Słowacja – Niskie (i Wysokie) Tatry, tydz. II

4 lutego 2008, poniedziałek

Chmury, wiatr i deszcz, 3 stopnie

Po wczorajszym przepięknym dniu pogoda zupełnie się zepsuła. Wiatr, deszcz i panta rei. W związku z tym zaplanowaliśmy wycieczkę w bardziej cywilizowane okolice – do pobliskiego Liptowskiego Mikulasza.

Szybko obejrzeliśmy rynek i okolice (Plac Wyzwolicieli i ul. 1 Maja), m.in. Kościół św. Mikołaja i ratusz, i przenieśliśmy się do Muzeum Ochrony Przyrody i Speleologii (czy – po słowacku wdzięczniej – Jaskiniarstwa).

Samo muzeum nie zachwyca, przydałaby się mu jakaś modernizacja, choć przyznajemy, że można tu obejrzeć sporo wypchanych zwierząt.

Tymo na wycieczce trochę biegał po rynku i koniecznie chciał chodzić „sam”, co oznaczało dla nas zerową prędkość przelotową. Jakoś jednak dobrnęliśmy do muzeum, a tu uratowała nas drewniana lokomotywa, którą kupiliśmy Tymowi przy wejściu. Tymusia ciekawiły zwierzątka, ale nie był aż tak zachwycony, jak w Wigrach.

Po południu R. podjechał pod Jaskinię Demianowską (chciał nadrobić zaległe zwiedzanie), ale okazała się zamknięta (był poniedziałek). W czasie drzemki Tyma podjechaliśmy więc sami do Liptowskiego Hradka. Obejrzeliśmy ruiny zamku, a potem przejechaliśmy z 15 km w poszukiwaniu ruin pieca hutniczego – bez skutku. Podjechaliśmy więc do większego sklepu zrobić na spokojnie zakupy uzupełniające.

Wieczorem leje, więc siedzimy wszyscy w domku w szampańskich humorach, zaprawionych grzanym winem, i planujemy, co dalej robić wobec tak brzydkiej pogody. Myjemy Tymusiowi głowę, co teraz jest traumatycznym przeżyciem;-)

 

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz - idziemy do muzeum

Liptowski Mikulasz – idziemy do muzeum

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Mikulasz

Liptowski Hradok

Liptowski Hradok

5 lutego 2008, wtorek

Pomimo niekorzystnych prognoz, pogoda zrobiła nam prezent i było bardzo ładnie, ok 1 stopnia

Tymo z niewiadomych powodów przestał lubić jedzenie w Chacie Lučky. Nie walczymy z nim, tylko robimy zakupy i jemy śniadania w domu.

Rano we dwoje idziemy na narty. M. jest przeziębiona, więc nie szalejemy, tym bardziej, że warunki narciarskie zrobiły się nieciekawe – mokry śnieg, a w górze lód i muldy. Ludzi też wyraźnie więcej niż tydzień temu. Parę minut po 13.00 wracamy.

Po południu M. zostaje z T., a R. stara się o kolejną atrakcję dla nieocenionej Babci – wjeżdżają kolejką z Otupnego na Lukovą. Po początkowym rozczarowaniu (chmury zasłaniają wszystko) ok. 1400 m. n.p.m. przejaśnia się i – jak na zamówienie – odsłaniają się piękne widoki. Na górze przerwa na obiad w restauracji Panorama. Potem R. i U. wracają kolejką do Jasnej. Po drodze niechcący zatrzymują wyciąg z Białej Puti, chcąc na niego wsiąść (okazuje się, że nie można nim zjechać). Ostatni kawałek schodzą więc na nogach.

Wieczorem, po ciemku wybieramy się na spacer z Tymem pod trasy narciarskie. Tymuś spory kawałek przechodzi sam, a w drodze powrotnej wreszcie zgadza się wsiąść do sanek (do tej pory przed nimi uciekał;-)) i jedzie w dół długi odcinek na kolanach M. Na wycieczce jednak najbardziej podobały mu się migające w oddali światełkami ratraki. Do końca wyjazdu każe nam opowiadać sobie bajki … o ratrakach.

 

Tymuś na śnieżnym spacerku.

Tymuś na śnieżnym spacerku.

Tymuś na śnieżnym spacerku.

Tymuś na śnieżnym spacerku.

Tymuś na śnieżnym spacerku.

Tymuś na śnieżnym spacerku.

