółkach – najpierw przyczepy, potem kampera. Muzeum Erwina Hymera – założyciela fabryki kamperów Hymer – jest czymś znacznie więcej niż wędrówką przez coraz to nowsze modele przyczep kempingowych i kamperów. To miejsce zaprasza nas w prawdziwą podróż przez kraje i kontynenty – i wcale nie jest to górnolotne określenie z ulotki promocyjnej, zresztą zobaczycie sami! Muzeum jest superatrakcyjne dla dzieci – szczerze polecamy wszystkim podróżującym rodzinkom!

3 sierpnia 2018, sobota

Upał, 34 stopnie

Hymerem (i nie tylko) przez świat

Muzeum Erwina Hymera znajduje się w niemieckim mieście Bad Waldsee kilkadziesiąt kilometrów na północ od Jeziora Bodeńskiego. Nosi imię zmarłego w 2013 r. niemieckiego biznesmena, wizjonera, założyciela fabryki kamperów Hymer.

Witamy się z gospodarzami i ruszamy w podróż!

Placówka jest otwarta do 18.00, a ostatnie wejście sprzedawane o 17.00 (tak wchodziliśmy my), ale na zwiedzanie najlepiej zarezerwować sobie co najmniej 2 godziny – godzina, którą mieliśmy, to było stanowczo za mało, musieliśmy ciągle poganiać dzieci, które wsiąkały w coraz to nowe elementy interaktywne.

Bilety nie należą do najtańszych (za naszą pięcioosobową rodzinę zapłaciliśmy 28 euro, ceny pojedynczych biletów w 2018 r.: 9,50 euro dorosły, 4,50 euro dziecko w wieku 6-18 lat ), ale człowiek nie żałuje potem wydanych pieniędzy. Po paru dniach dowiedzieliśmy się, że mogliśmy wejść do muzeum w ramach Bodensee Erlebniskarte. Mądry Polak po zwiedzaniu 😉

Ruszamy w podróż

Muzeum pokazuje historię „domów na kółkach” – wyeksponowano mnóstwo modeli przyczep i kamperów od okresu międzywojennego po lata współczesne – można zobaczyć, jak na przestrzeni niemal stu lat zmieniał się ich design i funkcjonalność. Nie to jednak w muzeum Erwina Hymera jest najważniejsze.

Ekspozycja to właściwie pean na cześć podróżowania. Trasa turystyczna zabiera nas w podróż przez krainy geograficzne i kontynenty – zaczynamy od dróg alpejskich, potem przenosimy się na południe Włoch, szlakiem hippisów wyruszamy do Indii, jedziemy przez Stany Zjednoczone, doświadczamy marokańskiej sahary, marzniemy w Skandynawii, odpoczywamy nad Oceanem Antlantyckim, zaglądamy też nad nasz rodzimy Bałtyk.

Ruszamy na szczyt – zaczynamy trasą alpejską.

Pod górę pną się najstarsze automobile i przyczepy.

Tu na przykład Opel T4 z 1929 r.

A tu sympatyczny garbus…

Te najstarsze samochody budzą ogromną sympatię.

Droga pnie się w górę jak na prawdziwych alpejskich serpentynach.

Wnętrza starych przyczep mają swój klimat!

A tu prawdziwie brytyjska przyczepa z 1949 r.- nawet wyposażenie jest w odpowiednim stylu.

Na alpejską trasę wjechał też pierwszy na wystawie kamper z 1930 r.

Jest nawet wanna – full wypas!

I znowu jakże stylowe wyposażenie!

Mobilny namiot – to coś dla prawdziwego harcerza!

Czas na włoskie wakacje – to nie trabant- to Janus!

Niespełna 3-metrowe cudeńko z możliwością spania dla dwóch osób!

I bagaż też się zmieści!

Kolejny kamper, tym razem z 1954 r.

No i dojeżdżamy do Wenecji.

