Enns – najstarsze miasto w Austrii

Enns – najstarsze miasto w Austrii – idealne na przystanek w podróży

To niewielkie miasteczko w Górnej Austrii ma wielowiekową historię – jest uznawane za najstarsze miasto kraju. Już starożytni Rzymianie założyli tu obóz wojskowy, a samo miasto było stolicą rzymskiej prowincji Lauriacum. Pozostałości z tego okresu nie dotrwały do naszych czasów, ale możemy cieszyć się nieco starszymi zabytkami. Gotycko-renesansowe domy mieszczańskie są naprawdę bardzo piękne. Enns ma również dwie średniowieczne świątynie – kościół parafialny  (St. Marien) i bazylikę św. Wawrzyńca. Prawdziwą wizytówką miasta jest jednak XVI-wieczna wieża – dzwonnica miejsca – można wspiąć się po stromych schodach na samą górę i z lotu ptaka podziwiać panoramę miasteczka.

Do Enns zaglądamy przy okazji wyjazdu zimowego w Alpy Salzburskie – to świetne miejsce na przystanek w podróży – prawie nie trzeba zbaczać z drogi, a jego kameralna atmosfera nie czyni go uciążliwym do zwiedzenia z dziećmi.  

26 grudnia 2017, wtorek

Gdy przyjeżdżamy, robi się już ciemno i czas nas goni, ograniczamy więc spacer do odwiedzenia serca miasta. Kierujemy się prosto do najbardziej znanej budowli Enns – 60-metrowej spektakularnej wieży-dzwonnicy miejskiej. Wieża została wybudowana w poł. XVI w. Kto pokona 167 stromych stopni, może się cieszyć piękną panoramą miasta. My tego dziś nie sprawdziliśmy na własnej skórze – na górę co prawda wdrapaliśmy się, i to wszyscy (brawo dla Grześka! – schody strome, ale czterolatek powinien sobie poradzić – oczywiście z odpowiednią asystą😊), ale przejrzystość powietrza była dziś bardzo kiepska.

Nawet jednak bez widoków z lotu ptaka odwiedzenie dzwonnicy jest bardzo ciekawe. Kto zajrzy do środka, może obejrzeć z bliska wielkie dzwony miejskie (nadal działają! – specjalna lampka zapala się 2 min przed dzwonieniem – ze względu na hałas zwiedzający nie mogą wtedy przebywać w pobliżu). Po drodze na górę mija się też dawne mieszkanie dzwonnika-obserwatora, który jeszcze 100 lat temu z góry obserwował okolicę, wypatrując sygnałów zagrożeń i pożarów. Jeśli ktoś chce się poczuć jak w dawnych czasach, może tu zamieszkać nawet dzisiaj – w dawnym mieszkaniu dzwonnika urządzono gustowny apartament (www.turmhotel.at) z charakterystycznym kwadratowym łożem pośrodku – to gość decyduje, w którą stronę chce spać, a pod stopami ma całe Enns.

Wieża miejska to symbol Enns i jej potężna bryła dominuje w panoramie.

Ogrom konstrukcji sprawia, że w głowie się kręci!

Zaczynamy więc od obowiązkowej wspinaczki po 167 stopniach.

Po drodze są wzloty i upadki.

Są też ostre zakręty.

Podziwiamy nadal pracujący mechanizm zegarowy.

Po kilkunastu minutach meldujemy się na punkcie widokowym.

Może to stara płyta nagrobna? Kamienne płyty na galeryjce zwracają naszą uwagę.

Podziwianie widoków utrudnia gęstniejąca mgła.

Z tej perspektywy kamienice wydają się małe jak makiety.

Pora schodzić.

Poza zegarem podziwiać można też piękne dzwony.

Schody zachowano praktycznie w oryginalnym kształcie.

Nie samą wieżą Enns stoi

W miasteczku bardzo dobrze zachowały się też średniowieczne mury i fortyfikacje miejskie. Po obejrzeniu dzwonnicy idziemy w kierunku jednej z zachowanych wież – Wieży Kobiet. Na piętrze budowli znajduje się kaplica rycerzy św. Jana z zachowanymi średniowiecznymi freskami – niestety, dziś była zamknięta, więc musieliśmy obejść się smakiem. Wracając do samochodu, zaglądamy jeszcze na teren zamku Enns (Schloss Ennsegg). Stara warownia została wzniesiona w okolicach już ok. 900 r., w XVI w. zbudowano jednak nowy zamek. Z uwagi na ograniczenia czasowe nie zwiedzaliśmy wnętrz zamku.

Urocze kamieniczki przy rynku.

XIV-wieczna Wieża Kobiet z zajmującą górny poziom kaplicą to jeden z najciekawszych elementów zachowanych średniowiecznych fortyfikacji.

Zamek Ennsegg – spojrzenie zza murów.

Dziedziniec zamku Ennsegg.

Punkt widokowy na murach miejskich po wschodniej stronie miasteczka.

Sielskie miasteczko spowija dzisiaj romantyczna mgła.