Lukova - 1670 m n.p.m.

Lukova – 1670 m n.p.m.

Lukova - 1670 m n.p.m.

Lukova – 1670 m n.p.m.

Biela Put

Biela Put

6 lutego 2008, środa

Chyba najgorsza możliwa pogoda, cały dzień leje, do 4 stopni; rano chwilę ładnie

Po śniadaniu wszyscy razem wychodzimy na spacer z Tymusiem. Idziemy ścieżką do Zahradek z oswojonymi wczoraj sankami. Chwilami nawet udaje się namówić Tyma do wejścia na sanki – to nasz wielki sukcesJ Zatrzymujemy się na dłuższy przystanek przy wyciągu orczykowym – Tymo jest tak zafascynowany „patyczkami”, że w ogóle nie chce się stamtąd ruszyć. Jeszcze większą atrakcją okazuje się kolejka krzesełkowa w Zahradkach – Tymuś z otwartą buzią ogląda kabiny z otwierającym się daszkiem i wsiadających narciarzy oraz „skaczące kółeczka” na linie wyciągu. Co tam Liptowski, Vlkoliniec i inne wycieczki – to była dopiero atrakcja!

Po południu chcieliśmy wyskoczyć we dwoje na narty, ale wobec lejącego deszczu zmieniliśmy plany – postanowiliśmy przespacerować się szlakiem do Żarskiej Chaty (12.30-16.00 plus dojazd). Początkowo warunki marszu były mocno nieciekawe – lało, szliśmy w pelerynach, mokrzy o potu i spływającego po nas deszczu. Na szczęście od wysokości 1200 powitał nas inny świat – deszcz zamienił się w śnieg, a chlapa – w piękną zimową scenerię.

Po dojściu do celu przecieramy oczy ze zdziwienia – fatamorgana, czy co? Zamiast rozwalającej się budki, jak zapamiętaliśmy Żarską Chatę z naszych studenckich eskapad, mamy przed oczami wielką, super odstawioną chałupę z tv plazmowym w środku. Głupiejemy. Okazało się, że stare schronisko zostało rozebrane i w 2006 roku zbudowane od nowa. Fajnie, że tu przyszliśmy. Wsuwamy ze smakiem kapustową polewkę z dwoma herbatami. Chatar nas pogania, bo śpieszy się do dentysty. Ech, te klimaty.

Wieczorem, po namowach Babci, wybieramy się na randkę bardziej tradycyjną niż łażenie w deszczu: R. zabiera M. do Aquacity Poprad do basenu Blue Saphire na laser show. Siedzimy w jednym z czterech kółek z bulgotkami i zmieniającą kolory wodą. Wrażenia z laser show jak z pokazu sztucznych ogni. Ale, co trzeba przyznać, wieczór miły. Czego to ludzie nie wymyślą.

Spacer do Zahradek.

Spacer do Zahradek.

Zahradki

Zahradki

Doliną Żarską

Doliną Żarską

Doliną Żarską

Doliną Żarską

Żarska Chata

Żarska Chata

7 lutego 2008, czwartek

Pogoda robi nam miłą niespodziankę: od rana lekki śnieżek i przebłyski słońca, na Podtatrzu ok. zera

Niestety, już nie tylko M., ale i Tymuś jest przeziębiony… Nie wygląda to na szczęście na nic groźnego, więc nie rezygnujemy z planowanej wycieczki do Muzeum Wsi Liptowskiej w Przybylinie.

Wbrew obawom o pogodę, mamy tam całkiem przyjemny spacer. Skansen urządzono w formie zrekonstruowanej wsi. Dawne budownictwo na tle górskich widoków przedstawia się wyjątkowo malowniczo. Szczególnie podoba nam się, zgodnie z przewodnikowymi rekomendacjami, kościółek NMP z Liptowskiej Mary o bogato zdobionych wnętrzach (szcz. pięknie rzeźbione ławki i ołtarz) i szlachecki kasztel z Paryżowiec (naprawdę warto zajrzeć do środka). Zwiedzanie skansenów z dziećmi jest niezwykle komfortowe. Tymuś biega wesoło, nikomu nie przeszkadzając, i zapomina na chwilę o katarku.