Fiat 500 ze specjalną dedykowaną przyczepą Laika 500.

Śladami hippisów ruszamy do Indii.

Hippisi to mieli dobrze.

Rikszą na kamping – też można!

Mikafa Reisemobil De Luxe z 1959 r. – odrobina prawdziwego luksusu – nawet taras na dachu!

Hymer Caravano – pierszy kamper od Hymera z 1961r.

Klasyka! VW T1 z 1956 r.

Teraz jedziemy nad Bałtyk.

Lata 80. przyniosły zaostrzenie kształtów przyczep.

Dalej Maroko.

Przez pustynię zjeżdżamy znowu na dolną kondygnację.

I kamperki o coraz bardziej współczesnych kształtach.

Ruszamy na Zachód – przed nami Ameryka Północna!

Kolejny Hymer.

Prawdziwie amerykańska przyczepa.

I ciągnący ją samochód też taki ładniutki, amerykański:)

Ta przyczepa-namiot budzi naszą wielką sympatię – w sam raz na szybki biwak!

Teraz droga przez Skandynawię.

Przyczepa-łódka. To jeden z najnowszych modeli – z 2015 r.!

Tak można się poczuć we współczesnym kamperku.

A teraz na wyścigi z wiatrem – trasą atlantycką.

Jest też coś dla miłośników jednośladów.

Nie tylko podróż, ale też prawdziwe doświadczenie

W każdej części wystawy zwiedzający może różnymi zmysłami doświadczyć odwiedzanych miejsc. W Alpach można zadzwonić na dzwonkach krów alpejskich, we Włoszech powylegiwać się na plaży, Indie witają nas zapachami przypraw, na Saharze kreślimy wzory wahadełkiem na piasku, można też na własnej skórze poczuć powiew bryzy nad Oceanem Atlantyckim.

Są też elementy interaktywne – alpejskie dzwonki, na których można zagrać np. Montanarę.

We Włoszech musi być oczywiście plaża!

Kartka z podróży

Dodatkową atrakcją muzeum są cztery fotobudki – naprawdę fajna atrakcja! Po zeskanowaniu kodu widocznego na bilecie wstępu mamy 10 sekund na ustawienie się na tle odpowiedniej fototapety (pasującej tematycznie do akurat odwiedzanej sekcji), a aparat robi nam zdjęcie. Oczywiście przed sesją trzeba przywdziać odpowiednie stroje i rekwizyty 😉 – wszystko dostępne na miejscu.

Tak wygląda stanowisko do robienia zdjęć w fotobudkach.

Widoki są zacne!

Po przejściu całej trasy docieramy do miejsca oznaczonego jako „moja trasa” gdzie można po zeskanowaniu biletów (na które „kodują” się zdjęcia) wydrukować nasze widokówki (3 euro/sztuka).

Zdjęcia można również bezpłatnie ściągnąć ze strony muzeum. W ten sposób otrzymujemy piękne zdjęcia z rodzinnej podróży po Włoszech, Indiach, Stanach Zjednoczonych i nad Ocean Atlantycki!

Na koniec nasza podróż – tu można obejrzeć zdjęcia z fotobudek i wydrukować widokówki po 3 euro za sztukę!

Teraz fotopamiątka z Indii!

Widokówka z Route 66.

A na koniec rodzinnie nad morzem!

 

W tym muzeum dzieci się nie nudzą!

Jeśli myślicie, że na tym koniec atrakcji, grubo się mylicie. W muzeum nie zapomniano również o najmłodszych gościach. Co prawda do zabytkowych kamperów wchodzić nie można, zagląda się tylko do środka, ale cała ekspozycja obfituje w wiele elementów interaktywnych. W specjalnych „namiotach podróży” można samemu różnych rzeczy dotykać, słuchać dźwięków charakterystycznych dla miejsc, przez które podróżujemy. W muzeum spotkacie też coś, co okazało się absolutnym hitem dla naszych młodszych chłopców – dwie przyczepy przerobione na place zabaw ze zjeżdżalniami, tajemnymi przejściami, basenem z kolorowymi kulkami itp. A w jednym kamperze urządzono nawet „kino bambino” – maluchy mogły wejść do ośrodka i pooglądać sobie filmy animowane.

