Do odwiedzenia Roztocza skłoniła nas chęć zobaczenia szumów na Tanwi, odwiedzenia Zamościa i po prostu poprzebywania w atrakcyjnym przyrodniczo regionie, z dala od tłumów turystów. Roztoczański Park Narodowy z nawiązką spełnił nasze oczekiwania, mimo że pogoda co dzień płatała nam figle. Roztocze jest idealnym celem kilkudniowego wypadu z dzieckiem, szczególnie dla osób zmęczonych miejskim gwarem i tanią komercją popularnych miejscowości wypoczynkowych.
20 maja 2008, wtorek
15 stopni, przelotna mżawka
Rzeszów-Zwierzyniec, 17:15-18:55, ok. 110 km
Na Roztocze wyjeżdżamy prosto z kilkudniowej wizyty u Dziadków. Droga średniej jakości, ale pusta, więc przejeżdżamy szybko i sprawnie. Bardzo cieszymy się na ten wyjazd, mamy wszyscy szampańskie humory. Nasz dwuletni Tymo z tyłu powtarza za GPS-em: skręć, Tato, w lewo, a pod koniec mówi sam z siebie: „A teraz, Tato, zaparkuj”.
Mieszkamy w jednej ze zwierzynieckich kwater. Jest miło i przestronnie, cieszy nas też mały plac zabaw na dworze. W dodatku ciekawią nas rozmowy z naszymi gospodarzami, opowiadającymi o tutejszych okolicach. Tymo woła „Jesteśmy na wiosennych wakacjach”, a po wejściu do środka jego radość nie ma granic: „Jest nawet lampka!”
21 maja 2008, środa
Rano budzi nas … deszcz, ale potem pogoda lepsza, nawet przebłyskuje słońce, 18 stopni
Spacer na Piaseczną Górę i po Zwierzyńcu (9:40-11:50, ok. 7 km)
Pogoda niezbyt sprzyjająca, kropi deszcz, ale obawiamy się, że lepiej nie będzie, więc ruszamy. Po przejściu Zwierzyńca nasz szlak prowadzi pięknymi leśnymi duktami, urozmaiconymi tu i tam polanami. Pod nogami mnóstwo ślimaków budzących zachwyt Tyma – później nazywamy tę wycieczkę spacerem „pod ślimakami”. Najpierw las sosnowy, potem zmienia się w jodłowy, a następnie wychodzimy na polanę żywcem przypominającą podhalański szlak przez Magurę Witowską. Wokół cudowna cisza, przerywana tylko śpiewem ptaków. Naszych nastrojów nie psuje nawet wilgoć mocząca doszczętnie nasze spodnie i buty. Na szczęście Tyma ten kłopot nie dotyczy – dużą część drogi spędza w nosidle, choć pierwsze 2 km przechodzi zupełnie sam. W ramach urozmaicenia u celu puszczamy bańki (Tymo wybiera „dużą bańkę” albo „dużo baniek”), na które namiętnie poluje Rega. Wracając, zauważamy pomnik upamiętniający walki partyzanckie. Wokół dużo głazów, które bardzo podobają się Tymusiowi. Przez całą drogę rozmawiamy. Tymciowi szczególnie podoba się nasza opowieść o echu, potem mówi „odbija się od lasu albo od samochodu”;-).
W Zwierzyńcu oglądamy tutejsze „wizytówki turystyczne” – urokliwy barokowy (XVIII) kościół na wyspie pw. Jana Nepomucena, budynek zarządu ordynacji Zamojskiej. Na przyulicznym straganie kupujemy Tymowi nową zabawkę na patyku i kółeczkach, ochrzczoną później „zającem muzykantem”.
Szumy na Szumie (17:30-19:40, ok. 4-5 km)
Po południu wybieramy się na spacer ścieżką turystyczną przez rezerwat „Szum”. Jedną z atrakcji przyrodniczych Roztocza są „szumy” – unikatowe progi skalne, spotykane na kilku tutejszych rzekach, m.in. na rzece Szum. Spacer jest przesympatyczny – jest pusto i dziko, a ścieżka wijąca się na progach doliny rzeki sprawia, że czujemy się jak na prawdziwej turystycznej wyprawie. Same szumy na Szumie nie wyglądają zbyt spektakularnie, ale warto odwiedzić ten rezerwat ze względu na wspaniałą dziką przyrodę. Rega hasa, pije wodę z bagna, jest w swoim psim raju. A Tymo przechodzi sam siebie. Przez całą drogę biegnie sam przodem, krzycząc: „Ale przygoda! Prawdziwa przygoda!”.