Wizytę w Enns kończymy obiadem. W drugi dzień świąt w małym miasteczku nie możemy wybierać-przebierać w lokalach gastronomicznych. Lądujemy w kebabo-pizzerii. Toalety brak, ale jedzenie jest niezłe.

Gdy zapada zmrok, w Enns robi się jeszcze piękniej.

Wieczorem cały rynek jest pięknie oświetlony.

Wszyscy chętnie zjadamy coś ciepłego przed dalszą drogą.

***

A teraz: jak to było z tą drogą?

Do Enns zajechaliśmy podczas samochodowej rodzinnej podróży w Alpy Salzburskie. Wyjechaliśmy z Warszawy dzień wcześniej. Do popołudnia jeszcze świętowaliśmy  – zjedliśmy świąteczny obiad u Babci i Dziadka itp. Ruszyliśmy dopiero po południu, po drzemce Grzesia. Prawdę mówiąc, nie wyrobilibyśmy się chyba wcześniej – pakujemy się na ostatnią chwilę mimo solennych postanowień, że tym razem zaczniemy wcześniej i nie będziemy się spieszyć – taaak, obiecanki cacanki, a wychodzi jak zawsze…

Sprawy nie ułatwiają różne kłody pod nogami. Sebuś zaczyna świąteczny weekend temperaturą 39 stopni, więc jedzie na antybiotyku. Angina to zdecydowanie nie było to, czego w tym momencie potrzebowaliśmy (reszta rodziny kicha i prycha, funkcjonując w pakiecie z jakimś paskudnym wirusem). Potem R. męczy się kilka godzin z zamocowaniem relingów na dachu. No, w końcu udaje nam się jakoś ogarnąć i wpakować niezliczoną ilość bambetli do bagażnika. O 16:30 ruszamy na naszą zimową przygodę z zamiarem zatrzymania się na nocleg w Bohuminie – tuż za granicą z Czechami.

Warszawa-Bohumin

Jedzie się bezproblemowo, choć zasadniczo nie lubimy jeździć po ciemku, zwłaszcza jak samochód jest zapakowany po dach i przez tylną szybę niewiele widać. Dwa postoje „technologiczne” na stacji, potem dwa przystanki przed granicą w ramach polowania na winiety – niestety, w pierwszy dzień świąt nawet punkty „Kantor Winiety 24 h” są zamknięte. Wreszcie udaje nam się kupić winiety na stacji tuż przed granicą. O 21 jesteśmy już w Czechach.

16:30-21:15, ok. 400 km

Nocleg w Bohuminie

Bohumin to niewielka miejscowość tuż za polską granicą. Penzion  „U staré pekárny” jest bardzo dobrym miejscem na nocleg po drodze. Za rozsądną cenę mamy gigantyczny trzypokojowy apartament w 100-letniej kamienicy. Na miejscu można też wykupić śniadania w cenie 3 euro/os. Warto. Jedyny zarzut, jaki możemy mieć, jest taki, że w naszym apartamencie było zimno – gospodarze musieli włączyć ogrzewanie tuż przed naszym przyjazdem, więc ciepło zrobiło się dopiero nad ranem. Następnym razem poprosimy ich, żeby odkręcili grzejniki nieco wcześniej – wtedy będzie bez zastrzeżeń. Dobry stosunek cena-jakość, polecamy.

Bohumin – nocujemy w ponadstuletniej kamienicy

Bohumin-Enns

Po śniadaniu i porannym ogarnięciu udaje nam się opuścić Bohumin nieco przed 10:00. Szału nie ma, ale jakoś nie mieliśmy wielkiej ochoty na wcześniejszą pobudkę w świąteczny dzień. Drogi nie są tak puste jak wczoraj, ale na warunki jazdy narzekać nie możemy. Zatrzymujemy się na postój na bocznej polnej drodze gdzieś w Czechach. Tak wypoczywa się dużo lepiej niż na „odpoczywalniach” przyautostradowych, które wszystkie wyglądają tak samo i gdzie kości można rozruszać tylko na trasie samochód-toaleta. Z wielką przyjemnością ucinamy sobie spacer 10 minut w jedną, 10 w drugą stronę, przekąszając kanapki, popijając herbatę z termosu i błocąc sobie buty😊

Postój na czeskim pustkowiu

Nareszcie można rozprostować nogi – dużo lepiej niż na stacji benzynowej!

Drugi postój udaje nam się spędzić w sposób dużo bardziej turystyczny – zajeżdżamy do austriackiego Enns.

Enns-Abtenau

Ostatnia część podróży mija bezproblemowo, choć jazda po ciemku i bez dobrej widoczności w tylnym lusterku (bagaże, bagaże, bagaże…) oczywiście do przyjemności nie należy. Na miejscu stawiamy się ok. 19.30, po dwóch godzinach od opuszczenia Enns i 9,5 godz. od wejścia do samochodu w Czechach (samej jazdy nieco ponad 6 godzin). Od jutra przygodę w Alpach Salzburskich czas zacząć!