Specjalny Spielmobil od firmy Dethleffs dla Muzeum Erwina Hymera.

A tam czeka na nas kolejna przyczepa – plac zabaw!

Jest nawet kolekcja kamperów – zabawek!

Jedna godzina to stanowczo za mało!

Godzina, którą mieliśmy na zwiedzanie, minęła nie wiadomo kiedy. Byliśmy przekonani, że to świat i ludzie na obejrzenie ekspozycji starych kamperów, tymczasem weszliśmy do bardzo nowoczesnej, interaktywnej placówki, która wciąga zwiedzającego w absorbującą podróż – i dosłownie, i w przenośni. Zaaranżowanie ekspozycji nieco przypominało nam arcyciekawą – oczywiście w skromniejszym wydaniu (choć elementów interaktywnych, zaprojektowanych z myślą o dzieciach było więcej właśnie tutaj) wystawę Muzeum Mercedes-Benz w Stuttgarcie, które mieliśmy okazję oglądać w zeszłym roku (relacja z tamtej wycieczki tutaj). Nawet budynek muzeum jest równie futurystyczny.

Muzeum Erwina Hymera

Futurystyczna bryła Muzeum Erwina Hymera

Gorąco polecamy wizytę w muzeum Erwina Hymera wszystkim miłośnikom podróży, w tym rodzinom z dziećmi – od maluchów do nastolatków!

Nasze wrażenia z muzeum Erwina Hymera były zapewne wzmocnione przez fakt, że sami akurat byliśmy w podróży 😉 Rano opuściliśmy Górną Frankonię, gdzie spędziliśmy bardzo ciekawe turystycznie dwa dni (m.in. wycieczka przez rewelacyjny labirynt skalny Luisenburg w paśmie Fichtelgebirge i wizyta w Jaskini Diabła w Szwajcarii Frankońskiej, opis tych wycieczek tutaj) i akurat przemieszczaliśmy się nad Jezioro Bodeńskie, gdzie zaplanowaliśmy nasze rodzinne dwutygodniowe wakacje.

Jazda szła nam dziś wyjątkowo opornie – podróże mają, niestety, również swoje cienie ;-). Co prawda rano zgarnęliśmy się dość szybko i już o 10.00 opuściliśmy naszą cudowną metę w starym młynie, potem też wszystko szło zgodnie z planem. Dotankowaliśmy, zatrzymaliśmy się w Aldi na duże uzupełniające zakupy spożywcze po półtorej godziny od startu. Schody zaczęły się potem.

Najpierw zatkane autostrady – w pierwszą sobotę sierpnia na wakacje rusza chyba pół Europy – potem alternatywna trasa wymyślona przez naszą nawigację Gochę – bo tak nazwaliśmy tę nawigację googlową (stara, samochodowa Krycha dziś siedziała cicho) z niespodziewanymi zamknięciami dróg i objazdami. Potem półtoragodzinne szukanie miejsca na obiad. Większość restauracji, które napotykaliśmy, serwowała jedzenie od późnego popołudnia, o 14.00 były zamknięte. A potem przestaliśmy spotykać w ogóle jakiekolwiek knajpy. W końcu zatrzymaliśmy się w drogiej sieciówce przy autostradzie – no ale przynajmniej dzieciaki się najadły.

Ostatni odcinek jazdy nad Jezioro Bodeńskie minął nam już sprawnie. Pod wieczór ruch się uspokoił i jechało się bezproblemowo. Na miejscu stawiliśmy się zaraz po 19.30., po przejechaniu łącznie ok. 550 km.