22 maja 2008, czwartek
No cóż, co chwila kropi deszcz, a po południu leje, do 18 stopni
Spacer do Florianki („do koników”), 9:40-12:10, ok. 5,5-6 km
Zgodnie ze wskazówkami naszego gospodarza jedziemy do Starego Górecka i stamtąd idziemy szlakiem rowerowym do Florianki (to najkrótsze dojście, ok. 2,5 km). Tymo chętnie biegnie przez połowę drogi, przeskakując kałuże (skoki to jego nowa umiejętność), potem jedzie w wózku.
Wszyscy z przyjemnością oglądamy hodowlę koników polskich we Floriance, eksplorujemy też fragment ścieżki dendroglogicznej. Znajdujemy drzewo korkowe, na które Tymo mówi „korkociąg” i się śmieje.
Popołudniowa wycieczka samochodowa (17:20-19:20)
Pierwotnie planujemy spacer na Chełmową Górę w Krasnobrodzie, bierzemy ze sobą Regę, Tymo się cieszy, mówi, że chce „iść na górę”. A tu wsiadamy do samochodu i zaczyna lać. Co robić, zarządzamy więc wycieczkę samochodową. Odwiedzamy po kolei:
Zagrodę Guciów w Guciowie
Miejsce mogłoby się wydawać niepozorne, ale jest naprawdę warte odwiedzenia. Można obejrzeć starą zagrodę (dwie chałupy, studnia z żurawiem) i ciekawą wystawę geologiczną w jednej z nich (wśród eksponatów skamieniały odcisk łapy dinozaura, skrzemieniałe pnie drzew, a o wszystkim opowiada gospodarz-pasjonat). Obok przyjemna regionalna karczma.
Krasnobród
Na wjeździe zaskakują nas dekoracje bożonarodzeniowe w środku maja, ale to miła miejscowość turystyczna – mają zalewik z fajną piaszczystą plażą i zjeżdżalniami. Zatrzymujemy się pod barokowym zespołem klasztornym dominikanów (XVII/XVIII), potem podjeżdżamy pod Górę Chełmską, ale tylko po to, aby utwierdzić się w przekonaniu, że na pewno nie idziemy.
Szczebrzeszyn
Które dziecko nie zna wiersza o chrząszczu brzmiącym w trzcinie. A będąc tu, tego chrząszcza można na własne oczy zobaczyć! Po drodze do pomnika mijamy młyn wodny z pocz. XX w, który wzbudza duże zainteresowanie Tyma. Pomnik chrząszcza (2002; w 2011 odsłonięto drugi, nowszy pomnik na rynku) jest położony nieciekawie, na wyjeździe z miejscowości, brak nawet doprowadzającego do niego chodnika, choć samo jego najbliższe otoczenie jest zaaranżowane sympatycznie – pomnik jest obsadzony trzciną i kwiatami, położony przy źródełku. Sam pomnik, wykonany z lipy przez uczniów zamojskiego Liceum Sztuk Plastycznych, jest bardzo ładny. Robimy zdjęcie spod parasola i zmykamy do samochodu.
Przy zasypianiu Tymo, słysząc odgłosy z sąsiedniej łazienki, mówi: „aha, to pewnie farelator” [tego dnia uczył się słowa „wentylator”].
23 maja 2008, piątek
Wg prognoz miało cały dzień padać, ale – hura! – nie pada i nawet wygląda słońce, 18 stopni
Zwiedzamy Zamość, 9:30-11:45 z dojazdem
Parkujemy obok wieży katedralnej i kierujemy się prosto na wspaniały renesansowy rynek z ratuszem. Oglądając piękne kolorowe kamieniczki, nie dziwimy się, że zamojskie stare miasto zostało wpisane na listę UNESCO. Potem wdrapujemy się na wieżę katedralną. 120 schodów Tymuś pokonuje sam za rączkę, nasz dzielny turysta! Bardzo podobają mu się oglądane po drodze dzwony, zwłaszcza Jan, jeden z największych w Polsce.
Po zwiedzeniu starego miasta zahaczamy typową atrakcję dla małych chłopców – ekspozycję plenerową Muzeum Broni i Oręża. Tymo chętnie ogląda samolot, helikopter, czołg, amfibię i armaty. Zamojskie ZOO już sobie odpuszczamy.
Ośrodek Muzealno-Dydaktyczny Roztoczańskiego Parku Narodowego i Stawy Echo
Po obiedzie bardzo się spieszymy, żeby zdążyć do muzeum (jest otwarte do 17:00). Zdążamy bez problemu. W dodatku mamy wstęp gratis z okazji Dnia Parków Narodowych, a przed muzeum różne stoiska, konkursy itp. Tymo chętnie ogląda wypchane zwierzęta. Ekspozycja nie jest zbyt duża, ale dla dwulatka to atrakcja w sam raz.