Po południu narty we dwoje. Przesympatyczna pogoda, ale chyba najtrudniejsze ze wszystkich dni warunki narciarskie (lód pokrywa gdzieś 80% tras), w dodatku coraz więcej ludzi. Mimo to jeździmy do oporu (ostatni wjazd 15.57). Na nartach zjeżdżamy do samego domku. Bardzo chętnie tu jeszcze kiedyś wrócimy.

Wieczorem czas na wolne dla dziewczyn. M. i U. wyskakują na kolację do urządzonej w ludowym stylu restauracji w Hotelu Drużba. Parkujemy w Bialej Puti (ale szklanka po drodze!) i podchodzimy kawałek po świeżo wyratrakowanej trasie. Restauracja przyjemna, w klimacie naszych tatrzańskich karczm, jedzenie smaczne i w umiarkowanych cenach.

Muzeum Wsi Liptowskiej

Muzeum Wsi Liptowskiej

Muzeum Wsi Liptowskiej

Muzeum Wsi Liptowskiej

Muzeum Wsi Liptowskiej

Muzeum Wsi Liptowskiej

Muzeum Wsi Liptowskiej

Muzeum Wsi Liptowskiej

8 lutego 2008, piątek

Pół na pół chmury i słońce, niewielki mróz

Ostatniego dnia pobytu pod Chopokiem udało nam się zrealizować plany wycieczki do Zbójnickiej Chaty – o zimowym wejściu marzyliśmy już od dawna. Po powrocie uznajemy, że to nasz największy dotychczasowy zimowy wyczyn.

Zaczynamy od ok. godzinnego dojazdu samochodem do Smokowca – te miejsca są nam tak cudownie znane! Dobrze na feriach zamieszkać wyżej w górach – na Podtatrzu w ogóle nie ma śniegu. W Smokowcu wjeżdżamy kolejką na Hrebienok (niestety, czekamy ponad 20 min) –od niedawna jeżdżą nowe wagoniki z przeszklonym dachem.

Na Siodełku ruszamy z kopyta szlakiem przez Dolinę Staroleśną. Ścieżka jest najpierw nieźle przedeptana, ale w pobliżu górnej granicy lasu sytuacja zmienia się diametralnie – to my musimy przecierać szlak. Mimo że śniegu nie ma wiele, jest to bardzo uciążliwe – co chwila zapadamy się po kolana (regularnie po łydki). Za nami idzie para, która za nic nie chce nas wyprzedzić – widać wiedzą, co robiąJ W połowie drogi urządzamy sobie miły postój z gorącą herbatką pod wantą.

Wyżej robi się stromiej – wyciągamy raki. Może nie są niezbędne, ale na nachyleniu dają duże poczucie komfortu.

Pod koniec trasy dosłownie opadamy z sił. Wchodzimy w czasie 1,5 x dłuższym niż podany w przewodniku Nyki. Po raz kolejny okazuje się, że łatwy, znany letni szlak w warunkach zimowych zmienia się nie o poznania. Za to widoki ośnieżonych szczytów na tle błękitu nieba wynagradzają każdy trud.

Wreszcie Zbójnicka Chata. Tak, to z całą pewnością nasze ulubione słowackie schronisko. W kameralnej atmosferze (kilkoro turystów oprócz nas) naprawdę można odpocząć. Jemy kultowy zestaw z wyprażanym serem – tylko tu jest taki pyszny! R. nie może się nachwalić sprytnego mechanizmu zamykania drzwi do wychodka.

Droga zejściowa mija nam bardzo sprawnie, schodzimy w letnim czasie. Jednak zejście w warunkach zimowych jest nieporównanie bardziej komfortowe niż wejście. Ucieka nam Hrebienok i znów musimy czekać 20 min, teraz jednak zupełnie to nam nie przeszkadza.

Po powrocie, oglądając zdjęcia, zgodnie stwierdzamy, że ta wycieczka była jak sen.

Wieczorem idziemy na pożegnalną kolację do kultowej już dla nas Chaty Lučky i pakujemy się do domu.

Doliną Staroleśną

Doliną Staroleśną

Postój na śniegu

Postój na śniegu

Doliną Staroleśną

Doliną Staroleśną

Przed Zbójnicką Chatą

Przed Zbójnicką Chatą

Zbójnicka Chata

Zbójnicka Chata

Zbójnicka Chata

Zbójnicka Chata

Powrót Doliną Staroleśną

Powrót Doliną Staroleśną

Powrót Doliną Staroleśną

Powrót Doliną Staroleśną

Hrebienok

Hrebienok