Po obejrzeniu muzeum RPN podjeżdżamy pod Stawy Echo. To naprawdę wspaniałe miejsce wypoczynku – okolice Zwierzyńca coraz bardziej nam się podobają. Tymo biega jak nakręcony po drewnianych podestach na skarpie. Schodzimy na piaszczystą plażę. Na przeciwległym brzegu widać pasące się koniki polskie. Jest bardzo malowniczo, mimo chmur kłębiących się na niebie. Na koniec podchodzimy jeszcze ok. 800 m na drugą platformę widokową. Tymcio wchodzi sam i jest z siebie bardzo dumny.
24 maja 2008, sobota
I znowu nie pada, są nawet przebłyski słońca, choć chwilami mocno się chmurzy i wieje
Szumy na Tanwi i Sopocie
Podjeżdżamy do Rebizantów i dalej polną drogą. Parkujemy u chłopa za 2 zł. Tanew to piękna rzeka, a szumy na niej – w dużym nagromadzeniu – są naprawdę efektowne. Najbardziej przeszkadza nam uciążliwe śliskie błoto, miejscami mocno utrudniające marsz po ścieżce. Dziś spotykamy wielu innych turystów. Rega napędza nam stracha, o mało nie wpadając o Tanwi – na serio szykowała się do przeskoczenia murku, który potem okazał się częścią wysokiej zapory.
Druga część wycieczki to rezerwat „Czartowe Pole” w Hamerni z szumami na rzece Sopot i ruinami starej papierni. Szumy są oczywiście mniej spektakularne niż ten na Tanwi, ale jest pusto i dużo spokojniej, a wokół piękna przyroda. Spotykamy kajakarzy, spływających po szumach i gimnastykujących się przy okazji przeprawy przez niski mostek.
Po wycieczce dokonujemy wielkiego wyczynu – zdejmujemy plasterek-fetysz ze starego oparzenia Tyma. Po kilkunastominutowej histerii sprawa przechodzi do historii.
Spacer na Bukową Górę
Podjeżdżamy pod Stawy Echo i stamtąd idziemy najpierw żółtą, a potem zieloną ścieżką dydaktyczną. Tymo bardzo dzielnie idzie ok. 2 km, dopiero potem daje się wpakować do nosidła. Chętnie szuka znaków szlaku. Trasa wiedzie przez stare bory jodłowo-bukowe i sosnowe, widać stare, omszałe pnie; to jeden z najładniejszych lasów, jakie widzieliśmy kiedykolwiek. Na Bukowej Górze nagroda za wysiłek – rozległy widok na pola, wsie i lasy RPN.
W drodze powrotnej kupujemy piwo Zwierzyniec z tutejszego browaru i pamiątki-klepsydry. Wieczorem – chlip chlip – pakowanko do domu.
25 maja 2008, niedziela
12-17 stopni, przelotny deszcz
Zwierzyniec-Nałęczów, 9:00-10:45, ok. 112 km
Jedziemy żółtymi drogami, jest b. miło, pusto, ładne krajobrazy za oknem, tylko kiepska nawierzchnia, ale co tam. Przed nami perspektywa miłego przystanku.
Park Zdrojowy w Nałęczowie, 10:45-12:45
Nigdy wcześniej nie byliśmy w tym znanym uzdrowisku. Jesteśmy zaskoczenie „rozmachem” nałęczowskiego kompleksu zdrojowego. Uzdrowisko powstało jeszcze w XIX w., park istniał już w połowie XVIII w, stąd drzewostan jest istną chlubą Nałęczowa. Z chęcią wybieramy się na spacer po parku, oglądając budynki sanatoryjne (część nowych, część zabytkowych). Musi tu być naprawdę przyjemnie w słoneczny dzień.
Zaczynamy od wizyty w niewielkiej, ale sympatycznej palmiarni z pijalnią wód. Potem szukamy czegoś, gdzie można by zjeść, ale mamy wybór: albo jeść dania z grilla pod kapiącą chmurką, albo wydać bajońskie sumy w jedynej parkowej restauracji. W końcu lądujemy w pijalni czekolady Wedla. To bardzo miłe miejsce, choć trochę odstrasza cenami; za to czekolada jest naprawdę pyszna. Tymo siedzi przy stole cały szczęśliwy, z czekoladowymi wąsami. Wsuwamy sernik i szarlotkę i dalej w drogę.
Nałęczów-Warszawa (12:50-15:15, ok. 160 km)
Ostatnią prosta pokonujemy za jednym zamachem. Spory ruch, standardowy korek przed rondem w Kołbieli. Powoli przestrajamy się psychicznie na szarą rzeczywistość. Na osłodę planujemy wieczór przy zdjęciach i zwierzynieckim piwie.